Targowisko próżności/Tom I/XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Targowisko próżności |
Tom | I |
Rozdział | Pan Osborne wykreśla kogoś z biblji rodzinnej |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1914 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek Jagielloński |
Tłumacz | Brunon Dobrowolski |
Tytuł orygin. | Vanity Fair: A Novel without a Hero |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Kapitan miał jeszcze przed sobą najtrudniejszą część swego posłannictwa do spełnienia; wyszedłszy z Russel-Square udał się do miasta i zmierzał w kierunku tej części City, gdzie było bióro pana Osborna. Myśl spotkania się z ojcem Jerzego nie zbyt uśmiechała się Willjamowi; kilka razy chciał się już cofnąć z drogi, wiedząc dobrze że panny Osborne nie będą zwlekać z uwiadomieniem ojca o tem, co się stało, bo tajemnicy długo zachować nie potrafią. Ale Dobbin przypomniał sobie że obiecał Jerzemu zdać sprawę z usposobienia Osborna i opowiedzieć w jaki sposób ojciec przyjmie niespodziewaną wiadomość. Bilecik, w którym kapitan prosił o kilka chwil czasu dla pomówienia w interesie Jerzego, poprzedził wizytę dyplomaty. Pan Osborne kazał najuprzejmniej prosić kapitana i czekał go niecierpliwie, pewnym będąc że przynosi mu wyrazy skruchy synowskiej i zdanie się na łaskę lub niełaskę ojca.
— Będziemy mieli wkrótce świetne wesele, mówił stary do pierwszego komisanta p. Szopper, zacierając ręce z ukontentowania.
Kapitan spodziewając się niemiłej a może nawet burzliwej rozmowy, wchodził do biura z przykrością a nawet z lekkim wyrzutem sumienia, bo w samej rzeczy któż jeżeli nie on ożenił Jerzego z Amelją?
Spojrzenie przenikliwe Szopper’a siedzącego przystole na wysokim taborecie, było już dostateczne żeby kapitanowi resztę odwagi odebrać.
— Wejdź pan — powiedział pierwszy komisant, wskazując piórem drzwi drugiego pokoju — mój pryncypał czeka na pana.
Dobbin wszedł nieśmiało, ale pan Osborne wstał natychmiast, podszedł ku niemu i wziąwszy go za rękę rzekł:
— Jakże się miewasz, kochany kapitanie, mój dobry przyjacielu?
Te przyjazne wyrazy podwoiły wyrzuty sumienia biednego Willjama; to bladł, to czerwieniał patrząc na uśmiechniętą twarz pana Osborna, brząkającego spokojnie złotem w kieszeni, podczas kiedy on, prawdziwy winowajca, przychodził oznajmić ojcu podniesiony przez syna bunt, którego sam był sprawcą, przyjmując miano dobrego przyjaciela.
— On ma więcej minę wieśniaka prostego aniżeli kapitana — myślał sobie Osborne — to dziwna że Jerzy nie okrzesał go trochę i nie starł z niego tej rubasznej skorupy.
Dobbin zdobył się nakoniec na odwagę i przemówił:
— Przynoszę panu wiadomości niezmiernie wielkiej wagi. Przy końcu tego tygodnia pułk nasz odbierze rozkaz wejścia do Belgji. Otóż nie potrzebuję mówić panu że nie wszyscy może tu powrócimy.
Postać pana Osborna przybrała wyraz poważny.
— Mój syn... cały pułk, pewny jestem — odrzekł — potrafi wypełnić swój obowiązek.
— Francuzi mają dosyć wojska — mówił dalej Dobbin — nim przybędą armje rossyjska i austrjacka, będziemy zmuszeni stawić czoło siłom, których lekcyważyć nie można. Zauważ pan nadto że Bonaparte wszystkich użyje środków ażeby w tem pierwszem starciu zadać nam jak największe straty.
— Co pan chcesz przez to powiedzieć — przerwał p. Osborne marszcząc brwi. Nie sądzę żeby ci przeklęci Francuzi mogli przejąć strachem żołnierza naszej armji.
— Zupełnie się z panem zgadzam; ale chciałem tylko nadmienić że w obecnych okolicznościach należałoby zapomnieć o wszystkiem, co zaszło pomiędzy panem i Jerzym i podać sobie rękę. Gdyby na nieszczęście Jerzy poległ na polu bitwy, to miałbyś pan powód do żalu na całe życie.
Twarz kapitana przeszedłszy stopniowo przez wszystkie odcienia czerwonego koloru, stawała się siną prawie.
— Pan jesteś nieoceniony człowiek, panie Willjamie — rzekł p. Osborne ujmującym tonem. Tak jest, my nie możemy rozstać się z sobą inaczej jak z sercem wolnem od najmniejszej choćby urazy. Pan wiesz dobrze że ja robiłem wszystko, co tylko było w mocy kochającego ojca. Zapytaj pan Szopera ile dawałem mu pieniędzy: pewny jestem że żadem ojciec, nie wyłączając pańskiego, nie dawał nigdy trzeciej części tego, co Jerzy dostawał odemnie. A teraz, kiedy mu ofiaruję partję, którąby największy magnat nie pogardził, on ani chce słyszeć o tem! Pytam się pana kapitana, kto tu winien i kto jest tych wszystkich nieporozumień przyczyną? Już też nie ja. Bo o cóż mi więcej chodzi, jeżeli nie o dobro mojego syna? Wszaksze z tą jedynie myślą pracuję ciężko od chwili, w której Jerzy przyszedł na świat. Nikt mnie tu o egoizm posądzić nie może. Niech tylko wróci a ja mu wszystko przebaczę i zapomnę. Co zaś do jego ożenienia się, to jest ono w tej chwili niepodobieństwem: może się tylko pogodzić z panną Schwartz, a o weselu pomyślimy później. Byleby wrócił z tej wyprawy ze stopniem pułkownika, to już ja biorę na siebie resztę i napełnię mu kiesę szterlingami. Cokolwiekbądź, cieszę się bardzo że pan go na dobrą prowadziłeś drogę. Oh! wiem ja dobrze że panu to zawdzięczam; nieraz już pan wpłynąłeś szczęśliwie na niego dobrą radą. Niech więc przybywa, możesz mu pan powiedzieć że znajdzie mnie pobłażliwym. Dziś jeszcze jego miejsce przy stole czekać na niego będzie: zamiast wymówek, znajdzie przed sobą doskonałą sarninę.
W miarę jak rozmowa przybierała cechę przyjacielskiej pogadanki, kapitan coraz wiecej czuł się winnym najczarniejszej zdrady i był przez cały czas wizyty jak na torturach.
— Mnie się zdaje — odpowiedział — że pan jesteś w błędzie. Mogę panu zaręczyć że Jerzy ma nadto szlachetności w charakterze, ażeby się miał sprzedawać i dla pieniędzy żenić. Przekonany nawet jestem że groźba wydziedziczenia go nie odniesie żadnego skutku, ale owszem podwoi tylko jego opór.
— Czy pan żartujesz, że pan nazywasz groźbą ośm lub dziesięć tysięcy rocznego dochodu? zapytał wesoło Osborne. Gdyby miss Schwartz mnie samego przyjęła, tobym się ani chwili nie dał prosić. Bo co mi tam znaczy kolor skóry?
Głośny śmiech pana Osborna dozwalał wnosić że szanowny kupiec był bardzo zadowolony z swego dowcipu.
— Pan zapominasz że syn pański od dawna już związany jest słowem — powiedział kapitan Dobbin poważnie.
— Jakto? O jakim to słowie pan chcesz mówić? zapytał Osborne głosem zdradzającym gwałtowny wybuch gniewu. — Nie możesz pan spodziewam się widzieć w moim synie szaleńca tak nieroztropnego, żeby jeszcze myślał o córce tego oszusta i bankruta? Pozwalam sobie mniemać że pan byś się nie podjął, nawet w jego imieniu, robić mi podobnej propozycji. A pięknaby to była partja dla mego syna połączyć się z córką nędznego żebraka! O! jeżeli mu podobna przyjdzie fantazja, to radzę mu od razu kupić miotłę i pójść zamiatać ulicę. Pamiętam ja dobrze te zalotne spojrzenia i te syrenie uśmiechy, jakiemi chciano mego syna złowić w te sidła. Było to zręcznie urządzone polowanie, do którego jej ojciec, ten wytrawny łotr pomagał.
— Pan Sedley był jednym z pańskich dobrych przyjaciół — przerwał Dobbin, nie mogąc się powstrzymać, był czas że pan nazywałeś go inaczej, nie łotrem i oszustem. Któż zresztą gorliwiej od pana pracował nad ułożeniem tego związku? W każdym razie Jerzy nie ma prawa lekceważyć losu i spokoju tej biednej dziewczyny.
— Los i spokój! Los i spokój! A niech mnie diabli wezmą jeżeli to nie te same słowa, które Jerzy miał ciągle na języku, kiedy mu przed kilkunastu dniami uwagi robiłem. To więc pan uzbroiłeś mego syna przeciw mnie? Bardzo panu za to dziękuję i oświadczam zarazem, że nie spieszę się wcale z przyjęciem żebraków do mojej rodziny. A pocóż Jerzemu żenić się z tą dziewczyną? Czy pan myślisz że nie można pozyskać jej względów mniejszym kosztem?
— Uprzedzam pana — zawołał Dobbin trzęsąc się z gniewu — że nie pozwolę podobnych żartów nikomu, a tem mniej panu w mojej przytomności!
— A więc to wyzwanie, jeżeli się nie mylę? W takim razie każę przynieść pistolety — rzekł Osborne sięgając ręką po sznurek od dzwonka. — Jak widzę jesteś pan tu przysłany przez Jerzego dla znieważenia mnie i...
— Panie Osborne? — przerwał Dobbin, — To pan przeciwnie znieważasz najniewinniejszą i najszlachetniejszą istotę, którą jednak winieneś pan oszczędzać, bo ona jest żoną pańskiego syna.
To powiedziawszy Dobbin wyszedł, zostawiając samego Osborna, który upadł na krzesło i rzucał w około siebie spojrzenia pełne dzikiego gniewu. Na odgłos dzwonka przybiegł służący, a Szopper przeczuwając coś nadzwyczajnego, rzucił się w pogoń za wychodzącym kapitanem i dopędziwszy go na schodach, rzekł zadyszany:
— Na miłość Boga, kapitanie, co się to stało? Mój pryncypał jest nieprzytomny prawie. Cóż to pan Jerzy mógł zrobić takiego?
— Ożenił się z miss Amelją Sedley. Byłem jego drużbą, a pan, spodziewam się; będziesz zawsze jego przyjacielem.
— Oj źle panie kapitanie, źle — powiedział stary komisant, kiwając głową. — Nasz pryncypał nie łatwo daje się ułagodzić.
Upewniwszy się że Szopper będzie go uwiadamiać o każdym wypadku, tyczącym się tej sprawy, Dobbin wrócił do siebie smutny i zamyślony.
Przenieśmy się teraz do Russel-Square. Była to godzina objadowa. W sali jadalnej cała rodzina siedziała już przy stole, ale nikt nie śmiał przemówić na widok gniewnego i surowego oblicza pana Osborna. Ciszę ponurą, przerywał tylko kiedy niekiedy brzęk szkła i porcelany. Miejsce Jerzego było niezajęte. Fryderyk Bullock, który był także na objedzie, zmuszony był miarkować swoją radość; służący chodzili na palcach, a wszyscy w ogóle wyglądali niecierpliwie końca objadu.
Chwila upragniona nadeszła. Pan domu podniósł oczy na obecnych, zatrzymał wzrok na miejscu opróżnionem i rozkazał zdjąć nakrycie przeznaczone dla Jerzego. Potem odtrącił nogą swoje krzesło, wymówił jakieś w niezrozumiałych wyrazach przekleństwo i odszedł do swego pokoju. Gabinet pana Osborna znajdował się obok sali jadalnej. Nikt z domowych nie miał prawa wchodzić do tego przybytku, gdzie znajdowały się dwie duże szafy z książkami i fotel czerwonym safjanem pokryty. Od pierwszego stycznia do ostatniego grudnia żadna ręka świętokradzka nie poruszała książek na pułkach, nikt z członków rodziny nie odważyłby się dotknąć tam czegokolwiekbądź za żadne skarby świata. Gospodarz domu zamykał się czasem w swoim gabinecie w niedzielę rano, kiedy chciał czytać gazetę a nie miał ochoty iść do kościoła. Wieczorem zaś jeżeli nikogo na objedzie nie było, przynoszono z gabinetu do sali jadalnej wielką biblję, leżącą zwykle obok dykcjonarza parów, i pan Osborne skruszonym ale deklamatorskim głosem czytał pismo święte w obec zgromadzonych w sali na rozkaz sług i domowników.
W tym to pokoju pan Osborne przeglądał rachunki marszałka dworu i szafarza i ztąd wydał rozkazy woźnicy przez okna wychodzące na mały dziedziniec, gdzie się znajdowała stajnia i wozownia. Cztery razy do roku miss Wirt wchodziła do gabinetu dla odebrania swej pensji; pan Osborne wypłacał tamże córkom pieniądze przeznaczone na ich utrzymanie. Jerzy nieraz rózgą w tym samym pokoju dostał będąc dzieckiem, podczas kiedy matka jego, stojąc na schodach, z biciem serca liczyła bolesne razy i dawała potem synkowi trochę pieniędzy, żeby mu jego cierpienia o ile można osłodzić.
Nad kominkiem wisiał obraz, umieszczony tam od śmierci pani Osborne. Obraz ten przedstawiał Jerzego na małym koniku, starszą siostrę z bukietem w ręku i młodszą chowającą główkę w fałdach sukni swej matki. Na wszystkich twarzach odmalowane były rumieńce jak róże, na ustach coś nakształt wiszeń, a każda z tych osób przesyłała jedna drugiej tradycjonalny uśmiech portretów familijnych. Z tych, którzy tę grupę składali, matka od dawna już była w grobie, dawno też o niej zapomniano. Pozostały brat i siostry, chociaż do jednej należeli rodziny, byli dla siebie obcymi prawie. Ileż to razy można widzieć, że czas zadaje fałsz tym portretowym uśmiechom? Ileż portretów po pewnym przeciągu czasu wydaje się tylko gorzką ironją. Może dlatego portret naturalnej wielkości pana Osborna, z jego fotelem czerwonym i z kałamarzem srebrnym, zajął honorowe miejsce w jadalnej sali, zamiast wspomnionego wyżej wizerunku.
Po odejściu pana Osborna całe towarzystwo uczuło się swobodniejszem; wszyscy przeszli jednak na pierwsze piętro, nawet Bullock wyrzekł się niewypróżnionych jeszcze butelek i postępował na palcach za pannami, byleby nie zostać samemu obok gabinetu starego Osborna.
W godzinę potem, kiedy już dobrze zmierzchło, służący odważył się uchylić drzwi gabinetu i postawił na stole światło i herbatę. Pan Osborne zdawał się bardzo zajęty czytaniem gazety, ale po wyjściu służącego wstał, zamknął na klucz drzwi od swego pokoju, i wysunął jedną z szufladek wielkiego mahoniowego biura, w której znajdowały się papiery najrozmaitszej treści, ale tyczące się tylko Jerzego. Były tam nagrody szkolne, pierwsze rysunki, kreślone z pomocą, a często i ręką nauczyciela; pierwsze listy, krzywemi i niepewnemi literami pisane, zaczynające się zwykle czułościami dla mamy i papy, a kończące się na gorących prośbach o to, za co się dostaje ciasteczek i t. d. Imię pana Sedley, jako ojca chrzestnego, często się w tych listach powtarzało. Stary Osborne mruczał jakieś wyrazy i zaciskał pięście, jak tylko to nienawistne imię nawinęło mu się pod oczy. Papiery były porządnie powiązane w pakieciki; na jednym z nich był napis: List Jerzego z prośbą o pięć szylingów; na drugim: Jerzy prosi o konika; na trzecim: Rachunek doktora Swizhtail... Rachunki krawca Jerzego... Weksle popłacone i t. p. Dalej szły listy pisane z Indji, nominacja Jerzego na oficera i pamiątki jak: Biczyk, którym się Jerzy będąc dzieckiem bawił, i medaljon z jego włosami, z którym się biedna matka dopiero po śmierci rozstała.
Nieszczęśliwy ojciec przepędził kilka godzin rozmyślając nad temi pamiątkami; serce mu się ściskało na widok tylu obumarłych nadziei. Nie jeden ojciec zapewne gorzkich doznaje zawodów, ale marzenie pana Osborna o świetnej przyszłości Jerzego tyle miały prawdopodobieństwa, a dziś... wszystko przepadło!
Przejrzawszy te wszystkie papiery, pan Osborne ułożył je w paczkę, zawiązał wstążeczkę i pieczęć swoją przyłożył. Potem wyjął z szafy bogato złoconą biblję, spojrzał na rycinę przedstawiającą ofiarę Abrahama i odchylił pierwszą stronnicę księgi, na której wedle zwyczaju zapisał był dzień ślubu, dzień śmierci swej małżonki, i imiona wszystkich dzieci z wymienieniem dnia ich urodzenia i chrztu. Pan Osborne wziął pióro do ręki, przekreślił imię Jerzego Osborne, i kiedy karta wyschła zupełnie, położył biblję na swojem miejscu. Wyjąwszy następnie z osobnej szufladki swój testament, przeczytał go, zmiął w ręku, przyłożył do świecy, i kiedy już cały dokument w popiół się obrócił, napisał list, zadzwonił na służącego i rozkazał mu odnieść to pismo nazajutrz rano według załączonego na kopercie adresu.
Już dniało, ptaszki od dawna w kląbach Russell-Square świergotać zaczęły, gdy pan Osborne znużony udał się na spoczynek.
William Dobbin czynił tymczasem wszystko co się dało żeby Jerzemu jak najwięcej pozyskać przyjaciół. Znając potęgę dobrej kuchni i dobrego wina, napisał wróciwszy do siebie bardzo uprzejmy list do pana Tomasza Szopper z zaproszeniem na obiad u Staughtera na dzień następny. Zacny komisant odpisał skwapliwie że będzie miał zaszczyt i przyjemność stawić się w miejscu i w czasie oznaczonym; a powróciwszy z biura odczytał żonie i córkom zaproszenie i kopję odpowiedzi na list kapitana. Rodzina Szopperów, zebrana około stołu, na którym podano herbatę; rozmawiała o wielkich wojownikach owego czasu i o magnatach angielskich. Kiedy córki odeszły do siebie, pan Szopper długo jeszcze rozmawiał z żoną o dziwnych wypadkach jakie w domu Osbornów zajść musiały, i wyznał że nigdy dotąd nie widział swego pryncypała w tak nerwowym stanie jak po rozmowie, jaką tenże miał z kapitanem Dobbin. Zresztą musiało tam coś zajść nadzwyczajnego — mówił Szopper — skoro pan Osborne kazał zrobić ogólny wykaz sum wypłaconych synowi w ciągu trzech lat ostatnich.
Sen komisanta był zapewne spokojniejszy aniżeli sen jego pryncypała. Nazajutrz rano, zjadłszy śniadanie z dobrym apetytem, pan Szopper uściskał swoje córeczki i poszedł do biura, ustrojony w najpiękniejszy świąteczny garnitur, obiecując żonie używać z umiarkowaniem wybornego porto kapitana. Mistress Szopper z dumą patrzyła na żaboty swego męża i była zachwycona jego urodą, jako też i wytwornością jego stroju.
Ukazanie się pana Osborna w biurze zwróciło ogólną uwagę; tak był blady i zmieniony. Około południa wszedł do jego gabinetu pan Higgs, młody prawnik i zostawał tam przeszło godzinę. W tym czasie pan Szopper odebrał spory pakiet papierów od kapitana Dobbin do wręczenia swemu pryncypałowi, czego też natychmiast dopełnił. Niedługo potem panowie Szopper i Birch, drugi komisant, zostali wezwani do podpisania jakiegoś aktu.
— To jest mój testament — powiedział lakonicznie pan Osborne.
Dwaj urzędnicy biurowi podpisali się jako świadkowie, nie wymówiwszy ani słowa. Pan Higgs wychodząc rzucił znaczące spojrzenie na Szoppera, ale nie mógł nic powiedzieć. Ku wielkiemu zdziwieniu wszystkich biuralistów i rachmistrzów pan Osborne odzyskał, wyraz twarzy spokojny, uprzejmy nawet, i nikomu nic przykrego w ciągu dnia tego nie powiedział.
Gdy miał wychodzić z biura z Fryderykiem Bullock, który przyszedł po niego, pan Osborne przywołał raz jeszcze Szoppera i zapytał go czy kapitan Dobbin jest w mieście?
— Tak mi się zdaje — odpowiedział Szopper.
— To oddaj mu pan ten list jak można najrychlej. Ha, teraz mi nic nie leży na sercu — dodał wychodząc.
Pułk Jerzego i Willjama miał honorowego dowódcę, który rozpoczynał swoją karjerę wojskową pod rozkazami Wolfa w Kwebeku; a dosłużywszy się stopnia jenerała, był już w bardzo podeszłym wieku i nie mógł brać udziału w czynnej służbie. Staruszek bardzo się interesował pułkiem, który go uważał jako swego pułkownika i nieraz do siebie zapraszał młodych oficerów, a z pomiędzy tych najlepiej lubił Willjama Dobbin. Kapitan Dobbin wiedział dobrze kto był Fryderyk Wielki a kto Marja Teresa; mógł więc ze starym wojskowym mówić o wypadkach zeszłego stulecia, bo staruszek był dosyć obojętny na zwycięstwa współczesne i zapalał się wtenczas tylko, kiedy mowa była o jego wodzach i o jego czasach.
Tego właśnie dnia kiedy Szopper włożył koszulę z żabotami, i kiedy pan Osborne zmienił swój testament, Dobbin został zaproszony na śniadanie do jenerała, od którego dowiedział się że wyjście pułku *** na linję bojową jest już rzeczą zdecydowana, i że najdalej za parę dni rozkaz będzie ogłoszony. Stary jenerał wyrażał nadzieję że jego dawni towarzysze broni, którzy przyczynili się do porażki Montealm’a w kanadzie i Washingtona w Long.Island, potrafią i teraz podtrzymać honor wojskowy, i okryć dawny sztandar blaskiem nowych zwycięztw i bohaterskich czynów.
— Tak, tak, mój młody przyjacielu — mówił stary wojak do Willjama — jeżeli masz jakiś interesik sercowy do załatwienia, jeżeli chcesz jaką Filis pocieszyć, mamę i papę pożegnać lub testament napisać, to spiesz się, bo niemasz czasu do stracenia.
To powiedziawszy stary jenerał podał palec kapitanowi, skłonił upudrowaną głowę z warkoczem i po wyjściu swego gościa, usiadł do pisania madrygałów francuskich, które zaadresował do panny Amenaidy z teatru królewskiego.
Po otrzymaniu tych wiadomości Dobbin pospieszył przesłać je listem pannu Osborne, w nadziei że to skłoni może ojca do przebaczenia synowi. Widok tego samego posłańca, który wczoraj przyniósł pana Szopperowi zaproszenie na objad, nie mało zatrwożył zacnego komisanta: sądził on na razie że kapitan odwołuje wczorajszą inwitację, i żal mu było że się daremnie wystroił. Szopper był dosyć przywiązany do swego pryncypała, ale dobry objadek ma zawsze swoje znaczenie; szczerze więc się uradował odebrawszy przytem osobny bilecik, w którym kapitan przypominał mu że czeka na niego o w pół do szóstej wieczorem.
Jenerał nie wymagał żadnej tajemnicy od kapitana, który zatem uważał się w prawie udzielenia otrzymanej wiadomości innym swoim kolegom. Siedemnastoletni Stubble przyjął tę wieść z zapałem; zaopatrzywszy się w nową szpadę, gotów już był ścinać głowy Francuzom i udał się za swoim towarzyszem Spooney do Slaughtera, gdzie po świetnym objedzie nasi bohaterowie zasiedli do pisania listów pożegnalnych, zawierających wiele uczucia i nie mało błędów stylu i pisowni.
Dobbin miał także myśl, napisania do Osborna, ale po chwili zmienił ten zamiar, mówiąc do siebie:
— Pocóż mam im zatruwać kilka godzin szczęścia? Pojadę jutro pożegnać moich rodziców a ztamtąd udam się do Brighton.
Szopper przybył na godzinę naznaczoną i przywiózł kapitanowi list od pana Osborna, w którym ten prosił o wręczenie Jerzemu załączonego pisma. Pierwszy komisant nic nie umiał o usposobieniu swego pryncypała powiedzieć nadto tylko, że miał jakąś naradę ze swoim adwokatem i że był niezmiernie dla wszystkich ugrzeczniony. Po każdej wychylonej szklance Szopper zapewniał kapitana o swojej dla niego przyjaźni. Było już bardzo późno kiedy Dobbin wsadził do dorożki chwiejącego się na nogach gościa, przysięgającego mu dozgonną przyjaźń przerywanym od czkawki głosem.
Widzieliśmy jak Dobbin żegnając pannę Osborne prosił o pozwolenie odwiedzenia jej powtórnie. Biedna panienka oczekiwała go z gorączkową niecierpliwością, ale napróżno! Usłyszawszy że ojciec rozkazał służącym nie przyjmować więcej kapitana, przekonała się nakoniec że myśleć dłużej o tem, byłoby to tracić czas daremnie.
Frydryk Bullock podwoił czułość dla panny i był coraz więcej nadskakującym dla ojca, który zdawał sie głęboko ostatniemi wypadkami dotknięty.