Stuartowie (Dumas)/Tom II/Rozdział XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Stuartowie
Wydawca Merzbach
Data wyd. 1844
Druk J. Dietrich
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Stuarts
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXII.

Drugiego Maja rano, królowa usłyszała wielki ruch w zamku. Pobiegła zaraz do okna i ujrzała mnóstwo ludu nad brzegiem jeziora; w tym samym czasie, wszystkie łodzie stojące przy wyspie ruszyły pędem po nowych przybywających. Ponieważ każda zmiana w osobach będących w zaniku mogła szkodliwy wpływ wywrzeć na przeznaczenie królowéj, wysłała więc Marję Seyton, aby się dowiedziała kto są ci nowo przybywający. Marja Seyton powróciła po chwili cała przestraszona. Ten, po którego popłynęli na drugą stronę jeziora, był Lord Douglas pan zamku Lochleven, który po roku nieobecności, przybył do zamku na kilka dni z gronem towarzyszących mu osób. Była więc uroczystość w zamku.
Wiadomość ta zdawała się nieszczęsną dla królowéj; albowiem powrót lorda Lochleven podwajał załogę twierdzy, a oddalał chwilę ucieczki aż do jego odjazdu. Istotnie zły genjusz ścigał ją uporczywie.
W godzinę potem, królowa słyszała kroki idących po schodach. Ponieważ klucze były w rękach jéj strażników i drzwi żadnego z wewnątrz nie miały zamknięcia, przeto każdy, zamiast wejść, podług zwyczaju, w pierwéj pukał z uszanowaniem. Marja Seyton otworzyła.
Był to stary intendent zamku, który w imieniu lorda Douglas przyszedł zaprosić królowę i jéj towarzyszkę na obiad. Douglas myślał że jego przybycie powinno być uroczystością dla wszystkich, a że królowa jadała w zamku, przeto również zaproszona bydź powinna. Przyjąwszy dosyć uprzejmie ten dowód grzeczności, Marja kazała odpowiedzieć, że była nieco cierpiącą, i że obawiała się aby jéj smutek nie mięszał powszechnej wesołości. Intendent odebrawszy tę odmowną odpowiedź ukłonił się i wyszedł. Przez cały dzień wielki był ruch w zamku; co chwila masztalerze w liberji Douglasów, to jest w takiéj saméj jaką przysłano królowéj i Marji Seyton, przebiegali dziedziniec; tym czasem królowa siedząc smutna przy oknie spoglądała ciągle na mały domek w Kinross; okiennice były jak zwykle zamknięte i zdawało, że się nikt w nim nie mieszka.
Gdy wieczór nadszedł, zajaśniały wszystkie okna zamkowe, rzucając długie smugi światła na dziedziniec, na wzgórzu również maleńka zeszła gwiazdka. Królowa patrzyła na nią przez chwilę, nie śmiejąc o nic zapytać; nakoniec, namówiona przez Marję Sejton, dała znak umówiony. Światło znikło natychmiast, a królowa, kładąc rękę na sercu ściśnioném boleścią, zaczęła liczyć jego uderzenia; lecz doszedłszy do piętnastu, kiedy światło nie ukazywało się, sądziła, że tak jak przeczuwała wszystko się opóźniło, i padła na stołek zakrywając twarz rękami; albowiem każda stracona nadzieja, boleśniejszą czyniła jéj niewolę.
Marja Sejtou stała ciągle, i nie przestawała liczyć; i kiedy światło zupełnie się nieukazywało, przyszła jéj myśl zupełnie przeciwna, że ucieczka na dzisiaj przeznaczona. Prócz tego, tak brzmiało uwiadomienie, które Douglas zostawił królowéj. Czekała jednakże jeszcze dziesięć minut, lecz kiedy światło nieukazało się wcale, widząc, że wszystko było wzupełnéj ciemności udzieliła myśl swoję królowéj.
Marja podniosła się natychmiast, szukając jak jéj towarzyszka znikłego światła, i kwandrans prawie stała z oczyma zwróconemi w tę stronę, gdzie bydź powinno: lecz widząc że się nieukazuje, powtórzyła zapytanie, na które żadnéj nie odebrała odpowiedzi.
Królowa i jéj towarzyszka natychmiast pobiegły do swojéj komnaty, zamknęły drzwi za sobą i zaczęły się spiesznie ubierać; tak w tym dniu mało miały nadziei, że zapomniały o téj formalności. Zaledwie dokończyły przebrania, usłyszały otwierające się drzwi salonu; lekkim krokiem ktoś zbliżał się do sypialni. Marja Sejton natychmiast zgasiła lampę, zapukano z cicha.
— Kto tam? zapytała królowa, starając się nadaremnie ukryć swój przestrach.
— Douglas! Douglas, wierny i tkliwy od powiedział głos dziecięcia.
— To hasło! rzekła królowa, upadając na łóżko, goły tymczasem Marja Seyton drzwi otwierała. Panie! Panie, zmiłuj się nad nami!
— Czy jéj Królewska Mość gotował zapytał mały Douglas.
— Tak jest, odpowiedziała cicho królowa, jestem tu, cóż mam czynić?
— Pójść za mną, odpowiedziało dziecię z mocą wyrównywającą jego lakonizmowi.
— Więc to dziś w wieczór? zapytała królowa.
— Dziś w wieczór.
— Czy wszystko gotowe?
— Tak pani, wszystko.
— Lecz któż nam bramę otworzy?
— Mam klucze.
— Idźmy więc moje dziecię, rzekła królowa. Niech nas Bóg prowadzi!
Mały Douglas aż do schodów szedł przed niemi. Tam zaś, dawszy znak, aby zaczekały chwilę, zamknął drzwi komnaty, aby w przypadku przechodzący patrol, niezwrócił na to uwagi; następnie idzie na dół dając znak królowéj i Marji, aby szły zanim. Ale ponieważ gwar z wielkiéj sali, przez którą jak powiadaliśmy, trzeba było przechodzić aby się dostać na dziedziniec, aż do nich dochodził, przeto królowa położyła rękę na ramieniu dziecięcia. Mały Douglas stanął natychmiast.
— Dokąd nas prowadzisz? zapytała go królowa.
— Na dziedziniec, odpowiedziało dziecię.
— Lecz musimy przejść salę, w któréj wieczerzają?
— Koniecznie.
— Niepodobna!... jesteśmy zgubione!
— Jakto? rzecze dziecię. Wasza Królewska Mość i Marja Sejton macie ubiór wszystkich sług zamkowych; będą was uważać za domowników i nikt niezwróci uwagi na osoby. Prócz tego, jest to jedyny sposób.
— A Jerzy czy wie o nim?
— On go wynalazł; ja tylko Willjamowi wykradłem klucze, które ukrył w swoim pokoju.
— Idźmy rzecze królowa; gotowa jestem na wszystko.
Mały Douglas postępował naprzód, a za nim dwie kobiety. Zeszedłszy ze schodów schylił się, i wyjął ukryty w kącie dzban wina i podał go królowéj, aby go postawiła na prawem ramieniu, i tym sposobem całą twarz miała zasłonięty przed okiem biesiadujących. Marji Seyton oddał kosz pełny pokrajanego chleba. Dzięki téj przezorności, wszyscy mogli ich uważać za służących.
Tak weszli do izby mocno oświetlonéj, poprzedzającej wielką salę, w któréj mnóstwo służących się uwijało nie zwracając najmniejszéj na nich uwagi. To ośmieliło królowę, i pewniejszem okiem spojrzała na salę przez którą przejść było trzeba.
W sali gdzie biesiadowano, zastawiony był długi stół, piętrzący się według dostojeństwa osób; lord Lochleven, Lady i starszy ich syn Willjams zajmowali najwyższe miejsca, inni zaś biesiadnicy, składający się z należących do zamku, zajmowali wyższe, lub niższe miejsca stosownie do ich posad mniéj lub więcéj znaczących.
Stół przeciążony był światłem; ale sala była tak szeroka, że oddalone ściany pozostały w pół świetle, zupełnie przyjazném ucieczce królowéj. Postrzegły to dwie przebrane za pierwszém spojrzeniem, ucieszone i tém jeszcze, że lord i Lady siedzieli tyłem do nich, co do Willjamsa Douglasa siedzącego wprost rodziców, łatwo było można poznać, po jego zrumienionych licach, iskrzącem spojrzeniu, że w téj chwili mniej był niebezpiecznym niż przy rozpoczęciu biesiady. Zresztą królowa nie miała czasu robić więcej postrzeżeń, bo mały Douglas wszedł śmiało do sali, Marja Seyton za nim, a za nią królowa.
Jak przewidział Jerzy Douglas, niebezpieczeństwo było więcéj pozornem niż rzeczywistem, i śmiałość pomysłu, powinna go była pomyślnym skutkiem zakończyć. Dwie przebrane przeszły salę biesiadniczą nie zwróciwszy na siebie uwagi, ani służących ani biesiadników, i w krótce ujrzały się w izbie po za salą, podobnéj do téj, która ją poprzedzała! Tam, mały Douglas odebrał dzbanek od królowéj, koszyk z chlebem od Marji Seyton, oddał jednemu z służących, aby je zaniósł na stół żołnierzy, a sam wspólnie ze swemi towarzyszkami wyszedł na dziedziniec.
Przy załomie muru, spotkali patrol, który spokojnie około nich przeszedł; nowa odwaga wstąpiła w serce królowéj. Prócz tego, już doszli do miejsca, gdzie światło z okien nie dochodziło i ciemność sprzyjała dalszéj ucieczce. Idąc czas niejaki wzdłuż muru, mały Douglas stanął: przyszli do drzwi ogrodowych.
Tu, nastąpiła chwila strasznego oczekiwania i niespokojności; albowiem pomiędzy dzicsięcią albo dwunastą kluczami, potrzeba było znaleźć ten, który otwierał te drzwi. Królowa i Marja Sejton, przycisnęły się do muru, w najciemniejszem miejscu, zatrzymując prawie oddech: nakoniec dziecię drugim kluczem próbując, otwarło drzwi ogrodowe. Kobiety wbiegły do ogrodu; teraz mały Douglas szedł za niemi, zamknąwszy drzwi za sobą. Królowa swobodniéj odetchnęła, już prawie na pół była wolną. Mały Douglas prowadził je do drugiego wyjścia, przybywszy pomiędzy gęstwę drzew, dał znak uciekającym aby się zatrzymały; następnie złożywszy ręce naśladował krzyk sowy z taką prawdą, że sama królowa nie wierzyła, aby to był głos ludzki. W téj saméj chwili, podobny głos odezwał się z drugiéj strony muru, i wszystko ucichło. Dziecię przysłuchiwało się pilnie jakby nowego oczekując znaku. W istocie, po chwili jęk dał się słyszeć; po nim głuchy łoskot jakby spadającego ciała. Dreszcz przeszedł królowę...
— Wszystko idzie dobrze: rzekł mały Douglas i szedł daléj.
Brama otwarła się i mężczyzna wbiegł do ogrodu: był to Jerzy.
— Dojdź pani, zawołał chwytając królowi! za rękę i ciągnąc ją za sobą, wszystko gotowe, pójdź pani.
Królowa szła za nim spoglądając w około. Przy murze dostrzegła jakby i rozciągnionego człowieka, i wzdrygnęła się. Jerzy pojął jéj myśl i rzekł:
— Sprawiedliwość Boska nie mija zbrodniarza. To jest ten sam człowiek, który nas zdradził; teraz już nikogo nie zdradzi.
— Oh! mój Boże! mówiła Marja, jeszcze jedna ofiara!
— Idźmy, idźmy pani, rzecze Douglas.
— A Marja Seyton? zawołała królowa.
— Idzie za nami z małym. Niech Wasza Królewska Mość będzie o nią spokojna.
W istocie, królowa obejrzała się i spostrzegła swoją towarzyszkę i małego Douglasa. W téj chwili, Jerzy rzucił kamień w jezioro i z trzciny wypłynęła łódka, kierując się ku brzegowi.
Kiedy przypłynęła na kilka kroków od brzegu, jeden z tych, którzy w niéj byli, rzucił linkę, Jerzy pochwycił ją; pociągnął łódź ku sobie, potem wprowadził na nią królowę, Marję. Mały stanął przy sterze, a Jerzy pchnąwszy łódź wskoczył zarazem pomiędzy wioślarzy. W oka mgnieniu łódź podobna do nocnego ptaka, mając na sobie przyszły los Szkocji, zaczęła sunąć się po płaszczyźnie jeziora.
Lecz nagle, ciemność nieba sprzyjająca królowej rozjaśniła się, jakby ręka złego ducha rozdarła chmury; błysnął księżyc i blaskiem swoim, oświecił łódkę i część jeziora, gdzie się znajdowała. Jerzy widząc, że niema już nadziei ukrycia się, rozkazał wioślarzom podwoić szybkość; dopełnili natychmiast rozkazu. Na nieszczęście nie można było podwoić szybkości, nie zwiększając łoskotu; żołnierz stojący na platformie zamkowéj dosłyszał go, i zawołał natychmiast:
— Hola! łódź! wracaj tu!
— Spieszcie! wołał Jerzy, spieszcie, bo za pięć minut ścigać nas będą.
— Nie tak łatwo, chyba przez mur przeskoczą, albo drzwi wybiją, rzekł mały Douglas; bo ja wszystkie napowrot pozamykałem, i ani jednego klucza im nie zostawiłem. Potem wstrząsając pękiem, który trzymał w ręku: te zaś powierzam Nelpji, wieszczce jeziora, którą mianuję odźwierną starego Hildebranda.
— Niech cię niebo błogosławi! zawołał Jerzy ściskając rękę dziecięcia. Albowiem Bóg obdarzył cię odwagą i roztropnością męża.
— Łódź! wracaj tu z łodzią! wołał żołnierz powtórnie. Później słysząc że mu nie odpowiadano wystrzelił, i pobiegłszy do dzwonka zanikowego, dzwonił z całéj siły, krzycząc: Zdrada! zdrada! W téj chwili zajaśniały wszystkie okna zamkowe; widać było jak z pochodniami biegano z jednéj komnaty do drugiéj. Wkrótce potem, mimo znacznéj odległości w jakiéj znajdowali się uciekający, usłyszano głos mocny; Pal! W mgnieniu oka wielka jasność rozległa się po jeziorze: usłyszano wystrzał armatni i kula o kilka kroków od ludzi wpadła w wodę. Wówczas Jerzy uprzedziwszy Królowę, aby się nieobawiała, odpowiedział wystrzałem z pistoletu, nie przez junakierję, ale aby stosownie do umowy, uwiadomić sprzysiężonych, że królowa jest ocaloną. Zaledwie rozległ się wystrzał z pistoletu, okrzyki radości ozwały się na brzegu, mały Douglas w tę stronę skierował łódkę, i w pięciu minutach, Królowa ujrzała się wpośród dwudziestu rycerzy, oczekujących na nią pod przewodnictwem Lorda Seyton.

KONIEC TOMU DRUGIEGO.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.