<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Rewolwer
Rozdział Akt V
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom X
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT V.
Salon pierwszego aktu — stołu na środku niema. Baron siedzi przy biurze na łokciach oparty. Po długiem milczeniu.


SCENA I.
Baron (sam.)

I cóż mi się stać może? (Wstaje.) Co mi się stać może...
W najgorszym razie... nie, nie... za nadto się trwożę...
Ale Salwandor... A ba!.. Salwandor ubogi,
A ja... śmiało Baronie! stań znowu na nogi.
Skubną mnie wprawdzie, skubną, to boli najwięcej,
Ale wezmę posagu trzy kroć sto tysięcy.
Monti gorszy sęk... Monti skompromitowany.

(Z rozczuleniem.)

Na co mnie, mnie broń przysłał, wszak mu jestem znany,
Powinien był pamiętać, że już dzieckiem małem,
Drewnianą nawet bronią, bawić się nie chciałem,
I któż ręczy, że takich rewolwerów krocie,
Nie rozesłał ten waryat burzliwej hołocie?!
Któż mi ręczy, że poczcie nie dano wyprawić,
Aby moją lojalność na próbę wystawić?!
Ten rewolwer mnie niszczy... jestem jak w malignie.
Co mi się w jednem oku piękny posag mignie,
Zaraz w drugiem pięć rurek jak nożami kraje,

A jak przymknę powieki, Monti w oczach staje,
Monti już z brodą po pas, ze sztyletem w dłoni...
Konspiracya czysta!.. Niechże Pan Bóg broni!





SCENA II.
Baron, Pamela (wchodząc spiesznie.)
Pamela.

Ach Marku, coś ty zrobił!...

Baron.

Chciejże skargi, żale
I przekleństwa, na później odłożyć wspaniale.

Pamela.

Niewdzięczny, już ja teraz nie mówię o sobie,
Ale o niebezpieczeństwie co zagraża tobie.

Baron.

Mnie?.. Otóż się nie boję. (Śmieje się.) Straszysz mnie daremnie. (Śmieje się.)
Cóż?.. Mówże!..

Pamela (biorąc go za rękę.)

Patrz mi w oczy. Gdyś wyszedł odemnie,
Gdzieś był? Milczysz? Więc prawdą owa wieść straszliwa,
Która już całe miasto jak strzała przeszywa?!

Baron.

Jakaś bajka?

Pamela.

Nie bajka. Wychodzę z kościoła,
Pani kontrolorowa Rossi na mnie woła:

Pamelo! czy słyszałaś że się lud zgromadził
W miejskim ogrodzie, licznie, i adres uradził
Do Barona Mortary...

Baron.

Adres! co za baśnie,
Co za szalone baśnie!

Pamela.

Tak też rzekła właśnie
Żona doktora Capi, której brat rodzony,
Jest w najbliższych stosunkach, przyjacielem żony
Pułkownika żandarmów. Źródło więc dokładne.
Zbieg ludu był ogromny, lecz narady żadne,
Ale Baron rozrzucał pieniądze garściami,
Wydał dziesięć tysięcy... samemi frankami
Nowiuteńkiemi jak dzień.

Baron.

Zwaryowały baby!
Ja rzucałem pieniądze między jakieś draby!

Pamela.

Nareszcie Cavaliere Pipistrella wpada:
Byłem w ogrodzie, woła, pyszna ludu rada!
Pysznie Baron przemawiał, jak Demosten nowy,
Lud też wrzeszczał wiwaty do zawrotu głowy...
I wykrzyknął nakoniec jednogłośnym chórem
Barona de Mortara, naszym dyktatorem.

Baron.

Niechże go djabli porwą tego Pipistrellę!..
Rozumu w nim za mało, a złości za wiele.
Byłem w ogrodzie...

Pamela.

Widzisz!.. O biada nam, biada!

Baron.

Chustkę mi kradną... niemy złodzieja dopada...
Ja chcę dać za to franka, daję mu talara,
A on w radości krzyknął, niech żyje Mortara.

Pamela.

Niemy krzyknął, niech żyje?

Baron.

No!.. niby... gestami.
Potem jak się podzielił z jakiemiś chłopcami,
Ci, dwa razy... raz tylko... wiwat zawołali.
Otóż to i rzecz cała. Ja poszedłem dalej.
Chłopców żandarm rozgonił.

Pamela.

Żandarm lud rozgonił?!
Była zatem utarczka, lud się pewnie bronił...
Krew płynęła... O biada!.. (Załamuje ręce.)

Baron.

Ależ u kaduka!..

Pamela.

O milcz! twój gniew udany, już mnie nie oszuka...
Marku!.. Ty spiski knujesz...

Baron (oglądając się.)

O dla Boga, ciszej!..

Pamela.

Jesteś na czele spisku.

Baron (chwytając się za głowę.)

Gwałtu!.. Kto usłyszy!..

Pamela.

Marku! ja mam bolesny, gorżki żal do ciebie,
A wszystko ci przebaczę, ale ratuj siebie.

(Klękając.)

Oto na klęczkach błagam.

Baron (podnosząc ją.)

Chcesz abym oszalał?!

Pamela.

Chcę niech ginie świat cały, byleś ty ocalał...
Idź, spiesz, spiesz do Podesty, może za godzinę
Będzie za późno, powiedz, wyznaj swoją winę...
Ach oni cię uwięzić, oni zabić mogą.

Barbi (wbiegając zadychany.)

Widziałem!..

Baron.

Co?

Barbi.

Go.

Baron.

Go?

Barbi.

Widziałem go.

Baron.

Kogo?

Barbi.

Montego.

Baron.

Monti tu jest!.. głowa mi się pali!

Pamela (do Barbiego.)

Z córką?

Barbi.

Z córką. (Pamela spiesznie odchodzi.)





SCENA III.
Baron, Barbi.
Baron.

Monti tu!.. świat się na mnie wali.

Barbi.

Z wagonu już zawołał: Jak się masz kochany
Panie Barbi. Kochany!.. dlaczego kochany?
Sekatura! Jednakże odrzekłem mu grzecznie:
Dobrze, dziękuję Panu... bo zawsze bezpiecznie
Być grzecznym z temi ludźmi... kto tam bowiem zgadnie,
Jakie, gdzie, komu, kiedy, przeznaczenie padnie.

Baron.

Cóż jeszcze mówił?

Barbi.

Mówił, że kwaterą stanie
W domu Pana Barona.

Baron.

Nic z tego mój Panie!
U mnie mieszkać nie będziesz.

Barbi.

Nawet nie wypada,
Lecz jak temu przeszkodzić? Z Montim trudna rada...
A coś i na Judytę Otylda zakrawa...

Jakoś mocno zuchwała i kaducznie żwawa.
Potem przybiegł ten... z brodą.

Baron.

Negri?

Barbi.

Wampir raczej!
Wampir! Boa konstryktor!

Baron.

Hę? Jak? co to znaczy?

Barbi (kiwnąwszy ręką.)

Nic. Jak weszli do sali, patrzałem przez dziurkę.
Negri zdawał się błagać ojca, ojciec córkę...
Były jakieś zatargi a potem, w znak zgody,
Padli sobie w objęcia... zmięszały się brody
I kropiły się łzami jak święconą wodą.

Baron (chwytając za rękę Barbiego.)

Brody! Coś ty rzekł!.. Monti zatem z brodą?

Barbi.

Z brodą.

Baron.

Ze sztyletem w ręku?

Barbi.

Nie, z parasolem.

Baron.

Boże!
Tajne twoje przestrogi przyjmuję w pokorze
I jeżeli dziś z córką posag przyjąć muszę,
Z ojcem wszelkie stosunki raz na zawsze skruszę.

Idź, idź, spiesz Panie Barbi, wstrzymaj go w pochodzie...
Powiedz mu, powiedz co chcesz o ważnej przeszkodzie,
Która mu w moim domu mieszkać nie dozwala —
Niech sobie stanie w pięknym hotelu Donwala.
Wszystko zapłacę... potem odda... chwile lecą,
Idź!.. Odwiedzę go zaraz... jak się zciemni nieco.

Barbi (odchodząc.)

Sekatura!

Baron (sam.)

Przeklęcie! Ten przyjazd tu do mnie,
Te pogłoski po mieście, rosnące ogromnie,
Mogą ściągnąć uwagę — będziemy strzeżeni,
A rewolwer, rewolwer zawsze w mej kieszeni.





SCENA IV.
Baron, Paroli.
Paroli.

Źle, źle Panie Baronie.

Baron.

Dla Boga! zemdleję!

Paroli.

Nasz układ trwa niezmienny, lecz się zamiar chwieje,
Szedłem od Excelencyi gdzie mnie wezwać raczył,
Kiedym w miejskim ogrodzie, Negrego zobaczył.
— Dokąd, pytam. — Do dworca żelaznej kolei.
— Gdzież więc odjeżdżasz? — Jadę za głosem nadziei,
W Modenie jest Otylda moja ubóstwiona,
Spieszę zniweczyć sidła chytrego Barona.

Chcąc zbałamucić, rzekłem: Monti jest w Turynie.
— Jeżeli nie w Modenie, jeden człowiek zginie —
Odpowiedział i odszedł.

Baron.

Negrego oddalę,
Ale gorsze zdarzenie niespodziane wcale.
Monti przyjechał.

Paroli.

Monti przyjechał.

Baron.

W tej chwili.

Paroli.

A więc do nóg upadam, wszystkośmy stracili.

Baron (zatrzymując go.)

Nie, nic nie stracone, byleś oświadczył potem,
Przed Excelencyą, żem nie wiedział o tém.

Paroli.

Ech mój Panie Baronie, nie trać słów daremnie,
Z jakąś niby opieką drwiłeś sobie ze mnie.
Zapragnąłeś posagu, chciałeś w lot ustrzelić,
Dlatego testamentu wzbraniałeś udzielić.
Że mnie zaś o rzecz idzie a nie o powody,
Udawałem głupiego przy zawarciu zgody.
Teraz nowe wybiegi. Czegóż mam być świadkiem?

Baron.

Że go nie przyjmę, gdyby przyszedł tu przypadkiem,
Że póki na nim cięży jakieś oskarżenie,
Póty ja go znać nie chcę.

Paroli.

A z córką się żenię.

Baron.

Cóż ztąd? Córkę za żonę można wziąć do siebie,
A teścia i za okno wyrzucić w potrzebie.

Paroli.

Ale kto się łączy z winnym, ten się winnym staje,
A przynajmniej, mój Panie, mocny pozór daje.
Zresztą sam się zakrztusi kto zanadto kadzi,
Wiedzą przytem z ogrodu gdzie droga prowadzi.

Baron.

Możesz wierzyć tym baśniom?

Paroli.

Niczemu nie wierzę,
Ale jeszcze raz radzę, com radził w tej mierze.
Idź Pan do Excelencyi, ta sprawa się przetnie,
Jeżeli on pomoże — lecz wystąp szlachetnie,
Otwarcie a rozumnie, w Montego obronie.
Ja muszę go unikać, stać jeszcze na stronie,
Bobym do wszelkiej zwłoki zamknął sobie drogę.





SCENA V.
Baron, Paroli, Barbi później Otylda i Negri.
Barbi (wbiegając, włosy w nieładzie.)

Monti aresztowany.

Paroli (na stronie.)

Teraz zostać mogę.

Baron.

Nie w moim domu przecie.

Paroli (na stronie.)

Nie wiem co to znaczy.

Barbi.

W samej bramie.

Baron.

Przeklęcie.

Paroli (na stronie.)

Miało być inaczej.

Otylda (wbiegając, za nią Negri.)

Gdzie jest Baron? Gdzie Baron? Mój ojciec niewinny,
Schwytany, uwięziony, a Pan tu nieczynny!?
Idź!.. biegaj... broń go, brońże... mój Panie Baronie.

Baron.

Lecz cóż ja zrobić mogę... ja go nie obronię.

Otylda.

Ależ bronić, nieszczęsny, miej przynajmniej wolę.

Negri (który nie może przyjść do słowa.)

Pozwól Panno Otyldo...

Otylda.

Nic, nic nie pozwolę,
Póki mój biedny ojciec wolnym nie zostanie,

(do Barona)

Nie zabiją nas przecie za korne błaganie.
Idźmy razem oboje.

Baron.

I to być nie może.

Otylda.

Panie Barbi.

Barbi.

Nie mogę.

Otylda.

Ależ o mój Boże,
Trzeba przecie coś robić... Baronie chodź zemną,
A jeśli nasza prośba stanie się daremną,
Zbierz lud co cię na rękach dziś w ogrodzie nosił...

Baron.

O wstrzemięźliwość w mowie, będę Panią prosił,
Inaczej...

Otylda.

Zwołaj twój lud pod sztandar czerwony...
Ja, ja stanę na czele — uderzę we dzwony —
Opanuję strażnicę... otoczę więzienie,
I ojca wyrwę z niego, albo w gruzy zmienię.

Barbi (na stronie, doszedłszy następnie aż do ściany.)

Miła Panienka!..

Baron (zataczając się i chwytając za ramię Parolego.)

Panie... Paroli... chciej proszę...
Oświadczyć Excelencyi, że te mowy znoszę,
Ale potępiam solennie.

Otylda (do Barona.)

Idziesz?

Baron.

Nie, nie idę.

Otylda.

Barbi!

Barbi.

Nie.

Baron.

Pani! Pani! ściągniesz wielką biedę
Na swego ojca.

Negri.

Baron tym razem jest szczery...

Otylda.

Schowaj więc te papiery.

Baron.

Co to jest?

Otylda.

Papiery
Ojca, których nie trzeba by w rękę dostali
Nieprzyjaciele nasi...

Baron (cofając się.)

Ani kroku dalej!
Paroli, Barbi, Negri, bądźcie mi świadkami,
Żem nie dotknął rękami, nie widział oczami.

Otylda.

Niechże schowa Pan Barbi.

Barbi.

Dziękuję. (Na stronie.) Judyta!
A ten jak spojrzy na mnie, aż w mózgu zaświta.

Negri.

Mnie, mnie powierz Otyldo, — stracę chyba z głową,
Ale pozwól mi jedno, jedno tylko słowo.

Otylda.

Alboż bronię?!

Negri.

Twój ojciec nie był uwięziony,
Ale przez oficera otrzymał ze strony
Szanownego Podesty, uprzejme wezwanie.

Barbi (na stronie.)

Piękna uprzejmość!..

Otylda.

Nie, nie... on tam już zostanie,
Ach Baronie, Baronie, po coś go sprowadził?!

Baron.

Ja? ja go sprowadziłem?

Otylda.

A możeś i zdradził,
Bo mi mój ojciec mówił, a mógł dobrze wiedzieć,
Żeś lubił z dawien dawna, na dwóch krzesłach siedzieć.

Baron.

Na dwóch! nigdy — na jednem siedziałem kamieniem
Gdzie mi kazano... i mogę zaręczyć sumieniem...

Otylda.

Zaręcz więc, że twój dawny przyjaciel bez winy,
Że jeśli tu przyjechał, to z twojej przyczyny,
Bo kiedy już odpisał a za mem przybyciem
Widział że ja ten związek mogę spłacić życiem,
Pospieszył tu czemprędzej — niech go Bóg zachowa!
Prosić o uwolnienie od danego słowa.
Jeżeli mu odmówisz, on pewnie dotrzyma,

A wtenczas dla mnie biednej już ratunku niema.
I mimo mej do Pana wyraźnej odrazy,

(Baron się kłania.)

Spełnić muszę ofiarę i ojca rozkazy,
Ale wcześnie powiadam że kocham Cezara,
Że serc naszych, nie zmieni spełniona ofiara,
Że jest mem przedsięwzięciem, iść honoru drogą,
Ale razem co tylko siły starczyć mogą,
Nie przestanę pracować sposoby wszelkiemi,
Aby dom nasz, był zawsze piekłem na tej ziemi.

Baron (ukłoniwszy się nisko.)

Całuję rączki. (Na stronie.) Córka jędza, ojciec w kozie,
Posag w sekwestrze — można skończyć na powrozie.

(Z głębokim ukłonem.)

Moja Panno Otyldo, chciałem cię zaślubić,
Aby się twą miłością i szczęściem pochlubić,
Ale Cezar przybywa i Cezar zwycięża,
Gdy takie przeznaczenie, weźże go za męża.
Trwajcie w waszej łagodnej miłości niezmiennie,
Ja słowo twego ojca, zwracam wam solennie.

Otylda.

Niechże ci Bóg nagrodzi.

Negri.

O wielki Baronie!
Ogrom wiecznej miłości, rozniecasz w mem łonie.

Baron.

A my Panie Paroli, z mych uczuć wyrazem,
Do Jego Excelencyi pospieszymy razem.





SCENA VI i ostatnia.
Baron, Barbi, Paroli, Otylda, Negri, Monti, Pamela.
(Monti wstrzymuje się we drzwiach.)
Wszyscy.

Monti!

Otylda.

Mój ojciec!

Monti.

Krzyczcie stokrotne wiwaty,
I jeżeli ją macie, wystrzelcie z armaty,
Bo Jego Excelencya raczył mnie zaprosić,
Aby mi mógł nowinę przyjemną ogłosić,
Że mnie mój wuj bogatym zrobił niespodzianie,
Dał trzykroć sto tysięcy, daj mu niebo Panie!
Salvandor tam przytomny, szepnął w dobrej porze,
Że Jego Excelencya zezwoliłby może,
Bym w jego skarbie małą sumkę ulokował;
Co się też wnet stało, za com podziękował.

Paroli (na stronie.)

Excelencya mnie odrwił. (Wynosi się cichaczem.)

Baron.

Widziałeś malarza?

Monti.

Widziałem.

Baron.

U Podesty?

Monti.

Czy cię to zatrważa?

Baron.

O! nie. Więc nie pod sądem?

Monti.

Pewnie nie tym razem,
Bo pracuje swobodnie nad pięknym obrazem
Kuzynki Excelencyi, najśliczniejszej Pani
Margrabiny Belcampo i hrabiego Viani.

Baron.

Margrabiny Belcampo? zatem uwolniona?
Wróciła?

Pamela.

Zkąd?

Baron.

Z fortecy.

Pamela.

Co! z fortecy, ona?!
Co za bajka!

Baron.

I hrabia Viani miał być wzięty.

Pamela.

Któż to nakłamał?

Baron.

Barbi. Ten Barbi przeklęty.

Barbi.

Sekatura!

Baron.

Przez niego nie kupiłem Willi.

Monti (śmiejąc się.)

Lecz zacóżeście pod sąd malarza wsadzili?

Baron.

Nie my, lecz żona.

Pamela.

Właśnie w Podesty salonie,
Śmiano się z myłki. Zamiast w Sandora ustronie,
Wpadli do Salvandora i z przybytku sztuki,
Zabrali halabardę, dzidę i dwa łuki.
Żona, trwogę niewczesną rozniosła po mieście.

Barbi.

Com słyszał powtórzyłem, że naraża życie,
Ten, co broń zakazaną chowa, mianowicie:
Wiatrówki, rewolwery, szpady et caetera.

Monti (do Barona.)

A propos! kontent jesteś z mego rewolwera?

Baron (przestraszony, oglądając się.)

Monti! Monti! człowieku!..

Monti.

Wielkiem on zjawiskiem.
Z pięciu rurek raz po raz, za palca pociskiem,
Wyskakuje cudownie cygar już obcięty
I zapalony razem.

Baron.

Zatem ten przeklęty
Rewolwer, nie rewolwer?

Monti (śmiejąc się.)

Rewolwer blaszany!

Baron (czas jakiś milczy, na twarzy maluje się złość, wstyd i żal. Oddając Montemu.)

Nie chcę i blaszanego.

Otylda.

Ojcze mój kochany,
Że zostałeś bogatym, nowina nie mała,
Lecz ja ci powiem lepszą, żem wolną została.
Baron wraca ci słowo. (Pamela przechodzi do Otyldy.)

Baron
(rzucając się w objęcie Montego z udanem uczuciem.)

Jeżeli mój stary,
Dobry i drogi druhu, żądasz tej ofiary.

Monti.

Żądam jej i przyjmuję dla tej drogiej pary.

(Do Negrego i córki.)

Ja prócz waszego szczęścia, nic nie żądam więcej,
I co mam, weźcie wszystko.

Negri (na stronie.)

Trzy kroć sto tysięcy,
Dziś wystąpię z Eola, wejdę do Gazety.

Baron
(tymczasem postępował ze spuszczoną głową a stając przed Barbim.)

Cóż Barbi?

(Od prawego 1szy Barbi, 2gi Baron, 3ci w głębi Paolo, 4ta, Pamela, 5ty Monti, 6ta Otylda, 7my Negri.)
Barbi.

Sekatura!

Baron.

I strata niestety!

(Odwracając się w lewo, postrzega Paola, który wszedłszy niewidziany, ofiaruje mu ogromny bukiet. Baron cofa się, potem na przodzie sceny mówi.)

Ha! Nieme fatum! Bukiet! fiat co los uchwalił.

(Do Pameli oddając bukiet.)

Przyjm... z moją... ręką...

Pamela (rzucając się w jego objęcie.)

Marku!..

Baron (do siebie na stronie, po krótk. milcz.)

Rewolwer wypalił!

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.