Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom V/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody czterech kobiet i jednej papugi |
Wydawca | Alexander Matuszewski |
Data wyd. | 1849 |
Druk | Jan Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz, Tristan ile razy spotkał się oko w oko z Willemem lub Van-Dickiem, tyle razy z trudnością przychodziło mu wstrzymać się od śmiechu. Zresztą, na twarzy żadnego z nich nie można było dostrzedz najmniejszéj obawy lub wyrzutu. Gdy nadeszła godzina obiadowa, komissant zbliżył się. do kupca, a ten czule ścisnął go za rękę, poczém zbliżywszy się do Eufrozyny pokłonił się z uszanowaniem, ale biegłe oko Tristana potrafiło dostrzedz w tym ukłonie pewną oznakę miłości i miłego przepędzenia nocy.
Van-Dick zaś w téj chwili odwrócił oczy w inną stronę, a tém samém nie mógł nic dostrzedz. Poczém Willem poszedł do Tristana, który, oszczędzając mu połowę drogi, z życzliwością dotknął swą białą i delikatną ręką dużéj i czerwonéj ręki kommissanta.
— Jakże się pan miewasz? zapytał ten ostatni czerwieniąc się, jak ten, co zaczyna mówić pierwsze wyrazy zdania oddawna przygotowanego.
— A pan, panie Willem?
— Doskonałe, bardzo dziękuję: szmer wody na kanale, czy nie zawcześnie pana przebudził?
— Nie mogłem go słyszeć, bo mój pokój wychodzi na ogród.
Willem zaczerwienił się jak wiśnia, ale jedno spojrzenie Eufrozyny, potrafiło go uspokoić.
— Czy pan masz jakie książki? zapytał kommissant, musisz być przyzwyczajony późno zasypiać.
— Przeciwnie, odrzekł Tristan, chcąc uspokoić biednego chłopca, a tém samem być z nim w zgodzie, przeciwnie, zasypiam wcześnie snem twardym, który trwa aż do dnia białego. Tristan nie pomylił się, bo twarz Willema wypogodziła się zupełnie.
Usiedli do stołu, Willem między Eufrozyną a dzieckiem, a Tristan obok Van-Dicka i Eufrozyna.
Podano kotlety, jaja na miękko i herbatę.
Co za wyborne kotlety, zawołał Tristan, pozwól pani powinszować sobie dobréj kucharki; dopiero drugi raz mam zaszczyt zasiąśdź przy waszym stole, a zdaje mi się, że nigdzie nie miałem lepszéj uczty.
I mówiąc te słowa, Tristan spojrzał ukradkiem na Van-Dicka, który bardziéj oswojony z podobnemi rzeczami niż kommissant, nie zwracając uwagi na spostrzeżenie swego gościa, rozkrawał uważnie jajko, a otworzywszy patrzył na nie z przyjemnością smakosza.
— Rzeczywiście odpowiedziała Eufrozyna Athenais jest doskonałą kucharką, spokojną, przychylną, za co też oboje ją bardzo lubimy.
Zdawało się Tristanowi, że na te słowa Willem i Eufrozyna spojrzeli na siebie z uśmiechem, gdy tymczasem pan domu, jak wielki znawca połykał białko od jaja.
Edwardek, który naturalnie nic nie mieszał się do rozmowy, tłukł niezręcznie jaja zamiast ich otwierać, i wylewał na talerz białka pomięszane z żółtkami.
Willem kazał odmienić talerz i sam mu przyrządził jajko, a Van-Dick patrząc na Tristana, zdawał się spojrzeniem mówić:
— Patrzno jak on jest dobry i uprzedzający.
Tristan odpowiedział inném spojrzeniem pełném uwielbienia, które każdy podzielał, nawet gruba i tłusta służąca.
— Mój przyjacielu, rzekł Van-Diek do Tristana, musisz mi zrobić jedną przysługę.
— Bardzo dobrze, odrzekł Tristan, czém więcéj będę ci użytecznym, tém więcéj będę szczęśliwym.
— Tak jest, prowadził daléj kupiec, moja żona wskaże ci co masz czynić, bo ja wyjść muszę; będziesz łaskaw napisać dwa czy trzy listy.
— Z największą chęcią.
— Wiesz, że trzeba pisać do domów handlowych:: do Schmidta w Dreźnie, do Antonini w Florencyi i do Williama w Londynie; a ty mój Willemie wyexpedyujesz paki z towarami, liczę na ciebie.
— Bądź spokojny panie Van-Dick.
— Gdzie idziesz dzisiaj mój przyjacielu? zapytała Eufrozyna, zamieniając szybko spojrzenie z Willemem, które zdawało się mówić: „będziemy sami.”
Willem wskazał na Tristana, co znaczyło: „A z nim co zrobimy.”
Ale Eufrozyna uspokoiła kochanka uśmiechem, który zupełnie przekonał Tristana, że ona niema go w podejrzeniu, iż wie o jéj stosunkach z komissantem.
— Otóż za ten uśmiech zemszczę się, pomyślał nasz przyjaciel.
— Idę do Harlem, odpowiedział Van-Dick, muszę zobaczyć tamte magazyny.
— Wszystko było dobrze podczas pańskiej niebytności.
— Nic nie szkodzi, przejdę się; pójdę piechoty do portu w Harlem, tam najmę powóz i przybędę wieczorem na obiad. Jeżeli o szóstéj punkt nie będę, siadajcie do stołu, bo u nas jest zwyczaj na nikogo nie czekać, dodał Van-Dick obracając się do swego gościa, choćby to był pan lub pani domu.
— Już mnie o tem uprzedzono, odpowiedział Tristan.
— A teraz moja droga żono, odchodzę, i mówiąc to Van-Dick podniósł się, pocałował żonę w czoło, co wywołał westchnienie zazdrości z piersi Willema, za które żona śmiało wynagrodziła go uśmiechem.
Van-Dick odszedł, Tristan zaś, chcąc powziąść objaśnienie o listach, które miał pisać towarzyszył mu do drzwi. Przybywszy tu Van-Dick, zatrzymał się, a uchyliwszy drzwi od kocimi, rzekł do Athenais.
— O szóstéj punkt moje dziecko, pamiętaj.
— Bądź pan spokojny, odrzekła gruba dziewczyna z oczami czarnemi i złośliwemi, i która po wczorajszéj scenie, dumna miłością pana, zdawała się Tristanowi nie brzydkiém stworzeniem.
Van-Dick, zamienił z nią spojrzenie nie podobne do spojrzenia pana domu zalecającego obiad kucharce; poczém uścisnął jeszcze raz rękę Tristana i wyszedł zapaliwszy cygaro.
— Panie! panie! wołała Athenais na Tristana wracającego na górę.
Tristan wrócił się.
— Czego chcesz moje dziecię? odrzekł Tristan, nazywając ją, tak jak Van-Dick
.
— Panie, rzekła Athenais zbliżając się do Trislana, jeżeli we Francyi wasze zwykłe obiady nie są podobne do naszych, nierób ceremonii.
— Dziękuję.
— Jeżeli z rana przed jedenastą zechcesz się napić filiżankę mleka, kawy lub czekolady, powiedz mi, a ja ci przyniosę do twego pokoju.
— Bardzo dziękuję moje dziecię, dopiero po jedenastéj zaczynam mieć apetyt.
— Możeś pan zwyczajny jadać kolacyą?
— Wcale nie.
— Powiedz pan prawdę, przygotuję na dziesiątą coś z drobiu i butelkę bordo, cóż pan na to?
— Po tysiąc razy dziękuję moje dziecię, nie jadam nigdy kolacyi.
— Zresztą, mówiła daléj uprzejma dziewczyna, gdyby panu na co ochota przyszła, powiedz tylko mnie, mnie saméj, a będę pamiętać o nim bo i nasz pan to mi zalecił.
— Bardzo dziękuję.
— Jestem na twoje usługi, dodała gruba dziewczyna tonem pół pokornym pół protektorskim, i wróciła do kuchni, w któréj jak łatwo się domyśleć, dzięki przyjaźni pana domu, rządziła jak w małém królestwie. Rzeczywiście nikt nie miał prawa rozkazywać Athenais oprócz Van-Dicka, bądź dla tego że pan domu nią się opiekował, bądź też, że nie miano powodu użalania się na nią pod względem kuchni; nikt powtarzam, nawet Eufrozyna panująca nad Van-Dickiem, ani nawet Willem panujący nad Eufrozyną, nie miał prawa przewodzić nad Athenais.
Była to więc jakaś szczególna łaska dla Tristana, że się ofiarowała na jego usługi, a pochodziło to stąd, że albo Van-Dick usilnie go polecił, lub też sam się jéj dobrze zarekomendował.
Tak rozmyślając Tristan, wszedł na górę, a chcąc być w zgodzie ze wszystkimi, szedł po schodach z hałasem, aby mógł uprzedzić o swoim powrocie Eufrozynę i Willema, i aby nasi kochankowie, w razie, jeżeli korzystali z nieobecności Van-Dicka, mogli sobie przypomnieć że jeszcze ktoś znajduje się w domu, przed kim należało się ukrywać.
Tristan wszedł do pokoju, w chwili, kiedy Willem miał odejść od Eufrozyny.
— Czekałam na Pana, wyrzekła pani Van-Dick; Tristan skłonił się.
— Ja zaś odchodzę do bióra, powiedział Willem; poczém ukłonił się i wyszedł.
— To bardzo przyjemny młodzieniec ten Willem, rzekł Tristan.
— To prawda, odpowiedziała Eufrozyna, nieznacznie czerwieniąc się.
— Podczas całéj podróży, Pan Van-Dick nieprzestawał go chwalić, i muszę wyznać; że te pochwały nie były przesadzone.
— To człowiek bardzo prawy, w którym mój mąż pokłada zupełne zaufanie.
— To zaraz widać, ma fizognomią szczerą, otwartą i odznaczającą się.
I Tristan zadowolony temi pochwałami, którego zupełnie pogodziły z czułą Panią Van-Dick, zmienił rozmowę, aby nie zanadto widocznie przesadzić w pochwałach kommissanta.
— Będziesz Pani tak łaskawa powiedzieć mi co mam napisać do Schmidta, Antonini i Williama?
Eufrozyna wyszedłszy z zadumania w jakie ją wprawiły pochwały oddawane Willemowi, i spojrzawszy na naszego bohatera z wdzięcznością, odpowiedziała:
— Proszę mi wybaczyć, tak jestem roztargniona, że zapomniałam o tych listach.
I powstawszy, udała się do pokoju męża, aby zabrać potrzebne papiery.
Tymczasem Tristan rzekł do siebie:
— Ani wątpić, że szalenie kocha swego Willema.
A gdy nie wiele mu na tém zależało, czy ona kocha lub nie swego pucołowatego kommissanta, zaczął się przypatrywać haftowi, który Eufrozyna tylko co zaczęła.
— Pan przypatrujesz się téj fraszce? rzekła powracając Pani Van-Dick, tonem nie wymuszonym.
— Podziwiam tę pracę, Pani.
— Pan jesteś zbyt dobry — to będzie nie złe.
— A Pani zanadto skromna, bo to jest godne pochwały.
Eufrozyna pięknie podziękowała Tristanowi; robota na kanwie, rzekła, jest dla mnie jedyną rozrywką przeciw nudom.
— Więc Pani się czasem nudzisz?
— I często: a więc Pan znajdujesz tę robotę niezłą?
— Prześliczną.
— Tém lepiéj, to będą szelki dla P. Willema.
— Pan Willem tyle jest szczęśliwym.
— On jest tyle dobry, tak uprzedzający dla męża i dla mnie, że czasami, aby go wynagrodzić, robię dlań jaki podarunek, a on jest tak bezinteresownym, że te małe podarunki odemnie pochodzące, przyjmuje z takiém uczuciem, jakby one były wielkiéj wartości.
— Pojmuję to dobrze.
— Jeżeli Pan sobie życzysz, to możesz pisać listy tu w tym pokoju, a ja wezmę się do haftowania.
— Z przyjemnością, Pani.
— Oto są listy, na które trzeba odpisać: że mój mąż zezwala na dostawę, której żądają, i oczekuje tylko listu z awizem aby towary te wyexpedyować.
— Bardzo dobrze, czy nic innego nad to jeszcze się nie doda?
— Nic.
Tristan przyrządził, kałamarz, papier pióra i usiadłszy przy stole wziął się do pisania.
W chwili gdy siadał, zobaczył, że Pani Van-Dick zamieniła spojrzenie z Willemem, który siedząc w swém biórze blisko okna, mógł doskonale rozmawiać z kochanką jeśli nie głosem to przynajmniej gestami.
Eufrozynie zdawało się, że Tristan to zobaczył, i dla tego też zrobiwszy drugie poruszenie głową zupełnie inne od poprzedniego, rzekła mu:
— Mówię dzień dobry synowi, który się bawi w ogrodzie.
Poczém Tristan usiadł, jakby te słowa Eufrozyny zbijały zupełnie jego przypuszczcnie.
Rzeczywiście Edward bawił się w ogrodzie, tylko w położeniu w jakim się znajdował, nie mógł widzieć matki.
Tristan poprzestając na tém wytłomaczeniu się, zaczął korrespondencyą, i dość prędko ją ukończywszy, wytłomaczył treść onej pani Van-Dick po francuzku.
— Doskonale, zawołała, Pan uwolnisz męża niego z wielkich kłopotów, jeżeli zechcesz czasem uczynieniu podobną przysługę jak dzisiejsza.
I ta kobieta, cała w pretensjach aż do śmieszności, dołączyła do tego zdania tak prostego, spojrzenie, jakiego zwykle nasze oczy używają przywylaniu uczuć serca.
Tristan, który się zaczynał już oswajać z nawyknieniami Eufrozyny, nie został wcale zdziwiony tą mową oczu, i skończył na najprościejsze podziękowaniu nie spojrzawszy wcale tak jak Werter patrzył na Karolinę.
— Czy mogę być Pani jeszcze w czém użytecznym? dodał.
— Nie, już wszystko jest skończone; czy Pan chcesz już odejść?
I Eufrozyna wymówiła to takim tonem, jakim kto inny powiedziałby: „Umieram!“
— Jeżeli Panią nie nudzę, to bardzo mi jest przyjemnie pozostać w éj towarzystwie.
— O jakże jesteś dobry!
I uśmiech wdzięczności podobny do tego, jaki okazujemy osobie która nam uratowała życie, przebiegł po ustach Pani Van-Dick.
— Opowiedz mi Panie Tristan, jakim sposobem zrobiłeś znajomość z moim mężem?
Tristan opowiedział.
— To dziwne, od rzekła Pani Van-Dick: są szczególne przeznaczenia.
I zdawała się głęboko rozmyślać, jakby to opowiadanie żywo ją dotknęło.
Zapewne życzy sobie ona, pomyślał Tristan, aby rozmowa nasza przybrała postać sentymentalnéj, miejmy się na baczności.
— Rzeczywiście, dodał, wzdychając, ktoby to powiedział, że przybędę do Hollandyi i stanę się członkiem domu tak gościnnego i tyle na mnie łaskawego?
A dla pochlebienia Eufrozynie, Tristan wydał drugie westchnienie.
— Van-Dick powiadał mi, żeś mu Pan się od razu podobał.
— Ja zaś, Pani, uczułem zaraz jakąś sympatyą do niego.
— Bo też z niego człowiek bardzo godny, nieprawdaż?
— Tak jest, Pani.
Eufrozyna znowu westchnęła.
— Przed kilku minutami, pomyślał sobie Tristan, kazałaby mi powiesić swego męża.
— Czyś Pan wiele podróżował?
— Dosyć.
— A zatem i wieleś widział.
Tristan zrobił znak potwierdzenia.
— Musiałeś więc uważać rzecz bardzo dziwną!
— Jaka?
— Oto, że prawie zawsze los robi sobie igraszkę łącząc dwie natury, które wzięte oddzielnie, są prawie doskonałe, a które połączone zostają w ciągłéj niezgodzie.
— To prawda, Pani.
— Tak to ja sobie tłomaczę nienawiść, jaką często żona ma dla męża, kochanego i szanowanego od innych.
— Pani oskarżasz oto los; rodzice lub krewni mają w tém także niejaki udział.
— To prawda Panie Tristan, co mi mówisz, i to mnie przekonywa, że odbyłeś długą naukę serca ludzkiego.
I Eufrozyna znowu zaczęła wzdychać.
Tristan ułożył minę smutną.
— Tak więc, ciągnęła Pani Van-Dick, mój mąż jest najlepszy człowiek w świecie.
— Dobrze, pomyślał nasz przyjaciel, otoż zwierzenia następują.
— Godny szacunku, mówiła daléj, z najlepszém sercem dla przyjaciół; zasługujący na szacunek tych, którzy go dobrze poznają. Otóż czy mi Pan uwierzysz? a mówię to Panu dla tego, ponieważ zdajesz się sympatyzować ze mną, tak jakbym w nim widziała dawnego przyjaciela, otóż więc nie byłam nigdy szczęśliwą z Panem Van-Dick.
— Co Pani mówisz! zawołał Tristan, udając zadziwienie i okazując współczucie.
— Czystą prawdę, prawdę smutną, niestety! Van-Dick przede wszystkiém jest człowiek trudniący się handlem, mogący uszczęśliwić kobietę czterdziestoletnią, ale nie młodą dziewczynę, jaką byłam gdym za niego poszła, bo wówczas miałam lat szesnaście.
— Jakto! przerwał Tristan, Pani masz już rok dwudziesty szósty? a wyglądasz zaledwie jakbyś miała lat dwadzieścia dwa, i gdy spojrzę na tego chłopczyka co się bawi w ogrodzie, nie mogę uwierzyć, żeby to miał być twój syn, a raczéj założyłbym się, że on jest bratem Pani.
Pani Van-Dick, która miała dobrze lat trzydzieści pięć bardzo była zadowolona z téj grzeczności, i spojrzenia jakiemi dotąd darzyła Tristana, niczém nie były obok tego jakiem mu zapłaciła w téj chwili.
— Oh! wy Francuzi pochlebcy, jakże was można poznać! zawołała.
— Ja, pochlebca? Pani mnie jeszcze nie znasz.
— Oh! wiem ja, jaką jestem. Znam doskonale mój wiek i nietylko wydaję się na lat dwadzieścia sześć, ale nawet jakbym miała trzydzieści.
— Pani chcesz żartować.
— Niestety! tyle już wycierpiałam.
I wszystkie westchnienia, jakie dotychczas wydała pani Van-Dick, niczém nie były w porównaniu z tém, jakie wydała przytem wykrzyknieniu.
— Niech no tylko tak idzie daléj, pomyślał Tristan, to w domu tym nie zawsze tak będzie głupio.
— Cierpiałaś pani? odparł Tristan, jakiż więc szatan zazdrosny o twą piękność, potrafił zaćmić dni twego życia i pozrywać kwiaty na twój drodze?
Poczem Tristan ugryzł się w usta, co jak wiadomo ma znaczyć sposób wstrzymania się od śmiechu.
— Pan wątpisz, bo tak jak wszyscy patrzysz na powierzchnią, nie zastanawiając się nad głębokością.
— Proszę mi darować zapytanie, ale w czemże pani jesteś nieszczęśliwą? Mąż panią kocha, syn uwielbia, jesteś młodą, bogatą, piękną, mężczyźni cię wielbią, chybaby byli niewidomi, a kobiety zazdroszczą alboby nieposiadały miłości własnej. Czegóż możesz więcej pragnąć?
— A czyż za nic pan liczysz zniweczenie wszystkich marzeń młodości; czy sądzisz pan, że gdym była panną, o takim bycie marzyłam na przyszłość? Ah! moje sny młodości, gdzieście się podziały!
I Eufrozyna, podniósłszy oczy ku Niebu, opuściła głowę na piersi, co na całéj kuli ziemskiéj jest oznaką głębokiego smutku.
Otóż, rzekł do siebie Tristan, poznałem śmieszną i obrzydliwą kobietę; gdyby mąż jéj był mnie o tém uprzedził, niewiem czybym był tutaj przyjechał; biedny Willem!
Tristan, zastosowawszy minę do okoliczności, słuchał co mu pani Van Dick daléj powie.