<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Patryotyzm i kosmopolityzm
Wydawca Wydawnictwa Elizy Orzeszkowéj i S-ki
Data wyd. 1880
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.
Czém jest kosmopolityzm w samym sobie i w stosunku swym do patryotyzmu.

Przedewszystkiem powiedzmy sobie, że wytrącamy z rozwag naszych, nad tym przedmiotem, ów szczególny, choć najpospolitszy zapewne, odcień kosmopolityzmu, który w zwięzłym języku Rzymian zawarł się w krótkich, lecz dziwnie jasnych, wyrazach: ibi patria, ubi bene (tam ojczyzna, gdzie dobrze). Wytrąconym zaś z rozwag naszych odcień ten być powinien dla tego, że nie posiada on nic wspólnego z żadną teoryą naukową, ani moralną; że przedstawia on, owszem, zaprzeczenie wszelkim kombinacyom umysłowym; że, nakoniec, źródłém jego jest: obłęd wszelkiego moralnego zmysłu, — obłęd, wynaturzający uczucia ludzi, zaślepiający ich na różnostronność ludzkich spraw i interesów i stawiający ich na błotnistym gruncie grubego, obyczajowego zmateryalizowania. Jest to odcień kosmopolityzmu, z którym wszelkie wykłady naukowe lub społeczne nic do czynienia nie mają, bo wyznawcy jego, w ciasnocie myśli swych i grubijaństwie swych uczuć, zrozumieć ich nie są w stanie. Wyznawcy jego — to odpadki ludzkości, które z powierzchni ziemi znieść może tylko postęp umoralnienia i oświecenia powszechnego i które przez to właśnie, że odpadkami są, a po nizinach pełzają, niebezpiecznymi być, ani poważnym przeciwnikom czoła stawić nie mogą. Widok ludzi takich, czynów ich, życia całego, całej ich moralnej i umysłowej istoty, nie tylko nie zachęca do wyznawanej przez nich idei, lecz, owszem, odstrasza od niéj wszystko, cokolwiek posiada w sobie, byle trochę zdrowia, energji i odwagi; wszystko, zatém, co cenić, o co troszczyć się, nad czém czuwać i w czém nadzieje pokładać można i należy. Ażeby pociągnąć za sobą naród lub część narodu i rzucić ją w kierunki, błędne chociażby, trzeba umieć krzywym choćby lotem wznieść się ku wyżynom umysłowych kombinacyi jakichś i moralnych dążeń, a fantazyą, zbłąkaną choćby i zgorączkowaną, wymalować obraz jakiś szerszy, czystszy, ognistszy nad kęs chleba wyłowiony z kałuży, nad zmysłowe użycie, zdobyte wynaturzeniem i zatratą wszystkich przyrodzonych uczuć i pojęć moralnych. Przywódzcy mass, inicyatorowie, najkrzywszych nawet i najzgubniejszych, ruchów społecznych, bywali zawsze ludźmi lotnych umysłów i ognistych serc, bujnej imaginacyi i dobrej wiary. Częstokroć pragnęli oni tego, co było złém, lecz wierzyli mocno, że pragną dobra; roili o niepodobieństwach, lecz, dla ich urzeczywistnienia, oddawali na ofiarę samych siebie; wiedli ludzkość ku stratom nieobliczonym, lecz pragnęli mocno wieść ją ku zbawieniu, — i ludzkość, pociągana przez ogromną, spoczywającą w nich siłę współczucia i przez potężną ich fantazyą, szła za nimi, pod przywództwém ich błądziła, niemniej, przecież, poznawszy błąd swój, pozostawiała im szacunek swój i swą litość, w imię tego, czego pragnęli i co przecierpieli. Lecz nigdy, przenigdy pierwiastki społeczne, byle trochę szlachetne, byle trochę chcące i umiejące podnosić wzrok wyżej nieco nad użycie i interes chwili, nie przylgną do ciasnego, brudnego, bezmyślnego samolubstwa, nie pójdą za niem, na puste, nudne, zimne jego ścieżki, a na dnie pozornej ich dlań obojętności spoczywać będzie zawsze gorzka kropla urazy i wzgardy. Wszelka więc walka z tą formą samolubstwa i bezcześci byłaby daremną stratą czasu. Nie groźną jest ona; nieliczne tylko i najniedołężniejsze moralnie i umysłowie jednostki zarażać sobą może; jałowość jéj i bezmierna maluczkość usuwa ją z pod wszelkiej krytyki i ze wszelkiej poważnej dłoni oręż walki wytrąca.
Inaczej nieco rzecz się ma z drugim, niezmiernie wyższym moralnie, odcieniem teoryi, który mieści w sobie żądanie zniesienia wszystkich różnic i odrębności narodowych ku większemu pożytkowi ludzkości całej. Odcień ten marzy i mówi o jakiemś porozumieniu pomiędzy ogranizmami ludzkimi, a przyrodą i sercami, umysłami, temperamentami wszech miejsc i czasów, porozumieniu dziwném i niepojętém, któreby sprawiło, że Grenlandczyk z roskoszą zamieszkiwaćby mógł Brazylją, a Brazylijczyk silnie i zdrowo wzrastałby w Grenlandyi; że góral na równinach czułby się jak w raju, a mieszkaniec równin, z chyżością kóz dzikich, przebiegaćby umiał szczyty i otchłanie górskie; że z jednostajną prędkością i siłą krew obiegałaby żyły i tentniałyby pulsa nad lodami północnego oceanu i nad modrą tonią Adryatuku; że proces myśli odbywałby się w sposób jednostajny w głowie Afrykańskiego Buszmana i mieszkańca Wielkiej Brytanji; że ze wszystkich krańców kuli ziemskiej porwaliby się i biegli ku sobie członkowie rasy białej i czarnej i żółtej i miedzianej, a połączeni uściskiem, pełnym bezbrzeżnej miłości, zbieleliby wszyscy, czy zczernieli, czy żółtą lub miedzianą, byle tylko jednostajną okryli się barwą i pamięć wszelką o wiekowej przeszłości utraciwszy i wyrzuciwszy z siebie wszystko, co przeszłość ta w jestestwa ich wlała, stanęliby przerodzeni, czy odrodzeni, nowi całkiem, a jednostajni, aż do szpiku kości, aż do najdrobniejszej krwi kropli, aż do najcieńszej kończyny włosa, — jednostajni tak, że, gdyby mieszkaniec innej planety zstąpił na ziemię i zapragnął z jednym z nich znajomość zawiązać, zapytać by musiał: „mamże honor mówić z paném, czy też z bratém pana?“ (Aug. Wilkoński, „Ramotki“). A zagadnięty w sposób ten, człowiek nowej ludzkości byłby z odpowiedzią zakłopotanym nieco, albowiem sam nie posiadałby podstaw pewnych do twierdzenia: czy sobą jest, czy też bratém swoim.
Odcień ten kosmopolityzmu przypomina niezmiernie błogie marzenia pewnego izraelskiego quasi-uczonego, który wielką zagadkę bytu w następujący rozważał sobie sposób: „Gdyby, — mawiał on, — ze wszystkich ludzi, którzy są na świecie, zrobił się jeden człowiek, a wszystkie wody zlały sie w jedną wodę, a wszystkie drzewa połączyły się w jedno drzewo i ze wszystkich siekier stała się jedna siekiera, i gdyby, następnie, ten wielki człowiek ściął tą wielką siekierą te wielkie drzewo i spuścił ją na tę wielką wodę, cóżby to był za ogromny plusk!“ Otóż, — gdyby ze wszystkich tych narodów zrobił się jeden naród, a wszystkie dźwięki te zlały się w jeden dźwięk i ze wszystkich zdolności tych stała się jedna zdolność i wszystkie sposoby te czucia, myślenia i działania złączyły się w jeden sposób, cóżby to była za ogromna nuda!
Niektórzy przecież twierdzą, że ujednostajniona w sposób podobny ludzkość bawiłaby się wybornie. Któś, należący do tego odcienia kosmopolityzmu, prorokował: aby na północy i południu wystawioną została taka ilość wspaniałych pałaców, ażeby w nich mieszkańcy kuli ziemskiej pomieścić się mogli, ilekroćby chłodów w zimie, a skwarów w lecie uniknąć pragnęli. Z pierwszą zapowiedzią upalnej spieki południowego lata, tłumy bratnie, nakształt stad żórawi, ciągnęłyby ku łagodnej wiośnie północy, lecz, gdy tylko w północnych krainach zaniosłoby się na zimowe mrozy i śnieżyce, sakum pakum i — lecą znowu ku południowym, umiarkowanie ogrzanym i ochłodzonym, pałacom.
Lecz uśmiech, wywołany nieprawdopodobieństwem, rzecby można dziecięcą pustotą marzenia tego, znika szybko w obec myśli o silnych powabach, którymi pociąga ono ku sobie ludzi dość naiwnych i nieoświeconych, aby w nie uwierzyć mogli, zbyt przecież szczerych a pragnących prawdy i dobra, aby godziło się nimi gardzić. Kospomolityczne marzenia rodzaju tego posiadają istotnie pozory wielkości i piękności; pochwytują je niby deskę zbawienia serca czułe i wspaniałomyślne, rażone i oburzone, przez niezgody i krzywdy, rozdzielające i zarkrwawiające różne odłamy ludzkiego rodu, lecz nie dość jasno i gruntownie oświecone istotną nauką, ażeby przeciw nim skuteczniejszego dopatrzyć środka. Nieskończone słodycze powszechnego braterstwa i nieźmierne dobrodziejstwa wiecznego pokoju rajskiemi czary uśmiechają się ku tym, w których łzy, krew, gwałty dopełniane i straszne potrzeby ich odpierania, obudzają wstręt, żal i trwogę. Pobudki, rządzące ludźmi tymi, godne są poszanowania; co więcej, — dla pobudek tych, w których tłumy odczuwają i dostrzegają dobrą wiarę i silne dla cierpień swych współczucie, mogą oni niekiedy wywierać pewną moc pociągu, czarować bogatym w barwy i światła obrazem, na bezdroża moralne i umysłowe prowadzić tych, którzy mniejszą jeszcze, niż oni, posiadają możność rozpoznawania powabnych złud i poważnych a nieuniknionych prawd. W obec wszystkiego przecież, cośmy powiedzieli wyżej o sposobach wytwarzania się indywidualności narodowych i wielkich, a niezłomnych prawach natury, która je wytwarza i utrzymuje we wszech czasach i miejscach, wskazywanie: jak i dla czego marzenia te są płonnemi i dziecinnemi byłoby powtarzaniem się niepotrzebném. Dodamy tu tylko zapytanie jedno: czy kiedy ludzkość ujednostajni się i niby olbrzymia armja, przybrana w mundury, przez jednego krawca obmyślane, i skrojone stanie przed obliczém zdumionego zjawiskiem tém słońca, słońce jednostajnie wszystkie punkty kuli ziemskiej oświecać i ogrzewać pocznie? czy ziemia też jednostajnej już zażąda uprawy dla wydania jednostajnych wszędzie plonów? czy rozdział bogactw wytworzy wszędzie ściśle jednostajną summę kapitału i pracy, dostatku i ubóstwa? czy na wszystkich pięciu częściach świata jednostajne zapanują prawa i kto, przez kogo upoważnionym zostanie do ich skreślenia? A genjusze twórcze, czy także jednym i tym samym posłuszne będą natchnieniom, aby piśmiennictwo i sztuka wszędzie jednostajną przybrały formę i jednej dosięgły skali? i wszyscy przodkowie wszystkich potomków, czy też jednostajnie czuć, myśleć, działać i żyć będą, ażeby historya snuła wszędzie jedne i te same pasma wspomnień i nauk? Któż może posiadać tak naiwną i razem szaloną wiarę, czy nadzieję! Otóż, jeśli różnice te są niezmazalnemi, jeżeli na różnych punktach ziemi istnieć muszą różne gospodarstwa i różne wrażenia, różne wytwory umysłu i twórczej fantazyi ludzkiej, różne uczucia i czyny, a więc, różne prawodawsta i tradycye, — zlejcie dziś, cudotwórczą siłą jakąś, ludzkość całą w jedną ciężką i monotonną, prawidłowo wykrojoną, bryłę, jutro rozpadnie się ona znowu na części i znowu istnieć i każdy po swojemu gospodarować, czuć, myśleć i tworzyć będą — narody. Jeżeli, więc, wytrącimy całkiem z rozwag naszych jeden z odcieni kosmopolityzmu, dla tego, że wytwory jego są zbyt nizkie, aby dla przyjrzenia się im warto było się schylać i zbyt brudne, aby wiele rąk zwalać się nimi chciało i mogło; jeżeli następnie, względem odcienia drugiego, na krótkiej tylko poprzestaniemy wzmiance, bo wszystko, cośmy powiedzieli wyżéj, ukazuje niesprawdzalność i nieledwie dziecinność rojeń jego, — cóż pozostanie nam do oglądania w dziedzinie téj uczuć i pojęć? Gdzie i w czém ujrzymy istotną racyę powstania i bytu teoryi obywatelstwa świata?
Pozostają nam do oglądania dwa tylko zjawiska, lecz wielkie i piękne, a przedewszystkiém wysoce prawdziwe. Pierwsze z nich ukazuje nam, że czém jednostki w narodach, tém są w ludzkości narody; że są to ciała, ściśle związane ze sobą, naprzód: mnóstwém podobieństw, istniejących obok i pomimo niemożliwych do zgładzania różnic; następnie: wspólnością dążeń nie tylko nie nadwerężoną, lecz, owszém, wspieraną podziałem pracy; nakoniec: zwikłaniem interesów wzajemnych takiém, że pomyślność i wzrost, zarówno jak cierpienie i upadek jednego z tych zbiorowych członków ludzkości, niechybnie, jakkolwiek nie z równą zawsze wyrazistością dobre lub złe następstwa sprowadza dla wielce oddalonych nawet miejsc i czasów. Drugiem zjawiskiem jest ów mniejszy lub większy pociąg, który mieszkańcy ziem różnych, pomimo zachodzących pomiędzy nimi niezgód i walk, czują wzajem ku sobie i budzenie się od czasu do czasu w łonach narodów wstrętu ku niezgodom i walkom, litości nad przelewanemi kędyś daleko łzami, oburzenia na dokonaną kędyś przemocą i krzywdą.
Podobieństwom swym, wspólnym dążeniom i wzajemnym odpowiedzialnościom, udzielimy ogólnego miana solidarności ludów; pociągi te zaś, litości i głuche bóle, pochodzące z uderzeń oddalonych w przestrzeni lub czasie, nazwiemy wiążącém ludy współczuciem. Solidarność tedy ludów i ich pomiędzy sobą współczucie, — oto jedyna racya powstania i bytu idei obywatelstwa świata.
Rzecz ta przecież nie jest tak nową, jak o tém mniemają ci, którym się zdaje, że ją wynaleźli i pierwsi ukazali oczom zdumionej ludzkości. Ludzkość bynajmniej zdumioną nie została, bo od bardzo już dawnych momentów życia swego doświadczała przebłysków wzajemnego dla siebie współczucia ludów i nosiła w sobie zarody pojęcia o wzajemnej wielowzględnej ich od siebie zależności. W prastarym momencie dziejów, w którym ludy zaledwie wypowijać się zdają z pieluch nieświadomości i grubjaństwa pierwotnego bytu, przebłyski uczuć tych i zarody tych pojęć nie istniały może, albo istniały w formach tak przelotnych i zaczątkowych, że dziś, przy bladém świetle wiedzy naszej o tym momencie, dostrzedz ich i rozpoznać nie możemy. Dokumenty, pisane lub ryte, które pozostawiły nam ludy, rozpoczynające bieg znanych nam dziejów, a należące bądź do rasy Aryjskiej: Indowie, Persowie, Medowie i t. d., bądź do Semickiej i Prosemickiej (gruppa ludów, zamieszkujących Palestynę: Hebrajczycy, Arabowie, Egipcyanie, Etyopejczycy i t. d.), przedstawiają nam obraz wojen, gwałtów, wręcz sprzecznych ze sobą religji i dążności, — obraz, na który nie zdaje się spływać nigdy żadne łagodne światło wzajemnej pomocy i litości. A jednak brak ten nie musiał być nigdy zupełnym, chociażby dla tego, że stosunki ekonomiczne ludów tych zmuszały je nieustannie do wzajemnego oddawania sobie przysług na drodze handlu; że cywilizacya Wschodnia przeradzającym się wciąż, lecz nieustannym strumieniem spływała tam z ludu na lud; że gruppy jednoplemiennych szczepów z jednych pierwiastków wysnuwały religijne swe wierzenia. Kto wié, czy prastare biblijne podanie o możnowaładcy Egipskim, który gościnnie przyjmował w granicach państwa swego Hebrajskich pasterzy, przybywających z kraju trapionego klęską głodową, nie przynosi nam oddalonego, więc zesłabłego i niewyraźnego, echa, jednego z tych wydarzeń dziejowych, w których objawia się międzynarodowe współczucie lub zrozumienie międzynarodowego interesu. Kto wie, czy w religijnym dogmacie Persów, przedstawiającym dobrego boga, Ormuzda, udzielającego, u końca dziejów świata, najwyższego i absolutnego przebaczenia wszystkim wrogom i przeciwnikom swym, aż do przywódzcy ich, a twórcy zła — Arymana, nie przewija się olśniewająca błyskawica myśli o powszechnej zgodzie, o wieczném wszechludzi i wszechżywiołów przymierzu. Jedynym przecież narodem, który na starożytnym Wschodzie myśl tę przyodział formą jasną i gorącą, byli, zawsze o wyłączną narodową i ciasny narodowy separatyzm oskarżani, żydzi. Jedno z najwspanialszych i najtragiczniejszych podań ludu tego opowiada nam o skrusze i pokucie Proroka Elijasza, gdy, po skłonieniu króla do krwawego zamordowania kilkuset cudzoziemskich i innowierczych kapłanów, ukrywa się on w ciemnej grocie Horebu, a pełen przerażenia i zwątpienia o samym sobie, błaga Istność najwyższą, aby osądziła czyn jego i oświeciła ściemniałe mu nagle sumienie. Wtedy, z wnętrza świętej góry Synai, głos potężny i druzgocący przemawia: „Nie burzą niszczącą przemawia Bóg i nie trzęsieniem ziemi, lecz szmerem łagodnym.“
Prorok raz tylko jeszcze wychodzi w świat, ażeby wybrać sobie następcę, potem cofa się na zawsze z widowni spraw publicznych i w pokutniczej samotni życia dokonywa. Przywódzcą i mistrzem ludu pozostać nadal nie mógł, albowiem oblała go wytoczona krew ludzka. Była to krew cudzoziemców i innowierców, — jednak ulitował się nad nią i za nią wybrańca swego skarcił Jehowa. W podaniu inném widzimy króla poetę i ulubieńca narodu, zapytującego proroka (Nathana): ażali pozwoli mu Pan zbudować przybytek narodowej wiary i chwały, i otrzymującego odpowiedź: że nie godzien jest wznoszenia świątyni Panu, albowiem wiele krwi przelał na wojnach. Im więcej przecież upływało czasu, im głębiej wsiąkała w naród i szerzej rozprzestrzeniała się moralność, głoszona przez Proroków i będąca wytworem narodowego ducha żydów, — tém głośniej brzmiała, tém wyżej strzelała nuta owa wszechludzkiej zgody, wszechludzkiego uznania wzajemnych praw i spraw ludzkich. Jeden z wieszczów i moralnych przywódzców ludu wielką tę pieśń rozpoczyna słowami: „On (Bóg) będzie rozstrzygał między narodami... Przekują one miecze swe na pługi... i z włóczni poczynią nożyczki winiarzy. Nigdy już naród żaden przeciw drugiemu miecza nie podniesie, ani wojowania uczyć się będzie.“ — (Ozyasz).
A piewca inny pochwytuje brzmiący w przestrzeni dźwięk ten czarowny i ze zdwojoną woła mocą: „Biada tobie, który łupisz, ażali sam złupionym nie będziesz, i który gardzisz, ażali sam wzgardzonym nie zostaniesz?“ (Izajasz 33, 1). I dalej, dłużej jeszcze rozlega się pieśń ta sama, przez inną znowu pieśń pochwycona: „Poniszczę rumaki i wozy wojenne... Pan pokój ogłosi pomiędzy narody... I zapanuje pokój od morza do morza, od źródeł Eufratu, aż do krańca ziemi“ (Zacharyasz 1). Była chwila, w której myśl ta i to uczucie dosięgnęło granic niesprawdzalnej utopji; była pierś, która tętniała tak szeroko i ognisto, że jednym kręgiem miłości wzajemnej i wzajemnego poszanowania objąć zapragnęła nietylko wszechludzkość, ale wszechstworzenie, — wszystko, cokolwiek żyje i czuje na ziemi: Zamieszka wilk społem z jagnięciem, a koźle bezpiecznie spać będzie obok lamparta... Gry niemowlęcia spokojnie roztoczą się przy gnieździe wężowem, — a odłączone od piersi, bezpiecznie zapuści ręce swe wśród bazyliszki... Po całej świętej ziemi mojéj nie będą szkodzić, ani zabijać, albowiem napełni się ona wiedzą tak, jako pełnemi są wody otchłanie morza (Izajasz 11, 6—9). A obok niebotycznych marzeń tych i pragnień, czysta, jak zdrój kryniczny, łagodna, jak niebo wiosny, szemrze nauka: „Ciszą i pokojem tylko uratowanymi być możecie. W pokoju i cnocie jest siła wasza“ (Izajasz, 31, 3).
Niejeden ze spółczesnych nam mieszkańców Europy, nieświadomy istotnych początków, fanatycznie częstokroć wyznawanej, a płytko praktykowanej, religji swej, zadziwi się wiadomością, iż Angielskie Towarzystwo Przyjaciół Pokoju posiada w tak oddalonej przeszłości rodowód swój, że precedens najwspanialszych socyologicznych kombinacyj znaleść można w księdze, uchodzącej tylko za zbiór religijnych prawd i podań — w Biblji. Tak jednak jest istotnie. Prorocy Izraelscy byli pierwszymi w świecie jawnymi przyjaciółmi międzynarodowego pokoju i pierwszymi kosmopolitami w słusznem i jedynie poważnem nazwy téj znaczeniu.
Również silnie, choć na innych drogach, prąd ten, przebiegający od czasu do czasu serce i umysł ludzkości, objawiła Grecya. W piśmiennictwie jéj i moralistyce nie wiele wprawdzie spotykamy wskazówek, tyczących się prawideł postępowania z cudzoziemcami, te jednak, które istnieją, jasne są i zrozumiałe. W krótkich, lecz dosadnych, aksyomatach, uchodzących za pozostałość po 7-miu mędrcach, pierwszych założycielach niby późniejszej Greckiej mądrości, znajdują się następne: „Nie ścigaj ustępującego. Nie zakrwawiaj swego zwycięztwa. Miarkuj siłę przez słodycz.“ (Ad. Garnier, „Le morale dans l’antiquité“). Piękna powieść grecka, mająca za zadanie: wskazywać ludom i monarchom polityczne ich obowiązki, przedstawia zwyciężonego króla Medów, Krezusa, stającego przed zwycięzcą swym i w pokorze go pozdrawiającego. Lecz zwycięzca wspaniałomyślnie odpowiada: Ja także pozdrawiam cię, Krezusie, bo obaj ludźmi jesteśmy.“ (Cyropedya Ksenefonta, cyt. Ad. Garnier, „La morale dans l’antiquité“). Bardziéj jednak w czynie, niż rozumowaniu lub marzeniu, bardziej na drodze współinteresu, niż współczucia, Grecya objawiła dążność do zjednoczenia sił wielu, składających ją, indywidualności szczepowych i godzenia, bez zacierania ich, zachodzących pomiędzy niemi różnic. Objaw ten uwyraźnił się w organizacyach politycznych, które łączyły pewną ilość gmin, miast, prowincyj, a nawet jednoplemiennych szczepów, w związki, nie niszczące bynajmniej miejscowych lub, jakby się dziś wyrażano, autonomicznych praw ich i urządzeń, lecz jednoczące, dla celów ekonomicznych i obronnych, bogactwa ich i siły. Takimi politycznymi związkami były ligi Greckie, powstałe z potrzeby regulowania wzajemnych do siebie stosunków miejsc i grupp ludności, sąsiadujących ze sobą, a poddanych prawom i warunkom bytu, wielce nieraz różnym. Okazała się naprzód konieczność ułatwienia i ubezpieczenia pomiędzy gminami lub szczepami, zamiany wytworów różnomiejscowej pracy ludzkiej, czyli handlu, z którego to znowu ułatwiania i zabezpieczania wytworzył się pewien zbiór praw i zobowiązań wzajemnych i powstały pewne władze i organa publiczne, przeznaczone do roztrzygania wątpliwości i sporów, a obowiązujące do posłuszeństwa i wzajemnych ustępstw, wszystkie w związek wchodzące zbiorowe jednostki. Skoro zaś interesy stały się wspólnymi, to jest, gdy przekonano się, że straty, ponoszone przez jednego z członków związku, sprowadzają złe następstwa dla członków innych, wnet zrodzić się musiała myśl o wzajemnej obronie, a węzły zobowiązań ekonomicznych wzmocniły się węzłami wspólnych urządzeń wojennych. Ligi takie, czyli, wedle nowożytnej nomenklatury politycznej, federacye takie, istniały w Grecyi w wielkiej liczbie i w różnych fazach jéj państwowego i cywilizacyjnego rozwoju. Nie były one zapewne doskonałemi, rozprzęgały się i rozpadały często, a dziś zgodne w działaniu i celach, jutro wytaczały sobie wzajem najkrwawsze i najzażartsze boje. Niedoskonałość ta przecież i nietrwałość łatwo wytłómaczyć się daje zaczątkowością niejako tego politycznego pomysłu, który, jak zresztą wszelkie pomysły ludzkie, ażeby dosięgnąć pełnego urzeczywistnienia, przebyć musi długie szeregi pracowitych prób i przeróżnych stadyów umysłowego i moralnego wykształcania się. W czasach, w których nauki społeczne nie istniały prawie i nie udzielały jeszcze ludom żadnych pewnych wskazówek o własnej ich i sąsiadujących z nimi ludów naturze, nie podobna było, aby forma politycznego bytu, najtrudniejsza ze wszystkich, bo zmierzająca do godzenia najrozmaitszych ilościowo i jakościowo sił, dosięgła wysokiego stopnia doskonałości. Niemniej przecież, niektóre z pomiędzy lig Greckich, długiem trwaniem swem i potężnym rozwojem, udowodniły możliwość podobnej zgody i podobnego zjednaczania, taką była liga Achejska, która trwała w związku nienaruszonym i w niezależności, względem innych ciał politycznych, od najdawniejszych czasów istnienia Grecyi, aż do wzmożenia się Macedonji, przez którą podbita, zdołała na nowo niepodległość swą odzyskać, na nowo też zlać się w związek i przez lat jeszcze 138 istnieć i kwitnąć, pomimo naciskającej na nią, a energicznie przez nią odpieranej, zaborczej potęgi Rzymu. (Py y Margall, „Les nationalités“).
Zaborcza potęga Rzymu zniszczyła na czas długi pomysły i zaczątki federacyi politycznych nietylko w Grecyi, ale i w wielu innych stronach Europy. We Włoszech, w dzisiejszej Francyi, w Hiszpanji, istniały przed podbojem Rzymskim liczne gruppy gmin, miast i państewek, które, związane ze sobą wzajemnémi umowami, pracowały wspólnie i wzajem się broniły. W sposób ten ukonstytuowanymi były ludy Latyńskie i Etruskie we Włoszech. Trzydzieści gmin, czyli państewek, z których każde rządziło się własnémi swémi prawami i właściwe sobie zachowywało odrębności, tworzyło Ligę Latyńską. Etruskowie rozpadali się na trzy ligi, z których każda obejmowała sobą dwanaście gmin, a łączące je węzły musiały być silnémi, skoro, pomimo rozgraniczających je ludów innoplemiennych i do związku nie należących, trwać, wzbogacać się i cywilizować potrafiły. We Włoszech całych nie istniało prawdopodobnie, przed rozpoczęciem się podbojów Rzymskich, ani jedno osamotnione państewko. Ligi były tam liczne, z ukształtowaniem rozmaitem i siłą dośrodkową różnéj mocy. To też nie jedno państewko, nie jeden lud, ale wszystkie państewka i ludy, zamieszkujące Włochy, społem i zgodnie stawiły czoło Rzymowi. (Py y Margall, „Les nationalités“).
Dziwnym się wydać może, a jednak prawdziwym jest fakt ten dziejowy, że Rzym ów zaborczy i zdający się najsrożéj deptać indywidualne prawa ludów, — Rzym, który powstrzymał na długo rozwój idei sprzymierzania się ludów, przez zniszczenie licznie przed nim istniejących politycznych związków i rozprzężenie zfederowanych grupp, był jednak dzielném narzędziem wzajemnego poznania się licznych, a różnych pomiędzy sobą, narodów, pierwszego może na tak szeroką skalę skrzyżowania się różnonarodowych pomysłów, odkryć i prac. Objęte granicami jednego państwa, które, pozbawiając je niepodległości politycznej, nie mogło, a przez czas długi nie chciało nawet, odbierać im indywidualnych ich odrębności, plemiona i szczepy, zamieszkujące przestrzeń ogromną, od brzegów Tybru do ujść Eufratu, z konieczności spowodowanej administracyjnemi i ekonomicznemi urządzeniami, zbliżały się ku sobie i mimowiednie, mimowolnie dzieliły się tém, co każdy z nich posiadał, przez długie wieki swej przeszłości, przez odrębne swe, niemniej przecież innym zrozumiałe, narzędzia pracowania, myślenia i tworzenia. Za czasów Cesarstwa, do wspólnej stolicy państwa, niby różne strumienie do jednego morza, spływały prądy różnonarodowych wiar, uczuć i pomysłów. Rzym stał się miastem w najwyższym stopniu kosmopolitycznem, do którego wpółdziki Iberyjczyk przybywał z nieugiętą dumą swą i bohaterską odwagą; wysoce oświecony Grek wnosił wykwint artyzmu i sofizmaty wysubtelizowanej filozofii; w którym mieszkaniec Wschodu roztaczał dokoła siebie tchnienie rozmiękczających roskoszy, a przybysz z puszcz Giermańskich miarkował je tęgością północnego charakteru i dostojnością obyczajów rodzinnych; w którym daleki potomek Etrusków i Latynów, chyżą intuicyą swą, pochwytywał i wcielać usiłował artystyczne widzenia Greka, a obojętny dla artyzmu Żyd marzył o ideale etycznym, wynikającym z pojęcia jedynego Boga i patrzał w gwiazdy, o których naukę przyniósł tu z sobą z nad rzek Babilon. Lecz dziwniejszém, nowszém i bardziej płodném w następstwa, nad to zgromadzenie się różnorodnych ludzi, było tam zbiegowisko różnorodnych bóstw. W Rzymie po raz pierwszy, od początku dziejów, zjawiło się pojęcie to, które my dziś zowiemy tolerancyą religijną. Po każdém zwycięztwie, odniesioném w odległych stronach, powracające wojenne hufce prowadziły za sobą ku stolicy Państwa nietylko zwyciężonych monarchów i wodzów, przykutych do tryumfalnych wozów, ale na wozach tych wiezione upostaciowania ich bogów. Z tryumfalnych wozów bogi te przecież nie bywały strącanymi we wzgardę i zniszczenie, lecz, przeciwnie, wprowadzanymi do wystawianych im świątyń, kędy, z mocy prawa i obyczaju, otaczało je poszanowanie powszechne. Tak naraz znalazły się obok siebie symbole, przedstawiające najsprzeczniejsze dotąd ze sobą, najbardziej sobie wrogie, religijne wiary, a ludzie różnych plemion i szczepów przyzwyczajali się zwolna do słuchania o innych dogmatach i do widoku innych religijnych kultów, niżeli były ich własne. Jeżeli zauważymy, że religijne wierzenia były w starożytności tém właśnie żarzewiém, które najczęściej rozniecało międzynarodowe nienawiści i wstręty, że gdy, we względzie ekonomicznych potrzeb i umysłowych spraw, zachodzące często pomiędzy ludami umowy i porozumienia na tém właśnie polu wydawały się zupełnie niemożliwemi, fakt ów skupienia w miejscu jedném symbolów i wyznawców religii wielu i tolerancya, a nawet poszanowanie, którém ich otoczono, ukaże się nam w całej doniosłości dziejowego swego znaczenia. Fakt ów był tak ważnym i takie na umysły ludów wywrzeć musiał wpływy, że uważać go można za podścielisko niejako, z uczuć i wyobrażeń utworzone, na którém roztoczyć się już mogła godząca i jednocząca działalność Chrystyanizmu. Każdemu, znającemu bliżéj nieco naturę i ludzi, nie obcą jest ta prawda, że w naturze i w dziejach ludzkości nic nie zjawia się samo przez się i nie zostaje w całkowitem od innych zjawisk odosobnieniu. Wszystko, cokowiek stało się i staje, następstwem być musi przyczyny jakiejś i zarazem przyczyną, która następstwo swe z kolei wytworzy; kołem być musi, w ruch wprawioném przez sprężynę jakąś, i zarazem sprężyną, która, ze swej strony i w połączeniu z wielu sprężynami innémi, pokieruje i zarządzi obrotami kół innych. Nikogo też, ze znających prawdę tę, nie zadziwi twierdzenie, iż godząca i jednocząca narody działalność Chrześcijanizmu początkiém swym sięga w przeszłość ludu, z którego łona wyszedł Chrześcijanizm, a rozrost swój zawdzięcza pomocy, której udzieliły jéj wielostronne usposobienia i urządzenia świata, wystąpieniu jéj i rozkwitowi współczesnemu. Zjawiskiém, w którego łonie szukać należy pierwszych zaczątków etyki chrześcijańskiej, a więc i zawartej w niej nauki o zgodzie i pokoju wszechludzkim, były szkoły izraelskich proroków, — szkoły, w których zwolna wykształcały się formy czucia i obyczaju, całkiém starożytnemu światu nieznane, które, w dalszym rozwoju swym, wytwarzały stowarzyszenia umysłowo-moralne, takie np. jak: łagodnie-cierpiących, którzy za zadanie swe mieli wszystkie krzywdy i niedole przenosić w pokoju, pracować w ciszy, a nigdy ludzką krwią, ani łzą się nie pokalać, albo głośniejszych i bardziej znanych Esseńczyków, brzydzących się duchem kasty i wszelkiemi rozgraniczeniami, dzielącemi ludzkość na wrogie sobie obozy, a zupełną równość ludzi, w obec praw i dostojności wszelkich, wyznający na mocy owych prastarych słów, zapisanych w Mojżeszowej Księdze: „Będziecie mi ludem Kapłanów.“ Z tych to szkół wytrysnęły owe niebotyczne marzenia o powszechnej miłości i zgodzie, śród których „żaden naród przeciw drugiemu miecza nie podniesie“ i owe głębokie, a daleko, daleko w dziedzinę przyszłej mądrości sięgające nauki: „Przez cnotę i pokój zbawionymi być możecie. W pokoju i cnocie jest siła wasza“. Nie dziw też, że gdy zabrzmiało wielkie hasło: „Idźcie i nauczajcie słów moich wszystkie narody“, znalazły się usta genjalne i śmiałe, które, spełniając rozkaz ten, wyrzekły: „Niéma żyda, ani Greka... lecz wszyscy jesteście jednym w Jezusie Chrystusie...“ (S-ty Paweł). Nie znaczyły słowa te bynajmniej, aby Grek i Żyd ujednostajnili się ze sobą. lub aby każdy z nich miał obowiązek, albo nawet prawo wyrzeczenia się swéj ziemskiej ojczyzny. Nie; lecz znaczyło to, iż odtąd ludy wszystkie równemi być mają przed Bogiem i prawdą, w obec praw do najwyższej i najsłodszej na one czasy mądrości i nadziei.
„Niéma Żyda, ani Greka“... Słowa te niezrozumiale i drażniąco odbiłyby się o uszy dogorywającej starożytności, gdyby ją do nich nie przygotował, gdyby przebłysku zawartych w niej pojęć przed oczami jéj nie przesunął Rzym, w którego twardych, lecz szerokich, ramionach narody dusiły się, lecz zarazem łączyły i oswajały ze sobą. Różnostronna potem praca i zbiegiem wielu przyczyn wytworzony, proces dziejowy sprawiły, iż w kilka stóleci później stała się rzecz, niewidziana dotąd w świecie: gruppa ludów, obcych sobie pochodzeniem, dziejami i dążeniami, stanęła pod sztandarem jednej religijnej wiary; rozdzielona ze sobą mnóstwem sprzeczych usposobień i pożądań, na jednym tym przecież punkcie sprzymierzyła się silnie i na długo. Wprawdzie, z tego to właśnie punktu, wytryskały potem niejednokrotnie gorzkie źródła niezgody i krwawe płomienie walk. Niemniej, przecież, jednostajność, wprowadzona w najdroższe i najważniejsze na owe czasy wierzenia, wytwarzała pewną wspólność trwóg i nadziei i pewne upodobnienie w procesach myślenia i sposobach życia, w obec których przystępniejszą już i zrozumialszą, niż kiedykowiek, wydawać się mogła myśl o międzynarodowém pokrewieństwie chociażby, jeżeli nie braterstwie. Zrozumialszą i w bardziej dotykalny sposób objawiającą się myśl tę uczyniły niektóre też instytucye chrześcijańskiego Kościoła: podleganie jednej naczelnej władzy duchownej i wprowadzony do kościelnego obrządku jeden dla wszystkich narodów język. Jak niegdyś dla politycznych, tak potem dla religijnych pobudek, marzenia i trwogi ludzkie poczęły ze wszystkich punktów Europy, zbiegać się do Rzymu. Tam też, u stóp zwierzchnika Kościoła, skupiały się zewsząd wszystkie płody myśli, wszystkie pomysły i dzieła twórczej fantazyi ludzkiej. Poznawano się tam znowu i starano się wzajem rozumieć i dzielić; a poznanie się to, porozumiewanie i dzielenie ułatwiał znacznie język panujący w Kościele i w zależnej od kościoła nauce, — język, którym przemawiać musiał zarówno mieszkaniec północy i południa, zachodu lub wschodu, gdy tylko pragnął mówić do Boga lub ziemskich Boga przedstawicieli, uczyć się lub nauczać, zdobywać zasługę niebieską lub ziemskie zaszczyty.
Papiestwo i łacina, w obrządku i nauce, były instytucyami Chrześcijanizmu, które spajały rozrywający się wciąż, lecz nigdy już nie niknący, łańcuch międzynarodowych stosunków i wspólności; niemniejszy też w dziele tém przyjęły udział dwa wytwory Chrześcijanizmu i wspólnie z nim działających innostronnych pierwiastków dziejowych: wojny krzyżowe i rycerstwo. Z jakiegokolwiek bowiem punktu zapatrywać się będziemy na owe olbrzymie wojenne wyprawy i jakiekolwiek, we względach innych, dobre lub złe przypiszemy im następstwa, pewném jest jednak, że ku jednemu celowi. skierowując myśli i pragnienia ludów różnych, rzucając je we wspólne trudy i niebezpieczeństwa i jednostajny na czas jakiś przynajmniej sposób życia, przyczyniły się one wielce do wzajemnego ich ze sobą zbliżenia się i zapoznania, zaprowadziły pomiędzy niémi równość w obec jednego przynajmniej rzędu zasług i chwał. Krzyżowiec, jakiekolwiek byłoby pochodzenie jego i jakkolwiek różniłby się z ludźmi, do których przybywał, zrozumianym i uczczonym musiał być wszędzie, wszędzie też znaleźć musiał sprzymierzeńców swych i spółpracowników. Spółpraca różnych odłamów ludzkości nigdy może przedtém nie ujawniła się tak wyraźnie i nigdy może przedtém ludzkość nie zeznała przed sobą tak jasno i nie uczuła tak świadomie, że dzieła wielkie i trudne połączonemi tylko siłami narodów dokonanemi być mogą. Rycerstwo, znowu, spełniło międzynarodowe zadanie swe dwoma przeważnie właściwościami swemi: ogładą obyczajów i skłonnością do nieustannych po świecie wędrówek. Ogłada obyczajów rycerskich była wprawdzie bardziej powierzchowną, niż gruntu uczuć i stosunków ludzkich sięgającą, bardziej w zewnętrznym połysku i fantastycznych efektach, niż na podstawie słuszności i wzajemnego poszanowania, opartą; niemniej, przecież, płytką będąc i lekkomyślną, gotowała drogi czasom głębszym i poważniejszym, nie czyniąc zadość sprawiedliwości absolutnej, wytwarzała zbiór praw międzyludzkich i międzynarodowych, które srogości i grubijaństwu zakreślały pewne nieprzekraczalne granice, a same nawet tryumfy przemocy osładzały łagodnością obejścia się i poszanowaniem ludzkiej, a raczej rycerskiej dostojności zwyciężonego. Pod tym to wpływém, książe Walji, znany w historyi pod nazwą Czarnego Księcia, urzeczywistniał ideał, wyśniony przez Ksenofonta w postaci wspaniałomyślnego Cyrusa, gdy, po bitwie pod Cressy, z głębokiém dla nieszczęścia uszanowaniem, usługiwał do stołu ujętemu w niewolę królowi Francyi. Ten to wpływ wywołał po raz pierwszy w świecie zohydzenie morderstw, dokonywanych niegdyś powszechnie na osobach posłów i zakładników, ryczałtowego zabijania więźniów wojennych, grabieży, rabunków, bezczeszczenia kobiet, gwałtów nad bezbronnymi, dręczenia rozbrojonych. Nie idzie zatém, aby wszystkie postępki te srogie i wstrętne, za czasów rycerstwa i po nich jeszcze, aż do naszych czasów, dokonywanemi nie były. Rycerstwo obowiązywało względem rycerstwa tylko, nie zaś względem wszech stanów ludzkich; nie wytworzyło żadnej szerokiej i gruntownej teoryi międzynarodowej, nie posiadało w sobie dość sił wszechstronnych, aby potłumić szalone i srogie popędy, którymi ogólny duch czasu przejmował tych nawet ludzi, którzy przyodziewali się w najpyszniejsze jego blaski. Niemniej przecież w instytuciach i obyczajach rycerskich istniał pierwiastek wspaniałomyślności, tkwiło pewne poczucie braterstwa. Wspaniałomyślność ta skierowaną była wyłącznie prawie ku jednej kategoryi ludzi, braterstwo wiązało tylko jedną ich warstwę, lecz kategorya ta zawierała w sobie synów wszech krajów i ludów, do braterstwa tego wstępował każdy ktokolwiek, w jakiejkolwiek stronie Europy, po rycersku czuł, myślał, a może przedewszystkiém — wyglądał.
Lecz oto nadeszła uroczysta w dziejach ludzkości chwila, w której po nad zwaśnionymi, albo luźnie i nietrwale spajanymi ludy, po nad zaczątkami wszystkich robót ziemskich i chwiejnymi blaski wszystkich ludzkich nadziei, podnieść się miało i zakrólować — słońce nauki. Wielką tę robotnicę, która zwolna i z niezmierzonym mozołem przekształcać miała postać nietylko ludzkości, ale do pewnego stopnia samej nawet kuli ziemskiej, jakby poseł, o przybywaniu jéj oznajmujący, wyprzedził wynalazek — druku. Był to też rumak niby, na którym robotnica ta i zarazem królowa ludzkości przebiegać odtąd miała świat od krańca do krańca, z pędem którego żadna już moc powstrzymać nie zdoła, który, owszem, ze wszystkich sił natury i ludzi, czynne a wciąż liczniejsze wytwarzać miał sobie pomoce.
Dzieła zbliżania i godzenia narodów, nauka dokonywa w sposób dwojaki: pośredni i bezpośredni. Pośrednio działa ona w tym celu: przez oddawanie za posługi ludzkości różnych sił i materyj, odkrytych przed nią, z naturze zbadanych, owładniętych i w stosowne do danych potrzeb kombinacye ułożonych i bezpośrednio, przez teorye, na drodze poszukiwań i rozumowań wytwarzane, a zwolna, lecz pewnie, oddziaływające na moralne sumienie ludzkości. Są to niejako dwie jéj strony: materyalna i umysłowa. Pierwszą przedstawiają odkrycia i wynalazki takie, jak: druk, proch, para, elektryczność, a także zużytecznienie ku celom przemysłowym powietrza, wody, przeróżnych pierwiastków chemicznych i sił fizycznych; druga wynika z dochodzenia praw, rządzących naturą i ludzkością, a obraz których, jakkolwiek nie jest zupełnym jeszcze i nigdy może takim nie będzie, obudza w ludziach mnóstwo obcych im dotąd i nieznanych uczuć i myśli. Trzebaż wykazywać, jak bogatym w środki kojarzycielem ludów stał się druk; jak potężną pośrednicą, w zapoznawaniu się ich wzajemném, jest para; jak niezmordowanie, a błyskawicznie szybko rozgładza na wsze strony świata wieści, po całej przestrzeni jego zbierane, dzisiejszy Herold ludzkości — elektryczność? Są to działacze nauki, najlepiej i najpowszechniej znane i rozumiane.
Bliżej już nieco określić należy wszechludzkościowe następstwa przemysłu, podniesionego przez naukę do nigdy przedtém nieznanej, ani nawet przewidywanej, skali wzrostu i wpływu. Odkrywając w naturze coraz nowe a liczniejsze pierwiastki chemiczne i fizyczne siły i układając je w niezliczone kombinacye i związki, nauka obdarzyła pracę ludzką tylu potężnymi motorami, nadała jéj tak olbrzymi po świecie rozpęd i pozwoliła jéj objąć ludy różne tak misterną siecią stosunków i powikłań, że chwilowe choćby i częściowe powstrzymanie jéj lub nadwerężenie, boleśnie i groźnie wstrząsa interesami wielu na raz miejsc i grupp społecznych. Niegdyś upadek bogatej i przemysłowej Kartaginy mógł przynieść Rzymskiemu światu odległe zaledwie, pośrednie i bardziej moralne, niż materyalne, szkody i straty; w czasach naszych chwilowa stagnacya w uprawie bawełny zaszła w skutek wojny na drugiej półkuli świata, napełniła Zachód Europy bankructwem, nędzą i, w ślad za niemi postępującém, obniżeniem się moralności publicznej. Niegdyś trzeba było niezmiernego wydatku trudów i czasu, aby naród jeden, w zamian płodów swej pracy, otrzymał od narodu innego wzajemne usługi; dziś, łatwość zamiany obudziła niecierpliwe chęci używania, a zwłoka wszelka, sprowadzona jakąkolwiek postronną przyczyną, wprawia ogół w niezdrowe gorączki niepokoju i sztucznych wysileń. Trudności i przeszkody niesłychane, spotykające zamianę w czasach dawnych, sprawiły, że lud każdy, jak to dziś jeszcze czynią ludzie pojedyńczy, niezbyt od stanu pierwotnego oddaleni, sam pracą własną i zasobami, posiadanymi u siebie, zaspakajał potrzeby swe, w nielicznych tylko wypadkach i małych ilościach żądając czegoś od innych; obecnie, podział pracy, pomiędzy ludami różnymi, dosięgnął najwyższego, zda się, stopnia, a każdy, wypracowując u siebie cząstkę jakąś powszechnego bytu, niezbędnie potrzebnym stał się ludom innym i niezmiernie też wiele od nich potrzebującym.
Wszystkie warunki te, w których znalazła się praca ludzka, dzięki nauce, zaopatrującej ją w coraz liczniejsze i potężniejsze motory i materyały, wywołały dwa olbrzymie następstwa: uznanie zależności interesów materyalnych ludów różnych i wstręt do wojen, które, sprowadzając chwianie się i stagnacye przemysłowe w miejscach nią dotkniętych, spowodowują straty i niebezpieczeństwa dla solidarnych z niémi miejsc innych. Co do tego, zresztą, umniejszenia się popularności wojny, sięgającego coraz bardziej i wyraźniej stopnia uczuwanej względem niej trwogi i ohydy, przyczynił się w znacznej części, lubo mniejszej, niż inne materyalne i pośrednie działania nauki, wynalazek — prochu. Wynalazek ten, potęgowany wciąż w kombinacyach swych i działaniach, uczynił wojny bardziej wprawdzie, niż przedtém, morderczemi, ale przez to właśnie przerzadził je, skrócił i odebrał im urok poetyczności i malowniczości, którym przyoblekały się one niegdyś. Połyskujące stalowemi błyski miecze dawnych rycerzy, siła i zręczność ich ramienia i osobista ich w walce inicyatywa, mogły olśniewać oczy i zachwycać fantazyą spoczywającymi w nich pierwiastkami malowniczości, odwagi i odpowiedzialności. Lecz, czyjeż oczy zachwyconemi i czyjaż imaginacya porwaną być może widokiem armaty Kruppa, przeraźliwym grzechotem kartaczownicy, lub rzędem luf karabinowych, które, na rozkaz wydany, skierowywują wzajem ku sobie rzędy automatów?
Materyalne, więc, i pośrednie działacze nauki: druk para, proch, elektryczność, wynalazki, potęgujące pracę ludzką i wzmagające podział jéj i zamianę jéj płodów, coraz potężniej wiodą ludy pod rządami nauki, zostające do nieustannej zamiany wszelkich wytworów myśli i fantazyi, do otrzymywania niemilknących, ani na chwilę, o sobie wieści, do uznania wspólności materyalnych interesów i uczuwania względem wojny, trwogi i ohydy. Lecz o ileż głębszymi i trwalszymi, jakkolwiek niezrównanie powolniej postępującymi, są działania i wpływy bezpośrednie umysłowej strony nauki. Dokonane przez nią odkrycie jedności praw, które niezłomnie i nieubłaganie rządzą, żadnych nie dopuszczając wyjątków, wszechświatem i wszechbytem, sprowadziło za sobą o olbrzymie następstwo, iż ludy zamiast, jak dawniej było, uznawać zależność swą od innych dla każdego z nich bogów, uznali się zależnymi od jednostajnego dla wszystkich porządku rzeczy. Podleganie zaś jednemu porządkowi rzeczy, którego żadna łaska lub niełaska woli czyjejś, ani żaden spór pomiędzy wolą wielu, ku szkodzie jednych, a korzyści innych skierować nie może, skłania, zmusza nawet niejako do poszukiwania i badania jednej dla wszystkich prawdy, zawartej w prawach, porządkiem tym stérujących. Prawda jedna dla wszystkich, przez wszystkich poszukiwaną i poznawaną być musi, — ztąd wielka wpólność pracy, umysłowej i moralnej, — pracy, która posiada też swój naturalny pomiędzy ludy podział, lecz której usiłowania wszelkie zlewają się w jedno ognisko, a drogi różne ku jednej biegną mecie. Niema też już, w obec jednej prawdy i jednych praw, ludów faworyzowanych i upośledzonych, wybranych i odrzuconych, ani takich, któreby od reszty ludzkości, w poszukiwaniach swych i doświadczeniach, odosobniać się mogły, bez nadwerężania albo i zabicia całej swej umysłowości.
Nie dosyć jednak było ukazać jedność praw, którym podlega wszechistnienie; należało jeszcze wskazać sposoby, jakimi objawiają się i działają te prawa. Nauka dokonała tego, dochodząc powiązania przyczyn i następstw, czyli, tworząc teoryę przyczynowości, która lepiej, niż cokolwiek dotąd, wyjaśniła: jak i dla czego ludy, jeden przez drugiego i jeden za drugi, cierpią lub radują się, tracą lub zyskują; jak i dla czego głosy, które zabrzmiały kiedyś, przelatują wieki całe, nie milknąc i coraz nowe wywołując echa; jak i dla czego stopy, które chodzą kędyś, w odległych krainach, daleko, daleko przed sobą i za sobą ryją przepaście zguby, albo torują drogi ku szczęściu. Oprócz tego teorya przyczynowości, ukazując wszelkie formy bytu i sposoby działania, jako wytwór konieczny pewnego zbiegowiska przyczyn i dowodząc przyczyn tych, źródła i filjacyi, lepiej, niż cokolwiekbądź na świecie, chroni od nienawiści i wzgardy, uczy — przebaczenia.
Wszystko, cokolwiek świat dawny, w chwilowych a gorączkowych jasnowidzeniach, odgadywał raczej, niż dostrzegał, nowożytna nauka wydobyła na światło trwałe i otrzeźwiające. Tak np. pojęcie odpowiedzialności wzajemnej oddawna przebłyskiwało przed oczami ludzi i objawiało się zapisanemi w Mojżeszowych jeszcze księgach groźbami kar, spaść mających za występki jednego na wszystkich, za błędy wszystkich na jednego, za grzechy ojców na oddalone ich potomstwo. Wiedzianoż jednak, zkąd pochodzi i jakim cementem spojoną jest ta odpowiedzialność? skoro zaś nie wiedziano o tém, przebłysk prawdy mijał szybko, nie utrwalony, w pamięci i przekonaniu ludów, żadném prawidłem, żadnemi wyraźnie zakreślonemi linijami. Tłómacząc, utrwalając i rozwijając to, co było niegdyś niejasném, chwiejném i zaczątkowém, umysłowe działanie nauki wyświeca, utrwala i rozwija, wyprzedzające je w szybkości, robotę materyalnych jéj czynników. Dzięki drukowi, parze i elektryczności, ludy poznają się wzajem i dzielą płodami myśli swéj i twórczej fantazyi, lecz poznanie się to i dzielenie, w chwili obecnej, cząstkowe tylko i niepewne sprowadziłoby następstwa, gdyby nauki, tak fizyczne, jak społeczne, nie uwiadamiały ludów o przeszłości i naturze każdego z nich, a wszystkie prądy te, z różnych stron przybywające, nie sprowadzały do jednego zbiornika filozoficznych pojęć i poglądów. Przemysłowa praca i wynikająca z niéj, wspólność interesów zohydza w oczach ludów wojnę i obudza w nich ku niej instynktową bardziej, niż wyrozumowaną, trwogę. Nauka, która pośrednio, przez postanowienie przemysłu na stopniu i w stanie takim, obudziła ohydę tę i tę trwogę, bezpośredniem już działaniem swém wzmaga je i utrwala, wyrozumowując i ukazując pochodzenie, istotę samą i następstwa wojen.
Zobaczmyż teraz, czy, naprawdę, pojęcia owe rozwijające się w ludzkości zwolna, lecz nieustannie zaprzeczają w jakikolwiek sposób prawu i potrzebie istnienia indywidualności narodowych? czy, naprawdę, uczucia owe wyłączają patryotyzm lub grożą mu zagładą?
Spójrzmy znowu za siebie i cofnijmy się do pierwszego, widzialnego nam, momentu ich narodzin. Wsłuchajmy się bacznie w głosy Izraelskich proroków. Zkąd, z jakiego kraju, z łona jakiego ludu głosy przybywają ku nam? Kraj to był nie rozległy, lud nieliczny i od sąsiednich narodów słabszy, więc w indywidualnem istnieniu swém wciąż przez nie zagrożony. Lud to był, który, po krótkiej epoce potęgi i bezpieczeństwa, trwożył się wciąż i cierpiał, krwawo o byt swój odrębny walczył, podboje i niewolę często przenosił. I oto, nie z czego innego, tylko z zadrażnianych wciąż i trwożnych uczuć jego narodowych, z narodowego ducha przejętego do głębi poczuciem i zrozumieniem dziejących się nad nim niesłuszności, wybuchnął ten krzyk ogromny: „Biada tobie, który łupisz, ażali sam złupionym nie będziesz, i który gardzisz, ażali sam wzgardzonym nie zostaniesz“, i popłynęło w czas owo promieniste marzenie: „Nigdy już naród żaden przeciw drugiemu miecza nie podniesie, ani wojowania uczyć się nie będzie.“ Krzyk to był rospaczy, bardziej, niżeli nadziei, — marzenie to było o ratunku własnym, bardziej, niżeli o szczęściu wszystkich. Wraz z niemi, tuż obok nich, szemrały westchnienia i lały się łzy najgorętszego patryotyzmu, jaki kiedykolwiek istniał pod słońcem; Jeremjasz z żałobnej luni swéj wydobywał akordy, które po wiek wieków śpiewać będą w piersi każdej rozpieranej westchnieniami i łzami narodu w niedoli. „Nie bywałem pośród weselących się, ani pyszniłem się natchnieniami twémi; samotny byłem i smutny, bo w duchu swym czułem wciąż groźbę, wiszącą nad ludem moim. O! czémuż żałość moja wieczną jest i niezbytą, a dla rany mej zagojenia nie masz“ (16, 17—18). A moment, w którym nieznanego imienia wieszcz opowiadał o dalekiej, czarownej przyszłości, w której ludzie przekują miecze swe na pługi, a z włóczni swych poczynią nożyczki winiarzy, w której koźle spokojnie spać będzie obok tygrysa, a niemowlę bezpiecznie zapuści ręce swe wśród bazyliszki, — był tym właśnie momentem, w którym „nad rzekami Babilonu“ podbity lud wylewał łzy najrzęsistsze, a duch jego chronił się pomiędzy struny harf, w smutku i tęsknocie zawiedzonych na drzewach zwycięzkiej Chaldei. Gdyby nie lały się łzy te i nie istniał duch ten zaklęty w pieśni i dziejach ojczystych, nie powstałyby kosmopolityczne owe marzenia i przepowiednie. Z boleści narodowej podniosło się tu jasnowidzenie między narodowej zgody i sprawiedliwości.
Od uczuć i pragnień, przechodząc do faktów i urządzeń politycznych, ujrzymy, że, w ligach Greckich i Włoskich, pierwiastek narodowościowy nietylko stłumionym, ani unicestwionym nie był, przez zachodzące tam związki i współpomoce, lecz, owszem, że związki te wspierały się jedynie na ścisłym pierwiastku tego poszanowaniu. Każdy członek lig owych zrzekał się dobrowolnie części praw swych i ofiarował część swoich sił ku pożytkowi i potędze wspólnej, lecz też, w zamian ofiarę podobną otrzymywał od innych, a osobnikowe istnienie jego, przez zamianę tę przysług, ani zagrożoném, ani nawet ścieśnioném nie było. Baczniejsze przyjrzenie się kosmopolitycznej próbie téj, przed wiekami dokonanej, ukaże nam owszem fakt niewątpliwy, że chwiejność i krótkotrwałość związków owych nie z czego innego pochodziła, jak z przeoczania i przekraczania granic, istniejących pomiędzy odrębnością a wspólnością, pomiędzy zależnością wzajemną a osobnikową niepodległością. Skoro tylko wspólność dosięgała stopnia takiego, na którym odrębność zagrożoną lub uszczuploną się widziała, a wzajemna zależność wkraczać poczynała w attrybucye i gwałcić prawo osobnikowéj niepodległości; zrywały się ku obronie własnéj żywioły zagrożone, a rozsrożały się siły napastnicze, związek rozluźniał się lub rozpadał całkiem i możliwa a dobroczynna jedność, podminowana niesprawdzalną dążnością ujednostajniania, przeradzało się w zacięte nienawiści i krwawe niezgody.
Zaborcze Państwo Rzymskie objęło granicami swémi liczną gruppę ludów i pierwszém, może, na tak wielką skalę w dziejach stało się narzędziem wzajemnego zapoznania się ich i wzajemnej pomiędzy niemi zamiany pierwiastków cywilizacyjnych. Lecz zapytajmy historyę o sposoby bytu i pózniejsze koleje prowincyi, bo tak zwały się kraje, wchodzące w skład państwa, którego Rzym władzcą był i cywilizatorem. Przez czas trwania zaborczej i despotycznej Rzeczypospolitej, spełniały się na nich zwykłe przeznaczenia ludów podbitych. Ale już Cezar dostrzegł i pojął, iż zdrowie i potęga wszelkiego zbiorowego ciała zależy ściśle od zdrowia i siły, składającyh je, pojedyńczych członków, że pojedyńczymi członkami Państwa Rzymskiego były, w skład jego wchodzące, różnorodne kraje i że zdrowie wewnętrzne, ścisła, szczera spójnia z rządzącą potęgą, zależała od uwzględnienia naturalnych potrzeb i właściwości i indywidualnych ich praw. Za czasów Cezara już, prowincye wyswobodzonémi zostały z pod wielu, przygniatających je, bo z naturą ich niezgodnych ustaw i rozporządzeń, następnie zaś przez długi szereg ustaw, przez Cesarzów Rzymskich wspólnie z Rzymskim Senatem wydawanych, które wymieniać tu byłoby zbyteczném, bo mówi o nich każde historyczne o epoce owej dzieło, — otrzymały one szeroką możność samodzielnego istnienia i rozwoju, układania się w formy i wyrabiania w sobie treści takiej, ku jakim wiodły je, tak przyroda ziem ich, jak fizyczne i psychiczne właściwości, otrzymane przez nie, w spadku po wiekach, pokoleniach i społecznych modyfikacyach wielu. Cóż stało się wtedy? Wtedy dopiéro prowincye, takie np. jak Galja i Hiszpanja, zakwitły pomyślnością i assymilując a zarazem, przerabiając na swój sposób cywilizacyą Rzymską, okryły się wspaniałymi grody, wybornie uprawianymi grunty, siecią dróg, ułatwiającą przemysł i handel, znaczną liczbą zakładów naukowych, które szybko rywalizować zaczęły ze sławą i wpływami nauki Rzymskiej. Wtedy też ku Rzymowi samemu, z łona ludów, których indywidualność uszanowaną została, płynąć zaczęły mnogie strumienie wiedzy i bogactwa. Galijscy uczeni i poeci, w zbiorniku rzymskiej mądrości, zajęli miejsce poczetne; Hiszpanja dała państwu długi szereg najmędrszych i najcnotliwszych jego władzców (Trajan, Adryan, Marek Aureljusz, Antonin). Grecya zdawała się odradzać i na gruzach ateńskiego artyzmu powstawały zwolna, dziś także leżące w gruzach, nowe arcydzieła sztuki i bogactwa. Cóż jednak w dalszej przyszłości? Dalsza przyszłość udzieliła stokroć jeszcze silniejszego dowodu nienaruszalności, we względzie tym, praw natury. Spójnia zwycięzkiego Rzymu ze zwyciężonymi krajami silną była, wspartą na racyonalnych podstawach, najsilniejszą ze wszystkich tego rodzaju spójni, znanych dziejom ludzkości. A przecież... wystarczyło jednego uderzenia z zewnątrz, jednej burzy, która, kędyś z północy przybywając, potrąciła o zlepek ten, który zlepkiem, pomimo silnie go spajającego cementu, być nieprzestał, a państwo rozpadło się na tyle części, ile zwierało się w nim indywidualności narodowych, a indywidualności te zaczęły wnet żyć własném swojem osobnikowém życiem i — dotąd jeszcze, pomimo mnóstwa zmian, które czas wlał w ich łono, w każdej z nich oddycha, pracuje i walczy, swobodna i samoistna — część duszy ludzkości. Idźmy dalej. Zobaczmy, czy godząca, i pod sztandarem jednych wierzeń i nadziei łącząca ludy liczne, działalność Chrześcijanizmu zdołała, na jeden przynajmniej moment, dziejow zatrzeć pomiędzy niémi zachodzące różnice indywidualnych cech i dążności?
Przeciwnie, na łonie to właśnie Chrześcijanizmu, najwybitniej może, objawiła się, sprawiona prawami natury i wszędzie we wszechbycie napotykana, rozmaitość w jedności; tu najjaśniej dojrzeć i zrozumieć można olbrzymi przedział, zachodzący pomiędzy zjednoczeniem a ujednostajnieniem. Liczna gruppa ludów, objętych Chrześcijańską nauką, zjednoczoną została w jednych religijnych wierzeniach, w jednych obrządkowych przepisach i formach. Wiara ta przecież tak bardzo zmieniała stopień natężenia swego i naturę swych wpływów, a obrządkowe przepisy te i formy mieniły się w tak nieskończone odcienia, stosownie do siły i skierowania uczuć, intelligencyi i imaginacyi ludów, że, w najwcześniejszych już wiekach Chrześcijanizmu, spostrzegać się dawała potężna dążność ku wyrabianiu się różnych do natury miejsc i ludności zastosowanych urządzeń kościelnych. Z dążności to téj właśnie wyniknęły naprzód, znane powszechnie, a całe średnie wieki rozgłosem swym napełniające, spory i zatargi pomiędzy świeckimi naczelnikami państw, a duchownymi zwierzchnikami chrześcijaństwa; spory i zatargi, w których monarchowie, jedyni w czasy one przedstawiciele krajów i narodów, domagali się uwzględnienia miejscowych usposobień i interesów i usiłowali wprowadzić rozmaitość w łono jedności; zwierzchnicy Kościoła zaś dążyli ku nadaniu przewagi sile dośrodkowej, nad odśrodkową, ku ujednostajnieniu wszystkiego, co im podległe było. Zwycięztwo, otrzymane tu przez narodowe żądania i dążności, objawiło się w wytworzonych z upływém czasu i na punktach wielu, tak zwanych Kościołach narodowych, które nie były czém inném, tylko zdobytym, przez różne gruppy ludzi, samorządem w sprawach, tyczących się form, w jakich objawiać się miało ich religijne sumienie, i sposobów, którymi sprawowane być miały duchowne ich interesy. Spory o liturgiją i inwestytury, wrące tak długo pomiędzy przedstawicielami narodów a Papieztwem, te właśnie formy i interesy miały na celu, gdy zaś zamilkły one, a przynajmniej na dalszy plan się usunęły, Kościół powszechny ukazał się rozczłonkowanym na wiele narodowych kościołów, złączonych z sobą u samych podstaw wiary, lecz, dalej, zaopatrzonych w samorząd, uwzględniający psychiczne usposobienia i ekonomiczne interesa miejsc i ludności różnych. Lecz grę usposobień tych i interesów, w potężniejszych jeszcze, lubo bardziej składowych i powikłanych, zarysach, ujrzeć byśmy mogli w wielkich odszczepieństwach religijnych, gdybyśmy tu mieli czas i miejsce dla dokonanie ścisłego przyczyn ich rozbioru. Sprawiła je przedewszystkiem myśl ludzka, wiecznie badawcza, a rodzącą się, czy lepiej zmartwychwstającą, nauką do lotu porwana; niemniej przecież widzimy, że myśl ta przychodziła do coraz innych wniosków i podnosiła bunty w coraz innej formie, a dążyła ku celom swoim z coraz innym stopniem mocy i wytrwałości. Kto wie, czy, wpatrzywszy się bacznie w moralne i umysłowe fizyonomje religijnych reformatorów i odszczepieńców, nie ujrzelibyśmy w nich, jak w źwierciadle, charakteru i umysłowości ich narodów; czy po za Lutrem, Hussem, Henrykiem VIII-m nie dostrzeglibyśmy wielkich ciał zbiorowych, z których łona wzięli oni właściwy sobie sposób myślenia i czucia, ognie swych namiętności, rzuty swych imaginacyj i które, nieświadomie dla nich samych, popychały ich ku poszukiwaniu jednej prawdy i jednego doczesnego i wiecznego szczęścia na drogach różnych.
Trzebaż jeszcze wspominać o wpływach i wskazówkach, udzielanych, w tym względzie, przez naukę? Ona, która bystry i, dokonanemi przez się wynalazkami, uzbrojony wzrok swój zapuszczając pomiędzy olbrzymie globy, krążące w niezmierzonej przestrzeni i pomiędzy istoty, niedojrzane zwykłemu oku, a składające świat nieskończenie małych, — wśród słońc, zarówno jak śród atomów, dostrzega rozmaitość w jedności i odrębność w ogólnej harmonji; — ona, której zadaniem jest: badanie i ukazanie wzajemnych stosunków wszystkich zjawisk wszechświata i której najwyższym moralnym celem musi być zgoda wszystkich, oparta na sprawiedliwości wymierzonej wszystkim, — miałażby, mogłażby zaprzeczać prawu istnienia różnych grupp ludzkości, których początki, koleje i właściwości przez nią samą coraz jaśniej jaśniej i głębiej wyświecane są i badane? Przeciwnie; niepodobném byłoby wskazanie jednej choćby teoryi naukowej, któraby, zrozumiana dobrze, dążyła do ujednostajnieniu ludów i ku zniszczeniu praw ich indywidualnych, a jednostce doradzała obojętność, względem istoty i spraw jej narodu. Najmocniej o dążenia i wpływy podobne oskarżaną bywa, spotwarzana przez jednych, uwielbiana przez innych, a z obu stron najczęściej płytko i ciasno rozumiana teorya walki o byt, wedle której, tak w świecie roślinnym i źwierzęcym, jak w ludzkości, zwycięztwo i rozrost przypada silnym, — słabym — upadek i unicestwienie. Z dobrą wiarą przecież i jasnem teoryi tej zrozumieniem trudno dopatrzeć w niéj zaprzeczenia indywidualnych praw narodów, albo témbardziej upoważnienia udzielonego jednostkom do obojętności, względem przechowywania i bronienia praw tych, a zaniedbywania wypływających z nich obowiązków. Przedewszystkiem widzimy tu teoryą naukową, która ani moralną, ani niemoralną być nie może, tylko prawdziwą lub fałszywą być musi. Teorya walki o byt ukazuje nam fakt prawdziwy, fakt nieubłagany i do zniszczenia niepodobny, lecz który dla grupp ludzkości, w mniejszą niż inne zaopatrzonych siłę, bardziej przestrogą jest niż potępiającym wyrokiem, bardziej bodźcem do pracy nad samymi sobą niż zachętą do wyrzeczenia się siebie. Dla roślin i źwierząt fakt ów posiada znaczenie jednostronne, wskazując konieczność przewagi siły fizycznej, wytworzonej przewagą pomyślności fizycznych tylko warunków i wpływów; jakkolwiek i tu jeszcze zastrzeżenia pewne uczynić wypada na rzecz wyższych gatunków źwierząt, pomiędzy któremi niejednokrotnie spostrzegać się daje słabość fizyczna, zwyciężająca fizyczną siłę za pomocą wyższej inteligencyi i doskonalszej organizacyi zbiorowej. Lecz w ludzkości zagadnienie słabości i siły wikła się w nieskończoność, przez działanie umysłowych i moralnych czynników. Tu, oprócz rozległości zajmowanej przestrzeni i ilości, składających naród, rąk i głów, siłę lub słabość warunkują sposoby, w jakie przestrzeń ta jest urządzoną, a ręce i głowy działają i myślą. Jeżeli zaś natężenie i skierowanie pracy osobistej każdego z pojedyńczych członków społeczeństwa, inteligencya jego, żywość uczucia i karność obyczaju, stanowią, w walce o byt, potężne siły samozachowania i odporu, — teorya walki o byt najpotężniej popiera ideę patryotyzmu, który, do wytworzenia działań tych i przymiotów, silnie się przyczynia, którego działania te i przymioty, jak to widzieliśmy wyżej, rdzeniem są i istotą.
Zresztą, spokojnie już i szybko rozejrzeć się możemy po całém państwie nauki; na żadnym z punktów jéj nie zatrzyma oka naszego żaden cień powątpiewania. Ani Etnologja i sprzymierzone z nią umiejętności, odszukujące w czasie i przestrzeni pierwszych momentów życia i głównych linji, rozgraniczających plemiona i ludy; ani dzieje cywilne ludów i spokrewnione z niémi historye religji ich, nauk i sztuk; ani Ekonomja społeczna, ukazująca różne, na różnych punktach ziemi, gospodarstwa; ani Psychologja, badająca głębie pojedyńczych i zbiorowych duchów; ani umiejętności przyrodnicze, wykazujące różne działania na organizmy różne jednych, lecz coraz inne zjawiska, wytwarzających praw natury; żadna, słowem, z gałęzi wiedzy ludzkiej, żadna z wyrosłych na jéj gruncie filozoficznych doktryn i teoryi, nie nakazuje jednostce ludzkiej, pojedyńczej lub zbiorowej, uczuwać miłość dla miejsc i ludzi odległych i całkiém sobie nieznanych, równą tej, którą obudzają w niej miejsca i istoty, spojone z nią upodobnieniem, wspomnieniem, wdzięcznością i przywiązaniem; nie doradza jéj, za otrzymane przysługi i dobrodziejstwa, odpłacać bezczynnością i samolubstwem, a dobra i szczęścia własnego szukać tam, gdzie dobro i szczęście zjawia się ludziom pod innemi postaciami, niż ta, pod jaką widzieć ona ją musi na mocy fizyologicznych i psychicznych właściwości istoty swojéj. Wymagań takich stawić i rad takich udzielać nie może żadna z gałęzi wiedzy ludzkiej, ani żadna z wieńczących wiedzę filozoficznych teoryi; bo wymagania takie i rady byłyby wręcz sprzecznemi z naturą ludzi i rzeczy, której poznawanie właśnie i po najprostszych drogach prowadzenie, zadaniem jest nauki i filozofji. Nauka to właśnie wie najlepiej o tém, że człowiek kochać może to tylko, co kochać może i sięgnąć wzrokiem lub ramieniem tak tylko daleko, jak daleko sięgają wzrok jego lub ramię. Ona to właśnie doradza ludziom, aby przestali śnić o olbrzymach, którzyby wszystko kochali i wszystko mogli, a troszczyć się o tych najliczniejszych i najpospolitszych, którzy, jeśli im rozkażą dźwigać ciężary i spełniać dzieła, przenoszące ich siły, nic wcale nie udźwigną i nic nie spełnią. Ona też, rozmnażając uczucia, pojęcia i sprawy ludzkie, ustanawia pomiędzy niemi naturalny ład i stopniowanie, podporządkowując jedne drugim i strzegąc ludzi od niebezpiecznych i nieużytecznych skoków, z najniższego na najwyższy stopień wielostopniowej drabiny, — od takich skoków, które, jeśli genjuszom i bohaterom nawet powieść się mogą nieczęsto, ludziom średniej miary, ogromnej więc większości ludzi, grożą zupełném zdruzgotaniem umysłowem i moralnem.
Takimi są, w głównych i pobieżnie skreślonych zarysach, obustronne dzieje prądu tego pojęć i uczuć, który otrzymał nazwę Kosmopolityzmu, — nazwę tylokrotnie nadużytą, źle rozumianą, a stokroć gorsze jeszcze zastosowanie w praktyce życiowej otrzymującą. W istocie swej nie jest on czém inném, tylko zrozumieniem równości ludów wszystkich, w obec praw przyrody rządzących powszechnym porządkiem rzeczy, więc, w obec prawdy i wiedzy o niej, pracy i swobodnego planów jéj używania; jest on też dalej uznaniem korzyści, wynikających ze wspólności dążeń i usiłowań ku wspólnego celowi doskonalenia i uszczęśliwiania się ludzkości, wspólności, nie nadwerężanej wzajemną nienawiścią i wzgardą, a wzmacnianej owszem wzrastającém wciąż, pod wpływem bliższego zapoznawania się, współczuciem. I ten to jest jedynie możliwy, słuszny i dobroczynny Kosmopolityzm, — Kosmopolityzm, który nie urodził się ani dziś, ani wczoraj, którego nie wynaleźli dzisiejsi dopiero skeptycy i nowatorowie, lecz, o którym, od wieków prastarych, marzyły najwznioślejsze fantazye i serca, ku któremu dążyły najgłębsze polityczne pomysły, którego wdarciu się w łono ludzkości dopomagały częstokroć najprzeciwniejsze mu z pozoru urządzenia i wypadki, nad którego urzeczywistnieniem Chrześcijanizm rozpoczął, a nauka wiedzie dalej energiczną i, pomimo wszelkich przeciwnych pozorów, coraz szybciej postępującą robotę. Kosmopolityzm taki nietylko nie narusza w stopniu najmniejszym, ani w wątpliwość nie podaje prawa i potrzeby istnienia indywidualności narodowych, lecz owszem, jak widzieliśmy już wyżej, zatwierdza je i silnych dostarcza mu podstaw i obron.
Zadaniem też jest jego: nie nadwerężanie, ani, témbardziej, unicestwianie patryotycznych uczuć i idei, lecz tylko prostowanie fałszywych kierunków, które nadaje im częstokroć ludzka ograniczoność lub namiętność.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.