[136]AKT PIERWSZY.
SCENA PIERWSZA. LELJUSZ sam:
- Dobrze tedy, Leandrze, zobaczym w tej dobie,
- Który z nas szczęścia szalę przeważy ku sobie;
- Kto, w tej serdecznej walce co nas dziś rozpala,
- Więcej przeszkód zastawi pragnieniom rywala:
- Gotuj więc wszystkie siły w obronie twej sprawy,
- Gdy chcesz, by losów wyrok tobie był łaskawy.
SCENA DRUGA. LELJUSZ, MASKARYL.
- LELJUSZ:
- Och, Maskarylu!...
- MASKARYL: Cóż tam?
- LELJUSZ: Źle rzecz cała stoi;
- Wszystko przeciw miłości spiknęło się mojej:
- Leander kocha Celję i, mimo odmianę
- Mych uczuć, znów rywala pono w nim zastanę.
- MASKARYL:
- Leander kocha Celję!
- LELJUSZ: Wprost za nią szaleje.
- MASKARYL: Głupia sprawa.
- LELJUSZ: To grąży wszystkie me nadzieje.
- Lecz nie chcę się przedwczesnej oddawać rozpaczy;
- Mam ku pomocy ciebie: to także coś znaczy.
- Twoja biegłość we wszystkich podstępach niezwykła
- Choćby największą trudność szczęśliwie rozwikła,
- Ty mógłbyś nosić miano wszech-służących króla;
- I w całym świecie... [137]
- MASKARYL: Ejże! zbyt się pan rozczula;
- Gdy kto nas potrzebuje, to biedaka pieści,
- Daje słodkie imiona, chwali co się zmieści:
- Lecz niech przyjdzie humoru najmniejsza odmiana,
- Już tylko kijów będę godny w oczach pana.
- LELJUSZ:
- Sądząc mnie tak niewdzięcznym, błąd popełniasz gruby.
- Ale pomówmy teraz o mej brance lubej;
- Mów, czy jest w świecie serce wrażliwe tak mało,
- Coby jej cudnym wdziękom oprzeć się umiało?
- Co do mnie, w każdym ruchu tej mojej królewny
- Jej krwi szlachetnej dowód widzę nazbyt pewny,
- I wierzę, że choć dzisiaj tak nędzne jej losy,
- Do świetniejszej ją doli stworzyły niebiosy.
- MASKARYL:
- Panu bo zawsze w głowie jakieś romantyki.
- Ale co powie Pandolf na pańskie wybryki?
- Wszakci to ojciec pański (tak przynajmniej mniema);
- Wiesz pan, że cierpliwości on zbyt wiele nie ma,
- I gdy mu dość już będzie tej obrazy boskiej,
- Łatwo może dać folgę swej furji ojcowskiej.
- Wszak dawno już z Anzelmem zamiar noszą w sercu,
- Byś z Hipolitą stanął na ślubnym kobiercu,
- Mniemając, iż tak tylko cud ten sprawić mogą,
- Abyś wreszcie rozsądku zaczął kroczyć drogą;
- Gdy pozna, że twój wybór, mimo jego chęci,
- Jakiejś obcej przybłędzie swe zapały święci,
- Że szalonej miłości płomień tak złowrogi
- Odwraca serce twoje z posłuszeństwa drogi,
- Bóg to wie, jakim gniewem rozpalić się gotów
- I ile panu spadnie na głowę kłopotów.
- LELJUSZ: A, dajże mi raz spokój ze swą retoryką!
- MASKARYL:
- Lepiej pan dałbyś spokój ze swą polityką!
- To na nic się nie zdało, i daleko prościej... [138]
- LELJUSZ:
- Czy ty wiesz, że nie dobrze czyni, kto mnie złości?
- Że na kazania dzisiaj źle obrana pora,
- I że bardzo nie lubię lokaja męntora?
- MASKARYL na stronie:
- Gniewa się. Głośno: Ależ panie, wszystko com powiadał,
- To tylko były żarty, tylkom pana badał.
- Czyż ja mam minę wroga jakiejbądź uciechy?
- Czyliż mi w głowie karcić tak rozkoszne grzechy?
- Sam pan wie, że tak nie jest, i, przeciwnie zgoła,
- Raczej za zbyt płochego uchodzę dokoła.
- Żartuj pan sobie z kazań czcigodnego przodka,
- Rób swoje: ostatecznie, cóż cię złego spotka?
- Daję słowo! pocieszne mi się zawsze zdały
- Tych zawiędłych nudziarzy surowe morały;
- Cnota z musu, zawiści swej czyniąca zadość,
- I chcąca wydrzeć młodym wszelką życia radość.
- Słowem, talenty moje są na twe rozkazy.
- LELJUSZ:
- Nareszcie z ust twych słyszę rozsądku wyrazy.
- Słuchaj więc: miłość, którą dusza moja pała,
- W oczach mej lubej zrazu dość łaski spotkała;
- Lecz Leander oznajmił mi jawnie w tej chwili,
- Że, by mi wydrzeć Celję, całą chęć wysili:
- Toteż, spieszyć się trzeba: wytęż swoje zmysły,
- Jak, najszybszym sposobem, wesprzeć me zamysły;
- Znajdź chytrości, podstępy, fortele i zdrady,
- By czujności rywala zmylić wszystkie ślady.
- MASKARYL:
- Pozwólże mi pan nad tem podumać spokojnie.
- Na str.: Jakiejby sztuczki zażyć w tej miłosnej wojnie?
- LELJUSZ: No i cóż? masz plan jaki?
- MASKARYL: O, jaki pan żwawy!
- W mojej głowie tak szybko nie idą te sprawy.
- Wiem już, co zrobić trzeba... Nie, to do niczego.
- Ale, gdyby pan zechciał... [139]
- LELJUSZ: Co?
- MASKARYL: Nie, nie, nic z tego.
- Zróbmy w ten sposób...
- LELJUSZ: Jaki?
- MASKARYL: Nie, pan nie wytrzyma.
- Ale, gdyby pan...
- LELJUSZ: Cóż więc?
- MASKARYL: I to sensu nie ma.
- Mów pan z Anzelmem.
- LELJUSZ: O czem? Znajdź sposoby inne.
- MASKARYL:
- To prawda; toby było spaść z deszczu pod rynnę.
- A przecież trzeba wybrnąć. Idź do Tryfaldyna.
- LELJUSZ: Po co?
- MASKARYL: Nie wiem.
- LELJUSZ: To wreszcie złościć mnie zaczyna.
- Ty chcesz mnie chyba drażnić przez te wszystkie baśnie.
- MASKARYL:
- Ej, panie, o to chodzi czego brak nam właśnie:
- Gdybyśmy mieli w ręku dobrą garść dukatów,
- Nie trzebaby forteli szukać, do stu katów!
- I kiedy pański rywal siliłby swą główkę,
- Mybyśmy niewolnicę wzięli za gotówkę.
- Wiem, że na tych Egipcjan, co ją tu oddali,
- Imć Tryfaldyn ochoty nie ma czekać dalej,
- I, w gruncie, najszczęśliwszy byłby dziś, jak sądzę,
- Gdyby w miejscu wydobyć zdołał swe pieniądze.
- Wszak to skończony kutwa i dusigrosz stary,
- Dałby się wybatożyć choć za dwa talary;
- Pieniądz bożkiem dla niego, to rzecz wszystkim znana:
- Ale to bieda...
- LELJUSZ: Że co?
- MASKARYL: Że znów ojciec pana,
- Drugi sknera, co broni się jak opętaniec,
- Byś miał jego dukaty puścić w żywszy taniec;
- I że niema nadziei, aby w tej potrzebie [140]
- Najmniejszy grosik kapnął z tej strony dla ciebie.
- Ale spróbujmy z Celją rozmówić się ściślej
- I wybadać co ona o tem wszystkiem myśli.
- Oto jej okno.
- LELJUSZ: Ależ pomnij, że nam do niej
- Przystępu Tryfaldyna straż ustawna broni,
- Bądź ostrożny.
- MASKARYL: Tu sobie stańmy pokryjomu.
- Cóż za szczęście! toż właśnie ona wyszła z domu.
SCENA TRZECIA. CELJA, LELJUSZ, MASKARYL.
- LELJUSZ: Jakież winienem niebu dziś zanosić dzięki,
- Iż daje mi oglądać twe anielskie wdzięki;
- I, jakkolwiek mych cierpień przyczyną twe oczy,
- Z jakąż radością widzę ich płomień uroczy!
- CELJA:
- Z wielkiem zdziwieniem słucham twej przemowy całej,
- Iżby me oczy krzywdę komuś zrządzić miały;
- I, jeśli one sprawcą jakowej złej doli,
- Mogę pana upewnić, że to wbrew mej woli.
- LELJUSZ: Nie jest hańbą z rąk polec tak słodkiego wroga,
- Stąd każda rana jest mi i chlubna i droga;
- I jeśli...
- MASKARYL: Panie, rzuć pan te wszystkie kwiateczki:
- Tutaj trzeba zaczynać z całkiem innej beczki.
- Korzystaj z każdej chwili, póki jeszcze pora;
- Spytaj jej...
- TRYFALDYN z domu:
- Celjo!
- MASKARYL: Masz pan!
- LELJUSZ: Ha! przeklęta zmora!
- Trzebaż, by mi ten starzec znowu stanął w drodze? [141]
- MASKARYL:
- Idź pan, a mnie tu zostaw; już ja go uchodzę.
SCENA CZWARTA. TRYFALDYN, CELJA, LELJUSZ w ukryciu, MASKARYL.
- TRYFALDYN do Celji:
- Cóż ty porabiasz tutaj? Zmykaj mi w te pędy!
- Wszak wiesz, że zakazane masz wszelkie gawędy.
- CELJA:
- Ten pan, znajomy, bawił mnie rozmową grzeczną,
- Możesz więc pan uśmierzyć swą czujność zbyteczną.
- MASKARYL:
- Czy to imci Tryfaldyn?
- CELJA;CELJA: Tak.
- MASKARYL: Przezacny panie,
- Przedkładam wam najniższe me uszanowanie,
- Szczęśliwy, iż powitać dziś mogę osobę,
- Którą wszak miasto całe ma za swą ozdobę.
- TRYFALDYN:
- Sługa pański.
- MASKARYL: Ma bytność może nie na rękę;
- Lecz poznawszy już dawniej tę oto panienkę
- I jej talent wróżenia, niepojęty prawie,
- Chciałem rady dziś szukać u niej w pewnej sprawie.
- TRYFALDYN:
- Jakto! ty w te djabelstwa wdawaćbyś się miała?
- CELJA:
- Nie; co umiem, to wszak jest tylko magja biała.
- MASKARYL:
- Oto zatem przyczyna, która mnie sprowadza:
- Pana mego miłości opętała władza,
- I, w swej wielkiej udręce, tylko marzy o tem,
- By mógł ze swoich uczuć zbliżyć się przedmiotem;
- Lecz daremne są wszelkie wysiłki w tej mierze, [142]
- Gdyż ubóstwianej jego srogi cerber strzeże;
- Co zaś największą trwogą w duszy go rozpala,
- Iż w swych pragnieniach spotkał groźnego rywala;
- Toteż, chcąc zyskać pewność, czy płomień tak żywy
- Może się wzajemności spodziewać życzliwej,
- Ciebie proszę o wyrok, pewny, że twym głosem
- Samo niebo rozrządzi pana mego losem.
- CELJA:
- Pod jaką gwiazdą pan twój ujrzał światło dzienne?
- MASKARYL:
- Pod tą, która zwiastuje uczucia niezmienne.
- CELJA: Chociaż miłości jego przedmiot mi nieznany.
- W mej wiedzy mogę znaleść balsam na te rany.
- Wiedz więc, że ta osoba, w swej szlachetnej dumie,
- Nieszczęsne swoje losy godnie znosić umie;
- I to właśnie jej wzbrania objawiać skwapliwiej,
- Choćby dla kogo serce jej zabiło żywiej.
- Lecz ja znam tajemnicę, która tkwi w jej łonie,
- I panu twemu w krótkich słowach ją odsłonię.
- MASKARYL:
- Jakiż tryumf magicznej potęgi wspaniały!
- CELJA:
- Jeśli pan twój w istocie w czuciach swych jest stały,
- Jeśli uczciwe żywi dla swej lubej chęci,
- Niech ufa, iż wzajemność ten płomień uświęci,
- I że ta twierdza, którą oblegać się sili,
- By się poddać, sposobnej tylko czeka chwili.
- MASKARYL:
- To ładnie; lecz wszak fortu klucze ma obrońca,
- Którego trudno zjednać.
- CELJA: Wysłuchaj do końca.
- MASKARYL na stronie, patrząc na Leljusza, który coraz więcej się zbliża.
- Nie, na tego warjata już mnie pasja bierze!
- CELJA:
- Pouczę was, jak macie postąpić w tej mierze. [143]
- LELJUSZ zbliżając się:
- Mój dobry Tryfaldynie, nie lękaj się próżno;
- Jam ci na kark figurę tę nasłał usłużną;
- Chciałem, by w mem imieniu wytłómaczył tobie
- Uczucie, jakiem płonę ku Celji osobie,
- Której okup, gdy tylko cenę mi oznaczysz,
- Sądzę, że bez trudności z rąk mych przyjąć raczysz.
- MASKARYL na stronie:
- Bierzże licho cymbała!
- TRYFALDYN: Cóż to za szarada?
- Każdy z was co innego zgoła opowiada.
- MASKARYL:
- Dobry panie, ten szlachcie trochę źle ma w głowie,
- Czyżbyś o tem nie słyszał?
- TRYFALDYN: Mej zaś dość na słowie.
- Już ja więcej miarkuję, niźli się spodziewasz.
- Do Celji: Idź do domu i nosa się wyściubić nie waż.
- Tobie zaś radzę szczerze, mój filucie chwacki,
- Byś zgrabniejsze na przyszłość gotował zasadzki.
SCENA PIĄTA. LELJUSZ, MASKARYL.
- MASKARYL:
- Brawo! Jeszczeby trzeba, dla pełnej radości,
- Aby w dodatku kijem przełoił nam kości!
- Któż panu kazał wpadać i z dzikim zapałem
- Niweczyć wszystko, co tak misternie nałgałem?
- LELJUSZ:
- Wszak chciałem jak najlepiej.
- MASKARYL: Najlepiej, w istocie!
- Ale co się tu dziwić tej rozkosznej psocie;
- Wszakci o takie rzeczy nie pytać u pana,
- I twa roztropność dobrze wszem wokół jest znana.
- LELJUSZ:
- Masz tobie! tyle łajań z drobnostkę małą!
- Wszakże znowu nieszczęście żadne się nie stało. [144]
- Jeśli drogę do Celji przeciął nam ten stary,
- Staraj się choć Leandra skrzyżować zamiary,
- By jej nie mógł z niewoli wykupić zbyt rychło.
- Ja zaś, chcąc by gderanie twoje raz ucichło,
- Umykam.
- MASKARYL sam:
- Chwała Bogu. Tak mniemam, za katy,
- Że jedynym tu środkiem byłyby dukaty;
- Aby wynaleźć inny, daremnie się pocę.
SCENA SZÓSTA. ANZELM, MASKARYL.
- ANZELM: Daję słowo, w szczególnej żyjemy epoce!
- Zgroza! Ile pożądań pieniądz dzisiaj budzi,
- A jak trudno go wydrzeć, gdy raz jest u ludzi!
- W dzisiejszym świecie, długi — w mojem rozumieniu —
- Są jak dzieci: poczyna się je w upojeniu,
- Ale wydać je na świat, ho, to nie przelewki.
- Toż i pieniądz: milutko wpada do sakiewki,
- Ale, gdy termin zwrotu z kolei nadchodzi,
- Dobrze każdy nastęka, zanim go urodzi.
- Przecież to już dwa lata jak te trzy tysiączki,
- Com je dzisiaj odebrał, wyszły z mojej rączki:
- Jeszcze mogę o szczęściu mówić!
- MASKARYL na stronie: O, mój Boże!
- Bardziej łakomy kąsek czyż trafić się może?
- Gdybym zdołał nieznacznie... tak, z ręki do ręki...
- Ha, wiem już, jakiej użyć na niego piosnki.
głośno:
- Dzieńdobry; właśniem mówił...
- ANZELM: Z kim, proszę?
- MASKARYL: Z Neryną.
- ANZELM:
- I o czemżeś rozmawiał z tą słodką gadziną?
- MASKARYL:
- Szaleje wprost za panem. [145]
- ANZELM: Ona?
- MASKARYL: Zakochana
- Aż litość patrzeć.
- ANZELM: Miło mi spotkać waćpana.
- MASKARYL:
- Tak kocha, że z miłości mdleje bezustanku:
- Anzelmie, wolł ciągle, mój luby kochanku,
- Kiedyż hymenu węzeł połączy nas stały,
- I pragnień moich raczysz ugasić zapały?
- ANZELM: Czemuż zatem aż dotąd była nieugięta?
- Zje djabła, kto zrozumie czego chcą dziewczęta!
- Maskarylu, jak sądzisz? choć znów nie tak młody,
- Mogę jeszcze miłosnej tentować przygody?
- MASKARYL:
- Pewnie! Cóż pan chcesz więcej? Postawę masz walną,
- Twarz, choć nienajpiękniejszą ale orginalną,
- I...
- ANZELM: Sądzisz zatem...
- MASKARYL chce mu wziąć sakiewkę:
- Mówię, że jest zwarjowana:
- Że nic nie chce...
- ANZELM: Co, nie chce?...
- MASKARYL: Tylko iść za pana;
- I pragnie...
- ANZELM: Czegóż pragnie?
- MASKARYL: Pragnie, w swej czułości,
- Twej sakiewki...
- ANZELM: Hę?...
- MASKARYL bierze mu nieznacznie z rąk sakiewkę
- i upuszcza na ziemię: Twojej dozgonnej miłości.
- ANZELM:
- Rozumiem. Chodźno tutaj: gdybyś ją zobaczył,
- Możebyś dobre słówko o mnie szepnąć raczył,
- MASKARYL:
- Zdaj się pan na mnie.
- ANZELM: Sługa. [146]
- MASKARYL: Ja pański wzajemnie.
- ANZELM wracając:
- Nie, doprawdy, wyznaję, cóż za głupiec ze mnie!
- Winić mnie o niewdzięczność miałbyś wszelkie prawo:
- Więc ja liczę na twoją usłużność łaskawą,
- Z ust twych wieść słyszę miłą we wszelkim sposobie,
- I najmniejszym podarkiem nie odpłacam tobie!
- Zechciej więc na pamiątkę...
- MASKARYL: Nie, niech pan pozwoli...
- ANZELM: Chciej przyjąć...
- MASKARYL: Tu interes nie gra żadnej roli.
- ANZELM:
- Ja wiem, lecz...
- MASKARYL:
- Nie, nie, panie; dość już tego sporu:
- To mi ubliża; jestem człowiekiem honoru.
- ANZELM: Żegnam więc.
- MASKARYL na stronie: O nudziarzu!
- ANZELM wracając: Chciałbym, przez twe ręce,
- Jakiś dowód mych uczuć wręczyć mej panience;
- Dam ci zatem pieniądze, abyś kupił w mieście
- Jakiś pierścionek, klejnot, lub cokolwiek wreszcie
- Wyda ci się...
- MASKARYL: Ech, panie, nacóż tu pieniędzy:
- Ja sam zlecenie pańskie załatwię czemprędzej;
- Znam kupców, możesz ufać że się dobrze sprawię,
- A co wydam, to później zwrócisz mi łaskawie.
- ANZELM:
- Dobrze; wręcz jej podarki i działaj wytrwale,
- By podniecić jej czucie w miłosnym zapale.
SCENA SIÓDMA. LELJUSZ, ANZELM, MASKARYL.
- LELJUSZ podnosząc sakiewkę:
- Kto upuścił sakiewkę? [147]
- ANZELM: Ja, ja, któżby inny?
- Dzięki ci, dobry panie, żeś jest tak uczynny!
- Że mi ją skradli, jeszcze mniemać byłbym gotów;
- Doprawdy, oszczędziłeś mi mnóstwa kłopotów.
- Spieszę teraz do domku odnieść me dukaty.
SCENA ÓSMA. LELJUSZ, MASKARYL.
- MASKARYL:
- Bardzo, bardzo uprzejmie i mądrze, za katy!
- LELJUSZ:
- Cóż chcesz, byłby sakiewkę postradał bezemnie.
- MASKARYL:
- Co mam więcej podziwiać, silę się daremnie,
- Czy pański bystry dowcip, czy rękę szczęśliwą?
- Działaj tak dalej; sprawa pójdzie bardzo żywo.
- LELJUSZ:
- Cóżem uczynił?
- MASKARYL:
- Chcesz pan: więc wprost panu palnę:
- Głupstwoś uczynił! słyszysz? głupstwo kapitalne.
- Wie, że ojciec zostawia nas w ostatniej nędzy,
- Wie, że nic nie wskóramy tutaj bez pieniędzy,
- I gdy ja, pragnąc wydrzeć bodaj trochę złota,
- Godzę się dlań zapomnieć co honor i cnota...
- LELJUSZ:
- Jakto! więc ta...
- MASKARYL: Tak, zbójco, na to chciałem właśnie
- Tej sakiewki, co teraz... Niech cię piorun trzaśnie!
- LELJUSZ:
- To fatalnie! lecz zgadnąć jakimż miałem cudem...
- MASKARYL:
- Pewnie; dla pańskiej głowy to zbyt wielkim trudem. [148]
- LELJUSZ:
- Trzebaż mnie było ostrzec jakim znakiem przecie.
- MASKARYL:
- Tak; żałuję, że nie mam latarni na grzbiecie.
- Na Jowisza! już uwolń mnie od swej osoby,
- Bo tem bredzeniem wpędzisz do ciężkiej choroby.
- Inny wszystkoby rzucił po figlu takowym,
- A ja już głowę łamię nad konceptem nowym,
- I mogłoby się udać to mistrzowskie cięcie,
- Jeśli pan poraz trzeci...
- LELJUSZ: Przyrzekam ci święcie,
- Że nic nad to, co czynić każesz najwyraźniej...
- MASKARYL:
- Odejdź pan, widok pański mnie zanadto drażni.
- LELJUSZ:
- Spiesz zatem i, nie tracąc z ócz naszego celu...
- MASKARYL:
- Dobrze; spróbuję jeszcze jednego fortelu.
Leljusz wychodzi.
- Zręcznie kierując sprawą, jest nadzieja wszelka,
- Że możem mieć pociechę z naszego figielka.
- Trzeba znaleźć... Ha, otóż sam tu właśnie idzie.
SCENA DZIEWIĄTA. PANDOLF, MASKARYL.
- PANDOLF:
- Maskarylu!
- MASKARYL: Co, panie?
- PANDOLF: W wielkiej jestem biedzie
- Z powodu mego syna.
- MASKARYL: Co? pana mojego?
- Nie pan sam jeden tylko żali się na niego;
- Jego płochość tak zdrożna i niepomna na nic,
- Mą cierpliwość przywiodła do ostatnich granic. [149]
- PANDOLF:
- Sądziłem, że ty właśnie wspomagasz go z duszy
- W tych szaleństwach.
- MASKARYL: Ja, panie? źle pan o mnie tuszy.
- Wciąż spieramy się o to, i czynię co mogę,
- Aby go wreszcie przywieść na rozsądku drogę.
- Przed chwilą właśnie kłótnię wiedliśmy zaciętą,
- Gdym dowodził, że jego powinnością świętą
- Zaślubić Hipolitę i że ciężką zbrodnię
- Spełnia, ojcowską wolę gwałcąc tak niegodnie.
- PANDOLF:
- Tak twierdziłeś?
- MASKARYL: Tak, panie; i z wielkim zapałem.
- PANDOLF:
- Byłem więc w błędzie; bowiem aż dotąd mniemałem,
- Że to ty go popierasz w każdej jego sprawce.
- MASKARYL:
- Ja? widać oczernili mnie jacyś łaskawce;
- Taka dziś niewinności w świecie jest nagroda.
- Że pan nie może słyszeć mnie, to wielka szkoda;
- Może wówczas przybyłaby mi nowa gaża:
- Do płacy służącego, pensja bakałarza.
- Pewnieby nie potrafił pan własnemi usty
- Wymowniej go odwodzić od wszelkiej rozpusty.
- „Panie, mówię mu nieraz, toż, na boskie rany,
- „Przestań się pan już trzpiotać raz jak opętany;
- „Ustatkuj się, idź ojca swego zacnym śladem;
- „Niechaj ci cnota jego świeci swym przykładem,
- „Przestań go swem szaleństwem ranić tak dotkliwie,
- „Dbaj o ludzkie mniemania, żyj jak on uczciwie“...
- PANDOLF:
- To się nazywa mówić. No, i cóż on na to?
- MASKARYL:
- Ot, śmiech albo łajanie całą mą zapłatą.
- Sądzę, iż na dnie, mimo zdrożnego pozoru,
- Ma on po panu iskrę cnoty i honoru, [150]
- Lecz cóż, gdy szaleństw drogi trzyma się uparcie.
- Gdybym tu z panem o tem mówić mógł otwarcie,
- Synek pański niebawem byłby poskromiony.
- PANDOLF:
- Ależ mów.
- MASKARYL: Niechby sekret ten miał być zdradzony,
- Oj, byłożby mi ciepło! lecz zanadto wierzę,
- W roztropność pańską, abym nie mówił z nim szczerze.
- PANDOLF:
- Dobrze czynisz.
- MASKARYL: Wiedz zatem, że, wbrew twojej chęci,
- Syn twój się w niewolnicy kocha bez pamięci.
- PANDOLF:
- Znam tę powiastkę, ale, gdy mi twoje usta
- Głoszą ją, widzę że to nie jest plotka pusta.
- MASKARYL:
- Osądź pan, czy ja jestem z tym warjatem w zmowie?
- PANDOLF:
- Cieszę się niewymownie, że nie.
- MASKARYL: Co pan powie
- Na ten projekcik. Rzecz chcąc załatwić najciszej,
- Trzebaby... (Wciąż się lękam, że nas kto usłyszy;
- Wnetby już było po mnie, gdyby syn twój wiedział...)
- Trzeba, mówię, by stworzyć między niemi przedział,
- Niewolnicę wykupić, zabrać z tego domu,
- I choćby na kraj świata wywieść pokryjomu.
- Wszak Anzelm z Tryfaldynem dosyć jest zażyły:
- Niechże ją wytarguje od starego żyły,
- Poczem, jeżeli oddać chcesz mi ją w tym celu,
- Mam stosunki z kupcami, i, bez trudów wielu,
- Mogę sprzedażą wrócić koszta tego kroku,
- Synowi zaś twojemu sprzątnąć ją z widoku.
- Wreszcie, gdy inne śluby macie dlań w zamiarze,
- Sam rozsądek tę miłość wyplenić wam każe,
- Bo choćby nawet, chęciom ojcowskim powolny,
- Zgodzić się na małżeństwo był nareszcie zdolny, [151]
- To i wówczas, w wspomnieniu miłostki tak świeżej,
- Wielkie niebezpieczeństwo dla tych związków leży.
- PANDOLF:
- Roztropnie to wywodzisz: wcale niezła rada...
- Odszukać więc Anzelma czemprędzej wypada;
- A gdy już będę w ręku miał znajdę przeklętą,
- Poproszę, byś rzecz skończył tak mądrze poczętą.
- MASKARYL sam:
- Spieszę do mego pana: ty szukaj Anzelma,
- Niech się święci szelmostwo i niech żyje szelma.
SCENA DZIESIĄTA. HIPOLITA, MASKARYL.
- HIPOLITA:
- Ha, zdrajco! dłużej zwodzić już ci się nie uda:
- Wszystko słyszałam; jawną dziś twoja obłuda!
- Któżby zdołał uwierzyć w postępek tak podły;
- Wszak twój fałsz i układność każdegoby zwiodły.
- Czyś mi nie przysiągł, łotrze, na wszystko najświęciej,
- Że będziesz wspierał moje dla Leandra chęci,
- A od związku z Leljuszem, który mi zagraża,
- Potrafisz mnie wybawić choćby z przed ołtarza;
- Że pokrzyżujesz ojca mojego układy,
- Gdy oto tu mam dowód twojej czarnej zdrady?
- Lecz jeszcze się zawiedziesz; nie będzie zbyt trudno
- Udaremnić tę całą robotę obłudną,
- I pospieszam bezwłocznie...
- MASKARYL: Ależ pani prędka!
- Doprawdy skarać panią brałaby mnie chętka
- Za to, że, zanim ci się całą rzecz przedłoży,
- Już twa wymowna buzia przeciw mnie się sroży;
- I teraz, gdy wnet skutek me dzieło uwieńczy,
- Ty wbijasz sobie w głowę zamiar tak szaleńczy! [152]
- HIPOLITA:
- Chcieć mnie jeszcze opętać, to sztuka dość śmiała!
- Zdrajco, czy możesz przeczyć, com sama słyszała?
- MASKARYL:
- Nie; lecz wiedz, że podstępem, któregom chciał użyć,
- Twojej sprawie jedyniem pragnął się przysłużyć,
- I że celem mojego chytrego sposobu
- Było w pole odrazu wywieść starców obu,
- Przez kupno, które panią tak bardzo obrusza,
- Chciałem jedynie Celję dać w ręce Leljusza,
- By ten, przez swej miłości obroty tak nowe,
- Do reszty dla tej branki już postradał głowę,
- Zaś Anzelm, jego ciągłe szaleństwa sprzykrzywszy,
- Aby zezwolił pani na wybór szczęśliwszy.
- HIPOLITA:
- Więc ten projekt, co krew mi wzburzył tak ogniście,
- Dla mnie był ułożony?
- MASKARYL: No, tak; oczywiście.
- Lecz gdy złość twa nagrodą całej mej taktyki,
- Skoro mi trzeba znosić tak przykre wybryki
- I za całą podziękę twe wzgardliwe usta
- Dają mi imię zdrajcy, łotra i oszusta,
- Spieszę błąd swój naprawić i przyrzekam święcie,
- Dziś jeszcze udaremnić owo przedsięwzięcie.
- HIPOLITA wstrzymując go;
- Nie sądź uniesień moich w sposób tak surowy
- I wybacz, gdym zraniła zbyt ostremi słowy.
- MASKARYL:
- Nie, nie; wszystkich dziś środków postaram się użyć,
- By zmienić plan, co zdołał cię tak bardzo wzburzyć;
- Już więcej nie narzucę się z moją usługą;
- Będziesz żoną Leljusza i to niezadługo.
- HIPOLITA:
- No, mój chłopcze, niech wreszcie gniew twój się uśmierzy;
- Byłam niesprawiedliwą, wyznaję najszczerzej,
Wyjmując sakiewkę: [153]
- Weź więc to, by zapomnieć łacniej o mej winie.
- Czyżbyś mnie mógł opuścić w tak ciężkiej godzinie?
- MASKARYL:
- Nie, nie mógłbym w istocie, choćbym chciał najbardziej;
- Lecz wiedz, że niewdzięcznością dusza moja gardzi,
- I pomnij, ile cierpieć musi zacne serce,
- Gdy honor swój w niesłusznej widzi poniewierce.
- HIPOLITA:
- To prawda, Że twój honor srodze był zdeptany;
- Niech więc te dwa ludwiki zagoją twe rany.
- MASKARYL biorąc:
- Nie, to wszystko napróżno; cios był zbyt dotkliwy.
- Lecz czuję, że już gniew mój staje się mniej żywy:
- Trza umieć od przyjaciół coś ścierpieć w potrzebie.
- HIPOLITA:
- Aby zamiar ten spełnić, czy dość ufasz w siebie?
- Czyli wierzysz, że, wskutek twojego fortelu.
- Miłość moja szczęśliwie dopnie swego celu?
- MASKARYL:
- O rezultat niech pani próżno się nie trwoży:
- W potrzebie człowiek swoje chytrości pomnoży,
- I, choćby nawet podstęp ten miał zawieść szpetnie,
- W inny się sposób wówczas całą sprawę przetnie.
- HIPOLITA:
- Pomnij, ze Hipolity wdzięczność też coś warta.
- MASKARYL:
- Nie na zysku nadziei ma przyjaźń oparta.
- HIPOLITA:
- Pan twój daje ci znaki: mówić z tobą życzy.
- Odchodzę; lecz me serce na twą pomoc liczy.
SCENA JEDENASTA. LELJUSZ, MASKARYL.
- LELJUSZ:
- Cóż ty robisz, u djaska? mówić umiesz ładnie, [154]
- Lecz w działaniu się guzdrzesz wprost już bezprzykładnie.
- Szczęściem mój dobry genjusz skrzyżował ich plany
- Inaczej już nie ujrzałbym swej ubóstwianej.
- Przepadłoby me szczęście, radość życia cała,
- Dusza moja rozpaczy łupemby się stała:
- Słowem, że, gdybym nie był w porę tu się zjawił,
- Anzelm zabrałby Celję, mnie z kwitkiem zostawił.
- Już ją wiódł ze sobą. Ale jam mu popsuł szyki,
- Bo, spłoszony przez moje groźby i okrzyki,
- Tryfaldyn...
- MASKARYL: Po raz trzeci! Brawo, drogi panie!
- Gdy dojdziem do dziesięciu, zrobim krzyż na ścianie.
- Dowiedz się więc, po czasie, nieszczęśliwa głowo,
- Że Anzelm kupił brankę za moją namową,
- Że w moje własne ręce miał ją wydać potem,
- I że pan wszystko zniszczył tym piekielnym zwrotem!
- Jażbym miał jeszcze kiedy trudzić się dla pana?
- Niechże raczej na miejscu zmienię się w pawjana,
- Lub jakąkolwiek inną istotę bydlęcą,
- A panu niech już wreszcie raz djabli kark skręcą.
- LELJUSZ sam:
- Pójdę z nim do garkuchni: gdy z gniewu się pieni,
- Najlepiej mu podsunąć tęgi zraz pieczeni.
|