Stuartowie (Dumas)/Tom II/Rozdział XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Stuartowie
Wydawca Merzbach
Data wyd. 1844
Druk J. Dietrich
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Stuarts
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXI.

Lady Lochleven tak była zmieszana ostatniemi wyrazami Marji, że nie tylko nie śmiała nic odpowiedzieć, ale nawet po wyjściu królowéj nie mogła przyjść do siebie. W tym samym czasie usłyszała na dziedzińcu głos Willjamsa, rozkazywał podwoić straże i postawić wartę przy łodziach, co było dowodem że Jerzy Douglas uciekł. W tedy wzniosła oczy ku niebu z nieokreślonym wyrazem wstydu, a jednak dziękczynienia; później wymówiwszy kilka słów niezrozumiałych, wyszła, polecając żołnierzom uprowadzić ranionego współtowarzysza, a intendentowi zamknąć drzwi starannie. Tak więc ten pokój przed chwilą oświetlony i pełen wrzawy, nagle został ciemnym i milczącym.
Po chwili drzwi od sypialni królowéj otworzyły się, i Marja wsparta na swojéj towarzyszce zbliżyła się do okna. Zaledwie rzuciła okiem, wydała krzyk radości i złożyła ręce na znak dziękczynienia; światło jaśniało na wzgórzu, i latarnia zbawienia świeciła w ciemności burzy.
Królowa nie mogła nic więcéj żądać. Wiedziała o tém że raz dostrzeżony zamiar ucieczki, podwoił baczność jéj nieprzyjaciół, i opóźniał na czas prawie nieokreślony inny sposób ocalenia; a więc niemałą był dla niéj radością ten znak jéj stronników, zapowiadający że nadzieja jeszcze nie zupełnie stracona. Prócz tego, do téj nadziei tkliwsze łączyło się uczucie; światło bowiem przekonywało jawnie że Jerzy uszedł niebezpieczeństwa.
Po wszystkich wielkich przesileniach jest chwila spoczynku, w któréj natura zbiera swoje siły przeciw wypadkom mającym nastąpić. Dnia poprzedzającego, tego wieczora kiedy miała bydź wolną, Marja byłaby uważała za męczarnię niepodobną do zniesienia, aby piętnaście dni jeszcze zostać w więzieniu, a w kilka godzin po wypadku któryśmy opowiedzieli, który odtrącił nadzieję, pociechą było dla niéj to niepewne przyrzeczenie oddalonéj ucieczki, któréj już nic dnia w przyszłości nie oznaczało.
Nazajutrz wrzucono kamień z podwórza do mieszkania królowéj. Równie jak pierwszy obwinięty był listem Jerzego Douglas, zawierającym w sobie te słowa:
„Kazałaś mi pani żyć; byłem posłuszny i składam Waszéj Królewskiéj Mości dzięki, żeś mi pozwoliła na nowo narażać życie moje dla ciebie.
„Lecz niestety! niepowodzenie naszego usiłowania na długo pozbawiło nas nadziei uwolnienia Waszéj Królewskiéj Mości; Hamilton, Herris, Argyle, Seyton, i inni sprzymierzeni, zmuszeni byli odesłać do domów żołnierzy, których pod rozmaitymi zgromadzili pozorami w okolice Kinross; sami nawet powrócili do swoich zamków, i ja tylko jeden pozostałem, bo nie mam ani lenników ani ziemi.
„Nie mogę nic nowego donieść, nie mogę oznaczyć dnia, mogę tylko upewnić Waszą Królewską Mość że dzień i noc czuwam nad nią, i przekonać ją przesłaniem tego listu, że ma przyjaciela W zamku Lochleven. Przyjacielem tym jest dziecko, to prawda, ale to dziecie ma serce męża.
„Wasza Królewska Mość możesz zaufać każdemu, ktokolwiek zbliży się do niéj mówiąc dwa wiersze staréj ballady, na cześć naszéj rodziny napisanéj:

„Douglas, Douglas,
„Wierny i tkliwy”

— Biedny Jerzy! zawołała Marja przeczytawszy list, otóż poświęcenie które tylko Bóg wynagrodzić może. Czyś ty kiedy pomyślała, moja Marjo, rzekła daléj królowa, o nieszczęśliwym losie tych wszystkich, którzy mię kochali! Franciszek II umarł w skutek nieznanéj choroby; Chatelard, stracony na rusztowaniu; Darnley, podłożoną miną wysadzony w powietrze; Bothwell wygnany, może już nie żyje; nakoniec biedny Jerzy wyklęty od własnéj rodziny.
— Oh! Marjo, jestem nieszczęśliwą istotą dla wszystkich mnie blizkich, a jednak przydała, podając rękę przyjaciółce, nie pojmuję dla czego są jeszcze tak nie rozsądni, że śmią narażać się dla mnie. Późniéj zamiast oddać list towarzyszce, przeczytała go jeszcze raz i schowała za suknię powtarzając hasło, po którém każdego przychylnego sobie poznać miała.
Od téj chwili mijały dnie i nocy, nie przynosząc nic nowego tak ze strony jéj przychylnych jak nieprzyjaciół. Nieprzychylni mieli co chcieli, to jest zrzeczenie się i mianowanie Murraya rejentem Szkocji; wiedzieli że królowa dobrze jest strzeżona i byli pewni że skutkiem przedsięwziętych ostrożności ucieczka jéj jest niepodobny. Jéj przyjaciele byli przekonani, że obecnie działać niemożna; że każde usiłowanie mogłoby się stać fatalnem; dla tego téż w’ zamku Lochleven czas upływał w twojéj zimnéj i niezmiennéj jednostajności.
Mijały tygodnie, za niemi miesiące: nadeszła jesień, liście na drzewach zżółkły i spadły; zima się zbliżyła siejąc pierwsze swoje śniegi na szczyty Ben-Lomondu, które zniżając się stopniowo na płaszczyznę, wkrótce pokryły ją jakby bezmiernym całunem. Marja, pewnego poranku, patrząc przez okno, ujrzała, że nawet jezioro pokryło się lodem tak silnym, ze gdyby wyszła z zamku mogłaby przejść po nim na brzeg przeciwny. Przez cały ten czas, królowa widząc codziennie każdego wieczoru pocieszające światło, była spokojną, uległą, niekiedy nawet dawna wesołość jak błyskawica przebiegała w jéj umyśle, podobna do promienia słońca przedzierającego się przez chmury, słońca, które zdawało się bydź wygnaném z Nieba. Nakoniec śniegi znikły, lody stopniały, przyroda zwolna wracała do życia, i Marja ze swojego okraconego okna widziała całą radość odradzającéj się wiosny, niemając najmniejszego udziału w téj błogosławionéj przemianie.
W istocie królowa nic nie wiedziała co się działo zewnątrz zamku, i nazbyt wątła, miała nadzieję tego co się stać miało wewnątrz; albowiem, jakeśmy powiedzieli, całe powodzenie zawisło od zręczności dwunastoletniego dziecięcia; i jeszcze Douglas oddalając się niemiał czasu nakłonić go do powtórzenia obietnicy, którą mu wykonał we względzie królowéj. Zresztą: Marja, ile tylko razy zdarzyło się jéj zobaczyć małego Douglasa, widziała iż tak nie zwraca na nią uwagi, oddany swobodzie swojego wieku, ze zwolna zapominała o swoim młodym przyjacielu.
Ale na początku kwietnia, Marja uważała że mały Douglas częściéj jak zwykle bawi się pod jéj oknami; i pomnego dnia kiedy u stop muru wykopywał dołek w ziemi na zrobienie potrzasku na ptaki, królowa śledząc pilnie każde jego poruszenie, dostrzegła że on jedną ręką nożem wykopywał ziemię, a drugą kreślił litery na piasku. I w istocie wpatrując się jeszcze baczniéj, przekonała się że te słowa były dla niéj; łącząc wyrazy jedne z drugiemi, które pisał i zacierał natychmiast, tę myśl wyczytała: „Dziś o północy spuść sznur oknem.” Lubo to uwiadomienie do niéj się pewnie ściągało; ale nie, nawet spojrzenie dziecka nie mogło ją w tém upewnić; albowiem mały Douglas w przekonaniu że go zrozumiano, dokończył swój potrzask, nastawił go i oddalił się nawet nie spojrzawszy w okno przy którém stała królowa.
Jednakże Marja postanowiła na wszelki wypadek, wykonać dane jéj zlecenie, i lubo nie miała sznuru, towarzyszka jéj Marja Seyton powiązała prześcieradła i o umówionéj godzinie, spuściła je oknem, przeniósłszy wpierwéj lampę do sypialni. Po chwili, uczuła że coś do końca przywiązane, a pociągnąwszy w górę, spostrzegła dosyć dużą paczkę, którą z trudnością zaledwie udało im się wciągnąć pomiędzy kraty; uwięzione natychmiast zaniosły ją do sypialni, a zasunąwszy drzwi rozwiązały z pośpiechem. Zawierała ona w sobie dwa ubiory służących z barwą rodziny Douglasów; przy kołnierzu jednéj z tych sukni przypięty był szpilką następujący list:
„Co wieczór od godziny dziewiątéj aż do północy królowa i miss Marja Seyton przywdziewać będą suknie, które im się przesyła, już dla tego aby do nich przywykły, jak dla tego aby na wszelki wypadek były gotowe do ucieczki, kiedy się okoliczność zdarzy. Suknie te powinny bydź wygodne, albowiem miarę brano na Marję Fleming i Marję Livingston, które utają tęż samą figurę.
„Co wieczór królowa zapytywać się będzie światła, aby ile możności wcześniéj ją uwiadomić było można.
„Jéj stronnicy zbierają się, przyjaciele czuwają”.
Jakkolwiek to uwiadomienie było dosyć niewyraźne, przecież uradowało niezmiernie królowę; przez całą zimę sądziła że już o niéj zapomniano i myśl jéj niejako w uśpieniu pozostała. Dowód ten poświęcenia i tkliwości, powrócił jéj nadzieję a z nią całą moc duszy. Tego samego wieczora królowa i Marja Seyton przemieniły suknie. Jak przewidziano, zrobione były tak dokładnie jakby na ich miarę zrobione.
Nazajutrz cały dzień królowa upatrywała małego Douglasa, spodziewając się że dziecię skinieniem lub jakiem znakiem, potwierdzi jéj nadzieje. Nie widziała go wcale. Wieczorem zapytała światła i naliczyła dwadzieścia uderzeń. Nic więc jeszcze nie postanowiono.
Mimo tego, ściśle wykonywała dane jej polecenia. O godzinie dziewiątej ona i Marja Seyton ubierały się po męzku i tak ubrane czekały do północy. Po piętnastu dniach oczekiwania, w końcu kwietnia, po dziesiątem uderzeniu serca, światło ukazało się na nowo i dało jéj poznać że chwila wybawienia jéj niedaleka. Trzy dni upłynęło, a w znakach światła żadna nie zaszła odmiana.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.