Podania i baśnie krakowskie

>>> Dane tekstu >>>
Autor Karol Mátyás
Tytuł Podania i baśnie krakowskie
Podtytuł Z opowiadań krakowskiego gminu
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1890
Druk Władysław Łoziński
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


PODANIA I BAŚNIE
KRAKOWSKIE


Z OPOWIADAŃ KRAKOWSKIEGO GMINU



spisał


Dr. Karol Mátyás.







LWÓW
NAKŁADEM AUTORA.
1890.



Z drukarni Wł. Łozińskiego. (Zarządca W. J. Weber.)






PANU ZYGMUNTOWI SARNECKIEMU
W DOWÓD
CZCI GŁĘBOKIEJ I WDZIĘCZNOŚCI
SKROMNĄ TĘ PRACĘ POŚWIĘCAM.
Autor.





Każdy stary gród ma swe podania i baśnie, jak i odwieczne pamiątki. Jak drugie, tak pierwsze otacza gmin grodu szczególną opieką, pielęgnuje, z pokolenia podaje w pokolenie, z których każde do nich dorzuca kwiatek swej bujnej wyobraźni. Bujniejszą ta wyobraźnia może nie jest od wyobraźni gminu wiejskiego, ale ma szersze i wdzięczniejsze pole do popisu, bo dotyka nieraz przedmiotów cały naród obchodzących, jak n. p. historycznych osób, faktów, pamiątek.... Gmin starych polskich grodów więcej pewnie miał sposobności czy widzieć króla i wielkie historyczne postacie, czy świadkiem być historycznych faktów, snadniej może mieć jakieś wyobrażenie o przeszłości naszej i pamięć o niej — niż chłop na wsi, który rzadko o czemś słyszał, jeszcze rzadziej co widział. Dlatego podania starych grodów, choć drobne i mało znaczące, lecz dotykające przeszłości grodu, do skarbca narodowego jedne z pierwszych wpaść winny jako drobne, ale cenne perełki.
I baśniom starych grodów niechaj będzie wolno wpaść obok nich. I one są pamiątkami grodów, może raczej będą — dla nauki zaś choćby o tyle mają wartość, że wskazują, iż gmin grodów, jeżeli nie więcej, to pewnie w równej mierze z gminem wiejskim posiada przesądu i ciemnoty.






(1. Tajemnicza karetka na Rybakach. 2. Król Bolesław Śmiały. 3. Zaklęte wojsko Wandy. 4. Biała dama na Wawelu. 5. Duch Wandy na moście Podgórskim. 6. Zaklęta księżniczka na Krzemionkach. 7. Smólek i Smoleńsk. 8. Kościółek św. Wojciecha. 9. Skarby śgo. Krzysztofa i księga jego sekretów. 10. Zapadły klasztor przy ulicy św. Gertrudy. 11. Tajemniczy pojedynek na Ludwinowie. 12. Wierzby wisielców. 13 i 14. Most na Zwierzyńcu i duchy na Rudawie. 15. Duch Szarytki na Kleparzu. 16. Sen przekupnia. 17. Sen dziecka.)


(1.) „W Krakowie pod Zamkiem na Rybakach jeździ w nocy między 11tą a 12tą godziną, ulicą od nowego drewnianego mostu, aż do muru Skałki, ogromna kareta, niezmiernie długa i wysoka, zaprzężona w cztery konie, z tych dwa siwe przednie, a dwa czarne od powozu. Kareta ma na wierzchu dużo wieżyczek, tak jak kościół, jedne mniejsze, drugie większe — największa na samym środku. Na koźle siedzi sam jeden stangret w czarnej liberyi i w cylindrze, w ręce trzyma bat długi i ciągle nim trzaska, jak z pistoletu. Ten, co go widział przy blasku księżyca, opowiada, że wygląda jak dyabeł: z długiemi czarnemi bokobrodami. U powozu świecą się dwie ogromne latarnie.
Karetę tę niejeden już widział przejeżdżającą zawsze o tej samej porze w nocy; niektórzy, choć przejeżdża i słyszą okropny turkot, huk i trzaskanie z bicza, nie widzą nic. Ztąd powstają często zakłady, nawet kłótnie między ludźmi o to.
W powozie musi ktoś siedzieć, ale nikogo nie widziano, nikt się bowiem dotychczas nie znalazł, coby odważył się zbliżyć do pojazdu i zajrzeć w głąb karety. Kareta przejeżdża trzy razy od mostu drewnianego pod Zamkiem do murów Skałki — od mostu wyjeżdża i za ostatnim razem przy moście znika. Dojeżdżając do mostu, trąbi stangret za ostatnim razem, jak trąbią na ogień. A jak nawraca od mostu, to tak jakby nie nawracał — fyrt! i już jedzie napowrót. A przecie czwórką koni nie tak łatwo nawrócić!
Czy lato, czy zima, zawsze jeździ ta kareta.
W zimie, choćby śnieg był po pas i nikt tamtędy nie jechał, to na rano znać kolej kół tej karety. W lecie nie zawsze jeździ, bo ludzie nieraz długo siedzą pod domami, i do dwunastej godziny w nocy więc się pewnie ten, co jeździ tą karetą, boi, żeby mu ludzie nie przeszkadzali lub się nim nie straszyli, bo onby miał za to większą pokutę. Wtedy słyszą tylko chód jakby wojskowego i brzęk szabli — przez całą godzinę, od jedenastej do dwunastej w nocy.
Już niejeden chciał zapytać tę osobę niewidzialną, czego potrzebuje, ale traci odwagę. Co to jest, nikt nie umie powiedzieć, domyślają się tylko, że musi to być jakiś zaklęty król, albo wielki pan.“

(2.) „Na Skałce pokutuje dotąd król Bolesław Śmiały za zabicie śgo. Stanisława. Widzieć go można codziennie w nocy między jedenastą a dwunastą godziną na podwórzu kościelnem, jak się przechadza w pełnej zbroi, w pancerzu i w hełmie, ręce trzyma w kieszeni, głowę nosi spuszczoną. Idzie do sadzawki po schodach schylony, czegoś w niej długo szuka, rozgarniając rękami wodę. Mówią, że szuka palca śgo. Stanisława, który wpadł przed wiekami do tej sadzawki i ryba go zjadła. Jak wybije godzina dwunasta, król znika.
A w bramie, prowadzącej z muru na dziedziniec kościelny, stoi zawsze o tej godzinie zbrojne wojsko króla Bolesława tak, jakby pilnowało, żeby królowi nikt nie przeszkodził. Jedna część jego stoi na dziedzińcu, a druga w ulicy śtej. Katarzyny, choć bramę zawsze na noc zamykają, to o tej porze widać ją otwartą i wojsko w niej stoi.“

(3.) „W Krzemionkach na Podgórzu, tam, gdzie się odbywa Rękawka, spi wojsko Wandy. Wojsko to obudzi się wtedy, gdy w Krakowie będzie taka wojna, że „krew rynsztokami płynąć będzie, a kościół Panny Maryi będzie snopkami poszyty“.[1] Wtedy obudzi się to wojsko, chwyci za broń i odbierze nieprzyjacielowi (mówią, że Turek będzie tym nieprzyjacielem) napowrót Kraków. Niejeden żołnierz (strzelec) z fortu na Krzemionkach, stojąc na warcie między 11tą a 12tą godziną w nocy, widział to wojsko, jak się musztrowało — ogromna jest tego czerniawa, wszystko na koniach. Głosów ludzkich nie słychać, jeno tentent, rżenie koni i szczęk szabel. Wśród ciszy nocnej strasznie wygląda.
Nieraz słychać w tem wojsku muzykę — nie głośną, lecz jakąś przytłumioną, słodka, dziwną... Żołnierzom bardzo się ta muzyka podoba, mówią, że prześliczna. Najczęściej gra muzyka marsza Dąbrowskiego. Nikt widzieć nie może, zkąd się bierze to wojsko, zjawia się bowiem w oczach, nagle jakby z ziemi wyrosło — od razu w uniformowanych wzorowo szykach.
Raz stał żołnierz na Krzemionkach na warcie o tej porze w nocy, kiedy to wojsko zwykło się zjawiać. Żołnierz był „szwab“ (jak opowiadają); dla zabicia nudy zapalił sobie cygaro, choć to jest w takiej służbie surowo wzbronionem. W tem widzi, jak się od mustrującego wojska polskiego odłączył oficer i wolnym krokiem zmierza ku niemu. Ciarki przeszły mu po ciele, ale nie tracił jeszcze odwagi. Oficer szedł, trzymając w ręku cygaro — widocznie chciał je zapalić od cygara żołnierza. Gdy nadszedł, zajrzał żołnierzowi bystro w oczy i splunąwszy, krzyknął ze wstrętem:
— Tfu! szwab!
I w tej chwili zawrócił. A żołnierz zemdlał natychmiast, „nie mogli się go dokrzysić; dokrzysili się go wreszcie, ale żył tylko trzy dni i umarł“.

(4.) Żołnierze w załodze na Wawelu widzą nieraz w nocy między jedenastą a dwunastą godziną postać niewieścią, wiotką, smukłą, w białej długiej sukni, z jasnemi, na ramiona rozpuszczonemi włosami. Wychodzi od kościoła i po krużganku się przechadza, wachlując się szerokim białym wachlarzem — a suknia jej szeleści. Za lada szumem znika ta pani. Mówią, że to jest jakaś pokutująca królowa czy księżniczka.

(5.) Przez most Podgórski dąży nieraz północną porą szybkim krokiem niewiasta biało ubrana, w wianuszku z kwiecia na głowie, i każdego przechodnia dźwięcznym głosem pyta:
— Gdzie jest kopiec Wandy?...
Kto jej odpowie, to mu rzeknie: Bóg zapłać! — i idzie dalej, znów następnego tem samem zarzucając pytaniem. Kto jej zaś nie odpowie, temu w oczach z szmerem, znamionującym gniew, znika. Mówią, że to jest Wanda.

(6.) Pokutuje w kapliczce na wzgórzu Rękawki na Podgórzu zaklęta jakaś księżniczka, która obiecuje ogromne skarby temu, coby się podjął ją wybawić. Trzeba przejść przez następną próbę:
Pierwszego dnia otrzymuje się 100 złr. i te trzeba samemu w jednym dniu przejeść całe, tak, żeby ani pół centa nie zostało. Nikogo zaś poczęstować, ani też choćby pół centa z tych stu reńskich dać nie wolno. Drugiego dnia otrzymuje się dwieście, trzeciego trzysta, i to pod tym samym warunkiem. Kto próby nie przejdzie, musi zginąć.
Jeden odważny podjął się tego trudnego zadania i poszedł w nocy o jedenastej godzinie pod ową kaplicę i czekał. Wyszła księżniczka i dała mu sto zł., upominając go, aby sam całe przejadł, nikomu nie dawszy nic. Z łatwością przyszło śmiałkowi przejeść w pierwszem dniu całe sto zł. — poczem poszedł do księżniczki i dostał 200 zł., które znowu następnego dnia przejadł.
Trzeciego dnia przejeść 300 zł. było mu już trudno, ale przecie jakoś mu się powiodło — zostało mu tylko pół centa, o którem nawet zapomniał. Nagle namanił“[2] mu się, gdy szedł przez most Podgórski, żebrak bardzo nędzny i schorowany i zaczął go o jałmużnę prosić. Nie mając nic, prócz pół centa, odmówił jego prośbie, ale żebrak nie dał się zbyć i błagalnym głosem na klęczkach go prosił, choćby o pół centa. Litość wzięła go i dał żebrakowi ostatnie pół centa. A ten złapał monetę z chciwością, zaryhotał złowrogo i zniknął.
Był to czart, który „się udał za żebraka“.
Ale na to nie zważał bohater i pewnym będąc, że przeszedł zwycięzko próbę, poszedł w nocy pod kaplicę na Krzemionkach. Tam go jednak złapały czarne biesy i urwawszy mu głowę, zrzuciły na dół z Krzemionek.

(7.) „Tam, gdzie teraz stoi kościółek mały na Smoleńsku za kościołem Felicyanek, był niegdyś dół, gdzie sypano śmiecie i skorupy — zarosły był pokrzywami i różnemi chwastami.
Szło raz dwu chłopców ze szkoły — żydek i katolik — i poszli do tego dołu szukać szkła różnokolorowego z rozbitych flaszek. Żydek, któremu było na imię Smolek, pytał się katolika:
— Na co się ty uczysz?
A ten mu:
— Na to, żebym umiał.
Na to Smolek:
— Ja wiem, ale cem kces bicz?
— Ja będę biskupem.
Żydek się roześmiał:
— Ny! ty bedzies biskupem.... Jak ty bedzies biskupem, to ja tu kościół postawię i przejdę na wasą wiarę.
A chłopak powiada:
— Jak postawisz kościół, to ja ci go poświęcę.
I tak się obydwa rozeszli. Los rozdzielił ich, że się później nie widzieli długie lata.
Smolek stał się już Szmulem z długą brodą, miał żonę, kilkoro dzieci — a ów chłopak, co się mienił biskupem, wyszedł na księdza. Bóg mu poszczęścił i jak się mienił, biskupem został. Spotkali się raz obaj. Szmul zaraz poznał swego dawnego kolegę i zawołał:
— Ny! jak sie ojcy duch[3] ma?
A biskup:
— A jakże.... kościół nasz stoi?
Żyd się zawstydził, wziął dawne słowa do serca, widział w tem rękę Bożą — przechrzcił się i postawił kościół. Od niego tę część miasta nazwano Smoleńskiem.“

(8.) „W kościele śgo Wojciecha jest od ulicy Grodzkiej takie małe okrągłe okienko, jak lufcik. Powiadają, że jakby to okienko wypadło, albo je ktoś rozbił, toby całe miasto woda zalała, bo to jest żyłka od morza. Dlatego, jak się chłopaki biją kamieniami blisko kościółka śgo Wojciecha, to policyjant zaraz ich rozgania, żeby nie wybili tego okienka. Kościółek śgo Wojciecha to jest najstarszy kościół w Krakowie, niektórzy mówią, że w całej Polsce. Jest tam w ołtarzu cudowny Pan Jezus, który ma prawdziwe włosy — i te włosy co rok mu o ćwierć łokcia przyrastają.
Kościółek śgo Wojciecha jest parafią krakowskich fiakrów i tam wszyscy fiakrzy ślub biorą.“

(9.) „Od ulicy Teatralnej aż do kościoła Panny Maryi są w podziemiu głębokie piwnice otwarte, tak, że nimi tę przestrzeń podziemną przejść można. Mówią, że w tych piwnicach są ukryte skarby śgo Krzysztofa, których strzegą djabli. Piwnice te nazywają się Krzysztoforami.
Jedna kucharka, służąca na ulicy Teatralnej, przypadkowo poszła w palmową niedzielę podczas ewangelii po węgle do piwnicy swych państwa. I zamiast węgli przyniosła do kuchni pełny kosz złota. W piwnicy widziała węgle, a w kuchni miała złoto. Za głowę się wzięła, wysypała prędko złoto z kosza i pobiegła drugi raz, myśląc, że jeszcze nabierze złota. Ale tym razem przyniosła rzeczywiste węgle, bo już było po ewangelii, a tych skarbów tylko podczas ewangelii w palmową niedzielę dostać można, bo djabły wtedy idą pod kościół słuchać ewangelii i zostawiają je odkryte, bez straży. Kto z tej chwili skorzysta, do woli może nabrać pieniędzy.
„Ktoby chciał kiedy indziej dostać skarbów od Krzysztofora (on przyśle przez djabłów, bo djabły są jego posłowie i sługi), musi upatrzeć taki osobliwy dom, żeby był drewniany i ani jednego kamyczka (prócz fundamentów) w nim nie było; żeby był nowy, nieskończony jeszcze, żeby nikt w nim jeszcze nie mieszkał, ani nie prędko miał zamieszkać. Potem musi się postarać o książkę z sekretami śgo Krzysztofora, którą tylko w jednym z krakowskich klasztorów dostać można.
Książki tej jest kilkanaście tomów, w każdym tomie są inne sekreta t. j. sposoby, jakimi wszystko na świecie, coby tylko sobie człowiek życzył, a co jedynie djabli potrafią, osiągnąć lub zrobić można. Jest tam między tymi sekretami także sposób dostania pieniędzy od Krzysztofora.
Książka ta była dawniej pod opieką śgo Jana Kantego, po którym ją jeden z krakowskich klasztorów w spuściźnie odziedziczył. Tam ją chowają w wielkiem ukryciu, żeby się nikomu do rąk nie dostała, bo jak by ją kto czytał, a nie znał sposobu jej czytania[4], toby mu djabli zaraz głowę urwali.
Ten, kto chce dostać pieniędzy od Krzysztofora, musi być przedewszystkiem mężczyzną — musi się postarać o tom odnośny Sekretów, pójść z zaufaną i odważną osobą (również mężczyzną) do owego domu, tam zapaliwszy gromnicę, otworzyć na którejkolwiek stronie księgę i ją czytać... Czytać mają obydwaj na głos równocześnie tak, aby wymawiali każde słowo w jednem tempie — ni wcześniej ni później, bo by wszystko było na nic. Choć nic nie rozumieją wyrazów, nie należy się im nad nimi zastanawiać. Czytać mają, póki się nie zjawią djabli.
Djabli przyszedłszy, zaczną im dokuczać: to ciągnąć za włosy, to skubać, to wyzywać — ale oni mają na to nie zważać, ani oka od książki oderwać, ani się obejrzeć, tylko czytać po cichu — po cichu czytać wolno im już teraz, bo w głośnem czytaniu pomyliliby im zaraz djabli. Jak przetrwają tę próbę, zapytają ich djabli, czego potrzebują. Oni mają powiedzieć krótko: Pieniędzy!
— Jakich? czy złota, czy srebra, czy miedzi?
Naturalnie obaj powiedzą:
— Złota!
— Na co wam złota?
Wtedy muszą powiedzieć, że potrzebują pieniędzy na jakiś dobry cel, a więc n. p. na postawienie kaplicy, kościoła.... Natychmiast postawią przed nimi djabli dwa worki złota i znikną.
Co kto chce, to może dokazać za pomocą Sekretów Krzysztofora.
„Było to przed laty — jeszcze za czasów śgo Jana Kantego. Siedziało raz za karę dwóch studentów w szkole śtej Anny — przed południem. Przykrzyło się im, więc otworzyli sobie szafę z książkami i wzięli jednę do czytania. Z wielkiem zajęciem jęli ją czytać.... nagle usłyszeli głos, który ich jakby ze snu zbudził:
— Czego potrzebujecie?
Chłopcy obejrzeli się — nie zobaczyli nikogo. Myśląc, że ktoś za drzwiami z figlów ich pyta, odpowiedzieli, nie namyślając się, żartem:
— Pietruszki!
A tu się zacznie ze wszystkich ścian sypać pietruszka, tak, że studenci ze strachu powychodzili na ławki — ale pietruszki coraz bardziej przybywało i przybywało, i byłaby ich pewnie zasypała, gdyby nie zawołali:
— Ady już bedzie!
Wtedy przestało się sypać. Gdy przyszedł klucznik i otworzył klasę, by wypuścić studentów „z kozy“, można sobie wyobrazić jego zdziwienie. Koszami wynoszono później pietruszkę i sprzedawano.
Książką, którą czytali wtedy studenci, były Sekrety Krzysztofora.“
Powiadają, że jakby nieprzyjaciel zdobył Kraków, to za pomocą Sekretów Krzysztofora możnaby tak zrobić, żeby się miasto całe z nim zapadło w ziemię.“

(10.) „Na plantach przy ulicy śtej. Gertrudy naprzeciw Łazienek, tam, gdzie dziś stoi figura na gazonie — był niegdyś kościół i klasztór świętej Gertrudy.
Ongi szedł raz tamtędy w nocy pijak, poszedł ku furcie klasztornej i zaczął się dobijać, by go puszczono. Furtyanka usłyszawszy turkot, wyszła i popatrzyła przez okienko, kto się tu dobywa. Widząc pijaka, zamknęła okienko i nie puściła go. Ale pijak szturmował dalej, wołając i przeklinając — nareszcie widząc, że wszystko daremnie, że go nie puszczą, zaklął:
— Bodajeście się wszystkie w ziemię pozapadały!
I zapadł się kościół i klasztór w tej chwili, a na znak pozostał tylko krzyż, wyglądający z ziemi.
Raz szła tamtędy baba pijana w dzień — przyszło jej coś do głowy i zaczęła ten krzyż ciągnąć z ziemi — ale nie mogła! Więc mówi:
— A cegoz ty tak głęboko siedzis?
W tej chwili krzyż schował się do ziemi i zniknął raz na zawsze.
Na tem miejscu, na pamiątkę, owa baba postawiła figurę, która dotychczas stoi.“

(11.) Będzie temu dawno, ale ponoć już w tym wieku, kiedy się odbyła tragiczna scena na Ludwinowie. Powiadają, że to był pojedynek.
Stała samotna w polu na Ludwinowie chałupa, a w niej mieszkał chłop ubogi, choć bezdzietny.
Było to jesienną porą.
Powróciwszy raz późno w nocy z drogi, siedział z żoną przy nalepie, na której trzeszczało palące się łuczywo i gotowała się wieczerza. Widno było na polu, księżyc w pełni świecił, że było jasno jak we dnie. Przypadkowo spojrzał chłop do okna i zdumiał się.... Na polach pustych, z plonów ogołoconych, gdzie nie było drogi — gromadziła się mnogość ludzi — samych czarno ubranych panów. Wysiadali z zajeżdżających powozów i karet i skupiali się w gromadę. Pojazdy zajeżdżały cicho; bez trzaskania batów, bez rżenia koni — a panowie, choć znać było, że rozmawiali z sobą żywo, że się ruszali — jednak tyle było w tem zebraniu ciszy ponurej, jak tajemnicy w zjawisku, że po chłopie dreszcz przeszedł.
— Co tu robi tylu panów czarno ubranych, we frakach, z białemi gorsami u koszul — o tej porze?... w tem miejscu, gdzie we dnie wron chyba tyle siada?... — pomyślał chłop i zatrwożył się.
— Pewnie to będą dyabły....
Powozy ustawiły się rzędem, a szereg ich zakończyła kareta zamknięta, z której wysiadło dwu wojskowych: jeden starszy, wyglądający na generała, drugi młodzieniaszek w ubraniu kadeckiem. Obstąpili ich wszyscy czarni panowie dokoła. Widać było w tej gromadce żywe ruchy — nareszcie jakby szczęk szabel dosłyszał chłop. Trwało to chwilę — i zapanowała cisza
Wtem od gromadki odłączyło się dwu czarnych panów i wprost ku chacie chłopa zmierzać poczęło. Zadrżał chłop — i czekał. Zapukali do chałupy — chłop ich puścić nie chciał, ale na nalegania i zapewnienie, że nie są złymi duchami, wreszcie puścił. Wszedłszy, zaczęli prosić, by im pozwolił w komorze wykopać dół i zakopać w nim skrzynię, za co dostanie nagrodę znaczną i co miesiąc pobierać od nich będzie stałą płacę, ale mu nie wolno będzie ani tej skrzyni odkopać, ani słowa o tem komuś rzec, boby go niezawodna śmierć spotkała. Na to miał przysiądz....
Chłop ubogi złakomił się na pieniądze, które mu zaraz wypłacono — pozwolił, przysiągł — i za chwilę wniesiono dużą, długą skrzynię, zakopano w komorze, przykryto ładnie ziemią... Odchodząc, jeszcze go raz panowie upomnieli na przysięgę i pogrozili, oznaczając miejsce, gdzie miał co miesiąc pierwszego dnia po zapłatę przychodzić.
Za chwilę pola opróżniły się z tajemniczych gości — i pusto było jak pierwej. Chłop odurzony i pieniędzmi i tajemniczym wypadkiem, nie mógł sobie z tego, co się stało, zdać sprawy — ale ciekawości nie miał odkopać skrzyni, ani zaglądnąć do niej, bo przysiągł, a groźba czarnych panów złowrogo mu brzmiała w uszach.
Co miesiąc pierwszego po południu chodził pod kościół Kapucynów w Krakowie i czekał. Wówczas zjawiał się zkądś mały chłopiec (każdym razem z innej strony, gdzie mianowicie chłop nie patrzał), i wręczał mu pakiecik z pieniędzmi, grożąc palcem i przypominając przysięgę. Chłop bał się i milczał — a zamożnym się zrobił, kupił grunt.
Raz jednak poszedł, jak zwykle, pierwszego po południu pod kościół Kapucynów, ale choć do nocy czekał, tajemniczy chłopiec nie zjawił się z pieniędzmi. Tak było i następnego miesiąca — przestano mu już płacić.
Ale chłopu zaczęło być nieswojsko w chałupie, w komorze bowiem noc w noc chód ciężki i szczęk szabli słyszał — więc postanowił, mając pieniądze, zburzyć starą chałupę, a nową na innem miejscu postawić. Tak też zrobił....
Upłynęły lata od owego zdarzenia. Kopano przypadkowo w miejscu, gdzie ta stara pamiętna chałupa stała i natrafiono na skrzynię. Otwarto i znaleziono w niej trupy trzech osób — generała w pełnej gali, kadeta młodziutkiego i kobiety prześlicznej urody w białej sukni.
Chłop jeden wiedział, co to znaczyło — ale milczał, bojąc się o swą skórę. Na łożu jednak śmiertelnem wyznał i ztąd się dowiedzieli ludzie.

(12.) „Na Ludwinowie są wierzby, które nazywają wierzbami wisielców. Stare, zgarbione, spróchniałe, na ciemnem tle nocy wyglądają ponuro, strasznie.... Pod niemi przy poświście wichru tańcują wisielcy, trzymając się za ręce. Na wierzbach siedzą czarne dyabły, przygrywając im na jakichś dziwnych skrzypcach, w których tonach brzmi wycie i ryhotanie.
W noc zaś pogodną widują nieraz owe wierzby, jak się przechadzają — idą ku brzegom Wisły i kłaniają się wodzie.
Nikt się tam zbliżyć nie śmie.

(13.) „Jedna baba ze Zwierzyńca szła raz w nocy przez most Zwierzyniecki na Rudawie. Księżyc świecił... Słucha: a tam dziecko pod mostem płacze. Płacze i płacze, ciągle płacze, małe dziecko. Spogląda z mostu — tu siedzi na wodzie dziecko, może dwa lata miało, w białej koszulce, i płacze. Babie się żal dziecka zrobiło i odezwała się:
— A cegoz téz ty, siérotecko, tak płaces? Biédastwo moje! zeby já téz mogła zléść z tego brzézku wysokiego, toby já cie téz wziena!
Ale dziecko się na to nie odezwało, tylko wciąż płakało. Tak baba nie wiele „myślący“, zabiera się iść po to dziecko, próbuje... ale nie może zleźć, bo brzeg bardzo spadzisty. Wychodzi napowrót na most, patrzy się na dół, — a tam nie dziecko siedzi, tylko chłop stoi, jak dąb! Patrzał się do góry na most i śmiał się do baby — zęby mu było widać białe jak łopaty. Baba się przelękła i uciekła.“

(14.) „Szła jedna kobieta z mężem kaflarzem ze Zwierzyńca przez most Zwierzyniecki na Rudawie. Noc była bardzo piękna i księżyc świecił. Jak weszli na most, słuchają — a tam się coś chlapie pod mostem na Rudawie. Zaglądają na wodę z mostu — nie widzą nic, tylko cień człowieka bez głowy, najwyraźniej bez głowy! Kobieta się przelękła i odeszła parę kroków, a mąż stał jeszcze i patrzał, bo mu bardzo dziwno było, co to jest. Aż tu widzi, jak wyszedł z pod mostu człowiek bez głowy, cały czarny.... trzymał w ręce jakąś dużą kulę i podrzucał ją do góry. Kaflarz przypatruje się bliżej, czy to kula, czy to co, aż rozeznał, że to była głowa — że ten człowiek w wodzie bawił się swoją głową. Przeląkł się bardzo, pociągnął za sobą żonę i prędkim krokiem oboje podążyli do domu.“.
Gmin tłómaczy sobie to zjawisko tem, że tam musieli kogoś zabić i utopić.

(15.) „W klasztorze Sióstr Miłosierdzia na Kleparzu jest zwyczaj, że się dzwoni o jedenastej godzinie w nocy na Anioł Pański na intencyę dusz zmarłych.
Jednej nocy letniej wyszła, jak zawsze, dzwonić jedna z sióstr. Noc była jasna, gwiaździsta. Szarytka pociągnęła raz za sznur dzwonu i podniosła oczy na niebo, chcąc zobaczyć, czy niebo pogodne, czy pochmurne. Sznur wypuściła z ręki z przerażenia, zobaczyła bowiem na dachu klasztornym nad sobą stojącą Siostrę miłosierdzia, trzymającą pod fartuchem ręce. Opamiętała się jednak zaraz i odezwała do stojącej:
— Wszelki duch Pana Boga chwali!
A to jej odpowiedziało:
— Ja go także chwalę.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
— Na wieki wieków, Amen.
— Czego siostra potrzebuje?
— Ja potrzebuję od was pomocy. Jakem chodziła jeszcze po świecie, dała mi przełożona pieniądze na deski. Jakem kupowała deski, dałam góralowi tyle ile chciał, dołożyłam mu jeszcze pięć centów, bo był bardzo biedny — i za to teraz pokutuję. Idźcie i odbierzcie od niego te pięć centów.
I powiedziała, gdzie ten góral stoi, żeby tam poszły. Na drugi dzień poszły w to miejsce szarytki, zastały tego samego górala i odebrały od niego te pięć centów. Od tego czasu szarytka przestała po dachu się przechadzać.
Kleparscy ludzie nieraz widzieli ową szarytkę po dachu klasztornym się przechadzającą we dnie w samo południe, albo w nocy między jedenastą a dwunastą godziną. Chodziła po dachu zwolna, ale równo, jakby po podłodze, a oczy miała spuszczone na dół, jak gdyby rachowała gonty.“
Kraków to na wskróś patryotyczny gród. I gmin w tym grodzie, patrząc codziennie na liczne wspaniałe pamiątki ubiegłych wieków, poi się wspomnieniami świetnej przeszłości naszej.

(16.) „Jednemu przekupniowi, mającemu kram z bułkami i owocami w pobliżu kościoła OO. Dominikanów śniło się tak raz w nocy:
Przychodzi do niego starzec bardzo wysoki, z długą siwą brodą po pas, w czarnym długim, lecz bardzo wyszarzałym płaszczu, z grubą lagą w ręce. I mówi mu tak ponurym, poważnym głosem:
— Polska była, jest i będzie! Ale dotąd w niej dobrze nie będzie, póki nie będzie takiej wojny, że krew rynsztokami popłynie, a kościół Panny Maryi będzie snopkami poszyty.
To mówiąc zniknął, a spiący przestraszył się bardzo i w tej chwili się obudził“.
Chwała Bogu, że to tylko sen, a broń Boże, żeby kiedy do tego przyszło! Przytaczam ten sen jedynie jako charakteristikon krakowskiego gminu.
I o śnie jednego dziecka krakowskiego, jako o bardzo oryginalnym, wypada mi wspomnieć:

(17.) „Miała jedna uboga wdowa kilkoletnią córeczkę. Dziewczynka ta nie była jeszcze nigdy na Zamku. Jednej nocy śni się jej, że jest na Zamku na Wawelu, że chodzi po kapeli, ogląda obrazy, nagrobki.... Wchodzi do jednej kaplicy, patrzy — a tu na jednym nagrobku siedzi król polski żywy, nogi ma założone jedne na drugą po turecku i trzymając się oburącz za koronę na głowie, okropnie narzeka:
— Biada! biada! biada!...
A przy nim na tym samym nagrobku siedziała królowa młoda, bardzo piękna, miała włosy rozpuszczone, na głowie koronę, ręce załamywała i okropnie płakała.
Dziewczynka stanęła zdziwiona, że to król może narzekać, a król to dostrzegł, zwrócił ku niej głowę i ostrym, surowym wzrokiem ją zmierzył. Królowa zaś bardzo łagodnie patrzała. Dziewczynka przelękła się bardzo wzroku króla i zaczęła uciekać....
Wtedy obudziła się. Była godzina jedenasta, zegar bić zaczął. Obudziła matkę i sen opowiedziała. Matkę zaciekawił ten sen i rzecze:
— Wiesz co! stawiajmy na loteryę! Ale trzeba się przekonać, czy jest taki król na Zamku, żeby można pewniej stawiać.
Rano, jak tylko się obudziła i zjadła śniadanie, pobiegła dziewczynka na Zamek. Obiegła całą katedrę i znalazła kaplicę, w której był takuteńki król na grobowcu, jeno leżący, oraz królowa na drugim w takiejże postawie. Odczytała na grobowcu króla rok, w którym tenże umarł i postawiła dwie liczby: jednę z liczb owego roku, drugą jedenastkę dlatego, że się jej o jedenastej godzinie śniło.
I obydwie liczby wyszły na loteryi — wygrała cztery reńskie“.








  1. T. z. że taki będzie spustoszony, z dachu odarty, a taka nędza będzie, że go tylko snopkami słomy pokryją.
  2. zjawił mu się, nawinął mu się.
  3. Ojciec duchowny.
  4. Trzeba ją czytać bardzo uważnie i ostrożnie, żeby ani się nie omylić, ani słowa nie wypuścić, ani na wyrywki nie czytać tylko za porządkiem, ani też nie wzdrygnąć się albo obejrzeć po za siebie lub na bok.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Mátyás.