[155]AKT DRUGI.
SCENA PIERWSZA. LELJUSZ, MASKARYL
- MASKARYL:
- Pańskie prośby wzruszyły mnie wreszcie i żale,
- I wzbroniły trwać dłużej w mym gniewnym zapale;
- Dla sprawy, którą rzucić byłem już gotowy.
- Jeszcze raz brnąć mi przyjdzie w jaki kłopot nowy.
- Taki już jestem łatwy: i, gdyby niebiosy
- Kazały mi dziewczęcą wziąć postać i losy,
- Pomyśl pan sobie tylko, coby było ze mnie.
- Lecz nie sądź, że znów będę trudził się daremnie,
- I że zniosę cierpliwie, byś, choćby raz jeszcze,
- Zniweczył projekt, który właśnie w duszy pieszczę.
- Anzelma nam przebłagać trzeba jak najprędzej,
- Mam sposób, by od niego wydostać pieniędzy;
- Lecz powtarzam: raz jeszcze niech pan głupstwo strzeli,
- A tyleście mnie razem z swą panną widzieli.
- LELJUSZ:
- Nie, będę już roztropny; uśmierz swe obawy;
- Sam ujrzysz, jak we wszystkiem...
- MASKARYL: Bardzo pan łaskawy,
- Powziąłem na początek plan niezwykle śmiały:
- Ponieważ ojciec pański zbyt jest opieszały,
- By, umierając w porę, skończyć twe niedole,
- Sam go zgładzić (pozornie, oczywiście) wolę.
- Że rozstał się z tym światem puściłem pogłoski
- I tknięty paraliżem na sąd poszedł boski.
- Przedtem zaś, aby wesprzeć mój plan tak głęboki,
- Sprawiłem, iż na folwark skierował swe kroki: [156]
- Doniesiono mu także z łaski mojej głowy,
- Że ludzie, co mu stawiać mają domek nowy,
- Kopiąc grunt pod budynek ten świeżo zaczęty,
- Skarb ogromny znaleźli, kładąc fundamenty.
- Poleciał jak szalony, wraz z nim z domu wszyscy
- Prócz nas dwu popędzili, dalecy i bliscy.
- Łatwo, w ludzkiem mniemaniu, możem go więc zgładzić,
- I udanym pogrzebem wszystkich w błąd wprowadzić,
- Rozumiesz pan więc teraz, jak rzecz cała stoi:
- Zagraj dobrze swą rolę; a zaś co do mojej,
- Gdy uznasz żem się licho wywiązał z rzemiosła,
- Możesz mnie pan publicznie ogłosić za osła.
SCENA DRUGA. LELJUSZ sam:
- Wolałbym, aby obrał sposoby uczciwsze,
- By serca mego spełnić pragnienia najżywsze,
- Lecz, gdy przedmiot tak luby serce nasze nęci,
- Czegóż nie zrobi człowiek, by ziścić swe chęci?
- Jeśli miłość i zbrodnię jest uświęcić zdolną,
- W niewinnej zdradzie szukać jej ucieczki wolno,
- A cel, który osiągnąć pragnie moja dusza,
- Zgodzić się na ten układ dzisiaj mnie przymusza.
- O nieba! już tu idą: teraz na mnie kolej;
- Muszę się przygotować nieco do mej roli.
SCENA TRZECIA. ANZELM, MASKARYL.
- MASKARYL:
- Widzę, że pan nie może strawić tego faktu,
- ANZELM: Umrzeć tak nagle!
- MASKARYL: To jest w istocie bez taktu.
- Postępek ten tak płochy i mnie bardzo boli.
- ANZELM: Nie wychorować nawet się sobie do woli! [157]
- MASKARYL:
- W istocie: dziwny pośpiech w przygodzie tak smutnej.
- ANZELM: A Leljusz?
- MASKARYL: Pogrążony w żałości okrutnej
- Tłucze głową, że kilka sińców nabił sobie,
- I chciał ze swoim papą ułożyć się w grobie;
- Toteż, pragnąc tę rozpacz już przerwać straszliwą,
- Musiałem się z pogrzebem załatwić co żywo,
- Z obawy, by wpływ tego smutnego widoku
- Nie popchnął go w szaleństwie do zgubnego kroku.
- ANZELM:
- Trza było do wieczora choć zaczekać z ciałem;
- Ja sam jeszcze ostatni raz ujrzeć go chciałem,
- A przytem zawsze lepiej jest nie kusić licha:
- Nie zawsze nieboszczykiem jest kto nie oddycha.
- MASKARYL:
- Ręczę panu, że umarł dokładnie i zdrowo.
- Więc, nawiązując z naszą poprzednią rozmową,
- Leljusz (czyn ten mu będzie zasługą przed niebem)
- Uczcić swego rodzica chce pięknym pogrzebem,
- Aby w smutnrj swej doli pocieszył się trocha,
- Widząc, jak syn go jeszcze i po śmierci kocha.
- Sukcesyjka jest niezła; ale, z drugiej strony.
- Mój pan jest w takich sprawach niezbyt doświadczony,
- I, czyto że formalne jakieś są trudności,
- Czy że majątek składa się z nieruchomości,
- Chce pana prosić, abyś go wspomógł w potrzebie,
- I, za złe mu nie biorąc, wyłożył od siebie
- Choć to, co dla ostatniej posługi zmarłego...
- ANZELM: Już mi mówiłeś; idę natychmiast do niego.
- MASKARYL:
- Jak dotychczas, los dla nas wielce jest łaskawy:
- Starajmy się, by dalej nie poszkapić sprawy;
- Toteż, na pana mego rozsądkowe władze
- Zbytnio się nie spuszczając, sam rzecz poprowadzę.
[158]SCENA CZWARTA. ANZELM, LELJUSZ, MASKARYL.
- ANZELM:
- Chodźmy stąd; zbyt wielkiego doznaję frasunku,
- Widząc go tak spowitym w tym dziwnym rynsztunku.
- Nie do wiary! tak nagle! żył jeszcze dziś zrana!
- MASKARYL:
- W ten czas można kęs drogi zrobić, proszę pana.
- LELJUSZ płacząc:
- Och!
- ANZELM: Trudno, mój Leljuszu; gdy wola niebieska,
- Od śmierci i dyspensa nie zbawi papieska.
- LELJUSZ:
- Och!
- ANZELM:
- Wszak na życie ludzkie wszędzie ona czyha,
- Patrząc, kiedyby mogła ukąsić nas z cicha.
- LELJUSZ:
- Och! och!
- ANZELM:
- Wszystkie błagania, wszystkie nasze prośby
- Nie są zdolne zatrzymać tej straszliwej kośby:
- I każdy z nas...
- LELJUSZ: Och!
- MASKARYL: Próżno pan mówi tak pięknie,
- Jego straszliwa boleść od tego nie zmięknie.
- ANZELM:
- Chociaż więc do rozpaczy wielkie masz powody,
- Staraj się ją złagodzić: wszak jesteś tak młody...
- LELJUSZ: Och!
- MASKARYL: Ja znam go zbyt dobrze: nie uczyni tego.
- ANZELM: A teraz, na wezwanie twego służącego,
- Przynoszę ci tę sumkę, która niezawodnie
- Wystarczy, abyś pamięć ojca uczcił godnie.
- LELJUSZ: Och, och! [159]
- MASKARYL: Jakże go rani to świeże wspomnienie!
- Sama myśl o tem zwiększa już jego cierpienie.
- ANZELM:
- Znajdziesz niebawem dowód w skryptach nieboszczyka,
- Że większej jeszcze sumy masz we mnie dłużnika;
- Lecz, choćby nawet dług ten nie grał żadnej roli,
- I tak mieniem mem mógłbyś rozrządzać dowoli,
- Weź więc, i wiedz, że jestem ci szczerze oddanym.
- LELJUSZ odchodząc:
- Och!
- MASKARYL:
- Jakaż straszna boleść wstrząsa moim panem!
- ANZELM: Maskarylu, ja sądzę, aby, dla porządku,
- Twój pan zechciał mi kwitek dać z owego wziątku.
- MASKARYL:
- Och!
- ANZELM: Dziwnie czasem plączą się koleje świata...
- MASKARYL: Och, och!
- ANZELM: Skrypcik zostaje, gdy słowo ulata...
- MASKARYL:
- Och, jakże go sprawami nękać w takiej chwili!
- Chciej pan zaczekać, aż się do syta nakwili:
- A skoro rozpacz jego nieco się uśmierzy,
- Wezmę rewers, na którym tyle ci zależy.
- Bądź zdrów; i moje serce nie jest martwym głazem,
- Pójdę zatem wypłakać się z mym panem razem.
- Och! och!
- ANZELM sam:
- Pełno na świecie wszelakich kłopotów;
- Człowiek musi codziennie być na wszystko gotów:
- I nigdy...
SCENA PIĄTA. ANZELM, PANDOLF.
- ANZELM: Co to! Boże! Ten widok straszliwy!...
- Pandolf powraca z grobu! Wszak już był nieżywy! [160]
- Jakże mu twarz po śmierci wychudła ogromnie!
- Przebóg! nie podchodź tutaj, nie zbliżaj się do mnie!
- Ha, jakiem zimnem wionie twoje tchnienie trupie!
- PANDOLF:
- Co znaczą dziś u niego te komedje głupie?
- ANZELM:
- Powiedz mi, stojąc zdala, co cię tu przywodzi?
- Jeśli o pożegnanie ze mną tak ci chodzi,
- Zbytek łaski, doprawdy: wyznaję najszczerzej,
- Że mi na tym zaszczycie wcale nie zależy.
- Jeśli modlitwy trzeba grzesznej duszy twojej,
- Niechże twa troska o to wszelka się ukoi,
- Nie strasz mnie więcej, ja zaś boskiego imienia
- Będę prosił za tobą aż do uprzykrzenia.
- Niech mi więc postać twa z oczu znika,
- I niech ci niebo, w swej łaskawości,
- Nie szczędzi zdrowia i pomyślności,
- W długiej karjerze nieboszczyka.
- PANDOLF śmiejąc się:
- Doprawdy, trza się złościć i śmiać się na poły!
- ANZELM: Jak na zmarłego, widzę, żeś sobie wesoły.
- PANDOLF:
- Powiedz, czy to szaleństwo, czy też proste drwiny,
- By żywego uśmiercać w przeciągu godziny?
- ANZELM:
- Niestety, ty nie żyjesz; widziałem twe ciało.
- PANDOLF:
- Zatem bez mojej wiedzy chyba się to stało?
- ANZELM:
- Ledwo przez Maskaryla doszły mnie te wieści,
- Serce mi się ścisnęło od wielkiej boleści.
- PANDOLF:
- Czyli ty śnisz na jawie? czy, przez boskie rany,
- Nie poznajesz mnie?
- ANZELM: Jesteś w tej chwili przebrany
- W ciało nieziemskie, które twej własnej postaci [161]
- Kształt to przybierać może, to znów go utraci.
- Lękam się, że za chwilę wydmiesz się w olbrzyma
- Lub w strzygonia się zmienisz przed memi oczyma.
- Na Boga, nie przedzierzgaj się w kształty takowe,
- Bo serce mi ze strachu już pęknąć gotowe.
- PANDOLF:
- W innym czasie naiwność twoja zabobonna,
- Trwoga, do wierzeń takich nazbyt łatwo skłonna,
- Wierz mi, zabawą byłaby mi niepowszednią,
- I chętniebym przedłużył igraszkę tak przednią;
- Lecz ta smierć, te o skarbach tak bezczelne baśnie,
- Któremi mnie zwabiono z miasta dzisiaj właśnie,
- Sprawiają, że mi spada wreszcie z oczu bielmo.
- Ten Maskaryl skończonym jest łotrem i szelmą,
- Co na wszystko się waży i który przed niczem
- Nie cofnie się w potrzebie w swym planie zbrodniczym.
- ANZELM:
- Jakto! czyżby do takiej miał się uciec broni?
- Doprawdy, mój rozsądek coś mi w piętkę goni!
- Niechże się dotknę palcem: to Pandolf, w istocie;
- Gdzieżem zabrnął, nieszczęsny, w mej ciężkiej głupocie!
- Przez litość, chciej zachować to wszystko przy sobie,
- Bo sam chyba ze wstydu znalazłbym się w grobie.
- Lecz pomóż mi odzyskać, pałką albo kijem,
- Pieniądze, które dałem na twoje rekwijem!
- PANDOLF:
- Powiadasz, że pieniądze? to więc sekret cały:
- Tu leży tajemnica tej sztuczki zuchwałej!
- Twoja strata. Co do mnie, pospieszam bez zwłoki
- Przeciw tej szelmie wdrożyć najsurowsze kroki,
- A skoro raz w swe ręce dostaniem paniczka,
- Moja głowa, że nam się nie wymknie od stryczka.
- ANZELM sam:
- I jaż mogłem łotrowi uwierzyć na słówko.
- Tak łatwo się z rozumem rozstać i z gotówką!
- Na lichaż mi się przyda moja siwa głowa, [162]
- Skoro wypalić głupstwo zawsze jest gotowa;
- Widać sam wiek człowieka od tego nie chroni..
- Lecz co widzę...
SCENA SZÓSTA. LELJUSZ, ANZELM.
- LELJUSZ: A teraz, z tym paszportem w dłoni,
- Śmiało mogę przed oczy stanąć Tryfaldyna.
- ANZELM:
- Jak widzę, już ci żałość folgować zaczyna?
- LELJUSZ:
- Co mówisz? od tej rany, która dziś mnie boli,
- Póki życia się serce moje nie wyzwoli.
- ANZELM:
- Wracam właśnie, ażeby wyznać ci bezzwłocznie
- Omyłkę, którą możem wraz sprawdzić naocznie.
- Między dukaty, którem ci właśnie wyliczył,
- Wkradło się sztuk fałszywych sporo: tebym życzył
- Wymienić ci na inne, nie chcąc twojej straty.
- Bezwstydnie bo fałszują dzisiaj te dukaty,
- I szalbierstwo w tym względzie tak się w kraju szerzy,
- Ze doprawdy już człowiek nikomu nie wierzy.
- Czasby już był, by władze pomyślały o tem.
- LELJUSZ:
- Grzeczność mi wielką czynisz biorąc je z powrotem;
- Lecz któreż z nich fałszywe? wszystkie dźwięczą mile...
- ANZELM:
- Ja je odróżnię; chciej mi oddać je na chwilę.
- Czy to wszystko?
- LELJUSZ: Tak.
- ANZELM: Dobrze. O, ty odzyskana
- Garstko dukatów: witaj! wróć do swego pana.
- Ty zaś, miły hultaju, niecoś podrwił głową.
- Więc ty uśmiercasz ludzi, którzy chodzą zdrowo?
- I mnie jeszcze śmiesz wciągać w takie przedsięwzięcia? [163]
- Na mój honor, w ładnegobym się ubrał zięcia!
- Miłego chciałem wpuścić gagatka do domu!
- Tfy! powinieneś skonać z żalu i ze sromu.
- LELJUSZ sam:
- Niema co mówić, wpadłem. Dziwna rzecz, w istocie,
- Skąd on się mógł dowiedzieć o naszej robocie?
SCENA SIÓDMA. LELJUSZ, MASKARYL.
- MASKARYL:
- Co! pan tutaj? ja właśnie pana szukam wszędzie.
- No, i cóż? koniec wreszcie naszych skupień będzie?
- Ubiliśmy rzecz całą w niespełna godzinę!
- Daj pan złoto, bym poszedł wykupić dziewczynę.
- Pański rywal, jak myślę, zrobi wielkie oczy.
- LELJUSZ:
- Ach, niestety, fortuna wszak się kołem toczy!
- I cóż poradzi człowiek przeciw losu zdradom?
- MASKARYL:
- Jakto! Czyżby...
- LELJUSZ: Tak; Anzelm, snać podstępu świadom,
- Odebrał mi dukaty, łup nasz wydarł cały,
- Zwiódłszy mnie, iż fałszywe do nich się dostały.
- MASKARYL:
- Czy pan sobie kpi za mnie?
- LELJUSZ: Porzuć tę nadzieję.
- MASKARYL:
- Więc to prawda?
- LELJUSZ: Tak; prawda. Wierz mi, że boleję.
- W gniew cię wprowadzi pewnie niezręczność takowa,
- MASKARYL:
- Mnie? Chybabym oszalał: gniew, to rzecz niezdrowa;
- Ja zaś troskę o zdrowie stawiam w pierwszym rzędzie,
- Czy Celja będzie wolna, czy też nią nie będzie, [164]
- Czy kupi ją Leander, czy inny dobrodziej,
- Wierz mi pan, że to wszystko tyle mnie obchodzi!
- LELJUSZ:
- Och, za cóż nieczułości zdradzasz dla mnie tyle,
- Za cóż tak srodze karzesz słabości mej chwilę?
- Gdyby nie to nieszczęście, sam mi przyznasz chyba,
- Żem cudów dziś dokazał, by starego grzyba
- Stumanić mą żałością i tak zagrać rolę,
- Że nawet i sprytniejszychby wywiodła w pole.
- MASKARYL:
- W samej rzeczy, przyznaję: ma się pan czem chwalić.
- LELJUSZ:
- Dobrze zatem, zbłądziłem; lecz racz się użalić,
- I jeśli ci na sercu los mój leżał kiedy,
- Napraw jeszcze to głupstwo i ratuj mnie z biedy.
- MASKARYL: Całuję rączki; wolę się inaczej bawić.
- LELJUSZ:
- Maskarylku!
- MASKARYL: Nie.
- LELJUSZ: Byłbyś zdolny mnie zostawić?
- MASKARYL:
- Nie, palcem już nie ruszę.
- LELJUSZ: Jeśli trwasz w uporze,
- Ja się zabiję.
- MASKARYL: Ależ i owszem; mój Boże!
- LELJUSZ:
- Nie zmiękczę cię?
- MASKARYL: Nic z tego.
- LELJUSZ: Czy widzisz to ostrze?
- MASKARYL:
- Widzę.
- LELJUSZ: Tylko pocisnąć.
- MASKARYL: Cóż jest w świecie prostsze!
- LELJUSZ:
- Jakto! więc nawet moja śmierć ciebie nie wzruszy? [165]
- MASKARYL:
- Nie.
- LELJUSZ: Żegnaj zatem.
- MASKARYL: Żegnam pana z całej duszy.
- LELJUSZ: Co!...
- MASKARYL: Kłujże pan, a prędko; pocóż to gadanie.
- LELJUSZ:
- Ha, wiem, że masz apetyt na moje ubranie
- I chciałbyś, bym jak głupiec rozstał się z tym światem.
- MASKARYL:
- Czyliż ja nie wiem, ile prawdy było na tem?
- Już tam, mimo te wszystkie szumne zapowiedzi,
- Trudniej się ktoś zabija, niż o śmierci bredzi.
SCENA ÓSMA. TRYFALDYN, LEANDER, LELJUSZ, MASKARYL. Tryfaldyn w głębi rozmawia z Leandrem.
- LELJUSZ:
- Co ja widzę? mój rywal! wszak on najwyraźniej
- Kupuje odeń Celję; drżę cały z bojaźni.
- MASKARYL:
- Zamiary jego zgadł pan w istocie niezgorzej,
- I, jeśli ma pieniądze, rzecz się wnet ułoży.
- Co do mnie, bardzom kontent; oto skutki jawne,
- Coś pan narobił przez swe szaleństwa ustawne.
- LELJUSZ:
- Co mam uczynić, powiedz, nie odmawiaj rady.
- MASKARYL:
- Nic nie wiem.
- LELJUSZ: Puść mnie zatem; poszukam z nim zwady.
- MASKARYL:
- I cóż z tego wyniknie?
- LELJUSZ: Więc jakże inaczej?... [166]
- MASKARYL:
- Jeszcze raz więc ma dobroć dziś panu wybaczy;
- Uczułem w sercu litość dla pańskiej osoby.
- Pozwól mi się rozpatrzeć; przez inne sposoby
- Może się jego chęci w tej sprawie wyczyta.
- TRYFALDYN do Leandra:
- Dobrze więc, skoro wrócę, rzecz będzie ubita.
- MASKARYL na stronie, odchodząc:
- Sprawię, by powiernika zechciał szukać we mnie,
- A wówczas wszystkie jego plany udaremnię.
- LEANDER sam:
- No! teraz szczęścia mego nic już nie naruszy!
- Żadna obawa więcej nie gości w mej duszy;
- Cokolwiek zamierzaliby moi rywale,
- O próżne ich zabiegi nie dbam dzisiaj wcale.
SCENA DZIEWIĄTA. LEANDER, MASKARYL.
- MASKARYL mówi te dwa wiersze w domu, poczem pojawia się na scenie:
- Och! och! na pomoc! ludzie, jeśli Boga macie
- W sercu, ratujcie! och! och! ty łotrze, ty kacie!
- LEANDER:
- Co znaczą te wykrzyki? Powiedz! co się stało?
- MASKARYL:
- To, że mi dwieście kijów właśnie się dostało.
- LEANDER:
- Któż?...
- MASKARYL:
- Leljusz.
- LEANDER: Za co?
- MASKARYL: Za co? Rzecz najbłahsza w świecie.
- Wypędził mnie i kijem wyłoił po grzbiecie.
- LEANDER: To nieładnie, w istocie. [167]
- MASKARYL: Ale ja mu za to
- Postaram się niezgorszą odwdzięczyć zapłatą.
- Tak, przekonasz się jeszcze, ty kacie przeklęty,
- Że te kije Maskaryl ma za dług swój święty,
- Że i służący może mieć honor, u djaska,
- I że, po czterech latach służby, pańska łaska
- Powinnaby się chyba objawiać inaczej,
- Nie w kijach, w które dziś mnie szczodrze darzyć raczy.
- Powtarzam: zemsty mojej chronisz się daremnie;
- Wpadła ci w oko branka i chciałeś przezemnie
- Dostać ją w swoje ręce: otóż wszystko zrobię,
- By ją oddać innemu, djabłu, lecz nie tobie.
- LEANDER:
- Posłuchaj, Maskarylu: uśmierz swe wzburzenie.
- Zawsześ mi się podobał; i tak bardzo cenię
- Twe przymioty, żem zdawna już pragnął niemało
- Pozyskać cię dla siebie: gdy więc tak się stało,
- Jeźli w tej służbie widzisz dla siebie korzyści,
- Może, bez próżnej zwłoki, chęć się moja ziści.
- MASKARYL:
- Dobrze, panie; tem więcej, że losy łaskawe
- Pozwalają mi mścić się, walcząc za twą sprawę;
- Spełnienie chęci, która twe serce rozpala,
- Straszliwą będzie karą dla tego brutala.
- Słowem, by dostać Celję, co tylko pan każe...
- LEANDER:
- Miłość moja ubiegła cię w twoim zamiarze.
- Oczarowany bowiem tem cudnem zjawiskiem,
- Kupiłem ją: choć drogo, i tak dla mnie z zyskiem.
- MASKARYL:
- Jakto! Celja...
- LEANDER: Mój wybór byłby światu znanym.
- Gdybym czynności swoich był wyłącznym panem;
- Lecz, że mojego ojca rozkaz oczywisty
- (Jak właśnie mi donoszą te od niego listy),
- Życie me złączyć pragnie z Hipolity losem, [168]
- Nie chcę go drażnić sprawy przedwczesnym rozgłosem.
- Że zaś istoty rzeczy to w niczem nie zmienia,
- Wolałem tutaj użyć cudzego imienia,
- I ten tu pierścień, oto oznaka jedyna
- Dla tego, kto odbierze ją z rąk Tryfaldyna.
- Przedtem jednakże pragnę przygotować środki,
- By ukryć ludzkim oczom cel mych pragnień słodki,
- I znaleźć jak najrychlej dogodne ustronie,
- Gdzie wraz z mą ukochaną przed światem się schronię.
- MASKARYL: Jeżeli o to chodzi, moja rada taka:
- Jest tuż za miastem domek mojego krewniaka;
- Tam możesz pan umieścić ją z całym spokojem,
- Że nikt wiedzieć nie będzie o gniazdeczku twojem.
- LEANDER:
- Brawo! świetnie się wszystko układać zaczyna.
- Bierz pierścień i co żywo spiesz do Tryfaldyna.
- Gdy mu stawisz przed oczy ten znak umówiony,
- Weźmiesz Celję bez żadnych przeszkód z jego strony;
- Poczem, w domku przez ciebie bezpiecznie ukryta...
- Lecz cicho!... wszak tu idzie ku nam Hipolita.
SCENA DZIESIĄTA. HIPOLITA, LEANDER, MASKARYL.
- HIPOLITA: Mam dla pana nowinę, ale któż odgadnie,
- Czy dlań smutek, czy radość w niej kryje się na dnie.
- LEANDER:
- Rozstrzygnąć tej zagadki mój rozum nie zdoła,
- Póki jej nie usłyszę.
- HIPOLITA: Zatem do kościoła
- Chciej mnie pan odprowadzić: opowiem ci w drodze...
- LEANDER do Maskaryla.
- Ty biegnij, gdziem ci kazał; pędź na jednej nodze!
[169]SCENA JEDENASTA. MASKARYL sam:
- Lecę, pędzę, załatwię wszystko jak najspieszniej!
- Czyż można było sprawę zakończyć ucieszniej?
- Ileż mojego pana radości stąd czeka!
- Dostać na własność Celję z rąk tego człowieka,
- Złe odmienić na dobre, i, w kupnie dość taniem,
- Szczęście swoje osiągnąć rywala staraniem!
- Po tem rzadkiem zwycięstwie pan mój chyba każe,
- By mnie laurem na głowie zdobili malarze,
- A pod moim portretem, złotemi głoskami,
- Napis: Wiwat Maskaryl, szelma nad szelmami!
SCENA DWUNASTA. TRYFALDYN, MASKARYL.
- MASKARYL:
- Hej tam!
- TRYFALDYN:
- Czego waść życzysz?
- MASKARYL: Spójrz na ten pierścionek;
- On ci cel mój objaśni bez żadnych obsłonek.
- TRYFALDYN:
- Tak, poznaję ten pierścień i wedle umowy
- Przywieść ci niewolnicę wraz jestem gotowy.
SCENA TRZYNASTA. TRYFALDYN, GONIEC, MASKARYL.
- GONIEC do Tryfaldyna:
- Panie, chciej mi oznajmić, czy tutaj gdzie blisko
- Nie mieszka człowiek...
- TRYFALDYN: Jaki?
- GONIEC: Nosi on nazwisko
- Tryfaldyna. [170]
- TRYFALDYN: Ja jestem. Czegóż chcesz, mospanie?
- GONIEC: Nic; tylko do rąk waszych oddać to pisanie.
- TRYFALDYN czyta:
- „Zrządzeniem niebios, duszę mą, wielce strapioną,
- „Wieść doszła, co zarazem cieszy ją i boli;
- „Że córkę moją, dzieckiem mi z domu skradzioną,
- „Pod mianem Celji dzierżysz w swych rękach w niewoli.
- „Jeśliś zdolny jest pojąć, co ojcem być znaczy,
- „Jeśli wiesz, co krwi głosu jest potężna siła,
- „Zachowaj mi to dziecię, przedmiot mej rozpaczy,
- „I dbaj o nią, jakgdybyć własną córką była.
- „By ją z rąk twych odebrać, pospieszam bez zwłoki,
- „I nagrodzę swe trudy w sposób tak wspaniały,
- „Że całe życie będziesz uwielbiał wyroki
- „Niebios, co skarb ten w ręce twe dzisiaj oddały“.
- „W Madrycie. „Don Pedro de Gusman,
- markiz de Montalcane“.
Mówi dalej:
- Chociaż ów naród prawdy znów zbytnio nie chwali,
- Mówili mi wszelako ci, co ją sprzedali,
- Że wnet ją ktoś odkupi, co dość jest bogaty,
- Abym nie miał powodu obawiać się straty.
- I omało dziś właśnie, dzięki mej głupocie,
- Nie przepadła mi dziewka, a razem z nią krocie.
Do posłańca:
- Jeszcze chwila, a byłbyś się trudził daremno:
- Ten człowiek właśnie kupna miał tu dobić ze mną.
- Dość już; chęci markiza spełnię, oczywiście.
Goniec odchodzi.
- Do Maskaryla:
- Sam słyszałeś, com właśnie wyczytał w tym liście.
- Powiedz temu, co przysłał cię po tę niebogę,
- Że danego mu słowa dotrzymać nie mogę,
- I że wrócę pieniądze.
- MASKARYL: Lecz takiej obrazy
- Mój pan nigdy... [171]
- TRYFALDYN: Czy mam ci powtarzać dwa razy?
- MASKARYL sam:
- Miły pasztet; przepadła dziewczyna już w drodze!
- Tym razem los z mych planów zadrwił sobie srodze;
- Także w porę się zjawił ten głupi posłaniec,
- Co nam tu aż z Hiszpanji spadł jak opętaniec;
- Zaprawdę, nigdy chyba koniec tak przeklęty
- Nie popsuł sprawy równie pomyślnie zaczętej.
SCENA CZTERNASTA. LELJUSZ śmiejąc się, MASKARYL.
- MASKARYL:
- Cóż za radość szalona? Co się z panem dzieje?
- LELJUSZ:
- Zanim ci rzecz opowiem, daj, niech się wyśmieję.
- MASKARYL:
- Owszem, śmiejmy się, mamy do śmiechu przyczyny.
- LELJUSZ: Ha! teraz już nareszcie ustaną twe drwiny;
- Nie powiesz mi już więcej, ty zrzędo przebrzydła,
- Że trzpiotostwo me niszczy wszystkie twoje sidła!
- Urządziłem w tej chwili sztuczkę nad sztuczkami!
- Prawda, żem jest zbyt żywy i nagły czasami,
- Lecz za to, kiedy zechcę, mam takie koncepta,
- Które rzekłbyś, że djabeł sam mi w ucho szepta;
- I przyznasz, że na figiel spłatany w tej chwili,
- Byle czyja się głowa nie łatwo wysili.
- MASKARYL:
- Niech więc słyszę, co wyszło z pańskiej mózgownicy?
- LELJUSZ: Otóż, widząc przed chwilą razem na ulicy
- Tryfaldyna z Leandrem, wielce przerażony,
- Jakiś sposób starałem się znaleść obrony;
- I wszystkie moje myśli smażąc niby w tyglu,
- Środek ratunku w takim wynalazłem figlu,
- Przed którym spryt twój, w świecie chwalony przesadnie,
- Kiedy usłyszysz, plackiem jak długi upadnie. [172]
- MASKARYL:
- Cóż zatem? Mów pan.
- LELJUSZ: Słuchaj. Zdziwisz się niezmiernie.
- Zatem, list podrobiłem nadzwyczaj misternie,
- W którym wielki pan jakiś (od siedmiu boleści),
- Pisze do Tryfaldyna, iż doszły go wieści,
- Że branka, którą kryje tu pod Celji mianem,
- Jest jego dzieckiem, niegdyś przez zbójów porwanem;
- Że, aby ją odebrać, z krainy dalekiej,
- Corychlej tu pospiesza, prosząc, by opieki
- Najtkliwszej, najczujniejszej tymczasem doznała;
- Wdzięczność zaś jego za to będzie tak wspaniała,
- Iż najświetniejsze inne przewyższy nadzieje.
- MASKARYL:
- Doskonale.
- LELJUSZ: Lecz słuchaj, co się dalej dzieje:
- List mój został mu tedy bezzwłocznie oddany;
- Lecz, co ważniejsza, w porze tak dobrze obranej,
- Że, gdyby nie ja, już miał pomykać z dziewczyną
- Jakiś frant, który został z dosyć głupią miną.
- MASKARYL:
- I to pan na ten koncept wpadłeś tak piekielny?
- LELJUSZ:
- Tak. I cóż ty powiadasz o grze tak subtelnej?
- Przyznaj, że spryt mieć trzeba bystry nad pojęcie,
- By tak swego rywala zdławić przedsięwzięcie.
- MASKARYL:
- By wedle zasług pańskich odmierzyć pochwały,
- Na to mojej wymowy zasób jest zbyt mały.
- Tak, by godnie roztoczyć przed oczyma świata
- To, co pańska fantazja stworzyła skrzydlata,
- Ten czyn, który objawia mądrości tak wiele,
- Że nic się z nim porównać nawet nie ośmielę,
- Mój język jest bezsilny i chciałbym posiadać
- Talenty tych, co zdolni są najbieglej władać
- Kunsztownych wierszów rytmem lub prozą uczoną, [173]
- Aby ci w nich wyrazić, że na zawsze pono
- Zostaniesz tem, czem niebo na świat cię wydało:
- To jest niewydarzoną, pomyloną pałą,
- Mózgiem, co myśli snuje w odwrotnym porządku,
- Drwiną z zdrowego sensu, statku i rozsądku,
- Narwańcem, postrzeleńcem, głuptasem i trzpiotem.
- Pomnóż pan to sto razy: ot, co myślę o tem.
- Otom streścił w krótkości, jak wielce cię cenię.
- LELJUSZ:
- Lecz powiedz, co ma znaczyć twe całe wzburzenie?
- Co ja zrobiłem? Pojąć silę się daremnie.
- MASKARYL:
- Nic pan nie zrobił, ale odczep się odemnie.
- LELJUSZ: Nie odstąpię cię, póki mi zagadki całej...
- MASKARYL:
- Dobrze; nasmaruj zatem pan dobrze pedały,
- Bo mam zamiar ćwiczenie zadać im nielada.
- LELJUSZ:
- Uciekł mi. Jak fatalnie dziś się wszystko składa!
- Jak odgadnąć sens jego mowy tak zawiłej,
- I co mogłem uczynić, żem mu tak niemiły?
|