<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Sen w wigilią Ś. Jana
Pochodzenie Dzieła Williama Shakspeare Tom pierwszy
Wydawca T. Glücksberg
Data wyd. 1839
Druk T. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Ignacy Hołowiński
Tytuł orygin. A Midsummer Night's Dream
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Całe wydanie
Indeks stron
AKT IV.

SCENA PIÉRWSZA.
(Tenże las.)
Wchodzą: TITANIA, WĄTEK, duchy będące w świcie królowéj, OBERON zdala niewidzialny.
TITANIA

Chodź, na kwiecistém łożu siądźmy, duszko,
Niechaj popieszczę mile lice twoje,
Gładką twą głowę w róże niech ustroje
Niech pocałuję długie twoje uszko.

WĄTEK.

Gdzie Bobikwiat?

BOBIKWIAT.

Jestem.

WĄTEK.

Poiskaj mię Bobikwiecie. — Gdzie Monsieur Pajęczyna?

PAJĘCZYNA.

Jestem.

WĄTEK.

Monsieur Pajęczyno; dobry Monsieur, weź swoją broń do ręki i zabij tę czerwononogę pszczołę na głowie bodiaka; i dobry Monsieur przyniesiesz jéj woreczek z miodem. Tylko nie nadto zapalaj się w téj sprawie, Monsieur; i dobry Monsieur staraj się nie przerwać woreczka z miodem; byłoby mi przykro, Siniorze, jeślibys cały skąpał się w miodzie. — Gdzie Monsieur Musztarda?

MUSZTARDA.

Jestem.

WĄTEK.

Daj mi swoją pięść, Monsieur Musztardo. Proszę cię porzuć twoją etykietę, dobry Monsieur.

MUSZTARDA.

Co pan rozkaże?

WĄTEK

Nic, dobry Monsieur, lecz, jeśli łaska, pomóż iskać kawalerowi Bobikwiat. Muszę pójść do cylurika, bo zdaje się, że okropnie zarosłem na twarzy; a tak delikatny jestem osioł, że jak tylko włos mię załaskocze, muszę się skrobać.

TITANIA.

Muzykę słyszéć chcesz, kochanku drogi?

WĄTEK.

Mam rozumnie doskonałe ucho muzyczne: niech nam co zagrają na cymbałach, lub na drumli.

TITANIA.

Albo mi powiedz, co chcesz jeść kochanku?

WĄTEK.

Prawdę mówiąc, miarkę obroku; mogłbym żuć dobry suchy owies. Zdaje się, że mam wielką chęć do wiązki siana: nad dobre siano, słodkie siano, nié ma nic lepszego.

TITANIA.

Mam odważnego ducha, co zrabuje
Lamus wiewiórki z pięknych jéj orzechów.

WĄTEK.

Wolałbym raczéj jednę, albo dwie garści grochu suchego. Ale, proszę cię, niechaj mię nie budzi żaden z twoich poddanych; czuję dziwną expozycyę do snu, który mię napada.

TITANIA.

Mój ty kochanku! spij w objęciu mojém.
Niech się rozejdą moich duchów grona.
Tak się wiciokrzew łączy z swym powojem,
Tak pierścieniami bluszcz, jak czuła żona,
Ściska i pieści gruby wiąz do koła.
Jakże cię kocham! Czczę cię jak anioła. (spią.)

(OBERON podchodzi, wchodzi PUK.)
OBERON.

Witaj, Robinie! Patrz na śmieszną scenę.
Szał jéj zaczyna wzbudzać litość moję.
Gdym ją za lasem spotkał raz ostatni,
Kwiatków szukała dla swojego dudka,
Wtedym ją gromił, przyszło aż do kłótni:
Bo uwieńczała szorstkie osła czoło
Świeżem i wonném kwieciem na około;
Rosa ta sama, która w pączkach nieraz,
Jakby okrągła perła wschodu błyska,
W miłém kwiateczków oku stoi teraz,
Jakby łza, którą hańba im wyciska.
Kiedym do woli za jéj upor skarcił,
Kornie żebrała cierpliwości u mnie,
Wtedy się od niéj dziecka domagałem,
Dała je zaraz, swéj kazała świcie
W moje przybytki zanieść miłe dziécie.
Teraz mam chłopca, dłużéj więc nie będzie

Oko Królowéj w tym okropnym błędzie.
Proszę cię, mily Puku, niech pozbędzie
Ośléj téj głowy ten ateński prostak;
Aby, jak inni, kiedy ze snu wstanie,
Znowu do Aten wrócił na mieszkanie,
I te zdarzenia nocy miał jedynie
Za niedorzeczne snu przykrego mary.
Ale królowéj wprzód rozwiążę czary.
Bądź, jak dawniej byłaś,

(dotyka jéj oczu ziołem.)

Patrz, jak wprzód patrzyłaś;
Kwiat Dyanny moc tę wyda,
Co zwycięży kwiat Kupida.[1]
Teraz, Titanio, wstawaj ma królowo.

TITANIA.

Mój Oberonie, ach, co się mnie śniło!
Nibym kochała człeka z oślą głową.

OBERON.

Oto twój luby.

TITANIA.

Jak się to zdarzyło?
Jak obrzydliwość twarz ta we mnie budzi!

OBERON.

Cicho na chwilę. — Zdéjm tę głowę, Puku. —
Każ zagrać, żono; zmysł tych pięciu ludzi
Niech się twą siłą w sen niezwykły wtrąca.

TITANIA.

Muzyka niechaj gra usypiająca!

PUK, zdejmuje oślą głowę Wątkowi.

Miéj, jak się ockniesz głupca wzrok lub własny.

OBERON.

Muzyka brzmi.(cicha muzyka.)
Daj rękę w rękę, chodź-że ma królowo,
Niech się ta ziemia w naszym tańcu wzrusza.
Teraz już przyjaźń łączy nas na nowo.
W północ jutrzejszą w domie Tezeusza
Tany powiedziem, zlejem na małżeństwo
Nasze, potomków cnych błogosławieństwo:
Będzie i wiernych tych dwóch par zamężcie
Wraz z Tezeuszem, wszystkim zejdzie szczęście.

PUK.

Piękny królu, patrz, skowronek
Już obwieszcza ranny dzionek.

OBERON.

Z cichem, luba, chodź milczeniem,
Pędźmy za tym nocy — cieniem:
Ziemię oblecim do kola
Prędzéj niźli xiężyc zdoła.

TITANIA.

Chodź, w ucieczce rzecz mi całą
Powiész, jak się w nocy stało,
Żeś mię zastał tu na ziemi
Razem śpiącą z śmiertelnémi(wychodzą.)

(Słychać trąbienie rogów. — Wchodzą: TEZEUSZ, HIPOLITA, EGEUSZ i świta.)

TEZEUSZ.

Iść i zawołać, niech przyjdzie gajowy;
Bośmy skończyli obrzęd nasz majowy:

Moja kochanka póki dzień ten szary,
Niechaj usłyszy jak grają ogary. —
W jarze zachodnim sfory psom zdejmiecie:
Po gajowego niechże idzie który. —
Z piękną królową na wierzchołku góry
Będziem słuchali tłumnie pomieszane
Z graniem ogarów liczne echa wtóry.

HIPOLITA.

Byłam z Kadmusem raz przy Herkulesie,
Kiedy niedźwiedzia szczuli w Krety lesie
Psami ze Sparty: miłych tak hałasów
Jam nie słyszała; zwłaszcza knieje lasów,
Nieba i wody, strony okoliczne,
Zdały się jednym krzykiem brzmiéć wzajemnym:
Piérwszy raz dla mnie wrzaski te muzyczne
Ucho pieściły gromem tak przyjemnym.

TEZEUSZ.

Rassy spartańskiéj moje są ogary,
Z mordą szeroką, każdy z nich podżary,
Uszy od głowy wiszą tak do dołu,
Że zamiatają z trawy ranne rosy;
Krępe z podgarlem tessalskiego wołu;
Wolne w pogoni, tak dobrane glosy,
Jakoby dzwony. Zgodniejszych hałasów
Uweselonych trąbką nie odbiły
Knieje tessalskieh, ani kreckich lasów:
Sama osądzisz. — Cicho, co za nimfy?

EGEUSZ.

Xiąże, tu moja córka śpiąca leży:
A to Lyzander; oto i Demetry;

Oto Nedara córka spi Helena;
Mocno mię dziwi, że są razem z sobą.

TEZEUSZ.

Spełnić zapewne wstali ranną dobą
Obrzęd majowy; i nasz zamiar wiedząc,
Przyszli tu nasze widzieć uroczystość. —
Lecz Egeuszu, czy w tym dniu powinna
Hermia tobie swoją dać odpowiedź?

EGEUSZ.

Tak jest, mój xiąże.

TEZEUSZ.

Iść i dojeżdżaczom
Kazać, niech swoją trąbką śpiących zbudzą.

(Słychać rogi myśliwych i krzyki. — Demetryusz, Lyzander, Hermia, Helena zrywają się.)

TEZEUSZ.

Dzień dobry, bracia! już Walenty przeszedł;[2]
Może te ptaszki w tym się czasie parzą?

(wszyscy czworo padają na kolana przed Tezeuszem.)
LYZANDER.

Przebacz, mój xiąze.

TEZEUSZ.

Proszę, wstańcie wszyscy.
Wiém, żeście byli dwa zacięte wrogi,
Skądże się wzięła ta przyjemna zgoda,
Tak że nienawiść obok nienawiści
Spi bez zazdrości i bez żadnej trwogi?

LYZANDER.

Teraz wpół śpiący, a w pół ocucony,
Cały w zdumieniu jeszcze rzec nie mogę,
Jakim sposobem w te przybyłem strony:
Ale jak myślę, (bo chcę prawdę mówić, —
I przypominam teraz, ze tak było);
Z Hermiąm przyszedł w takim tu zamiarze,
Aby się wykraść z Aten w inne miéjsce,
Gdzieby ateńskie prawo nie dosięgło.

EGEUSZ.

Dosyć już, dosyć, xiąże dosyć mamy:
Głowy się jego wedle praw domagam. —
Chcieli się wykraść, chcieli ogołocić,
Demetryuszu, przez to mnie i ciebie,
Ciebie z twéj żony, a mnie z mojéj woli,
Woli, co tobie daje ją za żonę.

DEMETRYUSZ.

Xiąże, Helena piękna mnie odkryła
Zamiar ucieczki ich do tego lasu;
W mojéj wściekłości tum za niémi gonił;
Piękna Helena szła z miłości za mną.
Ale, mój xiąże, nie wiém jaka siła,
Lecz siła wyższa, jak śnieg rozstopiła
Hermii miłość, która dla mnie zda się
Cacka wspomnieniem, co w dzieciństwa czasie
Aż do szaleństwa nad wszystko kochałem;
Teraz mą wiarą całą, sercem całém
Przedmiot jedyny, rozkosz moich oczu,
Kocham Helenę. Z nią się zaręczyłem
Wprzód nim Hermię piérwszy raz ujrzałem:

Lecz jak w chorobie pokarm obrzydziłem,
Dziś wyzdrowiawszy smak mój odzyskałem;
Teraz jéj pragnę, za nią wzdycham, ginę,
Wiecznie i wiernie kochać chcę jedynę.

TEZEUSZ.

Szczęśniem was spotkał, piękni kochankowie:
Wkrótce się o tém więcéj mnie opowie. —
Mój Egeuszu, złamię twe zamiary;
W jednéj świątyni ze mną te dwie pary
Będą wieczystym węzłem połączone.
Lecz, że już prawie uciekł ranek szary,
Więc polowanie odłożym na stronę. —
Chodźmy do Aten: troje tak i troje,
Świetną biesiadą skończym śluby swoje.
Chodź Hipolito.

(wychodzą: Tezeusz, Hipolita, Egeusz i świta.)
DEMETRYUSZ.

Zdaje się małą, niedościgłą oku
Rzecz ta, jak góry dalekie w obłoku.

HERMIA.

Zda się przywartém na to patrzę okiem,
Kiedy się wszystko dwoi.

HELENA.

Tak się zdaje;
Nagle się znalazł klejnot mój, Demetry,
Jak mój i nie mój.

DEMETRYUSZ.

Czyście tylko pewni,
Żeśmy na jawie? — Mnie się wszystko zdaje,

Że się to we śnie marzy. — Jak myślicie,
Byłże tu xiąże? kazał iść za sobą?

HERMIA.

Tak, i mój ojciec.

HELENA.

Tak, i Hipolita.

LYZANDER.

Kazał za sobą spieszyć do świątyni.

DEMETRYUSZ.

Więc my na jawie: chodźmyż wnet za xięciem:
W drodze rozpowié każdy swe marzenie.

(wychodzą.)
(Budzi się Wątek.)
WĄTEK.

Kiedy moja rola przyjdzie, zawolaj a ja odpowiém: ostatnie słowa, po których mówię, są: najpiękniejszy Pyramie. — Hej, ho! — Pietrze Toporze! Dudo organisto! Ryju kotlarzu! Nieboraku! Dalibóg że wszyscy się wykradli i zostawili mię spiącego! Miałem najdziwniejsze marzenie. Śniło się, — ale przechodzi rozum ludzki powiedzieć, co się mnie śniło: człowiek zostanie osłem, jeśli ten sen zechce opowiadać. Zdaje się byłem — Żaden człowiek nie w stanie powiedzieć czém byłem. Zdaje się byłem i zdaje się miałem, — Ale człowiek wyjdzie na pajaca, jeśli się podejmie powiedzieć, co ja miałem we śnie. Oko ludzkie nie słyszało, ucho ludzkie nie widziało, reka ludzka nie może smakować, język pojmować, ani serce przynieść, co się mnie śniło. Pójdę do Piotra Topora, aby napisał o tym śnie balladę, którą nazwie Sen Wątka, chociaż w tém marzeniu nie ma Wątka: myslę ją śpiéwać na końcu sztuki przed xięciem: albo może, dla nadania większéj przyjemności, zaśpiéwam to przy śmierci Tisby.(wychodzi.)

SCENA DRUGA.
(Ateny. Izba w domie Topora.)
Wchodzi TOPOR, DUDA, RYJ i NIEBORAK.
TOPOR.

Czyście posłali do domu Wątka? jeszcze nie wrócił do siebie?

NIEBORAK.

Nic o nim nie słychać. Nié ma wątpliwości, że go duchy poniosły w inną stronę.

DUDA.

Jeśli nie przyjdzie, to po naszéj sztuce; bo sama sztuka się nie przedstawi: czyż się przedstawi?

TOPOR.

Niepodobieństwo: nie macie człowieka w całych Atenach zdatnego do grania Pyrama, tylko jego jednego.

DUDA.

Prawda; posiada najprostszy rozum ze wszystkich rzemieślników ateńskich.

TOPOR.

Tak, i najlepszą personę; prawdziwy gołąbek, tak słodki głos posiada.

DUDA.

Raczéj Fenix, a nie gołąbek. Boże odpuść, rzecz do niczego.

(wchodzi STRUG.)
STRUG.

Mościpanowie, tylko co wyszedł ze świątyni xiąże, a z nim także szlub wzięło dwie czy trzy par panów i pań. Jeśliby się nasza sztuka wygotowała, tobyśmy wszyscy wyszli na ludzi.

DUDA.

O słodki zuchu Wątku! Tak straciłeś półzłotka na dzień przez całe życie twoje: nie wymknąłby się od półzłotka na dzień; niech powisnę, jeśliby mu xiąże na dzień półzłotka nie naznaczył, byłby dobrze na to zasłużył: półzłotka na dzień, albo nie dla Pyrama.[3]

(wchodzi WĄTEK.)
WĄTEK.

Gdzież te chwaty? gdzież te zuchy?

TOPOR.

Wątek! — O najodważniéjszy dniu! o najszczęśliwsza godzino!

WĄTEK.

Mościpanowie, mogę wam dziwne rzeczy powiedzieć, ale mię nie pytajcie, bo jeśli wam powiém, to nie jestem prawdziwy Ateńczyk. Wszystko powiém jak się zdarzyło.

TOPOR.

Słuchamy, kochany Wątku.

WĄTEK.

Ani słówka o sobie. Wszystko co wam powiém jest to, że wiąże po obiedzie. Zabiérajcie wasze ubiory; poprzywiązujcie mocno brody, weźcie nowe wstążeczki do trzewików, idźcie zaraz wszyscy do pałacu; niech każdy mysli o swojéj roli; bo mówiąc krótko, nasza sztuka umieszczona na liście zabaw dla xięcia. Na wszelki wypadek niech Tisbe ma czystą bieliznę: niechaj grający rolę lwa nie obrzyna paznokci, bo powinien je wywiesić zamiast lwich pazurów. I, najmilsi aktorowie, nie jedzcie cébuli ani czosnku, bo trzeba miéć słodki oddech, a nie wątpię, że usłyszymy, jak powiedzą: co za słodka komedya! Dość, ani słówka więcéj; ruszajmy, ruszajmy.

(wychodzą.)




  1. Kwiat Dyanny t. j. agnus castus; kwiat Kupidyna t. j. viola tricolor.
  2. Pospólstwo mniema, że w dzień S. Walentego zaczynają się parzyć ptaszki.
  3. Odnosi się to do wyzéj wspomnionego w notach Prestona. Grał on w sztuce Dydony w przytomności królowéj Elżbiety, która mu za to naznaczyła rocznej pensyi 20 funtów szterlingów, co na dzień wyniesie po jednym szellingu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Ignacy Hołowiński.