<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Wartogłów
Podtytuł Czyli zawsze nie w porę
Pochodzenie Dzieła / Tom pierwszy
Wydawca Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT DRUGI.
SCENA PIERWSZA.
LELJUSZ, MASKARYL
MASKARYL:
Pańskie prośby wzruszyły mnie wreszcie i żale,
I wzbroniły trwać dłużej w mym gniewnym zapale;
Dla sprawy, którą rzucić byłem już gotowy.
Jeszcze raz brnąć mi przyjdzie w jaki kłopot nowy.
Taki już jestem łatwy: i, gdyby niebiosy
Kazały mi dziewczęcą wziąć postać i losy,
Pomyśl pan sobie tylko, coby było ze mnie.
Lecz nie sądź, że znów będę trudził się daremnie,
I że zniosę cierpliwie, byś, choćby raz jeszcze,
Zniweczył projekt, który właśnie w duszy pieszczę.
Anzelma nam przebłagać trzeba jak najprędzej,
Mam sposób, by od niego wydostać pieniędzy;
Lecz powtarzam: raz jeszcze niech pan głupstwo strzeli,
A tyleście mnie razem z swą panną widzieli.
LELJUSZ:
Nie, będę już roztropny; uśmierz swe obawy;
Sam ujrzysz, jak we wszystkiem...
MASKARYL: Bardzo pan łaskawy,
Powziąłem na początek plan niezwykle śmiały:
Ponieważ ojciec pański zbyt jest opieszały,
By, umierając w porę, skończyć twe niedole,
Sam go zgładzić (pozornie, oczywiście) wolę.
Że rozstał się z tym światem puściłem pogłoski
I tknięty paraliżem na sąd poszedł boski.
Przedtem zaś, aby wesprzeć mój plan tak głęboki,
Sprawiłem, iż na folwark skierował swe kroki:
Doniesiono mu także z łaski mojej głowy,
Że ludzie, co mu stawiać mają domek nowy,
Kopiąc grunt pod budynek ten świeżo zaczęty,
Skarb ogromny znaleźli, kładąc fundamenty.
Poleciał jak szalony, wraz z nim z domu wszyscy
Prócz nas dwu popędzili, dalecy i bliscy.
Łatwo, w ludzkiem mniemaniu, możem go więc zgładzić,
I udanym pogrzebem wszystkich w błąd wprowadzić,
Rozumiesz pan więc teraz, jak rzecz cała stoi:
Zagraj dobrze swą rolę; a zaś co do mojej,
Gdy uznasz żem się licho wywiązał z rzemiosła,
Możesz mnie pan publicznie ogłosić za osła.

SCENA DRUGA.
LELJUSZ sam:
Wolałbym, aby obrał sposoby uczciwsze,
By serca mego spełnić pragnienia najżywsze,
Lecz, gdy przedmiot tak luby serce nasze nęci,
Czegóż nie zrobi człowiek, by ziścić swe chęci?
Jeśli miłość i zbrodnię jest uświęcić zdolną,
W niewinnej zdradzie szukać jej ucieczki wolno,
A cel, który osiągnąć pragnie moja dusza,
Zgodzić się na ten układ dzisiaj mnie przymusza.
O nieba! już tu idą: teraz na mnie kolej;
Muszę się przygotować nieco do mej roli.

SCENA TRZECIA.
ANZELM, MASKARYL.
MASKARYL:
Widzę, że pan nie może strawić tego faktu,
ANZELM: Umrzeć tak nagle!
MASKARYL:To jest w istocie bez taktu.
Postępek ten tak płochy i mnie bardzo boli.
ANZELM: Nie wychorować nawet się sobie do woli!
MASKARYL:
W istocie: dziwny pośpiech w przygodzie tak smutnej.
ANZELM: A Leljusz?
MASKARYL:Pogrążony w żałości okrutnej
Tłucze głową, że kilka sińców nabił sobie,
I chciał ze swoim papą ułożyć się w grobie;
Toteż, pragnąc tę rozpacz już przerwać straszliwą,
Musiałem się z pogrzebem załatwić co żywo,
Z obawy, by wpływ tego smutnego widoku
Nie popchnął go w szaleństwie do zgubnego kroku.
ANZELM:
Trza było do wieczora choć zaczekać z ciałem;
Ja sam jeszcze ostatni raz ujrzeć go chciałem,
A przytem zawsze lepiej jest nie kusić licha:
Nie zawsze nieboszczykiem jest kto nie oddycha.
MASKARYL:
Ręczę panu, że umarł dokładnie i zdrowo.
Więc, nawiązując z naszą poprzednią rozmową,
Leljusz (czyn ten mu będzie zasługą przed niebem)
Uczcić swego rodzica chce pięknym pogrzebem,
Aby w smutnrj swej doli pocieszył się trocha,
Widząc, jak syn go jeszcze i po śmierci kocha.
Sukcesyjka jest niezła; ale, z drugiej strony.
Mój pan jest w takich sprawach niezbyt doświadczony,
I, czyto że formalne jakieś są trudności,
Czy że majątek składa się z nieruchomości,
Chce pana prosić, abyś go wspomógł w potrzebie,
I, za złe mu nie biorąc, wyłożył od siebie
Choć to, co dla ostatniej posługi zmarłego...
ANZELM: Już mi mówiłeś; idę natychmiast do niego.
MASKARYL:
Jak dotychczas, los dla nas wielce jest łaskawy:
Starajmy się, by dalej nie poszkapić sprawy;
Toteż, na pana mego rozsądkowe władze
Zbytnio się nie spuszczając, sam rzecz poprowadzę.

SCENA CZWARTA.
ANZELM, LELJUSZ, MASKARYL.
ANZELM:
Chodźmy stąd; zbyt wielkiego doznaję frasunku,
Widząc go tak spowitym w tym dziwnym rynsztunku.
Nie do wiary! tak nagle! żył jeszcze dziś zrana!
MASKARYL:
W ten czas można kęs drogi zrobić, proszę pana.
LELJUSZ płacząc:
Och!
ANZELM: Trudno, mój Leljuszu; gdy wola niebieska,
Od śmierci i dyspensa nie zbawi papieska.
LELJUSZ:
Och!
ANZELM:
Wszak na życie ludzkie wszędzie ona czyha,
Patrząc, kiedyby mogła ukąsić nas z cicha.
LELJUSZ:
Och! och!
ANZELM:
Wszystkie błagania, wszystkie nasze prośby
Nie są zdolne zatrzymać tej straszliwej kośby:
I każdy z nas...
LELJUSZ: Och!
MASKARYL: Próżno pan mówi tak pięknie,
Jego straszliwa boleść od tego nie zmięknie.
ANZELM:
Chociaż więc do rozpaczy wielkie masz powody,
Staraj się ją złagodzić: wszak jesteś tak młody...
LELJUSZ: Och!
MASKARYL: Ja znam go zbyt dobrze: nie uczyni tego.
ANZELM: A teraz, na wezwanie twego służącego,
Przynoszę ci tę sumkę, która niezawodnie
Wystarczy, abyś pamięć ojca uczcił godnie.
LELJUSZ: Och, och!
MASKARYL: Jakże go rani to świeże wspomnienie!
Sama myśl o tem zwiększa już jego cierpienie.
ANZELM:
Znajdziesz niebawem dowód w skryptach nieboszczyka,
Że większej jeszcze sumy masz we mnie dłużnika;
Lecz, choćby nawet dług ten nie grał żadnej roli,
I tak mieniem mem mógłbyś rozrządzać dowoli,
Weź więc, i wiedz, że jestem ci szczerze oddanym.
LELJUSZ odchodząc:
Och!
MASKARYL:
Jakaż straszna boleść wstrząsa moim panem!
ANZELM: Maskarylu, ja sądzę, aby, dla porządku,
Twój pan zechciał mi kwitek dać z owego wziątku.
MASKARYL:
Och!
ANZELM: Dziwnie czasem plączą się koleje świata...
MASKARYL: Och, och!
ANZELM:Skrypcik zostaje, gdy słowo ulata...
MASKARYL:
Och, jakże go sprawami nękać w takiej chwili!
Chciej pan zaczekać, aż się do syta nakwili:
A skoro rozpacz jego nieco się uśmierzy,
Wezmę rewers, na którym tyle ci zależy.
Bądź zdrów; i moje serce nie jest martwym głazem,
Pójdę zatem wypłakać się z mym panem razem.
Och! och!
ANZELM sam:
Pełno na świecie wszelakich kłopotów;
Człowiek musi codziennie być na wszystko gotów:
I nigdy...

SCENA PIĄTA.
ANZELM, PANDOLF.
ANZELM: Co to! Boże! Ten widok straszliwy!...
Pandolf powraca z grobu! Wszak już był nieżywy!
Jakże mu twarz po śmierci wychudła ogromnie!
Przebóg! nie podchodź tutaj, nie zbliżaj się do mnie!
Ha, jakiem zimnem wionie twoje tchnienie trupie!
PANDOLF:
Co znaczą dziś u niego te komedje głupie?
ANZELM:
Powiedz mi, stojąc zdala, co cię tu przywodzi?
Jeśli o pożegnanie ze mną tak ci chodzi,
Zbytek łaski, doprawdy: wyznaję najszczerzej,
Że mi na tym zaszczycie wcale nie zależy.
Jeśli modlitwy trzeba grzesznej duszy twojej,
Niechże twa troska o to wszelka się ukoi,
Nie strasz mnie więcej, ja zaś boskiego imienia
Będę prosił za tobą aż do uprzykrzenia.
Niech mi więc postać twa z oczu znika,
I niech ci niebo, w swej łaskawości,
Nie szczędzi zdrowia i pomyślności,
W długiej karjerze nieboszczyka.
PANDOLF śmiejąc się:
Doprawdy, trza się złościć i śmiać się na poły!
ANZELM: Jak na zmarłego, widzę, żeś sobie wesoły.
PANDOLF:
Powiedz, czy to szaleństwo, czy też proste drwiny,
By żywego uśmiercać w przeciągu godziny?
ANZELM:
Niestety, ty nie żyjesz; widziałem twe ciało.
PANDOLF:
Zatem bez mojej wiedzy chyba się to stało?
ANZELM:
Ledwo przez Maskaryla doszły mnie te wieści,
Serce mi się ścisnęło od wielkiej boleści.
PANDOLF:
Czyli ty śnisz na jawie? czy, przez boskie rany,
Nie poznajesz mnie?
ANZELM:Jesteś w tej chwili przebrany
W ciało nieziemskie, które twej własnej postaci
Kształt to przybierać może, to znów go utraci.
Lękam się, że za chwilę wydmiesz się w olbrzyma
Lub w strzygonia się zmienisz przed memi oczyma.
Na Boga, nie przedzierzgaj się w kształty takowe,
Bo serce mi ze strachu już pęknąć gotowe.
PANDOLF:
W innym czasie naiwność twoja zabobonna,
Trwoga, do wierzeń takich nazbyt łatwo skłonna,
Wierz mi, zabawą byłaby mi niepowszednią,
I chętniebym przedłużył igraszkę tak przednią;
Lecz ta smierć, te o skarbach tak bezczelne baśnie,
Któremi mnie zwabiono z miasta dzisiaj właśnie,
Sprawiają, że mi spada wreszcie z oczu bielmo.
Ten Maskaryl skończonym jest łotrem i szelmą,
Co na wszystko się waży i który przed niczem
Nie cofnie się w potrzebie w swym planie zbrodniczym.
ANZELM:
Jakto! czyżby do takiej miał się uciec broni?
Doprawdy, mój rozsądek coś mi w piętkę goni!
Niechże się dotknę palcem: to Pandolf, w istocie;
Gdzieżem zabrnął, nieszczęsny, w mej ciężkiej głupocie!
Przez litość, chciej zachować to wszystko przy sobie,
Bo sam chyba ze wstydu znalazłbym się w grobie.
Lecz pomóż mi odzyskać, pałką albo kijem,
Pieniądze, które dałem na twoje rekwijem!
PANDOLF:
Powiadasz, że pieniądze? to więc sekret cały:
Tu leży tajemnica tej sztuczki zuchwałej!
Twoja strata. Co do mnie, pospieszam bez zwłoki
Przeciw tej szelmie wdrożyć najsurowsze kroki,
A skoro raz w swe ręce dostaniem paniczka,
Moja głowa, że nam się nie wymknie od stryczka.
ANZELM sam:
I jaż mogłem łotrowi uwierzyć na słówko.
Tak łatwo się z rozumem rozstać i z gotówką!
Na lichaż mi się przyda moja siwa głowa,
Skoro wypalić głupstwo zawsze jest gotowa;
Widać sam wiek człowieka od tego nie chroni..
Lecz co widzę...

SCENA SZÓSTA.
LELJUSZ, ANZELM.
LELJUSZ:A teraz, z tym paszportem w dłoni,
Śmiało mogę przed oczy stanąć Tryfaldyna.
ANZELM:
Jak widzę, już ci żałość folgować zaczyna?
LELJUSZ:
Co mówisz? od tej rany, która dziś mnie boli,
Póki życia się serce moje nie wyzwoli.
ANZELM:
Wracam właśnie, ażeby wyznać ci bezzwłocznie
Omyłkę, którą możem wraz sprawdzić naocznie.
Między dukaty, którem ci właśnie wyliczył,
Wkradło się sztuk fałszywych sporo: tebym życzył
Wymienić ci na inne, nie chcąc twojej straty.
Bezwstydnie bo fałszują dzisiaj te dukaty,
I szalbierstwo w tym względzie tak się w kraju szerzy,
Ze doprawdy już człowiek nikomu nie wierzy.
Czasby już był, by władze pomyślały o tem.
LELJUSZ:
Grzeczność mi wielką czynisz biorąc je z powrotem;
Lecz któreż z nich fałszywe? wszystkie dźwięczą mile...
ANZELM:
Ja je odróżnię; chciej mi oddać je na chwilę.
Czy to wszystko?
LELJUSZ:Tak.
ANZELM:Dobrze. O, ty odzyskana
Garstko dukatów: witaj! wróć do swego pana.
Ty zaś, miły hultaju, niecoś podrwił głową.
Więc ty uśmiercasz ludzi, którzy chodzą zdrowo?
I mnie jeszcze śmiesz wciągać w takie przedsięwzięcia?
Na mój honor, w ładnegobym się ubrał zięcia!
Miłego chciałem wpuścić gagatka do domu!
Tfy! powinieneś skonać z żalu i ze sromu.
LELJUSZ sam:
Niema co mówić, wpadłem. Dziwna rzecz, w istocie,
Skąd on się mógł dowiedzieć o naszej robocie?

SCENA SIÓDMA.
LELJUSZ, MASKARYL.
MASKARYL:
Co! pan tutaj? ja właśnie pana szukam wszędzie.
No, i cóż? koniec wreszcie naszych skupień będzie?
Ubiliśmy rzecz całą w niespełna godzinę!
Daj pan złoto, bym poszedł wykupić dziewczynę.
Pański rywal, jak myślę, zrobi wielkie oczy.
LELJUSZ:
Ach, niestety, fortuna wszak się kołem toczy!
I cóż poradzi człowiek przeciw losu zdradom?
MASKARYL:
Jakto! Czyżby...
LELJUSZ: Tak; Anzelm, snać podstępu świadom,
Odebrał mi dukaty, łup nasz wydarł cały,
Zwiódłszy mnie, iż fałszywe do nich się dostały.
MASKARYL:
Czy pan sobie kpi za mnie?
LELJUSZ:Porzuć tę nadzieję.
MASKARYL:
Więc to prawda?
LELJUSZ:Tak; prawda. Wierz mi, że boleję.
W gniew cię wprowadzi pewnie niezręczność takowa,
MASKARYL:
Mnie? Chybabym oszalał: gniew, to rzecz niezdrowa;
Ja zaś troskę o zdrowie stawiam w pierwszym rzędzie,
Czy Celja będzie wolna, czy też nią nie będzie,
Czy kupi ją Leander, czy inny dobrodziej,
Wierz mi pan, że to wszystko tyle mnie obchodzi!
LELJUSZ:
Och, za cóż nieczułości zdradzasz dla mnie tyle,
Za cóż tak srodze karzesz słabości mej chwilę?
Gdyby nie to nieszczęście, sam mi przyznasz chyba,
Żem cudów dziś dokazał, by starego grzyba
Stumanić mą żałością i tak zagrać rolę,
Że nawet i sprytniejszychby wywiodła w pole.
MASKARYL:
W samej rzeczy, przyznaję: ma się pan czem chwalić.
LELJUSZ:
Dobrze zatem, zbłądziłem; lecz racz się użalić,
I jeśli ci na sercu los mój leżał kiedy,
Napraw jeszcze to głupstwo i ratuj mnie z biedy.
MASKARYL: Całuję rączki; wolę się inaczej bawić.
LELJUSZ:
Maskarylku!
MASKARYL: Nie.
LELJUSZ:Byłbyś zdolny mnie zostawić?
MASKARYL:
Nie, palcem już nie ruszę.
LELJUSZ:Jeśli trwasz w uporze,
Ja się zabiję.
MASKARYL: Ależ i owszem; mój Boże!
LELJUSZ:
Nie zmiękczę cię?
MASKARYL: Nic z tego.
LELJUSZ:Czy widzisz to ostrze?
MASKARYL:
Widzę.
LELJUSZ: Tylko pocisnąć.
MASKARYL:Cóż jest w świecie prostsze!
LELJUSZ:
Jakto! więc nawet moja śmierć ciebie nie wzruszy?
MASKARYL:
Nie.
LELJUSZ: Żegnaj zatem.
MASKARYL:Żegnam pana z całej duszy.
LELJUSZ: Co!...
MASKARYL: Kłujże pan, a prędko; pocóż to gadanie.
LELJUSZ:
Ha, wiem, że masz apetyt na moje ubranie
I chciałbyś, bym jak głupiec rozstał się z tym światem.
MASKARYL:
Czyliż ja nie wiem, ile prawdy było na tem?
Już tam, mimo te wszystkie szumne zapowiedzi,
Trudniej się ktoś zabija, niż o śmierci bredzi.

SCENA ÓSMA.
TRYFALDYN, LEANDER, LELJUSZ, MASKARYL.
Tryfaldyn w głębi rozmawia z Leandrem.
LELJUSZ:
Co ja widzę? mój rywal! wszak on najwyraźniej
Kupuje odeń Celję; drżę cały z bojaźni.
MASKARYL:
Zamiary jego zgadł pan w istocie niezgorzej,
I, jeśli ma pieniądze, rzecz się wnet ułoży.
Co do mnie, bardzom kontent; oto skutki jawne,
Coś pan narobił przez swe szaleństwa ustawne.
LELJUSZ:
Co mam uczynić, powiedz, nie odmawiaj rady.
MASKARYL:
Nic nie wiem.
LELJUSZ: Puść mnie zatem; poszukam z nim zwady.
MASKARYL:
I cóż z tego wyniknie?
LELJUSZ:Więc jakże inaczej?...
MASKARYL:
Jeszcze raz więc ma dobroć dziś panu wybaczy;
Uczułem w sercu litość dla pańskiej osoby.
Pozwól mi się rozpatrzeć; przez inne sposoby
Może się jego chęci w tej sprawie wyczyta.
TRYFALDYN do Leandra:
Dobrze więc, skoro wrócę, rzecz będzie ubita.
MASKARYL na stronie, odchodząc:
Sprawię, by powiernika zechciał szukać we mnie,
A wówczas wszystkie jego plany udaremnię.
LEANDER sam:
No! teraz szczęścia mego nic już nie naruszy!
Żadna obawa więcej nie gości w mej duszy;
Cokolwiek zamierzaliby moi rywale,
O próżne ich zabiegi nie dbam dzisiaj wcale.

SCENA DZIEWIĄTA.
LEANDER, MASKARYL.
MASKARYL mówi te dwa wiersze w domu, poczem pojawia się na scenie:
Och! och! na pomoc! ludzie, jeśli Boga macie
W sercu, ratujcie! och! och! ty łotrze, ty kacie!
LEANDER:
Co znaczą te wykrzyki? Powiedz! co się stało?
MASKARYL:
To, że mi dwieście kijów właśnie się dostało.
LEANDER:
Któż?...
MASKARYL:
Leljusz.
LEANDER: Za co?
MASKARYL:Za co? Rzecz najbłahsza w świecie.
Wypędził mnie i kijem wyłoił po grzbiecie.
LEANDER: To nieładnie, w istocie.
MASKARYL:Ale ja mu za to
Postaram się niezgorszą odwdzięczyć zapłatą.
Tak, przekonasz się jeszcze, ty kacie przeklęty,
Że te kije Maskaryl ma za dług swój święty,
Że i służący może mieć honor, u djaska,
I że, po czterech latach służby, pańska łaska
Powinnaby się chyba objawiać inaczej,
Nie w kijach, w które dziś mnie szczodrze darzyć raczy.
Powtarzam: zemsty mojej chronisz się daremnie;
Wpadła ci w oko branka i chciałeś przezemnie
Dostać ją w swoje ręce: otóż wszystko zrobię,
By ją oddać innemu, djabłu, lecz nie tobie.
LEANDER:
Posłuchaj, Maskarylu: uśmierz swe wzburzenie.
Zawsześ mi się podobał; i tak bardzo cenię
Twe przymioty, żem zdawna już pragnął niemało
Pozyskać cię dla siebie: gdy więc tak się stało,
Jeźli w tej służbie widzisz dla siebie korzyści,
Może, bez próżnej zwłoki, chęć się moja ziści.
MASKARYL:
Dobrze, panie; tem więcej, że losy łaskawe
Pozwalają mi mścić się, walcząc za twą sprawę;
Spełnienie chęci, która twe serce rozpala,
Straszliwą będzie karą dla tego brutala.
Słowem, by dostać Celję, co tylko pan każe...
LEANDER:
Miłość moja ubiegła cię w twoim zamiarze.
Oczarowany bowiem tem cudnem zjawiskiem,
Kupiłem ją: choć drogo, i tak dla mnie z zyskiem.
MASKARYL:
Jakto! Celja...
LEANDER: Mój wybór byłby światu znanym.
Gdybym czynności swoich był wyłącznym panem;
Lecz, że mojego ojca rozkaz oczywisty
(Jak właśnie mi donoszą te od niego listy),
Życie me złączyć pragnie z Hipolity losem,
Nie chcę go drażnić sprawy przedwczesnym rozgłosem.
Że zaś istoty rzeczy to w niczem nie zmienia,
Wolałem tutaj użyć cudzego imienia,
I ten tu pierścień, oto oznaka jedyna
Dla tego, kto odbierze ją z rąk Tryfaldyna.
Przedtem jednakże pragnę przygotować środki,
By ukryć ludzkim oczom cel mych pragnień słodki,
I znaleźć jak najrychlej dogodne ustronie,
Gdzie wraz z mą ukochaną przed światem się schronię.
MASKARYL: Jeżeli o to chodzi, moja rada taka:
Jest tuż za miastem domek mojego krewniaka;
Tam możesz pan umieścić ją z całym spokojem,
Że nikt wiedzieć nie będzie o gniazdeczku twojem.
LEANDER:
Brawo! świetnie się wszystko układać zaczyna.
Bierz pierścień i co żywo spiesz do Tryfaldyna.
Gdy mu stawisz przed oczy ten znak umówiony,
Weźmiesz Celję bez żadnych przeszkód z jego strony;
Poczem, w domku przez ciebie bezpiecznie ukryta...
Lecz cicho!... wszak tu idzie ku nam Hipolita.

SCENA DZIESIĄTA.
HIPOLITA, LEANDER, MASKARYL.
HIPOLITA: Mam dla pana nowinę, ale któż odgadnie,
Czy dlań smutek, czy radość w niej kryje się na dnie.
LEANDER:
Rozstrzygnąć tej zagadki mój rozum nie zdoła,
Póki jej nie usłyszę.
HIPOLITA:Zatem do kościoła
Chciej mnie pan odprowadzić: opowiem ci w drodze...
LEANDER do Maskaryla.
Ty biegnij, gdziem ci kazał; pędź na jednej nodze!

SCENA JEDENASTA.
MASKARYL sam:
Lecę, pędzę, załatwię wszystko jak najspieszniej!
Czyż można było sprawę zakończyć ucieszniej?
Ileż mojego pana radości stąd czeka!
Dostać na własność Celję z rąk tego człowieka,
Złe odmienić na dobre, i, w kupnie dość taniem,
Szczęście swoje osiągnąć rywala staraniem!
Po tem rzadkiem zwycięstwie pan mój chyba każe,
By mnie laurem na głowie zdobili malarze,
A pod moim portretem, złotemi głoskami,
Napis: Wiwat Maskaryl, szelma nad szelmami!

SCENA DWUNASTA.
TRYFALDYN, MASKARYL.
MASKARYL:
Hej tam!
TRYFALDYN:
Czego waść życzysz?
MASKARYL:Spójrz na ten pierścionek;
On ci cel mój objaśni bez żadnych obsłonek.
TRYFALDYN:
Tak, poznaję ten pierścień i wedle umowy
Przywieść ci niewolnicę wraz jestem gotowy.

SCENA TRZYNASTA.
TRYFALDYN, GONIEC, MASKARYL.
GONIEC do Tryfaldyna:
Panie, chciej mi oznajmić, czy tutaj gdzie blisko
Nie mieszka człowiek...
TRYFALDYN:Jaki?
GONIEC:Nosi on nazwisko
Tryfaldyna.
TRYFALDYN: Ja jestem. Czegóż chcesz, mospanie?
GONIEC: Nic; tylko do rąk waszych oddać to pisanie.
TRYFALDYN czyta:
„Zrządzeniem niebios, duszę mą, wielce strapioną,
„Wieść doszła, co zarazem cieszy ją i boli;
„Że córkę moją, dzieckiem mi z domu skradzioną,
„Pod mianem Celji dzierżysz w swych rękach w niewoli.
„Jeśliś zdolny jest pojąć, co ojcem być znaczy,
„Jeśli wiesz, co krwi głosu jest potężna siła,
„Zachowaj mi to dziecię, przedmiot mej rozpaczy,
„I dbaj o nią, jakgdybyć własną córką była.
„By ją z rąk twych odebrać, pospieszam bez zwłoki,
„I nagrodzę swe trudy w sposób tak wspaniały,
„Że całe życie będziesz uwielbiał wyroki
„Niebios, co skarb ten w ręce twe dzisiaj oddały“.
W Madrycie.Don Pedro de Gusman,
markiz de Montalcane“.
Mówi dalej:
Chociaż ów naród prawdy znów zbytnio nie chwali,
Mówili mi wszelako ci, co ją sprzedali,
Że wnet ją ktoś odkupi, co dość jest bogaty,
Abym nie miał powodu obawiać się straty.
I omało dziś właśnie, dzięki mej głupocie,
Nie przepadła mi dziewka, a razem z nią krocie.
Do posłańca:
Jeszcze chwila, a byłbyś się trudził daremno:
Ten człowiek właśnie kupna miał tu dobić ze mną.
Dość już; chęci markiza spełnię, oczywiście.
Goniec odchodzi.
Do Maskaryla:
Sam słyszałeś, com właśnie wyczytał w tym liście.
Powiedz temu, co przysłał cię po tę niebogę,
Że danego mu słowa dotrzymać nie mogę,
I że wrócę pieniądze.
MASKARYL:Lecz takiej obrazy
Mój pan nigdy...
TRYFALDYN: Czy mam ci powtarzać dwa razy?
MASKARYL sam:
Miły pasztet; przepadła dziewczyna już w drodze!
Tym razem los z mych planów zadrwił sobie srodze;
Także w porę się zjawił ten głupi posłaniec,
Co nam tu aż z Hiszpanji spadł jak opętaniec;
Zaprawdę, nigdy chyba koniec tak przeklęty
Nie popsuł sprawy równie pomyślnie zaczętej.

SCENA CZTERNASTA.
LELJUSZ śmiejąc się, MASKARYL.
MASKARYL:
Cóż za radość szalona? Co się z panem dzieje?
LELJUSZ:
Zanim ci rzecz opowiem, daj, niech się wyśmieję.
MASKARYL:
Owszem, śmiejmy się, mamy do śmiechu przyczyny.
LELJUSZ: Ha! teraz już nareszcie ustaną twe drwiny;
Nie powiesz mi już więcej, ty zrzędo przebrzydła,
Że trzpiotostwo me niszczy wszystkie twoje sidła!
Urządziłem w tej chwili sztuczkę nad sztuczkami!
Prawda, żem jest zbyt żywy i nagły czasami,
Lecz za to, kiedy zechcę, mam takie koncepta,
Które rzekłbyś, że djabeł sam mi w ucho szepta;
I przyznasz, że na figiel spłatany w tej chwili,
Byle czyja się głowa nie łatwo wysili.
MASKARYL:
Niech więc słyszę, co wyszło z pańskiej mózgownicy?
LELJUSZ: Otóż, widząc przed chwilą razem na ulicy
Tryfaldyna z Leandrem, wielce przerażony,
Jakiś sposób starałem się znaleść obrony;
I wszystkie moje myśli smażąc niby w tyglu,
Środek ratunku w takim wynalazłem figlu,
Przed którym spryt twój, w świecie chwalony przesadnie,
Kiedy usłyszysz, plackiem jak długi upadnie.
MASKARYL:
Cóż zatem? Mów pan.
LELJUSZ:Słuchaj. Zdziwisz się niezmiernie.
Zatem, list podrobiłem nadzwyczaj misternie,
W którym wielki pan jakiś (od siedmiu boleści),
Pisze do Tryfaldyna, iż doszły go wieści,
Że branka, którą kryje tu pod Celji mianem,
Jest jego dzieckiem, niegdyś przez zbójów porwanem;
Że, aby ją odebrać, z krainy dalekiej,
Corychlej tu pospiesza, prosząc, by opieki
Najtkliwszej, najczujniejszej tymczasem doznała;
Wdzięczność zaś jego za to będzie tak wspaniała,
Iż najświetniejsze inne przewyższy nadzieje.
MASKARYL:
Doskonale.
LELJUSZ: Lecz słuchaj, co się dalej dzieje:
List mój został mu tedy bezzwłocznie oddany;
Lecz, co ważniejsza, w porze tak dobrze obranej,
Że, gdyby nie ja, już miał pomykać z dziewczyną
Jakiś frant, który został z dosyć głupią miną.
MASKARYL:
I to pan na ten koncept wpadłeś tak piekielny?
LELJUSZ:
Tak. I cóż ty powiadasz o grze tak subtelnej?
Przyznaj, że spryt mieć trzeba bystry nad pojęcie,
By tak swego rywala zdławić przedsięwzięcie.
MASKARYL:
By wedle zasług pańskich odmierzyć pochwały,
Na to mojej wymowy zasób jest zbyt mały.
Tak, by godnie roztoczyć przed oczyma świata
To, co pańska fantazja stworzyła skrzydlata,
Ten czyn, który objawia mądrości tak wiele,
Że nic się z nim porównać nawet nie ośmielę,
Mój język jest bezsilny i chciałbym posiadać
Talenty tych, co zdolni są najbieglej władać
Kunsztownych wierszów rytmem lub prozą uczoną,
Aby ci w nich wyrazić, że na zawsze pono
Zostaniesz tem, czem niebo na świat cię wydało:
To jest niewydarzoną, pomyloną pałą,
Mózgiem, co myśli snuje w odwrotnym porządku,
Drwiną z zdrowego sensu, statku i rozsądku,
Narwańcem, postrzeleńcem, głuptasem i trzpiotem.
Pomnóż pan to sto razy: ot, co myślę o tem.
Otom streścił w krótkości, jak wielce cię cenię.
LELJUSZ:
Lecz powiedz, co ma znaczyć twe całe wzburzenie?
Co ja zrobiłem? Pojąć silę się daremnie.
MASKARYL:
Nic pan nie zrobił, ale odczep się odemnie.
LELJUSZ: Nie odstąpię cię, póki mi zagadki całej...
MASKARYL:
Dobrze; nasmaruj zatem pan dobrze pedały,
Bo mam zamiar ćwiczenie zadać im nielada.
LELJUSZ:
Uciekł mi. Jak fatalnie dziś się wszystko składa!
Jak odgadnąć sens jego mowy tak zawiłej,
I co mogłem uczynić, żem mu tak niemiły?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.