<<< Dane tekstu >>>
Autor Herbert George Wells
Tytuł Pierwsi ludzie na Księżycu
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań — Warszawa
Tłumacz Stanisław Mazanowski
Ilustrator Michalina Janoszanka
Tytuł orygin. The First Men in the Moon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXV.
Czy żyje Mr. Cavor?

Dwudziesty piąty maja. — Nagle nastąpiła przerwa w depeszach. Od trzech tygodni już nie mieliśmy żadnej wieści od Cavora, a ostatnia tak źle o losie jego wróżyła, że mimowoli opanowały nas smutne przeczucia.
W nieprzebaczalnem roztargnieniu skompromitował się zupełnie i być może naraził przez to swoją swobodę, a może nawet życie.
Przejrzawszy dwa ostatnie jego listy, czytelnicy sami będą mogli ocenić słuszność naszych przypuszczeń.
Pierwszy z nich bardzo obszerny, drugi zaś brzmi, jakby przerwany, nagły krzyk. W długim liście szczegółowo opisuje spotkanie z Wielkim Władcą Księżyca. Początek jego przesłany bez przeszkód, koniec nagle, niewiadomo czemu, urywa się. Druga depesza przyszła w tydzień po pierwszej.
Pierwsza wiadomość zaczyna się tak:
„Wreszcie mogę...“ — potem następuje szereg niezrozumiałych znaków i znów jasna treść od połowy zdania: „w miarę zbliżania się do pałacu Wielkiego Władcy — jeśli pałacem nazwać można szereg pieczar — staje się coraz ciaśniej“, (prawdopodobnie wskutek zebranych tłumów). „Ze wszech stron spoglądały na mnie oczy wielkie, wyłupiaste nad długiemi wąsami, lub maleńkie, ledwo widoczne na olbrzymich łbach. W dole z pomiędzy nóg wielkich indywiduów, wyłaziły małe stworzenia, tłocząc się, pchając na plecy, aby mnie ujrzeć. Przy wyjściu z łódki, którą płynęliśmy ku pałacowi, spotkał mnie znaczny konwój, złożony z wielkich selenitów o głowach w kształcie hełmów. Torował nam drogę wśród tłumów. Był tu i ów znakomity artysta z maleńką główką. Nieśli mnie na zwykłych noszach, sporządzonych z jakiegoś giętkiego metalu ze złotemi ozdobami. Słowem była to cała procesja.“
„Na czele szło czterech selenitów o trąbiastych ryjach, niby heroldów, wydając głośny ryk. Za nimi postępowali olbrzymi, podobni do pszczół obywatele, w roli urzędników policji. Obok noszów wielkogłowi uczeni, żywa encyklopedia księżycowa, których zadaniem było, jak mówił Phi-U, dawanie objaśnień Wielkiemu Władcy (całą bowiem wiedzę tutejszą nosili w swoich głowach). Za mną na prostszych nieco niż moje noszach nieśli Phi-U‘a i Tsi-Puff‘a. Dookoła i ztyłu szli znowu policjanci, po bokach — konwój. Dalej ci obywatele z tłumu, którym wolno było stanąć przed obliczem Wielkiego Władcy, a więc korespondenci, historjografowie, obowiązani uczestniczyć przy wielkich uroczystościach i zapamiętać wszystkie ich szczegóły. Pochód zamykali heroldowie i dostojnicy; od tłumu oddzielały go szpalery wojska, błyszczącego złotemi pancerzami. Za szpalerem niezliczone morze selenitów.“
„Muszę się przyznać, że dotychczas nie oswoiłem się z zewnętrznym wyglądem selenitów i dziwnie przykro mi było płynąć nad falą podnieconych, tłoczących się tych owado-ludzi. Czułem mimowolny strach, który mnie nigdy do tego stopnia nie napadał. Wiem, że strach ten bezpodstawny i będę się starał zczasem opanować go, wtedy jednak musiałem zebrać całą siłę woli, wpiłem się silnie rękami w brzegi noszów, aby nie krzyknąć i nie narobić głupstw jakich. Zresztą nerwowe rozdrażnienie trwało wszystkiego kilka minut, potem zapanowałem nad sobą zupełnie.
„Przez czas jakiś wspinaliśmy się ku górze, spiralną drogą, potem weszliśmy w amfiladę wielkich, sklepionych, bogato przybranych sal. Dzięki dostatecznemu oświetleniu zauważyłem, że sale te stają się coraz większe, coraz wspanialsze i przytem coraz ciemniejsze. Lekki zapach, unoszący się w powietrzu, stawał się silniejszym z każdą chwilą, jak gdyby zbliżanie się do Wielkiego Władcy Księżyca umyślnie osłonięte było mistyczną tajemnicą.“
„Cały ten przepych, przyznam się, zbił mnie trochę z tropu, sam bowiem rozbity, oberwany, brudny i niegolony stanowiłem rażący z nim kontrast. Żyjąc na ziemi coprawda nie pamiętałem nigdy o swej powierzchowności; ale zjawiając się na księżycu, jako przedstawiciel rodzinnej planety, musiałem o tem pamiętać, że wszędzie przecież „jak cię widzą tak cię piszą!“
„Byłem tak pewny tego, że Księżyc jest niezamieszkany, że nie wziąłem ze sobą nawet brzytwy, a tem bardziej garnituru frakowego. Musiałem stanąć przed publicznością, jak byłem, starając się tylko zakryć braki garderoby mojej okryciem, którem udrapowałem się jak togą. Prócz tego siliłem się, by zachować majestatyczną godność i imponującą postawę.“
„Wyobraźcie sobie teraz największą salę, jakąście w życiu widzieli, bogato ozdobioną sinawą i błękitną majoliką, sinem światłem oświeconą — pełną metalicznie błyszczących dziwacznych owadów, przeróżnych kształtów. Przedstawcie sobie, że sala ta kończy się odkrytym, szerokim łukiem, za którym na wysokości paru stopni widać drugą, trzecią... salę. Na krańcach tego rzędu sal widnieje szeroka platforma, jak rzymska Ara Coeli, ginąca gdzieś w górze. W miarę zbliżania się ku platformie zacząłem rozróżniać na samym jej szczycie szeroki, przepyszny łuk, pod którym stał tron Wielkiego Władcy Księżyca.“
„On sam zaś siedział jakby w obłoku, jasno oświetlonym sinym blaskiem; zdawało się, że się unosi w powietrzu. Wyglądał jak kłąb świetlnego obłoku, przewalający się na tronie. Otaczała go jasna aureola, a ztyłu spływały promienie sinego światła, nadając mu widok migotliwej gwiazdy. Wokoło tronu, z obłoku wyłaniały się sylwetki sług, podtrzymujących swego pana i niezliczona świta uczonych, administratorów, sędziów, pochlebców, wogóle high life‘u księżycowego. Poniżej, na stopniach tronu stali heroldowie, policjanci, gwardja, a u podnóża platformy nieprzeliczony tłum selenitów, tłoczących się jak mrówki w mrowisku. Szedł od nich szum, jakby miljarda świerszczów.“
„Gdym wszedł do ostatniej sali, rozległa się gdzieś majestatyczna fanfara, głusząca wszystkie dźwięki, tylko troje noszów uroczyście dźwigało się ku podnóżu olbrzymiej platformy; tutaj Phi-U i Tsi-Puff spiesznie zeskoczyli, prosząc mnie, bym pozostał na noszach; był to znak czci specjalnej. Gdyśmy wstąpili na platformę, muzyka ucichła, tylko świergot selenitów wzmógł się jeszcze. Nie mogłem oderwać oczu od wyższego intelektu, ku któremu się zbliżałem“
„Znowu widziałem tylko głowę, a raczej, czerep — półprzezroczysty pęcherz kilku jardów przekroju, wewnątrz którego falisto pulsowały tętna. Pod czerepem, na samem siedzeniu tronu odkryłem maleńkie, żywe oczka. Twarzy zupełnie nie miał, tylko olbrzymie czoło, maleńkie oczy uważnie na mnie patrzące, przyczem dolna część czoła zlekka marszczyła się. Z początku sądziłem, że ciało jego ogranicza się tylko do głowy, potem dostrzegłem tułów, rączki i nóżki tak nadzwyczaj małe, cienkie i przezroczyste, że ginęły całkowicie pod ogromem głowy.“
„Wobec dziwaczności, ogromu i... przykrego widoku tego potwora zapomniałem o tłumie selenitów i o swojem położeniu.“
„W miarę wstępowania w górę, olbrzymia głowa zasłaniała mi widok coraz bardziej. Dopiero o kilka kroków przed tronem zauważyłem, że mnóstwo sług nietylko podtrzymuje ją, ale spryskuje wciąż jakimś chłodzącym prawdopodobnie płynem. Oczy Wielkiego Władcy, skierowane na mnie, oddziaływały niepokojąco; znowu przestraszyłem się tak bardzo, że już, już chciałem zeskoczyć z noszów i rzucić się do ucieczki. Przypuszczam jednak, że nikt mego zdenerwowania nie zauważył, nie pokalałem więc czci rodu ludzkiego.“
„Przed samym tronem spuścili mnie na ziemię, stanąłem i skłoniłem się obyczajem ziemskim. Nastąpiła pauza, w czasie której uczeni moi przewodnicy, rozmieściwszy się między mną a tronem, dawali jakieś objaśnienia. Postawszy tak chwilę, na zaproszenie Tsi-Puff‘a siadłem na ziemi po turecku, przewodnicy zaś moi padli na kolana.


Oczy Wielkiego Władcy, skierowane na mnie, oddziaływały niepokojąco... Str. 215.


Zapanował moment zupełnej ciszy. Wielki Władca jak poprzednio patrzał na mnie, świta zaś spoglądała w milczeniu raz na niego, to znów na mnie, w dole coraz silniej tłum szemrał.“
„Wreszcie i szmer ten ucichł; po raz pierwszy na Księżycu nie słyszałem najlżejszego szelestu.“
„Nagle, wśród zupełnej ciszy rozległ się slaby szum, jakby tarcia palcem po szkle; był to głos Wielkiego Władcy, zwracającego się ku mnie z pytaniem.“
„Póki mówił, patrzyłem na niego, mimowoli porównywając jego dziwaczną, słabą figurkę ze swojem własnem, krzepkiem i muskularnem ciałem. Gdy skończył mówić, a słudzy zaczęli spryskiwać mu głowę, zwróciłem się do Phi-U‘a, który miał służyć za tłumacza.“
„Phi-U, widocznie podniecony i drżący od bliskości wyższej istoty, porozumiewał się z Tsi-Puffem. Skończywszy rozmowę, zwrócił się ku mnie i ogromnie nerwowo, bezładnie, zapominając widocznie ze strachu wyrazów angielskich, rzekł:“
„— M-m-m... Wielki Władca... m-m... chce powiedzieć... chce powiedzieć... że uważa cię za człowieka... m-m... człowieka z Ziemi. Chce powiedzieć, że bardzo ci rad... i chce dowiedzieć się, jeśli się tak mogę wyrazić, dowiedzieć się, jak urządzony jest wasz świat i... i dlaczegoście tak postąpili... tutaj przyszli!
„Phi-U zamilkł. Sądząc, że skończył, chciałem rozpocząć swe objaśnienia, okazało się jednak, że do końca jeszcze daleko. Zawiłym i niejasnym stylem oznajmił mi jakieś wyszukane powitania, mówił, że księżyc odnosi się ku ziemi tak, jak ziemia ku słońcu; wspomniał o jej znaczniejszej wielkości, o szacunku, jaki żywią ku niej obywatele księżycowi, o

pragnieniu poznania wszystkiego, co się tyczy życia jej mieszkańców etc. etc.“
„Wysłuchawszy tych wszystkich wywodów, odrzeklem, że i my na ziemi niezmiernie interesujemy się Księżycem, który uważaliśmy za niezamieszkaną planetę i dlatego też w zdumienie wprawia mnie tak bogate na nim życie i taki nawet u nas niesłychany przepych.“
„Szalony, ogłuszający zgiełk audytorium był odpowiedzią na moje słowa, a Wielki Władca na znak zadowolenia tak uparcie kierował na mnie bijące od niego promienie, że aż pociemniało mi w oczach.“
„Potem zaczął zadawać mi za pośrednictwem Phi-U‘a cały szereg pytań, na które nietrudno mi było odpowiedzieć.“
„Mówił, że wie już od swoich astronomów, że żyjemy na powierzchni naszej planety, na której znajduje się też powietrze i woda, jednak nie pojmuje, jak urządzone jest życie na niej, ze względu na olbrzymie wahania się temperatury, mogące zgładzić wszelkie stworzenia. Dziwił się bardzo, gdym mu opisał zjawiska atmosferyczne, wśród których żyjemy, deszcz, obłoki, wiatry i t. d., jednak wszystko szybko zrozumiał.“
„Długo nie mógł pojąć, jak oczy nasze znoszą blask słońca, z trudem zdołałem objaśnić mu to działaniem atmosfery, pochłaniającej znaczną część promieni słonecznych. Błękitnego naszego nieba w żaden sposób nic mógł sobie wyobrazić. Udało mi się natomiast pokazać mu, jak źrenica naszych oczu rozszerza się i zwęża, dając większy lub mniejszy dostęp świetlnym promieniom. Nigdy dotychczas nie widząc źrenicy ocznej (oczy bowiem selenitów zbudowane zupełnie inaczej, nietylko odczuwają bystro świetlne, ale i cieplne fale), Wielki Władca długo zabawiał się zwężaniem i rozszerzaniem mych źrenic, kierując na nie swe światło, to znów je oddalając. Koniec końców omal nie oślepłem przy tej zabawie.“
„Prócz tej maleńkiej nieprzyjemności rozmowa z nim sprawiła mi duże zadowolenie i całkiem uspokoiła mnie o przyszłość, do tego stopnia wszystkie jego pytania były rozumne i praktyczne. Zamknąwszy oczy, zapominałem całkiem o tem, że rozmawiam z bezosobowem stworzeniem, w dosłownem tego słowa znaczeniu...“
„Ukończywszy przypatrywanie się mym źrenicom, Wielki Władca spytał mnie, jak chronimy się przed chłodem i upałem. Zacząłem więc opisywać nasze w tym kierunku urządzenia. I tu nastąpił cały szereg nieporozumień, może dlatego, że niedość jasno się wyrażałem. W żaden sposób nie mógł zrozumieć znaczenia i celu domów. Wydawało mu się, jak zresztą i wszystkim otaczającym nas selenitom, conajmniej dziwnem urządzanie takich mieszkań na powierzchni ziemi, tem bardziej, że sam poprzednio wspomniałem o życiu pierwotnych ludzi w jaskiniach. Wogóle, starając się wszystko szczegółowo wyłożyć, plątałem się bezustannie, mówiłem o ziemskich kanałach, drogach żelaznych, kopalniach i tem ostatecznie zbiłem z tropu słuchaczów.“
„Porzuciwszy wreszcie niewyjaśnione pytanie o życiu ludzi, Wielki Władca skierował rozmowę na temat eksploatacji wnętrza naszej planety. Gdym zaś stwierdził, że wnętrza tego nie znamy wcale, że z czterech tysięcy mil oddzielających powierzchnię ziemi od jej środka zbadaliśmy najwyżej milę i to dość pobieżnie, całe audytorjum, nie wyłączając Wielkiego Władcy, nie mogło powstrzymać okrzyku zdziwienia. Musiałem powtarzać trzy razy te słowa zanim im dali wiarę. Zdawało mi się, że mają zamiar spytać się mnie, czemu zjawiamy się na Księżycu swej własnej planety dobrze nie poznawszy; widocznie jednak przemogła ciekawość poznania innych szczegółów naszego życia, pytał bowiem o pogodę i inne atmosferyczne zjawiska.“
„Jak mogłem, opisałem mu śnieg, mróz, huragany, bezustannie zmieniające się widoki nieba, burze i t. d.“ „— A czy w nocy nie zimno? — pytał.
„Odrzekłem, że chłodniej niż we dnie, nie do tego stopnia jednak co na Księżycu.“
„— A czyż powietrze nie zamarza?
„Odpowiedziałem, że u nas nigdy do tego nie dochodzi, gdyż noce znacznie są krótsze.“
„— I nie staje się płynne?
„Chciałem odpowiedzieć, że nie, ale przypomniawszy sobie, że część powietrza, zamieniona w parę wodną zamarza, zacząłem szczegółowo opisywać zimę. Potem Wielki Władca żywo zainteresował się snem, gdyż konieczność periodycznego spoczynku jest też właściwością naszej ziemskiej przyrody; na Księżycu śpią rzadko, i to pod wpływem znużenia po usilnej fizycznej pracy lub też pod działaniem upicia się. Opisawszy noce, mówiłem o nocnych, potem wogóle o drapieżnych zwierzętach, tygrysach, lwach etc. Tu znowu spotkałem się z zupełnem niezrozumieniem rzeczy, na Księżycu bowiem od niepamiętnych czasów nie widziano żadnych zwierząt, prócz kilku wodnych drapieżców i bydła domowego.“
„— I te straszne potwory zabijają ludzi? — zawołał Wielki Władca.
„Odrzekłem, że i to się zdarza czasami, głównie jednak polują na zwierzęta domowe.“
„— Dlaczegóż ich nie wytępicie?
„Odpowiedziałem, że prędzej czy później do tego przyjdzie.“
„Nastąpiła pauza, w czasie której Wielki Władca rozmawiał o czemś z najbliższem otoczeniem, być może o głupocie ludzi, nie starających schronić się pod powierzchnię ziemi przed niepogodą i dzikiemi zwierzętami. Siedziałem w milczeniu, roztrząsając swe odpowiedzi. Potem spytał mnie znowu o życie nasze społeczne i różne typy ludzi.“
„— Czyż u was ci sami ludzie mogą wykonywać różnego rodzaju prace? — rzekł wysłuchawszy moich objaśnień. — Któż tam myśli? Kto rządzi?
„Opisałem mu, jak mogłem, nasz ustrój demokratyczny; długo nie mógł zrozumieć; prosił o powtórzenie jeszcze raz wszystkiego i kazał sługom silniej spryskiwać i rozcierać głowę.
„— Więc u was każdy zajmuje się różnemi czynnościami? — spytał wreszcie.
„— Tak, jedni myślą i piszą, inni obrabiają ziemię, inni zajmują się mechaniką, wszyscy jednak rządzą — odrzekłem.
„— A w jaki sposób przygotowujecie ich organizmy do takiej różnorodnej pracy, czem nazewnątrz różnią się między sobą?
„— Niczem, prócz odzieżą; — tylko każdy z nich inaczej myśli.
„— Jakże mogą myśleć inaczej, nie różniąc się niczem i wykonywając jedną pracę! Nie rozumiem tego!
„Aby wyjaśnić mu kwestję, mówiłem, że wszystkie różnice między ludźmi zależą od ustroju mózgu, że są ludzie mądrzy i głupi, wielkoduszni i małoduszni, rozsądni i lekkomyślni (tutaj przypomniałem sobie znaną mi postać[1]).
„— I mimo to wszyscy biorą udział w rządach? — przerwał.
„— Do pewnego stopnia! — odrzekłem i jeszcze bardziej zaciemniłem kwestję.
„— Przecież musi być u was Wielki Władca Ziemi?
„Przeszedłem w myśli wszystkich ziemskich mocarzów, musiałem jednak stwierdzić, że żaden z nich nie mógłby odgrywać tej roli, odrzekłem więc, że w zeszłych wiekach wielu próbowało zawładnąć światem, jednak bezskutecznie, gdyż Anglo-Sasi, rasa do której należę na ziemi, przeszkodziła im wszystkim.
„Władca Księżyca zdziwiony był tem niezmiernie, a poszeptawszy raz jeszcze ze świtą, spytał:
„— Jak gromadzicie i chronicie swą wiedzę, nie posiadając odpowiednio przysposobionych indywiduów?
„Zacząłem mu opowiadać o księgach, bibljotekach, naukowych akademjach, o tem jak wiedza nasza pogłębia się dzięki pracy uczonych. Zauważył na to, że mimo naszego dzikiego życia w społeczeństwie, umieliśmy wysoko postawić naukę, jeśli potrafiliśmy przylecieć na Księżyc. Jednak kontrast między głęboką wiedzą a dzikiem życiem jest rażący. Selenici dzięki swej nauce zmieniają się sami, ludzie zaś pozostają dzikimi. Wykazał to wszystko bardzo sprytnie. Potem zaczął rozpytywać mnie o rodzenie, wychowanie i śmierć ludzi, o koleje żelazne i żeglugę. Długo nie mógł uwierzyć, że od stu lat dopiero posługujemy się siłą pary (trzeba zauważyć, że selenici lata liczą podobnie jak my; nie znam wprawdzie sposobu ich liczenia, ale Phi-U odrazu pojął nasz) — zdziwił się też tem bardzo. Przeszedłem potem do opisu miast, znów wprawiając w zdumienie Władcę Księżyca tem, że żyjemy życiem osiadłem dziewięć do dziesięciu tysięcy lat i dotychczas nie połączyliśmy się w jedną społeczność, stanowiąc oddzielne, często wrogie nacje.“
„Opowiadałem potem o różnicach językowych, współzawodnictwie narodów i wojnach. Wielki Władca dziwił się bardzo, żeśmy dotychczas nie wytworzyli wspólnego języka i zaczął szczegółowo wypytywać mnie o wojnę.
„— Czyż wy nie starając się dobrze zbadać waszej planety, zabijacie się nawzajem, by znaleźć pożywienie? — spytał.
„Nie mogąc odpowiedzieć mu szczegółowo na pytanie, potwierdziłem.
„— Przecież w ten sposób sami dla siebie stajecie się wrogami, zabijacie jedni drugich, niwecząc płody swej pracy — rzekł, widocznie z większą przykrością myśląc o tem ostatniem, niż o pierwszem.
„— Powiedz mi szczegółowo o tem, opisz wszystko, co możesz, trudno mi bowiem zrozumieć — ciągnął.
„Wówczas zacząłem opisywać — boję się, czy nie zanadto zawikłanie — całą procedurę wojenną, obozy, ataki, oddziały wywiadowcze, kurjerów, wartowników, nieraz zamarzających na posterunkach, zasadzki, ściganie zwyciężonych, widok pola bitwy, wspomniałem o historji wojny, o napadach Hunnów, Tatarów, o wojnach Mahometa i kalifów, o wyprawach krzyżowych. Phi-U przekładał moje słowa silne wrażenie wywołujące na selenitów.
„Opowiadałem potem o okrętach wojennych, o armatach, wyrzucających pociski, ważących tonnę na odległość dwunastu mil, o minach i torpedach.
„Wielki Władca ogromnie interesował się tem wszystkiem, wiele rzeczy każąc dwa razy powtarzać. Zwłaszcza dziwiła selenitów radość, z jaką ludzie idą na wojnę.
„— Czyż to możliwe, żeby wojna im się podobała! — rzekł Phi-U.
„Wytłumaczyłem mu jednak, że u nas wojnę uważają za zaszczytne zajęcie. Całe audytorium słuchało jak porażone.
„— Jakaż z niej dla kogo korzyść? — spytał Władca Księżyca.
„— Co się tyczy korzyści... — odrzekłem — wojna tępi nadmiar ludności.
„— Ale nacóż to potrzebne? Rozumiemy, na pewno konieczność, ale jakaż jest konieczność tępienia ludności?
„Nie umiejąc odpowiedzieć, zacząłem bronić ludzkości tem, że bardzo jeszcze jest młoda, że nie tak dawno doszliśmy do samowiedzy i pojęcia wszechświata.
„Widząc, że znowu wikłam się, Wielki Władca zwrócił rozmowę na meteorologię, barwy, obszary i wogóle sztukę.
„— Tak — rzekł wreszcie — nie poznawszy dobrze swej własnej planety, przylecieliście na Księżyc... Tak! Musimy się więc przygotować na wasze przyjęcie...
„— Sądziliśmy, że Księżyc niezamieszkały — dorzuciłem niby objaśnienie.
„— Jeśli zjawią się tu inni ludzie, co będą tu robili? Ty, czy ten co był z tobą, już zabiliście wielu z naszych. Jeszcze o tem pomówimy. Czyż wszyscy ludzie będą się do nas w ten sposób odnosili? Czy przeniosą do nas swe wojny? I wszystko za to, że pastuchy nasze pognały za wami. I to uważacie już za dostateczny powód do wojny? Czyż będziemy musieli teraz gotować broń i wojsko dla odparcia waszych napadów? Dotychczas używaliśmy jej tylko do pasterstwa i rżnięcia krów, albo do obrony przed morskiemi potworami. Czyż będziemy ją musieli użyć do walki z najeźdźcami z Ziemi?
„— Oni zjawią się z innym celem, porozumienia światów — odrzekłem lekko stropiwszy się.
„— Przysłali cię z tem do nas? Czem jednakże zaręczysz, że słowa dotrzymają? Czy przysłali cię tutaj umyślnie, czy też sam dobrowolnie podjąłeś się misji?
„— Nikt mnie nie posyłał — odrzekłem.
„— A więc zjawiłeś się z własnej woli, sam?
„— Towarzysz mój prawdopodobnie zginął.
„— Tak, pewnie przestraszył się, zabiwszy kilku naszych i wrócił na ziemię. Pomówimy jeszcze o tem...
„Ach, chciałbym móc się spodziewać, że wróci! — wyrwało mi się, nie bez ubocznej myśli o pomocy z ziemi, gdyż wspominanie o dokonanem przez nas zabójstwie zaczynało mnie już niepokoić; potem przeszedłem do wyłożenia motywów, które skłoniły nas do podróży na księżyc i do opowiadania o odkryciu keworytu. Aby lepiej zrozumieć wszystko, Wielki Władca zawezwał dwóch specjalistów-przyrodników; zrozumieli mnie tak szybko, że zdziwiłem się, dlaczego keworytu dotychczas nie wynaleźli na księżycu. Wiedza ich w tym kierunku nie ustępowała w niczem naszej, idea keworytu dawno im była znana, tylko jej jeszcze nie przeprowadzili. Potem okazało się, że na księżycu brak heljum, bez którego nie można keworytu wytworzyć.“
„W rozmowie dałem im do poznania, że tajemnica fabrykacji keworytu jest tylko mnie samemu znaną i beze mnie na ziemi nikt jej nie odkryje. Dziś zdaje mi się, że nie było to całkiem ostrożnie z mej strony mówić im o tem... Ale czyż potrzebna jest taka ostrożność? Losu mego ona nie zmieni, jak nie zmieniła usposobienia otaczających dla mnie. Wielki Władca przeszedł odrazu do rozmowy o międzyplanetarnych przestrzeniach, nie mogłem nawet udowodnić, że powiedziałem mu prawdę.“
„Bo wogóle trudno było przed nim kłamać. Muszę przyznać, że jego wielki rozum zmusza do uległości. Chciałbym zaznajomić go bliżej z ziemią, dać mu jasne pojęcie najgłówniejszych motywów, kierujących naszem życiem, zmusić go do szacunku dla nas i patrzenia na nas z większem dowierzaniem.“
„Gdym mu wyjaśnił wszystko, co tyczyło się naszej wyprawy na Księżyc, prosząc o przebaczenie głupiego gniewu Bedforda[2] i gwałtu jego nad selenitami, audjencja skończyła się. Wielki Władca odrzekł mi, że narazie mu to wystarczy, że musi przemyśleć wszystko, czego się ode mnie dowiedział, posadzili mnie znowu na noszach i odnieśli z temi samemi ceremonjami do mej komnaty, leżącej w pobliżu aparatu, przy którego pomocy teraz telegrafuję. Po chwili odpoczynku zaraz wziąłem się do pracy.“
„Bardzo rad jestem, że nikt mi nie przeszkodził w przesłaniu tak długiej depeszy. Usilnie starałem się oddać wszystko pod świeżem wrażeniem, i tak przypuszczam, że wiele szczegółów tej całej ciekawej audjencji opuściłem. Przy następnem widzeniu się z Wielkim Władcą, będę się starał wytłumaczyć mu, że okropności wojny są również dla mnie, jak dla niego niesympatyczne, i że nie mam zamiaru przesyłania tajemnicy fabrykacji keworytu na ziemię, chyba tylko w wypadku, usuwającym wszelką możność gwałtu ze strony ludzi, i wogóle jakiejś międzyplanetarnej tragedji. Spodziewam się, że zrozumie i podzieli mój pogląd na to wszystko, pogląd porządnego człowieka. Jeśli mu to wszystko wyjaśnię, to on bez wątpienia...“
Na tem depesza urywa się nagle.
Trudno nie przyznać, że Cavor okazał się bardzo niepraktycznym i nietaktownym. Nagadawszy Wielkiemu Władcy moc bredni o wojnie i okrucieństwie ludzkiem, przyznał się, że od niego jednego zależy dopuszczenie ludzi na Księżyc. Jasna rzecz, jak powinni byli selenici postąpić w takim wypadku! Podczas gdy Cavor rozwodził się w żalach nad popełnionem głupstwem, Wielki Władca Księżyca zdążył już obmyślić swoje położenie i udaremnił mu dostęp do telegraficznego aparatu. Być może, Cavor miał potem jeszcze kilka audjencyj — któż wie? W każdym razie cały tydzień nie mieliśmy od niego żadnych wiadomości, potem nagle otrzymaliśmy dwa następujące, oderwane zdania:
„Nie wiem, w jaki sposób dać do zrozumienia Wielkiemu Władcy...“
Nastąpiła minuta przerwy; widocznie ktoś mu przeszkodził, albo też sam w przestrachu odskoczył od aparatu, potem zaś znowu rzucił się ku niemu i jakby szamotając się z kimś usiłował sygnalizować najważniejsze zdanie:
„Keworyt tworzy się tak, weźcie...
Potem zaś całkiem bezmyślny urywek słowa „narad...“
Prawdopodobnie chciał powiedzieć, że teraz już „nadaremnie“, bo siłą go odciągali od aparatu, możliwe, że nawet zabili. W każdym razie zaszło coś, co przeszkodziło nam otrzymywać dalsze wieści z Księżyca...

Niedawno widziałem we śnie, jak wielki tłum selenitów, z jasnej, sinej przestrzeni ciągnie go gdzieś w zmrok, w krainę wiecznego milczenia......

KONIEC.




  1. Czy nie o mnie czasem myśli mr. Cavor? Przyznaję, nie spodziewałem się tego po nim.
  2. I polegaj tu potem na przyjacielu!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Herbert George Wells i tłumacza: Stanisław Mazanowski.