Powstanie Styczniowe 1863—1864/Demonstracje

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Dąbrowski
Tytuł Powstanie Styczniowe 1863—1864
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II. DEMONSTRACJE
Obudzenie się ducha narodowego. Ruch umysłowy w Warszawie. Pierwsze manifestacje. Żałoba narodowa. Nadzieje na Towarzystwo Rolnicze. Stanowisko Zamoyskiego. Trzydziestolecie wojny 1831 r. Rocznica Grochowska. Zajście na Starem Mieście. Mieszczaństwo. Myśl o adresie. Demonstracje 27 lutego. Pięciu poległych. Delegacja Miejska. Adres do cara. Wystąpienie Wielopolskiego. Rządy Delegacji. Echo w kraju. Koncesje marcowe. Początek rządów Wielopolskiego. Zamknięcie Delegacji Towarzystwa Rolniczego. Rzeź 8 kwietnia. Manifestacje dalsze. Charakterystyka chwili. Okoliczności, utrudniające uspokojenie. Represje. Rządy Wielopolskiego. Zachowanie się społeczeństwa. Manifestacje kościelne w Królestwie. Początek tegoż ruchu w innych dzielnicach. Litwa, Galicja. Lato 1861 r. Manifestacje. Rocznica Unji Lubelskiej. Radykalizm Litwinów. Stan wojenny na Litwie. Zachowanie się kleru. Arcybiskup Fijałkowski. Nabożeństwo za pomyślność Ojczyzny. Zjazd biskupów. Wybory do rad miejskich. Hr. Lambert. Zgon arcybiskupa i jego pogrzeb. Manifestacje październikowe. Stan wojenny. Dymisja hr. Lamberta i Wielopolskiego. Nowy namiestnik.

Takie były mniej więcej ówczesne ośrodki opinji narodowej w Warszawie. Nie były to, jak widzieliśmy, żadne spiski, za które ogłosili je, nietylko urzędowi rosyjscy, ale również i przesadnie lojalni nasi historycy Powstania. Inna rzecz, że te przygodne po większej części skupienia towarzyskie, ześrodkowawszy w sobie wszystko, co wówczas goręcej kochało Ojczyznę, co żywiej czuło niewolę i co chciało dla narodu pracować, wywarły duży wpływ na przebieg wypadków, i stały się, w braku legalnych zrzeszeń politycznych i w zastępstwie skrępowanej cenzurą prasy, prawdziwemi ogniskami pracy narodowej.
Wśród społeczeństwa coraz to wyraźniej ujawniało się odrodzenie ducha narodowego. Na tle ogólnej bierności względem jarzma moskiewskiego, zupełnie zazwyczaj od siebie niezależnie i dorywczo, poszczególne osoby, lub luźne kółka w Warszawie i na prowincji, zapoczątkowywały objawy protestu, czy to przeciwko ogólnemu kierunkowi polityki rosyjskiej, czy to przeciw poszczególnym jej objawom, czy wreszcie dla zamanifestowania patryotycznych uczuć. Głośniejszym z tego ruchu echem odbiły się zajścia podczas zjazdu monarchów w Skierniewicach i Warszawie. Cesarza austrjackiego i regenta pruskiego powitano wrogiemi okrzykami, natomiast ks. Hieronimowi Napoleonowi urządzono burzliwą owację. Na przedstawieniu galowym w Teatrze Wielkim rozlano asefetydę i obdarto sukno z loży cesarskiej... Weszło w zwyczaj tłumne uczęszczanie na pogrzeby dawnych żołnierzy i oficerów wojsk polskich, a na pogrzebie wdowy po bohaterskim obrońcy Woli w r. 1831, gienerałowej Sowińskiej, odbyła się pierwsza manifestacja patryotyczna. Zamawiano nabożeństwa za duszę bohaterów narodowych lub mężów, zasłużonych Ojczyźnie, co wreszcie zwróciło uwagę policji, i w końcu 1860, kilku z młodzieży aresztowano za udział w nabożeństwie za dusze „Adama-Juljusza-Zygmunta“.
W tym że czasie z inicjatywy Jurgensa, powzięto zamiar uroczystego świętowania 30-tej rocznicy wojny 1830/31 r. i dla podniesienia ducha mas ludu miejskiego zorganizowano manifestację uliczną w rocznicę powstania Listopadowego. W dniu też 29 listopada odprawiono nabożeństwa w kościołach, a wieczorem zebrała się liczna garść inteligiencji, młodzieży i rzemieślników pod figurą Matki Boskiej na Lesznie. Odśpiewano „Boże coś Polskę“, następnie młodzież rozdawała publiczności obrazki patryotyczne i krótkie pisma ulotne, poświęcone obchodowi, a przy rozejściu się odśpiewano „Jeszcze Polska nie zginęła“. Pierwsza ta jawna i zapowiedziana naprzód przez odezwy manifestacja obeszła się bez ofiar, co ośmieliło inicjatorów. Obudziło się też żywe zainteresowanie ruchem patryotycznym wśród szerszych mas ludności w Warszawie.
Dalszym ciągiem uczczenia pamięci nieszczęśliwej naszej ostatniej wojny z Moskwą, miały być: żałoba narodowa, oraz uroczyste i manifestacyjne święcenie rocznic wybitniejszych bitew w 1831 r. Pomysł żałoby narodowej stał się niezwykle popularny wśród ogółu. Zwłaszcza umocniła go w opinji publicznej Resursa Kupiecka — ognisko ówczesne towarzyskiego życia mieszczaństwa, kasując zabawy karnawałowe i zastępując je publicznemi odczytami treści popularno-naukowej, oraz cichemi zebraniami towarzyskiemi członków. Opornych zresztą, którzy próbowali sprzeciwić się żałobie, zmuszano do niej tłuczeniem szyb, niszczeniem toalet balowych i t. d., w czem celowała młodzież.
Podniecenie ogólne wyrażało się również w postaci anonimowych listów, któremi zasypywano znienawidzonych przedstawicieli władz, lub znanych ze swego moskalofilstwa Polaków, rozlepianiem afiszów podburzającej, lub choćby tylko humorystyczno-politycznej, treści i t. d. Rozpowszechniała się również moda noszenia ubiorów narodowych, jak czamarki, konfederatki, oraz zastępowania biżuterji emblematami patryotycznemi, w rodzaju oksydowanych orzełków polskich, pierścionków i broszek w formie kajdan lub korony cierniowej...
Dwa przedewszystkim cele miały na widoku koła patryotyczne: rozbudzenie ruchu patryotycznego według programu „jurgenszczyków“, co było bardzo popularne między mieszczaństwem warszawskim, wśród którego rej wodzili: finansiści Kronenberg, Rosen, fabrykant Szlenkier, prof. Akademji Medycznej dr. Chałubiński, kupcy: Kwiatkowski, Piotrowski, Natanson, szewc Hiszpański, nie licząc samego Jurgensa, Ruprechta i Kraszewskiego; oraz pociągnięcie do ruchu narodowego za Warszawą i miast prowincjonalnych, jak również szlachty. Wielkie też nadzieje pokładano w Zjeździe ogólnym Towarzystwa Rolniczego, wyznaczonym na Luty 1861 r. Mieszczaństwo na ten termin gotowało projekt przesłania do Petersburga adresu z przedstawieniem stanu kraju i z żądaniami reform w systemie rządów krajem. Adresy takie składano wówczas w całej Rosji, której poszczególne miasta, stany, korporacje zasypywały cara i rząd swemi petycjami. Echem tego ruchu adresowego był i projekt warszawski, omawiany żywo w Resursie. Do udziału w akcji adresowej chciano pociągnąć i szlachtę za pośrednictwem Tow. Rolniczego. Na szlachtę również miała widoki i młodzież, przygotowująca z racji wyznaczonych w programie Zjazdu rozpraw nad sprawą włościańską, oraz wobec przypadającej w parę dni po otwarciu posiedzeń Tow. Rolniczego rocznicy bitwy Grochowskiej — nowe manifestacje uliczne.
Prezes jednak Tow. Rolniczego, Andrzej Zamoyski, oraz jego najbliżsi, niechętnie patrzyli na ruch mieszczański, sprzeciwiając się wspólnej akcji adresowej. Natomiast pomoc czynną mieszczaństwo znalazło w przybyłych do Warszawy delegatach Zjazdu studentów polskich, uczęszczających do wszechnic w Rosji, których młodzież wysłała do Warszawy dla zawiązania stosunków z korporacjami warszawskiemi. Młodzi wysłańcy, specjalnie zainteresowali się adresem i dołączyli do postulatów, które miał on zawierać, żądanie otwarcia wszechnicy polskiej w Warszawie.
Młodzież szlachecka, przybyła licznie na posiedzenia Tow. Rolniczego, zainteresowała się żywo ruchem narodowym i z cała siłą temperamentu rzuciła się w wir agitacji. Obok też studentów, jak Majewski, Nowakowski, Godlewski, Frankowscy, wśród najczynniejszych „demagogów,“ jak ich wówczas nazywano, widzimy młodzież szlachecką, a niektórzy z niej, jak Apollo Korzeniowski, lub Józef Narzymski, zaaklimatyzowawszy się w mieście, zasłynęli potem na niwie literatury polskiej. Dzięki napływowi sił młodych, agitacja po przybyciu przeszło tysiąca szlachty do stolicy wzrosła. Odezwy, wiersze patryotyczne krążyły w tysiącznych odpisach, przypominając o żałobie narodowej, o konieczności uwłaszczenia chłopa, to znów wzywając do udziału w manifestacji Grochowskiej, na dzień 25 luty wyznaczonej. Jakoż tego dnia na Rynku Starego Miasta po nieszporach, odbyła się manifestacja: śpiewano pieśni narodowe i niesiono wśród kościelnych — chorągwie z patryotycznemi godłami. Żandarmerja konna i policja rzuciła się wówczas na tłum, płazując i siekąc szablami, zarówno manifestantów, jak i przypatrującą się im publiczność.
Oburzenie wśród ludności warszawskiej było wielkie. Inicjatorowie zaś, którzy, mimo aresztowania kilku z pośród siebie, a między nimi — Majewskiego i Denela, nie stracili energji, postanowili manifestację powtórzyć we dwa dni później, przyczym koniecznie wciągnąć do niej Towarzystwo Rolnicze. Zamoyski sprzeciwiał się wszelkiemi siłami jakimkolwiek stosunkom Towarzystwa z manifestantami; w tym też celu zarządził zakończenie obrad Zjazdu i opublikował uchwałę Towarzystwa w sprawie włościańskiej, orzekającą konieczność uregulowania kwestji rolnej drogą uwłaszczenia. Dla osłony zaś obrad Towarzystwa przed wtargnięciem manifestantów, Zamoyski zażądał od namiestnika, ks. Gorczakowa — oddziału piechoty, który w dniu 27 lutego od rana stał przed pałacem, gdzie odbywały się posiedzenia.
Pozatym władze zarządziły przygotowania wojskowe i policyjne dla zapobieżenia manifestacjom w całym mieście. Mimo to wszystko, manifestacje się odbyły.
Po odprawionym w kościele na Lesznie nabożeństwie, zebrani tam ruszyli drogą na Stare Miasto do środkowych dzielnic. Na Placu Zamkowym pochód został rozproszony nahajkami przez sotnię czerkiesów. Równocześnie niemal kozacy, biorąc ciągnący po Krakowskiem-Przedmieściu pogrzeb za nowy pochód, rzucili się na kondukt, zbili nahajkami i szaszkami księży, oraz rodzinę nieboszczyka, i połamali krzyż. Oburzyło to publiczność, zebraną tłumnie na trotuarach. Na przechodzące ulicą oddziały i patrole posypały się obelgi, a nawet kamienie. Wówczas będący niedaleko Zamku na służbie gien. Zabołockij kazał dać ognia w tłum. Strzały położyły trupem pięciu przechodniów: dwuch wychodzących z posiedzenia Tow. Rolniczego; obywateli ziemskich: Karczewskiego i Rutkowskiego; wracającego z roboty przy moście robotnika Brendla, rzemieślnika Adamkiewicza i ucznia szkoły realnej — Arcichiewicza. W dodatku ranione zostało kilkanaście osób.
Miasto po tych strzałach zawrzało. Szczególniej ludność rzemieślnicza i wyrobnicza na Starym Mieście, Powiślu, Rybakach i dalszych zaułkach, burzyła się, wołając o broń i szykując „jakie kto miał żelaztwo.“
W Resursie Kupieckiej, gdzie obradowano nad adresem, wieść o wypadkach ulicznych spadła piorunem na zebranych. Po licznych przemowach wysłano do Gorczakowa delegację, która zajmowała się ułożeniem zamierzonego do cara adresu. Delegacja ta dobrała jeszcze księży: Steckiego i Wyszyńskiego, którzy upominali się o znieważenie krzyża i pogrzebu, oraz porozumiała się z Andrzejem Zamoyskim, którego wezwał do siebie Namiestnik. W tym składzie wymogła ona cofnięcie z ulic wojska i policji, powierzenie zaś czuwania nad porządkiem straży obywatelskiej, oddanie rządów nad miastem Delegacji Obywatelskiej pod przewodnictwem lubianego w Warszawie gien. Pauluzziego, oraz pozwolenie na podanie adresu do cara i uroczysty pogrzeb pięciu poległych.
Natychmiast wspólnie ze szlachtą zajęto się ułożeniem adresu. Pierwszy projekt do niego złożył margrabia Wielopolski. Projekt ten jednak, zawierający potępienie dla Rewolucji Listopadowej — nazbyt wiernopoddańczy w tonie i ograniczający się do niewielu konkretnie wyrażonych, niemniej umiarkowanych życzeń, zebrani odrzucili. Przyjęto natomiast projekt jednego z obywateli, Edwarda Stawiskiego. Adres na drugi dzień wręczono namiestnikowi, i w ciągu krótkiego czasu opatrzono 17 tysiącami przeszło podpisów. Brzmiał on jak następuje:
„Najjaśniejszy Panie! Wypadki, obecnie zaszłe w Warszawie, stan wzburzenia umysłów, jaki je wywołał i po nich nastąpił, głębokie uczucie boleści, przejmujące wszystkich, powodują nas w imieniu kraju zanieść do tronu Waszej Cesarsko-Królewskiej Mości prośbę w nadziei, że szlachetne serce jego wysłucha głosu nieszczęśliwego narodu.
„Wypadki te, od opisu których wstrzymujemy się, nie są wybuchem jakiejś pojedyńczej warstwy narodu; są one jednomyślnym, gorącym objawem tłumionych uczuć i niezaspokojonych potrzeb. Długoletnie cierpienia narodu, od wielu wieków wolnemi instytucjami rządzącego się, pozbawienie go nawet wszelkiego organu legalnego, za pomocą którego mógłby bezpośrednio przemawiać do tronu i objawiać swoje życzenia i potrzeby, postawiły kraj w tem położeniu, że ofiarami może tylko głos podnieść, dla tego też poświęca ofiary.
„W duszy każdego mieszkańca tego kraju bije silne poczucie odrębnej wśród ludów europejskich narodowości. Poczucia tego ani czas, ani wpływ rozlicznych wypadków, zniszczyć, ani nawet osłabić nie zdołał. Wszystko, co je obraża i nadweręża, do głębi wstrząsa i niepokoi umysły.
„Widzi kraj z boleścią, że gdy potrzeba ta nie została zaspokojoną, powstał stąd brak zaufania nieodzownego w stosunkach pomiędzy rządzącymi i rządzonymi. Zaufanie to nie wróci, póki użycie gwałtownych, bezskutecznych środków represyjnych nie ustanie.
„Kraj ten, równający się niegdyś stopniem cywilizacji z innemi krajami Europy, nie przyjdzie do rozwinięcia swych moralnych i materjalnych zasobów tak długo, dopóki zasady, płynące z ducha narodu, jego tradycji i historji, nie będą przeprowadzone w kościele, w prawodawstwie, w wychowaniu publicznem, zgoła w całym społecznym organizmie. Życzenia tego kraju tem są gorętsze, że w rodzinie ludów europejskich, on tylko już jeden pozbawiony jest tych koniecznych warunków bytu, bez których żadna społeczność dojść nie może do poznania celów, dla których ją Opatrzność do użycia powołała.
„Składając ten wyraz cierpień i gorących życzeń naszych u stóp tronu, ufni we wspaniałomyślność Monarchy, odwołujemy się z zupełną wiarą do głębokiego uczucia sprawiedliwości Waszej Cesarsko-Królewskiej Mości“.
Wręczyła Namiestnikowi ten adres deputacja, do której szlachta wydelegowała Andrzeja Zamoyskiego i hr. Małachowskiego, mieszczaństwo zaś — Kronenberga i Szlenkiera. Piątym członkiem, a zarazem przewodniczącym deputacji, był arcybiskup Fijałkowski.
Rządy miastem przeszły w ręce Delegacji, która przedewszystkiem zajęła się uspokojeniem wzburzonej ludności. Straż obywatelską, złożoną wyłącznie niemal z młodzieży, zorganizowanej przez D-ra Chałubińskiego, zastąpiła wkrótce straż konstablów. Na jej czele stała Dyrekcja, w której zasiedli: Jurgens, Ruprecht, Rafał Krajewski, Kwiatkowski, Natanson, pastor Otto i jeden z księży. Czuwała ona nad porządkiem w mieście w ciągu całego niemal miesiąca. W Delegacji zasiadali: ks. Wyszyński, ks. Stecki, gienerał Lewiński, Ksawery Szlenkier, Leopold Kronenberg, Karol Beyer, Matias Rozen, Jakób Piotrowski, J. I. Kraszewski, Józef Kenig, Stanisław Hiszpański, August Trzetrzewiński, Dr. Chałubiński. Oprócz nich, zaproszono do niej później: nadrabina Meiselsa, J. Natansona, mecenasa Henryka Krajewskiego, zduna K. Nitkowskiego, b. pułkownika w. p. Fiszera, delegowanych Tow. Rolniczego: Trembickiego i Henryka Potockiego, reprezentanta młodzieży, Kuczkowskiego, i paru mniej znanych.
Pogrzeb pięciu poległych odbył się 2-go marca, przy udziale duchowieństwa wszystkich wyznań z wyjątkiem prawosławnego. Pastorowie i rabini manifestowali łączność Polaków bez względu na różnicę wyznania. Niezliczone tłumy odprowadziły ofiary na cmentarz Powązkowski, a składki na wsparcia dla rodzin i na pomnik poległych w ciągu dwu tygodni dały drobnemi kwotami 128,248 złp. Nabożeństwa za nich odbywały się po całym kraju i wszędzie za przykładem Warszawy powstawały delegacje obywatelskie, biorące w swoje ręce kierownictwo ruchem narodowym, jaki się ujawnił z olbrzymią siłą. Objawy tego ruchu dowodziły podniosłego nastroju wśród społeczeństwa. Cechy warszawskie i zgromadzenia kupieckie zniosły wszelkie ograniczenia dla żydów, którzy ze swej strony, z rabinatem na czele, zaznaczali swój patryotyzm polski. Po całym kraju zakładano szkoły, ochrony, resursy rzemieślnicze, otwierano czytelnie. Święta wielkanocne dały powód do bratania się stanów: w pałacach arystokracji, finansiery i przemysłowców zastawiano stoły ze święconem dla uboższej ludności, ofiarność na biedę warszawską i prowincjonalną doszła do olbrzymich rozmiarów, Poza działalnością jednak kulturalną i wypuszczeniem na wolność więźniów politycznych, Delegacja bacznie strzegła się polityki. Owszem, w lojalności swojej dochodziła do przesady, czym wywołała nawet nieprzyjazne dla siebie manifestacje ze strony młodzieży.
Nie uchroniła jej ta lojalność od rozwiązania. Nadeszła w połowie marca odpowiedź na adres, w której car ostro zwracał uwagę na niewłaściwość wystąpień warszawskich i, acz zapowiadał reformy i zapewniał o swojej trosce o Polaków narówni z innymi poddanymi, jednak groził represjami w razie powtórzenia się podobnych objawów w przyszłości. Niedługo potym Delegacja Miejska i Straż konstablów zostały rozwiązane, a z wybitniejszych członków Delegacji utworzono Tymczasowy wydział przy zarządzie miasta, przemianowany wkrótce na Tymczasową Radę Municypalną. Jednocześnie ogłoszone zostały zapowiedziane reformy. Pod wieloma względami zawiodły one oczekiwania, były jednak dużego znaczenia dla życia narodowego.
Zniesiony został przedewszystkim Okręg naukowy i przywrócona Komisja Rządowa Oświecenia i Wyznań, której Dyrektorem mianowany został margrabia Wielopolski. Obok tego zapowiedziana została gruntowna reforma szkolnictwa i otwarcie wyższych uczelni, jak również samorząd miejscowy: gubernialny, powiatowy oraz miejski. Pozatym przywrócono Radę Stanu, w skład której mieli wejść, obok mianowanych radców Stanu, dygnitarze duchowni i wybitni obywatele kraju.
Reformy te były owocem, z jednej strony starań i prac wysłanego do Petersburga przez Gorczakowa wyższego urzędnika Komisji spraw wewnętrznych, Karnickiego, i sekretarza stanu do spraw Królestwa Polskiego, Tymowskiego, z drugiej zaś strony — rezultatem wystąpienia margrabiego Wielopolskiego, który, nie mogąc porozumieć się ze szlachtą i Delegacją w Warszawie, samodzielnie wobec Gorczakowa wystąpił, jako rzecznik potrzeb społeczeństwa polskiego i złożył memorjał w sprawie koniecznych reform.
W Wielopolskim też widziano głównego autora reform, a łącząc je z jego dawną polityką kompromisu Polski z Rosją, odrazu na nie spoglądano nieufnie.
Nieufności tej nie rozproszyły dymisje niektórych nienawistnych dostojników, a w pierwszej linji złego ducha ostatnich czasów, Muchanowa, któremu udowodniono udział, a nawet inicjatywę w rozpowszechniającej się w ciągu marca po Królestwie agitacji wśród chłopów przeciwko dworom i ludności miejskiej. Wyrazem niezadowolenia ludności stały się wznowione po przerwie blizko miesięcznej manifestacje uliczne, szczególniej zaś „kocie muzyki“ pod oknami znienawidzonych osobistości.
Wielopolski wśród tego podnieconego nastroju społeczeństwa zaznaczył nieznajomość stosunków i szorstkość, graniczącą z bezwzględnością. Duchowieństwo zraził zaraz na wstępie, przyjmując przedstawiających mu się dostojników kościelnych ostrą przemową, w której pośrednio składał na kler winę demonstracji; szlachtę oburzył rozwiązaniem zasłużonego krajowi i popularnego niezwykle wśród ogółu Towarzystwa Rolniczego. Do rządów zaś przystąpił — trzeba dodać — z zapowiedzią surowego ścigania „anarchji ulicy“, czem rozdrażnił ogół, który w ciągu całego okresu rządów Delegacji dawał właśnie dowody dojrzałości społeczeństwa i podniosłego nastroju ducha.
Rozdrażnienie to wywołało straszną katastrofę w dniu 8 kwietnia. Manifestacje uliczne, urządzone dnia tego dla zaprotestowania przeciwko zamknięciu Tow. Rolniczego, zostały na Placu Zamkowym i przyległych ulicach stłumione salwami piechoty, które położyły kilkaset trupów i rannych. Wielopolski, inicjator represji, stał się po tym strasznym fakcie najbardziej znienawidzoną osobistością w kraju, gdy równocześnie z tym prezes zamkniętego Towarzystwa Rolniczego „Pan Andrzej“, zyskał popularność niesłychaną. Margrabia jednak nie ustąpił. Zająwszy jeszcze stanowisko dyrektora Komisji Sprawiedliwości, po dymisji protestującego przeciw gwałtom 8 kwietnia — Wołowskiego, energicznie prowadził dalej swoją sprawę, chcąc złamać ruch zapomocą represji. Władze rosyjskie również poszły tą samą drogą: masowe areszty były na porządku dziennym, dzień po dniu wychodziły przepisy zabraniające, czy to ubiorów patryotycznych, czy to emblematów narodowych, czy wreszcie nabożeństw dodatkowych, licznych pogrzebów, zebrań i t. d. Wojsko stale obozowało na ulicach miasta, a policja z oberpolicmajstrem Rozwadowskim szykanowała publiczność dotkliwie, następca zaś zmarłego w kwietniu namiestnika Gorczakowa, stary zdziwaczały gien. Suchozanet, wysilał się na najrozmaitsze pomysły dla zgniecenia „buntu“, którego wcale nie było.
Wszystko to razem nie mogło w żaden sposób wpłynąć na uspokojenie się wrzenia, dla którego dość było powodów w kraju. Królestwo bowiem przechodziło w tym czasie kryzys gospodarczy. Po kilkoletnich nieurodzajach i klęsce szarańczy, drożyzna chleba i produktów żywnościowych pierwszej potrzeby była niesłychana. Wprowadzenie maszyn parowych do przemysłu fabrycznego wyrzuciło w tym właśnie czasie na ulicę sporo robotników. W Łodzi zaszły nawet poważne zaburzenia z tego powodu. Równocześnie wielu czeladzi i majstrów pozbawił chleba kryzys, jaki przechodziły rzemiosła. Po miastach też tłumy ludu wałęsały się bez pracy, po wsiach — ciężkie warunki bytu, a po części agitacja prowokatorów, o której mówiliśmy wyżej, wywoływały strejki rolne, dla których stłumienia musiano w kilku miejscowościach używać wojsko.
Manifestacje też trwały. Nad grobem pięciu poległych i mogiłami ofiar rzezi kwietniowej — wciąż gromadziły się tłumy, rozlegały się śpiewy patryotyczne... Deportowani z Warszawy do miejsc stałego zamieszkania manifestanci stawali się na prowincji inicjatorami manifestacji, które powoli weszły w użycie wszędzie, a w kilku miejscowościach doprowadziły o starć z wojskiem. Mianowani do miast gubernialnych naczelnicy wojenni dopuszczali się drażniących ogół nadużyć i okrucieństw. W Płocku np. obito rózgami panie i panny, aresztowane podczas śpiewania „Boże, coś Polskę“ w czasie nabożeństwa majowego. Młodzież ze wszystkich szkół rozpędzono, zamykając rok szkolny wcześniej i przerywając naukę aż do przeprowadzenia zapowiedzianej reformy szkolnej. Ogół społeczeństwa, podrażniony tym wszystkim, obojętnie przyjmował doniosłe reformy, opracowane przez Margrabiego, lub też pod jego kierunkiem. Równouprawnienie żydów dekretem 25 maja, zamiana pańszczyzny na czynsz dekretem 16 t. m., zapowiadające rozwiązanie dwu drażniących spraw naszych, przeszły bez echa niemal. Tak samo obojętnie przyjęto mianowanie szeregu wybitnych i znanych krajowi obywateli na członków Rady Stanu, ogłoszenie regulaminu samorządowych rad municypalnych i powiatowych, lub masowe usuwanie z urzędów Rosjan i zastępowanie ich Polakami, co z energją przeprowadzał Wielopolski we wszystkich dykasterjach. Głośnym natomiast echem odzywały się w kraju wszelkie nietakty Margrabiego, jak choćby dymisje udzielone Kazimierzowi Wójcickiemu i historykowi Joachimowi Bartoszewiczowi, dawnym przeciwnikom Margrabiego w polemice o zagarnięte swego czasu przez niego do Chrobrza, a następnie dopiero po szeregu procesów przekazanych Bibljotece Ordynacji Krasińskich Zbiory i Bibljotekę Konstantego Świdzińskiego, zapisane ogółowi, lub też zajście z uczniami sąsiadującej z jego urzędowym mieszkaniem Szkoły realnej i wiele innych rzeczy.
Latem, okazję do imponujących manifestacji kościelnych dały w krótkim od siebie przeciągu czasu zaszłe zgony dwuch wybitnych wodzów Emigracji naszej: Joachima Lelewela i księcia Adama Czartoryskiego. Uroczyste nabożeństwa żałobne odbyły się w kościołach, kirchach i synagogach całego kraju, a niemal wszystkie kończyły się śpiewaniem pieśni narodowych. Nastąpiły nowe represje, poczym wzburzenie kraju wzrosło jeszcze bardziej. Lud Warszawy i innych miast na każdym kroku okazywał nienawiść moskalom. Na ulicach publicznie znieważano oficerów i żołnierzy, bojkotowano Rosjan w restauracjach i cukierniach, oddziałom wojska, przeciągającym ulicami miast, urządzano kocie muzyki; osoby, podejrzane o szpiegostwo lub donosicielstwo, bito na ulicy bez litości. To znowu policja i prowincjonalni naczelnicy wojenni popełniali mnóstwo i gwałtów, o co Wielopolski ostro upominał się u Suchozaneta; często też pomiędzy Namiestnikiem a Margrabią wybuchały gwałtowne sceny na posiedzeniach Rady Stanu. Wielopolski kilkakrotnie groził ustąpieniem z urzędu a raz nawet, w końcu lipca, podał się do dymisji, motywując krok swój trudnościami uspokojenia kraju wobec ciągłych nadużyć i gwałtów ze strony moskali. Dymisja jednak Margrabiego nie została przyjęta.
Inne dzielnice polskie dotrzymywały placu Warszawie i Królestwu w ruchu narodowym. Litwa, gdzie szlachta do niedawna całkowicie była pogrążona w polityce ugodowej, ruszyła się pierwsza. Już w d. 8 maja w Katedrze Wileńskiej z inicjatywy przybyłej na ferje młodzieży uniwersyteckiej z braćmi Limanowskimi: Józefem i Bolesławem — dzisiejszym patryarchą socjalizmu polskiego na czele — rozległo się „Boże coś Polskę“ i mimo areszty i zesłania, jakie spadły na uczestników tej manifestacji — ruch nie wygasł. Za Wilnem poszło Kowno, mając na czele lekarza Konrada Chmielewskiego i Tadeusza Korzona, a następnie — inne okolice Litwy, głównie zaś Białostoczyzna i sam Białystok, gdzie w dniu 19 lipca doszło do zajść z wojskiem. W Kijowie i na Rusi nie odważano się jeszcze na manifestacje uliczne, natomiast wrzało wśród młodzieży, gdzie rej wodzili Stefan Bobrowski, Ignacy Chmieleński, Tomasz Burzyński, Włodzimierz Milowicz, a która była już oddawna zorganizowana w korporacje. Z innych zaborów ruch narodowy na wzór warszawskiego ujawnił się w zaborze austryackim: we Lwowie w końcu lipca zaszły manifestacje uliczne i starcia z wojskiem na miejscu egzekucji powstańców z 1846 r.: Wiśniowskiego i Kapuścińskiego. Energiczne jednak postępowanie władz austryackich stłumiło manifestacyjny ruch odrazu. Galicja zresztą zbyt była w tym czasie zajęta sesją sejmu i wynikłemi podczas niej kwestjami, ażeby mógł tam zaznaczyć się mocniej ruch narodowy w postaci manifestacji. Przy tem ówczesna polityka austrjacka szła drogą ulg dla Polaków, już od dłuższego czasu.
W zaborze zaś rosyjskim ruch manifestacyjny rozwinął się z niebywałą siłą w sierpniu. Odezwy, pisane i litografowane, krążyły w ogromnej ilości, a wreszcie 6 sierpnia ukazał się pierwszy numer konspiracyjnie odbijanego w tajnej drukarni, urządzonej przez braci Frankowskich i ucznia Szkoły sztuk pięknych, późniejszego malarza Sybiru — Sochaczewskiego, pisma — „Strażnica“. Redakcję „Strażnicy“ objął Agaton Giller, składał zaś ją i odbijał zecer Józef Szumański, gorący patryota, poległy następnie w zbrojnej walce z Moskwą. W tym że czasie ogół zaś cały podniecony był niezwykle krążącą we wszystkich dzielnicach zaboru, litografowaną odezwą, wzywającą do uroczystego świętowania 12-go sierpnia, jako rocznicy Unji Lubelskiej. Pomimo też gróźb i przeszkód ze strony władz, olbrzymia ta manifestacja udała się znakomicie. Przeszło 30,000 ludzi, okolicznych mieszkańców i przybyłych ze wszystkich stron dawnej Rzeczpospolitej osób manifestowało pod grozą bagnetów ustawionego wojska, między Kownem i Aleksotą; w większości miast, nie wyłączając Warszawy, przez cały dzień sklepy były zamknięte, a świątecznie przybrana publiczność krążyła po ulicach; wieczorem okna zajaśniały wspaniałą iluminacją.
Na całej Litwie manifestacja ta wywarła niesłychane wrażenie. Ruch narodowy, kierowany przez młodzież, kształcącą się w uniwersytetach rosyjskich, wzrastał szybko. W Wilnie, Kownie, Mińsku, Grodnie, Białymstoku, zaczęły powstawać koła, o kierunku wybitnie radykalnym. Wogóle młodzież, działająca na Litwie, była o wiele bardziej krańcowa, niż w Warszawie i wogóle Królestwie. Było tam sporo działaczy, co całkowicie poświęcili się sprawie polskiej, łącząc ją ściśle ze sprawą ludową. Zniesienie poddaństwa i uwłaszczenie chłopa — było dla nich równoznaczne ze sprawą przyszłego powstania, a Polski czy Litwy innej, niż ludowa, nie rozumieli oni zupełnie. Takim np. był Konstanty Kalinowski, skończony prawnik uniwersytetu petersburskiego, który, jako ręczny tkacz, przebiegał Litwę, agitując wśród ludu; takim był również ks. Antoni Mackiewicz, co po ukończeniu uniwersytetu wstąpił do seminarjum i zostawszy księdzem, osiadł wśród ludu żmudzkiego, przygotowując go do przyszłego powstania. A i miejscowi działacze litewscy wogóle byli to przeważnie krańcowi radykali, jak kapitan sztabu gieneralnego Zwierzdowski, organizujący Wilno, inżynier Bronisław Szwarce, który utworzył mocną organizację w Białostoczyźnie, czy późniejszy gienerał Komuny paryskiej, wówczas — inspektor korpusu leśniczych — kapitan Walery Wróblewski — w Sokółce... Wszyscy oni komunikowali się bezpośrednio z kołami oficerskiemi w Petersburgu, zostającemi pod wybitnym wpływem rewolucyjnych socjalistów rosyjskich: Czernyszewskija, Hercena, Dobrolubowa, Bakunina... Wydawany w Londynie przez Hercena „Kołokoł“ na Litwie i Rusi był popularnym niezmiernie, a petersburscy spiskowcy wojskowi, pochodzący z Litwy i Rusi, jak Zygmunt Sierakowski, Jarosław Dąbrowski, byli wielką powagą w rewolucyjnych kołach rosyjskich. Nic tez dziwnego, że na Litwie ruch przybrał odrazu ostrzejsze formy, niż w Królestwie, i w dniu 24 sierpnia gienerał-gubernator wileński, Nazimow, ogłosił stan wojenny w Wilnie, Grodnie, Białymstoku, Brześciu Litewskim i całej guberni Kowieńskiej, gdzie wśród ludu, dzięki agitacji rewolucjonistów w rodzaju ks. Mackiewicza, ruch rósł i ujawniał się groźnie.
W Królestwie Polskim, manifestacja 12 sierpnia również oddziałała podniecająco. Każdy nieomal odpust, każda uroczysta pielgrzymka do Częstochowy, Skempego, Radecznicy, przeistaczała się w olbrzymią manifestacje ogarniającą, tłumy.
Duchowieństwo, mimo oporu niektórych biskupów, stawało po stronie ruchu, ogłaszając to w odezwie rozpowszechnionej po całej Polsce w święto Matki Boskiej 15 sierpnia. Wiadomo zresztą było, że sam arcybiskup Fijałkowski całą duszą sprzyja sprawie narodowej i że z powodu napiętych w tym czasie stosunków pomiędzy Papieżem a carem, i wobec łączności kościoła ze sprawą polską na Litwie i Rusi — zdrowa polityka wymaga łączności katolicyzmu ze sprawą wyzwolenia Polski z pod władzy schyzmatyckiego caratu.
Zresztą nieliczne objawy oporu przeciwko polityce narodowej ze strony wyższych duchownych spotkały się z niezwykle energicznym protestem społeczeństwa. Biskup zaś kujawsko-kaliski Marszewski — znany ze swego moskalofilstwa, podczas wizytacji kościoła w Łęczycy został obrzucony kamieniami i błotem, oraz wyproszony wśród wymysłów i kociej muzyki z miasta.
Dzięki temu nastrojowi duchowieństwa, szczególniej zakonnego, ruch manifestacyjny, patryotyczno-religijny ogarnął szybko kościoły w Królestwie. W Warszawie nie minął dzień bez jakiegobądź nabożeństwa „za pomyślność Ojczyzny“ lub „za Rodaków“, na które zapraszała ta czy inna grupa społeczna, zawodowa lub towarzyska. Miasto było formalnie zasypane odezwami, w których o takich nabożeństwach, ogłaszały, czy to „Zgromadzenie czeladzi szewskiej“, czy „Panny, trudniące się krawieczyzną“, aptekarze, budowniczowie, „Krupiarki“, „Sprzedający włoszczyznę i owoce za Żelazną Bramą“, „Druciarze“, „Furmani piwowarscy i składników“, „Zgromadzenie woziwodów“, i „Handlujące zieleniarki ze Starego Miasta“, „Terminatorzy kowalscy“ i „Artyści Muzyczni“, „Literaci i Artyści Polscy“, czy „Ucznie Zgromadzenia blacharskiego“ i t. d. Nabożeństwa te zawsze kończyło śpiewanie „Boże coś Polskę“, „Z dymem pożarów“, „Boże Ojcze“ oraz odpowiednio zmienionych i do potrzeb chwili dostosowanych suplikacji...
Na początek września wyznaczono odezwami grubą żałobę narodową, jako w trzydziestą rocznicę oblężenia i zdobycia Warszawy przez Moskwę. Przez cały wrzesień ruch kościelno-manifestacyjny nie osłabł ani na chwilę, zarówno w Warszawie, jak i na prowincji, a na październik odezwy zapowiadały szereg na większą skalę pomyślanych i zorganizowanych manifestacji dla uczczenia rocznic śmierci Tadeusza Kościuszki i księcia Józefa. Miano również święcić pamiątkę Unji Horodelskiej na wzór świętowania rocznicy Unji Lubelskiej przez Zjazd wszystkich ziem Rzeczypospolitej w Horodle, jak wówczas w Kownie. W tym też duchu szła żywa agitacja wśród ludności unickiej i ruskiej. Manifestacja ta bowiem obliczona była na pociągnięcie do wspólnego działania w duchu niepodległościowym Rusi.
Ten ruch religijno-patryotyczny, ześrodkowany w kościołach i ujawniający się wyłącznie nabożeństwami, wywołał ze strony rządu rosyjskiego, to ustępstwo, że od 26 sierpnia namiestnikiem Królestwa został na miejsce Suchozaneta, katolik, przysłany z misją pojednawczą — gien. hr. Lambert.
Nowy namiestnik rozpoczął rządy od cofnięcia wojska z ulic Warszawy, wysłania do naczelników wojennych instrukcji z poleceniem złagodzenia postępowania z ludnością, oraz od ogłoszenia terminu wyborów do rad miejskich.
Ani te jednak ulgi, ani energja nowego gienerał-gubernatora Warszawy, gien. Gerstenzweiga, nie zapobiegły manifestacjom. W dodatku zaś, sprawa porządku publicznego skomplikowała się przez rozruchy, jakie tłum żydowski, podjudzany przez fanatycznych cadyków, urządzał przeciwko żydom postępowym, stronnikom asymilacji.
Policji jednak udało się ruch ten opanować dość szybko, dzięki współdziałaniu żywiołów umiarkowanych, z pośród społeczeństwa. Dość korzystnie również przedstawiała się sprawa wyborów do Rad miejskich. Krańcowo-patryotyczne żywioły, które coraz więcej znane były pod nazwą „czerwonych“, lub też „czerwieńców“, w przeciwstawieniu do „białych“, jak nazywano umiarkowanych, chciały udaremnić tę reformę, w której widziano próbę pojednania się z Rosją. Po Warszawie więc i miastach prowincjonalnych krążyły gęsto odezwy, wzywające do bojkotowania Rad miejskich i wyborów do nich. Gdy zaś odezwy te przebrzmiały bez echa, w Warszawie i kilku miejscach na prowincji, „czerwoni“ próbowali wywołać awantury i rozbić wybory. Umiarkowani jednak wzięli górę i wybory wszędzie odbyły się w zupełnym porządku. Próby zaburzeń samo społeczeństwo potrafiło stłumić w zarodku.
Gorzej szło z manifestacjami. Zjazd biskupów i przełożonych zakonów, zwołany przez Wielopolskiego, kategorycznie odmówił potępienia manifestacji kościelnych, poszczególni zaś jego członkowie bardzo ostro ścierali się z Margrabią, którego w końcu Zjazdu, mimo jego stanowiska szefa urzędu do spraw wyznań, zignorowano zupełnie, podając protokuł Zjazdu i uchwały jego, zawierające postulaty kleru w Królestwie — bezpośrednio namiestnikowi.
Zgon Arcybiskupa, jaki zaszedł 5 października, i uroczysty pogrzeb jego 10 t. m. dały sposobność do nowych manifestacji. Chowano Arcybiskupa, jako prymasa, z niesłychaną uroczystością i pogrzebowi nadano charakter olbrzymiej nawet na owe czasy manifestacji patryotycznej.
Fakt ten, a także wiadomości z pod Horodła mocno zatrwożyły zarówno Lamberta, jak Wielopolskiego.
Do Horodła, gdzie miano odbyć 10 października obchód Unji, wprawdzie wojsko manifestantów nie dopuściło, niemniej powstrzymana przez silny oddział piechoty z armatami procesja uroczysta, w której brało udział kilkuset księży rzymskokatolickich i unickich, oraz kilkanaście tysięcy osób, przybyłych z różnych okolic ziem Rzeczpospolitej, doszła do Bugu i tam odprawiona została msza polowa z patryotycznym kazaniem bazyljanina ks. Laurysiewicza, oraz śpiewaniem hymnów narodowych. Opublikowany też został „Protest Horodelski“, podpisany przez zebranych na tej manifestacji przedstawicieli wszystkich województw Rzeczypospolitej. „Protest“ zawierał zaznaczenie poczucia nieprzedawnionych praw Polski, Litwy i Rusi do niepodległości i protest przeciwko gwałtom rozbioru.
Przerażony temi wieściami, a także raportami naczelników wojennych o manifestacjach, jakie miały miejsce w tymże czasie, a nawet tego samego dnia, co pogrzeb Arcybiskupa i obchód w Horodle, t. j. 10 października, w rocznicę pogromu Maciejowickiego, na tym pobojowisku, jak również na polach Racławic, gien. Lambert zdecydował się ulec naleganiom z Petersburga i ogłosił 14 października stan wojenny w Królestwie.
Miało to bezpośrednio zapobiec zapowiedzianym na 15 t. m. manifestacjom kościelnym, jako w rocznicę zgonu Tadeusza Kościuszki. Mimo to zapowiedziane nabożeństwa odbyły się. Tysiące ludu wypełniły kościoły: Św. Krzyża, Bernardynów i Św. Jana w Warszawie; po zakończeniu zaś egzekwji zabrzmiało wszędzie „Boże, coś Polskę...“
Gien. Gerstenzweig nakazał kościoły otoczyć wojskiem, a następnie aresztować wszystkich mężczyzn. Gdy zaś publiczność nie wychodziła, żołdacy wdarli się do Katedry Św. Jana i do Bernardynów, i znęcając się nad publicznością, przeszło 1700 mężczyzn odprowadzili do cytadeli.
Zajścia te wywarły straszne wrażenie w mieście. Duchowieństwo natychmiast na znak protestu przeciw gwałtom zamknęło kościoły w Warszawie, potym nastąpiło zamknięcie świątyń luterskich i kalwińskich, oraz synagog. Stała się manifestacja potężna, której władze się ulękły. Lambert natychmiast kazał uwolnić aresztowanych, a gdy skutkiem tego między nim a Gerstenzweigiem przyszło do sprzeczki, nastąpił pojedynek amerykański i Gerstenzweig odebrał sobie życie. Lambert jednak, chory i zdenerwowany do najwyższego stopnia, podał się do dymisji i wyjechał z Warszawy.
Rządy objął znów gien. Suchozanet.
Nastąpiły w Warszawie masowe aresztowania. Uwięziono przewodniczącego w kapitule ks. kanonika Białobrzeskiego, pastora Otto, nadrabina Meizelsa, kilku rabinów i niemal że wszystkich członków Delegacji Miejskiej, urzędującej w marcu. Wogóle brano czymkolwiek wyróżniające się jednostki. Wielopolski groźną depeszą wezwany został do Petersburga, a wkrótce potem ogłoszona została jego dymisja ze stanowisk Dyrektora Komisji Rządowych — oświecenia i wyznań, oraz sprawiedliwości.
Areszty i masowe deportacje do Rosji z Warszawy przeszły na prowincję. Naczelnicy wojenni znowu uzyskali zupełną wolność postępowania — zaczęły się też straszne nadużycia władzy i gwałty nad spokojną ludnością, podczas gdy działacze rewolucyjni z obozu „czerwonych“, dobrze zakonspirowani, umieli z łatwością uniknąć szponów żandarmerji i policji.
Ponura też cisza zaległa Królestwo, gdy w początkach listopada przybył do Warszawy i objął władzę z nakazem surowego systemu rządów i ukrócenia za wszelką cenę ruchu rewolucyjnego, nowy namiestnik, gien. Lüders.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Dąbrowski.