<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Patryotyzm i kosmopolityzm
Wydawca Wydawnictwa Elizy Orzeszkowéj i S-ki
Data wyd. 1880
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
O przyczynach i prawach bytu indywidualności zbiorowych, czyli narodów.

Starajmy się ująć zagadnienie u samych jego podstaw i przedewszystkiem rozpatrzmy się w przyczynach i prawach bytu rozlicznych grupp, na które rozpada się ludzkość, czyli narodów; zobaczmy też, czy rozdział ten sztucznym jest lub spowodowanym naturalnym rozwojem ludzkości, zarówno jak naturą zamieszkiwanego przez nią globu. Nauka, która na ten punkt zagadnienia piérwsze rzuca światło, jest Etnologja, czyli nauka o ludach, o piérwotném powstawaniu ich, różnicach i wspólnościach, pomiędzy nimi zachodzących.
Jak we wszystkich prawie gałęziach wiedzy, tak i w Etnologji, znajdujemy u samego źródła spór i niezgodę. Dwoją się tu zdania, co do punktu wyjścia ludzkości, który mistrze nauki jedni widzą w jednéj miejscu i w jednéj prarodzicielskiej parze (Agaszisz, Quatrefages, Flourens etc.), drudzy spostrzegają na wielu punktach ziemi i w wielu pniach początkowych, (Darwin, Heckel, Amerykańscy Etno i Antropo-logowie). Po stronie jednych i po stronie drugich stoją fakty ważne, a dotąd niepogodzone, jak np. możność powstania potomstwa z połączonych ze sobą jednostek dwu odmiennych rass ludzkich, co z odmiennymi gatunkami źwierzęcymi zajść może tylko przez długą pracę chowu o przystosowywania, — a zkądinąd znowu, głębokie, zasadnicze niemal różnice, zachodzące nietylko w fizyologicznym ustroju rass i ludów, jak: w kształcie i objętości czaszki, kącie twarzowym, budowie włosa, kolorze skóry i t. d., ale w czynnościach i procesach umysłowych, objawiających się w językach, religjach, cywilizacyach. Spór ten u źródła, roztrzygnięcie którego dokonanem być może tylko przez nowe odkrycia, któreby stwierdziły obustronnie dotąd czynione hypotezy, dla kwestyi o istocie i prawdzie indywidualności narodowych, ważnym jest przez to tylko, iż wskazuje wielkość różnic, zachodzących pomiędzy rozlicznemi gruppami ludzkości taką, iż badaczów swych wprowadzić mogła na myśl, różnorodnego ich pochodzenia, czyli, że przedstawiła im ona dość faktów, aby dowodzić mogli, że ludzkość nie stanowi jednego gatunku istot. Nierównie ważniejszém dla kwestyi jest to wszystko, co nastąpiło potém, po tym mrocznym i wątpliwościami otoczonym momencie pierwobytu. Etnologji przybywają tu z pomocą nauki i prace inne: antropologja, odsłaniająca nam pod postacią t. zw. kopalnych zabytków, budowę i sposób życia pierwotnego człowieka; wykopane też, lub na skałach, kamieniach, trumnach wyczytywane napisy i rysunki prastarożytnego świata, jedyne źródła historyczne do epoki pierwotnego zadzierzgania się węzłów społecznych; odkrycia i opisy podróżnicze, które, ukazując nam ludy, przebywające obecnie pierwsze stadya rozwoju, pozwalają Socyologji, téj nowonarodzonej nauce o powstawaniu i rozwijaniu się społeczeństw, odgadywać przeszłość ludzkości tak, jak słynny naturalista, z jednego żebra, czy zęba, przez assocyacyą i kojarzenie faktów, odgadł ustrój i sposób bytu przedpotopowego źwierzęcia.
Odkrycia i pewniki, na wszystkich drogach tych zdobyte, nie tłómaczą nam jeszcze rozłamania się ludzkości na zasadniczo różniące się z sobą rassy, lecz zupełnie już jasno i dowodnie ukazują przyczyny i sposoby powstawania ludóow, szczepów i plemion.
Jak daleko sięgnąć może w kierunku tym wzrok ludzki, wszędzie i zawsze, jako piérwszy zawiązek uspołecznienia, spostrzega on rodzinę w formie niewyłącznej zapewne i należącej do specyalnej jakiejś cywilizacyi naszéj lub innéj, owszem w najrozmaitszych postaciach i kombinacyach, zaopatrzoną jednak w pewne cechy ogólne i podstawowe: jak wspólne wyżywianie i wychowywanie potomstwa przez obojga rodziców, władza rodzicielska, niekiedy macierzyńska, najpowszechniej ojcowska, nad dziećmi i — solidarność członków rodziny w posiadaniu i podziale dóbr, będących jéj własnością. Jakkolwiek temu powszechnemu istnieniu rodzinnych związków u ludów przedhistorycznych zaprzeczali pewni znakomici uczeni (John Lubbock), to jednak początkowanie rodziny, spostrzegane już w samym świecie źwierzęcym (Darwin, Abstamnung des Menschen) i fakty, znajdowane u ludów, dziś znajdujących się w niemowlęctwie, jak np. przysłowie Weddów, z wyspy Ceylon, twierdzące, iż śmierć tylko rozłączyć może męża z żoną, utrwaliły w nauce przekonanie, że takim najpowszechniej być musiał początek zlewania się osobników ludzkich w zbiorowe ciała. (Peschel, „Nauka o ludach;“ Bagehot, „O początku narodów“). Rodziny, w przeciągu czasu rozrodzone, rozpadały się na wiele gałęzi, wytwarzających sobie stopniowo odrębne i samodzielne warunki istnienia. Wielka ilość odrośli takich, z jednego pnia wychodzących, tworzyła ród, ciało zbiorowe z organizacyą, daleko już więcéj składową od prostego ustroju rodziny, spójne jednak, ściśle z sobą związane pamięcią pochodzenia wspólnego i solidarnością interessów, ujawniającą się najlepiej w absolutnie obowiązującem prawie zemsty za krzywdę, wyrządzoną któremukolwiek z członków rodu. Prawo to zemsty nie było zapewne czém inném, jak zmięszaniem uczucia przywiązania rodzinnego z uczuciem potrzeby bronienia interessów wspólnych, gwarantowania wspólnego bezpieczeństwa i wspólnej czci, przed napaściami, któremi ścigaćby ich mogły rody inne. Slady prawa tego do niedawna jeszcze istniały w Europie, pod postacią słynnej Korsykańskiej wendetty, jak również Klany Szkockie przedstawiały w bliskiej jeszcze przeszłości żyjący zabytek tego drugiego stadyum uspołeczniania się ludzkości.
Lecz przyszła chwila, w któréj przy wzrastającéj wciąż liczbie osobników ludzkich, przy zwiększających się bogactwach, otrzymywanych za pomocą zwycięztw, nad przyrodą odnoszonych, w obec potrzeb, które pomnażały się wraz z bogactwami i niebezpieczeństw, które groziły wraz z doskonaleniem się uzbrojenia i walką o lepsze miejsce pod słońcem, rody, przechowujące pamięć o wspólnem pochodzniu, złączone z sobą jednością mowy i sympatyami, powstającemi z fizyologicznych i psychicznych podobieństw, uczuły popęd do zlania się w spójniejszą jeszcze, solidarniejszą całość i — poddając się władzy jednego człowieka i jednych praw, zakreślając sobie jedne cele obrony lub zdobyczy i obowiązując ściśle wszystkich członków swych do wspólnego ku celom tym dążenia, utworzyły — lud, trzecie i do dziś przez ludzkość nieprzekroczone stadyum uspołecznienia.
W jaki sposób, następnie, ludy, rozradzając się i w poszukiwaniu możności i ułatwień bytu posuwając po przestrzeni ziemskiej wciąż dalej i dalej, rozłamywały się z kolei na szczep i jak szczepy te, przechowując mniejsze lub większe podobieństwo cech fizylogogicznych, charakterowych i językowych, tworzyły z kolei plemiona, ciała o luźnych już, samoistnych, a często i wrogich sobie członkach, — mniej nas już to w téj chwili zajmować powinno.
W téj chwili zapytać się musimy o dalsze losy grup tych, które powstały ze zlania się pewnej ilości rodów w całość, ściśle spojoną jednością władzy, praw, potrzeb i prac, a więc sposobów bytu, celów i zobowiązań.
Losy te były najróżniejsze, tak różne, jak różném jest na globie naszym natężenie spływającego nań słonecznego światła i ciepła, jak różnémi są w łonie globu zawarte materye, odżywiające organizm ludzki, jak nieprzebranémi, w rozmaitości swéj, są obrazy, roztaczane przed oczyma ludzkiemi, tymi przewodnikami wrażeń, rodzących uczucie i myśl, przez przyrodę umiejącą naprzemian zachwycać i trwożyć, roztkliwiać i hartować, uszczęśliwiać i nękać. W poszukiwaniu miejsc, któreby jak najlepiej zabezpieczyć je mogły nie tylko od zagłady, ale i od cierpień, w emigracyach, spowodowywanych wyjałowieniem źle wyzyskiwanego gruntu, współubieganiem się i przeludnieniem, szczepy, odrywając się od pnia macierzystego, pokrywały sobą przeróżne punkty globu, osiadały i pracowicie zagospodarowywać się usiłowały w upalnych podzwrotnikowych, zarówno jak w podbiegunowcyh, mróźnych sferach, na szczytach gór, zarówno jak w głębiach dolin na rozłogach równin i stepów, przy biegach rzek, nad brzegami mórz, w cienistych tajnikach puszcz.
Pomiędzy fizyologicznym ustrojem ich, a cechami i wpływami natury otaczającéj, zachodzić musiały częstokroć i z konieczności srogie niezgody, które z postępem czasu usuwały się, znikały stopniowo przez długą, ciężką, tragiczną pracę przystosowywania się organizmu do otaczających go warunków. Praca to być musiała ciężka i tragiczna, bo śród niéj jednostki, podołać jéj nie mogące, ginęły, pozostawały zaś i rozradzały się te tylko, które zdołały z otaczającą je przyrodą w najlepszéj żyć zgodzie, co więcéj, jak najskuteczniej ją wyzyskiwac z pomocą zdobywanej, a przez dziedziczenie zwiększającéj się coraz zgodności własnych cech i narzędzi z jéj zasobami i wpływami. Tym sposobem powstawały fizyologiczne właściwości różnych plemion i szczepów, rozmnażały się i dojrzewały te głębokie i częstokroć zasadnicze różnice, które nauka dzisiejsza spotrzega w budowie ich organizmów, w ustroju i dźwięku ich języków, w popędach temperamentów, jak w skłonnościach i sile umysłów. Lecz różnice te, w temperamentach, charakterach, umysłach i językach, warunkowane dziś układem tkanek mózgowych i nerwowych, budowy skieletu i krtani, powstały i z innych jeszcze przyczyn, — z przyczyn, daleko bardziej skomplikowanych, jak działanie przyrody na organizm źwierzęcy i przystosowywanie się organizmu tego do otaczających go żywiołów. Przyczyny te spoczywały nie w samych już tylko procesach fizyologicznych, lecz poszukiwać ich trzeba także na drodze psychologicznych badań, — na drodze badań nad wychowaniem, udzielanem ludom przez cały ten zbieg, całą tę niezmierną plątaninę dążeń i przeszkód, upadków i tryumfów, strat i zdobyczy, używania, niedostatków i doświadczeń, które składają się na to, co zowiemy historyą.
W coraz bardziej rozjaśniającém się przed nami zaraniu pierwszej historycznej doby, spostrzegamy ludzkość, robitą już na gruppy liczne a różnorodne, z których każda posiada własną swą fizyonomiję, własny swój sposób bytu i pracowania, własny swój ustrój wewnętrzny, własne wierzenia i dążenia, z których, słowem, każda, pod wpływem przyrody i pierwotnej historyi, wytworzyła się w odrębną, pośród wszystkich innych, wypukłemi linjami zarysowującą się indywidualność. Tu, na wązkim pasie gruntu, użyźnianego wylewami dobroczynnéj rzeki, zbiła się ludność gęsta i pracowita; bo wdzięczna, lecz uprawy pilnéj wymagająca ziemia udzielała jéj darów swych w zamian tylko poniesionych trudów. W ludzie tym, dzięki nagromadzonym bogactwom, wytworzyła się kasta, mająca możność, a potém obowiązek krzesania i wzmagania umysłowych świateł, — kasta kapłanów, która w świątyni, poświęconéj słońcu (Heliopolis), oddawała cześć jedynemu Bogu i ciekawém okiem badała usiane słońcami niebieskie stropy; któréj absolutny jednowładzca kraju kornie ulegał, a od któréj, pomimowoli jéj może, promienie wiedzy, tchnienia wysokich pojęć i dążności, rozchodziły się po całej przestrzeni kraju. To też pomniki pisane i ryte, a starością swą sięgające niekiedy pięciu tysięcy lat przed erą naszą, ukazują nam lud ten, wyznający najszczytniejsze prawdy moralności (Pierret Petit, „Manuel de Mythologie;“, Paul Queysse, „Idées morales de l’ancien Egypte, Revue littéraire et polit. 1878, 18 Mai”), oddany zajęciom rolniczym, znający wszystkie słodycze i dostojeństwa domowego i towarzyskiego życia. Obrazy życia Egipcyan, znajdowane na ścianach nekropoljów, ukazują się zdumionym oczom mężów nauki, jak w słońcu skąpana sielanka z młodzieńczych lat ludzkości.
Inaczej było tam, gdzie bliskość morza, istnienie mięczaka, zaopatrzonego w ciecz purpurową, świetnie ubarwiającą tkaniny i gatunku piasku, z którego szkło wyrabiać się dawało, obudziły w danej gruppie ludzkości ciekawość dalekich światów, nauczyły ją sztuki żeglarskiej, dały popęd do przemysłu i handlu. Tu indywidualność narodowa wyrabia się energiczna, ruchliwa, mniej o umysłowe, niż o materyalne zyski dbająca, pchająca statki swe ku lądom obcym, aby na nich korzystne zakładać osady. Tu, pod grozą zwalczanych wciąż morskich burz i bałwanów, w zawrotnych niepokojach handlarskiego żywota, zamiast słonecznego bóstwa z Heljopolis, które, mieniąc się w przeróżne postacie, z przyrody zapożyczane, przyświecało Egipcyanom światłem bratniem nieledwie, samą nawet potęgę jedynowładztwa łagodzącem, urodził się potworny bóg Moloch, z piersią śpiżową, napełnioną wiecznie gorejącym płomieniem, a spragnioną błagalnych i pokutnych ofiar z niemowląt. Tu, religijne wierzenia, odpowiadając zajęciom i upodobaniom ludu, który je wytworzył, zamiast abstrakcyjnego boga Egipcyan, lub poetycznych bóstw, które wraz z przezroczém niebem i mirtowymi gajami Grecyi, na świat przyjść miały, przedstawia czci i hołdom ludzi, szereg dobroczynnych ludzkich genjuszów, wynalazców statków morskich, igły magnesowej, budownictwa, strycharstwa i przeróżnych narzędzi, rękodzieł i przemysłu. (Pierret Petit, Manuel de Mythologie).
Wszak Fenicyanie są szczepem Semickiego plemienia, tego samego więc, z którego początek otrzymał lud Izraelski. A jakaż niezgłębiona rozpadlina różnie rozdziela dwa te braterskie, zda się, ludy! Ci roztaczają działalność swą na całą niemal przestrzeń znanego w onczas świata, ci przed wpływami świata tego zamykają się szczelnie w ojczystej swej krainie; tu wyrabiają i zabarwiają drogocenne tkaniny, kupczą, wędrują, gonią za zyskami, — tam, w ciszy i poezyi rolniczego życia, sieją zboża, uprawiają winną latorość i, owocowe drzewa. Tu, nakoniec, w Fenicyi, dziewice, poświęcone bóstwu miłośnej roskoszy, chóry strojnych Bajader, odbywają w świątyniach lubieżne tańce i, rozsypane po drogach, wyciągają ku przechodniom miłośne objęcia; tam, w Palestynie, powstają surowe szkoły proroków, stróżujących wierze narodowej i narodowym sprawom w nieporównanej powadze i czystości, Nie tu jest miejsce dla porównawczych studyów historycznych, nie będziemy zatem mnożyli przykładów; powyższe wystarczą dla przypomnienia nam, że, w pierwszem zaraniu historycznego życia ludzkości, narody różne stały już w obec siebie, jak różne z sobą zbiorowe osobniki, jak różne z sobą wytwory czynników fizycznych i psychicznych, które urabiały je i wychowywały przez wieki. Kto w uważnej pamięci przesnuć zechce cały, długi wątek historyi, ten wiedzieć będzie, że tak było zawsze i wszędzie, że wątek ten nie był nigdy nicią jednolitą, lecz pasmem przędz, z jednego może początku wypływających, lecz rozmaitej barwy i mocy, ostatecznie, ku jednemu może kresowi zdążających, lecz w dążeniu tém zakreślających linje i zwroty najprzeciwniejsze sobie.
Nie idzie zatém, aby zbiorowy osobnik taki nie ulegał nigdy zmianom żadnym, aby istnienie jego nie podlegało tak, jak istnienie pojedyńczéj jednostki, prawu przemian, przekształceń i śmierci. Indywidualność narodowa podatną być musi zmianom i przekształceniom już przez to samo, że zmieniają się i przekształcają warunki fizyczne zamieszkiwanego przez nią punktu ziemi, a wychowanie historyczne, które otrzymuje, zmienia też, przekształca i rozmnaża psychiczne jéj właściwości. Stać się może i stawało się niejednokrotnie, iż pod wływem nowych warunków, sprowadzonych przez uprawę miéjscową lub ościenną, naród wyłącznie wprzódy rolniczy stawał się handlarskim i przemysłowym, że prądy cywilizacyjne, przez niego samego wyrobione lub od innych zbiorowych osobników przybyłe, na miéjsce dawnej jego religijnéj wiary przyniosły inną, dawne jego stosunki domowe i towarzyskie, rozprzęgły na rzecz innych. Zdarzało się też niekiedy, że naród jakiś przyjmował do organizmu swego obce mu przedtem, lub co najwyżéj, współplemienne pierwiastki i z upływem czasu przeistaczając je na obraz własny, sam, mimowiednie coś z natury ich brał do siebie; — albo, że nawet, dwie indywidualności narodowe, innoplemienne, przez osiedlenie się na jednym gruncie i zmięszanie krwi, tak dobrze zlewały się z sobą, że z upływem czasu wytwarzały jednolity narodowy organizm (Saksoni i Normandowie w Anglji). Znane przecież wypadki te i komplikacye dziejowe nie przemawiają bynajmniéj przeciw prawdzie i konieczności indywidualnego bytu ludów. Naród bowiem, który dla jakichbądź przyczyn zamienił dawny swój sposób wierzenia, pracowania i współżycia na inny, nie stał się przeto absolutnie podobnym do narodów innych, nie stracił indywidualnej odrębności, ale tylko odrębność tę przekształcił. Do wiary, przyniesionéj mu zkądinąd, wprowadzi on zawsze sobie właściwe sposoby wyznawania i oddawania czci; nowym pojęciom, w nim samym lub po za nim powstałym, nada zawsze swoją odrębną formę wyrażenia i zastosowania; nowe stosunki i węzły społeczne zadzierzgnie według własnej odrębnej normy potrzeb swych, skłonności i smaku. Stanie się on słowem innym, niż był przedtem, innym sobą, — lecz pozostanie zawsze sobą tylko i nie przestanie różnym być od tego, co na swój też sposób istnieje po za granicami, nie politycznemi, lecz przyrodzonemi granicami jego jestestwa. To samo zupełnie z ludami temi, które w ciągu dziejów otrzymały przymieszkę pierwiastku obcego lub powstały ze zlania się dwu obcych sobie wprzódy pierwiastków. Nikt twierdzić nie będzie, że lud angielski powstały ze zmięszania innoplemiennych szczepów Saksońskiego i Normandzkiego, nie stanowi dziś odrębnej i energicznie pośród innych wyróżniającej się indywidualności narodowej. Zniknęły istotnie osobniki saksoński i normandzki, lecz na miejsce ich powstał nowy, energiczniéjszy jeszcze, trwalszy i wyraźniejszy od tych, któe spełniły na rzecz jego funkcyą materyi kosmicznej. Co do znikania i umierania narodów, tu jeszcze odróżnić należy dwa wielkie działy przyczyn, z których każdy ma inne znaczenie. Ludy tak jak ludzie umierają śmiercią naturalną lub przypadkową, — przypadkową o tyle, o ile przypadkiem nazywamy następstwo działania przyczyn pośrednich i nie w samym ulegającym mu organizmie spoczywających. Śmierć naturalna narodów wynikiem jest samoistnego zaniknięcia indywdualnych właściwości, — zaniknięcia, połączonego z brakiem sił do wytworzenia na ich miejsce właściwości innych; uśmiercania zaś ludów przez przyczyny postronne, znanemi są dziejom, chociaż, jak to zobaczymy niżéj, stają się z trudnością wielką i bardziéj pozornemi są, niż istotnemi. Każdy jednak z tych działów przyczyn posiada inne znaczenie. Smierć naturalna dowodzi tylko powszechnego prawa natury, które na całej przestrzeni zjawisk prostych, czy skombinowanych, utrzymuje nieustanne kołowanie sprzęgania się i rozkładania, życia, śmierci i z łona śmierci powstającego znowu życia. Na mogiłach zmarłych osobników zbiorowych wykwitają i żyją osobniki inne, korzenie swe zapuszczając silnie i głęboko w grunt, uprawiony pracą tamtych. Szczątki tych, którzy już nie istnieją, posługują do wzrostu i potęgowania się następców; żywią się niemi nieraz ludy odległe w czasie i przestrzeni; ciało ich znikło, skruszone i rozłożone wpływami zewnętrznych i wewnętrznych czynników, lecz wytwory życia ich pozostają na świadectwo, że osobnikowe ich istnienie posiadało prawo i racyę bytu swego. Ze śmiercią przypadkową ludów rzecz znowu inna. Tu objawia się zapoznanie praw przyrody i tkwią przyczyny niezmiernych dla ludzkości strat i boleści. Każdą śmierć taką, czy raczéj każde takie wprowadzenie żywego organizmu w letarg i powolne gnicie, ludzkość odchorować musi tak, jak jednostka, któréj by odcięto zdrowy jeszcze i do prawidłowej czynności życia niezbędny członek organizmu. Jeden i drugi przecież wypadek, naturalne lub sztuczne umieranie ludów, nie przeczy w najmniejszym stopniu prawdzie, ani potrzebie indywidualnego ich istnienia. Badacze nieba spostrzegają częstokroć gasnące w przestrzeni ogniska gwiazd i słońc. Cóż stąd? czy ciała niebieskie przestają istnieć i żyć każde życiem własnem? Czy na miejscu znikłych mieszkańców firmamentu nie powstają nowi, świadcząc, że pomimo znikania osobników, niezłomném prawém natury jest ich istnienie? Czy dla tego, że na ziemi téj ludzie wciąż gasną, jak zdmuchnięte lampy, twierdzić należy, iż istnieć nie mieli oni prawa? Czy kiedy tu i ówdzie, ten i ów osobnik marnieje lub ginie pod wpływem wrogiej sobie mocy, mamyż mniemać, że z nim razem upadło w prawdzie swej prawo indywidualnego istnienia jednostek?
Jakkolwiek przecież i w jakikolwiek sposób ludy umierają i umierać mogą, rzeczą jest znaną w nauce i życiu, że umieranie to nogdy nie jest prędkiem, ani łatwém, lecz owszem bywa zawsze niezmiernie powolném, trudném i boleśném. Zadziwiającą jest w istocie nieźmierna trwałość, tak fizyologicznych jak psychicznych właściwości, które przez wieki wypracowały się w osobnikach zbiorowych, które też przez wieki częstokroć trwają pośród i pomimo najniejprzyjaźniejszych wpływów i okoliczności. W poniżonej i wyniszczonej przez niewolę i niedolę rdzennej ludności dzisiejszego Egiptu, w Fellachach tych, którzy, odtrąceni od wszelkich dóbr i zaszczytów rodzinnego kraju, ze zgiętemi karkami i obnażonemi plecy, na rzecz zdobywców swych, dźwigają brzemiona ciężkich prac i wszechstronnych nędz, Egiptologowie dostrzegają niezmiennie przetrwałe, wszystkie kształty postaci, wszystkie rysy oblicza, wszystkie słowem typiczne właściwości, z którémi na rytych i malowanych pomnikach przedstawiają się przedwiekowi ich przodkowie, potężni, szczęśliwi władzcy starożytnego Egiptu. Ciemnoskóry, nagi, korny Fellach, niosący na pochylonej swej głowie ciężar, zdjęty z okrętowego pokładu, dziś jeszcze mógłby malarzowi służyć za wzór do wspaniałej postaci kapłana, składającego w świątyni słońca cześć jedynemu Bogu, albo do jednej ze scen słonecznych, w których synowie Nilu, otoczeni koszami kwiatów i owoców, dłoń w dłoni z równemi im małżonkami, pośród gier swych dzieci, siadywali w głębokim cieniu, misternie rzeźbionych swych pawilonów. Czy, gdyby wróciły warunki dawne Fellach, żyłby znowu, myślał i czuł tak, jak żyli, myśleli i czuli owi dalecy jego przodkowie? Najpewniej; bo fizyologiczna jego tożsamość ujawnia się wyraźnie, a psychiczną zdradza on przez wiele nawyknień i poruszeń, tak ciała jak ducha, przez samo uroczyste i nabożne przechowywanie starożytnych ksiąg swych, z nadzwyczajną tylko trudnością udzielanych ciekawym ich poszukiwaczom. Zgnębiona nieprzyjaznymi wpływy, indywidualność jego nie rozwija się, nie działa, lecz w upokorzeniu i tajemnicy — żyje przecież przez wieki, spodem i cicho płynąc pod panującą falą zwycięzców. Rozwijać się i działać oni nie mogą, bo nie zdołali przystosować się do nowych warunków bytu, nie zdołali dawnych cech osobnikowych, nie mogących już zapewnić im rozwoju i działania — przemienić na inne, któreby były nową, lecz niemniej indywidualną ich własnością. Dokonał tego jeden ze szczepów Semickiego plemienia, szczep, wrogiemi sobie wypadkami wyrzucony z ojczystego gruntu. Przez 19 blizko wieków przerzucani z jednego punktu globu na inny, żydzi przystosowywali się wszędzie do otaczających warunków, zmieniali cechy dawne na nowe, z narodu rolniczego stawali się ludem handlarskim, przyjmowali mowy obce, ojczystą przechowywując tylko dla tajemniczych rozmów z Bogiem i dziejami swemi, a jednak nie przestawali i dziś jeszcze nie wszędzie przestali być czemś odrębném, czemś różniącém się z organizmami, które ich otaczają, cechami ciała i ducha; nie przestawali słowem i dziś nie wszędzie jeszcze przestali — być sobą.
Z jaką trudnością i powolnością odbywać się musi przystosowywanie się ludów, do samych już tylko fizycznych, a obcych im warunków, świadczą o tém przykłady następujące. Iślandczycy, jednoplemienni z Duńczykami, po przesiedleniu się do Danji, najpowszechniej i w krótkim przeciągu czasu umierają z suchot. Dzieci Europejskie, urodzone w Indyach, nie przeżywają najpowszechniej lat 10-ciu, dla tego Anglicy i Hollendrzy starają się potomstwo swe wysłać do Europy, jak najprędzej po urodzeniu. Europejki przypłacają najpowszechniej życiem pierwsze powicie dziecięcia w Indyach (Peschel, „Nauka o ludach“). Najpewniej w skutek przetrwania, rzadkich zrazu, potém liczniejszych jednostek, zaopatrywanych przez naturę w coraz lepsze narzędzia lu odparciu niszczących wpływów, Iślandczycy przystosowaliby się do klimatu Danji, a Anglicy i Hollendrzy, urodzeni w Indyach, pędziliby tam prawidłowo długie żywoty. Staćby się to jednak mogło nie inaczej, jak po upływie bardzo długiego czasu i kosztem niezliczonych cierpień i ofiar.
Poszukajmy przecież miejsc i urządzeń nie rozdzielonych ze sobą przestworem oceanów, ani przepaścią różnic, zachodzących pomiędzy dwoma odrębnemi cywilizacyami. Zobaczymy tu, że w wynaturzaniu psychiczném ludów, większe jeszcze, niż w fizyczném ich przystosowywaniu się, zachodzą trudności. Irlandczycy, których podbój przez Anglo-Saksońską rassę rozpoczął się w 11-m stuleciu ery naszej, a w 16-m w zupełności już dokonanym został, przez wieków tyle pozostając w bezpośredniej styczności z angielskiemi prawami, wierzeniami i obyczajami, pomimo wszelkich używanych ku temu, tak terrorystycznych, jak prawnych i ekonomicznych środków, nietylko indywidualnej odrębności swéj nieutracili, — ale, owszem, szczelniej jeszcze i uporniej ją strzegąc, odznaczające je cechy do ostatecznych granic posunęli. Czuły i poetyczny, a leniwy i nieopatrzny Celt, zamieszkujący „Zieloną wyspę“, nie wziął w siebie dotąd nic wcale z umysłowéj trzeźwości i żelaznej pracowitości usiłującego assymilować go z sobą Anglo-Saksona.
Drugi przykład podobny przedstawiają Czesi, mający przecież w niedawnéj przeszłości swej chwilę, w któréj, pod wpływem pracującej nad nimi przez wieki germanizacyi, odrębność ich narodowa zanikać i umierać się zdawała. Silnie kolonizowany przez plemię germańskie, kraj ich napełniał się mową, obyczajami i różnorodnémi wytworami przybyszów. Wyższe wartswy towarzyskie, nęcone przez zaszczyty i ułatwienia życiowe, zrzekały się mowy ojczystej, rodowe imiona swe przekształcały na wzór imion obcych, naukę, sztukę, obyczaj domowy i towarzyski przyjmowały od sfer panujących. Niższe pokłady społeczne milczały i biernie z pozoru znajdowały się względem zmian, zachodzących wyżéj, a których część z konieczności i na nie spływać musiała. Cóż ztąd? wystarczyło kilku umysłów, wymownie nawołujących ku zgasłéj, zda się, na zawsze przeszłości (Riger, Palacky) i jednego jakiegoś momentu w dziejach powszechnych, który rozbrzmiał zapomnianémi, zda się, na zawsze imionami i dążeniami, a w łonie Czeskiego ludu obudziło się z energją niezmierną poczucie własnéj indywidualności i w ruch wprawiło wszystkie przyrodzone mu psychiczne cechy. Zmieniony zapewne do stopnia pewnego, przez rozwój ogólnej cywilizacyi i własne przeżyte koleje, lud, który w ciągu dwu stóleci nie mówił i nie pisał językiem własnym, wszechstronne życie swe wzorował na życiu innych, mdlał i zanikał pod ogarniającą go falą obcego żywiołu, — ożywa, domaga się praw do osobnikowego bytu, nie chce być kim innym, pragnie pozostać i jest — samym sobą.
Jeżeli nie mylimy się, — pobieżny przegląd powyższy dostarczył nam głównych, przynajmniéj, podstawowych pewników o prawie i konieczności indywidualnego istnienia ludów. Ujrzeliśmy sposoby, w jakie ludzkość rozpadła się na różne, odrębne gruppy; widzieliśmy, jak długim a pełnym cierpień i ofiar processem przystosowywania się, gruppy te wypracowały fizyologiczne swe właściwości i jak, następnie, wychowanie czyli historya każdego z nich wytworzyła psychiczne ich jestestwa; spostrzegliśmy dalej, że od pierwszego zarania historycznego dnia ludzkości, osobniki zbiorowe, noszące miana narodów, istniały, a gdy który z nich dla jakichkolwiek przyczyn istnieć przestawał, wnet zastąpionym bywał przez osobnik inny, lecz również odrębny i pośród otaczających właściwą sobie naturą wyróżniony; stwierdziliśmy nakoniec potężną trwałość indywidualnych cech narodów i nieźmierną trudność, niekiedy niepodobieństwo zamienienia cech tych na inne, na takie, które nie z wewnętrz narodu samego, ale z zewnątrz niego przybywają. W obec zaś faktów tych, stwierdzonych i dokonanych spostrzeżeń, nie potrzebujemy już ani na chwilę stanawiać [1] się nad pytaniem: czy rozdział ten ludzko i[2] naturalnym jest lub sztucznym, przyrodą człowieka zamieszkiwanego[3] przezeń globu wytworzonym lub też w skutek nakazu jakiegoś, umowy jakiejś, kapryśnej igraszki, samowoli czyjejś powstały. Ten tylko, ku ostatniemu wnioskowi skłaniać się może, komu obcémi są wszelkie światła nauki, kto nie zdolnym jest do zrozumienia wielkiej i wszechświat cały ogarniającéj zasady przyczynowości, — zasady, w któréj rozkazy wszelkie, umowy i igraszki żadnej roli nie grają, lecz absolutnie i niezłomnie panuje prawo powstawania i utrzymywania zjawisk wszelkich, mocą i na podstawach ściśle warunkujących ich przyczyn.
Natomiast, zamieszkując świat, na którym nie wszystko, co z naturalnych przyczyn swych wypływa, najlepszém jest i dla rozwoju ludzkości najpomyślniejszém, mamy prawo i potrzebujemy zapytać: czy rozdział ten ludzkości, na różne z sobą osobniki zbiorowe, uważać należy za zjawisko pocieszające lub zasmucające, za następstwo przyczyn przychylnych lub nieprzychylnych dostojeństwu i szczęściu ludzkiego rodu? Z odpowiedzi na pytania te wynikną wskazówki, w jakim kierunku zwracać się tu mają żądania i prace ludzkie? W tym, gdzie istnieje potrzeba ochraniania i wzmacniania przyrody, lub w tym, gdzie wiedza i praca ludzka zwalczają i w bieg korzystniejszy dla siebie zwracają siły jéj i wpływy?
Gdyby w naturze i przeznaczeniu ludzkości spoczywała możność ograniczania się na zdobyczach drobnych i łatwych, gdyby ludzkość cała, jak jeden człowiek, wieść mogła życie proste, pierwotne, wolne od żądz namiętnych, tęsknot bezbrzeżnych, ciekawych dochodzeń i nieustannych dążeń, wiodących ją wciąż dalej i dalej, wyżéj i wyżéj, — natenczas różnorodność składających ją grupp nie posiadałaby żadnego wyraźnego znaczenia; co więcéj, istniećby ona mogła tylko ze strony fizyologicznej, warunkowanej przez naturę zamieszkiwanego miejsca, psychicznie zaś, pierś miljonów, bez względu na stopnie jeograficzne, poruszałaby się jednostajnym sennym oddechem.
Lecz ludzkość, zawierając w sobie nieprzebrane zasoby żądz, tęsknot i ambicyi, pomnażanych jeszcze i spotęgowanych przez nieskończone zachodzące w nich odcienia i powikłania, dla bytu swego zużytkowuje tysiączne żywioły, ułożone w tysiączne kombinacye i zmierzające do tysiącznych celów. Wiecznie dążąca kędyś w przyszłość jakąś upragnioną, wiecznie poszukująca prawdy jakiéjś najwyższej i ostatecznej, wiecznie pracująca na szczęście jakieś, migające przed nią w błękitach nieskończoności, spełnia ona zapewne dzieło ważnego ogniwa, w łańcuchu wszechbytu, dzieło o którego przeznaczeniu i użytku nie wie jeszcze i może nigdy się nie dowie, lecz z którego rozwojem i postępem rozwijać się i postępować zdaje własne dostojeństwo jéj i szczęście. Otóż, dla pełnienia dzieła tego, dla zdobywania tych nieprzebranych żywiołów, których tyle zużytkować musi spragnione i uznojone jéj życie, podział zadań i pracy przynosić musi nieocenione pożytki i ułatwienia. Na zbiorowe osobniki, stanowiące ludzkość, spłynęły z natury rzeczy, różne zadania i prace. Niebo, pod którém każdy z nich żyje, płody, które go żywią, wrażenia, któremi otaczająca przyroda budzi mu myśl i uczucie, wychowanie, nakoniec, za pomocą którego historya kształci psychiczne jego jestestwo, wszystko to razem uosabia go do uprawiania i doskonalenia tych raczej, niż innych odrośli fizycznego i moralnego bytu, do odkrywania tych raczej, niż innych prawd, do rozpalania ognisk tych raczej, niż innych idei. Na rozległych a z gór ogołoconych równinach Eufratu i Tygru, wśród przezroczystych a cichych nocy, które oczom ludzkim ukazywały obraz nieba, nie przysłonięty żadną chmurą i nie mącony żadném gwałtowném atmosferyczném poruszeniem, poraz pierwszy w znanym historyi świecie urodziła się astronomja. W darze ludzkości przyniósł ją lud Chaldejski, najlepiej przysposobiony do odkrycia i wyczytania w księdze przyrody gwiaździstej jéj tajemnicy. Nadał on pierwszy popęd do wieki trwać mających badań nad świetlistymi wędrowcami przestrzeni, podzielił dnie na godziny, godziny wymierzył kompasową igłą, wpatrzył się zarazem w świat liczb i skreślił pierwsze może na ziemi rachunkowe tablice. Gdzieindziej, inny zbiorowy członek ludzkości, z okiem, utkwioném w sąsiednią bezbrzeżność morza, pała żądzą ujrzenia brzegów, wymyśla sztukę żeglarską, darowuje ludzkości igłę magnesową, odkrycia jeograficzne, umiejętność osiedlania bezludnych lądów, liczne narzędzia i kombinacye prac przemysłowych; granicą zaś tylko z żeglarskim tym i przemysłowym ludem rozdzielony, lud inny wyrabia w sobie wzniosłą i pełną następstw wiarę w jedynego Boga, a umysły przywódzców swych zapładnia pojęciami o czystej i surowej obyczajności. Lecz zarzucić tu można, że pierwszy czytelnik nieba i pierwszy żeglarz, że moralista taki i taki poeta, jak Izraelski Mojżesz i Izajasz, powstać mogli gdzieindziej, że zatem astronomja, żeglarstwo i dzisiejsza moralistyka istniećby mogły, chociażby nie istniały nigdy Chaldea, Fenicya i Palestyna. Tak; lecz gdziekolwiekby wybiła godzina narodzin zbawczych dla ludzkości prawd i wynalazków, nie wybiłaby ona inaczej, jak za dotknięciem ducha tego, który daje mądrość mędrcom, cnotę bohaterom, natchnienie wieszczom, — ducha, który ku mędrcom, bohaterom i wieszczom, przybywając od tego, co ich najbliżej otacza, od rodzimego nieba i karmicielki ziemi, od myśli i uczuć spółczesnych, z krwią i podaniem przodków, jest niczém inném, tylko fizyologiczném i psychiczném jestestwem narodu. Ow duch mistrz i przywódzca usiał wzgórza Partenonu lasem posągów i kolumn, a w Rzymie obudził geniusz ustawodawstwa, wedle którego wzorować się miały przez długie wieki prawne i społeczne stosunki ludów mnogich. On to poszepnął Homerowi olbrzymie jego pieśni, a w wielkim umyśle Sokratesa rozsnuł potężny, jędrny, jasny systemat moralistyki. Dzięki duchowi temu, nauka, sztuka i etyka, rozsnuły po świecie, w czasach późniejszych, olbrzymią sieć, utkaną z przerozmaitych odmian i odcieni prawd i piękności. Inaczej malowali Rafael i Buonarotti, a inaczej Rembrandt i Rubens; różnemi drogami dążyli ku prawdzie angielski Bakon i niemiecki Luter. W jednym stuleciu tworzyli Szekspir i Jan z Czarnolesia, tak niepodobni do siebie, jak niepodobnemi z sobą były kraje ich i ludy, geniusze różnej miary i różnego blasku, lecz któż twierdzić będzie, że którykolwiek z nich nie miał swej racyi bytu i tworzenia, nie pozostawił za sobą długiego szlaku zbawiennych następstw? Dla czego duch muzyki coraz inaczej śpiewa w piersi i głowie Niemca i Włocha? a mógłżeby ktokolwiek wyrzekać na to, że istnieli na świecie z jednej strony Bach i Bethowen, z drugiej — Rossini i Verdi? Mógłżeby kto wyrzekać na to, że serce Anglika silniej, niż jakiekolwiek inne, uderza dla idei osobistej wolności i godności człowieka, że Francuz posiada nieporównany dar rozprzestrzeniania najważniejszych prawd naukowych i moralnych w jasnej a ponętnej formie; że Włoch przychodzi na świat śpiewakiem albo malarzem? W Niemczech powstaćby nie mógl Wolter, kolący jak ostrze sztyletu, a lekki jak skrzydło motyla, ani we Francyi Szyller, uroczysty i smętny jak gotycka świątynia. Ludy rolnicze wzbogacają ludzkość w coraz lepszą umiejętność wyszukiwania bogactw, zawartych w łonie ziemi; te, które wprzęgły się w zawrotne koło przemysłu, walczą z innemi siłami przyrody, wiatr, wodę, gazy, siłę ciążenia, elektryczność, magnetyzm, poddają panowaniu człowieka. W zakresie stosunków państwowych, prawnych i społecznych, każdy z ludów dokonywa właściwych sobie prób i doświadczeń, z których dla ludzkości całej powstaje zbiornik nauk, wskazówek, zachęt i przestróg. Tak od wieków i przez wieki, około dzieła wspólnego krzątają się robotnicy różni; do wspólnego przeznaczenia różni wędrówcy odkrywają coraz inne drogi. Różnice te wzbogacają umysłowość ludzką w sposoby dochodzenia i ukazywania prawdy, udzielają jéj, zamiast jednego, tysiącznych stanowisk dla wszechstronnego na nią patrzenia. Rozmnażają też one z wielką potęgą środki ku tworzeniu i uzewnętrznianiu piękna, nieprzebranymi czyniąc uszlachetniające wpływy i rozkosze estetycznego używania. Przedstawiają one nakoniec nieprzeparty dowód dla prawa i konieczności istnienia tego, co nazywamy wolnością myśli, słowa i sumienia, czyli dochodzenia, wyznawania, tworzenia i czucia. Przeciw wszelkim gwałtom, zadawanym prawu temu i téj konieczności, świadczyć wiecznie będą owe nieprzeparte a odrębne skłonności i zdolności zbiorowych jednostek, które samoistnie przekształcać się mogą, lecz sztucznie wynaturzane wpadają w letargiczną senność i bezczynność, lub ulegają zgniliźnie rozkładu, a wykreślone ze świata żyjących, pozostawiają po sobie pustkę, na którą ludzkość choruje, choć sama niewie o tém, co choroby jéj jest przyczyną.
Odpowiedzieć tu wypada na jedno jeszcze pytanie: po co istnienie ludów upośledzonych, wiecznie niemowlęcych, dzikich lub wpółdzikich? Czém wzbogacają ludzkość, jakimi sposoby we wspólném dziele współpracują Buszmani np. Hottentoci lub mieszkańcy wysp, samotnie rzuconych na bezmiary oceanów? Na pytanie to słusznie odpowiedziećby można pytaniem: po co istnieją i jakimi sposoby w dziele ludzkości spółpracują rassy ludzkie, wraz z rassą białą, kulę ziemską zamieszkujące? Po co żyją wyznawcy Buddy i Konfucyusza? dla czego istnieją, oprócz Europejskiej, wszystkie w ogóle inne cywilizacye czyli sposoby myślenia, wyznawania, tworzenia i wiązania się w społeczeństwa? Zanadto przywykliśmy zamykać świat w granicach Europy i co najwięcej — z jéj łona wyszłych osad innych części globu. Zanadto przyzwyczailiśmy się przyodziewać w wyobraźni naszej ludzkość całą odzieżą europejczyka. Rassa każda i każda cywilizacya, czy to w zawiązku, czy w pełnym rozwoju swym zostająca, posiada prawo i racyę bytu swego na ziemi, istnienie swe bierze z przyczyn jakichś i sprowadza niém jakieś następstwa. Nikt, na podstawach żadnej nauki, twierdzić nie może, iż ludy niemowlęce, upośledzone i przez nas dzikimi zwane, nie grają właściwej sobie roli w utrzymywaniu harmonji i równowagi naturalnych czynników ziemskiego życia; że na barkach swych nie niosą oni części téj roboty, którą ludzkość odbywa około uprawy i zużytecznienia całej przestrzeni siedliska swego, że, nakoniec, w zakresie rassy swej i względnej cywilizacyi, w obrębie miejsca zamieszkania swego, nie oddają one sobie wzajemnych przysług, z wiedzą lub bezwiednie nie dzielą się zdobyczami swej myśli, która nam dziecięcą być się zdaje przeważnie może dla tego, żeśmy jeszcze nie poznali całej istoty jéj i głębi; że gdy rozwijają się, nie dążą w przyszłość jakąś, całkiem nam nieodgadnioną, a gdy giną, zaguba ich nie jest faktem, sprowadzonym bardziej przez nasze ich zapoznanie, niż przez własną ich niepotrzebność i niemożność życia.
Jednoczasowe istnienie na powierzchni ziemi ludów, tak niezmiernie ze sobą różnych, że wzajem zrozumieć one nawet nie mogą przyczyn i celów swego bytu, najlepiéj świadczy o tém, że tu, jak wszędzie, natura okazała nieprzebrane bogactwo pomysłów, rozsiała nieprzeliczoną ilość typów i objawiła niewyczerpującą się nigdy moc tworzenia. Ogólna budową ciała swego jednostajnie, lecz w szczegółach jéj ważnych częstokroć, różniące się ze sobą, we właściwościach ducha zbliżone, lecz nieujednostajnione, wspólne zapewne dzieło we wszechbycie, lecz na coraz inny sposób pełniące, różne a liczne odłamy ludzkości są jak ciała niebieskie, które, obracając się około jednego słońca, wszystkim im udzielającego światła i ciepła, posiadają przecież ruchy i życia własne. W jedności systematu, każde z nich przedstawia rozmaitość. Taka rozmaitość w jedności, czy jedność w rozmaitości, powszechną jest w naturze.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – zastanawiać.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – ludzkości.
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – i zamieszkiwanego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.