Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom V/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI.

Nazajutrz, Tristan ile razy spotkał się oko w oko z Willemem lub Van-Dickiem, tyle razy z trudnością przychodziło mu wstrzymać się od śmiechu. Zresztą, na twarzy żadnego z nich nie można było dostrzedz najmniejszéj obawy lub wyrzutu. Gdy nadeszła godzina obiadowa, komissant zbliżył się. do kupca, a ten czule ścisnął go za rękę, poczém zbliżywszy się do Eufrozyny pokłonił się z uszanowaniem, ale biegłe oko Tristana potrafiło dostrzedz w tym ukłonie pewną oznakę miłości i miłego przepędzenia nocy.
Van-Dick zaś w téj chwili odwrócił oczy w inną stronę, a tém samém nie mógł nic dostrzedz. Poczém Willem poszedł do Tristana, który, oszczędzając mu połowę drogi, z życzliwością dotknął swą białą i delikatną ręką dużéj i czerwonéj ręki kommissanta.
— Jakże się pan miewasz? zapytał ten ostatni czerwieniąc się, jak ten, co zaczyna mówić pierwsze wyrazy zdania oddawna przygotowanego.
— A pan, panie Willem?
— Doskonałe, bardzo dziękuję: szmer wody na kanale, czy nie zawcześnie pana przebudził?
— Nie mogłem go słyszeć, bo mój pokój wychodzi na ogród.
Willem zaczerwienił się jak wiśnia, ale jedno spojrzenie Eufrozyny, potrafiło go uspokoić.
— Czy pan masz jakie książki? zapytał kommissant, musisz być przyzwyczajony późno zasypiać.
— Przeciwnie, odrzekł Tristan, chcąc uspokoić biednego chłopca, a tém samem być z nim w zgodzie, przeciwnie, zasypiam wcześnie snem twardym, który trwa aż do dnia białego. Tristan nie pomylił się, bo twarz Willema wypogodziła się zupełnie.
Usiedli do stołu, Willem między Eufrozyną a dzieckiem, a Tristan obok Van-Dicka i Eufrozyna.
Podano kotlety, jaja na miękko i herbatę.
Co za wyborne kotlety, zawołał Tristan, pozwól pani powinszować sobie dobréj kucharki; dopiero drugi raz mam zaszczyt zasiąśdź przy waszym stole, a zdaje mi się, że nigdzie nie miałem lepszéj uczty.
I mówiąc te słowa, Tristan spojrzał ukradkiem na Van-Dicka, który bardziéj oswojony z podobnemi rzeczami niż kommissant, nie zwracając uwagi na spostrzeżenie swego gościa, rozkrawał uważnie jajko, a otworzywszy patrzył na nie z przyjemnością smakosza.
— Rzeczywiście odpowiedziała Eufrozyna Athenais jest doskonałą kucharką, spokojną, przychylną, za co też oboje ją bardzo lubimy.
Zdawało się Tristanowi, że na te słowa Willem i Eufrozyna spojrzeli na siebie z uśmiechem, gdy tymczasem pan domu, jak wielki znawca połykał białko od jaja.
Edwardek, który naturalnie nic nie mieszał się do rozmowy, tłukł niezręcznie jaja zamiast ich otwierać, i wylewał na talerz białka pomięszane z żółtkami.
Willem kazał odmienić talerz i sam mu przyrządził jajko, a Van-Dick patrząc na Tristana, zdawał się spojrzeniem mówić:
— Patrzno jak on jest dobry i uprzedzający.
Tristan odpowiedział inném spojrzeniem pełném uwielbienia, które każdy podzielał, nawet gruba i tłusta służąca.
— Mój przyjacielu, rzekł Van-Diek do Tristana, musisz mi zrobić jedną przysługę.
— Bardzo dobrze, odrzekł Tristan, czém więcéj będę ci użytecznym, tém więcéj będę szczęśliwym.
— Tak jest, prowadził daléj kupiec, moja żona wskaże ci co masz czynić, bo ja wyjść muszę; będziesz łaskaw napisać dwa czy trzy listy.
— Z największą chęcią.
— Wiesz, że trzeba pisać do domów handlowych:: do Schmidta w Dreźnie, do Antonini w Florencyi i do Williama w Londynie; a ty mój Willemie wyexpedyujesz paki z towarami, liczę na ciebie.
— Bądź spokojny panie Van-Dick.
— Gdzie idziesz dzisiaj mój przyjacielu? zapytała Eufrozyna, zamieniając szybko spojrzenie z Willemem, które zdawało się mówić: „będziemy sami.”
Willem wskazał na Tristana, co znaczyło: „A z nim co zrobimy.”
Ale Eufrozyna uspokoiła kochanka uśmiechem, który zupełnie przekonał Tristana, że ona niema go w podejrzeniu, iż wie o jéj stosunkach z komissantem.
— Otóż za ten uśmiech zemszczę się, pomyślał nasz przyjaciel.
— Idę do Harlem, odpowiedział Van-Dick, muszę zobaczyć tamte magazyny.
— Wszystko było dobrze podczas pańskiej niebytności.
— Nic nie szkodzi, przejdę się; pójdę piechoty do portu w Harlem, tam najmę powóz i przybędę wieczorem na obiad. Jeżeli o szóstéj punkt nie będę, siadajcie do stołu, bo u nas jest zwyczaj na nikogo nie czekać, dodał Van-Dick obracając się do swego gościa, choćby to był pan lub pani domu.
— Już mnie o tem uprzedzono, odpowiedział Tristan.
— A teraz moja droga żono, odchodzę, i mówiąc to Van-Dick podniósł się, pocałował żonę w czoło, co wywołał westchnienie zazdrości z piersi Willema, za które żona śmiało wynagrodziła go uśmiechem.
Van-Dick odszedł, Tristan zaś, chcąc powziąść objaśnienie o listach, które miał pisać towarzyszył mu do drzwi. Przybywszy tu Van-Dick, zatrzymał się, a uchyliwszy drzwi od kocimi, rzekł do Athenais.
— O szóstéj punkt moje dziecko, pamiętaj.
— Bądź pan spokojny, odrzekła gruba dziewczyna z oczami czarnemi i złośliwemi, i która po wczorajszéj scenie, dumna miłością pana, zdawała się Tristanowi nie brzydkiém stworzeniem.
Van-Dick, zamienił z nią spojrzenie nie podobne do spojrzenia pana domu zalecającego obiad kucharce; poczém uścisnął jeszcze raz rękę Tristana i wyszedł zapaliwszy cygaro.
— Panie! panie! wołała Athenais na Tristana wracającego na górę.
Tristan wrócił się.
— Czego chcesz moje dziecię? odrzekł Tristan, nazywając ją, tak jak Van-Dick . — Panie, rzekła Athenais zbliżając się do Trislana, jeżeli we Francyi wasze zwykłe obiady nie są podobne do naszych, nierób ceremonii.
— Dziękuję.
— Jeżeli z rana przed jedenastą zechcesz się napić filiżankę mleka, kawy lub czekolady, powiedz mi, a ja ci przyniosę do twego pokoju.
— Bardzo dziękuję moje dziecię, dopiero po jedenastéj zaczynam mieć apetyt.
— Możeś pan zwyczajny jadać kolacyą?
— Wcale nie.
— Powiedz pan prawdę, przygotuję na dziesiątą coś z drobiu i butelkę bordo, cóż pan na to?
— Po tysiąc razy dziękuję moje dziecię, nie jadam nigdy kolacyi.
— Zresztą, mówiła daléj uprzejma dziewczyna, gdyby panu na co ochota przyszła, powiedz tylko mnie, mnie saméj, a będę pamiętać o nim bo i nasz pan to mi zalecił.
— Bardzo dziękuję.
— Jestem na twoje usługi, dodała gruba dziewczyna tonem pół pokornym pół protektorskim, i wróciła do kuchni, w któréj jak łatwo się domyśleć, dzięki przyjaźni pana domu, rządziła jak w małém królestwie. Rzeczywiście nikt nie miał prawa rozkazywać Athenais oprócz Van-Dicka, bądź dla tego że pan domu nią się opiekował, bądź też, że nie miano powodu użalania się na nią pod względem kuchni; nikt powtarzam, nawet Eufrozyna panująca nad Van-Dickiem, ani nawet Willem panujący nad Eufrozyną, nie miał prawa przewodzić nad Athenais.
Była to więc jakaś szczególna łaska dla Tristana, że się ofiarowała na jego usługi, a pochodziło to stąd, że albo Van-Dick usilnie go polecił, lub też sam się jéj dobrze zarekomendował.
Tak rozmyślając Tristan, wszedł na górę, a chcąc być w zgodzie ze wszystkimi, szedł po schodach z hałasem, aby mógł uprzedzić o swoim powrocie Eufrozynę i Willema, i aby nasi kochankowie, w razie, jeżeli korzystali z nieobecności Van-Dicka, mogli sobie przypomnieć że jeszcze ktoś znajduje się w domu, przed kim należało się ukrywać.
Tristan wszedł do pokoju, w chwili, kiedy Willem miał odejść od Eufrozyny.
— Czekałam na Pana, wyrzekła pani Van-Dick; Tristan skłonił się.
— Ja zaś odchodzę do bióra, powiedział Willem; poczém ukłonił się i wyszedł.
— To bardzo przyjemny młodzieniec ten Willem, rzekł Tristan.
— To prawda, odpowiedziała Eufrozyna, nieznacznie czerwieniąc się.
— Podczas całéj podróży, Pan Van-Dick nieprzestawał go chwalić, i muszę wyznać; że te pochwały nie były przesadzone.
— To człowiek bardzo prawy, w którym mój mąż pokłada zupełne zaufanie.
— To zaraz widać, ma fizognomią szczerą, otwartą i odznaczającą się.
I Tristan zadowolony temi pochwałami, którego zupełnie pogodziły z czułą Panią Van-Dick, zmienił rozmowę, aby nie zanadto widocznie przesadzić w pochwałach kommissanta.
— Będziesz Pani tak łaskawa powiedzieć mi co mam napisać do Schmidta, Antonini i Williama?
Eufrozyna wyszedłszy z zadumania w jakie ją wprawiły pochwały oddawane Willemowi, i spojrzawszy na naszego bohatera z wdzięcznością, odpowiedziała:
— Proszę mi wybaczyć, tak jestem roztargniona, że zapomniałam o tych listach.
I powstawszy, udała się do pokoju męża, aby zabrać potrzebne papiery.
Tymczasem Tristan rzekł do siebie:
— Ani wątpić, że szalenie kocha swego Willema.
A gdy nie wiele mu na tém zależało, czy ona kocha lub nie swego pucołowatego kommissanta, zaczął się przypatrywać haftowi, który Eufrozyna tylko co zaczęła.
— Pan przypatrujesz się téj fraszce? rzekła powracając Pani Van-Dick, tonem nie wymuszonym.
— Podziwiam tę pracę, Pani.
— Pan jesteś zbyt dobry — to będzie nie złe.
— A Pani zanadto skromna, bo to jest godne pochwały.
Eufrozyna pięknie podziękowała Tristanowi; robota na kanwie, rzekła, jest dla mnie jedyną rozrywką przeciw nudom.
— Więc Pani się czasem nudzisz?
— I często: a więc Pan znajdujesz tę robotę niezłą?
— Prześliczną.
— Tém lepiéj, to będą szelki dla P. Willema.
— Pan Willem tyle jest szczęśliwym.
— On jest tyle dobry, tak uprzedzający dla męża i dla mnie, że czasami, aby go wynagrodzić, robię dlań jaki podarunek, a on jest tak bezinteresownym, że te małe podarunki odemnie pochodzące, przyjmuje z takiém uczuciem, jakby one były wielkiéj wartości.
— Pojmuję to dobrze.
— Jeżeli Pan sobie życzysz, to możesz pisać listy tu w tym pokoju, a ja wezmę się do haftowania.
— Z przyjemnością, Pani.
— Oto są listy, na które trzeba odpisać: że mój mąż zezwala na dostawę, której żądają, i oczekuje tylko listu z awizem aby towary te wyexpedyować.
— Bardzo dobrze, czy nic innego nad to jeszcze się nie doda?
— Nic.
Tristan przyrządził, kałamarz, papier pióra i usiadłszy przy stole wziął się do pisania.
W chwili gdy siadał, zobaczył, że Pani Van-Dick zamieniła spojrzenie z Willemem, który siedząc w swém biórze blisko okna, mógł doskonale rozmawiać z kochanką jeśli nie głosem to przynajmniej gestami.
Eufrozynie zdawało się, że Tristan to zobaczył, i dla tego też zrobiwszy drugie poruszenie głową zupełnie inne od poprzedniego, rzekła mu:
— Mówię dzień dobry synowi, który się bawi w ogrodzie.
Poczém Tristan usiadł, jakby te słowa Eufrozyny zbijały zupełnie jego przypuszczcnie.
Rzeczywiście Edward bawił się w ogrodzie, tylko w położeniu w jakim się znajdował, nie mógł widzieć matki.
Tristan poprzestając na tém wytłomaczeniu się, zaczął korrespondencyą, i dość prędko ją ukończywszy, wytłomaczył treść onej pani Van-Dick po francuzku.
— Doskonale, zawołała, Pan uwolnisz męża niego z wielkich kłopotów, jeżeli zechcesz czasem uczynieniu podobną przysługę jak dzisiejsza.
I ta kobieta, cała w pretensjach aż do śmieszności, dołączyła do tego zdania tak prostego, spojrzenie, jakiego zwykle nasze oczy używają przywylaniu uczuć serca.
Tristan, który się zaczynał już oswajać z nawyknieniami Eufrozyny, nie został wcale zdziwiony tą mową oczu, i skończył na najprościejsze podziękowaniu nie spojrzawszy wcale tak jak Werter patrzył na Karolinę.
— Czy mogę być Pani jeszcze w czém użytecznym? dodał.
— Nie, już wszystko jest skończone; czy Pan chcesz już odejść?
I Eufrozyna wymówiła to takim tonem, jakim kto inny powiedziałby: „Umieram!“
— Jeżeli Panią nie nudzę, to bardzo mi jest przyjemnie pozostać w éj towarzystwie.
— O jakże jesteś dobry!
I uśmiech wdzięczności podobny do tego, jaki okazujemy osobie która nam uratowała życie, przebiegł po ustach Pani Van-Dick.
— Opowiedz mi Panie Tristan, jakim sposobem zrobiłeś znajomość z moim mężem?
Tristan opowiedział.
— To dziwne, od rzekła Pani Van-Dick: są szczególne przeznaczenia.
I zdawała się głęboko rozmyślać, jakby to opowiadanie żywo ją dotknęło.
Zapewne życzy sobie ona, pomyślał Tristan, aby rozmowa nasza przybrała postać sentymentalnéj, miejmy się na baczności.
— Rzeczywiście, dodał, wzdychając, ktoby to powiedział, że przybędę do Hollandyi i stanę się członkiem domu tak gościnnego i tyle na mnie łaskawego?
A dla pochlebienia Eufrozynie, Tristan wydał drugie westchnienie.
— Van-Dick powiadał mi, żeś mu Pan się od razu podobał.
— Ja zaś, Pani, uczułem zaraz jakąś sympatyą do niego.
— Bo też z niego człowiek bardzo godny, nieprawdaż?
— Tak jest, Pani.
Eufrozyna znowu westchnęła.
— Przed kilku minutami, pomyślał sobie Tristan, kazałaby mi powiesić swego męża.
— Czyś Pan wiele podróżował?
— Dosyć.
— A zatem i wieleś widział.
Tristan zrobił znak potwierdzenia.
— Musiałeś więc uważać rzecz bardzo dziwną!
— Jaka?
— Oto, że prawie zawsze los robi sobie igraszkę łącząc dwie natury, które wzięte oddzielnie, są prawie doskonałe, a które połączone zostają w ciągłéj niezgodzie.
— To prawda, Pani.
— Tak to ja sobie tłomaczę nienawiść, jaką często żona ma dla męża, kochanego i szanowanego od innych.
— Pani oskarżasz oto los; rodzice lub krewni mają w tém także niejaki udział.
— To prawda Panie Tristan, co mi mówisz, i to mnie przekonywa, że odbyłeś długą naukę serca ludzkiego.
I Eufrozyna znowu zaczęła wzdychać.
Tristan ułożył minę smutną.
— Tak więc, ciągnęła Pani Van-Dick, mój mąż jest najlepszy człowiek w świecie.
— Dobrze, pomyślał nasz przyjaciel, otoż zwierzenia następują.
— Godny szacunku, mówiła daléj, z najlepszém sercem dla przyjaciół; zasługujący na szacunek tych, którzy go dobrze poznają. Otóż czy mi Pan uwierzysz? a mówię to Panu dla tego, ponieważ zdajesz się sympatyzować ze mną, tak jakbym w nim widziała dawnego przyjaciela, otóż więc nie byłam nigdy szczęśliwą z Panem Van-Dick.
— Co Pani mówisz! zawołał Tristan, udając zadziwienie i okazując współczucie.
— Czystą prawdę, prawdę smutną, niestety! Van-Dick przede wszystkiém jest człowiek trudniący się handlem, mogący uszczęśliwić kobietę czterdziestoletnią, ale nie młodą dziewczynę, jaką byłam gdym za niego poszła, bo wówczas miałam lat szesnaście.
— Jakto! przerwał Tristan, Pani masz już rok dwudziesty szósty? a wyglądasz zaledwie jakbyś miała lat dwadzieścia dwa, i gdy spojrzę na tego chłopczyka co się bawi w ogrodzie, nie mogę uwierzyć, żeby to miał być twój syn, a raczéj założyłbym się, że on jest bratem Pani.
Pani Van-Dick, która miała dobrze lat trzydzieści pięć bardzo była zadowolona z téj grzeczności, i spojrzenia jakiemi dotąd darzyła Tristana, niczém nie były obok tego jakiem mu zapłaciła w téj chwili.
— Oh! wy Francuzi pochlebcy, jakże was można poznać! zawołała.
— Ja, pochlebca? Pani mnie jeszcze nie znasz.
— Oh! wiem ja, jaką jestem. Znam doskonale mój wiek i nietylko wydaję się na lat dwadzieścia sześć, ale nawet jakbym miała trzydzieści.
— Pani chcesz żartować.
— Niestety! tyle już wycierpiałam.
I wszystkie westchnienia, jakie dotychczas wydała pani Van-Dick, niczém nie były w porównaniu z tém, jakie wydała przytem wykrzyknieniu.
— Niech no tylko tak idzie daléj, pomyślał Tristan, to w domu tym nie zawsze tak będzie głupio.
— Cierpiałaś pani? odparł Tristan, jakiż więc szatan zazdrosny o twą piękność, potrafił zaćmić dni twego życia i pozrywać kwiaty na twój drodze?
Poczem Tristan ugryzł się w usta, co jak wiadomo ma znaczyć sposób wstrzymania się od śmiechu.
— Pan wątpisz, bo tak jak wszyscy patrzysz na powierzchnią, nie zastanawiając się nad głębokością.
— Proszę mi darować zapytanie, ale w czemże pani jesteś nieszczęśliwą? Mąż panią kocha, syn uwielbia, jesteś młodą, bogatą, piękną, mężczyźni cię wielbią, chybaby byli niewidomi, a kobiety zazdroszczą alboby nieposiadały miłości własnej. Czegóż możesz więcej pragnąć?
— A czyż za nic pan liczysz zniweczenie wszystkich marzeń młodości; czy sądzisz pan, że gdym była panną, o takim bycie marzyłam na przyszłość? Ah! moje sny młodości, gdzieście się podziały!
I Eufrozyna, podniósłszy oczy ku Niebu, opuściła głowę na piersi, co na całéj kuli ziemskiéj jest oznaką głębokiego smutku.
Otóż, rzekł do siebie Tristan, poznałem śmieszną i obrzydliwą kobietę; gdyby mąż jéj był mnie o tém uprzedził, niewiem czybym był tutaj przyjechał; biedny Willem!
Tristan, zastosowawszy minę do okoliczności, słuchał co mu pani Van Dick daléj powie.

KONIEC TOMU PIĄTEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.