Dzieła Williama Shakspeare/Tom pierwszy/całość
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Dzieła Williama Shakspeare | |
Tom | pierwszy | |
Wydawca | T. Glücksberg | |
Data wyd. | 1839 | |
Druk | T. Glücksberg | |
Miejsce wyd. | Wilno | |
Tłumacz | Ignacy Hołowiński | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Całe wydanie | |
| ||
Indeks stron |
Съ тѣмъ, чтобы по отпечатаніи представлено были въ Ценсурный Комитеть три экземпляра. Кіевъ, Марта 4-го 1839 года.
Chęć przysłużenia się ojczystéj literaturze i wysokie uwielbienie ku temu poecie były dla mnie silną pobudką, żem się ośmielił na tę wielką pracę. Miałem na celu, aby w prawdziwéj postaci przedstawić tego największego drammatyka. Wiersze jego wierszem miarowym, często rymowanym, a prozę prozą jak najwierniéj starałem się oddać. Czylim się choć trochę przybliżył do celu, oddaję pod sąd światłych czytelników. W ogóle mówiąc o tłumaczeniu dzieł poetycznych pamiętne są słowa Augusta Wilhelma Szlegla: „Po wielu trudach nabyłem tego przekonania, że tłumaczenie jest wprawdzie dobrowolna, ale niemniéj ciężka niewola, w krwawym pocie nędzny kawałek chleba, niewdzięczne rzemiosło, niewdzięczne nie tylko dla tego, ze i najlepszy przekład nie może się za równo cenić z oryginałem, ale ze sam tłumacz im więcéj zwraca baczenia, tym więcéj musi uczuć nieuchronne swoje niedostatki. Lepiéj więc zwrócić w inną stronę uwagę. Prawy tłumacz, który nie tylko myśli oryginału przeniósł, ale formę i właściwe jego piętno umiał zachować, może się pochlubić, że jest Jeniusza zwiastunem, co po za ścisłemi szrankami jakiéj jednéj mowy ogłasza sławę i głębokie pomysły wielkiego człowieka. Jest-to poseł od narodu do narodu, pośrednik wzajemnego się poważania i podziwiania, boby inaczéj obojętność i niewiadomość obcych płodów nastąpiła“[1]. Indische Bibliothek B. II.
JAŚNIE WIELMOŻNEMU
FRANCISZKOWI
LEŃKIEWICZOWI
W DOWÓD NAJCZULSZÉJ PRZYJAŹNI
I NAJGŁĘBSZEGO POWAŻANIA TĘ SZTUKĘ
POŚWIĘCAM.
HAMLET
XIĄŻE DUŃSKI.
OSOBY.
KLAUDIUSZ, król Danii.
OSRIK, dworzanin.
FRANCISKO, żołnierz. Panowie, Panie, oficerowie, żołnierze, aktorowie, grabarze, majtkowie, posłańcy i inni usługujący.
(Scena w Elsinore).
AKT I.
SCENA PIERWSZA.
(Elsinore. — Krużganek pałacu).
FRANCISKO na warcie. Wchodzi BERNARDO.
BERNARDO.
Kto tam? FRANCISKO.
Raczéj sam to powiedz: stój, daj się poznać. BERNARDO.
Niech żyje król! FRANCISKO.
Bernardo? BERNARDO.
Tak. FRANCISKO.
Pilnie przyszedłeś na swą godzinę. BERNARDO.
Biła dwunasta: idź spać Francisko. FRANCISKO.
Dzięki za zmianę: chłód przenikliwy: BERNARDO.
Miałżeś spokojną wartę? FRANCISKO.
Nawet się mysz nie ruszyła. BERNARDO.
Dobrze, dobranoc. (Wchodzi HORACIO i MARCELLUS).
FRANCISKO.
Zdaje się idą. — Stój, co za jedni? HORACIO.
Kraju przyjaciel. MARCELLUS.
Danii lennik. FRANCISKO.
Dobranoc. MARCELLUS.
Żegnaj, mężny żołnierzu! FRANCISKO.
Zmienił Bernardo. MARCELLUS.
Hola! Bernardo! BERNARDO.
Mów, czy Horacio? HORACIO.
Zgadłeś prawdziwie. BERNARDO.
Witaj Horacio; witaj Marcellu. HORACIO.
Czy to widziałeś znowu téj nocy? BERNARDO.
Nic nie widziałem. MARCELLUS.
Mówi Horacio, ze przywidzenie: HORACIO.
Pewno nie przyjdzie. BERNARDO.
Siądźmy na chwilę; HORACIO.
Siądźmy. BERNARDO.
Nocy ostatniéj, MARCELLUS.
Cicho, poprzestań; patrzcie, nadchodzi! (wchodzi Duch).
BERNARDO.
Całkiem w postaci króla zmarłego. MARCELLUS.
Przemów, Horacio, wszakeś uczony. BERNARDO.
Patrzaj, do króla czy niepodobny? HORACIO.
Bardzo podobny; — cały truchleję BERNARDO.
Może chce mówić. MARCELLUS.
Mówże, Horacio. HORACIO.
Któżeś, co w późnéj porze téj nocy MARCELLUS.
Tém obrażony. BERNARDO.
Patrzaj, uchodzi. HORACIO.
Czekajże; przemów; przemów, zaklinam. (Duch wychodzi).
MARCELLUS.
Poszedł i nie chce dać odpowiedzi. BERNARDO.
Jakto, Horacio? drżysz i pobladłeś: HORACIO.
Nigdy, na Boga! nie dałbym wiary, MARCELLUS.
Czyliż do króla HORACIO.
Jak ty do siebie: MARCELLUS.
Już to podwakroć, HORACIO.
Nie wiem jak o tem sądzie wypada, MARCELLUS.
Dobrze, usiądźmy, kto wie, niech powie I budowniczych okrętu ciągną HORACIO.
Ja zdołam: Jest by odebrać ręką przemocy, BERNARDO.
Zdaje się ze to, nie co innego. HORACIO.
Proch to, co miesza duszy zrzenice Niebo i ziemia razem objawia (wraca Duch).
Cicho; patrzajcie! wchodzi nanowo! (kur pieje)
Mów: — czekaj, powiedz. — Trzymaj Marcellu. MARCELLUS.
Mamże uderzyć moim oszczepem? HORACIO.
Bij, jak nie stanie. BERNARDO.
Tu! HORACIO.
Tu! MARCELLUS.
Już poszedł! Bo jak powietrze niczem nieranne, BERNARDO.
Miało przemówić, ale kur zapiał. HORACIO.
Wtedy zadrżało, jak winowajca MARCELLUS.
Zniknął pobladły na śpiew koguta. HORACIO.
Tak ja słyszałem i w części wierzę. Zgoda-li odkryć jemu zdarzenie, MARCELLUS.
Zróbmy to, proszę; wiem gdzie najlepiej (wychodzą).
SCENA DRUGA.
(Sala tronowa w zaniku królewskim).
Wchodzą: KRÓL, KRÓLOWA, HAMLET, POLONIUSZ, LAERTES, WOLTIMAND, KORNELIUSZ, PANOWIE i ŚWITA.
KRÓL.
Choć śmierć Hamleta drogiego brata Teraz, jak wiecie, młody Fortinbras, — KORNELIUSZ i WOLTIMAND.
W tém i we wszystkiém będziem gorliwi. KRÓL
My nie wątpimy; jedźcie szczęśliwi. (wychodzą Woltimand i Korneliusz).
Teraz Laertes cóż ma nowego? Mówić napróżno: jakież zadanie, LAERTES.
Królu potężny, KRÓL.
Ojciec pozwala? Poloniuszu? POLONIUSZ.
Gwałtem, mój królu, wziął pozwolenie, KRÓL.
Wybierz na odjazd czas, Laertesie; HAMLET, na stronie.
Więcéj niż krewny, a mniéj od syna. KRÓL.
Czemu u ciebie chmury zawisły? HAMLET.
Owszem, mój Panie, nadtom na skwarze. KRÓLOWA.
Rzuć barwę nocy, dobry Hamlecie, HAMLET.
Tak to powszechna, Pani. KRÓLOWA.
Dla czegoż HAMLET.
Zdaje się? Pani! nie, to istotnie; KRÓL.
Pięknie, Hamlecie, i przyzwoicie, Wzrok nasz pocieszać i uweselać, KRÓLOWA.
Niechaj twa matka darmo nie błaga, HAMLET.
Spełnię we wszystkiém wolę twą, Pani. KRÓL.
Dobrze, odpowiedź piękna, szlachetna; (Król, Królowa, Panowie, Świta, Poloniusz, Laertes wychodzą).
HAMLET.
Bodaj to trwałe, trwałe zbyt ciało, Buja w nasienie; chwasty i ziele (Wchodzą: HORACIO, BERNARDO i MARCELLUS).
HORACIO.
Witaj nam, Xiąze! HAMLET.
Rad cię oglądam: HORACIO.
Tak jest, najniższy zawsze twój sługa. HAMLET.
Dobry przyjaciel; imię takowe MARCELLUS.
Xiąże, — HAMLET.
Rad was oglądam; O, dobry wieczór. — HORACIO.
Chęć próżnowania, xiąże dostojny. HAMLET.
Wrogombym waszym bronił tak wyrzec; HORACIO.
Panie na pogrzeb króla przybyłem. HAMLET.
Proszę cię nie szydź ze mnie, współuczniu; HORACIO.
Prawda, bo prędko zbyt nastąpiło. HAMLET.
To z oszczędności tylko, Horacio! Aby ze stypy potraw półmiski HORACIO.
Kędy? HAMLET.
W zrzenicy mego umysłu. HORACIO.
Raz go widziałem, krój był dostojny. HAMLET.
Mąż to, co wszystkiem był do wszystkiego. HORACIO.
Zda się, żem widział przeszłéj go nocy. HAMLET.
Widział! Kogo? HORACIO.
Króla, mój Xiąże, ojca pańskiego. HAMLET.
Jakże to króla, ojca mojego! HORACIO.
Twe podziwienie miarkuj na chwilę HAMLET.
Mówże, na Boga! HORACIO.
Razem dwie nocy dwaj ci panowie, W zmarłych godzinie, w saméj północy HAMLET.
Kędy to było? MARCELLUS.
Koło pałacu, kędy są warty. HAMLET.
Z nimże mówiłeś? HORACIO.
Chociaż mówiłem HAMLET.
To nadzwyczajnie! HORACIO.
Ale prawdziwie, jak to, że żyję; HAMLET.
Tak jest istotnie, lecz mię to miesza. WSZYSCY.
Tak, Panie. HAMLET.
W zbroi, mówicie? WSZYSCY.
W zbroi, mój Xiąże. HAMLET.
Z góry do dołu? WSZYSCY.
Od stóp do głowy. HAMLET.
Więc nie widziałeś jego oblicza. HORACIO.
Owszem, misiurkę miał podniesioną. HAMLET.
Był nachmurzony? HORACIO.
Twarz więcéj smutna HAMLET.
Blady? czerwony? HORACIO.
Blady niezmiernie. HAMLET.
Patrzyłże na was? HORACIO.
Pilnie nadzwyczaj. HAMLET.
Chciałbym być wtedy. HORACIO.
Truchlałbyś, Panie. HAMLET.
Bardzo być może, HORACIO.
Jako z pospiechem umiarkowanym MARCELLUS i BERNARDO.
Dłużéj, o dłużéj. HORACIO.
Ale nie wtedy kiedym go widział, HAMLET.
Miałże-li brodę siwą? czy nie tak? HORACIO.
Tak, jak za życia jego widziałem, HAMLET.
Będę na straży; HORACIO.
Uręczam. HAMLET.
Gdy mego ojca postać oblekło, Rozwarło, każąc wstrzymać me kroki. WSZYSCY.
Słudzy najniżsi. HAMLET.
Tak mię kochajcie jak ja was: żegnam. (wychodzą Horacio, Marcellas, Bernardo).
Duch mego ojca we zbroi cały! (wychodzi).
SCENA TRZECIA.
(Pokój w domu Poloniusza).
Wchodzi LAERTES i OFELIA.
LAERTES.
Już na okręcie rzeczy me; żegnam: OFELIA.
Wątpisz-li o tem? LAERTES.
Miéj Hamletowej miłości fraszkę OFELIA.
Jak to? LAERTES.
Wierz mi nic więcéj. Trzeba posiadać Danii zgodę. OFELIA.
Nauczającéj dobréj twéj mowie LAERTES.
Nie bój się, jestem (wchodzi Poloniusz)
Błogosławieństwo podwójne sprawia POLONIUSZ.
Jeszcześ tu, synu? Spiesz się, czas nagli; (kładnie ręce na głowę, Laertesa)
Kilka tych przestróg wyryj w pamięci: Dług zaciągając zgubisz oszczędność, LAERTES.
Żegnam cię, ojcze, jak najserdeczniéj! POLONIUSZ.
Wzywa cię pora; słudzy czekają. LAERTES.
Żegnam, Ofelio; pomnij com mówił. OFELIA.
W mojéj pamięci dobrze to zamknę, LAERTES.
Żegnam. (wychodzi Laertes). POLONIUSZ.
Co, Ofelio, tobie powiedział? OFELIA.
Rzecz się tyczącą xięeia Hamleta. POLONIUSZ.
Mądrze, rozumnie: OFELIA.
Czynił mi teraz wiele oświadczeń POLONIUSZ.
Ha, życzliwości? mówisz jak dziecko OFELIA.
Nie wiem co myśléć, ojcze łaskawy. POLONIUSZ.
Więc cię nauczę: myśl, żeś ty dziecko; OFELIA.
Panie, nalegał swoją miłością POLONIUSZ.
Zwiesz to przystojnie? porzućże, porzuć. OFELIA.
Mowę popierał swemi przysięgi POLONIUSZ.
Sidła na ptaszki. Wiem doskonale Nie sądź je ogniem. — Odtąd niech będzie OFELIA.
Będę posłuszną, ojcze. (wychodzą).
SCENA CZWARTA.
(Krużganek).
Wchodzi HAMLET, HORACIO, MARCELLUS.
HAMLET.
Chłód mię przeszywa; zimno niezmiernie. HORACIO.
Wiatr ostry smali. HAMLET.
Która godzina? HORACIO.
Blisko dwunastéj. MARCELLUS.
Nie, już wybiła. HORACIO.
Już! nie słyszałem; zbliża się pora, (Słychać hałas trąb i strzał działowy).
Co to się znaczy, xiąże łaskawy? HAMLET.
Król biesiaduje w nocy przy kubku, HORACIO.
Zwyczaj-li taki? HAMLET.
Zwyczaj, istotnie: Lub urodzenia, (czemu nie winien, (Wchodzi Duch).
HORACIO.
Patrzaj, nadchodzi! HAMLET.
Brońcie anioły, mocy niebieskie! By cię wyrzucić! Co to się stało, HORACIO.
Kiwa, ażebyś za nim się udał, MARCELLES.
Jak przyjaznemi, patrzaj, znakami HORACIO.
Przez żaden sposób. HAMLET.
Nie chce tu mówić, udam się za nim. HORACIO.
Nie idź, mój Panie! HAMLET.
Czegoż się lękać? HORACIO.
Co! jeśli zwabi w morza głębinę, Która nad morzem czoło zawiesza? HAMLET.
Ciągle mię wabi: — MARCELLUS.
Panie, nie pójdziesz. HAMLET.
Ręce usuńcie. HORACIO.
Miarkuj się, Xiąże: HAMLET.
Los mój mię wzywa: (Duch daje skinienie)
Zawsze mię woła; — Puśccie, panowie; — (wyrywa się od nich)
Widmo, na Boga, z tego uczynię, (wychodzą Duch i Hamlet).
HORACIO.
Przez wyobraźnię odszedł od siebie. MARCELLUS.
Chodźmy, bo słuchać w tém nie wypada. HORACIO.
Za nim. — jakowyż weźmie to koniec? MARCELLUS.
Coś zepsutego w Danii Stanach. HORACIO.
Boże to popraw! MARCELLUS.
Za nim pospieszmy. (wychodzą).
SCENA PIĄTA.
(Więcéj odległa część krużganków).
Wchodzą DUCH i HAMLET.
HAMLET.
Kędy mię wiedziesz? mów, już nie pójdę. DUCH.
Zważaj. HAMLET.
Uważam. DUCH.
Czas prawie przyszedł, HAMLET.
Ach biedny Duchu! DUCH.
Litość powstrzymaj, tylko mię słuchaj, HAMLET.
Mów, obowiązek słuchać mi każe. DUCH.
Pomścić się także, kiedy usłyszysz. HAMLET.
Co! DUCH.
Ojca twojego duchem ja jestem; HAMLET.
O, nieba! DUCH.
Ukarz mord brzydki, nienaturalny. HAMLET.
Mord? DUCH.
Choć i najlepsze brzydkie morderstwo, HAMLET.
Mów prędzéj, abym szybkiém tak skrzydłem, DUCH.
Widzę gotowyś; lecz gdybyś tyle HAMLET.
Wieszcza ma duszo! Jakże to, stryj? DUCH.
Tak: kazirodny zwierz cudzołożny Najbezwstydniejsze nakłonił szpetnie W kwiecie mojego grzéchu zerwany, HAMLET.
Nieba zastępy! ziemio! co jeszcze! Co pisze młodość i doświadczenie; HORACIO, za sceną.
Xiąze mój, xiąze! MARCELLUS, za sceną.
Xiąże Hamlecie! HORACIO, za sceną.
Strzeżcie go nieba! HAMLET.
Niech się to stanie! MARCELLUS.
Héj, héj! Xiąze! HAMLET.
Tu, tu, tu, chłopcze! choć ptaszku, chodź! (Wchodzą: HORACIO i MARCELLUS).
MARCELLUS.
Jakże, mój Xiąże? HORACIO.
Jakież nowiny? HAMLET.
Straszne! HORACIO.
Powiedzże, xiąże mój. HAMLET.
Nie chcę HORACIO.
Nigdy, na Boga! MARCELLUS.
Ani ja, xiąże. HAMLET.
Cóż wy powiécie; mogłożby kiedy HORACIO i MARCELLUS.
Nigdy, na Boga! HAMLET.
W Danii całéj nie masz podłego,... HORACIO.
Duchom nie trzeba z grobu przychodzić HAMLET.
Prawda; nie przeczę słusznéj uwadze; HORACIO.
Dzikie to słowa i pomieszane. HAMLET.
Żem was obraził mocno żałuję, HORACIO.
Nie ma obrazy. HAMLET.
Owszem, na święty Patrycy, wielka HORACIO.
Dobrze, mój xiąże. HAMLET.
Coście widzieli w nocy, nie mówcie. HORACIO i MARCELLUS.
Dobrze, mój xiąże. HAMLET.
Lecz przysięgnijcie. HORACIO.
Ręczę na bonor! MARCELLUS.
Ręczę na honor! HAMLET.
Na tym pałaszu. MARCELLUS.
Jużeśmy dobry xiąże przysięgli. HAMLET.
Lecz uroczyście na mieczu przysiądz. DUCH, z pod ziemi.
Przysiądz! HAMLET.
Ha, ha, mój chłopcze! także powiadasz? HORACIO.
Podaj przysięgę. HAMLET.
Nigdy nie mówić coście widzieli, DUCH, pod ziemią.
Przysiądz! HAMLET.
Hic et ubique? miejsce przemieńmy: — DUCH, pod ziemią.
Przysiądz na mieczu! HAMLET.
Dobrześ powiedział, stary mój krecie! HORACIO.
O dniu i nocy! HAMLET.
Jak cudzoziemca przyjmcież go miło! DUCH, z pod ziemi.
Przysiądz! HAMLET.
Ucisz się, ucisz, duchu stroskany! — W stanie okazać miłość i przyjaźń, (Wszyscy odchodzą).
AKT II.
SCENA PIERWSZA.
(Pokój w domu Poloniusza).
Wchodzi POLONIUSZ i REJNALDO.
POLONIUSZ.
Daj mu, Rejnaldo, z listem pieniądze. REJNALDO.
Dobrze, mój Panie. POLONIUSZ.
Mądrze postąpisz, dobry Rejnaldo, REJNALDO.
Takem zamierzał. POLONIUSZ.
Mądrześ powiedział; lecz się przód pytaj, Tém kołowaniem kiedy się dowiesz, REJNALDO.
Dobrze, mój Panie. POLONIUSZ.
W części i jego: — REJNALDO.
Jako grać, panie. POLONIUSZ.
Tak, lub się upić, REJNALDO.
Panie, to jemu hańbę naniesie. POLONIUSZ.
Nie; skargę osłodź twojemi usty. Grzecznie te błędy, aby się zdały, REJNALDO.
Ale, mój Panie, — POLONIUSZ.
Na co to wszystko? REJNALDO.
Tak jest, mój Panie, chciałbym to wiedziéć. POLONIUSZ.
W tem są fortelu mego układy; REJNALDO.
Dobrze, mój Panie. POLONIUSZ.
A wtedy, panie, powie, — powie — O czemże mówiłem Panie Jezu! o czémś mówiłem: — Na czém stanąłem? REJNALDO.
Skończy tym wnioskiem. POLONIUSZ.
Skończy tym wnioskiem, — Tak rzeczywiście; REJNALDO.
Tak, zrozumiałem. POLONIUSZ.
Ruszajze z Bogiem; REJNALDO.
Dobry mój Panie, — POLONIUSZ.
Sam go uważaj. REJNALDO.
Dobrze, mój Panie. POLONIUSZ.
Niechaj się pilnie muzyki uczy. REJNALDO.
Dobrze, mój Panie. POLONIUSZ.
Bywaj mi zdrowy! (Rejnaldo wychodzi. — Wchodzi OFELIA).
Cóż Ofelio? cóż to się stało? OFELIA.
Ojcze mój, wielka zdjęła mię trwoga! POLONIUSZ.
Czegoż to? powiedz, na imie Boga! OFELIA.
Kiedy ja szyłam w moim pokoju, POLONIUSZ.
Czy nie oszalał dla twej miłości? OFELIA.
Nie wiem ja, panie, ale istotnie, POLONIUSZ.
Cóż ci powiedział? OFELIA.
Ujął za rękę, ścisnął mię silnie, Tak na swem czole miał rękę drugą, POLONIUSZ.
Chodźże, chodź ze mną; króla poszukam. OFELIA.
Nic, ale pełniąc twoje rozkazy, POLONIUSZ.
Stąd i oszalał. Trwoga nieszczęsna! — Zda się, że tyle (wychodzą).
SCENA DRUGA.
(Pokój w zamku).
Wchodzą: KRÓL, KRÓLOWA, ROZENKRANC, GUILDENSTERN i ŚWITA.
KRÓL.
Witaj Rozenkranc i Guildensternie! Wieść do zabawy; razem wybadać, KRÓLOWA.
Mówił nam wiele o was, panowie; ROZENKRANC.
Król i królowa mogą oboje, GUILDENSTERN.
Myśmy posłuszni; KRÓL.
Dzięki, Rozenkranc i Guildensternie. KRÓLOWA.
Dzięki Guildenstern i Rozenkrancu: GUILDENSTERN.
Naszą przytomność, nasze staranie, KRÓLOWA.
Amen! (Wychodzą Rozenkranc, Guildenstern i niektórzy ze świty. Wchodzi POLONIUSZ).
POLONIUSZ.
Królu, posłowie już z Norwegii KRÓL.
Zawsześ ty ojcem dobréj nowiny. POLONIUSZ.
Alboż nie jestem? Najświęciéj, Panie, KRÓL.
Mów, bo oddawna słyszeć to pragnę. POLONIUSZ.
Posłom najpierwéj daj posłuchanie; KRÓL.
Samże ich uczcij, do mnie przyprowadź. (Wychodzi Poloniusz).
Luba Gertrudo, mówi, że zbadał KRÓLOWA.
Wątpię czy główna nie jest przyczyna (Powraca Poloniusz z Woltimandem i Korneliuszem).
KRÓL.
My go zbadamy. — Dobrzy panowie, WOLTIMAND.
Wzajemność szczerszych życzeń, pozdrawiań. (daje papier)
Aby dozwolić przejścia wolnego KRÓL.
Z tegośmy radzi; (Wychodzą Woltimand i Korneliusz).
POLONIUSZ.
Sprawa ta nader dobrze skończona. — KRÓLOWA.
Bez sztuk do rzeczy. POLONIUSZ.
Pani, przysięgam, sztuk nie używam, Raczéj przyczynę tego defektu; „Do rajskiéj i bóstwa mej duszy, przecudnie upiększonéj Ofelii,“ — KRÓLOWA.
Hamletże pisał? POLONIUSZ.
Proszę się wstrzymać będę najszczerszy. (czyta)
„Wątp czy gwiazdy sklniąc się żarzą; „O droga Ofelio, biada mi z temi wierszami, nie posiadam sztuki zawarcia w rymach westchnień moich: ale proszę wierzyć, ze cię kocham najmocniéj, o najmocniéj; adieu. Hamlet.“
To w posłuszeństwie córka oddała, KRÓL.
Jakże tę miłość jego przyjęła? POLONIUSZ.
Za cóż mię trzyma Pan Najjaśniejszy? KROL.
Za poczciwego człeka z honorem. POLONIUSZ.
Tego dowiodę. Cóź więc myślicie, KRÓL.
Jak ci się zdaje? KROLOWA.
Bardzo być może. POLONIUSZ.
Byłoż to kiedy, (chciałbym to wiedziéć), KRÓL.
Nie. POLONIUSZ, pokazując na głowę i ramiona.
Rozdzielże to z tém jeśli inaczéj: KRÓL.
Jakże się o tém lepiéj przekonać? POLONIUSZ.
Wiecie, że często zwykł po galeryi KRÓLOWA.
To prawda. POLONIUSZ.
Wtedy do niego wyszlę me dziécie; KRÓL.
Dobrze, doświadczym. (Wchodzi Hamlet czytając). KRÓLOWA.
Patrzcie jak smutny idzie i czyta. POLONIUSZ.
Idźcie, zaklinam, idźcie oboje; (wychodzą: Król, Królowa i Świta).
POLONIUSZ.
Jakże się ma łaskawy mój xiąże Hamlet! HAMLET.
Dobrze, Bogu dzięki. POLONIUSZ.
Czy mię poznaje xiąże? HAMLET.
Bardzo dobrze — wszakżeś rybakiem. POLONIUSZ.
Nie, panie. HAMLET.
Tedybym życzył, abyś był tak poczciwym człowiekiem. POLONIUSZ.
Poczciwym, xiąże? HAMLET.
Tak, panie; być poczciwym, jak się dzieje na świecie, jest to być jednym wybranym z dziesięciu tysięcy. POLONIUSZ.
To bardzo wielka prawda, xiąże. HAMLET.
Bo jeśli słońce płodzi robaki w nieżywym psie, i jeśli to bóstwo całując zdechlinę. — Masz-li córkę? POLONIUSZ.
Mam, xiąże.HAMLET.
Nie pozwalaj chodzie po słońcu: płodność rzecz błogosławiona; lecz że i twoja córka może podobnego rodzaju błogosławieństwo osiągnąć, — Przyjacielu, miéj na to baczenie. POLONIUSZ.
Co przez to rozumi xiąże? (na boku) Zawsze mu w głowie moja córka: — jednak nie poznał z początku i nazwał mię rybakiem: całkiem nieprzytomny, całkiem nieprzytomny: o prawdziwie, w młodości mojej przychodziłem z kochania prawie do podobnej ostateczności. Jeszcze do niego przemówię. — Co czyta xiąże? HAMLET.
Słowa, słowa, słowa! POLONIUSZ.
Z jakiéjże materyi? HAMLET.
Jużci z papiéru a nie z atłasu. POLONIUSZ.
Mówię o treści tej xiążki, co czyta xiąże. HAMLET.
Potwarze, panie: bo tu utrzymuje ten satyryczny hultaj, ze starzy ludzie mają siwe brody, twarz pomarszczoną, że z oczu płynie im gęsta ambra i żywica, ze u nich brak zupełny rozumu jak siły w nogach. Chociaż, panie, w to wszystko najmocniéj i najdokładniéj wierzę, jednak sądzę nieuczciwością pisać takie rzeczy, bo samże pan może przyjść do mojego wieku, jeśli, jak rak, zdoła się w tył cofnąć. POLONIUSZ, na stronie.
Choć to szaleństwo, jednak ma związek. — Czy nie zechce xiąże awry przemienić?HAMIET.
W grobie? POLONIUSZ.
W rzeczy saméj, byłoby to zupełnie przemienić awrę. — (na stronie) Jakże są czasem uderzające jego odpowiedzi! Tę szczęśliwą własność często posiada szaleństwo, na którą zdrowy rozum nigdy się tak pomyślnie nie zdobędzie. Opuszczę go i postaram się jak najprędzej sprowadzić z nim córkę moję. — Najdostojniejszy xiąże, śmiem najpokorniej prosić o pozwolenie odejścia. HAMLET.
O cobyśkolwiek prosił mogę najchętniéj z tem się rozstać prócz życia, prócz życia, prócz życia. POLONIUSZ.
Bywaj zdrów, xiąże. HAMLET.
Jakże nudni starzy głupcy! (Wchodzą ROZENKRANC i GUILDENSTERN}.
POLONIUSZ.
Szukacie xięcia Hamleta; oto jest. ROZENKRANC, do Poloniusza, który wychodzi.
Szczęść Boże panu! GUILDENSTERN.
Mój dostojny xiąże! — ROZENKRANC.
Mój najdroższy xiąże! — HAMLET.
Moi najlepsi przyjaciele! Jakże się masz Guildensternie! Ach Rozenkranc! Dobre chłopcy, jakże się wam powodzi? ROZENKRANC.
Jak pospolitym dzieciom tej ziemi.GUILDENSTERN.
Szczęsni dla tego, że się nie gnieciem HAMLET.
Ani podeszwą u jej trzewika? ROZENKRANC.
Nie, xiąże. HAMLET.
Więc zostajecie u jéj przepaski, albo w pośrodku jéj faworów? GUILDENSTERN.
Rzeczywiście jesteśmy jéj powiernikami. HAMLET.
I przypuszczeni aż do łona fortuny? O najprawdziwiéj; to nierządnica. Cóż nowego? ROZENKRANC.
Nic, panie, tylko że świat staje się coraz poczciwszym. HAMLET.
Więc sądny dzień blisko: ale wasze nowiny nie prawdziwe. Pozwólcie nieco otwarciéj siebie zapytać: przez co popadliście w ręce fortuny, która was zaparła do tego więzienia? GUILDENSTERN.
Więzienia, panie? HAMLET.
Danija jest więzienie. ROZENKRANC.
A więc i cały świat więzieniem. HAMLET.
Ogromném więzieniem, mającém wiele przegród, turm i lochów; najgorszą turmą jest Danija.ROZENKRANC.
Tak nie myślimy, xiąże. HAMLET.
Więc dla was nie jest więzieniem; bo na świecie nic nié ma dobrego, ani złego, tylko nasze mniemanie to czyni: dla mnie więzieniem. ROZENKRANC.
Duma tedy pańska zmienia mu na więzienie ten kraj, co nazbyt ciasny dla pańskiego umysłu. HAMLET.
O Boże, mógłbym się pomieścić w łupinie orzechowej, i jeszcze miałbym siebie za króla niezmiernéj przestrzeni, gdyby mię straszne marzenia nie dręczyły. GLTLDENSTERN.
W rzeczy saméj te marzenia pochodzą z dumy; bo prawdziwa istota i materya dumy zasadza się na cieniu marzenia. HAMLET.
Samo marzenie jest tylko cieniem. ROZENKRANC.
Prawda, i ja przyznaję dumie tak powietrzną i lekką własność, że się może nazwać cieniem cieniu. HAMLET.
Nasi przeto żebracy są ciałem, a nasi monarchowie i niebotyczne bohatyry są tylko żebraków cieniem: — Pojdziemy może do dworu, bo, na honor, nie mogę rozumować. ROZENKRANC i GULDENSTERN.
Dobrze, służymy xięciu. HAMLET.
Nie o to idzie: nie chcę was kłaść w jednym rzędzie z resztą sług moich, bo mówiąc z wami, jak poczciwy człowiek, nader straszliwą mam straż przyboczną. Ale otwarcie, po przyjacielsku powiedzcie, co robicie w Elsinorze? ROZENKRANC.
Chcieliśmy odwiedzić xięcia i nic więcéj. HAMLET.
Będąc żebrakiem, równiem ubogi i w podziękowania, bo rzecz niezawodna, kochani przyjaciele, że moje podziękowanie nie warte i grosza. Czy nie posyłano za wami? Czyście z własnego natchnienia przybyli? Czy to tylko dobrowolne odwiedziny? — No, no; bądźcie ze mną otwarci i poczciwi; no, no, powiedzcie. GULDENSTERN.
Cóż mamy powiedzieć, panie? HAMLET.
Cokolwiek, ale do rzeczy. Posyłano po was; oto w oczach waszych czytam pewien rodzaj zeznania, a wasza wstydliwość nie ma dość siły dla pokrycia tego: wiem, dobry król i królowa po was posyłali. ROZENKRANC.
W jakimże celu, xiąże? HAMLET.
W Jaśnie tego od was chciałbym się dowiedzieć. Ale zaklinam was na prawa naszéj przyjaźni, na jednomyślność naszego wieku, na związek naszej zawsze trwałéj życzliwości i na te wszystkie najdroższe rzeczy, na jakieby was najlepszy mówca mógł upraszać, bądźcie prości i otwarci ze mną; czy po was posyłano lub nie? ROZENKRANC, do Guildensterna.
Co mówisz? HAMLET.
Ha, jużem was pojął; — jeśli mię kochacie, nie wstrzymujcie się.GUILDENSTERN.
Posyłano po nas, xiąże. HAMLET.
A ja wam powiem dlaczego; tak moje odgadnienie poprzedzi wasze odkrycie i wasza tajemnica przyrzeczona królowi i królowéj nie wypierzy się ani z jednego piórka. Straciłem niedawno, (nie wiem dla czego), wszelką wesołość, zarzuciłem zwyczajne zabawy i zatrudnienia: prawdziwie, w takiém jestem smutném usposobieniu, ze ten piękny utwór, ziemia, zdaje się mi jak nierodzajny i piasczysty przylądek; ten przewyborny namiot, powietrze, patrzcie, te śmiało zawieszone stropy, ten majestatyczny dach z szafiru, wysadzany złocistemi ogniami, niczem się nie zdaje w oczach moich, jak tylko brzydkim i zaraźliwym stekiem wyziewów. Co za arcydzieło człowiek. Jak szlachetny w rozumie! Jak nieskończony w zdolnościach! W kształcie i poruszeniu jak znakomity i dziwny! W działaniu jak podobny aniołom! W pojęciu jak podobny Bogu! Ozdoba świata! Wzór całej żyjącej natury! A jednak dla mnie, czemże ta istota prochu? Ludzie mię nie bawią; twoim uśmiechem zdajesz się na to zgadzać. ROZENKRANC.
Myślałem wcale nie o tém, xiąże. HAMLET.
Czegóż się tedy śmiałeś, kiedym powiedział, że ludzie mię nie bawią? ROZENKRANC.
Myślałem, że jeśli xiąże nie ma upodobania w ludziach, jakże u niego znajdą suche przyjęcie aktorowie, bośmy ich spotkali w drodze, spieszących tu dla ofiarowania xięciu swojéj usługi.HAMLET.
Grającego rolę króla mile powitam; jego królewska mość odbierze hołd odemnie: awanturniczy rycerz użyje do woli swego rapiru i tarczy: kochanek nie będzie wzdychał gratis: humorzysta dokończy w pokoju swoję rolę: błazen pobudzi do śmiechu mających łaskotliwe płuca; a panienka najswobodniéj odkryje swe myśli, albo w tym celu użyje wierszów. — Co to za aktorowie? ROZENKRANC.
Ci sami, których xiąże dawniéj lubił, drammatyści z miasta. HAMLET.
Jakże przyszło do tego, że teraz koczują? Obranie stałego pomieszkania daleko lepszą byłoby drogą do ich sławy i zysku. ROZENKRANC.
Sądzę ze mieli w tém na przeszkodzie nowe postanowienia. HAMLET.
Czy używają téj saméj sławy, jaką mieli za mego pobytu w mieście? Czy są tyleż uczęszczani? ROZENKRANC.
Nie, wcale nie. HAMLET.
Skądże to pochodzi? Czy poczynają rdzewiéć? ROZENKRANC.
Bynajmniéj, zawsze przez swoje usiłowanie utrzymują się w jednakowym stanie; ale tam się znajduje gniazdo dzieci[4], maleńkich piskląt, którzy wrzeszczą na całe gardło i za to najokrutniéj sypią się im oklaski: ci tedy są teraz w modzie, a tak okrzyczeli pospolite teatra, (jak nazywają wszystkie inne), że wielu uzbrojonych rapirem zaledwie się wazy pójść do nich z obawy gęsiego pióra. HAMLET.
Co to za dzieci? Kto ich utrzymuje? Kto im płaci? Czy nie powiedzą potém, jeśli ze wzrostem wyjdą na pospolitych aktorów, (co najpodobniéj, chyba że co lepszego znajdą), że pisarze trzymający ich stronę krzywdę im wyrządzili, powstając na własne ich przyszłe dziedzictwo? ROZENKRANC.
W rzeczy saméj, można wiele powiedziéć na obie strony, cały naród nie ma sobie za grzech podszczuwać ich do kłótni: była nawet pora, nawet pora, że ani grosza nie przynosiła sztuka, jeśli poeta i aktor nie poszli o to w załebki. HAMLET.
Byc że to może? GUILDENSTERN.
O tam wiele z tej przyczyny mózgownic potrzaskano. HAMLET.
Nié ma tu nic bardzo nadzwyczajnego: bo mój stryj jest królem Danii, a którzy zakrzywiali się na niego za życia mojego ojca, dają teraz dwadzieścia, cztérdzieści, pięćdziesiąt i sto dukatów za jogo miniaturę. Do kroćset piorunów, w tém coś nadprzyrodzonego, jeśli filozofia potrafi to zbadać. (Słychać trąbienie).
GUILDENSTERN.
To aktorowie. HAMLET.
Panowie, najmiléj was witam w Elsinorze. Dajcie rękę do uściskania. Przystąpcie: grzeczność bowiem i ujęcie stanowią teraz miłe powitanie; pozwólcie, ze z wami tego wszystkiego dopełnię; z obawy, aby przyjęcie aktorów, które, powiadam, musi byc bardzo uprzejme, nie zdało się lepszém od waszego. Witam was najmilej; ale mój stryjeczny ojciec i stryjeczna matka mocno się oszukali. GUILDENSTERN.
W czém, najłaskawszy xiąże? HAMLET.
Jestem tylko szalony w północ, przy północno-zachodnim wietrze, ale przy południowym doskonale znam się nu farbowanych lisach. (Wchodzi POLONIUSZ).
POLONIUSZ.
Niech wam Bóg szczęści, panowie! HAMLET.
Słuchaj Guildensternie; — także i ty, panie! — słuchajcie co powiem wam do ucha: to wielkie dziecko, które tu widzicie, jeszcze nie wyszło z pieluszek. ROZENKRANC.
Może powtórnie wrócił do powicia, bo powiadają, ze starzec na nowo dziecinieje. HAMLET.
Łatwo wyprorokuję, ze mi przyszedł oznajmić przybycie aktorów; uważajcie. — Dobrze, panie, mówisz: w poniedziałek rano; tak było istotnie. POLONIUSZ.
Mam nowinę dla xięcia. HAMLET.
Mam nowinę dla pana. Kiedy Rosciusz był aktorem w Rzymie, —POLONIUSZ.
Przybyli tu aktorowie, xiąże. HAMLET.
O ho ho! POLONIUSZ.
Słowo honoru, — HAMLET.
Każdy na ośle aktor przyjechał, —[5] POLONIUSZ.
Najlepsi aktorowie w świeciej grać mogą trajedyę, komedyę, historyę, sztukę pastoralną, pastersko-komiczną, historyczno-pastoralną, traiczno-historyczną, traiczno-komiczną, drammę bez podziału na sceny, albo poema nieograniczone. Seneka dla nich nie ciężki, ani Plaut za nadto lekki, bo to są jedyni ludzie w świecie, czy to w rodzaju pism prawidłowych, czy wolnych. HAMLET.
O Jefte, sędzio Izraela, jakiż skarb posiadasz. POLONIUSZ.
Jakiż posiada skarb, panie? HAMLET.
Jaki? — Jednéj się córki ładnéj dochował, POLONIUSZ, na stronie.
Zawsze o mojéj córce. HAMLET.
Nie mamże w tém słuszności, stary Jefte?POLONIUSZ.
Jeśli mię xiąże nazywa Jeftym, to istotnie mam córkę, którą nad wszystko kocham. HAMLET.
Nie to następuje. POLONIUSZ.
Cóź następuje, xiąże? HAMLET.
Co? Człowiek sądzi, Wiecie bowiem: Nikt nie odgadnie, Więcéj zaś podobnych sentymentów możecie znaleść w kantyczkaeh[6], bo nadeszli skróciciele mojéj perory. {Wchodzi czterech lub pięciu aktorów).
Najmiléj witam, panowie: witam najmilej wszystkich: rad cię oglądam w dobrém zdrowiu. — Witajcież dobrzy przyjaciele. — (do aktora) O stary przyjacielu! Jak zarosłeś od tego czasu kiedym cię widział, czy swoją brodą przyszedłeś mię straszyć w Danii? — (do aktorki) Co, moja młoda xiężniczko i moja pani! Matko najświętsza! Wasza Jasność, od tego czasu jak widziałem, przybliżyła się ku niebu o całą wysokość trzewika na korku. Proś Boga, aby twój głos, jak zużyty pieniądz złoty, nie zdradził ciebie swoim dźwiękiem[7]. Wszystkich, panowie, najserdeczniéj witam. A teraz wnet się puścimy, jak francuzkie sokoły, na każdą rzecz, co zobaczemy: cokolwiek zaraz powiedzcie. No, dajcie nam próbę waszego talentu, no, jaką poruszającą mowę. AKTOR PIERWSZY.
Jakąż mowę, łaskawy xiąże? HAMLET.
Raz cię słyszałem, jakeś deklamował sztukę, co nie była nigdy przedstawianą, lub jeśli była, to nie więcéj jak raz jeden: bo przypominam sobie, że się nie podobała publiczności; był to kawior dla pospólstwa. Jednak ta sztuka, (wedle mego zdania i innych bez porównania większych znawców), była wyborna: dobrze podzielona na sceny, z wielką umiejętnością i prostotą napisana. Jeden mówił, przypominam sobie, że tym wierszom brakowało soli attyckiéj, któraby całą rzecz przyprawiła; i nie stawało takich wyrażeń coby okazywały pisarza fantastycznego: jednak nazywał to prostą i niewymuszoną metodą; równie pełną zdrowego rozumu jak słodyczy, a daleko więcéj piękną niż dowcipną. Jedno miejsce szczególniéj mnie się podobało; było to opowiadanie Eneasza Dydonie; a z tego najwięcéj lubiłem opisanie mordu Pryama. Jeśli to jeszcze żyje w pamięci twojéj, zacznij od tego wiersza; spróbuję czy pamiętam: — „Pyrrus okrutny jak hyrkański lew, —“ Nie tak, ale zaczyna się od „Pyrrus.“ „Pyrrus okrutny w czarnéj zbroi był, „Zwalał okropniéj ten hyrkański lew, Mów teraz daléj. POLONIUSZ.
Na Boga, xiąże, doskonale powiedziałeś, dobrym głosem i dobrym rozmiarem. AKTOR PIERWSZY.
„Znalazł go, mylne Grekom dawał razy; „Wiatry bez mowy, a na dolnym globie POLONIUSZ.
Nadto długo. HAMLET.
To samo powie balwierz o pańskiéj brodzie. — Proszę ciebie mów daléj: — Jemu praw jakie śmieszne facecye, albo tłuste powiastki, inaczéj zaśnie: — mów dalej: no, o Hekubie. AKTOR PIERWSZY.
„Ktoby to widział, biada! jak królowa HAMLET.
W nieładzie głowa? POLONIUSZ.
Dobrze, w nieładzie głowa, to dobrze. AKTOR PIERWSZY.
„Bosa po gołéj jak biegała ziemi, „Miasto korony na jéj głowie szmata; POLONIUSZ.
Patrz, jak pobladł, i łzy mu w oczach. — Proszę cię przestań. HAMLET.
Dobrze, dosyć; będę cię prosił wkrótce o dokończenie. — Łaskawy panie, czy się zechcesz zatrudnić dobrem przyjęciem aktorów? Słuchaj, panie, racz ich najlepiej ugościć, bo są treścią i kroniką czasu: lepiej abyś miał po śmierci zły napis grobowy, jak ich złe mówienie za życia. POLONIUSZ.
Postąpię z nimi, xiąże, jak zasługują. HAMLET.
Ej do kaduka, daleko lepiej, człecze; jeśli zechcesz z każdym się obchodzić wedle zasługi, kto ujdzie chłosty? Postąp z nimi wedle twojego honoru i godności: im mniéj warci, tym więcej zasługi dla twojéj dobroci. Prowadź ich z sobą. POLONIUSZ.
Chodźcie, panowie.HAMLET.
Idźcie za nim, przyjaciele: jutro będziemy na waszej sztuce. — Słuchaj mię, stary przyjacielu, czy możesz grać zabójstwo Gonzaga. AKTOR PIERWSZY.
Mogę xiąże. HAMLET.
Jutro wieczorem przedstawisz tę sztukę. Będziesz-li mógł nauczyć się na pamięć jakich dwanaście albo szesnaście wierszy, co napiszę i umieszczę w téj sztuce. Będziesz-li mógł? AKTOR PIERWSZY.
Bardzo dobrze, xiąże. HAMLET.
No, to dobrze. — Idźcie za tym panem; patrzajcie nie szydzić z niego. (Wychodzą Poloniusz i aktorowie). Moi dobrzy przyjaciele (do Rozenkranca i Guildensterna), żegnam was aż do wieczora: jeszcze raz przyjmcie najmilsze powitanie w Elsinorze. ROZENKRANC.
Dobrze, łaskawy xiąże. (Wychodzą Rozenkranc i Guildcnstern).
HAMLET.
Bóg niech prowadzi! — Sam pozostałem. Dla Hekuby! Cóżem za osioł? Mnieźto przystoi? — (wychodzi).
AKT III.
SCENA PIERWSZA.
(Pokój w zamku]).
Wchodzą: KRÓL, KRÓLOWA, POLONIUSZ, OFELIA, ROZENKRANC i GUILDENSTERN.
KRÓL.
Czyście u niego sztuką rozmowy ROZENKRANC.
Mówi, ze czuje siebie zmienionym, GUILDENSTERN.
Ani się skłaniał do wybadania; KRÓL.
Dobrze-li przyjął? ROZENKRANC.
Grzecznie, jak dobrze człek wychowany. GUILDENSTERN.
Wiele przymusu widać w nim było. ROZENKRANC.
Skąpy w pytania, lecz zapytany KRÓLOWA.
Czyście do zabaw jakich wabili? ROZENKRANC.
Tak się zdarzyło, żeśmy spotkali POLONIUSZ.
Prawda, i żądał abym zaprosił KRÓL.
Całém mém sercem; mocno się cieszę ROZENKRANC.
Dobrze, mój panie. (Wychodzą Rozenkranc i Guildenstern).
KRÓL.
Opuść nas także, słodka Gertrudo; Aby Ofelię niby przypadkiem KRÓLOWA.
Chętnie ulegam. OFELIA.
Pragnę, królowo, aby to było. (Królowa wychodzi).
POLONIUSZ.
Tu się przechadzaj, moja Ofelio; — (do Ofelii)
Czytaj tę xiążkę, aby ten pozor KRÓL.
Wielka to prawda! Jakże ta mowa (na stronie) Pyski nierządnéj umalowane POLONIUSZ.
Słyszę nadchodzi, schrońmy się, panie. (Wychodzą Król i Poloniusz. — Wchodzi HAMLET).
HAMLET.
Być, albo nie być, oto zagadka: — Lada żelazem? Któżby niósł brzemie, OFELIA.
Dobry mój panie, HAMLET.
Dobrze, dziękuję najuniżeniéj. OFELIA.
Dane od xięcia mam upominki, HAMLET.
Nie, ja nie przyjmę; OFELIA.
Xiąże dostojny, wiesz, ze dawałeś, HAMLET.
Ha, ha! jesteśże poczciwa? OFELIA.
Mój Panie? HAMLET.
Jesteśże piękna? OFELIA.
Co to znaczy, xiąże? HAMLET.
Bo jeśli jesteś poczciwa i piękna, nie dozwalaj cnocie przystawać z pięknością. OFELIA.
Możesz piękność lepszą mieć przyjaciółkę od poczciwości? HAMLET.
Tak, prawda; bo moc piękności prędzéj przerobi poczciwość na rozpustę, jak siła uczciwości uczyni piękność sobie podobną; była to niegdyś hypoteza, ale dziś rzecz jawna i dowiedziona. Kochałem cię niegdyś. OFELIA.
Istotnie, xiąże, tak wierzyłam. HAMLET.
Nie powinnaś mnie była wierzyć; cnota bowiem nie może tak się zaszczepić w nasz pień stary i grzeszny, aby jego smakiem nie trąciła. Nie kochałem ciebie.OFELIA.
Tym więcéj byłam oszukana. HAMLET.
Idź do klasztoru; chcesz-li być rodzicielką grzeszników? Ja sam jestem at sobie poczciwy; jednak mógłbym siebie oskarżyć o takie rzeczy, że byłoby lepiéj, aby mię matka nic urodziła. Jestem bardzo pyszny, mściwy, pragnący honorów; więcéj gotowy do spełnienia grzechów, jak myśl objąć, wyobraźnia przedstawić, a czas wystarczyć do wykonania może. Czego takie, jak ja, stworzenia mają pełzać pomiędzy niebem i ziemią! jesteśmy wszyscy przesławne łotry; żadnemu z nas nie wierz. Idź w swoją drogę do klasztoru. Gdzie twój ojciec? OFELIA.
W domu, xiąże. HAMLET.
Zamknij drzwi za nim, aby grał rolę błazna nie gdzieindziéj jak we własnym domu. Bądź zdrowa. OFELIA.
O wesprzyjcie go dobrotliwe nieba! HAMLET.
Jeśli pójdziesz za mąż dam ci w posagu przekleństwo; bądź czystą jak lód, białą jak śnieg, wszelako nie ujdziesz potwarzy. Idź do klasztoru; bądź zdrowa! Albo, jeśli koniecznie chcesz iść za mąż, wyjdź za głupca; mądrzy bowiem doskonale wiedzą, jakie potwory z nich czynicie. Idź do klasztoru, idź, i to prędko. Bądź zdrowa! OFELIA.
Mocy niebieskie uleczcie jego! HAMLET.
Także o waszém malowaniu się słyszałem aż nadto; Bóg wam dał twarz jednę, a wy same czynicie sobie drugą: — skaczecie, drobno chodzicie, szeplunicie, obracacie boskie stworzenie w pośmiewisko; blądziecie przez lekkomyślność składając na niewiadomość: dość, nie chcę mówić o tém więcéj, bo to mię przywiodło do szaleństwa. Powiadam, że nie chcemy ani słyszeć o małżeństwie; wszyscy, co się pożenili, wyjąwszy jednego, niech sobie żyją, a reszta tak zostanie jak teraz. Idź do klasztoru! (Wychodzi Hamlet).
OFELIA.
Co za szlachetny umysł w ruinie! (Powraca Król i Poloniusz).
KRÓL.
Miłość! nie, inne czucie go wzrusza; Wszystko co mówił, lecz nie szaleństwo. POLONIUSZ.
Będzie to dobrze: lecz mi się zdaje, KRÓL.
Tak też i zrobię: (wychodzą).
SCENA DRUGA.
(Sala w zamku).
Wchodzi HAMLET i niektórzy AKTOROWIE.
HAMLET.
Tak mówcie jak ja przed wami mówiłem, niech gładko z ust płyną słowa: lecz jeżeli wrzeszczéć będziecie na całe gardło, jak wielu aktorów czyni, wolałbym aby jaki miejski krzykacz deklamował moje wiersze. Ani za nadto siekajcie powietrze rękami, tak; lecz wszystko czyńcie przystojnie, bo w gwałtownym potoku, w burzy i że tak powiem) zawierusze waszéj namiętności macie pozyskać i utrzymać umiarkowanie, dla nadania pewnego gładkiego toku. O! to mię do żywego obraża, kiedy słyszę jak zdrowy z wielką peruką chłop drze namiętność na szmaty, na prawdziwe gałgany i zagłusza ucho parteru, który po większéj części nie może nic więcej pojąc jak niezrozumiałe pantominy i hałas. Chciałbym takiego kamrata obatożyć za te hałaburdy, to Herod nad Herodami. Proszę was unikajcie tego. AKTOR PIERWSZY.
Ręczę za to Waszéj Xiążęcéj Mości. HAMLET.
Ani też bądźcie nadto łagodni, lecz niechaj roztropność zostanie waszym mistrzem: stosujcie akcyę do mowy, a mowę do akcyi z tą szczególniejszą uwagą, abyście nigdy nie przebrali miary naturalnej: bo wszystko co przechodzi naturę nie zgadza się z celem teatru, którego zamiar dawniéj i teraz był i jest stać się wierném zwierciadłem natury; okazać cnoty we właściwych rysach, zbrodnie w rzeczywistym obrazie; każdy wiek, każdy czas w jego kształcie i piętnie. Jeżeli teraz albo to przesadzicie, albo oddacie za nadto słabo, chociaż pobudzicie do śmiechu nieświadomego, ale to obrazi mądrego postrzegacza; którego jednego nagana powinna w mniemaniu waszém przeważać zdanie całego teatru innych. O, znajdują się aktorowie tacy, jak sam ich widziałem grających i słyszałem jak wynoszono pod niebiosa, a z których jednak żaden, (mówiąc nieobelżywie), nie miał ani głosu, ani chodu chrześcijanina, albo nawet poganina, albo człowieka: tylko wziąwszy się pod boki, tak pysznie stąpali, tak ryczeli, że pomyślałem, snadź nie sama natura, ale jaki jéj czeladnik, któremu się robota nie udała, utworzył tych ludzi; do tego stopnia obrzydliwie podrzeźniali naturze. AKTOR PIERWSZY.
Spodziewam się, że z tego jużeśmy się mniéj więcéj poprawili. — HAMLET.
O, poprawcie się zupełnie. Niechaj zaś grający rolę błaznów więcéj nie mówią jak napisano: znajdują się bowiem tacy, którzy się śmieją sami dla pobudzenia do śmiechu innych prostych widzów, chociaż w tym samym czasie jakaś ważna rzecz w sztuce wymaga całéj uwagi. To nader nikczemnie i pokazuje najśmieszniejszą ambicyę błazna, kté ry używa tego sposobu. Idźcie i gotujcie się. (Wychodzą Aktorowie. — Wchodzą POLONIUSZ, ROZENKRANC i GUILDENSTERN).
Jakże, mój panie, będzie król na sztuce? POLOiNIUSZ.
I królowa będzie i to zaraz.HAMLET.
Każ aktorom pospieszać. (Wychodzi Poloniusz).
Czy nie zechcą panowie naglić ich także do pośpiechu? ROZENKRANC i GUILDENSTERN.
Dobrze, mój xiąże. (Wychodzą Rozenkranc i Guildenstern. — Wchodzi HORACIO).
HAMLET.
Co, Horacio! HORACIO.
Jestem do usług, drogi mój xiąże. HAMLET.
Ty Horacio jesteś tym mężem, HORACIO.
Drogi mój Panie! — HAMLET.
Tak i nie mniemaj, abym pochlebiał; Umiesz ty cierpieć jakbyś nie cierpiał; HORACIO.
Dobrze, mój xiąże: HAMLET.
Idą, potrzeba udać warjata; (Marsz duński przy trąbach. — Wchodzą: KRÓL, KRÓLOWA, POLONIUSZ, OFELIA, ROZENKRANC, GUILDENSTERN i inni.).
KRÓL.
Jakże się ma nasz synowiec Hamlet? HAMLET.
Najwyborniej, istotnie, mam pułmisek kameleona, jem powietrzę nadziewane obietnicami: pan nie może tak karmić swoich kapłanów. KRÓL.
Nie rozumiem twéj odpowiedzi, Hamlecie, te słowa nie są dla mnie. HAMLET.
Ani dla mnie. — (do Poloniusza) Mój panie, podobno mówiłeś, żeś jeszcze będąc w uniwersytecie grał rozmaite role. POLONIUSZ.
Grałem, panie, i liczono mię za dobrego aktora. HAMLET.
Jakążeś grał rolę? POLONIUSZ.
Juliusza Cezara: byłem zabity w Kapitolium, Brutus mię zabił. HAMLET.
To brutalstwo zabijać w tém miejscu ciele. — Czy gotowi aktorowie? ROZENKRANC.
Gotowi, xiąże, czekają na pańskie rozkazy. KRÓLOWA.
Chodź tu, kochany Hamlecie, siadaj przy mnie. HAMLET.
Dziękuję, łaskawa matko, tu magnes potężniej przyciąga.POLONIUSZ.
Oho! czy król uważa? HAMLET, siadając u nóg Ofelii.
Pozwoli pani siąść na kolanach? OFELIA.
Nie, mój xiąże. HAMLET.
Chcę mówić, przy kolanach pani?[9] OFELIA.
Dobrze, mój xiąże. HAMLET.
Może myślałaś, że miałem chęci większe? OFELIA.
Nic nie myślałam, xiąże. HAMLET.
Och, pięknaż to myśl spocząć na łonie lubej dziewczyny! OFELIA.
Co, mój xiąże? HAMLET.
Nic. OFELIA.
Xiąże teraz w humorze wesołym. HAMLET.
Kto, ja? OFELIA.
Tak, mój xiąże. HAMLET.
O, jestem tylko pani trefniś. Cóż ma człowiek lepszego robić jak się weselić? bo patrzaj pani jak moja matka wesoła, a ledwie parę godzin jak umarł mój ojciec.OFELIA.
Już dwa miesiące, xiąże. HAMLET.
Tak dawno! O. niech djabeł ubiera się czarno, a ja wezmę gronostaje. O nieba, dwa miesiące jak umarł i jeszcze niezapomniany; więc jest nadzieja, że pamięć wielkiego człowieka przetrwa całe pół roku: ale wtedy musi budować kościoły, bo inaczéj nie będą więcej myśleć o nim jak dzieci o kiju, na którym jeżdżą jakby na koniu; pospolicie taki mu dają nagrobek: Koń tu drewniany Trąbienie. Następują pantominy.
Wchodzi król i królowa nader czuli ku sobie; królowa ściska męża, król wzajemnie ją obejmuje. Królowa klęka i na minach czyni mu oświadczenia i przysięgi. Król ją podnosi i składa głowę swoję u jej piersi: potém się kladnie na kwiecistéj murawie: królowa, widząc, ze zasnął, odchodzi. Natychmiast zjawia się jakiś łotr, zdejmuje z niego koronę, całuje ją, wlewa truciznę w ucho królewskie i odchodzi. Powraca królowa: znajduje nieżywego króla i pokazuje znaki największej rozpaczy. Otruwacz z dwoma albo trzema osobami niememi powraca i zdaje się z nią ubolewać. Ciało zmarłego wyniesiono. Otruwacz zaleca się do królowéj podarunkami, która zdaje się tem brzydzić i niechętna jemu przez chwilę, ale nareście jego miłość przyjmuje. — Wychodzą. OFELIA.
Co to znaczy, xiąże.HAMLET.
Istotnie, to ukryte makiawelstwo znaczy nieszczęście. OFELIA.
Zapewne te pantominy przedstawują treści sztuki? (Wchodzi Prolog).
HAMLET.
Dowiemy się od tego kamrata: aktorowie nie umieją sekretu utrzymać, wszystko powiedzą. OFELIA.
Czy powie, co te pantominy znaczą? HAMLET.
I wszelkie inne jakie mu uczynisz: cokolwiek nie będziesz się wstydziła jemu pokazać, pewno się nie zawstydzi powiedzieć co to znaczy.[11] OFELIA.
Pan jesteś nic dobrego, nic dobrego: uważam sztukę. PROLOG.
„Sztukę, świetna publiczności, HAMLET.
Czy to prolog, czy napis na pierścionku? OFELIA.
Bardzo krótki, mój xiąże. HAMLET.
Jak miłość kobiety. (Wchodzą król i królówa teatralni). TEATR. KRÓL.
„Razy trzydzieści bystre Feba konie TEATR. KRÓLOWA.
„Bodajby słońce, bodaj xiężyc tyle TEATR. KRÓL.
„Tak, i to prędko losy nas rozłączą. TEATR. KRÓLOWA.
„Nie kończ, mężu luby! „Związek mój drugi klątwę niech sprowadzi! HAMLET.
Oto piołun. TEATR. KRÓLOWA.
„Wiodą zwyczajnie w drugie nas zamęzcie TEATR. KRÓL.
„Pewnym, ze mówisz tak jak myślisz teraz; „Padł wielki, pierzcha pólubieńców zgraja; TEATR. KRÓLOWA.
„Niech mię nie nosi ziemia, dzień nie świeci, HAMLET, do Ofelii.
Jeśli złamie teraz. — TEATR. KRÓL.
„Strasznie przysięgłaś. Zostaw mię na chwilę; TEATR. KRÓLOWA.
Niech cię sen ukoi; (Wychodzi). HAMLET.
Jakże się pani podobała ta sztuka? KRÓLOWA.
Sądzę, że dama za nadto wiele oświadcza. HAMLET.
O, ale dotrzyma słowa. KRÓL.
Czyli ci znana treść sztuki? nie ma tu nic obrażającego. HAMLET.
Nic a nic, oni tylko żartują, trucizna w żarcie; chowaj Boże, nie ma tu żadnéj obrazy. KRÓL.
Jaki ma tytuł? HAMLET.
Myszołówka. Ale jak to? Przenośnie. Sztuka przedstawia mord popełniony w Wiennie: Gonzago imię xięcia, jego żona Baptysta: Najjaśniejszy Pan zaraz obaczy to wszystko; tu się łotrowskie odkryje arcydzieło. Ale cóż to do nas? Waszę Królewską Mość i nas, co mamy duszę nieobciążoną, nic się to nie tycze; niechaj na złodzieju czapka gore, a nasze sumienie czyste. (Wchodzi Lucjan). To niejakiś Lucyan, synowiec króla. OFELIA.
Xiąże tak dobrze zna sztukę, jak sami aktorowie. HAMLET.
Mógłbym nawet zostać tłumaczem pomiędzy panią a kochankiem pani, bylebym tylko widział kukły grające na wertepie.[12]OFELIA.
Nadtoś ostry, xiąże, nadtoś ostry. HAMLET.
Dość pani jednego westchnienia, aby mię przytępić. OFELIA.
Zawsze lepiéj i gorzéj. HAMLET.
Tym sposobem obieracie sobie mężów. — Zaczynaj morderco; — pokaż twą przeklętą twarz i zaczynaj. No: — Kruków krakanie zemstę wywołuje. TEATR. LUCYAN.
„Silna trucizno brana z zielsk w północy, (Wlewa truciznę w ucho śpiącego).
HAMLET.
Truje w ogrodzie króla, dla przywłaszczenia jego państwa. Nazywa się Gonzago; historya prawdziwa i wyborną włoszczyzną napisana: wkrótce obaczycie jak morderca pozyskał miłość wdowy po Gonzagu. OFELIA.
Król wstaje. HAMLET.
Co, przeląkł się błędnego ognia? KRÓLOWA.
Co tobie, mężu? POLONIUSZ.
Przestać, zapuścić kortynę. KRÓL.
Dajcie światła! — Chodźmy!POLONIUSZ.
Światła, światła, światła! (Wychodzą wszyscy prócz Hamleta i Horacia).
HAMLET.
Płacz i uciekaj ranny jeleniu, Jak uważasz, jeślibym został goły jak święty Turecki, czyli z tym talentem do wierszów, z lasem piór na głowie i z dwoma wielkiemi, jak róże Jerychońskie fontaziami u glancowanych trzewików nie zdałbym się na kamrata do bandy aktorów? HORACIO.
Na połowę pensyi. HAMLET.
Owszem na całą. Bo mój drogi wiesz Damonie, HORACIO.
Mógłbyś, xiąże, powiedzieć do rymu. HAMLET.
O dobry Horacio, słów Ducha nic oddam za sto tysięcy dukatów. Czy uważałeś? HORACIO.
Bardzo dobrze, mój xiąże. HAMLET.
Kiedy była mowa o truciu. —HORACIO.
Doskonale zauważyłem. HAMLET.
Ha, ha! — Hej muzyka; hej do fletów. — (wchodzą: ROZENKRANC i GUILDENSTERN).
nie w smak istotnie. GUILDENSTERN.
Łaskawy xiąże pozwoli sobie powiedzieć jedno słowo. HAMLET.
Panie, choć całą historyę. GUILDENSTERN.
Król, panie, — HAMLET.
Dobrze, panie, co się z nim stało? GUILDENSTERN.
Zamknął się w swoim pokoju dziwnie poruszony. HAMLET.
Trunkiem, panie? GUILDENSTERN.
Nie, xiąże, cholerycznym gniewem. HAMLET.
Dalekobyś większą okazał roztropność, gdybyś o tém lekarza zawiadomił, bo co do mnie, jeślibym dał jemu na przeczyszczenie, mozeby wpadł w cholerę jeszcze silniejszą. GUILDENSTERN.
Racz, łaskawy xiąże, uporządkować mowę i nie odskakiwać tak dziko od méj sprawy. HAMLET.
Wcale nie jestem dziki; — mów.GUILDENSTERN.
Królowa, matka pańska, w największém zasmuceniu duszy posłała mię do xięcia. HAMLET.
Mile witam pana. GUILDENSTERN.
Nie, łaskawy xiąże, ta grzeczność nie na swojém miejscu. Jeśli się podoba xięciu dać mi zdrową odpowiedź, to wypełnię rozkaz pańskiéj matki; jeśli przeciwnie, proszę darować, ze moje odejście będzie końcem interesu. HAMLET.
Nie mogę, panie. GUILDENSTERN.
Czego mój xiąże? HAMLET.
Dać panu zdrowéj odpowiedzi, bo mój umysł chory. Ale, panie, dam taką odpowiedź jaką mogę: cóż mi rozkażesz, albo raczej co rozkaże moja matka, jak pan mówi? — przeto bez przystępów do rzeczy. Moja matka mówi pan — ROZENKRANC.
Tak mówi, ze xięcia postępowanie nabawiło ją zdumieniem i podziwieniem. HAMLET.
Co za osobliwy syn, że zdumiewa tak matkę! — Ale czy tylko jakowy wniosek nie nastąpi napięty temu macierzyńskiemu podziwieniu? proszę powiedzieć. ROZENKRANC.
Chce pomówić z xięciem w swoim pokoju przed jego udaniem się na spoczynek. HAMLET.
Będę posłuszny tak, jakby dziesięć razy była moją matką. Ma pan co więcéj ze mną do mówienia?ROZENKRANC.
Kiedyś mię xiąże kochał. HAMLET.
I zawsze kocham jak własne ręce. ROZENKRANC.
Łaskawy xiąże, co za przyczyna téj pańskiéj niespokojności? Sam najniezawodniéj zatarasujesz drzwi przed swojém oswobodzeniem ze smutku, jeśli się wzbronisz odkryć przyjacielowi cierpienia. HAMLET.
Brak mi, panie, wywyższenia. ROZENKRANC.
Jakto byc może, kiedy xiąże ma słowo królewskie, że nastąpi po nim na tron duński? HAMLET.
Tak, panie, ale nim słońce zejdzie rosa oczy wyjé, wtedy rosnij psu trawa, kiedy konia nié ma. (Wchodzą aktorowie i fletnicy). O fletnicy: — pozwólcie mi fletu. — Chodźmy na stronę. (Do Guildensterna i Rozenkranca). Dla czego za mną chodzicie, jakbyście węchem chcieli mój ślad wytropić i nagnać do sieci? GUILDENSTERN.
O xiąże, jeśli mój obowiązek nadto śmiały, moja miłość niegrzeczna.[14] HAMLET.
Dobrze tego nie rozumiem. Czy się nie podoba panu zagrać na flecie?GUILDENSTERN.
Nie umiem, xiąże. HAMLET.
Proszę cię. GUILDENSTERN.
Proszę wierzyć, że nie umiem. HAMLET.
Ale bardzo proszę. GUILDENSTERN.
Nie umiem nawet wziąć w ręce, jak potrzeba. HAMLET.
To tak łatwo, jak kłamać: przebieraj palcami po tych dziurkach i klapie, zadmij, a odezwie się najpiękniejsza harmonia. Patrz, to są dziurki do zatykania. GUILDENSTERN.
Ale nie mogę wedle mej woli dobyć harmonii, nie posiadając téj sztuki. HAMLET.
Teraz tedy patrzcie sami, jak podłą rzecz ze mnie czynicie? Chcecie grac na mnie; zdaje się wam ze znacie wszystkie moje struny; pragniecie wygrać serce mojéj tajemnicy, pragniecie zabrzmiéć we wszystkie tony mojéj duszy od najniższego aż do najwyższego; a w tym małym kawałku drewna zawiera się piękna harmonia i głos prześliczny, którego jednak dobyć nie umiecie. Powietrze! czyż myślicie że łatwiéj grać na mnie jak na dudce? Zowcie mię jakim chcecie instrumentem, męczyć mię wprawdzie możecie, ale zagrać nie potraficie. (Wchodzi Poloniusz). Witam pana! POLONIUSZ.
Łaskawy xiąże, królowa żąda z xięciem pomówić i to zaraz.HAMLET.
Czy widzisz pan ten obłok, który prawie ma postać wielbłąda? POLONIUSZ.
Istotnie ze swojej wielkości podobny do wielbłąda. HAMLET.
Sądzę, ze podobny do łasicy. POLONIUSZ.
Ogon ma taki jak łasica. HAMLET.
Zdaje się, ze podobny do wieloryba. POLONIUSZ.
W rzeczy samej prawdziwy wieloryb. HAMLET.
Więc zaraz przyjdę do matki. — Oni mię głupcem robią i do tego stopnia wyciągają strunę cierpliwości mojej, że ledwie nie pęknie. — Zaraz przyjdę. POLONIUSZ.
Dobrze, ja to powiem. (Wychodzi Poloniusz).
HAMLET.
Łatwo powiedzieć zaraz przyjdę. — Zostawcie mię przyjaciele. (Wychodzą — Rozenkranc, Guildenstern, Horacio i t. d.)
Oto już nocy pora dla czarów; Idę do matki. — Ucisz się serce! (wychodzi).
SCENA TRZECIA.
(Pokój w zamku).
Wchodzą: KRÓL, ROZENKRANC i GUILDENSTERN.
KRÓL.
Z niegom niekontent; straszno dozwalać GUILDENSTERN.
Dobrze, będziem gotowi. ROZENKRANC.
Wszakże prywatnych nawet umysły Całą swą siłą; więcéj daleko KRÓL.
Proszę was, prędko bądźcie gotowi; ROZENKRANC i GUILDENSTERN.
Będziem się spieszyć. {Wychodzą Rozenkranc z Guildensternem, a wchodzi POLONIUSZ).
POLONIUSZ.
Hamlet do matki idzie pokoju: Wrócę przed pójściem króla do łoża, KRÓL.
Dzięki, mój panie. (Wychodzi Poloniusz).
Zbrodnia ma straszna, słychać ją w niebie; Zdarza się widziéć, ze cena licha (Wgłab się usuwa i klęka. — Wchodzi HAMLET).
HAMLET.
Mogę to zdziałać gdy wznosi modły; Leżał w przesycie jadła uśpiony, (Wychodzi Hamlet. — Król wstaje i podchodzi).
KRÓL.
Słowa me wznoszę nie wznosząc ducha, (wychodzi).
SCENA CZWARTA.
(Pokój królowej).
KRÓLOWA i POLONlUSZ.
POLOMUSZ.
Zaraz nadejdzie. Zgromże go, pani. Żeś mu zasłoną była przed ogniem. KRÓLOWA.
Za to ci ręczę. (Poloniusz chowa się. — Wchodzi HAMLET).
HAMLET.
Czego chce matka? KRÓLOWA.
Synu, ty ojca nazbyt obrażasz. HAMLET.
Matko, ty ojca zbyt obraziłaś. KRÓLOWA.
Porzuć przemawiać próżnym językiem. HAMLET.
Porzuć się pytać zbrodni językiem. KRÓLOWA.
Cóż to, Hamlecie? HAMLET.
O co tu idzie? KRÓLOWA.
Czyli mię nie znasz? HAMLET.
Znam cię, na Boga! KRÓLOWA.
Inni się przeto z tobą rozmówią. HAMLET.
Porzuć i siadaj, racz się nie ruszać, Aż nie ukażę pani zwierciadła, KROLOWA.
Co to zamyślasz? nie chcesz mię zabić? POLONIUSZ.
Hej, gwałtu! HAMLET.
Szczur się odzywa? (dobywa miecza)
Martwy o dukat, martwy! (zadaje cios przez obicie).
POLONIUSZ, za obiciem.
Zginąłem! (pada i umiera).
KRÓLOWA.
Biada, coś zrobił? HAMLET.
Nie wiem istotnie, (odkrywa obicie i wyciąga Poloniusza).
KRÓLOWA.
O, co za dziki, krwawy uczynek! HAMLET.
Krwawy uczynek; — Matko łaskawa, KRÓLOWA.
Równie jak króla zgładzić ze świata! HAMLET.
Tak jest, królowo, takem powiedział. — (do Poloniusza)
Żegnam cię biedny, wściubski trefnisiu: (do matki)
Rąk nie załamuj: usiądź spokojnie, KRÓLOWA.
Cóżem zrobiła, że się ośmielasz HAMLET.
Taki uczynek, który skromności KRÓLOWA.
Biada mi, jakiż czyn to okropny, HAMLET.
Na to popatrzaj dwa malowidła; Oczy bez czucia, czucie bez oczu, KRÓLOWA.
O mój Mamlecie, nie mówże więcéj: HAMLET.
Owszem przebywaj KRÓLOWA.
Och już poprzestań; HAMLET.
Zbójca, nikczemnik, Co drogocenną skradłszy koronę KRÓLOWA.
Dosyć, Hamlecie. HAMLET.
Król wertepiany! (wchodzi Duch) Nieba mię brońcie, KRÓLOWA.
Biada, oszalał! HAMLET.
Opieszałego gromie chcesz syna, DUCH.
Pamiętaj; to nawiedzenie HAMLET.
Pani co tobie? KRÓLOWA.
Raczéj co tobie? że się wpatrujesz Rzuć na pożary twéj wyobraźni HAMLET.
Ach jego! — Patrzaj, lskni się bladawo! KRÓLOWA.
Z kimże rozmawiasz? HAMLET.
Nic tam nie widzisz KRÓLOWA.
Widzę tam wszystko, nié ma nikogo. HAMLET.
Nic nie słyszałaś? KRÓLOWA.
Słowa twe tylko. HAMLET.
Patrzże tam! patrzaj, jak się wysuwa! (wychodzi Duch).
KRÓLOWA.
To niezawodnie płód wyobraźni; HAMLET.
Extazia! To nie szaleństwo, co powiedziałem: KRÓLOWA.
Serceś na dwoje rozdarł, Hamlecie. HAMLET.
Odrzuć od siebie gorszą połowę, HAMLET.
Snadniéj przystaje: wstrzymaj się dzisiaj (pokazując na Poloniusza)
Zgon tego pana mocno mię trapi; KRÓLOWA.
Cóź ja uczynię? HAMLET.
Nie czyń bynajmniéj co powiedziałem: Bo niezawodnie tylko królowa KRÓLOWA.
Bądź przekonany, jeśliby słowa HAMLET.
W Anglią jadę; pani wiadomo? KRÓLOWA.
Ach zapomniałam, tak ułożono. HAMLET.
Pisma gotowe: szkolni koledzy, — HAMLET.
Siły podejścia razem się zbiegną. — (Wychodzą w różne strony, Hamlet wlecze Poloniusza).
AKT IV.
SCENA PIERWSZA.
(Zamek).
Wchodzą: KRÓL, KRÓLOWA, ROZENKRANC i GUILDENSTERN.
KRÓL.
Łez tych przyczynę, westchnień powody KRÓLOWA.
Raczcie na jedną chwilkę ustąpić. — (Rozenkranc i Guildenstern wychodzą).
Cóżem tej nocy, mężu, w idziała! KRÓL.
Cóż to Gertrudo? Hamlet co czyni? KRÓLOWA.
Wściekły jak wicher, straszny jak morze, I w pomieszania swego zapale KRÓL.
Straszny uczynek! KRÓLOWA.
Ciało nieżywe powlókł na stronę: KRÓL.
Chodźmy, Gertrudo, nim po za góry (wchodzą Guildenstern i Rozenkranc).
Idźcie, kochani, Gdzieś go z pokoju matki pociągnął: (wychodzą Rozenkranc i Guildenstern).
Chodźmy, Gertrudo,
SCENA DRUGA.
(Inny pokój w zamku).
Wchodzi HAMLET.
HAMLET.
Bezpiecznie schowany. — ROZENKRANC i GUILDENSTERN, za sceną.
Hamlecie, xiąże Hamlecie! HAMLET.
Ale cicho, — co za krzyk? Któż to woła Hamleta? O, to oni nadchodzą. (wchodzą ROZENKRANC i GUILDENSTERN).
ROZENKRANC.
Cóżeś uczynił, panie mój, z ciałem? HAMLET.
Z prochem pokrewnym już go zmieszałem. ROZENKRANC.
W jakiémże miejscu, raczże powiedziéć, HAMLET.
Temu nie wierzcie. ROZENKRANC.
Czemu niewierzyć? HAMLET.
Abym twój zamysł taił, a mego nic taił; osobliwie będąc pytany od gąbki! — Jakże ma na to odpowiedzieć syn królewski? ROZENKRANC.
Xiąże mię bierze za gąbkę? HAMLET.
Tak, panie; która wciąga w siebie łaskę, nagrodę i powagę króla. Ale tacy urzędnicy czynią królowi najlepszą posługę na końcu: chowa ich bowiem, jak małpa, w kącie gęby swojéj, aby za pożarciem pierwszych kąsków połknął ich nareszcie: kiedy zapotrzebuje tego, co uzbieracie, dość mu tylko ścisnąć, a gąbka czy pan będziesz znowu suchuteńki. ROZENKRANC.
Tego nie rozumiem, xiąże. HAMLET.
Rad jestem z tego: mowa złośliwa spi w uchu głupiém. ROZENKRANC.
Musi nam xiąże powiedziéć gdzie jest ciało, i z nami iść do króla.HAMLET.
Ciało jest z królem, ale król nie z ciałem[16]. Król jest to rzecz — GUILDENSTERN.
Rzecz, mój xiąże? HAMLET.
Albo też i nie: prowadź mię do niego. Kryj się lisie! hej za lisem.[17]
SCENA TRZECIA.
(Inny pokój w zamku).
Wchodzi KRÓL ze Świtą.
KRÓL.
Jego i trupa szukać kazałem. ROZENKRANC.
Kędy schowane ciało, mój królu, KRÓL.
Hamletże gdzie? ROZENKRANC.
Zewnątrz pod strażą, na twe rozkazy. KRÓL.
Sprowadź go do mnie. ROZENKRANC.
Héj, Guildensternie, xięcia przyprowadź. (Wchodzi HAMLET i GUlLDENSTERN).
KRÓL.
Gdzież to, Hamlecie, nasz Poloniusz? HAMLET.
Na wieczerzy. KRÓL.
Na wieczerzy? gdzie? HAMLET.
Nie gdzie on je, ale gdzie jego jedzą: jakiś sejm dyplomatycznych robaków właśnie teraz zgromadził się u niego. Robak, mój panie, jest jedynym i ostatecznym cesarzem wszystkich biesiad: karmimy wszelkie inne stworzenia, aby nas karmiły; a siebie samych karmimy dla robaków: i tłusty król i chudy żebrak są tylko różne dania, dwa półmiski, ale jednego stołu: taki koniec. KRÓL.
Niestety, niestety! HAMLET.
Człowiek może złapać rybę na robaka, który zjadł króla, i może zjeść rybę, co połknęła tego robaka.KRÓL.
Cóż przez to rozumiesz? HAMLET.
Nic, tylko chcę pokazać, jakim sposobem może król przecisnąć się przez gardło nędzarza. KRÓL.
Gdzie Poloniusz? HAMLET.
W niebie; poszlij go tam obaczyć: jeśli twój posłaniec tam go nie znajdzie, to na innem miejscu sam poszukaj. Ale istotnie, kiedy go za miesiąc nie znajdziecie, to go zwąchacie idąc po schodach na galeryą. KRÓL, do niektórych ze świty.
Iść go tam szukać. HAMLET.
Zaczeka póki nie przyjdziecie. (Wychodzą niektórzy). KRÓL.
Dla bezpieczeństwa twego, Hamlecie, HAMLET.
Do Anglii? KRÓL.
Tak, Hamlecie. HAMLET.
Dobrze. KRÓL.
Istotnie dobrze, gdybyś tylko widział nasze zamiary.HAMLET.
Widzę Cheruba, który je widzi. — Ale chodźmy; do Anglii! — Żegnam cię, droga matko. KRÓL.
I kochającego ojca, Hamlecie. HAMLET.
Matkę moję: ojciec i matka, to mąż i zona; mąż i żona są jednem ciałem; a tak żegnam cię matko. Spieszmy do Anglii! (Wychodzi). KRÓL.
Spieszcie się za nim; skłońcie go prędko (Wychodzą Rozenkranc i Guildenstern).
Anglio, jeśli cenisz me względy, (wychodzi).
SCENA CZWARTA.
(Równina w Danii).
Wchodzi FORTINBRAS z wojskiem.
FORTINBRAS
Idź, kapitanie, pozdrów odemnie KAPITAN.
Dobrze, mój xiąże. FORTINBRAS.
Idźmy powoli. (Wychodzi Fortinhras z wojskiem. — Wchodzą: HAMLET, ROZENKRANC, GUILDENSTERN i t. d.). HAMLET.
Dobry panie, jakie to wojsko? KAPITAN.
Norwegskie, panie. HAMLET.
Jakiż ma zamiar, proszę pana? KAPITAN.
Iść przeciwko Polsce. HAMLET.
Któż dowodzi, panie? KAPITAN.
Synowiec norwegskiego starego króla Fortinbras. HAMLET.
Czyli na całą Polskę uderza, KAPITAN.
Mówiąc otwarcie bez, przesadzenia, HAMLET.
Pewno Polacy bronić nie będą, KAPITAN.
Owszem posłali silną załogę. HAMLET.
Parę tysięcy dusz i dukatów KAPITAN.
Żegnam cię, panie, (wychodzi). ROZENKRANC.
Xiąże, pójdziemy. HAMLET.
Zaraz pospieszę, idźcie wy naprzód. (Wychodzą: Rozenkranc, Guildenstern, i t. d.)
Jak mię oskarża wszelkie zdarzenie, Nam udzieliła zaszczytny zdolność I ta pobudka krwi i rozumu (wychodzi).
SCENA PIĄTA.
(Elsinore. Pokój w zamku).
Wchodzi KRÓLOWA i HORACIO.
KRÓLOWA.
Nie chcę z nią mówić. HORACIO.
Nalegająca i nieprzytomna KRÓLOWA.
Czegóż to żąda? HORACIO.
Mówi o ojcu i utrzymuje, Które przy jestach i tego dopną KRÓLOWA.
Trzeba z nią mówić, bo porozsiewa (powraca Horacio z Ofelią).
OFELIA.
Kędyż prześliczny duński majestat? KRÓLOWA.
Cóź-to Ofelio! OFELIA.
(śpiéwa) Cóź za twe ręczy kochanie,[18] KRÓLOWA.
Ach ma dziewczynko, na co ta piosnka? OFELIA.
Co takiego? nie, proszę uważac. (śpiéwa) Umarł, nie żyje, królowo! O, och! KRÓLOWA.
Ale, Ofelio — OFELIA.
Proszę uważać. (śpiéwa) W białym jak śnieg spi całunie, (wchodzi król) KRÓLOWA.
Ach, patrzaj mężu! OFELIA.
(śpiéwa) Słodkie nań rzucono kwiatki; KRÓL.
Co tobie, mila panno? OFELIA.
Dobrze, Bóg zapłać! Mówią, ze sowa była córką piekarza[20]. Panie, wiemy czém jesteśmy, ale nie wiemy czém być możemy. Błogosław Boże waszemu jedzeniu.KRÓL.
Myśli o swoim ojcu. OFELIA.
Proszę, nic mówmy ani słowa o tém, ale kiedy się zapytają co to znaczy, tak odpowiadaj: Dzisiaj święto Walentyna, KRÓL.
Piękna Ofelio! OFELIA.
Dalibóg, żeby się nie przysięgać, muszę dokończyć. Ach, na miłość Boga, zdrada! Gdy to mogą zrobią młodzi. On odpowiada: Tak, lecz czegoż, na nieszczęście! KRÓL.
Jak dawno w takim stanie? OFELIA.
Spodziewam się, ze wszystko pójdzie dobrze. Musiemy cierpliwie znosić: ale nie mogę nic innego czynić, jak płakać, kiedy pomyślę, że go włożą do surowéj ziemi: mój brat dowie się o tém, bardzo wam dziękuję za dobrą radę. Hej! mój powóz! Dobranoc, moje panie; dobranoc, słodkie panie: dobranoc, dobranoc. (wychodzi). KRÓL.
Proszę cię pospiesz za nią i czuwaj. (wychodzi Horacio).
O, tę truciznę podał jéj smutek; Władza rozumu, bez niéj jesteśmy KRÓLOWA.
Ach, co za wrzawa? (wchodzi Dworzanin) KRÓL.
Gdzie są Szwajcary? drzwi niech pilnują: DWORZANIN.
Ratuj się królu! KRÓLOWA.
Krzyczą po mylnych tropach wesoło, (słychać łoskot)
KRÓL.
Drzwi wyłamali! (wchodzi Laertes uzbrojony, a za nim Duńczycy)
LAERTES.
Kędy ten król? — Czekać, panowie. DUŃCZYCY.
Nie, my wejdziemy. LAERTES.
Proszę ustąpić. DUŃCZYCY.
Dobrze, ustąpim. (wychodzą za drzwi) LAERTES.
Bardzo dziękuję: — drzwi obwarujcie: — KRÓLOWA.
Mój Laertesie, bądźże spokojny. LAERTES.
Krwi méj ta kropla, która spokojna, KRÓL.
Co za przyczyna, że się ogromnie Zostaw, Gertrudo; nie bój się o mnie; LAERTES.
Kędy mój ojciec? KRÓL.
Umarł. KRÓLOWA.
Nie z jego przyczyny, ręczę. KRÓL.
Dozwólże, niechaj pyta do sytu. LAERTES.
Jakże to umarł? zwieść mię niemożna: KRÓL.
Któż ci przeszkadza? LAERTES.
Wola ma jedna, KRÓL.
Mój Laertesie, jeśli dokładnie Czy bez różnicy w zemście twej padnie LAERTES.
Wróg jego tylko. KRÓL.
Chceszże go poznać? LAERTES.
Jego przyjaciół przyjmę w objęcia; KRÓL.
Teraz przemawiasz DUŃCZYCY, za drzwiami.
Puścić ją, puścić. LAERTES.
Co to za wrzawa? (wchodzi Ofelia dziwacznie ustrojona słomą i kwiatami)
Wysusz mi, skwarze, mózg i poznanie! Tkliwéj natury tkliwe kochanie, OFELIA, śpiéwa.
Niezakryte nieśli ciało; Żegnam cię, mój gołąbku! LAERTES.
Gdybyś przytomna zemsty wzywała, OFELIA.
Musisz śpiéwać, Héj do dołu do dołu, wołać go musisz w dole. O jakby się teraz lutnia przydała! Fałszywy murgrabia ukradł córkę u swojego pana.[22] LAERTES.
Ta mowa bez myśli wyższa od wszelkiéj myśli. OFELIA.
Oto rozmaryn na przypomnienie stałości; proszę cię kochanku bądźże stałym[23]; a oto niezabudki, abyś pamiętał. LAERTES.
Dobrze powiedziała w swojém pomieszaniu; stałość i pamięć teraz mi potrzebne.OFELIA, do króla.
Oto kopr i orliki dla ciebie[24]. — (Do królowéj) Oto
masz piołun, a to dla mnie trocha: — możemy go nazwać zielem boleści: — proszę go nosić z jaką odmianą[25]. — Oto stokroć: — Chciałabym jeszcze dać kilka fiołków, ale wszystkie powiędły od śmierci mego ojca[26]. Mówią, że dobrze skończył. — (śpiéwa) Hej, w polu mogiła tak z wiatrem mówiła; LAERTES.
Smutek i troskę i same piekła OFELIA, śpiéwa.
Może powróci się jeszcze? Idźże w grobowe twe łoże; I wszystkich wiernych zmarłych dusze niech odpoczywaw Tobie, prosimy cię Panie! Pan Bóg z wami! (Wychodzi Ofelia).
LAERTES.
Widzisz to, Boże? KRÓL
Mój Laertesie, troskę twą dzielę, LAERTES.
Niechaj tak będzie; KRÓL.
Dobrze, niech spada topor gdzie wina.
SCENA SZÓSTA.
(Inny pokój w zamku).
HORACIO i SŁUGA.
HORACIO.
Jacyź to pragną ze mną pomówić? SŁUGA.
Majtki, mój panie. HORACIO.
Wprowadź ich do mnie. — (wychodzi sługa). (wchodzą majtkowie).
PIERWSZY MAJTEK.
Błogosław Boże panu. HORACIO.
I tobie mój kochany. PIERWSZY MAJTEK.
Pobłogosławi, panie, jak zechce. Oto od posła wyprawionego do Anglii pismo do pana, jeśli się pan nazywa Horacio, jak mi powiedziano. HORACIO, czyta.
„Horacio, po przeczytaniu tego listu podaj tym ludziom jaką zręczność dostąpienia do króla, mają bowiem pismo do niego. Zaledwo upływało parę dni naszéj żeglugi, kiedy korsarz w dobrym bojowym porządku zaczął nas ścigać: nie mogąc uciec przy naszych powolniejszych żaglach, musieliśmy chcąc niechcąc wziąć się do męztwa i w bitwie wręcznéj piérwszy na ich okręt skoczyłem: natychmiast wyrwali się od naszego statku, a tak sam jeden zostałem ich niewolnikiem. Obchodzili się ze mną jak litościwi złodzieje, ale wiedzieli co czynili, bom dobra dla nich zdobycz. Proszę cię postaraj się, aby list oddano królowi i przybywaj do mnie z takim pośpiechem, jakbyś od śmierci uciekał. Mam ci na ucho powiedzieć słowa, na które oniemiejesz, chociaż są słabe w porównaniu do rzeczy. Te łepskie chwaty zaprowadzą cię do mnie. Rozenkranc i Guildenstern dalej popłynęli do Anglii; o nich mam ci wiele powiedzieć. Bądź zdrów. Ten, o którymeś przekonany, że jest Chodźcie, pokażę drogę do króla; (wychodzą).
SCENA SIÓDMA.
(Inny pokój w zamku).
Wchodzi KRÓL i LAERTES.
KRÓL.
Teraz zmuszone twoje sumienie LAERTES.
To prawda: — KRÓL.
O, dla podwójnych przyczyn osobnych; LAERTES.
Takem zacnego ojca postradał; Jeśli się przyda chwalić co znikło, KRÓL.
Myśl ta spoczynku niech ci nie miesza: (wchodzi posłaniec)
Co za nowiny? POSŁANIEC.
Listy Hamleta. KRÓL.
Listy Hamleta! Któż je tu przyniósł? POSŁANIEC.
Majtki, jak mówią, bom ich nie widział; Dał mi Klaudio, który te listy Od nich otrzymał. </poem> KRÓL.
Proszę posłuchać. — (czyta)
„Wielki i potężny panie, dowiesz się żem nagi wylądował do pańskiego królestwa. Jutro będę prosił o pozwolenie stawienia się przed waszém królewskiém obliczem: po zaniesieniu naprzód prośby o przebaczenie, przyczynę mego nagłego i dziwnego powrotu.“ „Hamlet.“
Cóż to się znaczy? Wszyscyż wracają? LAERTES.
Znasz-li charakter? KRÓL.
Pismo Hamleta. LAERTES.
Sam się w tem gubię. Niechaj przybywa; KRÓL.
Jeśli tak będzie, — LAERTES.
Dobrze, mój króluj KRÓL.
Własny twój pokój. Jeśli powrócił, LAERTES.
Kieruj mną, panie; KRÓL.
Najdoskonaléj. LAERTES.
Cóż to za przymiot? KRÓL.
Fraszka, jak wstążka u kapelusza, Mogłem wymyślić, niedorównały LAERTES.
Czyli to Normand? KRÓL.
Normand. LAERTES.
Lamord, na życic! KRÓL.
Tak niezawodnie. LAERTES.
Znam go wybornie: całéj krainy KRÓL.
Mówił o tobie LAERTES.
Z tego cóż, panie? KRÓL.
Czy, Laertesie, drogi ci ojciec? LAERTES.
Skąd to pytanie? KRÓL.
Żebyś nie kochał ojca twojego, LAERTES.
W gardło mu wbiję miecz i w kościele. KRÓL.
Tak, nie uświęca miejsce zbrodniarza; Hamlet się dowie o twym powrocie: LAERTES.
Chętnie to zrobię. KRÓL.
O tém należy więcéj pomyśléć, Drugi posiadać dla podtrzymania, (wchodzi KRÓLOWA)
Cóż to, królowo? KRÓLOWA.
Bieda za biedą w ślad postępuje, LAERTES.
Co utonęła? gdzie? KRÓLOWA.
Gdzie smętny warkocz wierzba rozpuszcza Tam się na wierzbę wspina, by wieńce LAERTES.
Czy utonęła? KRÓLOWA.
Ach utonęła! LAERTES.
Woda mogiłą biednéj Ofelki, (wychodzi) KRÓL.
Chodźmy natychmiast za nim, Gertrudo! (wychodzą)
AKT V.
SCENA PIERWSZA.
(Smętarz).
Dwaj GRABARZE z rydlami i t. d.
PIERWSZY GRABARZ.
Czy na smętarzu ją pogrzebią, wszak samowolnie poszła szukać swojego zbawienia? DRUGI GRABARZ.
Mówię ci ze na smętarzu; przeto pospieszaj z kopaniem dołu: proboszcz sam rozpatrywał tę sprawę i znalazł, że można ją pochować na smętarzu. PIERWSZY GRABARZ.
Jakto być może, chyba się utopiła we własnéj obronie? DRUGI GRABARZ.
Tak się okazało. PIERWSZY GRABARZ.
Musi być se offendendo nie może być inaczéj. Na tém bowiem rzecz cała: jeśli się utopię samowolnie, to będzie uczynek, a każdy uczynek ma trzy gałęzie, to jest, chcieć, działać i wykonać: ergo samowolnie się utopiła.DRUGI GRABARZ.
Ale no słuchaj, bracie kopaczu. PIERWSZY GRABARZ,
Za pozwoleniem. Dajmy że tu woda; dobrze: a tu stoi człowiek; dobrze: jeśli człowiek przyjdzie do wody i utopi się chcąc niecheąc, zawsze przyszedł do wody; zważaj to dobrze: ale jeśli woda przyjdzie do niego i zatopi, wtedy nie sam się utopił: ergo, kto nie winien swojéj śmierci, ten sobie nie odebrał życia. DRUGI GRABARZ.
Czy takie jest prawo? PIERWSZY GRABARZ.
A rozum i się; prawo pogrzebowe. DRUGI GRABARZ.
Chcesz-że w téj rzeczy wiedziéć prawdę? — Jeśliby nie należała do panów, toby ją za smętarzem pochowano. PIERWSZY GRABARZ.
Dobrze mówisz: ale nad tém bardziéj się trzeba litować, że wielcy panowie mają w tym świecie więcéj protekcyi do utopienia i powieszenia siebie od nas chudych pachołków. No do rydla. Nie ma starożytniejszéj szlachty jak ogrodnicy, kopacze i grabarze, bo od Adama prowadzą swoje rzemiosło. DRUGI GRABARZ.
Adam-że był szlachcicem? PIERWSZY GRABARZ.
Pierwszy ze wszystkich ludzi był ręcznie uzbrojony. DRUGI GRABARZ.
Nie mógł być wówczas.PIERWSZY GRABARZ.
Jakto, czyś poganin? jakże tłumaczysz Pismo? Pismo mówi, Adam kopał; czémże kopał, kiedy nie był ręką uzbrojony? Zadam ci inne pytanie, jeśli dobrze nie odpowiesz, spowiadaj się i —[28] DRUGI GRABARZ.
No, mów. PIERWSZY GRABARZ.
Kto buduje trwaléj od mularza, cieśli i budownika okrętu? DRUGI GRABARZ.
Ten co stawia szubienice, bo ta budowa przetrwa tysiące swoich mieszkańców. PIERWSZY GRABARZ.
Brawo, lubię twój dowcip; szubienica dobrze przypada; ale komu dobrze przypada? temu co źle robi: a że ty źle robisz, mówiąc, ze szubienica trwalsza od kościoła, ergo, dobrze ci szubienica przypada. No jeszcze odpowiadaj. DRUGI GRABARZ.
Kto buduje trwalej od mularza, cieśli i budownika okrętu? PIERWSZY GRABARZ.
Tak, odpowiedz i pozbędziesz mozołu. DRUGI GRABARZ.
O, teraz odpowiem. PIERWSZY GRABARZ.
No, mów.DRUGI GRABARZ.
Dalibóg, nie mogę, ale poczekaj, trzeba pójść po rozum do głowy. (wchodzą HAMLET i HORACIO, w odległości)
PIERWSZY GRABARZ.
Ej braciszku nie włócz się darmo i buty zedrzesz i nic nie znajdziesz: na co próżno mordować biedny twój mózg, kiedy ten leniwy osioł, chocbyś go zabił, prędzej nie pójdzie. Ale jeśli kto zada ci podobne pytanie, odpowiedz że grabarz: domy jego roboty trwają aż do dnia sądnego. Proszę cię, idź do Yaughana i przynieś kwatérkę wódki. (wychodzi 2gi grabarz)
(kopie i śpiéwa)
W młodym wieku gdy kochałem, HAMLET.
Maż ten człowiek uczucie tego co robi? kopiąc grób śpiewa. HORACIO.
Zwyczaj oswoił go z tém zatrudnieniem. HAMLET.
Prawdę mówisz, ręka niepracowita czulsza w dotknięciu. PIERWSZY GRABARZ.
(śpiewa) Cicho skradł się wiek styrany, Płynie ze mną w kraj nieznany: (wyrzuca trupią głowę)
HAMLET.
Ta głowa miała język i mogła niegdyś śpiewać: jakże ten łotr ciska po ziemi tą czaszką, jakby to była Kaima, co piérwszy mord popełnił! Mozo to jakiego polityka głowa, którą ten osioł teraz podchwycił, co za życia chciała podchwycie samego Pana Boga: być to nic może? HORACIO.
Być może, xiąże. HAMLET.
Albo dworaka, co umiał powiedziéć, Dzień dobry Jaśnie Wielmożnemu Panu! Jakże najdroższe zdrowie łaskawego Pana! to może jaki Jaśnie Wielmożny, który chwalił konia jakiego Jaśnie Wielmożnego Pana, chcąc go miéć w podarunku; być to nie może? HORACIO.
Dla czegoż nie, mój xiąże. HAMLET.
O, tak: a teraz Jaśnie Wielmożny Robaczyński z obnażonym czerepem, któremu szczękę odbił rydel grabarza; piękna to rewolucya, jeśli tylko umiemy na nią patrzéć. Czyż tak niewiele kosztowało uformowanie tych kości, aby grać niémi w kręgle? Myśląc o tem czuję ból i w moich kościach. PIERWSZY GRABARZ.
(śpiewa) Kiedy oczy śmierć zaciemi, (znowu wyrzuca trupią głowę) HAMLET.
Otoż inna: może to głowa prawnika? Gdzie jego definicie, jego wykręty, jego kondesensie, jego kondemnatki i matactwa? Jak może cierpić, aby ten prosty chłop bił go zabłoconą łopatą po czerepie, jak nie zapozwie o pobój? Ha! Może ten jegomość w swoim czasie wiele kupował włości i posiadał hypoteki, przyznania prawne, indemnizacye, podwójną rękojmię i kompensaty: czyż ostateczna indemnizacya jego indenmizacyi i kompensata jego kompensat na tém się kończy, że jego subtelną mózgownicę napełnia proch i błoto? a jego podwójne rękojmie nicże mu więcéj nie zapewniają jak długość i szerokość pargaminu, na którym były pisane? Same posiadawcze tytuły jego majątku nie zmieściłyby się w tym czerepie; a dziedzicże jego więcéj nie posiędzie? ha? HORACIO.
Ani na jotę, xiąże. HAMLET.
Czy pargamin robi się ze skóry owiec? HORACIO.
Tak, xiąże, z owiec i cieląt. HAMLET.
To są owce i cielęta, co w tém szukają zabezpieczenia. Pomówię z tym kamratem: — Czyj to grób kopiesz, mospanie? PIERWSZY GRABARZ.
Mój. (śpiewa) W cztérech deskach, w sążniu ziemi HAMLET.
Wprawdzie zasługujesz, aby był twój, bo przy téj odpowiedzi dół podemną kopiesz.PIERWSZY GRABARZ.
A pan nie kopiesz dołu, więc nic pański, a ja za ten dół wezmę pieniądze, więc nic kopiąc dołów pod panem mogę go nazwać moim. HAMLET.
Wszakże cię nie pochowają w tym dole, bo grób dla umarłych a nie dla żywych, przeto kopiesz dół podemną chcąc mię zwieść tem żywem kłamstwem. PIERWSZY GRABARZ.
Jeśli to żywe kłamstwo, to znowu może przejść odemnie do pana. HAMLET.
Dla jakiego człowieka to kopiesz? PIERWSZY GRABARZ.
Nie dla człowieka. HAMLET.
Więc dla kobiety. PIERWSZY GRABARZ.
Ani dla kobiety. HAMLET.
Kogoż tedy pochowają? PIERWSZY GRABARZ.
Tę co była kobietą, która, świéć Panie nad jéj duszą, umarła. HAMLET.
Jakże to łepski hultaj! mówiąc z nim trzeba się miéć na baczności, bo swoimi dwuznacznikami gotów porazić na głowę. Na Boga, Horacio, w tych trzech latach, jak zauważyłem, do tyla się przechytrzył świat, że wieśniak następuje napięty dworaków i może ich skaleczyć. — Jak dawno jesteś grabarzem?PIERWSZY GRABARZ.
Po wszystkie dnie roku, począwszy od dnia, w którym nasz ostatni król Hamlet zwyciężył Fortinbrasa. HAMLET.
Jakto dawno? PIERWSZY GRABARZ.
Czyż tego pan nie wie? lada głupiec to powie: właśnie to był ten sam dzień, w którym się urodził młody Hamlet, co oszalał i wysłany do Anglii. HAMLET.
Aha dobrze, dla czegoż wysłali go do Anglii. PIERWSZY GRABARZ.
Dla czego? bo oszalał: tam odzyska swój rozum, a jeśli nie odzyska, to nie wielka szkoda. HAMLET.
Czemu? PIERWSZY GRABARZ.
Nikt tego nic postrzeże, bo tu wszyscy jak on szaleni. HAMLET.
Nie wiesz jak oszalał? PIERWSZY GRABARZ.
Bardzo nadzwyczajnie, jak mówią. HAMLET.
Jakto nadzwyczajnie? PIERWSZY GRABARZ.
W rzeczy samej, aż do tego stopnia, że zupełnie utracił rozum. HAMLET.
Cóż było gruntem? PIERWSZY GRABARZ.
To było na gruncie Danii; od trzydziestu lat byłem tu grabarzem w młodym i starym wieku.HAMLET.
Jak długo leży człowiek w ziemi nim zgnije? PIERWSZY GRABARZ.
Jeśli nie zgnił przed śmiercią, jak często mamy w tych dniach do tyla zepsute i wątłe ciała, że ledwie bez rozerwania można je włożyć do trumny), przetrwa jakich lat ośm lub dziewięć, a białoskórnik taki pewnie lat dziewięć. HAMLET.
Dlaczegóż ten więcej od innych? PIERWSZY GRABARZ.
Bo, mój panie, jego skóra przez to rzemiosło tak się wyprawia, że długi czas nie przepuszcza wody; a wasza woda największy niszczyciel biednych nieboszczyków. Oto czaszka, która dwadzieścia trzy lat w ziemi teraz leżała. HAMLET.
Czyja to była? PIERWSZY GRABARZ.
Hultaja i szalonej palki; teraz, jak sądzisz, czyja? HAMLET.
Nie wiem. PIERWSZY GRABARZ.
Powietrze na tego zgłupia franta! raz mi butelkę reńskiego wylał na głowę. To czaszka Yorika trelnisia królewskiego. HAMLET, bierze ją w rękę.
Ta? PIERWSZY GRABARZ.
Ta sama. HAMLET.
Niestety, biedny Yoriku! — Znałem go, Horacio; był to chłopiec niezmiernie dowcipny w żartach, najwyborniejszy w swoich pomysłach: tysiąc razy nosił mię na barkach; a teraz jakże się na to wzdryga moja wyobraźnia! serce się ściska. Tu były usta, które nie wiém, jak wiele razy, całowałem. Gdzie teraz twoje zabawne żarty? twoje skoki i śmiesznie płatane figle? twoje piosneczki? gdzie błyskawice twéj wesołości, na które cały stół śmiał się do rozpuku? Nicże teraz nie masz na wydrwienie twego grymasu ze straszném wyszczerzeniem zębów? wszystko się całkiem skurczyło i opadło. Pójdź do gotowalni teraz jakiéj pani i powiedz, że chociaż nakłada bielidła na palec grubości, skończy wszelako na tém, że stanie się podobną do ciebie — pewnie ją rozśmieszysz. — Proszę cię, Horacio, powiedz mi rzecz jedną. HORACIO.
Cóż takiego, panie? HAMLET.
Jak myślisz, czy Alexander leżąc w ziemi stał się do tego podobny? HORACIO.
Zupełnie. HAMLET.
I tak zgnilizną trącił? fe! (rzuca czaszkę) HORACIO.
Tak samo, xiąże. HAMLET.
Na jak podłe użycie możemy przejść Horacio! Dla czegóż wyobraźnia szukając prochu Alexandra, nie może go znaleść w zasmarowaniu szpuntu jakiéj beczki? HORACIO.
Byłoby nadto przesadnie widziéć tak rzeczy! HAMLET.
Nie nadto, ani na jotę; ale bardzo umiarkowanie i z wielkiém prawdopodobieństwem do tego przyjdziemy; na przykład: Alexander umarł, Alexander był pogrzebiemy; Alexander w proch się obrócił; proch jest ziemia, czyli glina: nie mógłże tą samą gliną, w którą się Alexander obrócił, szpunt być zasmarowany? Cezar po śmierci będąc garstką gliny, Cicho! na stronę; — król tu nadchodzi, Dwór i królowa: kogoż prowadzą? (Hamlet i Horacio usuwają się)
LAERTES.
Inneż obrzęda? HAMLET.
Patrz, to Laertes LAERTES.
Inneż obrzęda? PIERWSZY XIĄDZ.
Wszystko, co było można, zdziałano: Aż do budzącéj trąby anioła; LAERTES.
Nicże nie można więcéj? PIERWSZY XIĄDZ.
Nie można; LAERTES.
Włóżcież do ziemi, — HAMLET.
Co, Ofelia w grób się ten chowa? KRÓLOWA, sypiąc kwiaty.
Kwiecie do kwiecia: bywaj mi zdrowa! LAERTES.
O stokroć biada (Hamlet podchodzi)
HAMLET.
Kto to, którego żal emfatyczny LAERTES.
Czart niech cię porwie: (chwyta go za gardło) HAMLET.
Złe twe modlitwy. KRÓL.
Niech ich rozłączą! KRÓLOWA.
Hamlet mój, Hamlet! WSZYSCY.
Cóż to, panowie? HORACIO.
Xiąże łaskawy, bądźże spokojny. (Rozdzielają ich. Hamlet i Laertes wyłażą z grobu.)
HAMLET.
O to nie skończę nigdy z nim wojny, KRÓLOWA.
O co, mój synu? HAMLET.
Że mi najdroższa była Ofelka — KRÓL.
O Laertesie, on pomieszany. KRÓLOWA.
Niech go, na miłość Boga, wstrzymają. HAMLET.
Cóż, do pioruna! zrobisz do tyla Milion morgów, niechaj się pali KRÓLOWA.
Ach to szaleństwo, ale po chwili HAMLET.
Z jakiéj przyczyny, powiedz mi, panie, (wychodzi)
KRÓL.
Proszę, Horacio, miéj go w baczeniu. — (wychodzi Horacio)
(do Laertesa)
Krzep twą cierpliwość mową wczorajszą; ((wychodzą).
SCENA DRUGA.
(Sala w zamku).
Wchodzą: HAMLET i HORACIO.
HAMLET.
Dość tego; inną rzecz ci objawię; — HORACIO.
Pomnę-li, xiąże? HAMLET.
W sercu mém wrzały wewnętrzne burze, HORACIO.
Najniezawodniéj. HAMLET.
Z izby wyszedłem, W życiu mém jakieś widma i strachy, HORACIO.
Czyż to podobna? HAMLET.
Pismo przeczytaj, czarne na białém; HORACIO.
Pragnę najmocniéj. HAMLET.
Tak obsaczony wkoło przez zdradę, HORACIO.
Powiedz mi, xiąże. HAMLET.
Króla zaklęcia z prośbą niezmierną, — To po czytaniu bez odwlekania, HORACIO.
Jakżeś, mój xiąże, zapieczętował? HAMLET.
Ba, i w téj rzeczy Pan Bóg kierował; HORACIO.
Tak z Rozenkrancem Guildenstern płyną. HAMLET.
Sprawę tę pełnią nadto radośnie; HORACIO.
Król, co za człowiek! HAMLET.
Czy mię obraził, zwróć sam uwagę; Z taką chytrością; czystém sumieniem HORACIO.
Ale się wkrótce z Anglii dowie, HAMLET.
Wkrótce, lecz jestem panem téj pory, HORACIO.
Cicho, mój xiąże; któżto nadchodzi? (wchodzi OSRIK)
OSRIK.
Witam z powrotem do Danii Waszę Królewiczowską Mość, mego najmiłościwszego Pana. HAMLET.
Najpokorniéj panu dziękuję. — Znasz tego dudka? HORACIO.
Nie, mój xiąże. HAMLET.
Pewniejszyś przeto zbawienia; znać go bowiem jest grzéchem. Wiele posiada włości i to żyznych; ale niech zwierze będzie lordem zwierząt, żłob jego postawią przy stole królewskim. To gawron, ale, jak mówiłem, obszerną posiada majętność błota. OSRIK.
Najłaskawszy xiąże, jeśli Wasza Wysokość ma teraz czas wolny, miałbym coś do obwieszczenia z rozkazu królewskiego. HAMLET.
Gotowym to, panie, przyjąć z całym pośpiechem. Niech pan czapki użyje jak przeznaczona, to jest na głowę. OSRIK.
Dzięki powinne składam Waszej Xiążęcej Mości; bardzo gorąco. HAMLET.
Nie, proszę mi wierzyć, że bardzo zimno; wiatr dmie północny. OSRIK.
Istotnie, xiąże, dosyć zimno. HAMLET.
A jednak mnie się zdaje, ze bardzo parno i gorąco, chyba moja komplexia — OSRIK.
Nadzwyczaj, xiąże, parno, — jakby było — prawdziwie nie wiem z czém porównać. — Jego Królewska Mość kazała mi oświadczyć Waszéj Xiązęcéj Mości, że uczyniła wielki zakład dla sławy pańskiéj: rzecz tak się ma, — HAMLET.
Proszę pana pamiętać. — (przymusza go do włożenia czapki)
OSRIK.
W rzeczy saméj, łaskawy xiąże, mnie daleko wygodniéj być z gołą głową. Niedawno przybył do dworu Laertes, proszę wierzyć, prawdziwie doskonały kawaler, pełen najwyborniejszych przymiotów, dziwnie i słodko ugrzeczniony w towarzystwie, z najświetniejszą powierzchownością: istotnie, mówiąc o nim przyzwoicie, jest regułą i prawidłem wysokiego i szlachetnego tonu, bo w nim znajdzie xiąze wygórowaną treść wszystkich przymiotów; na które każdy dobrze urodzony patrzy jako na zwierciadło i wzór do naśladowania. HAMLET.
Jego opisanie nieuszkodzone bynajmniéj wyszło z ust pańskich; chociaż jestem mocno przeświadczony, ze zrobienie jakby inwentarza jego przymiotów niezmiernieby zawróciło głowę saméj arytmetyce i zawsze byłoby nizkie z jego wysokim polotem. Ale w najrzeczywistszém uwielbianiu uważam go jako człowieka z wielką duszą i dziwnie uzdatnionego: wewnętrzna jego wartość do tyla drogocenna i rzadka, że aby prawdę o nim powiedziéć, nie widzi sobie podobnego tylko w zwiereiedle, a każdy chcący go naśladować słabym cieniem zostanie. OSRIK.
Wasza Xiążęca Mość raczy mówić o nim najnieomylniéj. HAMLET.
O co rzecz, panie i dla czegośmy ubierali tego zacnego młodzieńca w niezgrabne słowa nasze. OSRIK.
Panie? HORACIO.
Dość latać po obłokach, czy nie byłoby można porozumieć się w nieco prościejszéj mowie? Sądzę ze to łatwo panu przyjdzie.HAMLET.
Co było pobudką do uczynienia wzmianki o tym kawalerze? OSRIK.
O Laertesie? HORACIO.
Worek jego już próżny, cały swój zapas pozłacanych słówek wyszafował. HAMLET.
O nim, panie. OSRIK.
Wiem, ze nie jesteś, xiąze, nieświadomy — HAMLET.
OSRIK.
Nie jesteś, xiąze, nieświadomy jak wielka doskonałość Laertesa — HAMLET.
Nie mogę się do tego przyznać z obawy, abym się nie porównał z jego doskonałością; dla poznania kogo dobrze, potrzeba znać siebie samego. OSRIK.
Ja chcę mówić o jego doskonałości w robieniu bronią, wedle tego, jak mówią, nie ma sobie równia w téj rzeczy. HAMLET.
Jakaż broń jego? OSRIK.
Pałasz i szpada. HAMLET.
To dwie bronie; ale cóż daléj?OSRIK.
Król dał w zakład sześć koni barbaryjskich, a Laertes ze swojéj strony, jak słyszałem, postawił sześć francuzkieh pałaszów i sztyletów z całym przyborem jak pendent, obladra i tym podobne. Te trzy ekwipaże, istotnie, są arcy przyjemne oku, z arcy odpowiednią rękojeścią i dziwnie wybujałego pomysłu. HAMLET.
Co pan zowie ekwipażami? HORACIO.
Widzę, ze pan musisz ze swojém zbudowaniem brodzić w kommentarzach dla złapania myśli. OSRIK.
Ekwipaze, panie, są obladra. HAMLET.
To słowo byłoby w bliższém pokrewieństwie z materyą, jeślibyśmy działa wozili przy boku naszym, lecz póki tego nie czynimy, to wolałbym nazywać po dawnemu. Ale daléj: sześć barbaryjskich koni postawiono przeciw sześciu mieczom francuzkim z ich przyborem i trzema dziwnie wybujałego pomysłu ekwipażami; to jest Francya przeciwko Danii, o cózto poszli w zakład czy zastawili się, jak pan mówi? OSRIK.
Król założył się, że jeśli panowie bić się będą na pałasze, to w dwunastu razach trzykroć tylko dotrąci się pana, a przeciwnie on utrzymuje że w dziewięciu razach zada dwanaście uderzeń[30]. I to natychmiast żądają sprawdzić, jeśli Wasza Xiążęca Mość raczy odpowiedziéć.HAMLET.
Cóż, jeśli odpowiem, nie? OSRIK.
Chcę mówić jeśli Wasza Xiążęca Mość raczy przyjąć takowe wyzwanie. HAMLET.
Będę się, panie, przechadzał po sali: jeśli się podoba Jego Królewskiéj Mości, to właśnie pora dnia, w której odpoczywam. Niech przyniosą rapiry kiedy chce ten młodzieniec i kiedy król stoi przy zakładzie; jeśli będę mógł postaram się wygrać zakład, jeśli zaś to przechodzi moję możność, dostanie się mi w zysku wstyd i nieprzyjemne razy. OSRIK.
Mamże to oznajmić? HAMLET.
To, panie, sama treść, którą możesz ukwiecić wedle własnego upodobania. OSRIK.
Najpokorniéj polecam się łasce i względom Waszéj Xiążęcéj Mości. (wychodzi) HAMLET.
Do zobaczenia — Dobrze robi, że się poleca, bo nie znalazłby ani jednych ust, któreby to chciały uczynić. HORACIO.
Ta czajka pobiegła jeszcze z łupiną na głowie, z któréj się niedawno wylęgła. HAMLET.
Jeszcze dzieckiem stroił komplementa do piersi nim zaczął ssac. Tak pozyskał, jak i wielu innych tego rodzaju ludzi, za któremi świat płochy szaleje, ton modny i zewnętrzny układ obcowania, ten rodzaj szumowin po których umieją się prześliznąć nawet w głębokich i wytrawnych rzeczach, ale doświadcz ich zbliska i dmuchnij, a znikną te mydlane banki. (wchodzi jeden z panów będących przy dworze)
PAN.
Jego Królewska Mość przesłała swoje uszanowanie Waszéj Xiążęcéj Mości przez młodego Osrika, który mu doniósł, ze xiąże czeka go w sali: teraz mię znowu przysłał dowiedziéć się, czy się podoba xięciu panu stać przy zamiarze walczenia z Laertesem, czy może na czas dalszy zechce odłożyć? HAMLET.
Jestem stały w mojém postanowieniu, które się zgadza z wolą królewską: jeśli mu teraz dogodnie, jam gotów. Teraz czy późniéj, bylebym był w dzisiejszém usposobieniu. PAN.
Król, królowa i wszyscy tu nadchodzą. HAMLET.
W dobry czas. PAN.
Królowa prosi, aby xiąże raczył przemówić kilka słów uprzejmych do Laertesa przed zaczęciem pojedynku. HAMLET.
Bardzo mi dobrze radzi. (wychodzi pan) HORACIO.
Przegrasz xiąże ten zakład. HAMLET.
Tak nie sądzę, bo po jego wyjeździe do Francyi ciągle się wprawiałem, a przy nierówności zakładu spodziewam się go wygrać. Lecz nie możesz sobie wystawić, jak mi coś smutno i serce ściska się: ale to fraszka. HORACIO.
To nie fraszka, łaskawy xiąże. HAMLET.
Dzieciństwo; jednak jestto rodzaj jakiegoś złowieszczego przeczucia, któreby mogło ztrwozyć niewiastę. HORACIO.
Jeśli dusza pańska wzdryga się czego, proszę jéj słuchać. Uprzedzę natychmiast ich przyjście i powiém żeś niezdrów. HAMLET.
O, bynajmniej, drwię z przeczucia; wszakże i wróbel nie zginie bez woli boskiéj. Jeśli teraz będzie, nie będzie potém; jeśli nie będzie potém, musi być teraz; jeśli nie będzie teraz, musi być potém: cala rzecz na gotowości. Kiedy każdemu człowiekowi nieznana przyszłość, cóż go ma obchodzić chwila odejścia? Niech się dzieje Boża wola. KRÓL, kładąc rękę Laertesa w rękę Hamleta.
Przyjmij Hamlecie dłoń tę odemnie. HAMLET.
Przebacz zdziałaną krzywdę przezemnie; Hamlet zupełnie nie był przy sobie; LAERTES.
Tem uśmierzyłeś głos mego serca, HAMLET.
Chętnie się zgadzam; LAERTES.
Dać mi pałasza. HAMLET.
Będę ci niczém, mój Laertesie; LAERTES.
Wolneto żarty. HAMLET.
Nie, na prawicę! KRÓL.
Młody Osriku, daj im szablice. — HAMLET.
Wiem, że nie równie zakład zrobiony, KRÓL.
Nic się nie lękam, obu widziałem: — LAERTES.
Pałasz ten ciężki, podaj mi drugi. HAMLET.
Dobry ten dla mnie: równie-li długi? OSRIK.
Równie, mój xiąże. (gotują się do walki) KRÓL.
Podać tu na stół wino i szklanki: — Król Hamletowe wypije zdrowie; HAMLET.
Zaczniemy, panie. LAERTES.
Dobrze, xiąże (biją się) HAMLET.
Raz! LAERTES.
Nie. HAMLET.
Proszę sądzić. OSRIK.
Uderzył, najniezawodniéj LAERTES.
Dobrze, — jeszcze. KROL.
Stójcie na chwilę, podać mi wina: (trąbią i strzelają z działa)
HAMLET
Piérwéj to skończę, niechaj postoi. (biją się) LAERTES
Prawda, dotknąłeś. KRÓL.
Wygra nasz syn. KRÓLOWA.
Jak się zadychał! cieknie pot gęście. — HAMLET.
Matko łaskawa, — KRÓL.
Nie pij Gertrudo! KRÓLOWA.
Żądam się napie: — proszę darować. KRÓL, na stronie.
Kubek zatruty; ale zapóźno. HAMLET.
Matko, w téj chwili napić się boję: KRÓLOWA.
Niech lice obetrę twoje. LAERTES.
Zranię go, królu. KRÓL.
Mnie się nie zdaje. LAERTES, na stronie.
Jednak sumienie na to powstaje. HAMLET.
Panie, zaczniemy walkę już trzecię: LAERTES.
Mówisz tak! dobrze. (biją się) OSRIK.
Nikt nie uderzył. LAERTES.
Teraz dostałeś! (Laertes rani Hamleta, ale w utarczce zamienili pałasze i Hamlet rani Laertesa.) KRÓL.
Niech ich rozdzielą, zbyt zapaleni. HAMLET.
Jeszcze powalczym. (królowa upada) OSRIK.
Ach, na królowę patrzcie! HORACIO.
Krew u obydwóch: — Jakże ci xiąże? OSRIK.
Jak ci, Laertes? HAMLET.
Cóz ci, królowo? KRÓL.
We krwi jesteście, przeto zemglała. KRÓLOWA.
Nie, nie, to napój, — Drogi Hamlecie! — HAMLET.
Zbrodnia! dla Boga! drzwi pozamykać: LAERTES.
Tu, xiąże: jużeś zginął, Hamlecie; HAMLET.
Ostrze zatrute! działaj trucizno! (przebija króla) OSRIK i PANOWIE.
Zdrada! zdrada! KRÓL.
Brońcie mię, bracia, tyłkom draśnięty. HAMLET.
Masz potępieńcze, zbójco przeklęty! LAERTES.
Na to zarobił; HAMLET.
Niechaj ci niebo grzech ten przebaczy! Żegnam cię matko, biedna królowa! — HORACIO.
Tego nie zrobię; duch Rzymianina HAMLET.
Jakeś człowiekiem! podaj mi czaszę! {słychać marsz i strzały)
Jakież to słychac wojenne wrzawy? OSRIK.
Młody Fortinbras w tryumfie sławy HAMLET.
Konam, Horacio, wzrok mój zagasa: HORACIO.
Pękajże teraz serce szlachetne! (słychać marsz)
Jakieżto słychać bębny tak zbliska? (Wchodzi FORTINBRAS, Posłowie angielscy i inni)
FORTINBRAS.
Gdzież jest ten widok? HORACIO.
Chcesz widowiska FORTINBRAS.
Czy założyła śmierć tu swe jatki? PIERWSZY POSEŁ.
Widok okropny! — Myśmy przybyli HORACIO.
Nawetby żyjąc wam nie dziękował, FORTINBRAS.
O tém wiadomość żądam miéć skorą: HORACIO.
W rzeczy téj właśnie głos tego złożę, FORTINBRAS.
Czterej wodzowie, jakby wojaka, (Wychodzą marszem pogrzebowym).
|
„Fengon przekupiwszy tajemnie ludzi, rzucił się podczas biesiady na swego brata Horwendilla i zabił go zdradziecko; a potém przed swoimi poddanemi umiał się oczyścić z okropnego morderstwa. Przed tém jeszcze nim ściągnął krwawą i bratobójczą rękę na swego brata, splamił kazirodnie jego łoże, uwodząc żonę temu, któremu wprzód wydarł honor, nim dokonał zupełnej jego ruiny.
„Ośmielony bezkarnością Fengon odważył się zawrzeć śluby z tą niewiastą, z którą żył nieuczciwie jeszcze za życia dobrego Horwendilla............. Ta nieszczęśliwa, co miała zaszczyt być żoną jednego z najwaleczniejszych i najmędrszych xiąząt północy, dopuściła się poniżyć aż do podłości naruszenia wiary małżeńskiéj, a co gorsza, aż do zawarcia ślubu z mordercą swojego męża.................. Kiedy Gerutha tak się zapomniała, xiąże Amlet widząc się w niebezpieczeństwie życia i opuszczonym od matki, przybrał dla omylenia podstępów stryja pozor szalonego, z taką zręcznością i sztuką, że zdawał się zupełnie rozum utracić: takimto sposobem pokrył swoje zamiary i ocalił życie własne. Przez cały czas zostawał w pałacu królowéj, co więcéj dbała o przypodobanie się swemu zwodzicielowi, jak o zemstę za śmierć męża, lub o przywrócenie dziedzictwa synowi; biegał jak szalony i wszystko co mówił i robił okazywało przystępy pomieszania i pozbawienie zupełne rozsądku, tak, że był zabawką dla dworzan jego stryja i ojczyma......... Jednak czynił rzeczy pełne wielkiego znaczenia i odpowiadał tak stosownie, że rozumny człowiek od razuby poznał w jakim duchu było to pomieszanie......... Amlet przekonał się na jak wielkie niebezpieczeństwo naraziłby siebie, jeśliby zupełnie zaufał słodkim ułudzeniom przysłanéj od stryja dziewczyny. Tknięty jej pięknością xiąże, jeszcze więcéj był od niéj ostrzeżony o zdradzie, bo go kochała od dzieciństwa................. Potrzeba, rzekł jeden z przyjaciół Fengona, aby Król udał, że wyjeżdża w jaką podróż; a tymczasem niech zostaną Amlet z matką w jednym pokoju, i tam który z nas może się ukryć dla podsłuchania rozmowy i knowań tego mądrego szaleńca........................ Król się niezmiernie ucieszył z tego pomysłu........ Tenże sam doradca ofiarował się być szpiegiem i świadkiem rozmowy syna z matką...... Wszedł tedy potajemnie do pokoju królowéj i skrył się za obiciem pierwéj nim syn i matka razem się zebrali. Xiąże będąc przezorny i ostrożny, jak tylko wszedł do pokoju, lękał się jakiéj zdrady lub zasadzki i zaczął swoim sposobem robić dzieciństwa i skakać kolo obicia, a poczuwszy że się ktoś pod niem kryje, nie omieszkał natychmiast pchnąc tam pałaszem........ Tak odkrywszy zdradę i ukarawszy jéj wynalazcę, powrócił do królowej, która płakała i narzekała; potém jeszcze obejrzawszy wszystkie kąty pokoju i widząc się sam na sam z matką, mówił do niéj bardzo rozsądnie, w ten sposób:
Cóż to za chytrość, o najgorsza ze wszystkich niewiast, które się oddały chuciom jakiego obrzydłego rozpustnika, że pod udanym płaczem ukrywasz straszny uczynek i najokropniejszą zbrodnię? Jakąż mogę mieć ufność w tobie oddanej na wszelką niewstrzemięzliwość? Idź, biegnij z otwartém objęciem za tym podłym zdrajcą i mordercą mojego ojca i popieść się kazirodnie ze złodziejem łoża prawego małżonka............ Ach! królowo Gerutho, krewkość jedynie twoja zatarła ci w duszy pamięć waleczności i cnot dobrego króla, twojego męża, a mego ojca...... Nie gniéwaj się, proszę cię pani, jeśli uniesiony boleścią, przemawiam ostro i jeśli cię mniéj szanuję jak moję powinność; bo po twojém zupełném zapomnieniu o królu moim ojcu, niepowinnaś się zdumiewać, jeśli i ja wychodzę z granic wszelkiej wdzięczności.................. Chociaż królowa czuła się mocno dotkniętą i chociaż Amlet ugodzil w najboleśniejsze jéj miejsce, jednak zapomniała nieprzyjemności, którą uczuła z tak surowego gromienia, dla wielkiego wesela, co doznała z przekonania się o zdrowym rozsądku syna. Już nie śmiała podnieść oczu na niego, mając w pamięci swoję winę; już chciałaby go uścisnąć za te mądre napomnienia, które były tak skuteczne, że natychmiast wygasł w niéj płomień pożądliwości............................... Z nim po słano dwóch wiernych sług Fengona, którzy mieli listy ryte na drzewie, nakazujące Anglikom śmierć Amleta. Przezorny Duński xiąże, podczas snu jego towarzyszy, przepatrzył listy i poznawszy zdradę stryja i przewrotność tych dworzan prowadzących go na śmierć, zgładził listy domagające się jego zguby, a natomiast wyrył rozkaz Anglikom, powieszenia i uduszenia jego towarzyszów.................. Za życia ojca, Amlet ćwiczył się w téj tajemnéj nauce, przez którą ludzi uwodzi szatan, i ten ostrzegał xięcia o rzeczach przeszłych. Wiele byłoby mówić, czy ten xiąże przez zbyteczną mclancholią odbierał takie wrażenia, że wiedział o tém, czego mu nikt nie objawił“.................
Jest wyjątek ze sto ósmej historyi tragicznéj Belleforesta mającej tytuł: „Z jaką sztuką Amlet, który był poźniéj królem Duńskim, pomścił się śmierci swojego ojca Horweudilla, zabitego przez Fengona jego brata i inne wypadki tej Historyi.“
Oto wszystko co Szekspir miał przed oczyma tworząc swoję tragedyą. Belleforest wziął to z legend, któremi napełnione są początki dziejów Duńskich w Saxonie Grammatyku. Pisał Belleforest około roku 1560 i tę powieść Duńską przerobił wedle swego upodobania; powiększył ją uwagami moralnemi, stosownie do gustu swego czasu, dodał wiele okoliczności dla okazania jej więcej dziwną i zajmującą i wiele powkładał mów w usta osób tej powieści. Wszystko to nawet za swoich czasów nie mogło wytrzymać rozsądnej krytyki i tylko zdawało się być przeznaczoném dla gminu, co może posłużyło za przyczynę, że Belleforest wkrótce stał się powszechnie znajomym.
Ta historya Hamleta była natychmiast przełożona na język angielski. Wedle powszechnego mniemania Szekspir napisał swoję sztukę w 1595 roku, która przy pierwszem zjawieniu się otrzymała najświetniejsze powodzenie. Można widzieć w pismach owoczesnyeh, jak Hamlet wielką otrzymał sławę; przywodzono z niego miejsca, częste do niego robiono alluzye, a osoby tego drammatu zdają się mieć jakiś rodzaj bytu rzeczywistego, o których wszyscy mówią, jakby o jakich znajomych. Dotąd Hamlet nie stracił nic ze swojéj wziętości: sceny — jego tkwią w pamięci wszystkich, aktorowie szczególniéj lubią występować w roli Hamleta. Nadto, wielkie to mnóstwo uwag nad życiem ludzkiém, nad wszelkiemi położeniami człowieka i stanami towarzystwa, te dziwnie trąbie postrzeżenia i moralność rozlane po całéj sztuce, wyryły w pamięci wiele miejsc i zamieniły je w przysłowia.
Czytając Hamleta łatwo i bez głębokich roztrząsali można zdać sprawę z téj wielkiéj jego wziętości. Ta tragedya może najwięcéj nam odkrywa, jak Szekspir posiadał dziwną sztukę pozyskania i opanowania gminu, a razem oczarowania nawet ludzi światłych i myślących; podobny w tém do widoku saméj natury, przedstawiającego się wszystkim w ten sposób, że każdy go widzi i sądzi wedle swojéj zdolności i sposobu myślenia. Człowiek nie ulega jednemu tylko poruszeniu i kierunkowi; mimo najwyższego ukształcenia pojęcia i rozważania nigdy się nie wyzuje z téj cząstki siebie samego, która znajduje upodobanie we wrażeniach zmysłów i wyobraźni, tak, że zawsze w nim zostaje coś dziecinnego i gminnego; stąd pochodzi, że światli i uczeni, jeśli się nie zechcą wyprzeć własnych uczuć, nie bardzo smakują w sztuce dla nich tylko pisanej: albo przynajmniéj koniecznie potrzeba, aby wrażenia szlachetne mialy pewną moc, ciąg i prawdę dla niedostrzeżenia sztuki i czczości mowy nastrojonej na ton uroczysty.
Pomysł Hamleta dziwnie przypadł do tej obszerności, rozmaitości i powszechności, które stanowią charakter Szekspira: widać że miał upodobanie w tym przedmiocie i w nim dozwolił swobodnego polotu swemu gieniuszowi. Ciekawa rzecz widziéć tragedyą filozoficzną, w niéj autor mógł zamknąć w obszernym obrębie postrzeżenia wszelkiego rodzaju, w niéj mógł nam wykazać punkt, z którego patrzył na świat i naturę ludzką i niezawodnie, najwięcej w tym drammacie możemy zbadać Szekspira. Znajdujemy tam jeszcze wierne zwierciadło swojego wieku; cała tam barwa owego czasu odbita. Tam się uczymy jaka była dążność umysłów, jaki charakter, czynność i skutek, który sprawiały w ówczesnych ludziach posrrzeżenia i nauka. Filozofia jest treścią powszechnéj wiadomości: a więc i dzieło filozoficzne, więcéj jak każde inne, powinno być symptomatem objawiającym ten czas, w którym miało swoje poczęcie. Jakże ten rodzaj badania staje się więcéj zajmującym, kiedy rzecz idzie o tę epokę, w której umysł ludzki, będąc długo uwięziony formą niedoskonałéj cywilizacyi, zaczyna swój polot pełny ruchu, ciekawości i zapału!
Jakoż w Hamlecie znajdują się wszystkie skutki podziwu i upojenia, w które nauka i filozofia wtrąciła te pokolenia, co się im z całym urokiem nowości oddały. Zbytek wiadomości świeżo nabytych, nagromadzenie rozumowań, obfitość postrzeżeń, stanowią charakter tego wieku, w którym zakwitło odrodzenie nauk i uprawa umysłu.
Hamlet, najcelniejsza osoba, zupełnie ma charakter wedle wyobrażeń owych czasów jeszcze naiwnych. Szaleństwo udane młodego xięcia dobrze utrzymane: jego niespokojność tłumaczy się dostatecznie przez widzenie strasznego zjawiska: jednak w tej niespokojności i pomieszaniu Hamlet znajduje się jakby w swoim żywiole. Jego głowa już była zarażona niepewnością, powątpiewaniem i słabością. Dla zbytecznego oddania się nauce i rozważaniu, dla ciągłego ćwiczenia bardziéj rozwagi jak woli i czynności, nie umie niczego stale postanowić, ani kierować swojém postępowaniem.
Może to szatan duch co widziałem;
Czart się przybiera jakiém chce ciałem;
Może przez słabość moję zamyśla,
Przez mój charakter melancholiczny,
(Bo nad takiemi najwięcéj włada,)
Więc nie potępić biédną mą duszę.
W téj roli widać wyobrażenia upowszechnione pomiędzy ludem, o skutkach zbytecznego przykładania się do nauk, ustawicznego rozważania i zbytnie ciekawego badania rzeczy. „Oszalał z wielkiej nauki“ mówi pospólstwo wzruszone podziwieniem i litością dla ludzi żyjących w nieznanej jemu krainie, których widzi niezdolność do praktycznego życia, a razem dziwi się, kiedy mu objaiwiają prawdy, o których nawet nie marzyło, aby mogły być znane.
Hamlet uczył się w Wittemberdze, w tych uniwersytetach niemieckich już podkopywano metafizycznie powszechne zasady, już przebywano w świecie idealnym, już marzenie zwracało do wewnętrznego życia. Z takiém usposobieniem wraca do Dworu, kędy postrzega proste, lub płoche i dziecinne zabawy i przyjemności; tam patrzy na śmierć ojca i nagłe zapomnienie o tych co żyć przestali. Gniéw i wzgarda natchnione takim widokiem bynajmniéj nie wiodą go do działania. Nie widziémy żeby żałował władzy, albo wzdychał do chwały, albo zapalał się ogniem bohatérskim. Nie tak w żal i boleść, jak raczéj wpada w melancholią i zamyślenie. Po obaczeniu ducha swojego ojca, po przyjęciu na siebie udanego szaleństwa, nie pokazuje nam żadnego prawie odgraniczenia między swoim rozumem a pomieszaniem. Kiedy przestanie prawie niedorzeczności, zawsze jego wyobrażenia nie mają wielkiego związku. Uczucia, zamiary, przekonania, coraz więcéj nabierają w nim coś niedokładnego i niepewnego. To udane obłąkanie nie usprawiedliwia się żadnym skutkiem, żadnym uczynkiem: zamiast tego coby miało okazywać wielką moc postanowienia, wyświeca tylko słabość woli, i Hamlet potém słusznie więcéj się gniéwa na siebie jak na swoje przeznaczenie.
Nie jest to wadą sztuki, lecz przeciwnie to jéj piérwsza myśl i idea. Szekspir na żadnym swoim tworze nie wycisnął takiej jedności zamiaru, takiéj wyraźnéj barwy, tak utrzymanéj i jednostajnéj. Wszystko tam nosi na sobie cechę rozbioru i rozprawiania, niepewności i powątpiewania. Wszystkie osoby w tym guście przemawiają: każda obdarzona głębokiém postrzeganiem i prawdą; każda żyje i zdaje się oczom naszym jakby rzeczywista istota. Wszyscy szafują zdaniami, a nic nie robią, wszyscy smakują w rozprawach, które ich jednak nie wiodą do żadnych wniosków; wszyscy tchną pedanteryą. Król bez przestanku peroruje, ale jego zręczność i roztropność tylko na słowach; nie umie korzystać ze swego przewidywania. Niedorzeczność będących przy Dworze osób objawia się w Poloniuszu przez uczone mowy. Laertes wyraża boleść prawdziwą przez dziwnie nadętą retorykę. Grabarz jest także mędrzec wiejski. Niéma wreście nikogo, nie wyłączając nawet i Ducha, coby nie lubił własności lekarskich tłumaczyć, jakie wówczas przypisywano zielu zwanemu szalejem. Kobiety tylko nie noszą tego piętna. Czytając tego autora ciągle postrzegać będziemy, z jaką trafnością zawsze oddawał charaktery kobiet. Żaden z pisarzy drammatycznych nie umiał tak doskonale odróżnić płci jednéj od drugiéj. Te dwie natury moralne nigdy me są u niego pomieszane. Królowa i Ofelia, każda w swojém położeniu, są dwie role najwięcéj poruszające. Nie rozumują, nie rozprawiają, ale bez przymusu i rozwagi oddają się swoim poruszeniom serca i pierwszym wrażeniom. W Gertrudzie szczególniéj widziemy mieszaninę prawdziwą i naturalną sprzecznych uczuć. Przez słabość kobiecą zgadza się na hańbę, a następnie, jak nie miała żadnéj obrony przeciwko błędowi, tak jest bezbronną przeciwko zgryzotom i wyrzutom. Kocha syna z całą macierzyńską czułością i czuje dla niego pewien rodzaj poważania, jako dla prawdziwej głowy domu. To macierzyńskie uczucie, miłość Ofelii i prawdziwa a szlachetna przyjaźń Horacia podnoszą rolę Hamleta i dają widzieć, że ta słabość duszy, ten nieporządek umysłu, pochodzą raczéj z nędzy natury ludzkiéj, a nie ze słabości i niedostatków jego charakteru. Szekspir doskonale go przedstawił jako istotę szlachetną i wielką mimo tylu okoliczności, które go mogły poniżyć.
Widz może zawołać z Ofelią:
Co za szlachetny umysł w ruinie!
Toż samo, co w Hamlecie, postrzegamy we wszystkich osobach, którym nawet rozważanie nie osłabiło władz i które posiadają cały zdrowy rozsądek. Wszyscy nie lepiéj od Hamleta przywodzą do skutku swoje zamiary; znajomość życia nie kładnie ich wyżéj od niego i ludzie praktyczni nie dalej postępują, jak on żyjący w święcie marzeń.
Bo właśnie taki ogólny cel tej sztuki. Każda scena, jeszcze więcéj jak każda osoba, przeznaczona do wykazania nicości i próżności rzeczy ludzkich. Nie znajdujemy tam wypadków przygotowanych i wykonanych wolą, przezornością, albo nawet ludzką namiętnością. Nie jest to nić fatalizmu wiodąca sprawy ludzi do skutków wcale ich woli przeciwnych, jak w tragedyi starożytnéj. Jeszcze więcéj nie jest to wolna wola działająca całą swą siłą, a jednak wskazana na przebieżenie drogi zakreślonej przeznaczeniem, jak zobaczymy w Makbecie. Przypadek a nie opatrzność u niego tu przywodzi zdarzenie po zdarzeniu, bez okazania dążności lub celu moralnego. Wprawdzie winni otrzymali karę, lecz przypadkowie, tak, że żadna konieczność, żadne następstwo zbrodni nie odkrywa ręki bożéj. Niewinność pomieszana ze zbrodnią pada w tę same ruinę. Słodka i czysta Ofelia, to wyobrażenie niewinności, zasługiwałaby na opiekę nieba, a przecież tego w całej sztuce nie widziémy. Hamlet w swoich marzących wątpliwościach stracił poznanie złego i dobrego, stał się słabym, twardym, okrutnym i chytrym.
Ubolewamy nad jego postępowaniem, lecz nie sądzimy niesłusznem jego ukaranie. Mało nas zadziwia śmierć jego, którą przypadek sprawił, tak jak tenże przypadek wtrącił go do winy. To samo zawarł Szekspir w kilku słowach, kiedy na końcu Horacio mówi do Norwegskiego xięcia:
Wtedy dla wszystkich staną się głośne
Czyny nieludzkie, krwawe i sprośne;
Mord nieumyślny, sąd trefunkowy;
Gwałtem lub sztuką śmierci sprawione,
Chytre podstępy, co omylone
Spadły na samych podstępców głowy.
Jedność pomysłu, mająca na celu wątpliwość i niepewność rzeczy ludzkich, dozwalała, albo raczéj, nakazywała tę dziwną rozmaitość scen następujących po sobie bez żadnego koniecznego związku, a sprawujących przez rozmaite sposoby jedno zawsze wrażenie. „Jaki nasz koniec? oto moralność wpadająca po każdéj scenie. Szekspir tym sposobem mógł przebiedz i przedstawić z tej smutnej strony całe życie ludzkie. Wszystko można było pomieścić w tym drammacie, który wymagał rozmaitości wypadków i mnóstwa postrzeżeń i rozumowań, tak, że nawet rozprawiania literackie, nawet przywodzenie wszelkich okoliczności Teatru Szekspira i innych współzawodniczych, nawet kłótnie zakulisowe i parterowe mogą się zaledwie uważać za ustępy.
To następstwo scen przeznaczonych do uderzenia wyobraźni jedną i tą samą myślą, ale przez rozmaite sprężyny, więcéj wywiéra mocy na widzach i może więcéj ich zajmuje, jak gdyby było rozwinięcie stopniowe jednego położenia.
Zaraz na początku umysły uderzone są zjawiskiem ducha. Oddawna już zauważano tę wielką zręczność, albo mówiąc lepiej, to uczucie prawdy z jakiem Szekspir umiał przygotować do wrażenia strachu sprawionego przez widziadło. Lessing w swojéj Drammaturgii okazał, jak Wolter niezręcznie starał się przenieść w swojéj napuszonéj tragedyi Semiramis ten skutek strachu, który w Hamlecie opiéra się na prostém i wierném postrzeżeniu gminnych przesądów o upiorach i na okolicznościach naturalnych, w pośród których Szekspir wyprowadził swoje zjawisko.
Sceny Poloniusza i żarty, które Hamlet, zasłaniając się swojem szaleństwem, zwracał dla igraszki do starego dworaka; ustępy chytre, za pomocą których nie dał się zbadać dwóm panom, przeznaczonym do jego śledzenia, odznaczają się głęboką znajomością serca ludzkiego. Przedstawienie teatru na teatrze jeszcze większy sprawuje skutek. Widzenie się Hamleta z matką i te słowa wprawdzie surowe, a jednak tchnące życzliwością, równie i skutek, co sprawiły na królowéj, należą do rzeczy najbardziéj patetycznych. Tak dramma przybiéra postać coraz więcéj i więcéj posępną i dąży do końca, zawsze jednak zachowując swój postęp niepewny i przypadkowy.
Zabójstwo Poloniusza pomnaża niespokojność w duszy Hamleta i wprawia Ofelią w rzeczywiste i rozczulające pomieszanie. Opowiadanie Królowéj o śmierci téj dziewicy obudza słodkie rozrzewnienie.
Spotkanie się Hamleta z wojskiem gotowém przelewać krew dla kilku morgów ziemi i sławna scena grabarzy tak widocznie wchodzą w ogólny plan sztuki i tak dziwnie się zgadzają z tą jednością wrażenia, którego Szekspir szukał, że niéma nawet potrzeby mówić, że to nie są dziwactwa, ale konieczne wypadki systematu.
Wreście pogrzeb Ofelii kończy straszną i rozdzierają cą sceną to następstwo wypadków tragicznych, które ani na chwilę nie dozwoliło próżnować naszéj uwadze i ciekawości, i które kierowało interes nie tak do jakiéj osoby, jak raczej do zagadkowéj nędzy przeznaczenia ludzkiego.
Ze względu na skutek drammatyczny, ta scena jest prawdziwem rozwiązaniem: bo pojedynek, przemiana rapirów, trucizna i wszystkie te śmierci, co następują zaraz jedna po drugiej, zdają się raczej być skutkiem potrzeby zakończenia jak pomysłem tragicznym. To była skała tej sztuki. Trudno rozwiązać, kiedy niéma żadnego węzła, a tylko postęp przypadkowy.
Uczucie moralne, w jakie nas wprawia ta sztuka, jest także coś niepewnego i mordującego. Wątpliwość będąca główném tłem téj tragedyi cięży i nad jej rozwiązaniem. P. B.
U nas, ile mi wiadomo, niéma przekładu tej sztuki z oryginału. Znajdują się dwa tłumaczenia prozą z niemieckiego okropnie tak pokaleczone, że żadnego nawet pojęcia o naszym Poecie nie dają. Jedne Bogusławskiego, drugie w Minkowcach na Podolu drukowane pana Nepomucena Kamińskiego, tego najgłębszego badacza mowy ojczystej i znakomitego tłumacza Szyllera. Nie można obwiniać obydwóch tłumaczów, bo działali wedle wyobrażeń ówczesnych: uważając tę sztukę ze strony akcyi i chcąc przywiązać interes do jakiéj osoby, opuścili właśnie to wszystko, co stanowi jedyny cel i prawdziwą piękność tej filozoficznéj tragedyi.
ROMEO I JULIA.
ПЕЧАТАТЬ ПОЗВОЛЯЕТСЯ
Съ тѣмъ, чтобы по отпечатаніи представлено были въ Ценсурный Комитеть три экземпляра. Кіевъ, Марта 12-го дня 1839 года. Ценсоръ О. Новицкій.
MOJÉJ SIOSTRZE.
PROLOG.
W dwóch znacznych domach w pięknej Weronie, OSOBY.
ESKALUS, xiąże Werony.
STARZEC, wuj Kapuleta.
ABRAHAM, sługa Montega.
AKT I.
SCENA PIERWSZA.
(Plac publiczny).
Wchodzą SAMSON i GRZEGORZ uzbrojeni mieczem i tarczą. SAMSON.
Na honor, Grzegorzu, nie damy sobie zagrać po nosie. GRZEGORZ.
Nie, bo téz nie myślemy grac w noska. SAMSON.
Już kiedy się ja rozgniewam, to dam duchu. GRZEGORZ.
Na co te obietnice, kiedy każdy ma duch dopóki żyje. SAMSON.
O! ja prędko biję będąc poruszony. GRZEGORZ.
Ale nie prędko się poruszasz do bicia. SAMSON.
Pies z domu Montega mnie porusza.GRZEGORZ.
Poruszać się, jest-to opuścić miéjsce; być zaś mężnym, jest-to stać na miéjscu: więc skoro się poruszysz, tém samem uciekasz. SAMSON.
O pies z tego domu poruszy mię do stania na miéjscu: będę jak mur dla męzczyzn i dziewcząt Montega. GRZEGORZ.
Właśnie tém samém dowiodłeś swego tchórzostwa, bo najsłabsze stworzenie może przystąpić do muru. SAMSON.
Prawda; i dla tego niewiasty, jako najsłabsze stworzenie, zawsze się o mur opierają: — Przeto odepchnę mężczyzn od muru, a dziewczęta do muru. GRZEGORZ.
Spór tylko zachodzi między naszymi panami a mężczyznami, którzy u nich służą. SAMSON.
Wszystko dla mnie jedno, postanawiam być tyranem; walcząc z ich mężczyznami, nie oszczędzę całego ich panieństwa; wszystko popłatam! GRZEGORZ.
Jakto! panieństwo? SAMSON.
Tak, panny czy panieństwo: bierz w jakiéj chcesz myśli. GRZEGORZ.
One muszą brać w takiéj myśli, jak ich nauczą. SAMSON.
O nauczę ich, dopóki tylko utrzymam się na nogach: a to wiadomo, żem tęgi kawał mięsa.GRZEGORZ.
To prawda, żeś nie ryba, inaczéj byłbyś śledziem. Dobądź twojej szpady, dwóch tu nadchodzi z domu Montega. (Wchodzą: ABRAHAM i BALTAZAR)
SAMSON.
Moja broń obnażona; rozpocznij kłótnię, a ja się za ciebie zastawię. GRZEGORZ.
Co? zastawisz się za mnie, to jest schowasz się za mnie i zemkniesz? SAMSON.
No, no, nie bój się o Samsona. GRZEGORZ.
Nie, zapewne: bac się o Samsona! SAMSON.
Niech będzie praw o po naszej stronie; niech oni zaczną. GRZEGORZ.
Przechodząc zmarszczę się na nich, niech to sobie wezmą jak chcą. SAMSON.
Nie, jak się odważą. Pogrożę im palcem, wstyd będzie dla nich, jeśli zniosą. ABRAHAM.
Czy nam palcem grozisz, panie? SAMSON.
Tak sobie macham, panie. ABRAHAM.
Ale czy nam palcem grozisz, panie? SAMSON.
Czy prawo będzie za nami, je£li powiem ze tak?GRZEGORZ.
Nie. SAMSON.
Więc nie grożę wam, panie, lecz sobie tak machałem palcem, panie. GRZEGORZ.
Chcesz się kłucić, panie? ABRAHAM.
Kłucić, panie? nie, panie. SAMSON.
Jeśli chcesz, panie, gotów jestem; służę tak dobrem u panu jak i Waspan. ABRAHAM.
Nielepszemu. SAMSON.
Tak, panie. (wchodzi BENWOLIO, lecz w odległości)
GRZEGORZ.
Mów lepszemu; oto nadchodzi jeden z krewnych mojego pana. SAMSON.
Owszem lepszemu, panie. ABRAHAM.
Kłamiesz. SAMSON.
Dobądź miecza jeśliś człowiek. — Grzegorzu, nie zapomnij twoich uderzeń brzęczących. (biją się) BENWOLIO.
Rozdzielcie się, głupcy; schować miecze, nie wiecie sami
co robicie. (wchodzi TYBALT) TYBALT.
Miecza dobyłeś na psy tchórzliwe? BENWOLIO.
Chcę uspokoić; pałasz twój schowaj, TYBALT.
Z mieczem dobytym pokój wspominać? (Wchodzą różni stronnicy obudwóch domów i łączą się do bitwy; wchodzą także mieszkance z kijami.) PIERWSZY MIESZKANIEC.
Do kijów! DRUGI MIESZKANIEC.
Do włóczni! do oszczepów! WIELU MIESZKAŃCÓW.
Bij! WIELU INNYCH.
Uderzyć na nich! JEDNI.
Precz Kapulety! DRUDZY.
Precz Montegi! (wchodzi KAPULET w szlafroku i PANI KAPULET)
KAPULET.
Co to za hałas? hej! miecza dajcie. PANI KAPULET.
Ożóg, kociubę! — Na co tu miecza? KAPULET.
Miecza, powiadam; — Idzie Montego, (wchodzi MONTEGO i PANI MONTEGO) MONTEGO.
Podły Kapulet! — Puszczaj, nie trzymaj. PANI MONTEGO.
Kroku nie ruszysz natrzéć na wroga. (wchodzi XIĄŻE ze Świtą)
XIĄŻE.
Wrogi pokoju, krnąbrni poddani! MONTEGO.
Kłótnia od kogoż dawna wznowiona? — BENWOLIO.
Wroga służący z twymi się bili PANI MONTEGO.
Kędyż Romeo? — Dziśże widziany? BENWOLIO.
Pani, godziną pierwéj nim słońce MONTEGO.
W ranku niejednym tam postrzeżono BENWOLIO.
Stryju dostojny, wieszże przyczynę? MONTEGO.
Nie wiém, nie mogę wiedziéć od niego. BENWOLIO.
Czy nalegałeś różnym sposobem? MONTEGO.
Sam z przyjaciółmi nie raz badałem: (Widać nadchodzącego ROMEA) BENWOLIO.
Patrzcie nadchodzi: chciéjcie się schronić, MONTEGO.
Życzę ci szczęścia, aby w twe łono (wychodzą Montego i Pani Montego)
BENWOLIO.
Krewny, dzień dobry! ROMEO.
Jeszczeź tak rano? BENWOLIO.
Dzień jest w dziewiątéj tylko godzinie. ROMEO.
Czas przy niedoli powoli płynie! BENWOLIO.
Tak. Co za smutek chwile przedłuża? ROMEO.
Brak tego, coby chwile skracało. BENWOLIO.
Kochasz? ROMEO.
Brak — BENWOLIO.
Miłości? ROMEO.
Brak wzajemności dla méj miłości. BENWOLIO.
Miłość, niestety, piękna z pozoru, ROMEO.
Miłość z przepaską ciągle na oku, BENWOLIO.
Ledwo nie płaczę. ROMEO.
Luby, dla czego? BENWOLIO.
Bo serca twego widzę ściśnienie. ROMEO.
Jakto, w miłości nowe cierpienie. — Zgubną goryczą, zbawczą słodyczą. BENWOLIO.
Zaczekaj, razem pójdziemy; ROMEO.
Sam się rzuciłem, tu nie istnieję: BENWOLIO.
W jakiéj się tęskny kochasz osobie? ROMEO.
Mamże stękając powiedziéć tobie? BENWOLIO.
Jakto, stękając? nie; ROMEO.
Zrobić testament rozkaż choremu: — BENWOLIO.
Wiedząc ze kochasz łatwo to zgadnę. ROMEO.
Celny zgadywacz! — A kocham ładnę. BENWOLIO.
Cel im jaśniejszy prędzéj się trafi. ROMEO.
Ale tu chybisz: ona nieranna Słowom najczulszym nieda obsiadać, BENWOLIO.
Czy poprzysięgła czystości szluby? ROMEO.
Tak, ta przysięga przyczyną zguby; BENWOLIO.
Pódź za mą radą, o niéj zapomnij. ROMEO.
O mój kochany naucz zapomniéć. BENWOLIO.
Powróć twym oczom dawną swobodę; ROMEO.
Takim sposobem Imię piękniejszéj od najpiękniejszéj. BENWOLIO.
Lub umrę dłużny, lub to dokażę. (wychodzą). SCENA DRUGA.
(Ulica).
Wchodzą: KAPULET, PARYS i SŁUGA.
KAPULET.
Ze mną Montego równie związany PARYS.
Wyście obadwa równie dostojni; KAPULET.
Powiem ci nadto, co się mówiło: PARYS.
Młodsze szczęśliwie matką zostają. KAPULET.
Rano zamężne, rano znikają. Jeśli cię przyjmie, w takim wyborze (wychodzą Kapulet i Parys).
SŁUGA.
Wyszukać tych, których imiona tu napisane? Napisano, że szewc powinien pracować łokciem, a krawiec pociągaczem, rybak pęzlem, a malarz siecią: alem posiany wyszukać te osoby, których imiona tu napisano, skądże u licha mogę wiedziéć, jakie imiona piszący napisał, gdym niepiśmienny. Muszę kogo prosić o nauczenie: — właśnie w porę. (wchodzi BENWOLIO i ROMEO). BENWOLIO.
Ogniem się ogień roznieca nowy, ROMEO.
Babki listeczek na to wyborny.[33] BENWOLIO.
Na co? ROMEO.
Na twoje kości złamane. BENWOLIO.
Jakto, Romeo, czyżeś oszalał? ROMEO.
Więcej jak warjat jestem związany: SŁUGA.
Dobry wieczór. — Proszę pana czy pan umie czytać? ROMEO.
Tak; jedno szczęście w mojej niedoli. SŁUGA.
Może pan na pamięć bez xiążek nauczył się czytać: ale, poszę pana, czy wszystko przeczytasz co obaczysz?ROMEO.
Tak jest, bylebym znał pismo i język. SŁUGA.
Mówisz uczciwie: bądź pan szczęśliwy. ROMEO.
Zaczekaj, bracie, mogę przeczytać. (czyta). „Sinior Martino, jego żona i córki; Hrabia Anzelm i jego piękne siostry; Pani Witruwia wdowa; Sinior Placzencio i jego milutka synowica; Merkucio i jego brat Walenty; mój stryj Kapulet, jego zona i córki; moja piękna synowica Rozalina: Lucio i żywa Helena.“ — Piękne towarzystwo; (oddaje papiér.) gdzież się zbierze? SŁUGA.
Na górze. ROMEO.
Gdzie? SŁUGA.
Wieczerzać w naszym domu. ROMEO.
W jakim domu? SŁUGA.
Pana mojego. ROMEO.
W rzeczy samej naprzód powinienem był zapytać o twego pana. SŁUGA.
Więc powiem panu bez pytania: Mój pan jest potężny i bogaty Kapulet, a jeśli panowie nie jesteście z domu Montegów, proszę przyjść i łyknąć dzban wina. Bądź pan zdrów. (wychodzi). BENWOLIO.
U Kapuleta wieczerzać będzie ROMEO.
Jeśli podobnym fałszem skalaną BENWOLIO.
Jéj się samotnym wdziękom dziwiłeś, ROMEO.
Pójdę nie twoje widzieć niebianki, (wychodzą.)
SCENA TRZECIA.
(Pokój w domu Kapuleta).
Wchodzą: PANI KAPULET i MAMKA.
PANI KAPULET.
Gdzie moja córka? Mamko! zawołaj. MAMKA.
Na me panieństwo, w roku dwunastym, — (wchodzi JULIA).
JULIA.
Co tam, kto woła? MAMKA.
Twoja matka. JULIA.
Pani, tu jestem; jaka twa wola? PANI KAPULET.
Rzecz idzie: — Mamko odejdź na czasek, MAMKA.
Lata jej powiem co do godziny. PANI KAPULET.
Nie ma cztérnastu. MAMKA.
Nié ma cztérnastu w zakład oddaję PANI KAPULET.
Więcéj dwóch niedziel. MAMKA.
Tyle czy więcéj, pewno wieczorem I, matko boska! piękna dziecina PANI KAPULET.
Dosyćże tego; ucisz się, proszę. MAMKA.
Dobrze, nie mogę jednak się nie śmiać. PANI KAPULET.
Dość tego tak, proszę cię, mamko. MAMKA.
Właśnie skończyłam. Bóg niech ci szczęści PANI KAPULET.
Właśnie zamężcie tema prawdziwe JULIA.
Honor, o którym nigdy nie marzę. MAMKA.
Honor![34], jeślibym mamką nie była, PANI KAPULET.
Myśl o zamężciu; młodsze od ciebie, MAMKA.
Człowiek, kochanko! człowiek jedyny PANI KAPULET.
Wiosny werońskiéj kwiat najpiękniejszy. MAMKA.
Kwiatek, istotnie, kwiatek prawdziwy. PANI KAPULET.
Mozesz-li kochac tego młodziana? ROMEO I JULIA.
W morzu ryb życie: — Droższa uroda, MAMKA.
Mniejszą? Nie, większą; z mężów rośniemy. PANI RAPPLET.
Słowem, czy tobie on się podoba? JULIA.
By się podobał, będę patrzyła, SŁUGA.
Pani, już się goście zebrali, wieczerza podana, pani wzywają i młodej panny pragną, mamkę klną w piekarni i wszystko w zamieszaniu. Muszę leciec do usługi; proszę się spieszyć. PANI KAPULET.
Wnet. — Oczekuje hrabia, Juleczko. MAMKA.
Miéj nocy błogie i dnie, rybeczko! (wychodzą.)
SCENA CZWARTA.
(Ulica).
Wchodzą: ROMEO, MERKUCIO, BENWOLIO, z pięcią lub sześcią maskami, ludzie z pochodniami i inni.
ROMEO.
Mamyż co mówić na przeproszenie? BENWOLIO.
Wyszły już z mody takie perory.[35] ROMEO.
Dać mi pochodnią[36] — Jam nie do skoków; MERKUCIO.
Nie, mój Romeo, musisz tańcować. ROMEO.
Wierz mi, nie mogę: z lekkim trzewikiem MERKUCIO.
Weź, jak kochanek, skrzydła miłości. ROMEO.
Strzała jéj wbita we mnie, nie mogę MERKUCIO.
Tak upadając miłość zagnieciesz; ROMEO.
Co! miłość czuła? nazbyt surowa, MERKUCIO.
Twarda ci, bądźże twardy miłości, Dać mi pochewkę na me oblicze: (wkłada maskę.) BENWOLIO.
Chodźmy, stukajmy, a jak wejdziemy, ROMEO.
Dać mi pochodnię: niech wiercipięty MERKUCIO.
Ej, koty wszystkie szare po nocy: ROMEO.
Tak nie czynimy. MERKUCIO.
Przez to rozumiem, że nasze brednie ROMEO.
Dobrze pojmujem być na bankiecie, MERKUCIO.
Skądże to przecie? ROMEO.
Sen dzisiaj miałem. MERKUCIO.
I mnie się śniło, ROMEO.
Cóż ci się śniło? MERKUCIO.
Często sny kłamią. ROMEO.
W sennych marzeniach prawda się chowa. MERKUCIO.
Mab nawiedziła ciebie królowa. Noc w noc czwałuje w przybraniu takiém ROMEO.
Umilknij daj się uprosić; MERKUCIO.
Tak o marzeniach; BENWOLIO.
Wiatr ten, co mówisz, cel nam unosi; ROMEO.
Drżę, by nie rano: czucie złowieszcze BENWOLIO.
W bęben, do marszu.
SCENA PIĄTA.
(Sala w Kapuleta domu).
MUZYKANCI czekają. Wchodzą SŁUDZY.
PIERWSZY SŁUGA.
Gdzie Potpan, niechby mi pomógł zbierać; nie zmienia talerzy! nie czyści sztućców.DRUGI SŁUGA.
Szkaradna rzecz! kiedy cały porządek zależy od dwóch rąk nieumytych. PIERWSZY SŁUGA.
Wynoś krzesła, zbiéraj szkło, miej oko na srébro: — mój dobry, schowaj mi kawałek marcypanu: poproś odźwiernego, jak mię kochasz, niech wpuści Zuzię Grindstone i Leosię. — Antoni! Potpan! DRUGI SŁUGA.
Dobrze, chłopcze; jestem gotów. PIERWSZY SŁUGA.
Tam w sali wielkiéj wyglądają, wołają, pytają i szukają ciebie. DRUGI SŁUGA.
Nie możemy byc tu i tam. — Wesoło chłopcy; bądźcie zuchami teraz: kto najdłużej pożyje wszystko zabierze. (usuwają się w głąb.)
(Wchodzi KAPULET ze wszystkiémi gośćmi i maskami.)
PIERWSZY KAPULET.
Mile witajcie, moi panowie! Grać muzykanty! — Miejsce uczyńcie! — (gra muzyka, tańcują.)
Więcéj oświecić; usunąć stoły, DRUGI KAPULET.
Ha! będzie pono lat ze trzydzieści. PIERWSZY KAPULET.
Co zaś, tak wiele, nie, nie tak wiele: DRUGI KAPULET.
Więcéj i więcéj, syn jego starszy PIERWSZY KAPULET.
Mnież to powiadasz? ROMEO.
Co za dziewica, co ubogaca SŁUGA.
Nie wiém. ROMEO.
Jaśniéć pochodnie uczy dziewica! Jak drogi kleinot w uchu murzyna. TYBALT.
Z głosu poznaję, ze to Montego: — PIERWSZY KAPULET.
Cóź to ci, krewny, wzburzasz się czego? TYBALT.
To nieprzyjaciel, stryju, Montego: PIERWSZY KAPULET.
Młodyż Romeo? TYBALT.
Podły Romeo. PIERWSZY KAPULET.
Wstrzymaj się, daj mu w pokoju zostać, Nie chcę za skarby całej Werony, TYBALT.
Jak to, czy z takim gościem wesoło? KAPULET.
Cierpiéć przymuszę: TYBALT.
Hańba to, wuju. PIERWSZY KAPULET.
Cicho no, cicho. TYBALT.
Z musu cierpliwość ze złością w boju, Wyjdę, lecz jego śmiałe wtargnienie (wychodzi).
ROMEO.
Jeśli znieważam niegodną dłonią JULIA.
Krzywdzisz twą rękę, która pobożna, ROMEO.
Święci czy usta, jak pielgrzym, mają? JULIA.
Mają na same tylko modlenie. ROMEO.
Niech to co ręce, usta działają, JULIA.
Święci są zawsze nieporuszeni, ROMEO.
Bądźże mi święta nieporuszona. JULIA.
Więc moje usta grzechem splamiłeś. ROMEO.
Z ust moich grzechy? O zarzut miły! JULIA.
Z reguł całujesz. MAMKA.
Pani, twa matka prosi na słówko. ROMEO.
Kto jest jéj matką. MAMKA.
Matką, paniczu, ROMEO.
Ona Kapulet? Cena jéj droga, BENWOLIO.
Chodźmy zabawa prawie skończona. ROMEO.
Na tę myśl moja spokojność kona. PIERWSZY KAPULET.
Niechaj panowie nie chcą wychodzić: Ach mój kochany, (do 2go Kapuleta) nader już poźno. (wychodzą wszyscy prócz Julii i Mamki.)
JULIA.
Chodź no tu, mamko; co to za panicz? MAMKA.
Starca Tyberia syn spadkobierca. JULIA.
Któż to co teraz za drzwi wychodzi? MAMKA.
Syn Petrucia, gdy się nie mylę. JULIA.
Kto za nim idzie, co nie tańcował? MAMKA.
Nie wiem. JULIA.
Dowiedz się jak się nazywa. — MAMKA.
Imie Romeo, rodem Montego. JULIA.
Z méj nienawiści miłość jedyna, MAMKA.
Jak to? JULIA.
Tych wierszy ten mię nauczył, MAMKA.
Idziém tej chwili. (wchodzi CHÓR.)
Staréj miłości grób się otwierał, (wychodzą.)
AKT II.
SCENA PIERWSZA.
(Otwarte miejsce przylegle ogrodowi Kapuleta).
Wchodzi ROMEO.
ROMEO.
Mogęź iść daléj, kiedy tu serce? (Przełazi przez mur do ogrodu. — Wchodzą BENWOLIO i MERKUCIO.) BENWOLIO.
Krewny Romeo, Romeo! MERKUCIO.
Mądry! BENWOLIO.
Biegł tędy, w ogród przez mur przeskoczył. MERKUCIO.
Słuchaj zaklinać będę. — Romeo! Pokaz się jawnie w kształcie westchnienia, BENWOLIO.
Jeśli usłyszy gniewać się będzie. MERKUCIO.
Gniewny nie będzie: zostałby wtedy, BENWOLIO.
Chodź, on się ukrył między drzewami, MERKUCIO.
Pewno spudłuje gdy ślepa miłość. BENWOLIO.
Pójdziem bo darmo (wychodzą.)
SCENA DRUGA.
(ogród Kapuleta).
Wchodzi ROMEO.
ROMEO.
Kto nie czuł rany, blizny wyszydza. (JULIA pokazuje się na górze w oknie.)
Cicho! przez okno blask jakiś pada! Głupcy ją noszą, porzuć jéj służbę. — JULIA.
Biada! ROMEO.
Przemawia: — JULIA.
Romeo! za cóż tak cię nazwano? ROMEO.
Więcej-li słuchać, czy odpowiadać? JULIA.
Imie twe tylko trzymam za wroga; — ROMEO.
Chwytam za słowo: JULIA.
Któż to, co płaszczem nocy odziany ROMEO.
O, święta! droga! Moje nazwisko trzymani za wroga, JULIA.
Jeszcze w me uszy głosu twojego ROMEO.
Żaden z tych, kiedy nie lubisz obu. JULIA.
Jak tu przyszedłeś, powiedz mi? czego? ROMEO.
Skrzydłem miłości mur przeleciałem, JULIA.
Jeśli cię ujrzą, będziesz w mogile. ROMEO.
Twa niebezpieczna więcej źrzenica, JULIA.
Za świat nie żądam, by cię ujrzano! ROMEO.
Mam w płaszczu nocy od nich ukrycie; Lepiéj od wrogów stracić raz życie, JULIA.
Któż zaprowadził ku tej cię stronie? ROMEO.
Miłość najpierwéj szukać kazała: JULIA.
Mnie maska nocy kryje oblicze; Byłabym więcéj udawać biegła, ROMEO.
Pani, na światło klnę się xiężyca, JULIA.
Ach na niestały nie klnij się xiężyc, ROMEO.
Na cóż się zakląć? JULIA.
Nie klnij się na nic; ROMEO.
Gdy cię nie kocham, ziemi ozdobę, — JULIA.
Dość, nie przysięgaj: chociaż cię lubię, Dobranoc! niechaj słodkie pokoje ROMEO.
Rzucasz nie dając zaspokojenia? JULIA.
Jakiegoż pragnież zaspokojenia? ROMEO.
Moję przysięgę niech twoja zmienia. JULIA.
Pierwej przysięgłam niźli żądałeś. ROMEO.
Na cóż odebrać żądasz twe słowo? JULIA.
Wyznam ci, żeby oddać na nowo. (słychać wołanie z domu.)
Głos słyszę: luby, bywaj mi zdrów! — ROMEO.
Nocy szczęśliwa! jestem w obawie, JULIA.
Trzy słów Romeo i już dobranoc. Objaw mi jutro zamiar zamężcia MAMKA, za sceną.
Pani! JULIA.
Zaraz: — Jeżeli myślisz inaczéj, MAMKA, za sceną.
Pani! JULIA.
Idę natychmiast: — ROMEO.
Jak chcę zbawienia — JULIA.
Po stokroć życzę tobie dobranoc. ROMEO.
Bez twego światła po stokroć zła noc. — (Pomału odchodzi. — Julia powraca do okna.)
JULIA.
Cyt, cyt! Romeo! — Głos sokolnika, Schrzypła niewola głośno nie woła; ROMEO.
Moje kochanka imię wymawia: JULIA.
Romeo! ROMEO.
Luba! JULIA.
W jakiéj godzinie ROMEO.
Tak, o dziewiątéj. JULIA.
Pewno nie chybię; do téj godziny ROMEO.
Az nie przypomnisz pozwól niech stoję. JULIA.
Abyś stał zawsze, zawsze zapomnę, ROMEO.
Byś zapomniała zawsze stać będę, JULIA.
Chcę abyś odszedł, brzask już się świéci; ROMEO.
Byłbym twój ptaszek, droga istoto! JULIA.
Tegobym chciała, słodki aniele! ROMEO.
Sen na twe oczy, pokój na łono! —
SCENA TRZECIA.
(Cela Brata Wawrzyńca).
Wchodzi BRAT WAWRZYNIEC z koszykiem.
WAWRZYNIEC.
Już się uśmiécha świt szaro-oki Pstrząc blaskiem światła wschodu obłoki; (wchodzi ROMEO). ROMEO.
Ojcze, dzień dobry. WAWRZYNIEC.
Benedicite! ROMEO.
Zgadłeś, lecz miałem słodsze spocznienie. WAWRZYNIEC.
Boże grzech odpuść! — Przy Rozalinie? ROMEO.
Przy Rozalinie, ojcze mój? nie, nie; WAWRZYNIEC.
Dobrze, me dziecko: gdzieś noc przepędził? ROMEO.
Powiem, bym dalszych pytań oszczędził. Patrz, święty ojcze, zemsty nie noszę, WAWRZYNIEC.
Prostą i szczerą daj mi odpowiedź; ROMEO.
Dowiedz się ojcze, że pokochałem WAWRZYNIEC.
Święty Franciszku! Co to za zmiana? ROMEO.
Miłość mnieś ganił w téj Rozalinie. WAWRZYNIEC.
Szał a nie miłość, kochany synie. ROMEO.
Pogrześć kazałeś miłość. WAWRZYNIEC.
Nie w grobie ROMEO.
Proszę cię nie gań, bo mi oddaje WAWRZYNIEC.
Bo twe kochanie ROMEO.
Chodź, na pośpiechu wiele zależy. WAWRZYNIEC.
Zwolna i mądrzej pada, kto bieży. (wychodzą.) SCENA CZWARTA.
(Ulica).
Wchodzi BENWOLIO i MERKUCIO.
MERKUCIO.
Gdzie się u djabla podział Romeo? BENWOLIO.
Lecz nie w ojcowskim; z jego służącym MERKUCIO.
Ach, Rozalina, BENWOLIO.
Tybalt złączony krwią z Kapuletem, MERKUCIO.
Daję gardło, ze wyzyw. BENWOLIO.
Romeo odpowie. MERKUCIO.
Każdy umiejący pisać może na list odpowiedziéć. BENWOLIO.
Nie, odpowie samemu panu tego listu śmiałością za śmiałość. MERKUCIO.
Niestety, biedny Romeo już umarły! przeszyty czarném okiem białéj dziewczyny; dostał po uszach miłosną piosenką, jego serce na wpół rozdarte strzałą ślepego łucznika; takiż-to człowiek ma się spotkać z Tybaltem?BENWOLIO.
Cóż osobliwego Tybalt? MERKUCIO.
Więcéj jak Mruczysław xiąże kotów, powiadam tobie. O, to waleczny wódz ceregielów! Walczy, jakby śpiewał z nót piosenką, z miarą, pauzami i taktem; czeka raz, dwa, a trzy już w piersiach: na śmierć tobie przebije guzik jedwabny: pojedynkownik, pojedynkownik; szlachcic z najpierwszych domów, a przyczyny do zabicia oparte na honorze naprzód i powtóre wysypie jak z rękawa: ach, immortal passado! punto rcverso! ha! BENWOLIO.
Cóż to? MERKUCIO.
Dżuma na tych śmiésznych, szepluniących i wymuszonych junaków; unoszą się oni nad każdą fraszką dziwnym językiem dziwnych znawców; — Co to za wyśmienitéj tęgości brzeszczot! Co to za potężnego wzrostu człowiek! Co to za prawdziwie dobra wszetecznica! — Nie jestże-to opłakana rzecz, dziaduniu! że musimy cierpieć od tych much zagranicznych, od tych modnisiów, od tych Pardon-nez-moi, którzy tak stoją przy nowych prawidłach, że nawet bótów nie każą kłaść na starych. BENWOLIO.
Idzie Romeo, idzie Romeo. MERKUCIO.
Bez własnej ikry, jak śledź suszony: — O ciało, ciało, jakże się rybą stało! — Smakuje teraz w rymach, które wylał Petrarka: Laura przy jego pani, kucharka; wprawdzie miała lepszego kochanka, który ją obrymował: Dydo kawał mięsa; Kleopatra cyganka — Helena i Hero nic poczciwego; Tisbe siwe oko, lub co podobnego; lecz to nic do naszej rzeczy. — Signior Romeo, bon jour! otóż francuzkie powitanie odpowiedue twoim francuzkim szarawarom. Tęgiegoś nam wczoraj wywinął kominka. ROMEO.
Dzień dobry — wam. Jakiego kominka wywinąłem? MERKUCIO.
Zemknąleś, zemknąleś; czy nie pojmujesz? ROMEO.
Przepraszam, dobry Merkucio, miałem ważną sprawę, a w takich, jak mój, razach, można uchylić uszanowanie. MERKUCIO.
Wszystko jedno, jakbyś powiedział, ze człowiek w podobnym przypadku uchylać musi kolana. ROMEO.
Rozumi się wznak uszanowania. MERKUCIO.
Przewybornie trafiłeś. ROMEO.
Najgrzeczniejsze tłumaczenie. MERKUCIO.
Jestem bukiet, albo wyskok grzeczności. ROMEO.
Wyskok grzeczności. MERKUCIO.
Tak. ROMEO.
Zapewne, bo z niej często wyskakujesz. MERKUCIO.
Dobrze mówisz: chodź ze mną na wyprzodki, a prędko zedrzesz z kretesem swój dowcip i zostaniesz bosiuteńki i obrany z całego zapasu żartów. ROMEO.
Ej, nie dbam o siebie, bylebym tobie uszył bóty. MERKUCIO.
Wdaj się między nas, mój dobry Benwolio, mój dowcip ustaje. ROMEO.
Batogiem i ostrogą, batogiem i ostrogą; albo zawołam szach mat. MERKUCIO.
Jeśli zechcesz wystrajae dudki, to mię zakasujesz: bo ręczę, ze więcej masz dudków w jednym zmyśle, jak ja w pięciu. Czy polowałeś kiedy ze mną na dudki? ROMEO.
Nigdym cię ze mną nie widział, chyba ze sam byłeś dudkiem. MERKUCIO.
Za ten żart uskubnę cię za ucho. ROMEO.
Nie skubaj, pokażę ci dudka na kościele. MERKUCIO.
Twój dowcip, jak dudka, przykry dla ucha. ROMEO.
Czy niestosowny wabik na dudki? MERKUCIO.
Jak szewc skórę, tak swój dowcip naciągasz z cala na łokieć. ROMEO.
Ciągnij i mierz jak chcesz, to wszystko w dłuż, w szerz i poprzek przypadniesz na dudka.MERKUCIO.
Czyż teraz nie lepiej, jak stękać dla miłości? teraześ towarzyski, teraześ Romeo, teraześ taki, jakim rzeczywiście jesteś przez wychowanie i naturę: bo ta ślepa miłość podobna do prostaka grającego w ciuciubabkę, który biega na oślep i miasto osoby złapie guza, padając jak długi. BENWOLIO.
Ej, pohamuj nieco twój długi język. MERKUCIO.
Pragniesz, abym się w język ukąsił i przestał mówić. BENWOLIO.
Jeśli go nie będziesz trzymał za zębami, to się może wystrzępić albo uciec z gęby, jak u łakomego dziecka: zwłaszcza, że język nié ma kości, ani gęba pana. MERKUCIO.
Bardzo się zawiodłeś, mój język krótki: bo skończyłem, co miałem na języku i nie myślę mleć dłużej. ROMEO.
Oto doskonały towar. (wchodzi MAMKA i PIOTR.)
MERKUCIO.
Żagiel, żagiel, żagiel! BENWOLIO.
Dwa, dwa — spódnica i szarawary. MAMKA.
Pietrze! PIOTR.
Słucham. MAMKA.
Mój wachlarz, Pietrze!MEUKUCIO.
Proszę ciebie, dobry Pietrze, podaj wachlarz niech twarz zakryję, bo z dwojga złego wybierając wachlarz piękniejszy. MAMKA.
Dzień dobry, panom. MEUKUCIO.
Dobry wieczór, pięknéj pani. MAMKA.
Dla czego dobry wieczór? MEUKUCIO.
Mówię prawdę, bo dzień pani już się schylił ku zachodowi. MAMKA.
Idź pan do smutka. Co to za człowiek? ROMEO.
Człowiek, pani, którego Bóg stworzył na szkodzenie sobie samemu. MAMKA.
Dalibóg dobrze powiedziałeś; na szkodzenie sobie samemu! Co to, to prawda. Panowie, proszę powiedzieć, gdziebym znalazła młodego pana Romeo? ROMEO.
Ja mogę powiedzieć: ale młody Romeo będzie starszym, niż był, kiedy go szukałaś: jestem najmłodszy tego imienia, które noszę dlatego, ze nié mam lepszego. MAMKA.
I to dobre. MEUKUCIO.
Jak to, czyż złe dla tego staje się dobrem, że nié ma lepszego? rozumnie, rozumnie.MAMKA.
Jeżeli pan jesteś Romeo, tobym chciała sam na sam chwilkę z nim pomówić. BENWOLIO.
Pewnie go zaprasza na jaki wieczór. MERKUCIO.
Koczotka, koczotka! Na ta, tu! ROMEO.
Cóżeś natrafił? MERKUCIO.
O, nie sarneczkę, ale starą, spleśniałą zwierzynę, której nie zjesz, bo niestrawna; słuchaj dam ci receptę. Nie pij po rybie wody, Romeo będziesz u twego ojca? tam przyjdę na obiad. ROMEO.
Będę. MERKUCIO.
Żegnam starożytną panią; bywaj mi zdrowa pani, pani, arcypani. (wychodzą Merkucio i Benwolio.)
MAMKA.
O, ruszaj sobie z Bogiem! — Proszę pana co to za bezczelny człowiek, taki pełny łotrostwa? ROMEO.
Człowiek, mamko, co lubi pleść, aby go słuchano; i powie więcéj w jednéj minucie, jak może zdać rachunek z tego przez cały miesiąc.MAMKA.
Jak to, szydzić ze mnie? O, ja go cisnę pod nogi, choć by był silniejszy jak jest i takich dwudziestu Maćków, a jeśli sama nie podołam, to znajdę pomocników. Łotr przebrzydły! nie jestem żadna z jego fryjerek, ani z jego nic wartych kamratów: — Ty także stałeś i cierpiałeś, aby każdy łotr obchodził się ze mną wedle upodobania. PIOTR.
Nie widziałem, aby się kto z panią obchodził wedle upodobania; jeślibym ujrzał, broń moję żywobym dobył, ręczę panią, bo śmiem tak prędko dobyć miecza, jak każdy inny człowiek, jeśli tylko widzę dobrą zręczność do sporu i prawo po mojéj stronie. MAMKA.
Teraz, dalibóg, takem poruszona, że drżę caluteńka. Łotr przebrzydły! — Proszę pana na jedno słowo, jak mówiłam: moja młoda pani kazała mi szukać pana, a co kazała powiedziéć to zachowam u siebie: ale pierwej racz mię zawiadomić, czy nie zechcesz ją zaprowadzić do raju głupców, jak mówią, będzie to bardzo nieuczciwie z jego strony, bo panienka młoda, a przeto, jeśli ją oszukasz, nader rzecz podłą ofiarujesz szlachetnéj pannie i byłby nikczemny postępek. ROMEO.
Mamko, polec mię twojéj pani; daję ci rękojmię, — MAMKA.
Co za poczciwe serce! na honor, przepowiém to wszystko. Boże, Boże, jak będzie szczęśliwa kobieta! ROMEO.
Cóż jéj powiész, mamko? nic mię nie słuchasz.MAMKA.
Powiem jéj, panie, ze dajesz rękojmię; tak wysokie wyrażenie dowodzi gatunku twojej wysoko urodzonej i pięknéj duszy. ROMEO.
Niech po obiedzie, proszę cię powiedź, MAMKA.
Nic, wcale, panie, ani halerza. ROMEO.
Proszę cię wezmij. MAMKA.
Dziś popołudniu? dobrze, tam będzie. ROMEO.
Mamko pod murem czekaj klasztornym: MAMKA.
Niech cię Bóg błogosławi! — Słuchaj, panie. ROMEO.
Co powiész, moja droga mamko? MAMKA.
Człekże twój do sekretu? pomnij na przysłowie, ROMEO.
Bądź spokojną, mój człowiek jak grób milczący. MAMKA.
Dobrze, panie. Moja pani najsłodsza osoba: Boże, Boże! — Kiedy jeszcze była małém, paplącém panięciem, — o — Jest w mieście niejakiś hrabia Parys, który do niéj cholewki smali: ale dobra dusza, wolałaby raczéj widziéć ropuchę, prawdziwą ropuchę, jak jego. Czasem ją drażnię i mówię, że Parys najładniejszy w świecie chłopiec: ale ręczę panu, że kiedy to mówię, wygląda tak blada jak chusta. Rozmaryn i Romeo czy się nie zaczynają od jednej litery? ROMEO.
Tak, mamko, cóż z tego od R. MAMKO.
Ach, drwiarzu! err, to tylko warczy tak pies: o, wiem, że się od innej litery poczyna: najpiękniejsze wiersze napisała o panu i rozmarynie, bardzo cię to ucieszy jak usłyszysz. ROMEO.
Poleć mię twojéj pani. MAMKA.
Dobrze, po tysiąc razy. — Pietrze! PIOTR.
Słucham. MAMKA.
Pietrze, weź mój wachlarz i pójdziemy. (wychodzą.)
SCENA PIĄTA.
(Ogród Kapuleta).
Wchodzi JULIA.
JULIA.
Biła dziewiąta, mamkęm wysłała; (wchodzi MAMKA i PIOTR.)
Boże, nadchodzi! — Mamko słodziuchna, MAMKA, do Piotra.
Czekaj u bramy. JULIA.
Mamciu, dla czego smutne twe czoło? MAMKA.
Jestem zmęczona, poczekaj chwilę: — JULIA.
Chciałabym, abyś miała me koście, MAMKA.
Jezu! jak nagli! wytchnąć nie daje: JULIA.
Tchu ci nie staje, kiedy masz tyle, MAMKA.
Dobrze, bardzo prosty uczyniłaś wybór, nie wiész, jak potrzeba wybiérać męża: Romeo! nie, nie on; chociaż twarz jego piękniejsza od innych, ale noga wyżej od kostki nadzwyczajnie gruba: a co do ręki i kibici, — chociaż nie ma co o nich mówić, jednak są z niczém nie porównane: Nic jest kwiatem grzeczności, — ale ręczę za niego, że tak łagodny jak baranek. Idź swoją drogą, dziewczyno — chwał Pana Boga: — Co już w domu po obiedzie? JULIA.
Nie; lecz to wszystko piérwéj wiedziałam; MAMKA.
Jak boli głowa! jak jestem chorą! JULIA.
Smutnam, istotnie, że ci nie dobrze; MAMKA.
Luby twój mówił, jak człek uczciwy, JULIA.
Gdzie moja matka? — W swoim pokoju; MAMKA.
Najświętsza Panno! JULIA.
Rzućmy niesnaski; — jakaż odpowiedź? MAMKA.
Masz pozwolenie dziś odbyć spowiedź? JULIA.
Mam. MAMKA.
Spiész się do ojca Wawrzyńca celi, JULIA.
Spieszyć do szczęścia! żegnam cię, droga! (wychodzą.)
SCENA SZÓSTA.
(Wawrzyńca cela).
Wchodzi BRAT WAWRZYNIEC i ROMEO.
WAWRZYNIEC.
Niech błogosławi niebo zamężcie, ROMEO.
Amen! lecz smutek niech jak chce będzie, Co jéj widzenia chwilka udziela: WAWRZYNIEC.
Rozkosz gwałtownych koniec gwałtowny. (wchodzi JULIA.)
Panna nadchodzi: — Tak lekkiéj nogi JULIA.
Mój spowiedniku przyjm dobry wieczór. WAWRZYNIEC.
Dzięki od obu sldada Romeo. JULIA.
Życzę dobrego jemu wieczora, ROMEO.
Ach, luba, jeśli radość w twem łonie Muzyką rajską, głosem niebiana JULIA.
Miłość bogatsza w sobie jak w słowach, WAWRZYNIEC.
Chodźcie, przystąpim ku świętej sprawie; (wychodzą.)
AKT III.
SCENA PIERWSZA.
(Miejsce publiczne).
Wchodzą: MERKUCIO, BENWOLIO, PAŹ i SŁUDZY.
BENWOLIO.
Chodźmy, Merkucio, słuchaj méj rady: MERKUCIO.
Podobnyś do jednego z tych junaków, co wchodząc do karczmy rzuca na stół szablę i mówi: daj Boże, abym jéj nie potrzebował! A rozgrzany drugą szklanicą dobywa miecza bez najmniejszej potrzeby na uprzejmego karczmarza. BENWOLIO.
Czyżem słowo w słowo taki junak? MERKUCIO.
Słowo w słowo. Nieznani gorętszego junaka nad ciebie. BENWOLIO.
I cóż ztąd?MERKUCIO.
To, ze gdybyśmy mieli dwóch podobnych, tobyśmy prędko obydwóch stracili, bo zabiłby jeden drugiego. Ty, tak ty, gotówbyś wszcząc burdę z człowiekiem, za to, że ma od ciebie mniéj albo więcéj jednym włosem w brodzie. Gotów byłbyś kłócić się o gryzienie orzechów dla tej jedynie przyczyny, że masz oko orzechowe, bo czyjeź-by drugie oko mogłoby wyśledzić podobny powód do sporu? Twoja głowa tak pełna hałaburdy, jak jaje pełne białku i żółtku, jednak twoja głowa przez poboje tak próżna, jak wyjedzone jaje. Kłócic się będziesz z człowiekiem, że kaszle na ulicy, ponieważ obudził twego psa śpiącego na słońcu. Czyż nie napadasz na krawca, że nosi nową kamizelkę przed wielkanocą? a na innego, że związał nowe trzewiki starą wstążeczką? i jeszcze chcesz mię ochraniać od sporu? BENWOLIO.
Jeślibym był tak skłonny do kłótni jak ty, każdy kupiłby moje życie na prostą lenność za pięć kwadransów. MERKUCIO.
Na prostą lenność? Och prosty! BENWOLIO.
Przysięgam na głowę, nadchodzą Kapnięty. (Wchodzi TYBALT i inni.)
MERKUCIO.
Przysięgam na nogi, nie dbam. TYBALT.
Idźcie za mną blisko, bo chcę pomówić z nimi. — Dobry wieczór, panowie; mam powiedzieć słówko jednemu z panów.MERKUCIO.
Tylko słówko jednemu z nas? Zparuj to słówko z czém jeszcze — naprzykład z ciosem. TYBALT.
Dosyć mię gotowym znajdziesz panie do tego: jeśli dasz jaki powód. MERKUCIO.
Czy pan nie byłbyś łaskaw znaleść jakiego powoda bez dawania. TYBALT.
Pan jesteś z panem Romeo w dobrej harmonii, — MERKUCIO.
W harmonii! co ty robisz nas muzykantami? Oj, nie proś Pana Boga, abyśmy tobie grali, bo nie bardzo dobrą usłyszysz harmonią: oto mój smyczek, który pana poruszy do tańca. — U milionkroć sto tysięcy! harmonia! BENWOLIO.
Tu rozprawiamy w miejscu publiczném; MERKUCIO.
Patrzą, bo na to dane im oczy; (Wchodzi ROMEO.)
TYBALT.
Idzie mój człowiek; z panem już zgoda. MERKUCIO.
Powieś mię, jeśli barwę twą nosi: TYBALT.
Gniéw mój, Romeo, słowem nielepszém ROMEO.
Tybalt, mam powód ciebie kochania, TYBALT.
Chłopcze, to wcale krzywdy nie maże, ROMEO.
Ręczę, żem nigdy ciebie nie skrzywdził; MERKUCIO.
Niecne, spokojne, podłe się zdanie! TYBALT.
Czego chcesz odemnie? MERKUCIO.
Dobry Mruczysławie, mężny królu kotów, nic więcéj nie chcę tylko jednego życia z twoich dziewięciu; proszę o to życie do wiadomego użycia, co jeśli się uda, to resztę ośm wypędzę suchymi razami. Czy się podoba panu wyciągnąć miecz swój za uszy? Spiesz się, abym nim dobędziesz, nie oczerkiesił panu uszu.TYBALT, dobywając miecza.
Służę panu. ROMEO.
Dobry Merkucio schowaj twój rapir. MERKUCIO.
Twoje passado. ROMEO.
Dobądź Benwolio; (wychodzą Tybalt i jego stronnicy.)
MERKUCIO.
Jestem raniony: — ROMEO.
Czyżeś raniony? MERKUCIO.
Tak, drasnął, drasnął, dosyć, na honor! ROMEO.
Nie trać odwagi, bracie, rana nie może być wielka. MERKUCIO.
Nie, ani tak głęboka jak studnia, ani tak szeroka jak drzwi kościelne; ale dostateczna: na śmierć usłuży: pytaj się o mnie jutro, a znajdziesz nieboszczykiem w grobie. Jużem na tamten świat napieprzony i nasolony: — Powietrze, na wasze dwa domy! — Do licha! pies, szczur, mysz, kot mógł zadrapać na śmierć człowieka! samochwał, łotr, nikczemnik, co się bije wedle prawideł arytmetycznych: — Czego u djabla między nas wpadłeś? Otrzymałem raz pod twoją ręką. ROMEO.
Chciałem jak najlepiej. MERKUCIO.
W dom, Benwolio, jaki zaprowadź, (wychodzą Merkucio i Benwolio.)
ROMEO.
Bliski xiążęcy krewny ten człowiek, (powraca BENWOLIO.)
BENWOLIO.
Mężny Merkucio skończył, Romeo! ROMEO.
Losy dnia tego pod kir fatalny (powraca TYBALT.) BENWOLIO.
Wściekły powraca Tybalt na nowo. ROMEO.
Żywy! w tryumfie! Merkucio poległ! TYBALT.
Ty, chłopcze nędzny, za przyjacielem ROMEO.
Walka pokaże. (biją się, Tybalt upada.)
BENWOLIO.
Uchodź, Romeo! ROMEO.
Igrzyskom losu! BENWOLIO.
Stać-li tu będziesz? (Wychodzi Romeo. — Wchodzą Obywatele.)
PIERWSZY OBYWATEL.
Zbójca Merkucia kędyże pobiegł? BENWOLIO.
Tybalt tu leży. PIERWSZY OBYWATEL.
Ze mną chodź, panie, (Wchodzi XIĄŻE ze Świtą: MONTEGO, KAPULET, ich żony i inni.) XIĄŻE.
Podli wszczynacze jacyż téj bitwy? BENWOLIO.
Mogę odsłonić, xiąże dostojny, PIERWSZY KAPULET.
Tybalt mój krewny! — Braterskie dziécie! XIĄŻE.
Wnet, Benwolio, BENWOLIO.
Tybalt, co poległ z Romea dłoni; Tybalta, który głuchy na pokój PIERWSZY KAPULET.
Krewny Montega jemu życzliwy, XIĄŻE.
Tybalt Merkucia zgładził ze świata; MONTEGO.
Nie na Romeu, w ścisłéj przyjaźni XIĄŻE.
Przeto Romeo za taki błąd, (wychodzą.)
SCENA DRUGA.
(Pokój w domu Kapuleta.)
Wchodzi JULIA.
JULIA.
Ognisto-nogie lećcie rumaki Zaraz wyprawia noc nachmurzoną. — Dziecku, że nowéj szaty nie wkłada, (wchodzi MAMKA ze sznurową drabiną.)
Niesie nowiny; a każdy język, MAMKA.
Drabina. JULIA.
Ach! ręce łamiesz! jakaż nowina? MAMKA.
Umarł, ach! umarł! o zła godzina! JULIA.
Jakto, czyż niebo zazdrośne tyle? MAMKA.
Ach to Romeo, ale nie niebo: — JULIA.
Szatan! bo sprawiasz torturę duszy, Zginął? mów, tak; nie zginął? nie. MAMKA.
Oczy własnemi widziałam ranę, — JULIA.
Zgiń moje serce! biédny bankrucie! MAMKA.
O Tybalt, Tybalt mnie najżyczliwszy! JULIA.
Co to za burza sprzecznie tak bije? MAMKA.
Tybalt zabity, bannit Romeo; JULIA.
Boże, Romeo zabił Tybalta? MAMKA.
Zabił i zabił, zabił, niestety! JULIA.
Skryty kwiecistą twarzą wąż serca! MAMKA.
Teraz w mężczyźnie JULIA.
Za to życzenie, MAMKA.
Zbójcy krewnego chcesz dobrorzeczyć? JULIA.
Męża mojego mamże niesławić? Ojciec i matka, Tybalt, Romeo, MAMKA.
Płaczą przy ciele, żałośc ich wielka. JULIA.
Łzy myją rany? — Łza ich ustanie; MAMKA.
Spiesz się w twój pokój; znajdę Romea JULIA.
Znajdź, i wiernemu daj ten pierścionek, (wychodzą.)
SCENA TRZECIA.
(Cela brata Wawrzyńca).
Wchodzi BRAT WAWRZYNIEC z koszykiem.
WAWRZYNIEC.
Wychodź Romeo, człeku bojaźni! ROMEO.
Jakaż wieść dla mnie xiążęcia kaźni? WAWRZYNIEC.
Zpoufalony ROMEO.
Czémże od śmierci wyrok ten mniéjszy? WAWRZYNIEC.
Z ust jego wyszedł sąd łagodniéjszy, ROMEO.
Wygnanie? powiedz zmiłuj się — śmierć: WAWRZYNIEC.
Tylko z Werony tyś wypędzony: ROMEO.
Ach nié ma świata za temi mury, WAWRZYNIEC.
Czarna niewdzięczność, okropny grzechu! ROMEO.
Raczéj tortura, łaska to żadna: Lecz nie Romeo! biedny wygnaniec: WAWRZYNIEC.
Ty zapaleńcze posłuchaj słowo; ROMEO.
Zechcesz wygnaniec wyrzec na nowo. WAWRZYNIEC.
Kiedy pociskiem śmierci to słowo, ROMEO.
Jeszcze wygnaniec? Na szubienicę WAWRZYNIEC.
Widze szaleni uszu nie mają. ROMEO.
Jakże mieć będą gdy ślepi mądrzy? WAWRZYNIEC.
Pozwól o twoim stanie pomówię. ROMEO.
Mówić nie możesz, tego nie czujesz: (słychać stukanie.)
WAWRZYNIEC.
Wstań, bo stukają; skryj się, Romeo! ROMEO.
Kryć się nie myślę chyba westchnienia, WAWRZYNIEC.
Cyt, puka! — Kto tam? — Powstań, Romeo! (stukanie.)
Bież do czytelni: — zaraz: — mój Boże! MAMKA, za sceną.
Wpuść mię do domu, poznasz poselstwo; WAWRZYNIEC.
Witaj! (wchodzi MAMKA.) MAMKA.
O święty ojcze! mów ojcze święty, WAWRZYNIEC.
Oto na ziemi spił się łzą swoją. MAMKA.
W jednym przypadku jest z panią moją: WAWRZYNIEC.
Smutne spółczucie! MAMKA.
Ona tak leży, ROMEO.
Mamko! MAMKA.
Ach, panie! — wszystko śmiercią się kończy. ROMEO.
Mówisz o Julce? Jakże jéj zdrowie? Gdzież jest? co robi? co na zerwane MAMKA.
Nic nie powiada, płacze i płacze; ROMEO.
Jeśli to imie, (dobywa sztylet.)
WAWRZYNIEC.
Rękę powstrzymaj w dzikiéj rozpaczy: Twoję samotrzeć bytność składają; Kędy przemieszkasz, nim przyjdzie pora MAMKA.
O mocny Boże! ROMEO.
Powiedz, jak przyjdę niechaj mię gromi. MAMKA.
Pani kazała oddać pierścionek: (wychodzi Mamka.)
ROMEO.
Dar ten mię nową odwagą cieszy. WAWRZYNIEC.
Dobranoc; los twój na tém oparty, — ROMEO.
W świecie największe wzywa wesele, (wychodzą.)
SCENA CZWARTA.
(Pokój w domu Kapuleta).
Wchodzą: KAPULET, PANI KAPULET i PARYS.
KAPULET.
Rzeczy wypadły tak nieszczęśliwie, PARYS.
Boleść i umizg razem nie chodzą: PANI KAPULET.
Dobrze, wybadam rano jéj myśli; KAPULET.
Panie Parysie, ręczę ci śmiało Powiedz, uważaj, w przyszłą tę środę — PARYS.
Dziś poniedziałek. KAPULET.
Ha, poniedziałek? środa więc wcześnie, PARYS.
Jutro oglądać chciałbym ten czwartek. KAPULET.
Dobrze, już odejdź: — Tedy we czwartek: — (do żony.)
Pójdziesz do Julki nim się położysz, (wychodzą.)
SCENA PIĄTA.
(Pokój Julii.)
ROMEO i JULIA.
JULIA.
Chceszże odchodzić? jeszcze nie dzionek: ROMEO.
Był to skowronek, zwiastun poranku, JULIA.
Blask to nie dzienny, wiém ja dowodnie, ROMEO.
Niech mię pochwycą, na śmierć powloką; Gdy żądasz, Julko, śmierć dla mnie błoga. JULIA.
Już, już, uciekaj, ach to skowronek, ROMEO.
Widniéj i widniéj? (wchodzi MAMKA.)
MAMKA.
Pani! JULIA.
Mamko! MAMKA.
Matka do pani idzie pokoju: (Mamka oddala się.) JULIA.
Oknem dzień wchodzi, życie wychodzi. ROMEO.
Żegnam cię, żegnam, całus na drogę. (Romeo spuszcza się.)
JULIA.
Także odchodzisz? drogi kochanku! ROMEO.
Żegnam, zręczności żadnéj nie minę JULIA.
Myślisz, ze znowu ujrzym się kiedy? ROMEO.
Nie wątpię, będą wszystkie te biedy JULIA.
Boże, ma dusza źle przepowiada: ROMEO.
Wierz mi, kochanko, zdasz mi się bladą: (wychodzi Romeo.) JULIA.
O dolo, dolo, zwą cię niestałą; PANI KAPULET, za sceną.
Córko, czy wstałaś? JULIA.
Któż mię to wola? Matka kochana? PANI KAPULET.
Jak się masz Julko? JULIA.
Coś mi nie dobrze. PANI KAPULET.
Zawszeż po krewnym łzy i wzdychanie? JULIA.
Niechaj najczulszą stratę opłaczę. PANI KAPULET.
Czując tę stratę, lecz przyjaciela JULIA.
Czując tę stratę, PANI KAPULET.
Nie tak nad śmiercią jego łzy lejem, JULIA.
Jaki to podły? PANI KAPULET.
Podły Romeo. JULIA.
Podły od niego niebem daleki. PANI KAPULET.
Przez to, że żyje krwawy morderca. JULIA.
Tak że go nié mam w rękach swych, matko: PANI KAPULET.
Nie bój się, nie płacz, zemsta go schwyta, JULIA.
Nigdy nie będę zaspokojona Nie być z nim razem, wzdryga się serce, — PANI KAPULET.
Przypraw truciznę, znajdę człowieka. JULIA.
Czas ten nieszczęsny pociechy czeka, PANI KAPULET.
Dobrze, czujnego masz rodzieiela, JULIA.
W dobry czas, pani, cóż to za gody? PANI KAPULET.
W czwartek następny wielkie wesele, JULIA.
Na Piotra kościół święty i Piotra, PANI KAPULET.
Ojciec nadchodzi, sama mu powiedz, (wchodzi KAPULET i MAMKA.)
KAPULET.
Mży niebo rosą po zajściu słońca; PANI KAPULET.
Tak jest, mówiłam; nie chce, dziękuje. — KAPULET.
Cicho, zdaj na mnie, na mnie zdaj, żono; JULIA.
Pyszną nie jestem, wdzięczną zostaje: KAPULET.
Co to, syllogizm śmieszny i lichy? PANI KAPULET.
Fe! czyś oszalał? JULIA.
Błagam cierpliwie, ojcze kochany, KAPULET.
Nędzna fryjerko! krnąbrna powiśnij! Świerzbi cię skóra? — Żono, myślałem, MAMKA.
Strzeż ją, mój Boże! KAPULET.
Co, Salomonko? język za zęby! MAMKA.
Zbrodni nie mówię. KAPULET.
Z Bogiem kochanko! MAMKA.
Mówić nie można? KAPULET.
Milcz głupi mruczku! PANI KAPULET.
Nadtoś gorący. KAPULET.
Krwi, ciało Pańskie! szaleję prawie: Młodzian, co z xięciem krwią połączony, JULIA.
Czyliż się litość w niebie nie mieści, PANI KAPULET.
Do mnie nie gadaj, słowa nie powiem; JULIA.
O Boże wielki! — O mamko droga! Mąż mój na ziemi, przysięga w niebie; MAMKA.
Jedna ta rada; JULIA.
Z duszy to mówisz? MAMKA.
Z duszy i serca, JULIA.
Amen! MAMKA.
Co? JULIA.
Dobrze, z twéj rady dziwnie się cieszę. MAMKA.
Dobrze, ja powiem, mądrze to czynisz. (wychodzi.)
JULIA.
Wiedma przeklęta, pełna szkarady! (wychodzi.)
AKT IV.
SCENA PIERWSZA.
(Cela Wawrzyńca).
WAWRZYNIEC i PARYS.
WAWRZYNIEC.
Panie we czwartek? pora za krótka. PARYS.
Tego Kapulet ojciec mój żąda; WAWRZYNIEC.
Mówisz, że nie znasz panny myślenia; PARYS.
Lecz po Tybalcie płacze zbytecznie, Chcąc mądrze wstrzymać płaczu wezbrania: WAWRZYNIEC, na stronie.
Obym przyczyny zwłoki nie wiedział! (wchodzi JULIA.)
PARYS.
Szczęsne spotkanie, pani i żono! JULIA.
Może być, jeśli mogę być żoną. PARYS.
Może być, w czwartek pewném się stanie. JULIA.
Co się stać musi, stanie. WAWRZYNIEC.
Prawdziwe zdanie. PARYS.
Ojcu chcesz czynić z grzechów swych spowiedź JULIA.
Na to odpowiedź byłaby spowiedź. PARYS.
Ku mnie miłości nie tajże jemu. JULIA.
Panu wyznaję miłość ku niemu. PARYS.
Pewnym, że zeznasz ku mnie życzliwość. JULIA.
Jeśli tak, więcej ceny nabierze, PARYS.
Łzy, biédne dziéwcze, twarz ci popsuły. JULIA.
Małe zwycięztwo łzy otrzymały; PARYS.
Od łez ją krzywdzisz więcéj tą mową. JULIA.
Wcale nie krzywdzę, szczéra to prawda; PARYS.
Lice twe moje, ty je spotwarzasz. JULIA.
Być może; bowiem twarz już nie moja. — WAWRZYNIEC.
Córko posępna, wolne mam chwile: — PARYS.
Broń Boże, mieszać ćwiczenia święte! — (wychodzi.)
JULIA.
Drzwi zamknij, kiedy będą zamknięte, WAWRZYNIEC.
Julio twojem słyszał nieszczęście; JULIA.
Nie mów mi, xięże, co ty słyszałeś, WAWRZYNIEC.
Wstrzymaj się, córko, widzę nadzieję, Jak rozpacz, którą chcemy uprzedzić. JULIA.
Jak szlub z Parysem rozkaz mi raczéj WAWRZYNIEC.
Powróć do domu, bądźże wesoła, Usypiające, zimne napoje, JULIA.
Dawaj mi, nie mów nic o obawie. WAWRZYNIEC.
Masz i powracaj; stalą, szczęśliwą JULIA.
Daj sił, miłości! wszystko zwycięża
SCENA DRUGA.
(Pokój w domu Kapuleta.)
Wchodzą: KAPULET, PANI KAPULET, MAMKA i SŁUGA.
KAPULET.
Tylu zaprosisz jak napisano. (wychodzi Sługa.)
Najmiesz dwudziestu dobrych kucharzy. DRUGI SŁUGA.
Nie będzie pan miał żadnego złego, bo doświadczenie zrobię, czy umieją oblizywać własne palce. KAPULET.
Jakże tym sposobem poznasz. DRUGI SŁUGA.
Prawdziwie, panie, zły to kucharz, co nie umie oblizywać własnych palców, nie pójdzie ze mną. KAPULET.
Ruszaj! Jeszcze do szlubu my nie gotowi. — MAMKA.
Tak jest. KAPULET.
Może na dobre skłonić ją zdoła: (wchodzi JULIA.)
MAMKA.
Patrz, ze spowiedzi wraca wesoła. KAPULET.
Cóż opornico, gdzieżeś to była? JULIA.
Gdziem się żałować już nauczyła KAPULET.
Posłać za hrabią; donieść mu o tem; JULIA.
W celi Wawrzyńca jego spotkałam; KAPULET.
Cieszę się z tego; dobrze, — już wstawaj: JULIA.
Mamko do mego pójdziesz pokoju, PANI KAPULET.
Odłóż do czwartku, będzie dość czasu. KAPULET.
Idźże z nią, mamko; — jutro do szlubu. (wychodzą Julia i Mamka.)
PANI KAPULET.
Przygotowania krótkie są chwile; KAPULET.
Ja się zawinę, (wychodzą.)
SCENA TRZECIA.
(Pokój Julii.)
Wchodzi JULIA i MAMKA.
JULIA.
Tak, strój najlepszy: — Mamko kochana, Bo mi się modlić wiele potrzeba (wchodzi PANI KAPULET.)
PANI KAPULET.
Czyście zajęte, mamże pomagać? JULIA.
Rzeczy potrzebne jużeśmy, mamo, PANI KAPULET.
Dobréj ci nocy. (wychodzą Pani Kapulet i Mamka.)
JULIA.
Żegnam was! (kładnie przy sobie sztylet.) Jeśli trucizna, którą zakonnik Co słuchających wprawia w szał ludzi; — (rzuca się na łoże swoje.)
SCENA CZWARTA.
(Sala Kapuleta).
Wchodzą: PANI KAPULET i MAMKA.
PANI KAPULET.
Mamko, weź klucze, przynieś korzenie. MAMKA.
Pigwy, daktylów w kuchni żądają. (wchodzi KAPULET.)
KAPULET.
Wstać, wstać! podwakroc kogut wzniósł pienie, Pilnuj pieczywa dobra Anielo: MAMKA.
Idź liczy krupie, KAPULET.
Nic, nic, po całych nocach nie spałem PANI KAPULET.
W czasie swym no ca ciągnął na słomki; (wychodzi Pani Kapulet i Mamka.)
KAPULET.
Zazdrość i zazdrość! — (wchodzą słudzy z rożnami, drwami i koszami.)
Cóż to, mój bracie? PIERWSZY SŁUGA,
To dla kucharza, nie wiém co, panie. KAPULET.
Spieszże się, spiesz się. (wychodzi piérwszy Sługa.) DRUGI SŁUGA.
Mam, panie, głowę, znajdę sam kloce, KAPULET.
Jezu, wybornie; hultaj wesoły! Z muzyką hrabia przyjdzie niebawem, (muzykę słychać.)
Mamko! hej! żono! — Mamko, powiadam! (wchodzi MAMKA.)
Julię obudź, ubierz ją prędzéj; (wychodzą.)
SCENA PIĄTA.
(Pokój Julii.)
JULIA na łożu: wchodzi MAMKA.
MAMKA.
Panno! — co, Julko! — ręczę, śpi mocno. — Na cóż niestety świat ten ujrzałam! — (wchodzi PANI KAPULET.)
PANI KAPULET.
Co to za hałas? MAMKA.
Dzień opłakany! PANI KAPULET.
O co tu idzie? MAMKA.
Patrz, patrz! nieszczęście! PANI KAPULET.
Biada! me dziécie! jedno me życie! (wchodzi KAPULET.)
KAPULET.
Przez wstyd niech Julka wyjdzie, graf przyszedł. MAMKA.
Zmarła, skonała, zmarła, niestety! PANI KAPULET.
O dniu! niestety! zgasła! umarła! KAPULET.
Ha, ujrzę: — zimna, blada jak chusta; PANI KAPULET.
Śmierć, co ją zmiotła, ryczéć mi każe, (Wchodzą WAWRZYNIEC, PARYS z muzykantami.)
WAWRZYNIEC.
Pannaż gotowa iść do kościoła? KAPULET.
Iść już gotowa, wrócić nie zdoła. PARYS.
Na tożem widzieć twarz ranku żądał, PANI KAPULET.
Dniu nędzy, nieszczęść, przeklęctw i biedy! MAMKA.
Dniu nieszczęśliwy! O! nieszczęśliwy! Jaki widziałam kiedy na świecie! PARYS.
Zwiedzion, rozwiedzion, wzgardzon, zabity! KAPULET.
Zhańbion, skołatan, zmęczon, zabity! WAWRZYNIEC.
Wstydźcie się! — W trosce szukać nie trzeba Jak nie umiécie kochać swe dziécie! KAPULET.
Przygotowania wszelkie na gody WAWRZYNIEC.
Wyjdź panie; — pani pospiesz za mężem, (Wychodzą: Kapulet, Pani Kapulet, Parys i brat Wawrzrniec.) PIERWSZY MUZYKANT.
Jak widzę, możemy nasze dudki wepchnąć do kieszeni i odejść. MAMKA.
Ach dobrzy ludzie, wepchnąć i wepchnąć. Dobrze już wiecie straszny wypadek. PIERWSZY MUZYKANT.
Istotnie, ten wypadek straszny. (wchodzi PIOTR.) PIOTR.
O muzykanty, o muzykanty! PIERWSZY MUZYKANT.
Jakto, serca uweselenie? PIOTR.
O muzykanty! ponieważ serce moje gra samo, serce moje pełne boleści: och! grajcie jaką wesołą dumkę dla rozweselenia. DRUGI MUZYKANT.
Oj, teraz mamy smutną dumkę; teraz grać nie pora. PIOTR.
Nie chcecie tedy? DRUGI MUZYKANT.
Nie. PIOTR.
To ja wam zabrzęczę. PIERWSZY MUZYKANT.
Jak zabrzęczysz? PIOTR.
W rzeczy samej nie monetą, ale jednak poskaczecie na moją nutę.PIERWSZY MUZYKANT.
Dobrze, weźmiemy cię na chłopca, co trzyma nuty. PIOTR.
Ostróżnie jednak, abym na waszych czaszkach nie wybijał taktu pałaszem. O zaśpiéwacie, jak wam wynotuję po gółce i ogonatce. PIERWSZY MUZYKANT.
Słuchaj, do nas grac należy, a tak potańczysz jak zagrają. DRUGI MUZYKANT.
Proszę ciebie schowaj pałasz, a dobądź dowcip. PIOTR.
Chcecież się probować z moim dowcipem? dobrze, tęgo was wypłazuję suchemi razami, czyli brzeszczotem dowcipu: — dajcie odpowiedź jeśliście ludzie: Gdy smutek gniecie jakby kamieniem Dla czego srebrzystém brzmieniem? Dla czego muzyka srebrzystém brzmieniem? Co mówisz, Szymonie Kwinto? PIERWSZY MUZYKANT.
Istotnie, panie, bo srébro ma słodki brzęk. PIOTR.
Pięknie: co mówisz, Janie Bałabajko! DRUGI MUZYKANT.
Srébrne brzmienie, bo muzykanci brzmią dla srébra. PIOTR.
Także pięknie: co mówisz Jakóbie Wrzeszczadło? TRZECI MUZYKANT.
Istotnie, nie wiem co powiedziéć.PIOTR.
O proszę darować, bo Waspan nie muzykant ale śpiéwak: przeto odpowiem za ciebie. Dla tego muzyka ze srebrzystém brzmieniem, bo takie jak wy biedaki rzadko złoto biorą za swoje brzmienie: — Muzyka wtedy srebrzystem brzmieniem (wychodzi śpiewając.)
PIERWSZY MUZYKANT.
Jaki to wisus zapowietrzony? DRUGI MUZYKANT.
Niech powiśnie. — Jakóbie! Chodźmy do domu Kapuleta, tam zaczekamy do powrotu z pogrzebu i zostaniemy na obiad. (wychodzą.)
AKT V.
SCENA PIÉRWSZA.
(Mantua: ulica.)
Wchodzi ROMEO.
ROMEO.
Gdy pochlebnemu oku marzenia (wchodzi BALTAZAR.)
Wieści z Werony! — Jak Baltazarze? Jakże ma pani? Jakże rodzice? BALTAZAR.
Dobrze, jej złego nic się nic stanie; ROMEO.
Także to? szydzę z was moje gwiazdy! — BALTAZAR.
Przebacz mi, panie, że nie zostawię, ROMEO.
Milcz, ty się mylisz; BALTAZAR.
Nie, panie. ROMEO.
Nic to nie znaczy; idźże natychmiast, (wychodzi Baltazar.) W noc z tobą, Julko, spocznę na wieki. APTEKARZ.
Któż to mię woła? ROMEO.
Słuchaj, połatać twoję goliznę I zmordowany życia podróżą APTEKARZ.
Mam tę truciznę; lecz jej przedanie ROMEO.
Biedny, ze wszystkich wygód obrany, APTEKARZ.
Nędza, nie moja wola się zgadza, ROMEO.
Nędza nie wola twa się nagradza. APTEKARZ.
W płyn jakikolwiek wsypiesz to tylko; ROMEO.
Masz złoto, gorszą duszy truciznę, Chodź, nie trucizno, lecz kordiale, (wychodzi.)
SCENA DRUGA.
(Cela ojca Wawrzyńca).
Wchodzi BRAT JAN.
JAN.
Święty Franciszku! bracie, hej! bracie! (wchodzi WAWRZYNIEC.)
WAWRZYNIEC.
Ten sam istotnie głos brata Jana. — JAN.
Pragnąc wynaleść brata bosego WAWRZYNIEC.
Któż Romeowi wręczył me pismo? JAN.
Posiać nie mogłem, — oto oddaję, — WAWRZYNIEC.
Losie nieszczęsny! na święty zakon! JAN.
Bracie, przyniosę, (wychodzi.) WAWRZYNIEC.
Muszę samotnic spieszyć do grobu;
SCENA TRZECIA.
(Smętarz, na którym widać grób Kapuletów,)
Wchodzi PARYS, a za nim Paź niesie kwiaty i pochodnię.
PARYS.
Podaj pochodnię: zostań się w dali; — Ucha nie ujdzie: wtedy świstnienie PAŹ.
Straszno samotnie odbywać straże PARYS.
Słodki kwiateczku, szlubne twe łoże (świszcze chłopiec.)
Chłopiec ostrzega: co za przybłęda Wchodzi ROMEO i BALTAZAR z pochodnią, motyką i t. d.
ROMEO.
Drąg ten żelazny daj i motykę. Lecz mi do tego większą podnietą BALTAZAR.
Panie, odchodzę i nie przeszkodzę. ROMEO.
Tak mi dowiedziesz twojej przyjaźni. BALTAZAR.
Skryty dla tego muszę tu zostać, ROMEO.
Brzydki żołądku śmierci, zniszczenia, (otwiéra grób.)
PARYS.
To wypędzony hardy Montego, Przyszedł tu czynić jeszcze co złego (występuje.)
Rzuć świętokradzkie dzieło, Montego; ROMEO.
Umrę, istotnie; tegom tu przyszedł. — PARYS.
O twe zaklęcia wcale nie stoję, ROMEO.
Chcesz mię wyzywać? wezmij za swoje. (biją się.) PAŹ.
Biją się, Boże! straże zawołam. (wychodzi.) PARYS.
Ach już umieram! (upada.) — Gdyś litościwy, ROMEO.
Dobrze, to zrobię: — lice obaczę; — (kładąc w grób Parysa.)
Często przed śmiercią ludzie weseli, Młodość przecina twojego wroga: (Wchodzi z drugiéj strony smętarza WAWRZYNIEC z latarnią, dźwignią żelazną i szpadą.) WAWRZYNIEC.
Święty Franciszku! dodaj mi siły, BALTAZAR.
Jeden znajomy, drugi twój miły. WAWRZYNIEC.
Bądźcie szczęśliwi! — Powiedz kochany, BALTAZAR.
Tak, święty ojcze, pan mój tam poszedł, WAWRZYNIEC.
Któż to? BALTAZAR.
Romeo. WAWRZYNIEC.
Długoż tam bawi? BALTAZAR.
Od pół godziny. WAWRZYNIEC.
Chodźże do sklepu? BALTAZAR.
Lękam się, ojcze: WAWRZYNIEC.
Zostań, sam pójdę: — strach na mnie pada: BALTAZAR.
Gdy pod cisami tu zasypiałem, WAWRZYNIEC.
Romeo! (postępuje.) (wchodzi do grobu.)
Romeo! blady! — Co to i Parys JULIA.
Xięże pomocny, gdzie mój małżonek? (słychać hałas.)
WAWRZYNIEC.
Zgiełk jakiś słyszę. — Wyjdź z tego gniazda (wychodzi.) JULIA.
Idź, bo co do mnie, stąd się nie ruszę. PIERWSZY STRAŻNIK, za sceną.
Prowadź: — którędy? JULIA.
Hałas? więc prędko: — mieczu kochany, (bierze miecz Romea.)
Zakończ me troski; (przebija się.) rdzawiéj wśród rany. (Wchodzą Strażnicy z Parysa paziem.)
PAŹ.
Miejsce to, kędy płonie pochodnia. PIERWSZY STRAŻNIK.
Ziemia skrwawiona; smętarz obejrzéć; (wychodzą niektórzy.)
Widok żałośny! hrabia zabity; — (wychodzą niektórzy ze straży.) Grunt widzim kędy klęska się stała, (wchodzą niektórzy strażnicy z Baltazarem.)
DRUGI STRAŻNIK.
Sługa Romea na tym smętarzu PIERWSZY STRAŻNIK.
Miéć go pod strażą (wchodzą inni strażnicy z Wawrzyńcem.)
TRZECI STRAŻNIK.
Oto zakonnik, drży, wzdycha, płacze: PIERWSZY STRAŻNIK.
Zbyt podejrzenie wielkie; zatrzymać. (wchodzi XIĄŻE ze świtą.)
XIĄŻE.
Co za nieszczęście rano się stało, (wchodzą KAPULET, PANI KAPULET i inni.)
KAPULET.
Krzyki te jakiéj zwiastuny burzy? PANI KAPULET.
Romeo — krzyczy lud na ulicy, XIĄŻE.
Co to za trwoga? jakie-to wrzaski? PIERWSZY STRAŻNIK.
Władzco, tu leży Parys zabity; XIĄŻE.
Śledzić, jak brzydki mord się popełnił. PIERWSZY STRAŻNIK.
Tu jest zakonnik z Romea sługą; KAPULET.
W krwi nasza córka! Nieba! O żono! PANI KAPULET.
Biada! ten widok śmierci jak dzwon, (wchodzi MONTEGO i inni.)
XIĄŻE.
Przystąp, Montego, z boleścią serca MONTEGO.
Żona skonała nocy téj, biada! XIĄZE.
Patrz, a obaczysz. MONTEGO.
Synu nie dobry, mnie wprzódy w grobie XIĄŻE.
Wstrzymaj na chwilę swe użalenia, WAWRZYNIEC.
Jestem najwięcéj, najmniéj zrobiwszy, XIĄŻE.
Powiedz, jak możesz niewinność dowieść. WAWRZYNIEC.
Krótko opowiem, krótkie me życie Pan dla wyrwania troski z pamięci, XIĄŻE.
Zawsześ był znany jak świątobliwy. — BALTAZAR.
Panum o śmierci Julii doniósł; XIĄŻE.
Podaj mi pismo, niechaj obaczę. — PAŹ.
Składał dla pani kwiecie na grobie; XIĄŻE.
Pismo potwierdza xiędza zeznania, Zabić miłością wasze wesele? KAPULET.
Bracie Montego, podaj mi rękę; MONTEGO.
Więcej dać mogę, KAPULET.
Równie bogaty obok swéj żony XIĄŻE.
Ranek ten ojcem posępnej zgodzie;
|
W mieście Weronie dwa wielkie domy Montecchi i Capelletti oddawna pałały ku sobie nienawiścią która często była przyczyną krwawych utarczek na ulicach pomiędzy krewnémi dwóch nieprzyjaznych rodzin. Alberto della Scala, dożywotni władzca Werony, próżno usiłował zaprowadzić zgodę, jednak dokazał tego, jak pisze historyk Werony Girolamo della Corte, z którego bierzemy to opowiadanie, ze młodzi ustępowali starszym, dawali i odbierali wzajem powitanie.
W roku 1303 za panowania Bartłomieja della Scala, wybranego na rządzcę dożywotniego po śmierci jego ojca Alberta, zdarzyło się, ze Anton o Capelletto, głowa całéj swojéj rodziny, wydał w czasie karnawału ucztę wielką, na którą zaprosił znakomitszą części szlachty werońskiéj. Romeo Montecchio, liczący sobie rok dwudziesty piérwszy, jeden z najurodziwszéj i najmilszéj młodzieży Werony, udał się także na tę biesiadę w towarzystwie kilku przyjaciół w masce. Po niejakim czasie zdjął maskę i usiadł w miejscu, z którego mógł wszystkich widziéć i sam być widzianym. Bardzo się wszyscy dziwili nad jego śmiałością, że się odważył wejść w pośród swoich nieprzyjaciół, lecz że był młody i w obejściu się bardzo przyjemny, nie obracali tyle uwagi na niego, powiada dziejopis, ileby pewno zwrócili, jeśliby był starszy wiekiem. Jego i Julii oczy natychmiast się zbiegły, a uderzone wzajemnym podziwem nie przestawały się patrzéć na siebie. Uczta kończyła się tańcem dal capello, jak powiada Girolamo, jedna z kobiet wzięła w taniec Romea, który potańczywszy z nią chwilę i korzystając ze swego wprowadzenia w koło bawiących się, wziął Julię z drugim tańczącą. Jak tylko uczuła dotknięcie jego ręki, rzekła: „Błogosławione przyjście twoje!“ — A on ściskając jéj rękę zapytał: „Jakież błogosławieństwo pani przynoszę?“ — Na to uśmiéchając się odpowiedziała: — „Niech się pan nie dziwi, że błogosławię jego przyjście, bo Markurio długo tu mię ziębił, a pan swoją grzecznością rozgrzewasz,“ (ten młody Markurio, kochany od wszystkich dla przyjemności swego dowcipu, zawsze miał ręce zimniejsze od lodu). Na te słowa rzekł Romeo: — „Nadzwyczaj jestem szczęśliwy, jeśli w czemkolwiek jéj mogę usłużyć.“ Taniec się kończył i Julia mogła mu tylko powiedziéć: „Niestety, więcéj jestem twoją jak moją.“ Romeo często udawał się w małą uliczkę, na którą wychodziły okna Julii: jednego wieczoru poznała go po czychaniu, czy po innym znaku, i otworzyła okno; przywitali się jak najgrzeczniéj, (cortesissimamente), i długo rozprawiając o swojej miłości, postanowili się pobrać bez względu na wszelkie następstwa, za pomocą brata Lonarda Franciszkana, co był wielkim teologiem, filozofem, dziwnym dystyllatorem, biegłym w czarnoxięztwie i spowiednikiem prawie całego miasta. Udał się do niego Romeo, a zakonnik mając na względzie wziętość, jakąby pozyskał nie tylko u władzcy dożywotniego, ale u wszystkich, przez połączenie i pogodzenie tych dwóch domów, skłonił się na prośbę kochanków. W czasie postu, kiedy spowiedź nakazana, Julia idzie ze swoją matką do kościoła Ś. Franciszka w cytadelli, staje piérwsza przy konfessionale, po którego drugiéj stronie już był Romeo, co przyszedł także ze swoim ojcem; xiądz połączył ich ręce szlubem przez otwarte pierwéj konfessionału okienka. Potém, za pomocą zręcznéj staruszki, bawiącej w domu Julii, nowożeńcy przepędzili całą noc razem w ogrodzie jéj ojca.
Tym czasem po wielkanocy liczna banda Kapelletów spotkała niedaleko od bramy werońskiéj kilku Montekkiów i napadła na nich, zagrzana przez stryjecznego brata Julii Teobalda, który widząc, że Romeo wszelkie czyni usiłowanie, aby pohamować tę bitwę, natarł na niego i zmusił do walki, a w niéj sam padł trupem, pchnięty w gardło mieczem przeciwnika. Romeo został za to zabójstwo wygnany, a Julia wkrótce potem widząc się zmuszoną drugiego poszlubić, udała się po radę do brata Lonarda, który dał jej proszek taki, że po zażyciu ma się zdawać umarłą i będzie zaniesioną do familijnego grobu, co znajdował się w kościele klasztoru Lonarda, a ten miał przyjść dla dobycia jéj z grobu i przebraną zaprowadzić do Mantui, gdzie był Romeo, którego o wszystkiém przyrzekł zawiadomić.
Tak tedy szły rzeczy jak przepowiedział Lonardo, ale Romeo dowiedziawszy się ze strony o śmierci Julii, przed odebraniem listu zakonnika, udał się do Werony z jednym sługą, uzbrojony w gwałtowną truciznę otworzył grób, zrosił łzami ciało Julii, wypił truciznę i umarł. Wkrótce Julia obudziła się, a widząc martwego Romea i dowiedziawszy się od zakonnika, który tylko co przybył, o wszystkiém co się zdarzyło, w gwałtownéj boleści nie mogąc wyrzec ani słowa, padła martwą na łono Romea,[42]
To zdarzenie jako prawdziwe opisuje Girolamo della Corte; utrzymuje, ze często widział Julii i Romea grób, który wznosząc się nieco nad ziemią przy krynicy, służył za miejsce do umycia się sierotom domu Ś. Franciszka tam zbudowanego. Dodaje jeszcze, że Gerardo Boldiero jego wuj, który go wodził na ten grób, pokazywał mu w jednym kącie muru przy klasztorze Kapucynów miejsce, skąd, jak słyszał, przed wielu laty pierwéj wydobyto szczątki Julii i Romea z wielu innemi. Kapitan Breval w swoich podróżach także powiada, że widział w Weronie 1762 roku starą budowę będącą wówczas domem sierot, w któréj, wedle świadectwa jego przewodnika, miał się znajdować grób Julii i Romea, ale go już wtedy nie było.
Shakspeare nie z historyi Girolama della Corte wziął osnowę trajedyi: bo ta sztuka wyszła w 1579 roku, a dzieło della Corte, mające się składać z 22 xiąg było przerwane śmiercią autora na dwudziestéj xiędze i 1560 roku, skąd jasno się pokazuje, że della Corte pisał lat kilka późniéj. Nadto czytamy w przemowie wydawcy, ze śmierć Girolama była poprzedzona długą chorobą, że przejrzenie dzieła, którego autor nie mógł wykończyć, wiele czasu zabrało i nareście, że processy cywilne i kryminalne, które prowadził wydawca, nie dozwoliły mu ogłosić tego dzieła tak prędko jakby żądał: tym sposobem Historya Girolama była drukowana po niemałym przeciągu czasu od jego śmierci, a wydanie z roku 1594 wedle wszelkiego prawdopodobieństwa jest pierwsze. Ale dzieje Romea i Julii nadto głośne w Weronie, posłużyłby już za przedmiot do noweili którą ułożył Luigi da Porto i ogłosił 1535 roku, sześć lat przed swoją śmiercią, pod tytułem La Giulietta w Wenecyi. Z téj nowelli kilkakrotnie przedrukowanej, tłumaczonej, naśladowanej w wielu językach, zrobił angielskie poema Arthur Brooke i z niego Shakspeare niezawodnie ułożył swoją trajedyę. Naśladowanie zupełne. Julia w poemacie i nowelli Ludwika da Porto zabija się sztyletem Romea, a nie umiéra ze smutku jak w historyi: ale to rzecz szczególna, że Arthur Brooke i Shakspeare, co się pilnie trzymali nowelli, kładą śmierć Romea przed obudzeniem się Julii, kiedy u Ludwika da Porto umiéra po jej ocknieniu się i po rozmowie z nią bolesnej i pożegnalnéj. Zarzucano naszemu dramatyście, że nie wziął téj okoliczności, któraby mu dostarczyła scenę bardzo patetyczną i stąd powszechnie wniesiono, że nie znał téj nowelli, choć była przełożona na język angielski. Jednak niektóre okoliczności naprowadzają nas do wierzenia, że Shakspeare znał tę nowellę, a do opuszczania téj ostatniéj rozmowy kochanków mógł mieć wiele powodów. Zapewne Arthur Brooke wiedział o historyi prawdziwéj, a jako współczesny mógł to objawić naszemu poecie, który miał za powinność trzymać się podania historycznego. Ale to najpewniej główną było przyczyną, że Shakspeare nigdy, żadnych mocnych postanowień nie poprzedza długą mową, bo słowa, powiada Makbet, ostudzają uczynek. Jeśliby Julia w piérwszej chwili nieszczęścia rozwodziła się w żalach, toby może później nie miała mocy odebrania sobie życia. Garrik to widzenie się przedśmiertne kochanków dorobił; scena czuła: ale, jak się można spodziewać było, to wszystko za nadto mdłe i słabe w porównaniu okropnego położenia kochanków.
Można zauważyć, ze krótka mowa Julii w ostatniej chwili, i Romea, kiedy się dowiedział o mniemanéj śmierci Julii, zupełnie się sprzeciwia sposobowi wysłowienia się w całej sztuce. Shakspeare starał się przejąć tę obfitość mówienia, która stanowi charakter włoskich ludów: postrzegamy to w narzekaniach rodziców nad śmiercią Julii, gdzie słowa liczne płyną na oddanie jednej i téj samej myśli. Znać, ze Shakspeare przynajmniej w przekładach czytał włoskich poetów; te ustawiczne concetti, z których osnuta cała mowa tej sztuki, te ciągle porównania do słońca, kwiatów i gwiazd, chociaż pełne wdzięku, pokazują umyślne naśladowanie stylu sonetów i najrzetelniéj oddają koloryt włoski. Że zaś sonety po większej części są u nich płaczliwe, dla tego Shakspeare szczególniej nastroił na ten ton rzewnej exaltacyi narzekania kochanków. Wyrażenie ich krótkiego szczęścia nadewszstko w ustach Julii oddycha zachwycającą prostotą, a kiedy uczucia zapalają się prawdziwą energią, kiedy wreście poeta zdobędzie położenie rzeczywiście traiczne, wtedy idzie za własnym popędem, i te osoby, którym zawsze, jak mówi Johnson zostawiał concetti w ich biedzie, nie mają ich, albo przynajmniéj bardzo rzadko, kiedy nieszczęście całą swą potęgą uderzy. Wyobraźnia bowiem przestaje igrać; sama nawet namiętność ustępuje miejsca uczuciom gwałtownym; a Julia, ta chciwa kochanka rozkoszy i miłości, zaledwie została zagrożoną niebezpieczeństwem złamania wiary, o niczem innem nie myśli, tylko, aby się niezmazaną zachować dla drogiego Romea. Zresztą, jak można zauważyć, Julia Shakspeara nawet w swojém oddaniu się więcéj skromna, jak Julia historyi, do któréj się autor pilnie stosował.
Zakochanie się Romea w Rozalindzie, wymyślił Luigi da Porto, a poemat angielski zachował. Ta miłość sprawuje, że pierwsze akty nie są tak zajmujące, dla tego wyrzucano to jako błąd naszemu traikowi, ale Shahspeare użył jéj na wyraźniejsze odbicie tego nagiego i gwałtownego charakteru, co tak właściwy namiętnościom włoskiego klimatu. Do przedstawienia roli Merkucia podały myśl następne słowa poematu Arthura Brooke:
„Dworak, co gdzieby nie był, zawsze wysoko ceniony, w mowie grzeczny, przyjemny i dowcipny: a jak lew byłby śmiały w pośród baranków, tak wpośród wstydliwych dziewcząt Merkucio był śmiały.“[43]
Taki bez wątpienia był ton modny za czasów dramatysty i w Merkuciu przedstawił nam typ przyjemnego i miłego człowieka. Jednak znać, ze wyszydzenie tonu dworskiego wiele go kosztowało, i Dryden przytacza podanie swego czasu, jakoby Shakspeare mówił, że był przymuszony zabić Merkucia w trzecim akcie, z obawy, aby go samego nie zabił; ale Merkucio zawsze miał stronnikami wielu Anglików i Johnson surowo obchodzi się z Drydenem za kilka słów ubliżających miłemu Merkuciu, kiedy mówi: te żarty są może często wyższe nad pojęcie Drydena. Widoczna rzecz, ze Shakspeare umyślnie hojną dłonią rzucał ten koloryt sonetowy, bogaty w konczetti i pełny exaltacyi, kiedy Lonardo mówi do Romea: „Mój synu, mów po prostu.“ Franciszkan przedstawia charakter mądrego człowieka i jego mowy tyle są proste, ile w jego czasach godziło się być prostym filozofowi. Rola Mamki, jest to charakter tak prawdziwy i tak doskonale oddany; że bez ochyby należy do najpiękniejszych osób, jakie utworzył tylko jeniusz naszego poety i tym bardziéj trudny do przedstawienia, im się prostszym i pozbawionym pewnych zasad wydaje.
W tej sztuce prócz tego uroku, co prawie przenosi nas we włoskie strefy, napotykamy często, osobliwie w roli Romea i Julii, wiérsze najtkliwsze i najpiękniéjsze, jakie kiedy wyszły z pod pióra naszego dramatysty. Rym w téj sztuce często używany, jest także hołd krainie i obyczajom włoskim. F. Guizot.
Znakomity nasz pisarz w swoich Wędrówkach literackich pod artykułem Romeo i Julia zrobił z nowelli Ludwika da Porto piękny wyciąg, którego porównanie z tą trajedyą będzie zajmujące, chociaż, jak sądzę, nie w tym względzie, aby się przekonać wiele cudzego, a wiele swego w naszym dramatyku, ale raczéj, aby się nauczyć, jak jeniusz poety umiał korzystać z tego prostego opowiadania; takowe porównanie nie tylko nie będzie szkodliwe dla niego, ale owszem wyświeci jego twórczy talent. Prawda, że cały wypadek wzięty z poematu Pana Brooke, czyli z powieści da Porto, lecz tu właśnie dziwić się potrzeba, jak w te porozrzucane i martwe nowelli posągi, wlał duch i życie: na jego rozkaz czarnoxiezki powstały z grobów wszystkie osoby, a te charaktery, te obyczaje, ten głos najżywszéj namiętności; nadały im życie nieśmiertelne. Ja w Szekspirze nigdy nie uważam za rzecz główną samą osnowę, albo treść sztuki; ale charaktery, które są jego własném dziełem, ale ten dziwnie wierny obraz natury, co nas swoją prawdą zdumiéwa. Wszystkie znakomitsze dzieła swoje budował na kronikach, które mu służyły za płótno dla rozwinięcia na niém żywego malowidła twórczym pędzlem. I w tém nawet widzę jeniusz poety, bo odgadł tę sprężynę serca ludzkiego, że nas więcéj zajmuje rzecz oparta na historyi; sama fikcia może zrobić wrażenie na chwlię, ale potém ginie, kiedy zważymy, że tego nigdy nie było; stąd po przeczytaniu dzieła poetycznego, lubimy czytać tę historyę na któréj było usnute, aby się więcéj o prawdzie przekonać: tak prawda zawsze nam się podoba! W każdym podobnym utworze miał Shakspeare na pilnéj uwadze i pamiątki historyczne i samą ludzką naturę ze zwykłym torem rzeczy ziemskich, ztąd wszystkiemu co brał, nadawał tak piętno własne, że w nim nie ma nic cudzego, ztąd wszystko ożywiał, stąd wypłynął ten systemat sprzeczności i mieszaniny wielkich rzeczy z drobnémi i smutnych ze szmiesznémi, bo tak się dzieje na świecie. Niech co chcą mówią Francuzi, sądzę jednak, że może nigdy, a przynajmniéj nie łatwo znajdzie się podobny dramatizator kronik: nie mówię tego, jak dawniéj o Horacym prawili nam po szkołach, że nigdy nie może się znaleść podobny jeniusz, ale zdaje mi się, że wiek dramatów, albo przynajmniéj dawna ich forma przeszła, ze tylko pod inną całkiem postacią może się dzisiaj zjawie jemusz.
Co się tyczy rozmów Julii i Romea ani Panu Wolterowi, którego dowcip satyryczny tak się znał na wszystkich uczuciach przechodzących egoizm, jak i na uczuciu religijném, ani Panu de Balzac, co chce to wszystko podać za ironią miłości, nie uwierzę z Panem Kraszewskim, a nie tylko dla tego, że wielki jeniusz nie wytrwa tak długo w żarcie i ze sam koniec inaczéj dowodzi; ale że wedle mego przekonania gwałtowne uczucia, osobliwie miłości, wywnętrzają się ledwie nie zawsze z pewną przesadą; mamy tego codzienne dowody, bo proszę tylko posłuchać jak każdy młody kochanek exaltowany wynosi swoję Dulcynellę z Tobozo. Zdaje się, że wszelka exaltacia, oparta tylko na prawdziwej miłości, nie może się nazwać przesadą: a tém bardziéj, jeśli to zastosujemy do Włochów. Wprawdzie możemy inaczej sądzić w stanie spokojnym, bo przesadą i niedorzecznością zdają s:ę nam często słowa i sprawy zakochanych, to téż nawzajem miłość ma za nic świat i wszystkie jego najpożyteczniejsze zajęcia, głupstwem nazywa. Jeżeli w nowelli są rozmowy proste i rozumne, to bardzo naturalnie, bo na zimno pisał Luigi da Porto: trzeba było poetyckiéj, twórczej zdolności przeniesienia się w położenie osób, aby ich miłość oddać. Nie mogę się wstrzymać od przytoczenia słów w tym względzie Pana Mich. Gra... „Pogodziłem się z tą włoską przesadą romansowych rozmów Romea i Julii. Alboż tak nie mówiono? To nie autor wymyśla te napuszone słowa, ażeby szczupłą myśl i zimne uczucia jakkolwiek zamaskować, to właśnie język dworny i zalotny, brzmiący istotnie po marmurowych schodach i gankach pałaców włoskich. Język ten pełen konczettów nie jest to nasz język mistyczny, któryby omglił uczucia wprowadzonych na scenę osób, to szyba szklanna, za którą jeszcze lepiéj widać jasne fizyognomie i otwarte serca.“ Słusznie może każdy znawca naszego poety, powtórzyć słowa P. Kraszewskiego: „Jeżeli jego jeniusz nie przeżyje swoją sławą XIX wieku, nie wiem czyj potém odważy się prosić o nieśmiertelność.“
SEN
W WIGILIĄ Ś. JANA.
ПЕЧАТАТЬ ПОЗВОЛЯЕТСЯ
Съ тѣмъ, чтобы по отпечатаніи представлено были въ Ценсурный Комитеть три экземпляра. — Кіевъ, Мая 9-го дня 1839 года. Ценсоръ О. Новицкій.
JW. HRABIEMU
HENRYKOWI
RZEWUSKIEMU
Poświęca Tłumacz z prośbą, aby dłużej nie taił światu swoich głębokich pomysłów i czarujących obrazów przeszłości.
OSOBY.
TEZEUSZ, xiąże ateński.
FILOSTRAT, Mistrz zabaw na dworze Tezeusza. OBERON, król duchów.
Inne duchy usługujące swojemu królowi i królowéj. (Scena w Atenach i pobliskim lesie).
AKT I.
SCENA PIÉRWSZA.
Ateny, pokój w pałacu Tezeusza.)
Wchodzą: TEZEUSZ, HIPOLITA, FILOSTRAT i ŚWITA.
TEZEUSZ.
Ślubu godzina, piękna Hipolito, HIPOLITA.
Cztéry te dzionki prędko noc pogrzebie; TEZEUSZ.
Pójdziesz, Filostracie, Zbudź wesołości lekki duch i żwawy; (wychodzi Filostrat.)
Miecz, Hipolito, prośbą był miłośną,[44] (Wchodzą: EGEUSZ, HERMIA, LYZANDER i DEMETRIUSZ.) EGEUSZ.
Sławny nasz xiąże, szczęście niech ci służy! TEZEUSZ.
Dzięki ci składam; cóż nowego słychać? EGEUSZ.
Skarżyć przychodzę nader niespokojny Cackiem, pierścionkiem, kwiatkiem i łakocią; TEZEUSZ.
Hermio, cóż to? pomyśl dziéwczę młode: HERMIA.
Równie Lyzander. TEZEUSZ.
Temu nie zaprzeczam: HERMIA.
Oby mój ojciec patrzał moim wzrokiem. TEZEUSZ.
Raczéj powinnaś widziéć jego okiem. HERMIA.
Proszę, łaskawy xiąże, mnie przebaczyć. TEZEUSZ.
Lub ci otworzy grób ciemne podwoje, HERMIA.
Kwitnąc i ginąc tak, mój xiąże, pragnę, TEZEUSZ.
Namyśl się jeszcze do bliskiego nowiu, DEMETRYUSZ.
Hermio słodka zmień postanowienie. — LYZANDER.
Demetryuszu, ojcaś ulubiony, EGEUSZ.
Prawda, szyderco, lubi go ma dusza; LYZANDER.
Xiąże, równego jestem jemu rodu, Żeś ty Helenę zwiódł, Nedara córkę; TEZEUSZ.
Prawda, słyszałem o tém bardzo wiele; EGEUSZ.
Rozkaz pełnimy chętnie i z rozkoszą. (Wychodzą: Tezeusz, Hipolita, Egeusz, Demetrjusz i Świta.) LYZANDER.
Cóż ci kochanko? czegoż zbladło lice? HERMIA.
Braknie im deszczu; choćby me zrzenice LYZANDER.
Z tego, niestety, co czytałem kiedy, HERMIA.
Męka być wyższéj niższych niewolnicą! LYZANDER.
Lub źle dobrani wielką lat różnicą; HERMIA.
Grób to, jak młodość ze starością skuta! LYZANDER.
Albo też krewni do małżeństwa wloką; HERMIA.
Piekło, jak obce czyni wybór oko! LYZANDER.
Albo jeżeli miłość serca sprzęże, HERMIA.
Wiernym kochankom gdy los zawsze sprzeczny, Jak za miłością nieszczęśliwą idą LYZANDER.
Dobrze to, ale słuchaj mię, kochanko; HERMIA.
Dobry mój Lyzandrze! LYZANDER.
Słowa dotrzymaj: patrz, Helena idzie. (wchodzi HELENA.)
HERMIA.
Piękna Heleno, gdzież cię wiodą nieba? HELENA.
Piękna? — odwołać słowo to potrzeba. HERMIA.
Groźno nań patrzę, lecz mu jestem miłą. HELENA.
Oby mój uśmiéch był z twych gniewów siłą. HERMIA.
Klnę go, lecz zawsze nie przestaje lubić. HELENA.
Oby me modły mogły tém się chlubić. HERMIA.
Więcéj nie cierpię, więcéj za mną goni. HELENA.
Więcéj go kocham, tym on więcéj stroni. HERMIA.
Wierz mi nie z mojéj jego szał przyczyny. HELENA.
Z twojéj piękności, bodaj z méj był winy! HERMIA.
Ciesz się bo z oczu straci moje lice; LYZANDER.
Tobie odkrvjem nasz;} tajemnicę. HERMIA.
W lasku tym, kędy ja i ty zwyczajnie Tam z Atenami miłość nas rozdzieli, LYZANDER.
Hermio, dobrze. (wychodzi Hermia.) (wychodzi.)
HELENA.
Jedni są w trosce, drudzy tchną rozkoszą. Hermii ujrzał wzrok ognisty, miły,
SCENA DRUGA.
(Ateny, izba w chałupie )
Wchodzą: STRUG, WĄTEK, DUDA, RYJ, TOPOR, NIEBORAK, TOPOR.
Całaż nasza kompania zebrana? WĄTEK.
Będzie najlepiéj wyzywać wszystkich jednego po drugim wedle spisu. TOPOR.
Oto rejestr imion wszystkich osób, którzy w całych Atenach uważają się za zdatnych do grania w naszej krotochwilnej sztuce, w obec xięcia i xiężny, na ich weselu w nocy. WĄTEK.
Naprzód, dobry Pietrze, powiedz nam tytuł sztuki, a potém przeczytasz imiona aktorów: i tak przystępuj do rzeczy. TOPOR.
Zgoda, tytuł naszéj sztuki jest: — Okropnie lamentująca komedyja i najokrutniejsza śmierć Pyrama i Tuby.[47]WĄTEK.
Uręczam was, że dobra sztuka i pocieszna[48]. Teraz dobry Pietrze wyzywaj wedle spisu aktorów: mości panowie, uszykujcie się rzędem. TOPOR.
Proszę, niech każdy odzywa się jak zawołam. — Mikołaj Wątek, tkacz. WĄTEK.
Jestem: powiedz jaką mam rolę i kontynuj. TOPOR.
Ty Mikołaju Wątku jesteś zapisany w roli Pyrama. WĄTEK.
Cóż to Pyram? kochanek, czy tyran? TOPOR.
Kochanek, który się zabija z miłości w najchwalebniéjszy sposób. WĄTEK.
Doskonale oddanie roli będzie wymagało łez trocha. Jeśli tak przedstawię, niechajże publiczność pilnuje swoich oczu; wzruszę burze, nawałnice i potrafię jak potrzeba uboléwać. Teraz czytaj innych. — Jednak główny mam pociąg do roli tyrana. Mógłbym wyśmienicie i osobliwie grać Herkulesa, albo zawadjakę, co wszystko rozdziéra w sztuki i tłucze na miazgi.[49] „Szumnie rycząc głaz To śmiało! — Teraz wyzywaj resztę aktorów. — Oto wena Herkulesa, wena tyrana, kochanek cóś bardziéj ubolewającego. TOPOR.
Franciszek Duda, organista. DUDA.
Jestem, Pietrze Toporze.TOPOR.
Musisz wziąć rolę Tisby. DUDA.
Cóż, to Tisbe? błędny rycerz? TOPOR.
Jest to panna, co musi kochać Pyrama. DUDA.
Dalibóg, nie każcie mi grać rolę kobiéty, bo już mam brodę. TOPOR.
Wszystko jedno, będziesz grał w masce, a możesz tak cienko mówić jak zechcesz.[51] WĄTEK.
I ja mogę wdziać maskę, pozwólcie mnie grać Tisbę. Będę mówił monstrualnie cienkim głosem: — „Tisbe, Tisbe, — Ach, Pyramie, mój kochanku drogi; twoja Tisbe droga! i dziewczyna droga! TOPOR.
Nie, nie; musisz grać Pyrama, a Duda weźmie rolę Tisby. WĄTEK.
Dobrze, daléj. TOPOR.
Robert Nieborak, krawiec.NIEBORAK.
Jestem, Pietrze Toporze. TOPOR.
Robercie Nieboraku będziesz groł rolę matki Tisby. — Tomasz Ryj, kotlarz. RYJ.
Jestem, Pietrze Toporze. TOPOR.
Przedstawisz ojca Pyrama; ja sam ojca Tisby, a Strug stolarz Lwa. Otóż spodziéwam się, że dobrze podzielone role. STRUG.
Czy masz napisaną lwa rolę? — jeśli masz, proszę cię daj wcześniej bo u mnie pamięć tępa. TOPOR.
Och, możesz improwizować, bo tylko oto rzecz idzie, aby ryczéć. WĄTEK.
Pozwólcie, że będę także grał lwa; tak zaryczę, że serce słuchaczów dziwnie się uweseli; tak zaryczę, że sam xiąże powié: niech jeszcze ryczy, niech jeszcze ryczy. TOPOR.
Jeśli za nadto rykniesz i przestraszysz xiężnę i panie tak, że aż narobią krzyku, to niezawodnie tego dość będzie, aby nas wszystkich powiesili. WSZYSCY.
Wszystkich co do mulki synów naszych matek za to powieszą. WATEK.
Zgadzam się, przyjaciele, że za przestraszenie pań aż do stracenia przytomności, bez żadnego skrupułu wszystkich powieszą: ale tak mój głos poforsuję, ze zaryczę tak pięknie jak ssący pierś gołąbek; zaryczę jakbym był słowikiem. TOPOR.
Nie możesz miéć innej roli tylko Pyrama; bo Pyram ładnéj twarzy i tak piękny mężczyzna, jakiego tylko czasem można widziéć na przechadzce latem; bardzo przyjemny i grzeczny kawaler, przeto musisz koniecznie grac rolę Pyrama. WĄTEK.
Dobrze: podejmuję się. Jaka broda będzie najstosowniejsza do mojéj roli. TOPOR.
Jaka chcesz. WĄTEK.
Będę grał albo z brodą koloru słomianego, albo z brodą ciemno-pomarańczową, albo purpurową, albo francuzkiéj czarności.[52] TOPOR.
Niektórzy z was na francuzkich łysinach ani włoska nie mają.[53] — Ale panowie, oto są role. Proszę, błagam i zaklinam, abyście się ich nauczyli na pamięć. Jutro wieczorem zejdziemy się w pałacowym lesie o pół mili od miasta przy świetle xiężyca; tam uczynimy próbę; bo jeśli zbierzemy się w mieście, to mnóstwo ciekawych będzie nas szpiegowało i wszystko się odkryje. Tymczasem ułożę spis artykułów potrzebnych do przedstawienia naszej sztuki. Proszę tylko przyjść jutro niezawodnie. WĄTEK.
Przyjdziemy: tam powtórzymy wolniéj i śmieléj. Przyłożcie starań, aby się wydoskonalić. Żegnam was. TOPOR.
Zbierzem się przy dębie xięcia. WĄTEK.
Dość! Będziem, czy się łuk zerwie czy nie zerwie.[54] (wychodzą.)
AKT II.
SCENA PIÉRWSZA.
(Las blisko Aten.)
Wchodzi DUCH z jednej strony, a z drugiej PUK.
PUK.
Jakże to duchu! w którą dążysz stronę? DUCH.
Przez pagórki, przez doliny, Plamka rubin, duchów datek, PUK.
Król się tu hucznie całą noc zabawi; DUCH.
Jeśli twa postać mnie nic oszukiwa, Zjadasz śmietanę, kręcisz czasem żarna, PUK.
Ten sam co do joty;[60] Za trójnożnego gdy mię weźmie stołka, DUCH.
Ach! i królowa w zléj przychodzi porze! (Wchodzą: OBERON ze swoim dworem z jednéj strony, a z drugiéj TITANIA ze swoją świtą.) OBERON.
Złe to spotkanie przy xiężyca świetle, TITANIA.
Czyliż tu zazdrosny OBERON.
Stój, kapryśnico, wszakże mężem jestem. TITANIA.
Tak, na nieszczęście jestem twoja żona: Lubka w bucikach, pyszna Amazonka, OBERON.
Jak się nie wstydzisz mnie spotwarzać za to, TlTANIA.
Twoja to zawiść kreci bicze z piasku; Bydła pomorkiem kruki wypasione: Z naszéj pochodzą kłótni i niezgody. OBERON.
Skończyć te wszystkie biédy w twojéj woli: TITANIA.
Nie troszcz się daremnie, OBERON.
W lasku tym bawić jak zamyślasz wiele? TITANIA.
Aż Tezeusza skończy się wesele. Proszę cię z nami; gdy ci nie przyjemnie, OBERON.
Daj mi chłopczyka, pójdę zaraz z tobą. TITANIA.
Za twe królestwo nie dam. — Duchy, daléj! (wychodzi Titania ze swym orszakiem.)
OBERON.
Dobrze, pospieszaj: lecz nim wyjdziesz z gaju Gwiazdy niektóre spadły z sfer szalenie, PUK.
Pomnę. OBERON.
Wtedy widziałem, ty nie mogłeś widzieć, PUK.
Biegu przepaskę nadani ziemskiéj bryle OBERON.
Jak dostanę soku, (wchodzi DEMETRYUSZ, a za nim HELENA.)
DEMETRYUSZ.
Nie kocham ciebie, przeto nie goń za mną. HELENA.
Ciągnie twe serce jako magnes twarde, DEMETRYUSZ.
Czyż cię uwodzę? czyż cię ładną zowię? HELENA.
Przez to się moja miłość więcej wzmaga. DEMETRYUSZ.
Nie budź wściekłości bo cię nienawidzę, HELENA.
Czuję się chorą, kiedy cię nie widzę. DEMETRYUSZ.
Twoich postępków czynność nadto płocha, HELENA.
Cnota cię twoja od wszystkiego wstrzyma. W nocy nie jestem, tak się mnie wydaje, DEMETRYUSZ.
Zaraz ucieknę, wnet się w krzaki schronię. HELENA.
Zwierz serce czulsze, jak twe, nosi w łonie. DEMETRYUSZ.
Nie chcę rozprawiać, odczep się odemnie: HELENA.
Krzywdzisz mię w polu, mieście i kościele. (wychodzą Demetry i Helena.) OBERON.
Nim się ty Nimfo z tm rozstaniesz gajem, (wchodzi PUK.) Witaj wędrowcze! czy przyniosłeś kwiatek? PUK.
Oto go wręczam. OBERON.
Dzięki za ten datek. PUK.
Nie bój się, panie, nie chybię rozkazu. (wychodzą.)
SCENA TRZECIA.
(Inna część lasu.)
Wchodzi TITANIA ze swoim orszakiem.
TITANIA.
Koło i piosnka pięknej duchów nuty! PIEŚŃ.
PIERWSZY DUCH.
Węże z żądłem zbrojném w jad, CHÓR.
Słowik pieniem niech rozczula, II.
DRUGI DUCH.
Świerszczu w inną stronę skacz! CHÓR.
Słowik pieniem niech rozczula, PIERWSZY DUCH.
Spi, do pracy teraz biedz, (wychodzą duchy. Titania spi.)
(wchodzi OBERON.)
OBERON, wyciska sok kwiatu na powieki Titanii.
Co obaczysz przebudzona (wchodzą LYZANDER i HERMIA.) LYZANDER.
Mdlejesz, kochanko, błądząc przez te gaje; HERMIA.
Dobrze, Lyzandcze; znajdźże sobie łoże, LYZANDER.
Spolném węzgłowiem darń ta zostać może; HERMIA.
Jeśli mię kochasz, bądź odemnie zdala; LYZANDER.
Nie gorsz się mową, bo niewinność znaczy; HERMIA.
Pięknie Lyzander syllogizmy składa. Praw przystojności takie rozłączyny LYZANDER.
Do twéj modlitwy moje amen łączę; HERMIA.
Niech da połowę temu, co mnie życzy! (śpią.) (wchodzi PUK.)
PUK.
Cały lasek obiegałem, (Wbiega DEMETRY a za nim HELENA.)
HELENA.
Stój, choćbyś zabił, luby, twoją dłonią. DEMETRYUSZ.
Precz i nie ścigaj przykrą tą pogonią. HELENA.
Ach, nie porzucaj saméj w noc tak ciemną! DEMETRYUSZ.
Stój, bo zabiję, jeśli pójdziesz ze mną. (wychodzi Demetry.)
HELENA.
Tchu mi nie staje z tego polowania! LYZANDER.
Dla cię przez ognie pójdę i otchłanie. (budząc się.) Kędy Demetry? nigdzie się nie schroni. HELENA.
Nie mów tak, panie, niech cię gniew nie zwodzi, LYZANDER.
Hermii luby? — Nie chcę téj dziewczyny, HELENA.
Za cóż na drwiny los mię wskazał twardy? Czyż od jednego kobiéta wzgardzona, (wychodzi.)
LYZANDER.
Nie widziała jéj; niechże spi głęboko; HERMIA, budząc się.
Ratuj, Lyzandrze, ratuj prędko, drogi! (wychodzi.)
AKT III.
SCENA PIÉRWSZA.[65]
(Las. — Królowa duchów leży uśpiona.))
Wchodzą: TOPOR, STRUG, WĄTEK, DUDA, RYJ i NIEBORAK. WĄTEK.
Czyśmy się wszyscy zebrali? TOPOR.
Co do mulki; oto dziwnie stosowne miejsce do naszéj
próby: ta zielona murawa będzie naszym teatrem a te krzaki cierniu posłużą nam za kulisy; tak więc przedstawimy sztukę jakby przed samym xięciem. WĄTEK.
Pietrze Toporze! —TOPOR.
Co powiesz junaku Wątku? WĄTEK.
Są takie rzeczy w téj komedyi Pyrama i Tisby, co się nigdy nie podobają. Naprzód Pyram musi dobyć miecza
dla zabicia siebie; czego damy nie zniosą. Cóż na to mówisz? RYJ.
Dalipan, niebezpieczne okropieństwo! NIEBORAK.
Sądzę, że należy do tego czasu odłożyć to zabójstwo, póki się wszystko nie skończy. WĄTEK.
Broń Boże; — mam sposób, że to będzie dobrze. Napiszcie prolog i niech ten prolog zdaje się mówić, że nic złego nie myślimy czynie z naszemi mieczami, że Pyram nie zabija się rzeczywiście, i dla większego zapewnienia powiedziéć im, że ja Pyram, nie jestem Pyram, ale Wątek tkacz, to ich zupełnie uspokoi. TOPOR.
Dobrze, będziemy mieli taki prolog napisany wierszem w sześciu i ośmiu zgłoskach. WĄTEK.
Nie żałujmy dwóch głosek, niech wszystkie wiérsze będą ośmio-zgłoskowe. RYJ.
Czy się damy lwa nie przestraszą? NIEBORAK.
Za to boję się ręczyć. WĄTEK.
Panowie, tylko sami pomyślcie: wprowadzać, strzeż
Boże, lwa pomiędzy damy, najokropniejsza historya, bo nié ma okropniejszego ptaszka jak wasz lew żywy: przeto pomyślmy co należy zrobić. RYJ.
Więc drugi prolog musi powiedzieć, ze to nie lew. WĄTEK.
Tak, lecz jeszcze musi powiedzieć swoje imie i pokazać pół twarzy z pod szyi lwa: i sam powinien mówić, mówiąc tak, albo w podobnym defekcie, czy efekcie: — Panie, lub piękne panie, życzyłbym wam, albo prosiłbym was, albo błagałbym, abyście się nie bały i nie drżały, bo moje życie macie rękojmią. Jeślibyście myślały, ze tu przychodzę jako prawdziwy lew, jużby było po mnie. Nie, ja nie jestem ta bestya, ale człowiek, jak wszyscy inni ludzie: — i wtedy niech zdoprawdy powié imie swoje; i po prostu niech wyrazi, ze jest Strug stolarz. TOPOR.
Dobrze, tak zrobimy. Lecz jeszcze mamy dwa sęki, to jest, wprowadzić światło xięzyca do pokoju, bo wiécie, że Pyram i Tisbe schodzą się przy świetle xiężyca. STRUG.
Czy będzie miesiąc świécił, jak będziemy grali naszą sztukę? WĄTEK.
Kalendarza, kalendarza! zobaczyć w kalendarzu, znaleść światło xiężyca, znaleść światło xiężyca. TOPOR.
Tak, będzie świecił miesiąc téj nocy. WĄTEK.
Więc zostawić okno otwarte w tym pokoju wielkim, gdzie będziemy grali, a xiężyc może świecie przez okno.TOPOR.
Dobrze; albo raczéj, jeden z nas przyjdzie z widłami i latarnią i powié, ze przychodzi deligurować, albo prezentować osobę xiężyca. Ale oto drugi sęk; musimy miec mur w pokoju wielkim; bo Pyram i Tisbe, powiada historya, rozmawiali przez szparę muru. STRUG.
Jużci muru nie wprowadzić do pokoju? Co mówisz, Wątku? WĄTEK.
Ha! czy jeden czy drugi musi prezentować mur; niechaj ma na sobie trochę wapna, trochę gliny, słowem, trochę go otynkować, a będzie mur wyobrażał; niech trzyma palec tak, a przez szparę pomiędzy palcami Pyram i Tisbe mogą sobie szeptać. TOPOR.
Jeśli to być może, to wszystko dobrze. Teraz niech każde matczyne dziécie siada i recytuje swoją rolę. Pyramie, zaczynasz, a kiedy odrepetujesz swoje, pójdziesz za te krzaki, co uczyni i każdy, stosownie do roli. (wchodzi PUK.)
PUK.
Jaka u licha zgraja tu prostacza TOPOR.
Mów, Pyramie: — Przystąp Tisbe. PYRAM.
Ach! romatycznéj, jak kwiat, Tisbe, woni, — TOPOR.
Aromatycznéj, aromatycznéj. PYRAM.
Aromatycznéj, jak kwiat, Tisbe, woni, PUK, na stronie.
Dziwny Pyram, jaki tu jeszcze nigdy nie grał. (Puk wychodzi.)
TISBE.
Mnie teraz mówić? TOPOR.
Tak, niezawodnie; bo powinieneś wiedziéć, że wyszedł tylko dla zobaczenia co to za hałas, który słyszał i zaraz powróci. TISBE.
Lilii białość ćmisz Pyramie świetny, TOPOR.
Kambiza grobie, człecze! — Ale jeszcze tego nie trzeba mówić; to dopiéro potém odpowiész Pyramowi: jak żak recytujesz na raz całą rolę. Pyramie wychodź, teraz powinieneś odpowiadać po tym słowie rumaku. (Powraca PUK i WĄTEK z oślą głową.)
TISBE.
O! - wierność twa przejdzie wierność i w rumaku.PYRAM.
Gdybym był piękny, zawsze byłbym twój. TOPOR.
O potwór! o cudo! jesteśmy oczarowani. Uciekajmy bracia, uchodźmy bracia! gwałtu! (uciekają wszyscy.)
PUK.
Dobrze, pogonim, w kółko was powiedziem, (wychodzi Puk.)
WĄTEK.
Czego uciekli? To ich sztuka aby mię ztrwożyć. RYJ.
Ach, Wątku, przemieniono ciebie! co ja widzę na twoim
karku? WĄTEK.
Co widzisz? chyba twoją oślą głowę? (Wychodzi Ryj. — Wraca Topor.)
TOPOR.
Zbaw cię, Boże! Wątku! Zbaw cię Boże! przemieniony jesteś. (wychodzi.) WĄTEK.
Widzę ich frantostwo: chcą mnie wystrychnąć na osła, chcą mię przestraszyć jeśli im się uda. Ale nie ruszę kroku z tego miejsca, niech sobie co chcą robią: będę się tu przechadzał i śpiewał, aby słyszeli, że się nie lękam. (śpiéwa.) Z dziobem pozłacanym kos TITANIA, budząc się.
Jakiż to anioł pieniem ze snu budzi? WĄTEK, śpiéwa.
Szczygieł, skowronek i szpak, Bo, istotnie, po jej kukaniu można wiedziéć czy się wyjdzie za mąż, czy będą pieniądze i t. d. TITANIA.
Piękny ziemianie, śpiéwaj jeszcze trocha; WĄTEK.
Sądzę, że do téj miłości zbywa ci na rozumnéj przyczynie: chociaż, prawdę mówiąc, rozum i miłość nie chodzą w parze za naszych czasów: tym większy żal bierze, że nikt z poczciwych sąsiadów nie chce ich pojednać. Wprawdzie i jabym się wydrwił od tego pojednania, bo na co się mieszać w cudze kłótnie.TITANIA.
Jesteś rozumny równie jak nadobny. WĄTEK.
Ni jedno, ni drugie: ale jeślibym tyle miał rozumu, abym potrafił wydobyć się z tego lasu, tobym miał dosyć, jak na własny użytek. TITANIA.
Nie chciéj iść z lasu, z tego nic nie będzie; (wchodzi czterech duchów.)
PIERWSZY DUCH.
Jestem. DRUGI DUCH.
Jestem. TRZECI DUCH.
Jestem. CZWARTY DUCH.
Jestem. WSZYSTKIE.
Gdzie się udać mamy? TITANIA.
Bądźcie dla tego pana dobre, grzeczne; Znosić mu agrest, morwy i morele, PIERWSZY DUCH.
Witaj, śmiertelny! DRUG1 DUCH.
Witaj! TRZECI DUCH.
Witaj! CZWARTY DUCH.
Witaj! WĄTEK.
Dziękuję jasnym panom bardzo serdecznie. — Jakże imię jasnego pana? PAJĘCZYNA.
Pajęczyna. WĄTEK.
Życzyłbym z panem więcej się poznajomić, zacny Pajęczyno: jeślibym sobie skaleczył palec, śmiało się udam do jego łaski. — Jakże imię, dostojny panie? BOBIKWIAT.
Bobikwiat. WĄTEK.
Proszę mię najłaskawiej polecić pani łupince swojej matce, i panu pączkowi swojemu ojcu. Dobry panie Bobikwiecie! życzyłbym także więcéj się z panem zapoznać. — Jakże imie pańskie, jeśli się godzi o to prosić? MUSZTARDA.
Musztarda. WĄTEK
Dobry panie Musztardo doskonale znam pańską cierpliwość; bo ten tchórzliwy bohater, co go nazywają pieczenią, nie mało pożarł pańskiej rodziny. Ręczę panu, że dla jego przyjaźni nie raz się łzami zalałem. Życzyłbym się więcej poznajomić, aby zawsze w porę przychodził kochany pan Musztarda, a nie po obiedzie. TITANIA.
Miéć go pod strażą; wieść do méj ustroni. (wychodzą.)
SCENA DRUGA.
(Inna część lasu)
Wchodzi OBERON.
OBERON.
Jeśli Titania już się obudziła, (wchodzi PUK.)
Otóż mój goniec. — Cóż mój pusty duchu? PUK.
Nasza królowa kocha się w potworze; Właśnie téj chwili, dola tak przyniosła, OBERON.
Lepiéj się stało jakem wyobraził. PUK.
Śpiącegom zastał. — I to ukończono. — (wchodzi DEMETRYUSZ i HERMIA.)
OBERON.
Stój, ten sam idzie młodzian z Aten miasta. PUK.
Nie ten mężczyzna, ale ta niewiasta. DEMETRYUSZ.
Tym, co cię kocha, za cóż gardzisz, droga? HERMIA.
Tylko cię łaję, lecz się bardzo boję, Pewnieś go zabił, on nie przeniewierca; DEMETRYUSZ.
Jak zamordowan, luba ma, przez ciebie: HERMIA.
Cóż jemu z tego? powiédz gdzie on, gdzie? DEMETRYUSZ.
Psómbym na pastwę jego rzucił ciało. HERMIA.
Precz, niegodziwcze, bo już mi nie stało DEMETRYUSZ.
Darmo powstajesz na mnie w mylnym gniewie: HERMIA.
Żyje? czy zdrowy? chciéjże mnie powiedzié |