<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Patryotyzm i kosmopolityzm
Wydawca Wydawnictwa Elizy Orzeszkowéj i S-ki
Data wyd. 1880
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
O pochodzeniu, istocie i składowych częściach patryotyzmu.

Nie podobna zaprzeczyć, jest to zresztą prawdą, rzucającą się w oczy, — że piérwszy zawiązek patryotyzmu spoczywa w uczuciowych władzach człowieka. Wprzód, zanim w umyśle dziecięcia powstanie jakakolwiek myśl, świadoma siebie, lub jakiekolwiek pojęcie wcieli się w odpowiednią sobie formę i dosięgnąć zdoła wysokiej fazy uogólnienia, zaczyna ono uczuwać dobroczynność tego, co je otacza, używać roskoszy światła, ciepła, barw, woni, dźwięków i wszystkich tych ochron od zagłady i cierpień, któremi je otaczają najmniej choćby troskliwe, opiekuńcze dłonie. Uczuwanie dobrodziejstw tych i używanie tych roskoszy jest niewątpliwie bezwiedném; stanowi ono niemniej zasiew wrażeń, który z upływem czasu rozwija się i dojrzewa w coraz potężniejsze i bardziej świadome siebie uczucia. Wiele przyczyn, spoczywających w samej naturze ludzkiej, składa się na to, że uczucia te zapuszczają w psychiczne jestestwo człowieka niezmiernie głębokie korzenie. Istnieje tu naprzód kategorya przyczyn fizycznych takich, jak: ścisłe zbratanie się organizmu z otaczającémi go żywiołami natury; siła pociągu, którą względem siebie uczuwają pierwiastki, mocą przystosowania się wzajemnego i przyzwyczajenia, z sobą upodobnione; wielkie, nakoniec, spotęgowanie zbratania się tego i pociągu przez tajemniczo, lecz pewnie działającą na szeregi pokoleń ludzkich, moc odziedziczania. Żadne, najdłuższe rozumowania i wywody nie zdołałyby piérwszej z przyczyn tych określić z większą dokładnością i mocą, jak uczynił to wielki poeta w prostym i krótkim wykrzyku: „ty jesteś jak zdrowie!“ Istotnie, chore tylko, głębokiemi patalogicznemi zmianami dotknięte organizmy, dla przedłużenia zwichniętej swéj egzystencyi, zmuszonymi bywają do szukania wpływów i wrażeń innych, niż te, których udzielić im mogą: słońce i powietrze, roślinność i woda, obyczaj i ogólny tór życia, rodzinnego kraju. Lecz organizmy ludzkie, zdrowe i wszechstronnych energji pełne, takie nawet, których nie dotknęły żadne podstawowe zmiany i nadwerężenia, najswobodniej i najpotężniej rosną, najdzielniejszą w sobie i wkoło siebie rozwijają działalność w tych właśnie klimatycznych i etnograficznych warunkach, które, w pierwszej chwili przyjścia ich na świat ten, przyjęły je na swe łono, owiały je i nawskróś przeniknęły swém tchnieniem, a kształtując je i urabiając na swój sposób, sprowadziły pomiędzy nimi i sobą jaknajściślejsze upodobnienie. Dla tego to syn północy krzepki, rosły, czynny, do częstego i obfitego odżywiania organizmu swego zmuszony, śród skwarów południa więdnie, omdlewa i leniwieje, przy owocowym i jarzynnym, szczupłym i rzadkim posiłku zamiera z głodu; a mieszkaniec południa, pod niebem mroźnem i śnieżnem, za stołem, obciążonym żywnością ciężką i częstą, krzepnie, marnieje i choruje z przesytu. Dla tego to Irlandczyk dostaje suchot po kilkoletnim pobycie w Danji, a góral, na równiny wygnany, traci przedziwną swą giętkość członków i malowniczność postaci, będącą objawem i dowodem zdrowo a harmonijnie rozwiniętego ciała. Zgoda ta pomiędzy człowiekiem, a otaczającą go naturą, mimowiednie uczuwana, tworzy najpierwotniejsze ogniwo, spajające człowieka z życiem rodzinnej ziemi, tak, jak usta dziecięce spajają się z życio i siło-dawczą piersią matki karmicielki. Prawo dziedziczenia, w skutek którego właściwości i cechy przodków spływają na potomstwo, ścieśnia i potęguje ogniwo to w sposób szczególny. Sprawia ono, że jednostka ludzka nietylko w indywidualném swém życiu nabywa upodobania do żywiołów i przedmiotów pewnych, ale, że przybywa już ona na świat ze szczególną skłonnością do nabycia upodobania tego. Skłonność ta, to długie i bratnie zżycie się jéj przodków z żywiołami i przedmiotami tymi, to iskra z płomienia ich miłości, w organizm jéj wtryśnięta.
Wszystko to przecież stanowi niezbędny wprawdzie, lecz pierwiastkowy zaledwie zaczątek uczucia, na którego ukształtowanie się dalsze wpływa mnóstwo, tak fizyologicznych, jak psychicznych czynników. Z pomiędzy tych ostatnich jednym z najsilniejszych i najpowszechniejszych z pewnością jest — wdzięczność. Uczucie to w stanie samowiedzy i pełnego rozwoju, niezmiernie rzadko znajdujące się w sercach ludzkich, w zaczątku i bezwiednie gości w nich bardzo często. Najpospoliciej ludzie uczuwają wdzięczność względem osób i przedmiotów, nie zdając sobie sprawy z natury uczucia swego, nie wiedząc, że tkliwość ich, przyzwyczajenie, tęsknoty, z tego właśnie najpierwotniejszego wypływają źródła. Kiedy krzepki i silny cieleśnie, a duchowo nierozwinięty pracownik odrywa zgrubiałe dłonie od narzędzi ciężkiej pracy, prostuje strudzoną, lecz potężną swą postać, głębokiem odetchnieniem wciąga w szeroką pierś swą czyste powietrze, a zmęczoném okiem toczy dokoła siebie, po błękitném sklepieniu, zielonym rozłogu, złocistej fali kłosów lub krętym szlaku ścieżki, wbiegającej w tajemniczy cień lasu, w przybytek jakby cichego snu i spokoju, — w fizycznym organiźmie jego rozlewa się wtedy uczucie dobrobytu i odpocznienia, lecz w głębi, kędyś, w dalekiej i dla niego samej tajemnej głębi jego istoty, drga i śpiewa inna jeszcze struna, wyższa nad fizyczne użycie i rozkosze, — struna nieokreślonej czułości dla wszystkiego, co go otacza. Nie zdając sobie sprawy z uczuć swych, czuje on jednak, że to powietrze, którém odetchnął, szeroko i swobodnie skrzepiło siły jego, pracą znużone; że błękity, wiszące nad głową jego, i zieleń, rozciągająca się pod stopami, dały spoczynek jego oczom; że biała ścieżka, zapadająca w cieniste głębie leśne, przesunęła mu przed wyobraźnią ponętny obraz ciszy i ukojenia. Dla wszystkich dobroczynnych tych sił przyrody uczuwa on mimowiedną i mimowolną wdzięczność, — z niéj wytryska zdrój czułości, i nie wiedząc jak i dla czego człowiek ten prosty, nierozumujący, nie sięgający myślą, ni żądzą za najbliższy skłon widnokręgu, kocha powietrze, barwy, widoki, którymi odżywia się fizyczne i moralne jego jestestwo, kocha zatém ojczystą swą ziemię.
Nie innym jest rodowód uczuć, które kierują wysoce ukształconym moralnie i umysłowo podróżnikiem, gdy po długiej nieobecności, po pełnej tęsknot tułaczce, stawiąc pierwszy krok na granice kraju swego, zgina on kolano i usta swe uroczystym a kornym pocałunkiem, spaja z rodzinną swą ziemią. W sposób ten wita on macierz, która dała mu życie, kolebkę, która wykołysała dzieciństwo jego i młodzieńcze lata, zdrój pierwszy, z którego ciało jego napiło się roskoszy życia, a umysł zaczerpnął wiedzę o sobie i świecie.
Uznojony pracownik ów i stęskniony podróżnik, bezwiednie czy samowiednie napawając się powietrzem, barwami, dzwiękami i widokami ojczystej ziemi, czuć muszą przecież cóś więcej jeszcze, jak wdzięczność i zrodzoną z niéj czułość, czuć oni jeszcze muszą w sobie potężne drgania téj nici, która człowieka wiąże z przeszłością jego, a nosi nazwę — wspomnienia. Zdawać się może, iż pomiędzy człowiekiem, a otaczającymi go przedmiotami, tak do organicznej, jak do nieorganicznej natury należącymi, istnieje związek jakiś tajemniczy i niezbadany, lecz bratni i nierozerwalny. Zdawać się może, iż w długim a sumiennym biegu życia swego, człowiek, wciąż ścigający marę swego szczęścia, a wciąż jéj doścignąć nie mogący, za współtowarzyszy i świadków pogoni swéj i swych zawodów, przyjmuje wszystkie otaczające go istoty i rzeczy, wraz z niemi cieszy się, przed niemi się użala, ich ku pomocy wzywa, z nich czerpie pociechy i ukojenia, a potém, po wielu już kolejach, w sposób ten wspólnie przebytych, dziwném, niewyjaśnioném, lecz niezmiernie czułém i głębokiém ogarnia je przywiązaniem. Wyraz ostatni z plastycznością i wymownością niepospolitą określa naturę uczucia, powstałego z istniejącéj w duchu ludzkim władzy wspominania. Wspomnienia łączą człowieka nietylko z podobnymi mu ludźmi, ale ze światem źwierzęcym i roślinnym, z widokami rzeczy i miejsc, z przedmiotami nieożywionymi, tak silnie, że czuje się on związanym z nimi, przywiązanym do nich; że węzły te samém istnieniem swém stanowią podstawową część spokoju jego i szczęścia, a pęknąć nie mogą bez przyniesienia mu ogromnego bólu, bez zerwania częstokroć nici jego życia. Istnieje opowieść o więźniu pewnym, który po wielu latach, przebytych w wilgotnych i ciemnych ścianach podziemia, w towarzystwie pająka, który przebywał z nim codziennie i przez długie godziny, na wieść, że uwolnionym zostanie, płakał gorącémi łzami po ścianach wilgotnych i ciemnych i po swym towarzyszu — pająku. Sciany te i ten owad były świadkami długiego szeregu stanów psychicznych, które w obec nich przebywać on musiał, widziały rozpacz jego, nudę, bezsilne miotania się, chwile nadziei i lata tęsknoty; do nich przywiązały go też wspomnienia. Mocą uczucia tego, człowiek każdy, z naturą zdrową i nienadwerężoną żadną fizyczną lub moralną chorobliwością, weselej i swobodniej żyje śród ubogich, choćby i monotonnych niw swych rodzinnych, niż pomiędzy najwspanialszymi widokami przyrody, z przeszłością jego niczém nie związanej; dla tego nizki krzak polnej róży uśmiechać się może ku niejednym oczom większą ponętą, niż nieba sięgająca korona palmy; dla tego, niejednemu sercu, więcej drogich i skrzepiających rzeczy powié stary i współskruszony odłam jakiegoś ubogiego muru, niż wznoszące się gdzieindziej arcydzieła budowniczej sztuki. Pod wpływem tego uczucia, wielki poeta, otoczony wszystkiemi wspaniałościami stolicy uzywilizowanego świata, tęsknił do skromnej mieszkanki puszcz ojczystych, sosny, a nad tém, że jéj widzieć nie mógł, przelewał „łzy czyste, rzęsiste“; z tém uczuciem w piersi, góral środ równin tęskni i wcześnie umiera, a nad brzegami Atlantyku pracujący, przeludnieniem i nędzą i kraju swego wyparty chińczyk, zwłoki braci swych powierza morskiemu statkowi, aby wraz z nim przybiły do ojczystych brzegów i spoczęły w łonie rodzinnej ziemi. Wszystkie te jednak łącznie, wiążące człowieka z ziemią i niebem, z powietrzem i widokami ojczystego kraju, stanowią konieczną wprawdzie i z samej natury płynącą, niemniej przecież spodnią zaledwie warstwę uczuć tych, których połączenie składa się na uczuciową stronę patryotyzmu.
Powyżej istnieją związki ludzi z ludźmi, które, obok miłości dla kraju, wytworzonej przez wszystkie powyższe przyczyny, wytwarzają o wiele żywotniejszą i potężniejszą miłość narodu. Tu należy mieć na uwadze nie same tylko pociągi i spójnie, które łączą człowieka z jego spółczesnymi, lecz i te także, które istnieją pomiędzy nim a oddaloną, nie własną już jego indywidualną, ale narodową przeszłością i przyszłością. Zdawałoby się, że natura usiłowała wynagrodzić człowiekowi względną krótkość indywidualnego jego istnienia, udzielając mu możności zapuszczania wzroku i myśli w wiekową przeszłość i przyszłość, co więcej — odczuwania wszystkich tych wrażeń i przebywania za pośrednictwem fantazyi wszystkich tych kolei, które były udziałem przeszłości i stać się mają dziedzictwem czasów przyszłych. Istotnie, ciało tylko człwieka[1] przeżywa pewien krótki i ściśle ograniczony szereg lat, lecz duch jego, gdy jest odpowiednio wykształconym, cofa się wstecz i zdąża naprzód o tak wielką czasu przestrzeń, że, wedle dosadnego określenia niemieckiego poety: „nie potrzebuje już obietnic drugiego życia, gdy w mocy jego jest: oddychać życiem pokoleń przyszłych i stwarzać sobie wiekuistość w krainie przeszłości.“ (Heine).
We wszystkich miejscach i czasach, człowiek uczuwał i uczuwa dla przodków swych miłość, złączoną z tém uroczystém i rozrzewnioném poszanowaniem, które wzbija się do wysokości czci. Cześć przodków istniała i istnieje u wszystkich ludów, we wszelkich stadyach uspołecznienia ich i cywilizacyi, a zbadana w przyczynach swych i oczyszczona ze szpecących ją przesądów i guseł, ukazuje się jako wynik wielu właściwości, z naturą ludzką nierozłącznych, jako wytwór tychże fizyologicznych i psychiczncyh pierwiastków upodobnienia, wdzięczności i wspomnienia, które, składając się na miłość dla rodzinnej ziemi, tu, w miłości i czci dla ojczystej przeszłości, znajdują się w stopniu szczególniej spotęgowanym. Jakkolwiek bowiem różniłyby się pojęcia i obyczaje, jakiekolwiek zmiany przyniósłby czas w ogólnym kształcie i sposobie ludzkiego bytu, to jednak, mocą przebywania na łonie jednej przyrody i odziedziczania głównych cech i zarysów natury fizycznej i moralnej, mocą tej żelaznej wytrwałości, która główne cechy i zarysy plemienne i narodowe przechowuje niewzruszenie przez mnogie wieki, odlegli potomkowie nie mogą być wręcz i zupełnie niepodobnymi do przedwiekowych swych przodków. Bezwiednie, nie zdając sobie jasnej z tego sprawy, przecząc nawet temu niekiedy uparcie i szczerze, czynią się oni jednak krwią z ich krwi, kością z ich kości, strofą, która wypłynęła z pieśni ich życia i dalszy jéj ciąg stanowi. Obok tego, potomkowie oddaleni są dziedzicami przedwiekowych swych przodków, używającymi całego wyniku ich żywota, całej summy prac jego, cnót, walk i dążności. Jakiemikolwiek bowiem byłyby winy, zaniedbania i omyłki szeregu pokoleń tych, które żyły przed nami, większemi od nich musiały być prace ich i cnoty, czego dowodzi sam już fakt przedłużającego się w czasie naszego istnienia i postęp, nie zaś cofanie się składowych części naszej cywilizacyi: dobrobytu, wiedzy, uobyczajnienia. Oni to ze srogiemi trudy i niebezpieczeństwy wydzierali panowanie nad ziemią, którą zamieszkujemy, puszczom niedostępnym, wodom niszczącym, moczarom siejącym mór i choroby, gadom jadowitym, dzikim zwierzętom; oni to następnie rozszerzali i doskonalili uprawę ziemi téj, aby dla pokoleń następnych coraz obfitsze przynosiła plony; oni, zwyciężając przeciwności i ponosząc trudy, dziś już nam niepojęte, krok po kroku zdobywali dla siebie i następców swych prawo i możność wstępu do świątyni wiedzy, — do tej świątyni, tak czczonej dziś, tyle ludziom dzisiejszym dającej i obiecującej, a która, bez ich usiłowań, poszukiwań, ofiar i męczeństw nieraz, byłaby wiecznie przed nami zamkniętą; oni to, nakoniec, różnymi sposoby i ku coraz wyższemu poziomowi wznosząc uczucia, myśli i obyczaje swe, rozniecali święty ogień czci i ukochania dla dobra, prawdy i piękna, ogniem tym oczyszczali stosunki swe domowe, towarzystkie i społeczne od grubości i bezwiedności pierwotnej, stopniowo zatém, powoli, a niełatwo zaiste, wytwarzali spółczesną nam moralność. Nie uczynili zapewne wszystkiego, co uczynioném być może, nie doprowadzali do ostatecznego kresu zadania, które ludzkość spełnić ma we wszechświecie, a naród w ludzkości, lecz im tylko zawdzięczamy to, że wiemy o istnieniu zadania jakiegoś, które spełnić mamy, i to, że pełnić je lepiej od nich uczymy się i pragniemy. Słowem, jak drzewo z korzenia swego, tak teraźniejszość narodowa z narodowéj przeszłości początek zwój bierze; jak z łona gwiazdy, w przestrzeń promień mknący, tak z łona dziejów ojczystych, mknie w czas doba nasza obecna. Dla tego to wszystkiego, ludy wszelkie bez wyjątku ze szczególném upodobaniem odtwarzają sobie obraz i koleje życia swych przodków, a w dziecinnej i młodzieńczej porze rozwoju swego lubią nawet osnuwać je brylantowémi nićmi fantazyi twórczej, a naiwnej, pełnej wiary i zapału. W dziecięcej i młodzienczej fantazyi ludów, kraj ich rodzinny roi się zjawiskami cudnej piękności i mocy, przodkowie wyrastają na olbrzymów i półbogów. Głazy tu przemawiają językiem ludzkim, drzewa wyśpiewują czarodziejskie pieśni, mogiły otwierają się i opowiadają o zgasłych świetnościach i przebytych bolach. Z twardą ścianą każdej opoki, z zębiastym szczytem każdego wzgórza, z tajemniczémi głębiami puszcz i gajów, z połyskliwą a ruchomą powierzchnią wód wiążą się wtedy dziwne opowieści. Potém przybywają twórcze geniusze, wraz z oddechem wchłaniają w siebie wszystkie rozpierzchłe śród miljonów wspominania, uwielbienia, nadzieje i żale i oto — od krańca do krańca kraju możnymi odgłosy rozbrzmiewają epopeje rycerskie, lecą powietrzem żałośne elegje, hymny jak płomienie wzbiją się pod niebo, legendy, baśnie, pieśni i piosnki złotym deszczem spadają na niwy i lasy, na sioła i grody, — narodowa poezya zrodzoną jest, rozkwitłą i serc miljony ujmuje w czar niewymówny dla tego, że tłem jéj, piękności i siły rodzimej natury, a bohaterami ojcowie ludu, zmieceni śmiercią z powierzchni ziemi, lecz wieczni żywi w pamięci i ukochaniu potomków. Potém, jednak, przeszłość przyoblekać się zaczyna w coraz poważniejsze, surowsze szaty; obok niegasnących nigdy tworów narodowej poezyi, rozpowija się z pieluch pierwotnego kronikarstwa i powoli, stopniowo wzrostu nauki dosięga — narodowa historya. Poezya i historya różnemi drogami i na sposób różny wytwarzają tradycyę, czy lepiej podanie, skarb jakiś niby, który pokolenia niezliczone, w koléj nieskończoną, z serc do serc, z umysłów do umysłów sobie podają.
Niemniej silny składnik uczuciowej strony patryotyzmu jest to upodobanie, które ludy wszystkie, na wyższym stopniu cywilizacyi zostające, uczuwają dla tego źwierciadła swego, którém są: narodowe piśmiennictwo i narodowa sztuka. W piśmiennictwie swém i w swej sztuce naród przegląda się jak w zwierciadle i kocha je bardziej, niż wszystkie inne, bo najłatwiej je rozumie, najsilniejsze od nich otrzymuje wrażenia, dla tego też zapewne, dla czego słowik rozkochał się w róży, gdy w kropli rosy, zwilżającej jéj listek, zobaczył obraz samego siebie.
Tém samém też podobieństwém motywuje się przedewszystkiem miłość dla pokoleń, spółcześnie żyjących; jakiekolwiek bowiem rozdzielałyby ich waśnie i niezgody, ludzie, z jednych przodków i na jednej ziemi zrodzeni, jedną mową wyrażający swe myśli, wykształceni na łonie jednej tradycyi, jednego piśmiennictwa i obyczaju, związani być muszą ze sobą wielostronnemi podobieństwy, — podobieństwy nieźmiernie głębszemi niż te, które wiązać ich mogą z synami ziem innych. Z tego to podobieństwa, jak też z głuchego nieraz, lecz zawsze istniejącego, poczucia wspólności pochodzenia i przeznaczeń, pozostaje też w jednostkach ludzkich niezmiernie silne uczucie solidarności, łączącej ich z ogółem, którego część stanowią. Wszystko tu zdaje się być wspólném: szczęście i niedola, dostojeństwo i hańba. Jednostka każda, byle trochę oświecona i czuć umiejąca, cieszy się szczęściem i dumną się czuje dostojeństwem, zdobytém przez naród jéj; czy dla tego może, iż świadomie lub bezświadomie uznaje przed sobą, że cząstka szczęścia tego i tych zaszczytów spłynie też na nią i na jéj najbliższych, że cząstka zasługi w ich zdobyciu należy się też jéj i jéj najbliższym? W niedoli znowu i upokorzeniu ozéwają się w piersiach cząstek wielkiego ogółu, wszystkie struny współczucia i płacze litości. Wtedy się zdaje, jakoby westchnienia miljonów w każdą pierś wpływały i rozdymały ją bezbrzeżnym współżalem; jakoby ramiona miljonów spajały się w jedno ramię, które wszelkie cele inne na dalszy plan usuwając, popychać pragnie ku pomyślniejszym prądom łódź losów ogólnych.
Tak więc, bratnie zespolenie się z przyrodą ojczystej ziemi, przystosowanie do niéj fizyologicznego ustroju i ukochanie ją mocą wdzięcznosci i wspomnienia; zamiłowanie w narodowej poezyi i historyi, przedstawiających przeszłość kraju i życie przodków; szczególne upodobanie w piśmiennictwie i sztuce krajowej, jako w wytworze własnego życia i źwierciadle, najwierniéj życie to odbijającém; nakoniec, współduma lub współwstyd, współradość lub współżal, przenikające pokolenia, które współcześnie żyją i wspólnym poddane są losom, — oto najważniejsze psychiczne czynniki, składające się na uczuciową stronę patryotyzmu.
Dotąd, patryotyzm jest istotnie tylko uczuciem. Czy jednak w ogóle uczuciową stronę człowieka lekceważyć należy? Samo już pytanie to wydać się może dziwném każdemu, kto zna naturę ludzką i wszelkie ludzkie koleje i sprawy. Skrajne jednak kierunki myślenia, — te kierunki, którym przyświecają oderwane tylko i niedokładne światełka wiedzy, w sceptycyzmie swym i krytycyzmie dosięgają takich szczytów utopji, że w dobrej wierze rzucają w świat pytanie: czy uczucie w ogóle potrzebném jest na cokolwiek człowiekowi i ludzkości? czy nie należałoby wygluzować go całkiem z psychicznej istoty ludzkiej i spraw tego świata? czy człowiek i ludzkość nie dosięgliby łatwiej i prędzej udoskonalenia swego, gdyby sprawami ich rządził sam, czysty, niczém nie mącony, żadnej przeszkody w działaniach uczucia nie napotykający, — rozum? Dziwne to, — a jednak prawdziwe. Pytania takie nie istnieją wprawdzie w żadnej z naukowych teoryj, nie stawia ich światu żaden z przywódzców umysłowości ludzkiej, — lecz, krążą one z ust do ust, przebiegają liczne głowy, przenikają w różne społeczne warstwy, — czuć je w powietrzu. Dziwne to — i nasuwające mimowoli odpowiedź w kształcie wzajemnych zapytań: czy przydatną jest nacokolwiek trawom i drzewom zielona ich barwa? czy nie należałoby wysuszyć na kuli ziemskiej wszystkie oblewające ją w trzech częściach morza i oceany, a na ich miejscu zasiać warzywne ogrody? czy nie byłoby lepiej i pożyteczniej, aby ludzie przychodzili na świat z dwóma głowami i cztérma rękami, lub, żeby cały organizm człowieka, zamiast z tylu innych części różnorodnych, składał się z samej tylko szarej massy mózgowej, któraby myślała, dochodziła, kombinowała w głowie i w ramionach, w rękach, nogach, wszędzie? Po co słońcu tyle cieplika? po co księżycowi srebrzyste jego światło? po co zégarowi sprężyny? po co w lokomotywie ogień i woda?
Szalone pytania! Fantastyczne zachcenia i wątpliwości, graniczące z obłędem umysłu! Tak; niemniéj jednak szalonemi są pytania te, wątpliwości i zachcenia, które skrajne kierunki pewne, — kierunki, wpadające w obłędy, bo stéruje niémi widmo wiedzy, nie zaś wiedza istotna, zwracają ku uczuciowym władzom człowieka.
Uczucie istnieje w człowieku z mocy konieczności, wynikającej z przyczyn, które spoczywają we własnej jego i świata naturze, a potężnie oddziaływać będzie na sprawy i koleje ludzkie dopóty, dopóki ludzkość nie zmieni się w inny jakiś, całkiem niepojęty nam dziś, twór przyrody, a glób ziemski w innego jakiegoś, niepodobnego nam dziś do określenia, planetę. Człowiek pozbawiony uczucia, gdyby mógł istnieć, byłby zjawiskiem nieskończenie osobliwszém od tego, któryby się urodził z dwóma głowami i cztérma rękami, cudem, równie uchylonym z pod wszelkich praw przyrody, jak zégar, którego kółka posuwałyby się bez sprężyny, jak lokomotywa, któraby wiodła za sobą szereg wozów, bez żadnej działającej na nią siły fizycznej, tylko i wyłącznie w skutek kombinacyi i aksiomatów, powstałych w głowie kierującego nią maszynisty.
Co więcej, gdyby możliwem było odjąć ludzkości władze jéj czucia, stałoby się z nią to samo, co staćby się musiało z ziemią, gdyby słońce i własne jéj łono utraciły swój cieplik, gdyby księżyc zagasł i nie oblewał nocy ziemskich łagodném swém światłém, gdyby z państwa roślinności zniknęła świetna rozmaitość barw jéj, gatunków i odmian? Jak ziemia bez cieplika, tak ludzkość bez uczucia skrzepłaby i zamarła; w bezksiężycowych ponurych jéj nocach błyskałyby tylko tu i ówdzie, niby błękitne pochodnie, światła rozumu, rozpalane w chłodzie, ciemności i próżni; nużącej jednostajnosci jéj zjawisk nie przerywałyby żadne wypukłe linje indywidualncyh charakterów, cierpień i żądz; nie wydałoby nigdy jéj łono wykrzyku szczęścia lub bólu, ani by zadrżało łkaniem lub śmiechem; nie wzbiłby sie zeń nigdy purpurowy duch bohaterstwa, aniby w złote skrzydła uderzył nad nią chór twórczych genjuszów.
Uczucie jest potęgą nieźmierną, nieobliczoną, najbardziej twórczą ze wszystkich twórczych sił przyrody. Niezliczonymi są jego odcienia, niezbadanymi związki te, jakie najdziwniej z pozoru i najniespodzianiej wytwarza niezmierzonymi stopnie natężenia, których dosięga. Jest ono wszędzie, gdzie istnieje jakiekolwiek dzieło ludzkie, — takie choćby, które wygląda najbardziej na wytwór czystego rozumu. Bo we względzie tym, jak zresztą we wszystkich innych względach, gwoli zmysłowi jakiemuś, powziętemu z góry, łudzić się nie należy. W myślicielu każdym istnieje człowiek; w człowieku, wraz z umysłem, pracuje charakter. Za wszelkim systematem naukowym, za każdą filozoficzną lub moralną doktryną kryje się indywidualność tego, który systém ułożył, doktrynę stworzył, a indywidualność, to namiętność, chęć, wola, smak, imaginacya, to wewnętrzne poszepty, zwane natchnieniem, i wewnętrzne widzenia, noszące nazwę intuicyi, — to rzut jakiś przemożny, kierujący człowieka w tę raczej, niż w inną stronę, ku tému raczej, niż ku innemu punktowi widzenia rzeczy, — to słowem cały zbiornik i cały wytwór uczucia.
Uczucie więc nie tylko istnieje w patryotyźmie, jak wszędzie indziej, ale odgrywa w nim rolę ważną i wywiera nań wpływy potężne. Z nim przecież łączą się i w pomoc mu przybywają dwa umysłowe pojęcia: obowiązku, od spełnienia którego zależy dostojność człowieka, i interesu, doścignięcie którego do człowieka i jego następców przybliża — szczęście.
Obowiązek polega tu na zrozumiałej wielce konieczności moralnej zwracania zaciągniętych długów, odpłacania za otrzymane dary i usługi, usiłowaniem przynajmniej wzajemnego obdarowywania i służenia. Któż śmiałby w sumieniu swém nazwać się człowiekiem uczciwym, gdyby, zapożyczywszy od kogoś kapitał, z któregoby się cały i wszechstronny byt jego wytworzył, nie pomyślał nigdy o zwróceniu pożyczki? Któż istotnie dobry i szlachetnie dimny zdoła przyjmować od kogoś dobrodziejstwa liczne a ciągłe, i nie zamarzyć, nie zapragnąć oddania usług za usługi, wypłacenia się w miarę sił swoich z długu wdzięczności? W stosunkach jednostek do jednostek, obowiązek ten, ta moralna konieczność jasno stoją przed ludźmi, głęboko wkorzenionymi są w obyczaj i sumienie, lub nawet wypisanymi w kodeksach prawnych, będących spółczesnego sumienia i obyczaju zbiorowym wyrazem.
W stosunkach jednostek do ogółu, rzecz ta, osnuta siecią społecznych i ekonomicznych powikłań, mniej wyraźną się staje, — niemniej przecież jest istotną i wątpieniu żadnemu podlegać nie mogącą. Zkąd się wzięło osobnikowe życie nasze, tak fizyczne, jak moralne i umysłowe? Co je utrzymuje i rozwija? Z jakich źródeł płyną pierwiastki, które wrzucają w nie momenty szczęścia i roskoszy, dnie spokoju i nadziei? Możnaby tu wprawdzie przeciwstawić pytanie: zkąd smutki, burze, tęsknoty, zawady i nędze? Lecz jakkolwiek dalekim bywa od ludzi ideał ich szczęścia, życie samo jest im przecież tak drogiem, że rozstający się z niem dobrowolnie przedstawiają nieźmiernie rzadkie wyjątki, nędzarze których siedliskiem zdaje się być na pozór najgłębsza otchłań cierpień, żyć przecież pragną, a największą summę istnień ludzkich stanową takie, które, nie dosięgając szczytów i pełni szczęśliwości, posiadają przecież tyle zasobów i ozdób, tyle węzłów, wiążących je z ziemią, że, gdy dobiegają kresu swego w przeszłości swej, znaleźć mogą momenty szczęścia i zachwytu, a dnie i lata spokoju i ciszy, że w żalach ich nawet i smutkach były pociechy, w tęsknotach — nadzieje, w zawodach i błędach — drogowskazy, ku pomyślniejszym drogom wiodące. Najsilniejszymi argumentami przeciw pessymizmowi, ukazującemu życie, jako absolutne zło, a wszystko, co je wytwarza i utrzymuje, jako złowrogą siłę, jest: powszechna, niezłomna miłość dla życia, pomnażanie się źródeł godziwego używania i potęgowana możność zdobywania do źródeł tych przystępu, dla jak największej liczby mieszkańców ziemi. Niepodobna na pierwszy rzut oka przeliczyć wszystkie pierwiastki i czynniki, które składają się na wszechstronny byt jednostki ludzkiej, na każde jéj odetchnienie, na każdą chwilę spokoju jéj lub szczęścia, na zadowolenie każdej jéj potrzeby, na powstanie i dojrzewanie każdej jéj myśli. Przeszłość i teraźniejszość, natura i ludzie pracują tu społem. Najprostsze, najniższe, najmniej szczęśliwe istnienie zużytkowuje na rzecz swoją pracy téj summę ogromną. Nie zastanwiamy się zazwyczaj nad tém: zkąd i jakimi sposoby przychodzą ku nam przedmioty najpowszechniejszego dobrobytu naszego, kto i za jaką cenę wytwarza możliwość zadowolenia najprostszych potrzeb naszych. Drobnych i oderwanych przykładów tego poszukajmy w następującej rozmowie ojca wychowawcy z wychowywaném przezeń dziecięciem: „Mówić ci będę o bogactwie ludzkiem najpospolitszém, którego składowe materye rozsypane są wszędzie tak, że nachylić się tylko trzeba, aby je podjąć, — o bogactwie, bez którego nikt obejść się nie może i na szczęście nikt prawie się nie obchodzi; które wspomaga zdrowie, piękność i intelligencyą ludzką; które, przez cudowne przemiany, znajduje się w skromnych domkach i w pysznych pałacach, kosztuje summy olbrzymie i zarazem niezmiernie jest taniem; które błyszczy jak motyl, uczestniczy we wszystkich czynnościach naszego życia... młodości służy ku ozdobie, starości ku kierowaniu jéj kroków, nauce ku odkrywaniu prawd coraz nowych... Jest to szkło“.
Dziecię woła w zdumieniu.
— „Jakto! szkło! szkło tylko — jest rzeczą tak piękną?
— „Tak; przedstaw sobie dom bez okiem — panuje w nim noc wieczna... przestaw sobie dom z otworami, w których szyb niéma — wpadają doń wichry, deszcze, chłody i śniegi... Czy widzisz tę burzę, która szaleje i huczy na świecie? Najpotężniejsze drzewa zginają się i łamią, wody wznoszą się i kołyszą... zdawałoby się, że bolesne konwulsye targają przyrodą całą... A ty słaba, bezbronna istoto, w schronieniu tém bez przeszkody myślisz i pracujesz. Wątła kartka papieru nieruchomo spoczywa przed tobą, lekkiem twém piórém najlżejsze nieporusza drżenie. Cóż cię ochrania przed szalejącemi obok mocami przyrody? Cienka i krucha szyba szklanna... A gdy w połowie nieraz życia człowieka, organ widzenia jego słabnąć i odmawiać mu posług swoich zacznie, cóż uczyni wtedy ubogi pracownik, zmuszony, dla utrzymania bytu swego, długie godziny spędzać nad pracą? Czy porzuci płótna swe wielki artysta, nie mogący już kierować swym pendzlem? Mająż płacząc załamać dłonie wszyscy bogaci i ubodzy, mistrze nauki i sztuki, wyrobnicy przemysłu, gdy zbliża się ku nim zmrok ten, o wiele nieraz wyprzedzający noc wieczną? Nie; bo istnieje talizman, który przybiegnie im z pomocą, a jest nim — szkło... A teleskopy, które przybliżają ku nam ciała niebieski i pozwalają nam przebywać myślą pomiędzy gwiazdami! A mikroskopy, z pomocą których zstępujemy w świat nieskończenie małych? A źwierciadła, które przystrajają mieszkania nasze! W szkle przechowujemy napoje nasze i ze szkla je pijemy; w szkle kwitną obok nas kwiaty, w ogrodach zerwane; szkła strzegą zégarów i zégarków naszych; z niego robią się termometry i barometry...
— Lecz... jakże robi się szkło?
Pytanie kapitalne. Jak robi się szkło? przez kogo, jakimi sposoby, kosztem jakich trudów i ofiar robi się wszystko, co nas otacza? „Spójrz naokoło siebie... jak ci się podoba ten pokój?... z pomiędzy wszystkich tych przedmiotów nie ma ani jednego, któryby nie przedstawiał wielkiej summy trudów, niebezpieczeństw, zmęczenia i łez ludzkich... Pamiętasz hutnika tego z oczami, zakrwawionemi od ciągłych skwarów ognia? Czy wiesz, że ludzie, robiący dachy, spaść mogą co chwilę na bruk ulicy? że górnik pracuje bez dziennego światła, a wybuch jakiś, nieostróżność jakaś skaleczyć go mogą lub zabić... że robotnice bawełnianych materyi umierają często z suchot... że ci, którzy wyrabiają zapałki, tracą dziąsła i szczęki?... Czy wiesz, że dobrobyt, który cię otacza, jakkolwiek skromny, stworzony jest w ciężkich mozołach i srogich cierpieniach ludzkich? To też myśl jaknajczęściej o tém, do czego cię używanie go obowiązuje. Nie kładnij się nigdy do łóżka swego, bez wspomnienia o tych, którzy je zrobili; nie siadaj nigdy przy domowém swém ognisku, bez przesłania myśli przyjaznej tym, którzy sprawili, że ciepło ci jest i spokojnie... Mały pokój ten zaludnij wszystkimi nieznanymi ci przyjaciółmi twymi, dzięki którym znajdujesz w nim schronienie dla pracy swej i swych zabaw... Myśl o nich często... a niekiedy też pomyśl o ojcu twym, który wiele, wiele myślał o tobie... (Legouvé, „Les pères et les enfants“).
W rozmowie téj zawartą jest jedna z najgruntowniejszych i zarazem najwznioślejszych lekcyj patryotyzmu.
„Dobrobyt, który cię otacza, jakkolwiek skromny, stworzony jest w ciężkich mozołach i srogich cierpieniach ludzkich; to też myśl jaknajczęściej o tém, do czego cię używanie go obowiązuje.“ Myśl więc o rolniku, dzięki któremu odżywiasz organizm swój, grubym choćby i twardym, kawałkiem chleba; o handlarzu, który, stając się pracowitym i ruchliwym czynnikiem zamiany, podał ci w ręce to, po co musiałbyś dążyć w dalekie strony; o rzemieślniku, który wzniósł ściany mieszkania twego tak, aby wśród nich było ci ciepło, jasno i bezpiecznie... Zstąp niżej i myśl o ziemi téj, z łona której powstaje wszystko, co żywi; o powietrzu tém, które utrzymuje byt wszystkiego, co żyje; o wodach tych, które niosą z sobą żyzność i wzmagają ruch działań i stosunków ludzkich; o lasach, które kiedykolwiek chłodziły cię swym cieniem i poiły swemi woniami; o niwach szerokich, po których kiedykolwiek oko twe biegło swobodnie i wesoło; o wzgórzach, ze szczytów których ogarniałeś widoki, sprawiające ci estetyczną uciechę; o wszystkich ścieżkach i drogach, które w latach dziecięcych, młodzieńczych, dojrzałych, ułatwiały ci dojście ku celom: zabaw twych, nauki, korzyści. Lecz wznieś się też wyżej — i pomyśl o wszystkich mistrzach i przewodnikach myśli twéj i twych uczuć, poczynając od prostej i nieuczonej piastunki, która pierwsza nauczyła cię nazéwać po imieniu wszystko, co cię otacza, aż do nieznanych ci przyjaciół, którzy, śród nocy bezsennych może, a pewnie w ciężkim trudzie umysłu i z gorącém serc biciem, skreślili wszystkie te książki, które przez całe twe życie uczyły cię poznawać świat, ludzi i samego siebie, w znudzeniu przynosiły ci rozrywkę, w smutku pociechę, w wątpliwości twe wlewały promień przewodni, w troskach udzielały rad i zachęty. Lecz, spójrzenie swe zanurzając w przeszłość, wspomnij też nietylko „o ojcu swym, który tyle o tobie myślał“, lecz o wszystkich tych ojcach i praojcach swoich, którzy od czasów, zapadających w mroki oodalenia, gotowali dla ciebie drogi, uprawiali pola, wznosili grody, tworzyli i przetwarzali stosunki społeczne, dokonywali prób licznych a ciężkich, zgromadzali zasoby doświadczenia i wiedzy, aż wszystko to razem złożyło się na krew, która w żyłach twych płynie, na sposób, w jaki nerwy twe przyjmują wrażenia od otaczającego świata, na proces ten, którym myśl krąży po twéj głowie, na dzwięki i układ mowy, którą myśl swą wyrażasz, na sumienie to, które, będąc zbiornikiém wyrobionych wiekami pojęć, uczuć i przywyknień, pozwala ci rozpoznawać zło i dobro, wytwarza moralne twe pociągi i wstręty. Myśląc o tém wszystkiém, myśleć będziesz nie o czém inném, tylko o rodzinnej ziemi i narodzie swym całym, pojętym w przeszłości i teraźniejszości, we wszystkich stanach jego warstwach i przejawach. Myśląc o tém wszystkiém, możesz że pomyśleć, przypuścić choćby, że ziemi téj, temu narodowi nic się od ciebie w zamian nie należy?
Tu powstać może zapytanie: czy, jeśli obowiązek mierzy się wielkoscią otrzymanego dobrodziejstwa, obowiązki jednostek względem ogółu, którego część one stanowią, ulegać mają stopniowaniu, wedle stopnia i miary dóbr tych, które każdej z nich dostały się w udziale? Niezawodnie, i z téj to najpewniej uczułej konieczności stopniowania powstało dawne przysłowie, zawarte w dwu wyrazach: szlachectwo obowiązuje. Szlachctwo obowiązywało więcej, niż wszelkie inne stanowiska społeczne, dla tego właśnie, że z niém łączyła się największa summa uciech i korzyści wszelakiego rodzaju. Dziś, gdy znikły przywileje, pozostały przecież przyrodzone lub sztuczne pomiędzy ludźmi różnice i jeżeli pobłażliwém, choć pełném żalu, okiém patrzeć możemy na prostaków i nędzarzy, na ubogich w ciele i duchu, gdy zapoznają oni lub źle spełniają tę kategoryą obowiązków ludzkich, to już pobłażliwość ta zniknąć, a żal ogromnie wzmódz się musi, gdy zapoznanie to i złe spełnianie znajduje się w tych, którzy od przyrody rodzimej, pracy przodków i usług swych spółczesnych, otrzymali bogactwo znaczne lub wielkie, czy to w zdolnościach umysłowych lub wykształconém sumieniu moralném, czy w materyalnych dobrach lub szczęśliwych stosunkach i związkach, zawarte. Dziś, do rozumienia i jak najlepszego pełnienia tych obowiązków, obowiązuje najmocniej nie szlachectwo zapewne, lecz rozum i talent, majątek i znaczenie, każde wyższe i korzystniejsze stanowisko w społeczeństwie zajęte, każda godzina szczęścia, każdy dzień spokoju. Są to długi, długi zaciągane u ziemi i ludzi, u przeszłości i teraźniejszości, które ziemi, ludziom, traźniejszości i przyszłości wypłacać należy, jeżeli z serc tych, którzy je zaciągają, zniknąć nie ma do szczętu wszelka duma szlachetna i wszelkie uczucie wdzięczności, jeżeli pęknąć nie mają węzły te, które wiążą ziemię z ludźmi, i ludzi pomiędzy sobą — wzajemnie oddawanemi przysługami i wspólną robotą około wytwarzania złych lub dobrych losów, z których wynika znowu wspólne cierpienie lub szczęście.
Lecz, jakimi są mianowicie obowiązki te? Jak i czém jednostka ludzka spłacać może i powinna długi swe ziemi i spółbraciom?
Tu istnieje pomiędzy ogółem nieźmiernie głęboko zakorzenione a szkodliwe złudzenie, że wszystkie otrzymane przysługi i dobrodziejstwa opłacanémi być mogą i opłacają się — pieniędzmi. Złudzenie to przysłania sobą jeden z najważniejszych obowiązków partyotycznych. W rzeczywistości, pieniądze są tylko znakiem, przedstawiającym pewien zasób wytworów pracy ludzkiej, pewną summę przysług, oddanych ogółowi. Ktokowiek więc za przysługi otrzymywane płaci pięnieszmi, odziedziczonemi po przodkach, lub przedstawiającymi wytwory pracy czyjejś, nie zaś własnéj, nietylko nie wypłaca długów swych ogółowi, lecz, owszcem, zużytkowuje część dóbr jego, nie zapełniając niczém sprawionej w nich przez to szczerby. Pieniędzmi, mającymi pochodzenie powyższe, wynagrodzić można pracę osobnika, ale nie ogółu; zadowolnić w chwili obecnej potrzebę własną, ale nie wzbogacić zasób dóbr, którym żyje i który dla przyszłości zgromadza ogół, którego też części, pod różnemi postaciami, dostają się w udziale jednostce każdej. Dla lepszego uwyraźnienia myśli téj, przypuśćmy fakt nieprawdopodobny; przypuśćmy, że większa część członków społeczeństwa jakiegoś przestaje pracować, czyli wytwarzać coraz nowe zasoby różnorodnych bogactw, których przedstawicielami są pieniądze i przez czas pewien opłaca przysługi, oddawane przez pracującą mniejszość, pieniędzmi, zgromadzonymi w przeszłości lub w jakikolwiek sposób nabytymi od pracy cudzej. W wypadku podobnym, pomimo, że na pozór nie działaby się nikomu żadna krzywda widoczna i że każdy pracownik byłby na pozór sprawiedliwie, za oddawane przez siebie usługi, wynagradzanym, zasób ogólny zmniejszałby się wciąż w miarę zmniejszającej się summy wytworów pracy ludzkiej, kraj i naród szybkimi kroki dążyłby do zubożenia i wyniszczenia wszechstronnych sił, a ostatecznym wynikiem całego procesu byłaby katastrofa ekonomiczna, zwana bankructwem, i cały, długi szereg katastrof moralnych, które spowodowują zmniejszenie się lub zniknięcie rozumu, energji, cnoty i szczęścia ogółu.
Przysługi więc, otrzymane od społeczeństwa rodzimego, jednostka wynagrodzić może tylko osobistą, własną pracą, a części zasobu, zgromadzonego przez wieki i miljony, na korzyść swą użyte, zwrócić zasobowi tému w postaci wytworów téj pracy. Obowiązek ten wzmaga sie tu wysoce dwoma względami. Naprzód: człowiek każdy, z natury swojej, przez pewną część życia swego, mianowicie: do chwili dosięgnięcia pełni sił i wzrostu, nietylko żyje wszechstronnie kosztem ogólnego zasobu, ale jeszcze z zasobu tego czerpie cóś dla przyszłości własnej, pod postacią wychowania i wykształcenia. W porze téj życia wypłata wszelka jest niemożliwą, a jednostka zużywa mniej albo więcej, i mniej albo więcej bierze na zużycie przyszłe, ale nie produkuje nic wcale. Cały więc ciężar długów, zaciągniętych w początkach życia, spada na dalszy ciąg jego i jeżeli istnieje w ludzkości prawda jaka, jasna jak słońce, jest nią ta, że jednostka ludzka winna ogółowi, wytworami pracy swéj, zwrócić to, czém tenże ogół darzył ją wtedy, gdy była ona jeszcze częścią jego bezczynną, drobną płonką, pielęgnowaną dla przyszłości. Następnie: niczyje najbystrzejsze oko wyśledzić nie zdoła zakrętów i początków tych nici, po których przybywają do człowieka wszystkie ozdoby i uszlachetnienia jego życia. Nici te wysnuwają się częstokroć z punktów, tak odległych w czasie i przestrzeni, że nietylko ręka, trzymająca pieniądz, dosięgnąć ich nie może, ale nawet, usiłując odkryć je i powiązać, myśl plątać się, a imaginacya omdlewać musi. Nic to, że jednostkę, od któréj otrzymałeś ten przedmiot użycia, wynagrodziłeś stosownie do cen, istniejących na obecnym rynku, lecz myślą i wyobraźnią cofnij się ku początkom powstawania w kraju przedmiotów podobnych i sprobój dosięgnąć wszystkich tych, którzy przez ciąg historyi, najprostszego choćby przedmiotu tego, ponosili trudy wynalazku lub przyswajania, trwogi i straty prób, zawody, zniechęcenia i znowu boleśne i ciężkie wytężanie sił! Nic to, że serce uderzyło ci żywo i roskosznie na widok lub dźwięk jakiś, który całkiem darmo na pozór ujrzeć lub dosłyszeć można w naturze, lub pośród ludzi. Lecz, zdołaszże policzyć wszystkich tych, którzy sprawili, żeś uszczęśliwiające serca uderzenie uczuć był w stanie? Nic to, że myśl jakaś, która, jak promień słoneczny do głowy twéj wnikając, oświeciła przed tobą punkt jakiś ciemny i trwożący cię dotąd, przyszła ci bezpośrednio od téj właśnie osoby, która myśl tę dała ci darmo albo za zapłatę w postaci pieniędzy. Nigdy nie dojdziesz, zkąd najpierw myśl ta wytrysnęła, kto stworzycielem jéj był pierwotnym, ile umysłów i w jakich wewnętrznych trudach ją piastowało, jakie boleśne a pracowite prądy społeczne niosły ją po kraju twym póty, aż przyniosły ustom tym, z których je wziąłeś; i nigdy jeszcze nie dojdziesz ani tych prac i dążeń, przez które usta te zdolnemi były do wypowiedzenia ci téj myśli, ani tych, za sprawą których tyś ją zrozumieć i przyswoić sobie potrafił. W jakiż więc sposób bezpośrednio wynagrodzić zdołasz owych wszystkich nieznanych, oddalonych, pomarłych? Nie nasycisz ich głodu, nie pocieszysz boleści, nie otrzesz z czół ich znoju, ani łez z ich oczu, bo albo nie wiesz kim i gdzie są, albo już nie ma ich wcale na ziemi. Byłby to dług, do spłacenia niepodobny; gdyby nie istniała indywidualność narodowa, pojęta w przeszłości i teraźniejszości i we wszystkich składowych swych częściach i warstwach, gdyby też nie istniało pojęcia patryotycznego obowiązku. Owi nieznani, oddaleni, pomarli dobroczyńcy nasi należą lub należeli do narodu; narodowi zwrócić winieneś, w postaci wytworów pracy własnej, to, co wziąłeś od cząstek narodu; narodowi zwrócić winieneś, w postaci wytworów pracy własnej, to, co wziąłeś od cząstek narodu, w nim też powstałych, przezeń wyżywionych i możnością tworzenia i darzenia zopatrzonych.
Idźmy dalej. Każdemu zapewne łatwo jest zrozumiałem, że obowiązek ten stosuje się nietylko do przysług i prac meteryalnych, lecz także moralnych i umysłowych. Lecz z prostej i jasnej téj prawdy wynika cały szereg patryotycznych obowiązków, nakazujących pracę nie już tylko nad wytwarzaniem bogactwa materyalnego, ale też nad umoralnianiem i oświecaniem siebie i innych, w celu wlania do moralnego i umysłowego zasobu ogółu, jaknajwiększej summy, możliwie najdoskonalszych uczuć, myśli i czynów. Nie podobna przecież kształcić siebie samego ku pożytkowi ogółu i na ogół ten, w kierunku doskonalenia go, skutecznie oddziaływać, bez najlepszego możliwie zapoznania się z nim i bez żywego, a o ile tylko podobna, czynnego współudziału we wszechstronném jego życiu. Ztąd, obowiązek podkładania pod wykształcenie ogólno ludzkie tła narodowego, czyli: znajomości dziejów, mowy, piśmiennictwa, stosunków i potrzeb narodowych i poświęcania części sił swych i czasu pełnieniu funkcyj publicznych, których zadaniem jest bądź stérowanie publiczném sumieniem i obyczajem, bądź strażnictwo nad polityczymi, towarzyskimi i ekonomicznymi stosunkami ogółu. Z dwu tych obowiązków, należycie pojętych i spełnianych, wytwarza się cały rząd, tak zwanych cnót publicznych. Nie dość jest bowiem zgromadzić pewien największy choćby zasób wiadomości o społeczeństwie rodzinném, trzeba jeszcze, pragnąc w dobrej wierze, oddania mu przysług rzetelnych, w zasób ten wlać światło wszechstronnych i bezstronnych poglądów, z których jedne i drugie niezmiernie trudnymi są do wypracowania i osiągnąć się dają tylko przez silną wolę, trzymającą na wodzy osobiste, a częstokroć stopnia namiętności, sięgające pociągi i wstręty. Pośród narodów, z cywilizacyą dawną i rozwiniętą, nie ma ani jednego, któryby w przeszłości swéj i teraźniejszości nie zawierał licznych a sprzecznych ze sobą kierunków myślenia, czucia i dążenia. Na rozliczne kierunki te zapatrywać się ze stanowiska, o ile można przedmiotowego, odłączyć od nich wszelkie względy na interesy osobiste, a w sądzeniu ich, powściąganiu, lub popieraniu, rządzić się tylko względami na pożytek lub szkodę, które przynieść one mogą ogółowi, rzecz to istotnie trudna częstokroć, że jednak nie niemożliwa do osiągnięcia — świadczą o tém nierzadkie w minionych i spółczesnych nam dziejach napotykane przykłady. Kiedy amerykański bohater odmawia przyjęcia ofiarowanego mu tronu; kiedy w najnowszych czasach francuzki mąż stanu popiéra formę rządu, której przez całe życie nie sprzyjał, bo widzi w niéj jedyny sposób zjednoczenia roztarganej niezgodą wewnętrzną Francyi; kiedy gdzieindziej całe klassy społeczne zrzekają się dobrowolnie przywilejów swych, skoro one losom ogólnym grozić się zdają; kiedy w obec niebezpieczeństwa publicznego milkną spory stronictw religijnych i politycznych, a towarzyskie różnice usuwają się w dal, ażeby nie przeszkadzały w jednomyślném pełnieniu obowiązków publicznych, we wszystkich przykładach tych widzimy nie co innego, tylko zrzeczenia się osobistych zaszczytów i korzyści, usunięcie na stronę osobistych sympatyj i wstrętów, na rzecz ogólnego porzytku i bezpieczeństwa.
Jest to — poświęcenie części siebie samego na rzecz ogółu, drugi po pracy obowiązek patryotyczny.
Lecz w narodzie każdym, obok różnych kierunków myślenia, czucia i dążeń, istnieją też różne cechy zbiorowej téj indywidualności właściwe, — cechy dodatnie i ujemne, przymioty i przywary, zdolności i niedołęztwa. Tu jest punkt, na którym obowiązek, względem ogółu, nakazuje szukać i widzieć — prawdę. Obowiązek to stokrotnie trudniejszy od poprzedzającego, zahaczający bowiem o najgłębszą właściwość ułomnej natury ludzkiej, o miłość własną człowieka. Zahacza on człowieka ze strony jego miłości własnej, przez powyżej wzmienione uczucia, współdumy i współwstydu, które w osobniku każdym budzą dostojeństwa lub upokorzenia zbiorowego ciała, którego jest on częścią. Cnoty i zdolności sprawiają zaszczyt, przywary i niedołęztwa okrywają wstydem. Pragnąc cieszyć się i szczycić z pierwszych, a lękając się cierpień i upokorzeń, przynoszonych mu przez drugie, pociągany zresztą ku przodkom swym i spółczesnym ziomkom mocną nicią sympatyi, człowiek każdy uczuwa nieźmierną skłoność ku rzucaniu zasłon na ujemne strony narodu swego, lub przystrajaniu ich takiem, ażeby wydawały się dodatniemi, ku powiększaniu i wynoszeniu nad istotną ich wartość stron jego dodatnich.
Ze skłonnością tą walka mozolna, tém mozolniejsza, im bardziej wyjątkową jest pomyślność, albo niedola narodu. Wypadek pierwszy upaja dumą; drugi, przez zadrażnianie uczuć, wprawia w gorączkę. Upojenie, zarówno jak gorączka, złymi są przewodnikami do tego państwa rozumu i spokoju, w którym jedynie przebywa — prawda. Poddanie się osobników, ogół składających, upojeniu dumy lub bólu, sprowadza dla ogółu następstwa groźne: samoubóstwienie, swobodny rozrost przywar, pyszną wzgardę dla wszystkiego, co zmniejszyć by je mogło, zasklepienie się w przeżytych formach myślenia i czucia, utratę sił do wyrabiania w sobie z postępem i wymaganiami czasu cech coraz nowych. Każdy, poczuwający się do obowiązku spłacania długów swych, względem ogółu, wszelkimi możliwymi sposoby, walczyć winien z tém oślepiającém upojeniem i z tą niezdrowe ekstazy sprowadzającą gorączką. W walkach z miłością własną, z krwawszem jeszcze stokroć zwyciężaniem własnego serca, prawda, szukaną tu być powinna na drogach wszelkich, w obłędnych labiryntach dziejowych kolei, zarówno, jak w zwikłanych stosunkach i objawach spółczesnych. Nie idzie zatém, aby potrzebném lub godziwém tu było zrzekanie się wszelkiej narodowej godności, aby potrzebnym lub godziwym był ten niezdrowszy jeszcze pessymizm, niewidzący przymiotów z za przywar, zasług z za win, świtów z za cieni. Lecz, jak śpiewa o tém jeden z najpotężniejszych wieszczów naszego czasu:

„Ażeby naród poruszył te świty,
I je na gwiazdy w kół siebie rozpryskał,
A z tą girlandą i leciał i błyskał,
Trzeba go zbudzić z błękitnych omamień,
Choćby rzucając potępienia kamień.“.

Trzecią tedy rzeczą, którą, po pracy i poświęceniu, osobnik każdy winien zbiorowemu ciału swemu, jest — prawda.
Prawdę jednak nie tylko widzieć, ale i ukazywać należy, jeżeli ztąd wyniknąć ma dla ogółu spłata należnego mu długu. Naturalną zaś jest rzeczą, że skoro wszystkie części, ogół składające, od razu i jednocześnie prawdy dójrzeć nie mogą, ci, którzy pierwsi dostrzegą ją i ukażą, zwrócą przeciw sobie upojone lub zgorączkowane umysły i serca. Gdy uśpioną toń błękitnych omamień zmąci i wzburzy kamień potępienia, wzdyma się ona zazwyczaj groźnie i oblewa budziciela swego zatrutą pianą gniewu i podejrzeń. „Do widzących mówicie: widzieć nie powinni, a do proroków: nie mówcie nam rzeczy prawdziwych, ale mówcie pochlebstwa, a prorokujcie złudzenia.“ (Izajasz 31—3). Lecz wielki wieszcz i moralista słowom tym tak odpowiada: „Proroku! uczyniłem cię stróżem narodu twego!... Jeźli niebędziesz wołał ku niezbożnym, aby się nawracali, a ku zbłąkanym, aby prostowali drogi twe, a niezbożni się nie nawrócą, na ciebie spadnie odpowiedzialność za zgubę ich... Nagotują na cię powrozy i otoczą kołem złości, zewsząd zamkniętém... lecz ty otworzysz usta i wołać będziesz, i kto chce słuchać — niech słucha!“ (Ezechjel II, 9—17, 18, 25).
A stara, lecz wiecznie świeża, mądrość grecka: „przynoś ojczyźnie swéj nie te rady, które jéj są przyjemne, ale te, które jéj użytecznemi być mogą.“
„Najtrwalszem i najlepiej rządzoném państwém jest to, w którém niesłuszność potępianą jest i zwalczaną nietylko przez tych, którzy przez nią cierpią, ale i przez tych, którym ona osobistych szkód nie przynosi.“ (Ad. Garnier, „La morale dans l’antiquité“). A później: „O tym człowieku rzec można, iż ma potężne ramię, który porusza wiele ramion i spełnia wielkie rzeczy mocą nie siły swéj, lecz myśli i woli“ (Xenophon, Economique, cité p. A. Garnier).
Z upływem czasu spełniają się wielkie dzieła myśli i woli, budzi się naród „z błękitnych omamień,“ a pianę gniewu i jadowitych podejrzeń zmienia na wieńce chwały i wdzięczności, aby ozdobić nimi — mogiły najczęściej tych, którzy spełnili względem niego obowiązek — odwagi. Praca zatém, zwracająca zasobowi publicznemu zaciągnięte u niego długi; poświęcenie części samego siebie na rzecz ogólnego pożytku; prawda, poszukiwana na wszelkich drogach i ze wszelkich trudami umysłu i serca; odwaga, nakoniec, głoszące i ukazując tę prawdę wbrew cierpieniom i niebezpieczeństwom osobistym, — oto obowiązki, nierozłączne z pojęciem patryotyzmu.
Od spełnienia obowiązków tych, nikt słusznie wymawiać się nie może małością swą, nizkością, ubóstwem ducha, albo ciasnotą granic działania swego. W tém to właśnie, jak zobaczymy później, spoczywa główna ich wartość etyczna, że są one dostępne każdemu, że każdego najmniejszego i najniższego, gdy tylko zrozumiane są i pełnione, zwiększyć i wyżej wznieść mogą. Gdyby, na zasadzie nieskończonej małości swéj, atomy, składające atmosferę ziemską, zatrzymały się w nieustannym swym ruchu, czy glób nasz, pozbawiony światła i ciepła, barw, woni i dźwięków, nie stalby się — trupem? Prace drobne i nizkie, ofiary bezimienne i niewiadome nikomu, wynajdywane ku prawdzie ścieżki choćby najwęższe i — podnoszące się w imię téj prawdy głosy choćby najcichsze, to atomy, które, we wspólnym ruchu i połączeniu, utrzymują w narodzie światło i ciepło, — grę uczuć, myśli, czynności i dążeń, znamionującą i zapewniającą — życie.
Niepodobna nawet wyobrazić sobie, coby się stało z ludami i ludzkością, gdyby wszystkie prace, na nizinach pełnione, ustały; gdyby zniknęły wszystkie ołtarze, wznoszące się w głębiach serc cichych i umilkły wszystkie głosy dobre i śmiałe, ozéwające się w obrębach ciasnych.
Na szczęście, pojęciu o obowiązku, przychodzi tu z pomocą dostępniejsze ułomnej i zarazem bujnej naturze ludzkiej, pojęcie interesu. Interes posiada tu postaci wiele. Jest on solidarnością tą, która sprawia, że wszystko, co dotyka ogół, wpływa też na wszystkie bez wyjątku jednostki, ogół ten składające, a ztąd wywiązują się owe, wyżej wspomniane: współżal, współradość, współduma i współwstyd, do których jeszcze dodać należy: współubóstwo lub współbogactwo, współłatwość lub współtrudność wszystkich warunków i kolei życia.
Interes ten polega następnie na niezmiernych ułatwieniach, które rodzinna ziemia i rodzinne społeczeństwo przynoszą każdej indywidualności ludzkiej w rozwijaniu działalności jéj moralnej i umysłowej i, nakoniec, zawiera się on w przyrodzonym sercu ludzkiemu względzie na szczęście i dostojność pokoleń przyszłych. Solidarność, sprowadzająca ścisłą zależność szczęścia i nieszczęścia jednostki od losów ogółu, wyjaśnia się dostatecznie wykazanymi powyżej psychicznymi i społecznymi objawami i związkami. One też pozwolą nam już bez trudności odgadnąć: dla czego rozwinięcie działalności jednostki, skuteczniejszém i pełniejszém być musi na gruncie swojskim, niż obcym. Jest to przedewszystkiem grunt, do umiłowania którego i do wszechstronnego zbratania się z którym, jednostka ludzka, przybywając na świat, przynosi w sobie odziedziczone po przodkach skłonności i zdolności. Skłonności te i zdolności pomnażają się i wzmagają przez cały zasiew wrażeń, otrzymywanych od pierwszych dni życia, a pełni siły swéj dosięgają mocą umysłowego i obyczajowego wykształcenia, które, w każdej indywidualności narodowej, stanowi pewien, z innymi różniący się, odcień jednorodnej choćby cywilizacyi.
Tu człowiek najlepiej, najgłębiej, najwszechstronniej rozumie wszystko, co go otacza; bo z otoczeniem swém związany jest mnóstwem fizyologicznych i psychicznych pokrewieństw, bo rozumieć je nauczyło go doświadczenie własne, zarówno jak udzielana mu wiedza o przeszłości i naturze kraju jego i narodu. Tu też nawzajem — chęci jego, pomysły i usiłowania najłatwiej zrozumianymi i najsprawiedliwiej ocenionymi być mogą, bo zrozumieniu temu i ocenieniu na przeszkodzie nie stoją różnice mowy, obyczaju, smaku i samych nawet procesów myśli i objawów uczuć. Tu, w skutek nabywanych od pierwszych dni życia doświadczeń i wiadomości, każda czynność, bądź prywatna, bądź publiczna, spełnioną być może skuteczniej i dokładniej. Tu rolnik lepiej, niż gdzieindziej, uprawi i użyźni ziemię, której składowych materyj nie mógłby nazwać po imieniu, lecz któréj wymaganie, niedostatki i zalety, zna on z doświadczeń przodków swych i swoich, nad którą zresztą, praca milszą mu jest, niż byłaby nad każdą inną, bo przyozdabia ją wspomnienie, wdzięczność i nadzieja; tu ojciec rodziny doskonalej wychowa i wykształci swe dzieci, bo wie lepiej, niż wiedziałby gdziekolwiek indziej, gdzie i jakie istnieją dla nich źródła nauki, jak czynić, co cierpieć i czego używać przyjdzie im w przyszłości, bo troski wychowania i kształcenia osładza mu myśl o spłaceniu długu, zaciągniętego u rodzinnego społeczeństwa w postaci wychowania i wykształcenia własnego; tu sędzia najsprawiedliwiej osądzi przedstawianą sobie sprawę, bo najgłębiej zdoła zajrzeć w psychiczną istotę winowajcy i najdokładniej rozejrzeć się w motywach i następstwach jego winy; lekarz najskuteczniejszą radę poda choremu, bo najdokładniej zna wpływy klimatu, hygyeny lub obyczaju, które sprowadziły chorobę; urzędnik państwa w sposób najtrafniejszy administrować będzie powierzoną sobie prowincyę; uczony najskuteczniej zastosuje i najłatwiej rozpowszechni dokonane przez się odkrycie, lub wynalezioną kombinacyę; tu artysta odtworzy obraz piękna, który uszlacheni smak i wzbogaci wyobraźnię największej ilości ludzi; a pisarz najszersze i najsilniejsze wywrze wpływy, bo obaj najgłębiej i najwszechstronniej zbadają prądy uczuć, myśli i fantazyi, przenikające rodzinny ich ogół, a ogół ten, w ich dziełach, ujrzy najpełniejszy i najwierniejszy obraz samego siebie. Jeżeli, słowem, możność jak najpełniejszego uzewnętrzniania siebie samego, w czynie i dążeniu, stanowi ważną, podstawową może, część ludzkiego szczęścia, — szczęście to stać się może udziałem takiego tylko człowieka, który żyje i działa w rodzinném otoczeniu przyrody i ludzi.
We względzie tym, wyjątek jedyny, a i to niezupełny, stanowią genjusze, myśl i imaginacya których przenika i odgaduje to nawet, czego nie widział wzrok ich, nie nauczył się umysł, nie doświadczyło życie, których też działalność na wsze czasy i miejsca i dla wszech miejsc i czasów zrozumiałą być może. Nie mniej przecież genjusze sami nietylko wolni nie są od wpływów narodowej indywidualności, ale, przeciwnie, przedstawiają sobą najwyższy i najpełniejszy jéj wykwit, posługują się dla swych tworów od niéj wziętymi materyałami, ludzkości całej przynosząc pożytek, przez nią jednak najlepiej ocenionymi i najmocniej ukochanymi bywają. Genjusze to właśnie najwymówniej dowodzą, że nic z tego, co jest ludzkie, żaden najwyższy choćby dar przyrody, żadna najwyższa twórczość, ni cnota, zerwać nie mogą węzłów solidarności, wiążącej jednostkę z ogółem jéj rodzinnym; bo w dziełach genjuszów właśnie, pomimo téj niepojętej mocy myśli i intuicyi, która czyni ich zdolnymi do rozumienia i zgłębiania ludzkości całej, w formach, w które wciela się ta myśl, w punktach, które oświetla ta intuicya najwydatniej, najpotężniej wyróżniają się cechy i właściwości narodu ich i kraju. Któż z za obrazów Rafaela, podziwianych przez świat cały, nie dojrzy włoskiego słońca i włoskich świątyń, włoskiej wiary i włoskiej natury, namiętnej a miękkiej, ruchliwej a naiwnej? I wzajem, z za płócien Rubensa nie wyglądaż ku nam Hollandya, ze swojem niebem bladém, lecz łaskawém, z bogatą karnacyą ciał swych mieszkańców, z tłustą żyznością swéj gleby? Czyliż podobna nie poznać w Dikensie genjalnego syna narodu, przedstawiającego najbogatszą kopalnię indywidualnych charakterów, do gruntu nurtowanego wszystkiemi nędzami i niebezpieczeństwami licznego proletaryatu, a w Wiktorze Hugo — francuza, którego francuzki entuzyazm porywa na najwyższe, myśli ludzkiej dostępne, szczyty; francuzka przeszłość uczy miłości szczególnej dla idei pewnych, francuzka skłonność do deklamacyi skłania do nadmiernego wydymania słów i obrazów. A dzieje się tak nie tylko w dziedzinie artyzmu, lecz także i w państwie nauki, niedostępném na pozór dla wszelkich narodowych różnic i względów. Zobaczmy, w jaki sposób wszelką naukę ścisłą wykłada francuz, a w jaki przedstawi ją słuchaczom swym lub czytelnikom niemiec lub anglik. Spójrzmy na systemy filozoficzne narodów różnych i porównajmy ze sobą; niemieckiego Hegla i Kanta, francuzkich Helwetinsów, Volterów, Janinów, angielskich Baconów i Millów. Spójrzmy też, jaki obrót i kształt przyjęła filozofija pozytywna w rękach genjalnego, lecz skłonnego zawsze do zarozumiałości i marzycielstwa, Augusta Comta i trzeźwych, surowych, skromnych myślicieli angielskich: Milla i Spencera; co z teoryą pochodzenia gatunków uczynił skrupulatnie uczciwy, ostróżny i ściśle przedmiotowy umysł angielski Darwina i pychy pełen, na krańcach materyalizmu jeszcze w utopją i idealizm wpadający, niemiec Heckel. A teraz spytajmy samych siebie: czy wszystkie te genjusze, lub wielkie talenty, z temi wszystkiemi właściwościami i skłonnościami, któremi obdarzyła ich narodowa ich przeszłość i cywilizacya, mogłyby rozwijać się, uzewnętrzniać i działać tak skutecznie i w takiej pełni, gdyby życie ich płynęło na gruncie obcym? Odpowiedź udzieli nam jeden z najpotężniejszych myślicieli czasów naszych.
„Jeżeli wbrew prawdom, nabywanym przez doświadczenie, a zatwierdzanym przez naukę, przypuszczać możecie, że z rodziców białych urodzić się może mały murzynek i że z dwojga papuazów, o wełnistym włosie, powstanie potomstwo z cechami rasy kaukazkiej i obdarzone włosami gładkiémi, wolno wam będzie zarówno twierdzić, że wielcy ludzie powstawać mogą wszędzie i w warunkach wszelakich. Jeżeli mniemacie, że Newton urodzić się mógł w rodzinie Hottentockiej, Milton śród Andamanów, Howard i Klarkson w plemieniu Fidji, wolno jest wam zarówno przypisywać postęp społeczny, działaniom wielkich ludzi. Lecz, jeżeli biologja, w połączeniu z wiekowemi mniemaniami ludów, przekonają was, iż Arystoteles nie mógł urodzić się z ludzi, którychby kąt twarzowy posiadał mniej jak 50 stopni i że niepodobieństwem jest, aby Bethowen powstał śród ludożerczego plemienia, którego śpiewy, dokoła mięsa ludzkiego wykonywane, brzmią jak rytmiczne ryczenie, — będziecie musieli uznać tę prawdę, iż genezy wielkiego człowieka szukać należy w długim szeregu składowych wpływów, które wytworzyły plemię, śród którego on powstał i stan społeczny, którego plemie to dosięgło. Jeżeli prawdą jest, że wielki człowiek może do stopnia pewnego zmodyfikować budowę i działalność swego narodu, niemniej też zaprzeczeniu nie podlega, że zjawienie się jego poprzedzoném być musiało szeregiem działań stanowiących postęp naukowy. Wprzód, nim wielki człowiek przetworzy naród swój, naród ten tworzy jego. Zmiany wszelkie, których on staje się przyczyną bezpośrednią, pierwotnémi przyczyny swémi sięgają pokoleń minionych. Jedynego istotnego źródła zmian tych szukać należy w zbiorniku warunków, z pośród których powstały i zmiany i człowiek.“ (Herber Spencer, „Intr. a la science sociale“.)
A jednak mowa tu o genjuszach, lub talentach wielkich, indywiduach potężnych, posiadających w sobie ogromną siłę odporu, walki i zdobywania. Cóż więc ludzie miary średniej, stanowiący ogromną większość ludzkości? Dla nich, dla tych, którym wszystko niełatwo, którzy sił swych szczędzić, a zdobycze do ciasnego kręgu ograniczać muszą, życie i działanie na swojskim gruncie, wśród swojskich warunków, jedyną przedstawia możliwość najlepszego, najpełniejszego uzewnętrznienia się i zużytkowywania w czynie i działalności, jedynej zatém udziela możliwości zdobycia podstawowej części uczciwego i trwałego szczęścia. Istnieją wprawdzie tacy, którzy przez niezrozumienie téj strony interesów własnych, albo też w skutek okoliczności, od woli ich niezależnych, żyją i działają na gruntach obcych. Niekiedy czynią to oni nawet z powodzeniem większém lub mniejszém. Lecz, nikt nigdy nie odgadnie, nie policzy, ani oni sami częstokroć nie wiedzą, ile w nich skruszyło się i wykrzywiło, jak przecierpieli i co postradali.
Silniej przecież i powszechniej jeszcze nad potrzebę uzewnętrznienia się w czynie i działalności wiąże człowieka z ziemią i społecznością jego rodzinną: wzgląd na pokolenia przyszłe. Miłość dla potomstwa i trwożna dbałość o wszechwzględne ich dobro, głęboko wkorzenionemi są w naturę ludzką. Właściwość ta, ludzkiej natury poznaną i ku celowi uspołecznienia wyzyskiwaną, była od wieków, — od owych prastarych wieków, w których prawodawca Izraelski, za wykroczenie przeciw prawom etycznym, groził karą niebios potomstwu grzeszników, aż do dalekich w przyszłości pokoleń, a wykonywującym je przyrzeka, że używać będą wszystkich dóbr ziemskich, wraz z dziećmi i dziećmi dzieci swoich. (Deater. 12, 28, 7, 12—16). Mimowiednie, nie zdając sobie częstokroć sprawy z podstaw i źródeł uczuć tych i myśli, powodując się z pozoru samą tylko rodzicielską miłością, większość ludzi uczuwa i zeznaje nierozerwalny związek, który od zaniedbań ich i błędów, od prac ich i cnót, uzależnia dobre lub złe losy pokoleń przyszłych. Dla tego ziemia rodzinna wydaje się być warstatem, na którym wyrabia się dobrobyt i pomyślność miljonów istnień przyszłych, a zbiorowe sumienie i zbiorowa umysłowość narodu — skarbcem, który wzbogacać i oczyszczać wciąż wypada, ażeby miljonowe te przyszłe istnienia jaknajłatwiejszy miały do niego przystęp i jaknajwięcej zeń czerpać mogły. Dla tego też, najpewniej, zaniedbania wszelkie i winy, przeciw temu pracowitemu gotowaniu dróg dla przyszłości, uważanemi są, przez mniemania ogólne, za winę ciężką, a dopuszczają się ich ci tylko, którzy, w skutek niezmiernej ciasnoty myśli i uczuć, lub pijanego szału, egoistycznych popędów nie uczuwają i rozpoznać nie mogą tego, najszlachetniejszego może i najgłebiej w naturę ludzką wrosłego, interesu. Tu przecież nasuwa się zapytanie konieczne: czy pojęcie interesu istnieje i istnieć może w patryotyźmie społeczeństw nieszczęśliwych, śród których współczucie przynosi tylko składającym je jednostkom wspólżal i współupokorzenie, uzewnętrznienie myśli i uczuć w czynie i działalności napotyka przeszkód mnóstwo, a losy potomnych osłonięte są grubą chmurą wątpliwości, do rozstrzygnięcia niepodobnych, a pozwalających odgadywać więcej niedoli i gróźb, jak bezpieczeństwa i szczęścia? W społeczeństwach takich nie byłożby właśnie interesem jednostek i grupp społecznych: odrywanie się od indywidualności zbiorowej, z łona której wzięły one swe życie, a wpływanie w indywidualność inną, szczęśliwszą; zmienianie przyrodzonych właściwości swych na inne, ażeby je módz łatwiej i korzystniej zużytkować w pracy i działaniu; przenaturzanie też pokoleń, nowo przybywających na świat, w celu ubezpieczenia przyszłości ich od tego, co jéj grozić się zdaje? Powierzchowny pogląd na rzeczy i sprawy ludzkie, krótkowidztwo, dostrzegające interes tylko w korzyściach najpowszedniejszych i najbardziej materjalnej natury, zapytaniom tym udziela odpowiedzi twierdzącej. W gruncie, przecież, położenia podobne nietylko nie usuwają interesu, który każda jednostka i grupa społeczna posiada w pracy około wzmacniania, wzbogacania i utrwalania indywidualności zbiorowej, do której należy, lecz, przeciwnie, wzmagają interes ten do stopnia wysokiego i wynoszą go na najwyższy poziom, na jaki tylko pojęcie interesu wznieść się może. Wszak położenia podobne nie unicestwiają bynajmniej wyżej wykazanych uczuć i obowiązków, owszém — wzmagają pierwsze przez ustawiczne zadrażnianie w człowieku strun współczucia, a potęgują drugie przez niezmierne rozszerzenie koła potrzeb i niebezpieczeństw publicznych. Oderwanie się od danej indywidualności zbiorowej, a wpłynięcie w inną, nie może obejść się bez zadania gwałtu uczuciom tym, które pod wpływem namiętności, lekkomyślności lub trwogi, umilkłe na chwilę, nigdy już ozwać się nie mogą, tylko w naturach ostatecznie spodlonych lub idyotycznie bezmyślnych, — w naturach więc, które, na szczęście, rzadkie tylko w ludzkości stanowią wyjątki. W innych, w najpospolitszych nawet, a więc takich, które dosięgają zaledwie średniej miary ludzkiego wzrostu, ozéwają się one niezbędnie niesmakiém i nieładém życia, pochodzącym nie z czego innego, tylko z nienormalnych warunków, w jakich życie to upływa, z pociągów którym co chwila opierać się, i wstrętów które co chwilę przełamywać wypada, z wewnętrznego jakkolwiek, głuchego często, żalu za porwanymi związkami i utraconą własną czcią... Uczucie czci utraconej, najcięższe może ze wszystkich uczuć ludzkich, prostém być musi następstwem niedopełnienia obowiązków i zaparcia się długów zaciągniętych względem wiekowej przeszłości i miljonów spółczesnych, dla chwilowego użycia i osobistych korzyści. Lecz to uczucie utraty czci własnej, jakkolwiek nieświadomie dla niego samego, przegryzałoby wnętrze człowieka, jakkolwiek zapierałby go się on przed innymi i sobą samym, nieuniknienie, nieodzownie wytworzyć musi we wnętrzu tém długi proces zepsucia, głuchą złość i głęboką we wszelką godność ludzką niewiarę, z których rodzą się: okrucieństwo, bezwstyd i wściekła, pijana, bezwzględna żądza używania roskoszy i korzyści życia. Roskosze te i korzyści jednostronne, egoistyczne, z grubych, najczęściej, zmysłowych źródeł tryskające, zbyt tu drogo są okupionémi, ażeby człowiek mógł i chciał obronić sie od zanurzenia się w ich mętnej toni z ciałem i duchem, z rozumem i cnotą. Alboż, prócz nich, pozostało mu cokolwiek jeszcze na ziemi? Psychiczny proces ten, konieczny w człowieku, który porwał związki rodzinne, zgwałcił przyrodzone swe uczucia, niespłacił długów swych i utracił cześć własną, tłómaczy nam, jasno i w zupełności, moralne upadki, które we wszystkich czasach i miejscach łączyły się i łączą z polityczną renegacyą. Wyjaśnia też nam on zagadnienie korzyści lub strat, mogących być przyniesionemi pokoleniom przyszłym, przez odrywanie się od społeczestwa rodzimego jednostek, o dobro ich dbałych. Rzecz to prosta nieźmiernie. Alboż na gruntach, wyjałowionych i oblewanych zgniłemi wodami, siejba jaka wzrastać może bujnie a żyźnie? Tysiąc istnieje przyczyn, dla których pokolenie powstałe z ludzi, o przeznaczeniu zwichniętém, rozdrażnionych uczuciach i zgwałconém sumieniu, dotkniętém być musi mnóstwém niedołęstw i chorobliwości moralnych; lecz idźmy dalej i stwierdźmy fakt, że z niedołęztwem i chorobliwością moralną nie mogą iść w parze materyalne siły i bogactwa. Praca produkcyjna, wytwarzająca dobrobyt i możność używania materyalnych korzysci i roskoszy życia, dobywać się może prawidłowo i skutecznie w takich tylko społeczeństwach, w których istnieją pierwiastki i dźwignie moralne, takie, jak: ład i uczciwość, poszanowanie sprawiedliwości i uznanie zobowiązań wzajemnych, dbałość o publiczne, wszechstronne dobro. Kędy pierwiastków tych i dźwigni zabraknie, tam praca ludzka umniejsza się w ilości, a w jakości pogorsza, wzajemna nieufność przeszkadza współdziałaniom wszelkim; pod wpływém samolubstwa jednostek rozprzęgają się węzły społeczne i pękają sprężyny, utrzymujące ruch społecznych dążeń; tam więc samo bogactwo materyalne umniejszać się wciąż musi, a środki użycia wysychają w najpierwotniejszych swych źródłach. Oderwanie się więc od społeczeństwa rodzinnego większości jego członków nie dosięgnęłoby nawet bezpośredniego celu swego, bo, gwałcąc przyrodzone uczucia, zatracając pamięć o obowiązkach, obalając w sercu i sumieniu publiczném ołtarz sprawiedliwości, sparaliżowałoby zarazem siłą wytwórczą narodu, z której to, nie zaś z czegokolwiek innego, powstają wszelkie bogactwa i środki użycia. Naród, który dziś jest bez czci, jutro będzie najpewniej narodem bez chleba.
W patryotyzmie więc społeczeństw, zostających w okolicznościach, wyjątkowo nieprzyjaznych, pojęcie interesu istnieć nie przestaje, tylko nie należy ograniczać się na dostrzeganiu go w bezpośredniej jakiejś korzyści, lub doraźnem użyciu, w kawałku chleba, zarówno jak w czarze kipiącej drogocennym napojem. Interes ten spoczywa tu głębiej we właściwościach natury ludzkiej, dalej i wyżej w łańcuchu ludzkich zdobyczy; spoczywa on tu w normalnym rozwoju i harmonji niepogwałconych uczuć przyrodzonych, w zadość czynieniu sprawiedliwości i obowiązkom, a przez to w przechowaniu u jednostek i ogółu czci i godności człowieczej; spoczywa on jeszcze w usunięciu pokoleń przyszłych z pod klątwy owéj, nie będącej niczém inném, jak niezłomném działaniem przyczynowości, która, ze złamania praw i zapoznania prawd moralnych, wysnuwając nędze, nie tylko moralne, ale i fizyczne, na odległe, długie czasy zarzuca krwawy płaszcz dziejowej pomsty.
Takiemi są składowe części patryotyzmu. W pierwszym momencie urodzin swoich, u najpierwotniejszego swego źródła, jest on niewątpliwie uczuciem. Przy pewnych nizkich stanach umysłowości, dla ludzi z małą wiedzą lub ze zwichniętą harmoniją władz wewnętrznych, uczucie stanowi nawet jedyną jego istotę. Że zaś nizki stan umysłowości i nierównomierne działanie władz wewnętrznych, pokrywają sobą jeszcze szerokie przestrzenie społeczne, wywołuje to mniemanie, jakoby patryotyzm tylko i wyłącznie spoczywał w uczuciowej stronie natury człowieka. Mniemanie to jest mylném i, jak błąd wszelki, złe za sobą pociąga następstwa. Jakkolwiek bowiem działanie uczucia potężném jest i wielowzględnie dobroczynném, to jednak, pozbawione wsparć, bodźców i hamulców, które wytwarzanymi być mogą przez inne wewnętrzne władze człowieka, może ono niszczyć i burzyć, zarówno jak tworzyć, dręczyć i psuć, zarówno jak uszczęśliwiać i udoskonalać. Jest to żywioł, w najwyższym stopniu ruchliwy i giętki. W ruchliwości téj i giętkości przeważnie spoczywa moc jego twórcza, ale też zarazem nietrwałość jego tworów rozbieganie się jego prądów w fałszywe, więc zgubne, kierunki; a jeśli prawdą jest, że nic z tego, co na świecie piękném jest, dobrém i wzniosłém, nie stało się bez uczucia, nie wszystko też, co stało się przezeń, tylko dobrém jest, piękném, a przedewszystko trwałem. Władze ducha ludzkiego wtedy tylko tworzą dobrze i trwale, gdy pracę twórczą spełniają wspólnie, w harmonji i równowadze wpływów. Patryotyzm, oparty na jednej tylko władzy wewnętrznej człowieka, — na pierwiastku, który z równą łatwością popada w stany omdlenia i gwałtu, nie patrzy w przyszłość nie liczy się z niczém, tworzy i burzy naprzemian, byłby siłą chwiejną o tyle dobroczynną, o ile złowieszczą, którą, prędzej czy później, skruszyćby mógł i ze spraw ludzkości wyprzeć, nie zespolony z nią związkami żadnymi — rozum.
Widzieliśmy, przecież, że tak nie jest, że patryotyzm w pierwotnym zawiązku swym, będąc uczuciem, u szczytów swych — jest ideą; że różne władze człowieka, uczuciowe, zarówno jak rozumowe, zbiegają się w nim i wzajemnej udzielają sobie pomocy. Uczucie jest tu iskrą ożywczą i zapładniającą, którą przecież wichry dziejowe zagasić lub w złowrogie zmienićby mogły pożary, gdyby na straży jéj nie stało wiekowém doświadczeniem nabyte i sumienie dzisiejsze, do głębi przejmujące, pojęcie obowiązku. Lecz, znowu, pełnienie obowiązku tak trudne częstokroć, że, aż wzbijające się w strefę męczeństwa, zadrażniałoby niejednokrotnie naturę ludzką w sposób do zniesienia niepodobny i znajdowałoby ją całkiem sobie oporną, gdyby w pomoc nie przybywało mu uczucie, ułatwiające pracę wszelką, a ofiarę przemieniającą w roskosz i — pojęcie interesu, które, w usłudze oddanej ogółowi, ukazując bliższy lub dalszy, lecz nieunikniony pożytek własny, uczy poświęcić teraźniejszość dla dobra przyszłości. Miłość więc i przywiązanie, powstałe z odziedziczonych po przodkach skłonności fizycznych i moralnych, z wdzięczności, wspomnień i współuczuć, obowiązek, wymagający spłacania zaciągniętych długów, przez pracę osobistą, ofiarę, prawdę i obywatelską odwagę, i interes, wskazujący zależność osobnikowych losów od doli ogólnej, najwyższą łatwość uzewnętrzniania w czynie dążeń swych i pojęć i z przyrodzeniem ludzkim zrosłą dbałość o dobro pokoleń przyszłych; czyli — uczucie, oświecane, wspierane i kierowane przez pojęcie obowiązku i obowiązek, udostępniany i ułatwiany przez uczucie i interes, — oto: czém jest patryotyzm w całej istocie swéj i pełni.
Przenieśmy teraz wzrok na inną stronę obrazu i przypatrzmy się drugiemu prądowi uczuć i myśli ludzkich, czyli idei kosmopolityzmu.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – człowieka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.