Podróż do Turcyi i Egiptu/List VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Podróż do Turcyi i Egiptu |
Podtytuł | Z wiadomością o życiu i pismach tego autora |
Wydawca | Żegota Pauli |
Data wyd. | 1849 |
Druk | Drukarnie D. E. Friedleina |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Anioł śmierci ugodził ciosem swym starego Andbala, najmędrszego z mocarzy którzy tylko nad Indostanem panowali. Następca jego Newesza, jak tylko wstąpił na tron, chciał oczy swe napaść nowym potęgi swéj widokiem. Rozkazał otworzyć skarby napełnione oszczędnością poprzednich panowań; zgromadził swe wojska. Wkrótce uwierzył, że były niezwyciężone, i nowe uknował podbicia. Już słyszeć się dawały okrzyki ludzi wojskowych, ślepe nawet pospólstwo szaleństwo to dzieliło. Sam tylko mądry Tomrut pogrążonym zdawał się w głębokim smutku. Postrzegł to Newesza i pytał się go o smutku przyczynę. »Panie! (odpowiedział filozof) smutek mój nie wart jest żeby chwilę jedną zatrudniał uwagę najpotężniejszego Indyi monarchy; sen jeden jest onego powodem.«« Sułtan chciał wiedzieć co to był za sen, i Tomrut w ten się tłumaczył sposób:
»Niezwyciężony monarcho krajów zajętych dwoma rzekami! wiedz, iż poranku dzisiejszego obłąkawszy się w ogrodach które pałac twój otaczają, usiadłem na brzegu czystego strumienia, który niesie swe wody w najoddaleńsze miejsca tego roskosznego pobytu. Tam umysł mój podnoszący się stopniami śmiał się zastanawiać nad tłumem niezliczonych cnót które w tobie jaśnieją. Widziałem cię jednoczącego ojców twoich potęgę z sprawiedliwością Nurszywana i mądrością Dabszelima. Lecz daruj o Newesza! zdało mi się że niedostawało jeszcze do twéj chwały żebyś tyle podbił krajów co Oguzkam albo Dulkarneim. Z tém wszystkiém przygotowania do wojny któremi żołnierze twoi byli zaprzątnieni, kazały mi się spodziewać, iż wkrótce cień twojéj potęgi świat cały okryje, podczas gdy blask onéj ścigać będzie oko zazdrości w ostatnich świata szrankach. Takie były dumania w którychem się zagłębiał, gdy anioł snu zasunął powiekę moją.
»Zdało mi się natenczas, żem widział strumień nad którymem był usnął; brzeg jego zasłany był kwiatami. Po kilku zagięciach w roskosznéj téj dolinie, niósł wody swoje do cichego jeziora; prowadziłem oczyma bieg jego spokojny, i uśmiechałem się nad obrazem podobnym do życia mędrca: kiedy przez dziwactwo, którego przyczyny zgadnąć nie mogę, strumień wyszedł z koryta w którym ciekł dotąd, popłynął łączyć swe swobody z wodami sąsiedzkich strumieni i stał się strasznym potokiem, i podczas gdy kwiaty pozbawione wód jego świeżości, schylały ku ziemi zwiędłe swe głowy, potok rozrywał groblę, wywracał mury, i ostatki które niósł z sobą pęd jego śpieszniejszym czyniły.
»Tym czasem tłok nierozumnego pospólstwa cisnął się na brzegi jego z niebezpieczeństwem nawet bycia porwanymi przez szybki pęd jego. Jam poszedł czekać nań w dolinie. Tam szukałem śladów strasznego potoku, i nieznalazłem onych; bo ziemia wody jego wsiąknęła, i nic się po nim niezostało, tylko pamięć spustoszeń które uczynił.
»O potężny monarcho Indyi! niepytaj się mnie o smutku mego przyczynę, chcesz być podobnym do Isskiendera i do Oguza; i czymże bohatyrowie ci byli, jeźli nie potokami wszystko psującemi. O synu Andbala! jeźli ci sławnych potrzeba przykładów, czemuż nienaśladujesz mądrego Solimana? Rozkazywał on naturze, nie pogardzał jednak ani pokojem ani uciechami, i śmierć jego porównaną być może do snu głębokiego, który następuje po zbyt często powtarzanych roskoszach; lecz ty synu Andbala, ty szukasz sławy, a nie wiesz, że sława jest jak zapach ziół wonnych, który się rozchodzi w ten czas kiedy już zioła spalone.«
Fejruz bogaty mieszkaniec Samarkandy powracał z miast świętych. Widać było w tysiącznych miejscach domu jego wypisane złotemi literami przeklęctwa przeciw tym, którzy świętą odwlekają pielgrzymkę. Na wystawie igrało tysiąc chorągiewek, utkanych ręką córek Szeriffa i napełnionych przez niego tajemnemi pismami. Tłumna radość panowała między niewolnikami, a szlachetny zwierz[1] towarzysz trudów Araba, łączył z nimi swe krzyki, i zdawał się dzielić radość powszechną.
Sam Fejruz schroniony wewnątrz swego seraju, podawał się czułym pieszczotom żony swéj i dzieci. Fatme mówiła mu: »Kochany Fejruzie! jak wiele trudów ponieść musiałeś, na jak wiele narażony byłeś niebezpieczeństw!« — »Jak wiele pięknych pereł widzieć musiałeś w morzu perskiém!« (mówiła młoda Zilia) — »Jak musiałeś być kontent, (rzekł mały Rustem) tak długą odprawiając podróż.« Fejruz im odpowiedział: »Te trudy i niebezpieczeństwa nie przelękły mię, bom wiedział, że nieoddzielne są od podobnéj podróży. Perły golfu perskiego nie kupiły mię, bom widział z bliska nieszczęsny stan nurków, którzy je zbierają; żebym się zaś nie dał uwieść uciechom, dosyć mi było pamiętać na śmiertelną płachtę, którą nam Prorok nakazuje nabyć w Mece, i ta to jest jedna rzecz, która się z tak długiéj przywozi podróży.«
Fejruz bawił się przez czas niejaki niewinnemi dzieci swych pytaniami, potém zaś w ten sposób pielgrzymkę im swoję opowiadał:
»Zaledwiem wyszedł z ciaśniny, która przedziela prowincyje perskie z Uzbekiem, ujrzałem się w równinach Korassanu: zdało mi się zaraz, żem był na świat nowy przeniesiony i wszystko mię na nim dziwiło; lecz okolice wesołe ale mało co odmienne, które w oczach moich stawały, wkrótce mię znudziły. Prócz tego kraj ten poddany był pod dozór surowy, dla którego najbardziéj życzyłem sobie wyjść z niego jak najprędzéj. Z tém wszystkiem trzeba mi było dopełnić tam czas, który wódz karawany przeznaczył; lecz trudno mi jest powiedzieć, czym się tam bawił, gdyż ta życia mego epoka zupełnie się w pamięci mojéj zatarła.
Wyszliśmy nakoniec z Korassanu i przybyliśmy do Sistan. Kraj ten pod rządem był lubieżnego Goridesa. Tam orszaki Bajaderek, Indyanek i śpiewaczek z Kaszmiru prowadziły podróżnego wśród obłoku zapachów do domów lubieżności poświęconych. Tam zapomniałem zupełnie o podróży méj celu, i żyłem w miłym tym kraju, jak gdybym go nigdy nie miał porzucić.
Z tém wszystkiém nieubłagany wódz karawany przymusił mię wyniść z niego; przeszedłem skwapliwie przez prowincyą Sziraz, sławną przez wyborne swe wina; znalazłem tam zapomnienie trosków, ale różne wcale od szczęścia.
Przejechałem potym przez Laristan rozdzierany przez spory wyniosłych Attabegów. Rozległe dzierżawy wystawiały mi zwodnicze swe widoki, lecz im bardziéj zbliżałem się do nich, tém się bardziéj horyzont mój usuwał: postrzegałem drugie i czułem, że żądze moje nigdyby tam nasyconemi nie były.
Puściłem się potym morzem Perskiém, przyjazném tym, którzy chcą bogactwa swe powiększyć. Śmiertelna płachta Meki stawała mi w umyśle i odpadła mi chęć naśladowania onych.
Nakoniec przybyłem do Chaldei. Widziałem tam Magów, którzy od tylu wieków ćwiczą się w nauce mądrości. Mądrzy Zoroastra uczniowie — rzekłem im — przychodzę was się radzić nad szczęściem: wiem już, że nie jest ono ani w Sistan, ani w Sziraz, ani w Laristanie, ani w krainach Gomronu i Ormuzu, ale gdzież jest? gdzie go szukać należy?
Desturan Destur imieniem wszystkich tym mówił sposobem: Szczęście jest jak ten żywioł, który my czcimy[2]; znajduje się wszędzie, lecz obłąkany podróżny nie szuka go, ani w błyskawicy, która go omamia, ani w lekkim płomieniu, który się nad bagnami unosi: jest ono w krzemieniu, który depce pod nogami swojemi.
»Ach, co za piękna podróż (zawołał mały Rustem, przerywając ojcu swemu), i kiedyż ja podobną będę mógł odprawić?«
Ostatnie słońca promienie złociły już w Gaznie kończate Meczetów wieże, kobiety Sułtana Machmuda do miasta tego wracały, przepędziwszy dzień w jednym z wiejskich jego domów. Przyjemne brzmienia głosów i instrumentów, znaczały z daleka wesoły ich poczet; zapach bursztynu i piżma zostawał po miejscach przez które przechodziły.
Tymczasem młody Abdul zapomniał pod różowemi krzakami kuruku czyli zakazu ogłoszonego przeciw tym wszystkim, którzyby mieli zuchwalstwo znajdować się na téj drodze. Już przednia straż rzeżańców zbliżała się do krzaków które go ukrywały. Niebezpieczeństwo nagliło; Abdul spostrzegł studnie i wskoczył w nią.
Studnia nie była głęboką, i skok Abdula był szczęśliwy, lecz przeląkł konia jego, który się urwał i zamieszanie sprawił w gromadzie Sułtanek. Najpiękniejsza z nich Zeila nie mogła wstrzymać swego; zaczął ją unosić, zwinął się nakoniec przy studni, i Zeila upadła zemdlona na ręce Abdula.
Lubo studnia nie była głęboką, była atoli ciemna i kręta; rzeżańce postanowili ją zmierzyć: rozwinęli swe zawoje i związawszy je razem uczepili na końcu kamień i wrzucili go w studnią. Abdul słysząc ich rozmowę uchwycił za kamień, i ciągnąc linę powoli dał do zrozumienia rzeżańcom, że studnia dna niemiała. Strapieni powrócili z wiadomością tą do Sułtana.
Abdul spostrzegł już był, że miejsce w którém się znajdował, niebyło studnią, ale obszerném podziemiem. Był tak szczęśliwym, że znalazł wyjście onego; wziął na ręce Zeilę, a że noc mu sprzyjała, bez przeszkody zaniósł ją do siebie. Zeila z omdlenia swego przyszedłszy do siebie, nie pomału była zadziwiona widząc się na ręku Abdula; lecz wkrótce po zadziwieniu nastąpiła rozkosz, gdyż nigdy jeszcze tak pięknego nie widziała młodzieńca.
Abdul rozkazał zastawić stół najwyborniejszemi sorbetami; już sok barwiastych winogron łączył się z rosą którą sączą obłoki; miłość w oczach ich była, a w ustach słodkie rozmowy. Zdawało się Abdulowi, że wcześnie kosztował już rozkoszy Gehennetu. Zeila wzięła potym lutnię i te wiersze znajomego jednego poety śpiewała:
Posępne morze świat cały okrywa,
Nad nim bałwanów moc sroga spoczywa,
Nad niemi pasmo chmur gęstych panuje;
Ta ciemna przepaść przyszłość nam maluje.
Lecz tylko pewna chwila, co dziś bieży:
Dzisiaj nam tylko cieszyć się należy.
Patrz, jak się Feniks wzbija z skał obszernych,
I pył strząsnąwszy z skrzydeł swych niezmiernych
Pędzi, kędy go niesie lot powiewny;
Choć wiecznie żyje los jego niepewny.
Ta tylko pewna chwila co dziś bieży:
Dzisiaj nam tylko cieszyć się należy.
Twarz twa jaśnieje jako dzień przyjemny,
I jak noc czarna śklni się włos twój ciemny,
Usta jak zorza ranny kwiat siejąca,
Ale i zorza jest przemijająca.
Ta tylko pewna chwila co dziś bieży:
Dzisiaj nam tylko cieszyć się należy.
Dni które człowiek przepędza szczęśliwie,
Jak sen znikomy mijają skwapliwie;
I noce w których poi się rozkoszą,
Chwilami tylko szczęście mu przynoszą.
Ta tylko pewna chwila co dziś bieży:
Dzisiaj nam tylko cieszyć się należy.
Ta tylko pewna chwila co dziś bieży:
Dzisiaj nam tylko cieszyć się należy.
Poszedł do bazaru, przedał wszystek swój majątek który się składał z towarów, najął niewolników, nakupił przepysznych sukien, rzadkich zapachów, drogich naczyń, i pobiegł oddać to wszystko nowéj swéj kochance.
Osmego dnia z smutną postacią przyszedł do niéj i rzekł: »Kochanko moja! aż nadto dobrze z nauk twoich korzystałem: wszystkie me dobra już są roztrwonione; będziesz że mogła odważyć się dzielić zemną me nędze?« Zeila wychowana w zbytkach seraju, przestraszona była tą myślą, prócz tego spostrzegła, że młodość Abdula równie się wycieńczyła jak jego majątek. Podumawszy trochę, napisała bilet, zapieczętowała go i oddala Abdulowi, te słowa mówiąc do niego: »Nie jesteśmy jeszcze tak bliscy nędzy jak rozumiesz. Idź do seraju, wywołaj wodza rzeźańców, oddaj mu ten papier a nadewszystko strzeż się go otwierać.«
Abdul ucałował bilet, rękę, która go kreśliła, usta, któremu ten rozkaz dawały, i udał się drogą ku serajowi; lecz zaledwie kilka kroków uszedł na ulicy, niezmierna zdjęła go chęć przeczytać pismo, które go z okropności nędzy miało wybawić. Zakaz Zeili bardziéj jeszcze ciekawość jego powiększał, otworzył go nakoniec, i te w niém znalazł słowa:
»Wierny Muafaku! dobroczyńnica twoja żyje. Ten który ci list ten odda, życie jéj ocalił, i od tygodnia dał jéj kosztować roskosz podobnych do tych któreś jéj tylekroć zjednywał; staraj się żeby powróciła do seraju, i zapewnij się o dyskrecyi tego młodzieńca tym sposobem, jakeś się jéj zapewniał z drugimi.«
Łatwo, sobie każdy wystawi jakie było zadziwienie Abdula; po kilkakroć przeczytał nieszczęsny ten bilet, własnym oczom wierzyć już niechcąc. Wyszedł nakoniec z Gazny w mocném przekonaniu nie wrócić się więcéj do niéj. Przepędził noc w lesie narzekając na niewiarę Zeili, nazajutrz przyłączył się do karawany kupców Bagdackich.
Przybywszy o dzień tylko jeden od miasta tego, porzucił karawanę, wszedł w głąb pustyni chcąc tam już życie przepędzić; dzikie owoce i korzonki były jego pokarmem, uciekał od towarzystwa ludzi a bardziéj jeszcze od kobiet. Tak wstrzemięźliwe życie sprawiło, że go wkrótce miano za świętego, lud zaczął go szanować, i sława jego przeszła aż do Kalifów mieszkania.
Siedział w tenczas na ich tronie Kardebillah syn Ishaka, syn Moktadera. Monarcha ten miał syna zwanego Kaim, który jedynym był najczulszych jego starań celem. Kader znając jak wiele na dobrém zależy wychowaniu, od dawna szukał człowieka mądrego i oświeconego, któryby mógł prowadzić młodość Kaima: w tym zamiarze zebrał co tylko Islamizm miał ludzi najzawołańszych z ich pobożności, nauki i cnoty. Abdul był z téj liczby.
Minął już ten czas, gdzie namiestnik Proroka spał na progu meczetu, żeby być pierwszym na rannéj modlitwie. Okazałość wzięła miejsce prostoty; Kalif chował się przed wszystkich oczyma, mało bardzo z dworskich mogło go widzieć. Drudzy przestawiali na tém, że całować mogli zasłonę, która wisiała przed salą Dywanu. Abdul przyprowadzony przed Kalifa, osłupiał na widok blasku który go otaczał.
»Przybliż się młody pustelniku! (rzekł mu Kader) i bądź dobréj myśli; powiedz nam, jak obecność monarchy ziemskiego może zatrwożyć zakonnika, przyzwyczajonego do przytomności najwyższego twórcy niebios?«
»Najwyższy wiernych rządco! (odpowiedział Abdul przyszedłszy trochę do siebie) niedziwuj się temu, i niech umysł prawdy którym tchnę zawżdy, skłoni ucho twe do powieści którą ci przytoczę.«
»Dnia jednego, kropla wody wymknąwszy się z obłoków padła na morze. Przelękniona niezmiernością żywiołu na który los ją rzucił, straciła zupełnie przytomność; muszla jedna przyjęła ją na swe łono, karmiła, strzegła, i kropla ta wody stała się potym perłą która zdobi koronę W. Ces. Mści.«
Apolog ten dosyć się podobał książęciu prawowiernych: »Abdulu! (rzekł mu) żądam ażebyś się podjął wychowania syna mego; chcesz że porzucić pustynią i żyć na dworze moim?«
Abdul mu odpowiedział: »Panie! żądania twoje stają się rozkazami; lecz pustelnik niestworzony do dworu, łaska zaś królów jest jak to płotno, które już malarz napełnił: nie można na niém i jednéj umieścić osoby bez zmazania wnet drugiéj.«
»Rozumiem cię, (odpowiedział Kader) boisz się żeby pochlebcy syna mego obcowaniem swém nie zepsuli; pozwalam, weź go z sobą na pustynią. Chcesz że jeszcze jakim apologiem wolą mą zbijać?«
Abdul umilkł, bo wiedział że gdy monarcha jaki sądzi że dobrze zrozumiał, nie jest rzeczą roztropną dowodzić mu że się myli.
Za powrotem na puszczę Abdul cały się poświęcił staraniom około wychowania młodzieńca i wpojenia w umysł jego miłości cnoty i nauki. Nauczał go jakie będą na potym jego powinności jako namiestnika Proroka na ziemi, najwyższego rządzcy Bagdadu, i pośrednika wszystkich Azyi mocarstw.
»Lecz nie dosyć jest (przydał) czynić drugich szczęśliwymi; trzeba umieć być nim samemu. Żeby zaś to otrzymać, naucz się niedowierzać kobietom; szaleństwo które w nas wzbudzają, nierównie jest niebezpieczniejsze nad to, które Prorok zakazuje: być dla nich z jak najzupełniejszą obojętnością, jest jedyny sposób ustrzeżenia się ich.«
Nauki te często powtarzane sprawiły na umyśle młodego książęcia skutek, który sobie Abdul obiecywał. Dnia jednego na polowaniu zapędziwszy się za sarną aż na gościniec który prowadził do Mekki, postrzegł kupę Karmatów rabujących karawanę pielgrzymów: uderzył na tych świętokradców z ludźmi którzy mu towarzyszyli, i z łatwością ich rozproszył. Zachęcony tą wygraną Kaim chciał ścigać pierzchających, i raniony był letkim strzały pociskiem.
W tymże samym czasie usłyszał krzyk przeraźliwy: obrócił się i postrzegł kobietę która ku niemu wyciągnęła ręce; lecz nie chciał do niéj przystąpić. Zgromadził wodzów karawany, naprowadził ich na drogę, pożegnał się z nimi, i odjechał nieoglądając się nawet za sobą.
Kobieta którą Kaim wzgardził, była Azema, ukochana córka Sułtana Mahmuda i najpiękniejsza w całym wschodzie księżniczka; powracała z miast świętych. Oczy jéj podczas bitwy wlepione były w Kaima, i serce jéj oddało się jemu. Udała jak gdyby potrzebowałam spoczynku, kazała rozbić namioty na pobojowisku, przepędziła tam trzy dni, dowiedziała się że Kaim był synem Kalifa i puściła się do Gazny z niejaką w sercu nadzieją.
Lecz niespokojność która ją trapiła, nieporzuciła ją nigdy, i smutek niszczył ją widocznie. Postrzegł to Mahmud, zaczął ją naglić, i otrzymał miłości jéj wyznanie. Czuły ten ojciec nieumiał nic jéj odmówić. Wysłał natychmiast do Bagdadu wezyra swego Meimendi z zleceniem ofiarowania synowi Kadera ręki Azemy wraz z połową Indyi bogactw.
Po dwóch miesiącach Meimendi powrócił; trzynaście razy padł na twarz przed Mahmudem nieśmiejąc i słowa powiedzieć. Sułtan zrozumiał to milczenie. »Zapewne (rzekł mu) smutne tylko przynosisz mi wieści.« Wezyr mu odpowiedział: »Panie! Nieba okryły ślepotą Kalifa Bagdadu. Niebaczny ten odmawia spowinowacenie się z synem Sebekthegina. Mówi, że Kaim nienawidzi kobiet, i że przysiągł nie żenić się aż przykład tego zobaczy w Abdulu.« — »I któż jest ten Abdul?« zawołał Sułtan.« — Jest to podły zbieg z Gazny (odpowiedział wezyr), którego mu dano za nauczyciela.« Podbijacz Indyjów wyszedł rozgniewany z sali Dywanu, zamknął się przez trzy dni, i czwartego rozkazał czynić przygotowanie do wojny; lecz na ten raz niepotrzebnemi się stały.
Dnia jednego Abdul rozpamiętywając nad goryczą, którą po piérwszych rozkoszach zaprawiona była reszta dni jego, postrzegł wchodzącą kobietę z zakrytą twarzą i rzucającą się do nóg jego. »Mądry i wstrzemięzliwy pustelniku! (rzekła mu) widzisz przed sobą najnieszczęśliwszą z niewiast. Miałam kochanka, któregom zdradziła. Poświęcił mi swój majątek, naraził życie swoje żeby moje ocalić, a jam się stała śmierci jego przyczyną. Nie żyje już zapewne, lecz zgryzoty moje zemściły się za niego, ścigają mię bez ustanku; jeżeli wiesz jaki sposób którym byś mię od nich mógł uwolnić, racz mi go wskazać: jeżeli zaś nie, pozwól niech u nóg twoich umrę«
Nieznajoma spuściła zasłonę; Abdul poznał Zeilę. »O Zeilo! (zawołał) powróconą mi jesteś nakoniec! znam ja dobrze, że dusza twoja niebyła stworzoną dla mojéj; lecz serce moje żałością zwiędniałe, nie może oddalić od siebie wspomnienia szczęścia którego kosztowało z tobą.»
Azema przyszła była z Bagdadu z Zeilą; ukryta za zasłoną z Kaderem i Kaimem czekała na pomyślny skutek obrotów sztucznéj swéj towarzyszki. Abdul powinszowanie ich odebrał. Kaim przypomniał sobie daną obietnicę, i żołnierze z Gazny nie rozlewali krwi ludu bagdadzkiego.
Śmiertelny! zachowaj tę naukę; szczęście nie jest stworzone dla ciebie. Lecz jeżeli jak Abdul ujrzysz gdzie obraz jego, chwytaj go skwapliwie; chodzisz bowiem z bespieczeństwem, a kamień który będzie grobowiec twój przykrywał, już się może nóg twych dotyka.
Dusza twoja podobna jest do wód równiny, podczas ciszy pogodne niebo zdaje się w niéj przezierać; lecz błotem się staje skoro tylko jest zburzona. Haffiz umiał się wyrzec miłości. Napis ten wyryty był na skale, którą wody Zenderutu oblewały. Sam Haffiz mieszkał w poblizkiéj jaskini; wnijście do niéj zakryte tylko było prostym brytem z rogoży, na wierzchu ten widać było napis: Najlepiéj zamknięte drzwi są te, które nie kuszą człowieka, żeby je otworzyć; Haffiz umiał się wyrzec bogactw. W rzeczy saméj złodzieje nie musieli mieć wielkiéj chęci rozbicia tego uchronnego mieszkania, nie naleźliby w niém tylko skórę tygrysa, która służyła za pościel, i pęk strzał, na których te słowa były napisane: Raz wypuszczone nie wracają więcéj w rękę mściwego człowieka; Haffiz wyrzekł się zemsty.
Nie było namiętności, od którychby się Haffiz nie uchronił przez mądrą jaką maksymę; lecz zdarzyło się, że wieczora jednego postrzegł podnoszącą się rogożę, która ustronne jego przykrywała mieszkanie: była to piękna Nurmahal, która umyślnie zabawić się z nim przyszła.