Sen w wigilią Ś. Jana/Akt III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Sen w wigilią Ś. Jana |
Pochodzenie | Dzieła Williama Shakspeare Tom pierwszy |
Wydawca | T. Glücksberg |
Data wyd. | 1839 |
Druk | T. Glücksberg |
Miejsce wyd. | Wilno |
Tłumacz | Ignacy Hołowiński |
Tytuł orygin. | A Midsummer Night's Dream |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Cały tom pierwszy Całe wydanie |
Indeks stron |
AKT III.
SCENA PIÉRWSZA.[1]
(Las. — Królowa duchów leży uśpiona.))
Wchodzą: TOPOR, STRUG, WĄTEK, DUDA, RYJ i NIEBORAK. WĄTEK.
Czyśmy się wszyscy zebrali? TOPOR.
Co do mulki; oto dziwnie stosowne miejsce do naszéj
próby: ta zielona murawa będzie naszym teatrem a te krzaki cierniu posłużą nam za kulisy; tak więc przedstawimy sztukę jakby przed samym xięciem. WĄTEK.
Pietrze Toporze! —TOPOR.
Co powiesz junaku Wątku? WĄTEK.
Są takie rzeczy w téj komedyi Pyrama i Tisby, co się nigdy nie podobają. Naprzód Pyram musi dobyć miecza
dla zabicia siebie; czego damy nie zniosą. Cóż na to mówisz? RYJ.
Dalipan, niebezpieczne okropieństwo! NIEBORAK.
Sądzę, że należy do tego czasu odłożyć to zabójstwo, póki się wszystko nie skończy. WĄTEK.
Broń Boże; — mam sposób, że to będzie dobrze. Napiszcie prolog i niech ten prolog zdaje się mówić, że nic złego nie myślimy czynie z naszemi mieczami, że Pyram nie zabija się rzeczywiście, i dla większego zapewnienia powiedziéć im, że ja Pyram, nie jestem Pyram, ale Wątek tkacz, to ich zupełnie uspokoi. TOPOR.
Dobrze, będziemy mieli taki prolog napisany wierszem w sześciu i ośmiu zgłoskach. WĄTEK.
Nie żałujmy dwóch głosek, niech wszystkie wiérsze będą ośmio-zgłoskowe. RYJ.
Czy się damy lwa nie przestraszą? NIEBORAK.
Za to boję się ręczyć. WĄTEK.
Panowie, tylko sami pomyślcie: wprowadzać, strzeż
Boże, lwa pomiędzy damy, najokropniejsza historya, bo nié ma okropniejszego ptaszka jak wasz lew żywy: przeto pomyślmy co należy zrobić. RYJ.
Więc drugi prolog musi powiedzieć, ze to nie lew. WĄTEK.
Tak, lecz jeszcze musi powiedzieć swoje imie i pokazać pół twarzy z pod szyi lwa: i sam powinien mówić, mówiąc tak, albo w podobnym defekcie, czy efekcie: — Panie, lub piękne panie, życzyłbym wam, albo prosiłbym was, albo błagałbym, abyście się nie bały i nie drżały, bo moje życie macie rękojmią. Jeślibyście myślały, ze tu przychodzę jako prawdziwy lew, jużby było po mnie. Nie, ja nie jestem ta bestya, ale człowiek, jak wszyscy inni ludzie: — i wtedy niech zdoprawdy powié imie swoje; i po prostu niech wyrazi, ze jest Strug stolarz. TOPOR.
Dobrze, tak zrobimy. Lecz jeszcze mamy dwa sęki, to jest, wprowadzić światło xięzyca do pokoju, bo wiécie, że Pyram i Tisbe schodzą się przy świetle xiężyca. STRUG.
Czy będzie miesiąc świécił, jak będziemy grali naszą sztukę? WĄTEK.
Kalendarza, kalendarza! zobaczyć w kalendarzu, znaleść światło xiężyca, znaleść światło xiężyca. TOPOR.
Tak, będzie świecił miesiąc téj nocy. WĄTEK.
Więc zostawić okno otwarte w tym pokoju wielkim, gdzie będziemy grali, a xiężyc może świecie przez okno.TOPOR.
Dobrze; albo raczéj, jeden z nas przyjdzie z widłami i latarnią i powié, ze przychodzi deligurować, albo prezentować osobę xiężyca. Ale oto drugi sęk; musimy miec mur w pokoju wielkim; bo Pyram i Tisbe, powiada historya, rozmawiali przez szparę muru. STRUG.
Jużci muru nie wprowadzić do pokoju? Co mówisz, Wątku? WĄTEK.
Ha! czy jeden czy drugi musi prezentować mur; niechaj ma na sobie trochę wapna, trochę gliny, słowem, trochę go otynkować, a będzie mur wyobrażał; niech trzyma palec tak, a przez szparę pomiędzy palcami Pyram i Tisbe mogą sobie szeptać. TOPOR.
Jeśli to być może, to wszystko dobrze. Teraz niech każde matczyne dziécie siada i recytuje swoją rolę. Pyramie, zaczynasz, a kiedy odrepetujesz swoje, pójdziesz za te krzaki, co uczyni i każdy, stosownie do roli. (wchodzi PUK.)
PUK.
Jaka u licha zgraja tu prostacza TOPOR.
Mów, Pyramie: — Przystąp Tisbe. PYRAM.
Ach! romatycznéj, jak kwiat, Tisbe, woni, — TOPOR.
Aromatycznéj, aromatycznéj. PYRAM.
Aromatycznéj, jak kwiat, Tisbe, woni, PUK, na stronie.
Dziwny Pyram, jaki tu jeszcze nigdy nie grał. (Puk wychodzi.)
TISBE.
Mnie teraz mówić? TOPOR.
Tak, niezawodnie; bo powinieneś wiedziéć, że wyszedł tylko dla zobaczenia co to za hałas, który słyszał i zaraz powróci. TISBE.
Lilii białość ćmisz Pyramie świetny, TOPOR.
Kambiza grobie, człecze! — Ale jeszcze tego nie trzeba mówić; to dopiéro potém odpowiész Pyramowi: jak żak recytujesz na raz całą rolę. Pyramie wychodź, teraz powinieneś odpowiadać po tym słowie rumaku. (Powraca PUK i WĄTEK z oślą głową.)
TISBE.
O! - wierność twa przejdzie wierność i w rumaku.PYRAM.
Gdybym był piękny, zawsze byłbym twój. TOPOR.
O potwór! o cudo! jesteśmy oczarowani. Uciekajmy bracia, uchodźmy bracia! gwałtu! (uciekają wszyscy.)
PUK.
Dobrze, pogonim, w kółko was powiedziem, (wychodzi Puk.)
WĄTEK.
Czego uciekli? To ich sztuka aby mię ztrwożyć. RYJ.
Ach, Wątku, przemieniono ciebie! co ja widzę na twoim
karku? WĄTEK.
Co widzisz? chyba twoją oślą głowę? (Wychodzi Ryj. — Wraca Topor.)
TOPOR.
Zbaw cię, Boże! Wątku! Zbaw cię Boże! przemieniony jesteś. (wychodzi.) WĄTEK.
Widzę ich frantostwo: chcą mnie wystrychnąć na osła, chcą mię przestraszyć jeśli im się uda. Ale nie ruszę kroku z tego miejsca, niech sobie co chcą robią: będę się tu przechadzał i śpiewał, aby słyszeli, że się nie lękam. (śpiéwa.) Z dziobem pozłacanym kos TITANIA, budząc się.
Jakiż to anioł pieniem ze snu budzi? WĄTEK, śpiéwa.
Szczygieł, skowronek i szpak, Bo, istotnie, po jej kukaniu można wiedziéć czy się wyjdzie za mąż, czy będą pieniądze i t. d. TITANIA.
Piękny ziemianie, śpiéwaj jeszcze trocha; WĄTEK.
Sądzę, że do téj miłości zbywa ci na rozumnéj przyczynie: chociaż, prawdę mówiąc, rozum i miłość nie chodzą w parze za naszych czasów: tym większy żal bierze, że nikt z poczciwych sąsiadów nie chce ich pojednać. Wprawdzie i jabym się wydrwił od tego pojednania, bo na co się mieszać w cudze kłótnie.TITANIA.
Jesteś rozumny równie jak nadobny. WĄTEK.
Ni jedno, ni drugie: ale jeślibym tyle miał rozumu, abym potrafił wydobyć się z tego lasu, tobym miał dosyć, jak na własny użytek. TITANIA.
Nie chciéj iść z lasu, z tego nic nie będzie; (wchodzi czterech duchów.)
PIERWSZY DUCH.
Jestem. DRUGI DUCH.
Jestem. TRZECI DUCH.
Jestem. CZWARTY DUCH.
Jestem. WSZYSTKIE.
Gdzie się udać mamy? TITANIA.
Bądźcie dla tego pana dobre, grzeczne; Znosić mu agrest, morwy i morele, PIERWSZY DUCH.
Witaj, śmiertelny! DRUG1 DUCH.
Witaj! TRZECI DUCH.
Witaj! CZWARTY DUCH.
Witaj! WĄTEK.
Dziękuję jasnym panom bardzo serdecznie. — Jakże imię jasnego pana? PAJĘCZYNA.
Pajęczyna. WĄTEK.
Życzyłbym z panem więcej się poznajomić, zacny Pajęczyno: jeślibym sobie skaleczył palec, śmiało się udam do jego łaski. — Jakże imię, dostojny panie? BOBIKWIAT.
Bobikwiat. WĄTEK.
Proszę mię najłaskawiej polecić pani łupince swojej matce, i panu pączkowi swojemu ojcu. Dobry panie Bobikwiecie! życzyłbym także więcéj się z panem zapoznać. — Jakże imie pańskie, jeśli się godzi o to prosić? MUSZTARDA.
Musztarda. WĄTEK
Dobry panie Musztardo doskonale znam pańską cierpliwość; bo ten tchórzliwy bohater, co go nazywają pieczenią, nie mało pożarł pańskiej rodziny. Ręczę panu, że dla jego przyjaźni nie raz się łzami zalałem. Życzyłbym się więcej poznajomić, aby zawsze w porę przychodził kochany pan Musztarda, a nie po obiedzie. TITANIA.
Miéć go pod strażą; wieść do méj ustroni. (wychodzą.)
SCENA DRUGA.
(Inna część lasu)
Wchodzi OBERON.
OBERON.
Jeśli Titania już się obudziła, (wchodzi PUK.)
Otóż mój goniec. — Cóż mój pusty duchu? PUK.
Nasza królowa kocha się w potworze; Właśnie téj chwili, dola tak przyniosła, OBERON.
Lepiéj się stało jakem wyobraził. PUK.
Śpiącegom zastał. — I to ukończono. — (wchodzi DEMETRYUSZ i HERMIA.)
OBERON.
Stój, ten sam idzie młodzian z Aten miasta. PUK.
Nie ten mężczyzna, ale ta niewiasta. DEMETRYUSZ.
Tym, co cię kocha, za cóż gardzisz, droga? HERMIA.
Tylko cię łaję, lecz się bardzo boję, Pewnieś go zabił, on nie przeniewierca; DEMETRYUSZ.
Jak zamordowan, luba ma, przez ciebie: HERMIA.
Cóż jemu z tego? powiédz gdzie on, gdzie? DEMETRYUSZ.
Psómbym na pastwę jego rzucił ciało. HERMIA.
Precz, niegodziwcze, bo już mi nie stało DEMETRYUSZ.
Darmo powstajesz na mnie w mylnym gniewie: HERMIA.
Żyje? czy zdrowy? chciéjże mnie powiedziéć. DEMETRYUSZ.
Jakąż nagrodzisz słowa te zapłatą? HERMIA.
Mnie nie oglądać dam przywiléj za to. — DEMETRYUSZ.
Darmo ją ścigać w całéj gniewu sile: (kładnie się.)
OBERON.
Cożeś uczynił? pom yłkę niezmierną; PUK.
Nad wszystkiém losu rządzi tu potęga; OBERON.
Prędzéj od wiatru obież wszystkie knieje, PUK.
Lecę już, lecę, patrzaj na mój lot OBERON.
Kwiatku zżółkły i zsiniały (wchodzi PUK.)
PUK.
Pięknych naszych band hetmanie, OBERON.
Na bok! — krzykiem dwojga ludzi PUK.
Dwóch ma kochać się w Helenie; (wchodzi LYZANDER i HELENA.)
LYZANDER.
Jakże! mą miłość masz za sztukę drwienia? Jakże powiadasz, ze na drwiny kłamię, HELENA.
Wyżéj i wyżéj twoja chytrość sięga. LYZANDER.
Jéj przysięgałem w szale i ślepocie. HELENA.
W równymże szale łamiesz przysiąg krocie. LYZANDER.
Wszakże Demetry kocha ją, nie ciebie. DEMETRYUSZ, budząc się.
Heleno! bóstwo, nimfo i niebianko! HELENA.
Piekło, katusza! wszyscy się spiknęli, Nie dośćże, jak wiém, że mię nienawidzisz, LYZANDER.
Nie krzywdź Demetry drwiącą zalecanką: HELENA.
Piérwsi ci drwiarze paplą takie brednie. DEMETRYUSZ.
Hermię trzymaj; zrywam z nią zażyłość; LYZANDER.
Mówi to nie szczérze. DEMETRYUSZ.
Nie śmiéj nie znając méj uwłaczać wierze, (wchodzi HERMIA.)
HERMIA.
Noc ciemna, która gasi władze wzroku, LYZANDER.
Komu iść każe miłość, czyż ma zostać? HERMIA.
Jakaż odemnie miłość ciebie gnała? LYZANDER.
Miłość Heleny pięknej iść kazała, HERMIA.
Tak ty nie myślisz, jak w téj mówisz chwili. HELENA.
Patrzcie, przybyła jedna ze spiskowych! Tyż się zmówiła i spiknęła z nimi, HERMIA.
Na te namiętne słowa jak zdziwiona: HELENA.
Żartem Lyzandra czyś nie nasadziła, HERMIA.
Nic nie pojmuję czego chcesz odemnie. HELENA.
Tak, nie ustawaj, nastrój smutną minkę, LYZANDER.
Czekaj, Heleno, niech się uniewinnię, HELENA.
O przewybornie! HERMIA.
Z niéj tak nie szydź luby! DEMETRYUSZ.
Jak nie uprosisz, zdołam go przymusić. LYZANDER.
Mus twój dokaże tyle co jéj prośby; DEMETRYUSZ.
Kocham cię więcéj, jak on kochać może. LYZANDER.
Jeśli to mówisz, dowiedź tego mieczem. DEMETRYUSZ.
Służę, — HERMIA.
Lyzandrze! gdzie to wszystko zmierza? LYZANDER.
Precz Etiopko! DEMETRYUSZ.
Nie, nie; on udaje, LYZANDER.
Odczep się, kocie; puszczaj mię, bodiaku; HERMIA.
Jakże się stałeś dzikim, skąd ta zmiana, LYZANDER.
Twój luby? precz, Tatarko, preczże HERMIA.
Czy nie żartujesz? HELENA.
Tak oboje drwicie. LYZANDER.
Stoję, Demetry, zawsze przy mém słowie. DEMETRYUSZ.
Chciałbym na piśmie mieć, bo słaba ręka LYZANDER.
Czyż ją zabiję? rzucę? czy uderzę? HERMIA.
Jakież złe gorsze jak nienawiść twoja? LYZANDER.
Tak, na życie moje; Przeto nadzieję i wątpliwość porzuć; HERMIA.
Biada! — Zdrajczyni! zły robaku w kwiecie! HELENA.
Pięknie, przewybornie! HERMIA.
Kukła! dla czego? — Oto więc gra idzie? HELENA.
Proszę, panowie! chociaż drwicie ze mnie, Przeto ze trochę mniéjsza jest odemnie, HERMIA.
Mniéjsza! jeszcze, znowu. HELENA.
Hermio dobra! nie bądź dla mnie srogą. HERMIA.
Oddal się sobie, któż ci iść przeszkadza? HELENA.
Głupie me serce, które tu zostawiam. HERMIA.
Co, przy Lyzandrze? HELENA.
Przy Demetryuszu. LYZANDER.
Nie bój się, tobie złego nic nie zrobi. DEMETRYUSZ.
Pewno nie zrobi, chocbyś chciał z nią razem. HELENA.
Jak się rozgniéwa, chytra i złośliwa; HERMIA.
Znowu maleńka? nicże, tylko mała? — LYZANDER.
Precz, pędraku, karle: DEMETRYUSZ.
Zbyt usłużny jesteś LYZANDER.
Teraz mię nie trzyma: DEMETRYUSZ.
Jakto, za tobą? nie, ja pójdę z tobą. (wychodzi Lyzander i Demetryusz.)
HERMIA.
Jakże, panienko, bitwa ta za ciebie: HELENA.
Groźna twoja postać, (wychodzi.)
HERMIA.
Jestem zdziwiona, nie wiém co powiedzieć. (wychodzi i goni Helenę.)
OBERON.
Twe to niedbalstwo, zawsze myłki robisz. PUK.
Żem się pomylił, wierz mi królu cieniów. OBERON.
Zdatnej do bitwy poszli szukać strony; Aż się na czoła sen, brat smierci, wtłoczy, PUK.
Piękny mój panie, śpieszyć się nam trzeba. OBERON.
Lecz nasze duchy światła się nie zlękną: Blask swój ciskając na Neptuna kraje, (wychodzi.)
PUK.
Górą, dołem, górą, dołem; LYZANDER.
Gdzieżeś Demetry? daj znać głosem mowy. PUK.
Tu, tchórzu czekam zbrojny i gotowy. LYZANDER.
Zaraz przybędę PUK.
Z tego chodź parowu (wchodzi DEMETRY.)
DEMETRYUSZ.
Mów Lyzandrze znowu. PUK.
Tchórzu! przy gwiazdach rolę grasz junacką, DEMETRYUSZ.
Wnet ci kurtę skroje. PUK.
Chodź za mym głosem; zły tu plac na boje. (Wychodzą Puk i Demetryusz. — Wraca LYZANDER.)
LYZANDER.
Biegnie i wzywa mnóstwem swych przechwałek; (Wraca PUK i DEMETRYUSZ.)
PUK.
Ho, ho, ho! tchórzu! gdzieżeś u kaduka? DEMETRYUSZ.
Gdy śmiész, chodź do mnie, znana mi twa sztuka, PUK
Chodź tu, już gotowy stoję. DEMETRYUSZ.
Drwisz, lecz zapłacisz drogo drwinki twoje, Kłaść się jak długi, na to łoże chłodne. — (kładnie się i spi.)
(Wchodzi HELENA.) HELENA.
Nocy męcząca, chciéj swa porę skrócić: (zasypia.)
PUK.
Jednéj braknie, tylko troje; (wchodzi HERMIA.)
HERMIA.
W straszném zmęczeniu, w straszném biéd natłoku, (kładnie się i spi.)
PUK.
Na darninie Niech spłynie (wyciska sok na oku Lyzandra.)
Jak wstaniesz (Wychodzi Puk: reszta spi.)
|
- ↑ Za czasu naszego poety wiele było trup aktorów; czasem pięć teatrów ubiegało się o łaskę publiczności. Niektóre trupy były bardzo proste i bardzo biédne. Cała ta scena zdaje się mieć na celu wydrwienie ich niewiadomości i niezgrabności w sposobach, jakiemi zastępowali brak swojéj dekoracji. Wątek przedstawiał może głowę jakiego współzawodniczego teatru, i dla tego został oślą głową uraczony.