Wartogłów/Akt pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Wartogłów
Podtytuł Czyli zawsze nie w porę
Pochodzenie Dzieła / Tom pierwszy
Wydawca Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIERWSZY.
SCENA PIERWSZA.
LELJUSZ sam:
Dobrze tedy, Leandrze, zobaczym w tej dobie,
Który z nas szczęścia szalę przeważy ku sobie;
Kto, w tej serdecznej walce co nas dziś rozpala,
Więcej przeszkód zastawi pragnieniom rywala:
Gotuj więc wszystkie siły w obronie twej sprawy,
Gdy chcesz, by losów wyrok tobie był łaskawy.

SCENA DRUGA.
LELJUSZ, MASKARYL.
LELJUSZ:
Och, Maskarylu!...
MASKARYL:Cóż tam?
LELJUSZ:Źle rzecz cała stoi;
Wszystko przeciw miłości spiknęło się mojej:
Leander kocha Celję i, mimo odmianę
Mych uczuć, znów rywala pono w nim zastanę.
MASKARYL:
Leander kocha Celję!
LELJUSZ:Wprost za nią szaleje.
MASKARYL: Głupia sprawa.
LELJUSZ:To grąży wszystkie me nadzieje.
Lecz nie chcę się przedwczesnej oddawać rozpaczy;
Mam ku pomocy ciebie: to także coś znaczy.
Twoja biegłość we wszystkich podstępach niezwykła
Choćby największą trudność szczęśliwie rozwikła,
Ty mógłbyś nosić miano wszech-służących króla;
I w całym świecie...
MASKARYL:Ejże! zbyt się pan rozczula;
Gdy kto nas potrzebuje, to biedaka pieści,
Daje słodkie imiona, chwali co się zmieści:
Lecz niech przyjdzie humoru najmniejsza odmiana,
Już tylko kijów będę godny w oczach pana.
LELJUSZ:
Sądząc mnie tak niewdzięcznym, błąd popełniasz gruby.
Ale pomówmy teraz o mej brance lubej;
Mów, czy jest w świecie serce wrażliwe tak mało,
Coby jej cudnym wdziękom oprzeć się umiało?
Co do mnie, w każdym ruchu tej mojej królewny
Jej krwi szlachetnej dowód widzę nazbyt pewny,
I wierzę, że choć dzisiaj tak nędzne jej losy,
Do świetniejszej ją doli stworzyły niebiosy.
MASKARYL:
Panu bo zawsze w głowie jakieś romantyki.
Ale co powie Pandolf na pańskie wybryki?
Wszakci to ojciec pański (tak przynajmniej mniema);
Wiesz pan, że cierpliwości on zbyt wiele nie ma,
I gdy mu dość już będzie tej obrazy boskiej,
Łatwo może dać folgę swej furji ojcowskiej.
Wszak dawno już z Anzelmem zamiar noszą w sercu,
Byś z Hipolitą stanął na ślubnym kobiercu,
Mniemając, iż tak tylko cud ten sprawić mogą,
Abyś wreszcie rozsądku zaczął kroczyć drogą;
Gdy pozna, że twój wybór, mimo jego chęci,
Jakiejś obcej przybłędzie swe zapały święci,
Że szalonej miłości płomień tak złowrogi
Odwraca serce twoje z posłuszeństwa drogi,
Bóg to wie, jakim gniewem rozpalić się gotów
I ile panu spadnie na głowę kłopotów.
LELJUSZ: A, dajże mi raz spokój ze swą retoryką!
MASKARYL:
Lepiej pan dałbyś spokój ze swą polityką!
To na nic się nie zdało, i daleko prościej...
LELJUSZ:
Czy ty wiesz, że nie dobrze czyni, kto mnie złości?
Że na kazania dzisiaj źle obrana pora,
I że bardzo nie lubię lokaja męntora?
MASKARYL na stronie:
Gniewa się. Głośno: Ależ panie, wszystko com powiadał,
To tylko były żarty, tylkom pana badał.
Czyż ja mam minę wroga jakiejbądź uciechy?
Czyliż mi w głowie karcić tak rozkoszne grzechy?
Sam pan wie, że tak nie jest, i, przeciwnie zgoła,
Raczej za zbyt płochego uchodzę dokoła.
Żartuj pan sobie z kazań czcigodnego przodka,
Rób swoje: ostatecznie, cóż cię złego spotka?
Daję słowo! pocieszne mi się zawsze zdały
Tych zawiędłych nudziarzy surowe morały;
Cnota z musu, zawiści swej czyniąca zadość,
I chcąca wydrzeć młodym wszelką życia radość.
Słowem, talenty moje są na twe rozkazy.
LELJUSZ:
Nareszcie z ust twych słyszę rozsądku wyrazy.
Słuchaj więc: miłość, którą dusza moja pała,
W oczach mej lubej zrazu dość łaski spotkała;
Lecz Leander oznajmił mi jawnie w tej chwili,
Że, by mi wydrzeć Celję, całą chęć wysili:
Toteż, spieszyć się trzeba: wytęż swoje zmysły,
Jak, najszybszym sposobem, wesprzeć me zamysły;
Znajdź chytrości, podstępy, fortele i zdrady,
By czujności rywala zmylić wszystkie ślady.
MASKARYL:
Pozwólże mi pan nad tem podumać spokojnie.
Na str.: Jakiejby sztuczki zażyć w tej miłosnej wojnie?
LELJUSZ: No i cóż? masz plan jaki?
MASKARYL:O, jaki pan żwawy!
W mojej głowie tak szybko nie idą te sprawy.
Wiem już, co zrobić trzeba... Nie, to do niczego.
Ale, gdyby pan zechciał...
LELJUSZ:Co?
MASKARYL:Nie, nie, nic z tego.
Zróbmy w ten sposób...
LELJUSZ:Jaki?
MASKARYL:Nie, pan nie wytrzyma.
Ale, gdyby pan...
LELJUSZ:Cóż więc?
MASKARYL:I to sensu nie ma.
Mów pan z Anzelmem.
LELJUSZ:O czem? Znajdź sposoby inne.
MASKARYL:
To prawda; toby było spaść z deszczu pod rynnę.
A przecież trzeba wybrnąć. Idź do Tryfaldyna.
LELJUSZ: Po co?
MASKARYL: Nie wiem.
LELJUSZ:To wreszcie złościć mnie zaczyna.
Ty chcesz mnie chyba drażnić przez te wszystkie baśnie.
MASKARYL:
Ej, panie, o to chodzi czego brak nam właśnie:
Gdybyśmy mieli w ręku dobrą garść dukatów,
Nie trzebaby forteli szukać, do stu katów!
I kiedy pański rywal siliłby swą główkę,
Mybyśmy niewolnicę wzięli za gotówkę.
Wiem, że na tych Egipcjan, co ją tu oddali,
Imć Tryfaldyn ochoty nie ma czekać dalej,
I, w gruncie, najszczęśliwszy byłby dziś, jak sądzę,
Gdyby w miejscu wydobyć zdołał swe pieniądze.
Wszak to skończony kutwa i dusigrosz stary,
Dałby się wybatożyć choć za dwa talary;
Pieniądz bożkiem dla niego, to rzecz wszystkim znana:
Ale to bieda...
LELJUSZ:Że co?
MASKARYL:Że znów ojciec pana,
Drugi sknera, co broni się jak opętaniec,
Byś miał jego dukaty puścić w żywszy taniec;
I że niema nadziei, aby w tej potrzebie
Najmniejszy grosik kapnął z tej strony dla ciebie.
Ale spróbujmy z Celją rozmówić się ściślej
I wybadać co ona o tem wszystkiem myśli.
Oto jej okno.
LELJUSZ: Ależ pomnij, że nam do niej
Przystępu Tryfaldyna straż ustawna broni,
Bądź ostrożny.
MASKARYL: Tu sobie stańmy pokryjomu.
Cóż za szczęście! toż właśnie ona wyszła z domu.

SCENA TRZECIA.
CELJA, LELJUSZ, MASKARYL.
LELJUSZ: Jakież winienem niebu dziś zanosić dzięki,
Iż daje mi oglądać twe anielskie wdzięki;
I, jakkolwiek mych cierpień przyczyną twe oczy,
Z jakąż radością widzę ich płomień uroczy!
CELJA:
Z wielkiem zdziwieniem słucham twej przemowy całej,
Iżby me oczy krzywdę komuś zrządzić miały;
I, jeśli one sprawcą jakowej złej doli,
Mogę pana upewnić, że to wbrew mej woli.
LELJUSZ: Nie jest hańbą z rąk polec tak słodkiego wroga,
Stąd każda rana jest mi i chlubna i droga;
I jeśli...
MASKARYL: Panie, rzuć pan te wszystkie kwiateczki:
Tutaj trzeba zaczynać z całkiem innej beczki.
Korzystaj z każdej chwili, póki jeszcze pora;
Spytaj jej...
TRYFALDYN z domu:
Celjo!
MASKARYL: Masz pan!
LELJUSZ:Ha! przeklęta zmora!
Trzebaż, by mi ten starzec znowu stanął w drodze?
MASKARYL:
Idź pan, a mnie tu zostaw; już ja go uchodzę.

SCENA CZWARTA.
TRYFALDYN, CELJA, LELJUSZ w ukryciu, MASKARYL.
TRYFALDYN do Celji:
Cóż ty porabiasz tutaj? Zmykaj mi w te pędy!
Wszak wiesz, że zakazane masz wszelkie gawędy.
CELJA:
Ten pan, znajomy, bawił mnie rozmową grzeczną,
Możesz więc pan uśmierzyć swą czujność zbyteczną.
MASKARYL:
Czy to imci Tryfaldyn?
CELJA:Tak.
MASKARYL:Przezacny panie,
Przedkładam wam najniższe me uszanowanie,
Szczęśliwy, iż powitać dziś mogę osobę,
Którą wszak miasto całe ma za swą ozdobę.
TRYFALDYN:
Sługa pański.
MASKARYL: Ma bytność może nie na rękę;
Lecz poznawszy już dawniej tę oto panienkę
I jej talent wróżenia, niepojęty prawie,
Chciałem rady dziś szukać u niej w pewnej sprawie.
TRYFALDYN:
Jakto! ty w te djabelstwa wdawaćbyś się miała?
CELJA:
Nie; co umiem, to wszak jest tylko magja biała.
MASKARYL:
Oto zatem przyczyna, która mnie sprowadza:
Pana mego miłości opętała władza,
I, w swej wielkiej udręce, tylko marzy o tem,
By mógł ze swoich uczuć zbliżyć się przedmiotem;
Lecz daremne są wszelkie wysiłki w tej mierze,
Gdyż ubóstwianej jego srogi cerber strzeże;
Co zaś największą trwogą w duszy go rozpala,
Iż w swych pragnieniach spotkał groźnego rywala;
Toteż, chcąc zyskać pewność, czy płomień tak żywy
Może się wzajemności spodziewać życzliwej,
Ciebie proszę o wyrok, pewny, że twym głosem
Samo niebo rozrządzi pana mego losem.
CELJA:
Pod jaką gwiazdą pan twój ujrzał światło dzienne?
MASKARYL:
Pod tą, która zwiastuje uczucia niezmienne.
CELJA: Chociaż miłości jego przedmiot mi nieznany.
W mej wiedzy mogę znaleść balsam na te rany.
Wiedz więc, że ta osoba, w swej szlachetnej dumie,
Nieszczęsne swoje losy godnie znosić umie;
I to właśnie jej wzbrania objawiać skwapliwiej,
Choćby dla kogo serce jej zabiło żywiej.
Lecz ja znam tajemnicę, która tkwi w jej łonie,
I panu twemu w krótkich słowach ją odsłonię.
MASKARYL:
Jakiż tryumf magicznej potęgi wspaniały!
CELJA:
Jeśli pan twój w istocie w czuciach swych jest stały,
Jeśli uczciwe żywi dla swej lubej chęci,
Niech ufa, iż wzajemność ten płomień uświęci,
I że ta twierdza, którą oblegać się sili,
By się poddać, sposobnej tylko czeka chwili.
MASKARYL:
To ładnie; lecz wszak fortu klucze ma obrońca,
Którego trudno zjednać.
CELJA:Wysłuchaj do końca.
MASKARYL na stronie, patrząc na Leljusza, który coraz więcej się zbliża.
Nie, na tego warjata już mnie pasja bierze!
CELJA:
Pouczę was, jak macie postąpić w tej mierze.
LELJUSZ zbliżając się:
Mój dobry Tryfaldynie, nie lękaj się próżno;
Jam ci na kark figurę tę nasłał usłużną;
Chciałem, by w mem imieniu wytłómaczył tobie
Uczucie, jakiem płonę ku Celji osobie,
Której okup, gdy tylko cenę mi oznaczysz,
Sądzę, że bez trudności z rąk mych przyjąć raczysz.
MASKARYL na stronie:
Bierzże licho cymbała!
TRYFALDYN:Cóż to za szarada?
Każdy z was co innego zgoła opowiada.
MASKARYL:
Dobry panie, ten szlachcie trochę źle ma w głowie,
Czyżbyś o tem nie słyszał?
TRYFALDYN:Mej zaś dość na słowie.
Już ja więcej miarkuję, niźli się spodziewasz.
Do Celji: Idź do domu i nosa się wyściubić nie waż.
Tobie zaś radzę szczerze, mój filucie chwacki,
Byś zgrabniejsze na przyszłość gotował zasadzki.



SCENA PIĄTA.
LELJUSZ, MASKARYL.
MASKARYL:
Brawo! Jeszczeby trzeba, dla pełnej radości,
Aby w dodatku kijem przełoił nam kości!
Któż panu kazał wpadać i z dzikim zapałem
Niweczyć wszystko, co tak misternie nałgałem?
LELJUSZ:
Wszak chciałem jak najlepiej.
MASKARYL:Najlepiej, w istocie!
Ale co się tu dziwić tej rozkosznej psocie;
Wszakci o takie rzeczy nie pytać u pana,
I twa roztropność dobrze wszem wokół jest znana.
LELJUSZ:
Masz tobie! tyle łajań z drobnostkę małą!
Wszakże znowu nieszczęście żadne się nie stało.
Jeśli drogę do Celji przeciął nam ten stary,
Staraj się choć Leandra skrzyżować zamiary,
By jej nie mógł z niewoli wykupić zbyt rychło.
Ja zaś, chcąc by gderanie twoje raz ucichło,
Umykam.
MASKARYL sam:
Chwała Bogu. Tak mniemam, za katy,
Że jedynym tu środkiem byłyby dukaty;
Aby wynaleźć inny, daremnie się pocę.

SCENA SZÓSTA.
ANZELM, MASKARYL.
ANZELM: Daję słowo, w szczególnej żyjemy epoce!
Zgroza! Ile pożądań pieniądz dzisiaj budzi,
A jak trudno go wydrzeć, gdy raz jest u ludzi!
W dzisiejszym świecie, długi — w mojem rozumieniu —
Są jak dzieci: poczyna się je w upojeniu,
Ale wydać je na świat, ho, to nie przelewki.
Toż i pieniądz: milutko wpada do sakiewki,
Ale, gdy termin zwrotu z kolei nadchodzi,
Dobrze każdy nastęka, zanim go urodzi.
Przecież to już dwa lata jak te trzy tysiączki,
Com je dzisiaj odebrał, wyszły z mojej rączki:
Jeszcze mogę o szczęściu mówić!
MASKARYL na stronie:O, mój Boże!
Bardziej łakomy kąsek czyż trafić się może?
Gdybym zdołał nieznacznie... tak, z ręki do ręki...
Ha, wiem już, jakiej użyć na niego piosnki.
głośno:
Dzieńdobry; właśniem mówił...
ANZELM:Z kim, proszę?
MASKARYL:Z Neryną.
ANZELM:
I o czemżeś rozmawiał z tą słodką gadziną?
MASKARYL:
Szaleje wprost za panem.
ANZELM:Ona?
MASKARYL:Zakochana
Aż litość patrzeć.
ANZELM:Miło mi spotkać waćpana.
MASKARYL:
Tak kocha, że z miłości mdleje bezustanku:
Anzelmie, wolł ciągle, mój luby kochanku,
Kiedyż hymenu węzeł połączy nas stały,
I pragnień moich raczysz ugasić zapały?
ANZELM: Czemuż zatem aż dotąd była nieugięta?
Zje djabła, kto zrozumie czego chcą dziewczęta!
Maskarylu, jak sądzisz? choć znów nie tak młody,
Mogę jeszcze miłosnej tentować przygody?
MASKARYL:
Pewnie! Cóż pan chcesz więcej? Postawę masz walną,
Twarz, choć nienajpiękniejszą ale orginalną,
I...
ANZELM: Sądzisz zatem...
MASKARYL chce mu wziąć sakiewkę:
Mówię, że jest zwarjowana:
Że nic nie chce...
ANZELM:Co, nie chce?...
MASKARYL:Tylko iść za pana;
I pragnie...
ANZELM: Czegóż pragnie?
MASKARYL:Pragnie, w swej czułości,
Twej sakiewki...
ANZELM: Hę?...
MASKARYL bierze mu nieznacznie z rąk sakiewkę
i upuszcza na ziemię: Twojej dozgonnej miłości.
ANZELM:
Rozumiem. Chodźno tutaj: gdybyś ją zobaczył,
Możebyś dobre słówko o mnie szepnąć raczył,
MASKARYL:
Zdaj się pan na mnie.
ANZELM:Sługa.
MASKARYL:Ja pański wzajemnie.
ANZELM wracając:
Nie, doprawdy, wyznaję, cóż za głupiec ze mnie!
Winić mnie o niewdzięczność miałbyś wszelkie prawo:
Więc ja liczę na twoją usłużność łaskawą,
Z ust twych wieść słyszę miłą we wszelkim sposobie,
I najmniejszym podarkiem nie odpłacam tobie!
Zechciej więc na pamiątkę...
MASKARYL:Nie, niech pan pozwoli...
ANZELM: Chciej przyjąć...
MASKARYL:Tu interes nie gra żadnej roli.
ANZELM:
Ja wiem, lecz...
MASKARYL:
Nie, nie, panie; dość już tego sporu:
To mi ubliża; jestem człowiekiem honoru.
ANZELM: Żegnam więc.
MASKARYL na stronie: O nudziarzu!
ANZELM wracając: Chciałbym, przez twe ręce,
Jakiś dowód mych uczuć wręczyć mej panience;
Dam ci zatem pieniądze, abyś kupił w mieście
Jakiś pierścionek, klejnot, lub cokolwiek wreszcie
Wyda ci się...
MASKARYL: Ech, panie, nacóż tu pieniędzy:
Ja sam zlecenie pańskie załatwię czemprędzej;
Znam kupców, możesz ufać że się dobrze sprawię,
A co wydam, to później zwrócisz mi łaskawie.
ANZELM:
Dobrze; wręcz jej podarki i działaj wytrwale,
By podniecić jej czucie w miłosnym zapale.

SCENA SIÓDMA.
LELJUSZ, ANZELM, MASKARYL.
LELJUSZ podnosząc sakiewkę:
Kto upuścił sakiewkę?
ANZELM:Ja, ja, któżby inny?
Dzięki ci, dobry panie, żeś jest tak uczynny!
Że mi ją skradli, jeszcze mniemać byłbym gotów;
Doprawdy, oszczędziłeś mi mnóstwa kłopotów.
Spieszę teraz do domku odnieść me dukaty.

SCENA ÓSMA.
LELJUSZ, MASKARYL.
MASKARYL:
Bardzo, bardzo uprzejmie i mądrze, za katy!
LELJUSZ:
Cóż chcesz, byłby sakiewkę postradał bezemnie.
MASKARYL:
Co mam więcej podziwiać, silę się daremnie,
Czy pański bystry dowcip, czy rękę szczęśliwą?
Działaj tak dalej; sprawa pójdzie bardzo żywo.
LELJUSZ:
Cóżem uczynił?
MASKARYL:
Chcesz pan: więc wprost panu palnę:
Głupstwoś uczynił! słyszysz? głupstwo kapitalne.
Wie, że ojciec zostawia nas w ostatniej nędzy,
Wie, że nic nie wskóramy tutaj bez pieniędzy,
I gdy ja, pragnąc wydrzeć bodaj trochę złota,
Godzę się dlań zapomnieć co honor i cnota...
LELJUSZ:
Jakto! więc ta...
MASKARYL: Tak, zbójco, na to chciałem właśnie
Tej sakiewki, co teraz... Niech cię piorun trzaśnie!
LELJUSZ:
To fatalnie! lecz zgadnąć jakimż miałem cudem...
MASKARYL:
Pewnie; dla pańskiej głowy to zbyt wielkim trudem.
LELJUSZ:
Trzebaż mnie było ostrzec jakim znakiem przecie.
MASKARYL:
Tak; żałuję, że nie mam latarni na grzbiecie.
Na Jowisza! już uwolń mnie od swej osoby,
Bo tem bredzeniem wpędzisz do ciężkiej choroby.
Inny wszystkoby rzucił po figlu takowym,
A ja już głowę łamię nad konceptem nowym,
I mogłoby się udać to mistrzowskie cięcie,
Jeśli pan poraz trzeci...
LELJUSZ:Przyrzekam ci święcie,
Że nic nad to, co czynić każesz najwyraźniej...
MASKARYL:
Odejdź pan, widok pański mnie zanadto drażni.
LELJUSZ:
Spiesz zatem i, nie tracąc z ócz naszego celu...
MASKARYL:
Dobrze; spróbuję jeszcze jednego fortelu.
Leljusz wychodzi.
Zręcznie kierując sprawą, jest nadzieja wszelka,
Że możem mieć pociechę z naszego figielka.
Trzeba znaleźć... Ha, otóż sam tu właśnie idzie.

SCENA DZIEWIĄTA.
PANDOLF, MASKARYL.
PANDOLF:
Maskarylu!
MASKARYL: Co, panie?
PANDOLF:W wielkiej jestem biedzie
Z powodu mego syna.
MASKARYL:Co? pana mojego?
Nie pan sam jeden tylko żali się na niego;
Jego płochość tak zdrożna i niepomna na nic,
Mą cierpliwość przywiodła do ostatnich granic.
PANDOLF:
Sądziłem, że ty właśnie wspomagasz go z duszy
W tych szaleństwach.
MASKARYL: Ja, panie? źle pan o mnie tuszy.
Wciąż spieramy się o to, i czynię co mogę,
Aby go wreszcie przywieść na rozsądku drogę.
Przed chwilą właśnie kłótnię wiedliśmy zaciętą,
Gdym dowodził, że jego powinnością świętą
Zaślubić Hipolitę i że ciężką zbrodnię
Spełnia, ojcowską wolę gwałcąc tak niegodnie.
PANDOLF:
Tak twierdziłeś?
MASKARYL: Tak, panie; i z wielkim zapałem.
PANDOLF:
Byłem więc w błędzie; bowiem aż dotąd mniemałem,
Że to ty go popierasz w każdej jego sprawce.
MASKARYL:
Ja? widać oczernili mnie jacyś łaskawce;
Taka dziś niewinności w świecie jest nagroda.
Że pan nie może słyszeć mnie, to wielka szkoda;
Może wówczas przybyłaby mi nowa gaża:
Do płacy służącego, pensja bakałarza.
Pewnieby nie potrafił pan własnemi usty
Wymowniej go odwodzić od wszelkiej rozpusty.
„Panie, mówię mu nieraz, toż, na boskie rany,
„Przestań się pan już trzpiotać raz jak opętany;
„Ustatkuj się, idź ojca swego zacnym śladem;
„Niechaj ci cnota jego świeci swym przykładem,
„Przestań go swem szaleństwem ranić tak dotkliwie,
„Dbaj o ludzkie mniemania, żyj jak on uczciwie“...
PANDOLF:
To się nazywa mówić. No, i cóż on na to?
MASKARYL:
Ot, śmiech albo łajanie całą mą zapłatą.
Sądzę, iż na dnie, mimo zdrożnego pozoru,
Ma on po panu iskrę cnoty i honoru,
Lecz cóż, gdy szaleństw drogi trzyma się uparcie.
Gdybym tu z panem o tem mówić mógł otwarcie,
Synek pański niebawem byłby poskromiony.
PANDOLF:
Ależ mów.
MASKARYL: Niechby sekret ten miał być zdradzony,
Oj, byłożby mi ciepło! lecz zanadto wierzę,
W roztropność pańską, abym nie mówił z nim szczerze.
PANDOLF:
Dobrze czynisz.
MASKARYL: Wiedz zatem, że, wbrew twojej chęci,
Syn twój się w niewolnicy kocha bez pamięci.
PANDOLF:
Znam tę powiastkę, ale, gdy mi twoje usta
Głoszą ją, widzę że to nie jest plotka pusta.
MASKARYL:
Osądź pan, czy ja jestem z tym warjatem w zmowie?
PANDOLF:
Cieszę się niewymownie, że nie.
MASKARYL:Co pan powie
Na ten projekcik. Rzecz chcąc załatwić najciszej,
Trzebaby... (Wciąż się lękam, że nas kto usłyszy;
Wnetby już było po mnie, gdyby syn twój wiedział...)
Trzeba, mówię, by stworzyć między niemi przedział,
Niewolnicę wykupić, zabrać z tego domu,
I choćby na kraj świata wywieść pokryjomu.
Wszak Anzelm z Tryfaldynem dosyć jest zażyły:
Niechże ją wytarguje od starego żyły,
Poczem, jeżeli oddać chcesz mi ją w tym celu,
Mam stosunki z kupcami, i, bez trudów wielu,
Mogę sprzedażą wrócić koszta tego kroku,
Synowi zaś twojemu sprzątnąć ją z widoku.
Wreszcie, gdy inne śluby macie dlań w zamiarze,
Sam rozsądek tę miłość wyplenić wam każe,
Bo choćby nawet, chęciom ojcowskim powolny,
Zgodzić się na małżeństwo był nareszcie zdolny,
To i wówczas, w wspomnieniu miłostki tak świeżej,
Wielkie niebezpieczeństwo dla tych związków leży.
PANDOLF:
Roztropnie to wywodzisz: wcale niezła rada...
Odszukać więc Anzelma czemprędzej wypada;
A gdy już będę w ręku miał znajdę przeklętą,
Poproszę, byś rzecz skończył tak mądrze poczętą.
MASKARYL sam:
Spieszę do mego pana: ty szukaj Anzelma,
Niech się święci szelmostwo i niech żyje szelma.

SCENA DZIESIĄTA.
HIPOLITA, MASKARYL.
HIPOLITA:
Ha, zdrajco! dłużej zwodzić już ci się nie uda:
Wszystko słyszałam; jawną dziś twoja obłuda!
Któżby zdołał uwierzyć w postępek tak podły;
Wszak twój fałsz i układność każdegoby zwiodły.
Czyś mi nie przysiągł, łotrze, na wszystko najświęciej,
Że będziesz wspierał moje dla Leandra chęci,
A od związku z Leljuszem, który mi zagraża,
Potrafisz mnie wybawić choćby z przed ołtarza;
Że pokrzyżujesz ojca mojego układy,
Gdy oto tu mam dowód twojej czarnej zdrady?
Lecz jeszcze się zawiedziesz; nie będzie zbyt trudno
Udaremnić tę całą robotę obłudną,
I pospieszam bezwłocznie...
MASKARYL:Ależ pani prędka!
Doprawdy skarać panią brałaby mnie chętka
Za to, że, zanim ci się całą rzecz przedłoży,
Już twa wymowna buzia przeciw mnie się sroży;
I teraz, gdy wnet skutek me dzieło uwieńczy,
Ty wbijasz sobie w głowę zamiar tak szaleńczy!
HIPOLITA:
Chcieć mnie jeszcze opętać, to sztuka dość śmiała!
Zdrajco, czy możesz przeczyć, com sama słyszała?
MASKARYL:
Nie; lecz wiedz, że podstępem, któregom chciał użyć,
Twojej sprawie jedyniem pragnął się przysłużyć,
I że celem mojego chytrego sposobu
Było w pole odrazu wywieść starców obu,
Przez kupno, które panią tak bardzo obrusza,
Chciałem jedynie Celję dać w ręce Leljusza,
By ten, przez swej miłości obroty tak nowe,
Do reszty dla tej branki już postradał głowę,
Zaś Anzelm, jego ciągłe szaleństwa sprzykrzywszy,
Aby zezwolił pani na wybór szczęśliwszy.
HIPOLITA:
Więc ten projekt, co krew mi wzburzył tak ogniście,
Dla mnie był ułożony?
MASKARYL:No, tak; oczywiście.
Lecz gdy złość twa nagrodą całej mej taktyki,
Skoro mi trzeba znosić tak przykre wybryki
I za całą podziękę twe wzgardliwe usta
Dają mi imię zdrajcy, łotra i oszusta,
Spieszę błąd swój naprawić i przyrzekam święcie,
Dziś jeszcze udaremnić owo przedsięwzięcie.
HIPOLITA wstrzymując go;
Nie sądź uniesień moich w sposób tak surowy
I wybacz, gdym zraniła zbyt ostremi słowy.
MASKARYL:
Nie, nie; wszystkich dziś środków postaram się użyć,
By zmienić plan, co zdołał cię tak bardzo wzburzyć;
Już więcej nie narzucę się z moją usługą;
Będziesz żoną Leljusza i to niezadługo.
HIPOLITA:
No, mój chłopcze, niech wreszcie gniew twój się uśmierzy;
Byłam niesprawiedliwą, wyznaję najszczerzej,
Wyjmując sakiewkę:
Weź więc to, by zapomnieć łacniej o mej winie.
Czyżbyś mnie mógł opuścić w tak ciężkiej godzinie?
MASKARYL:
Nie, nie mógłbym w istocie, choćbym chciał najbardziej;
Lecz wiedz, że niewdzięcznością dusza moja gardzi,
I pomnij, ile cierpieć musi zacne serce,
Gdy honor swój w niesłusznej widzi poniewierce.
HIPOLITA:
To prawda, Że twój honor srodze był zdeptany;
Niech więc te dwa ludwiki zagoją twe rany.
MASKARYL biorąc:
Nie, to wszystko napróżno; cios był zbyt dotkliwy.
Lecz czuję, że już gniew mój staje się mniej żywy:
Trza umieć od przyjaciół coś ścierpieć w potrzebie.
HIPOLITA:
Aby zamiar ten spełnić, czy dość ufasz w siebie?
Czyli wierzysz, że, wskutek twojego fortelu.
Miłość moja szczęśliwie dopnie swego celu?
MASKARYL:
O rezultat niech pani próżno się nie trwoży:
W potrzebie człowiek swoje chytrości pomnoży,
I, choćby nawet podstęp ten miał zawieść szpetnie,
W inny się sposób wówczas całą sprawę przetnie.
HIPOLITA:
Pomnij, ze Hipolity wdzięczność też coś warta.
MASKARYL:
Nie na zysku nadziei ma przyjaźń oparta.
HIPOLITA:
Pan twój daje ci znaki: mówić z tobą życzy.
Odchodzę; lecz me serce na twą pomoc liczy.

SCENA JEDENASTA.
LELJUSZ, MASKARYL.
LELJUSZ:
Cóż ty robisz, u djaska? mówić umiesz ładnie,
Lecz w działaniu się guzdrzesz wprost już bezprzykładnie.
Szczęściem mój dobry genjusz skrzyżował ich plany
Inaczej już nie ujrzałbym swej ubóstwianej.
Przepadłoby me szczęście, radość życia cała,
Dusza moja rozpaczy łupemby się stała:
Słowem, że, gdybym nie był w porę tu się zjawił,
Anzelm zabrałby Celję, mnie z kwitkiem zostawił.
Już ją wiódł ze sobą. Ale jam mu popsuł szyki,
Bo, spłoszony przez moje groźby i okrzyki,
Tryfaldyn...
MASKARYL: Po raz trzeci! Brawo, drogi panie!
Gdy dojdziem do dziesięciu, zrobim krzyż na ścianie.
Dowiedz się więc, po czasie, nieszczęśliwa głowo,
Że Anzelm kupił brankę za moją namową,
Że w moje własne ręce miał ją wydać potem,
I że pan wszystko zniszczył tym piekielnym zwrotem!
Jażbym miał jeszcze kiedy trudzić się dla pana?
Niechże raczej na miejscu zmienię się w pawjana,
Lub jakąkolwiek inną istotę bydlęcą,
A panu niech już wreszcie raz djabli kark skręcą.
LELJUSZ sam:
Pójdę z nim do garkuchni: gdy z gniewu się pieni,
Najlepiej mu podsunąć tęgi zraz pieczeni.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.