<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Wartogłów
Podtytuł Czyli zawsze nie w porę
Pochodzenie Dzieła / Tom pierwszy
Wydawca Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WARTOGŁÓW
CZYLI
ZAWSZE NIE W PORĘ
KOMEDJA W PIĘCIU AKTACH
PRZEDSTAWIONA W LJONIE W R. 1653, W PARYŻU W 1658.


WSTĘP.

Ta pierwsza większa sztuka Moliera, nawpół tylko oryginalna, wprowadza nas w styczność z drugiem źródłem jego komedjowej twórczości. Obok zawiesistej farsy, która bywała zazwyczaj krótka (najczęściej w 1 akcie), oparta na prostych tradycyjnych sytuacjach, pisana niedbale, prozą, z wolnem polem dla improwizacji aktorów, istniała, w Hiszpanji, ale zwłaszcza we Włoszech, komedja w wyższym stylu, bardziej już literacka. Sztuki tego typu, wierszem, były staranniej napisane, a treść swą czerpały przeważnie w bardzo zawikłanej intrydze. Oszustwa, podstępy, przebrania, porwane dzieci które odnajdują się z końcem piątego aktu, oto jej cechy. Coś z tych elementów zachowa się nieraz i w późniejszych utworach Moliera: np. zakończenie Skąpca.
Z pomiędzy tych sztuk, jedną z najpopularniejszych była komedja l’Inavvertito, napisana przez włoskiego aktora Barbieri (Beltrame) w 1629 r. Molier znał tę sztukę z czytania, jeżeli nie ze sceny; zaczem, obyczajem ówczesnym, zamierzył przyswoić ją swojej trupie. W naśladownictwie tem nie trzyma się wiernie pierwowzoru, ale wspomaga się pomysłami z innych jeszcze sztuk włoskich, oraz nowelą Cervantesa Piękna Egipcjanka; komedji swojej daje tytuł Wartogłów (l’Etourdi). Ten występ autorski przypada na r. 1653 lub prawdopodobniej 1665: Molier ma wówczas 33 lat. Ta pierwsza, jeszcze tak niesamodzielna próba dowodzi, jak wolno dojrzewał jego geniusz; wchłonąwszy w siebie wiedzę życia, obecnie Molier jakgdyby czuł potrzebę wyrobienia sobie ręki, pióra. Ale dopiero w atmosferze Paryża twórczość jego, dojrzewająca snać wewnątrz, rozwinie się szybko i bujnie. „Premiera“ Wartogłowa odbyła się w Ljonie; później, w 1658, Molier wystawi go z wielkiem powodzeniem w Paryżu.
W tej pierwszej próbie, Molier mało jeszcze, napozór, daje z siebie. Imbroglio włoskie pozostało tak samo u Moliera komedją opartą czysto na intrydze. Intryga ta nie rozwija się stopniowo, aby wkońcu rozwiązać się w pomysłowem zakończeniu; nie, jestto poprostu szereg epizodów (jest ich coś 10, a mogłoby być tak samo drugie tyle), przerwanych nagle rozwiązaniem zupełnie sztucznem. Świat, w którym się rozgrywa ta sztuka — owa rzekoma Messyna — jest nawskróś fantastyczny, rządzący się jedynie prawem konwencji tego rodzaju teatru; Wartogłów nie ma jeszcze nic z tego, czem Molier uczyni później swój teatr: komedji obyczajowej. Komedją charakterów też nie jest: trzej starcy, Celja — owa branka, wysławiająca się z tak wykwintną precyzją — Hipolita, Leander, to postacie konwencjonalne, figury na szachownicy, któremi autor rozgrywa swą partję werwy i dobrego humoru.
Centralnym punktem, osią sztuki, jest sługa Leljusza, Maskaryl. Mascarille, znaczy „maseczka“; Molier, grając tę rolę, grał ją w masce; jakoż i ta postać niewiele ma cech indywidualnych. Ten lokajski geniusz intrygi, to tradycyjna postać, która, poprzez Plauta, sięga het, greckiego teatru. W teatrze włoskim przetrwa ona jeszcze długo po Molierze w swej konwencjonalnej postaci (np. Sługa dwóch panów Goldoniego), podczas gdy we Francji Beaumarchais ożywi ją świeżą krwią, tworząc z niej swego Figara. Akcja rozgrywająca się na „placu publicznym“ i kręcąca się dokoła „niewolnicy“, też mocno trąci łacińską komedją. Z późniejszych utworów Moliera najbardziej pokrewny tej sztuce charakter zachowują Szelmostwa Skapena.
Jedna tu jest figura, którą możnaby uważać poniekąd za charakter: to sam ów „wartogłów“, sam Leljo. Jestto wybornie uchwycony młody panicz z dobrego domu, rozpieszczony życiem, goniący bez opamiętania za swą chętką. Zasady jego etyki nie są nieubłagane, ale od robienia brzydkich rzeczy ma swego Maskaryla; sam, mimo że gotów korzystać z jego sprawek, zachowuje sobie przywilej szlachetnego, rycerskiego w potrzebie odruchu. Doskonale jest tu uwydatniony kontrast człowieka, który myśli leniwo, nieściśle i na krótką metę, gdyż życie go do tego nie zmusza, a tego Maskaryla, który zawsze oglądał świat od dołu, drogo kupił wiedzę życia za cenę kijów i upokorzeń i który szelmostwo swoje pielęgnuje jako artyzm. W stosunku tego sługi i pana znalazłoby się sporo rysów, które wyrywają się z konwencji, głębiej sięgając w istotę rzeczy.
Ale błędem byłoby mniemać, że Molier niczem tu nie wzbogacił swego pierwowzoru. Dał tej komedji swą pierwszą, młodą, iskrzącą się werwę, która sprawia iż oszołomiony tym Maskarylem widz rozkoszuje się jego sztuczkami, byleby znalazł się aktor zdolny udźwignąć tę rolę. Grywał ją sam Molier, i miał w niej być, jak mu to nawet wrogowie jego przyznają, nieoceniony. Tragedją Moliera jako aktora było, że marzył o rolach szlachetnych, koturnowych, w których nie miał powodzenia, a celował w komicznych, które mniej lubił. Z tej podwójności wyniknie rola Alcesta w Mizantropie. Co się tyczy Maskaryla, jeszcze w 1871, kiedy wznowiono sztukę, Coquelin robił furorę w tej roli.
Wreszcie, Molier dał tej sztuce wiersz francuski, który, mimo licznych zaniedbań i wynaturzeń, jest jednym z najlepszych jakim kiedy pisał; soczysty, obrazowy, żywy. Krytykowano nieraz, i bardzo, wiersz Molierowski; aby go sądzić, trzeba pamiętać, że tekst Moliera zawsze pisany był z myślą o scenie nie o lekturze: mnóstwo rzeczy ciężkich i zawiłych w czytaniu, plastyczniej rysuje się przy dobrem wygłoszeniu z żywym udziałem mimiki. Nawet ta potworna tyrada Maskaryla w 5 akcie, wypowiedziana jednym tchem przez Coquelina, robiła podobno wrażenie brawurowego kawałka, którego publiczność słuchała z zapartym oddechem, aby po ostatniem słowie wybuchnąć burzą oklasków. Wiktor Hugo cenił wiersz Wartogłowa nad inne sztuki Molierowskie.
Komedja ta iskrzy się wesołością; czuć, że Molier się bawi, że się upija musowaniem własnej werwy, że sam przedrwiwa sobie przytem z tych naiwnych powikłań: góruje o wiele ponad swoim tematem. Wreszcie, godzi się zaznaczyć tu i ówdzie parodystyczny ton apostrof Maskaryla (do swego serca, honoru, etc.) przywodzących — zapewne z intencją — na pamięć starego Corneille’a, który od czasu Cyda (1636) wydał już do tej pory swoje największe arcydzieła.

OSOBY:
LELJUSZ, syn Pandolfa.
CELJA, niewolnica Tryfaldyna.
MASKARYL, służący Leljusza.
HIPOLITA, córka Anzelma.
ANZELM, ojciec Hipolity.
TRYFALDYN, starzec.
PANDOLF, ojciec Leljusza.
LEANDER, młody szlachcic.
ANDRES, mniemany Egipcjanin.
ERGAST, przyjaciel Maskaryla.
GONIEC.
DWIE GROMADY MASEK.
Rzecz dzieje się w Messynie.
AKT PIERWSZY.
SCENA PIERWSZA.
LELJUSZ sam:
Dobrze tedy, Leandrze, zobaczym w tej dobie,
Który z nas szczęścia szalę przeważy ku sobie;
Kto, w tej serdecznej walce co nas dziś rozpala,
Więcej przeszkód zastawi pragnieniom rywala:
Gotuj więc wszystkie siły w obronie twej sprawy,
Gdy chcesz, by losów wyrok tobie był łaskawy.

SCENA DRUGA.
LELJUSZ, MASKARYL.
LELJUSZ:
Och, Maskarylu!...
MASKARYL:Cóż tam?
LELJUSZ:Źle rzecz cała stoi;
Wszystko przeciw miłości spiknęło się mojej:
Leander kocha Celję i, mimo odmianę
Mych uczuć, znów rywala pono w nim zastanę.
MASKARYL:
Leander kocha Celję!
LELJUSZ:Wprost za nią szaleje.
MASKARYL: Głupia sprawa.
LELJUSZ:To grąży wszystkie me nadzieje.
Lecz nie chcę się przedwczesnej oddawać rozpaczy;
Mam ku pomocy ciebie: to także coś znaczy.
Twoja biegłość we wszystkich podstępach niezwykła
Choćby największą trudność szczęśliwie rozwikła,
Ty mógłbyś nosić miano wszech-służących króla;
I w całym świecie...
MASKARYL:Ejże! zbyt się pan rozczula;
Gdy kto nas potrzebuje, to biedaka pieści,
Daje słodkie imiona, chwali co się zmieści:
Lecz niech przyjdzie humoru najmniejsza odmiana,
Już tylko kijów będę godny w oczach pana.
LELJUSZ:
Sądząc mnie tak niewdzięcznym, błąd popełniasz gruby.
Ale pomówmy teraz o mej brance lubej;
Mów, czy jest w świecie serce wrażliwe tak mało,
Coby jej cudnym wdziękom oprzeć się umiało?
Co do mnie, w każdym ruchu tej mojej królewny
Jej krwi szlachetnej dowód widzę nazbyt pewny,
I wierzę, że choć dzisiaj tak nędzne jej losy,
Do świetniejszej ją doli stworzyły niebiosy.
MASKARYL:
Panu bo zawsze w głowie jakieś romantyki.
Ale co powie Pandolf na pańskie wybryki?
Wszakci to ojciec pański (tak przynajmniej mniema);
Wiesz pan, że cierpliwości on zbyt wiele nie ma,
I gdy mu dość już będzie tej obrazy boskiej,
Łatwo może dać folgę swej furji ojcowskiej.
Wszak dawno już z Anzelmem zamiar noszą w sercu,
Byś z Hipolitą stanął na ślubnym kobiercu,
Mniemając, iż tak tylko cud ten sprawić mogą,
Abyś wreszcie rozsądku zaczął kroczyć drogą;
Gdy pozna, że twój wybór, mimo jego chęci,
Jakiejś obcej przybłędzie swe zapały święci,
Że szalonej miłości płomień tak złowrogi
Odwraca serce twoje z posłuszeństwa drogi,
Bóg to wie, jakim gniewem rozpalić się gotów
I ile panu spadnie na głowę kłopotów.
LELJUSZ: A, dajże mi raz spokój ze swą retoryką!
MASKARYL:
Lepiej pan dałbyś spokój ze swą polityką!
To na nic się nie zdało, i daleko prościej...
LELJUSZ:
Czy ty wiesz, że nie dobrze czyni, kto mnie złości?
Że na kazania dzisiaj źle obrana pora,
I że bardzo nie lubię lokaja męntora?
MASKARYL na stronie:
Gniewa się. Głośno: Ależ panie, wszystko com powiadał,
To tylko były żarty, tylkom pana badał.
Czyż ja mam minę wroga jakiejbądź uciechy?
Czyliż mi w głowie karcić tak rozkoszne grzechy?
Sam pan wie, że tak nie jest, i, przeciwnie zgoła,
Raczej za zbyt płochego uchodzę dokoła.
Żartuj pan sobie z kazań czcigodnego przodka,
Rób swoje: ostatecznie, cóż cię złego spotka?
Daję słowo! pocieszne mi się zawsze zdały
Tych zawiędłych nudziarzy surowe morały;
Cnota z musu, zawiści swej czyniąca zadość,
I chcąca wydrzeć młodym wszelką życia radość.
Słowem, talenty moje są na twe rozkazy.
LELJUSZ:
Nareszcie z ust twych słyszę rozsądku wyrazy.
Słuchaj więc: miłość, którą dusza moja pała,
W oczach mej lubej zrazu dość łaski spotkała;
Lecz Leander oznajmił mi jawnie w tej chwili,
Że, by mi wydrzeć Celję, całą chęć wysili:
Toteż, spieszyć się trzeba: wytęż swoje zmysły,
Jak, najszybszym sposobem, wesprzeć me zamysły;
Znajdź chytrości, podstępy, fortele i zdrady,
By czujności rywala zmylić wszystkie ślady.
MASKARYL:
Pozwólże mi pan nad tem podumać spokojnie.
Na str.: Jakiejby sztuczki zażyć w tej miłosnej wojnie?
LELJUSZ: No i cóż? masz plan jaki?
MASKARYL:O, jaki pan żwawy!
W mojej głowie tak szybko nie idą te sprawy.
Wiem już, co zrobić trzeba... Nie, to do niczego.
Ale, gdyby pan zechciał...
LELJUSZ:Co?
MASKARYL:Nie, nie, nic z tego.
Zróbmy w ten sposób...
LELJUSZ:Jaki?
MASKARYL:Nie, pan nie wytrzyma.
Ale, gdyby pan...
LELJUSZ:Cóż więc?
MASKARYL:I to sensu nie ma.
Mów pan z Anzelmem.
LELJUSZ:O czem? Znajdź sposoby inne.
MASKARYL:
To prawda; toby było spaść z deszczu pod rynnę.
A przecież trzeba wybrnąć. Idź do Tryfaldyna.
LELJUSZ: Po co?
MASKARYL: Nie wiem.
LELJUSZ:To wreszcie złościć mnie zaczyna.
Ty chcesz mnie chyba drażnić przez te wszystkie baśnie.
MASKARYL:
Ej, panie, o to chodzi czego brak nam właśnie:
Gdybyśmy mieli w ręku dobrą garść dukatów,
Nie trzebaby forteli szukać, do stu katów!
I kiedy pański rywal siliłby swą główkę,
Mybyśmy niewolnicę wzięli za gotówkę.
Wiem, że na tych Egipcjan, co ją tu oddali,
Imć Tryfaldyn ochoty nie ma czekać dalej,
I, w gruncie, najszczęśliwszy byłby dziś, jak sądzę,
Gdyby w miejscu wydobyć zdołał swe pieniądze.
Wszak to skończony kutwa i dusigrosz stary,
Dałby się wybatożyć choć za dwa talary;
Pieniądz bożkiem dla niego, to rzecz wszystkim znana:
Ale to bieda...
LELJUSZ:Że co?
MASKARYL:Że znów ojciec pana,
Drugi sknera, co broni się jak opętaniec,
Byś miał jego dukaty puścić w żywszy taniec;
I że niema nadziei, aby w tej potrzebie
Najmniejszy grosik kapnął z tej strony dla ciebie.
Ale spróbujmy z Celją rozmówić się ściślej
I wybadać co ona o tem wszystkiem myśli.
Oto jej okno.
LELJUSZ: Ależ pomnij, że nam do niej
Przystępu Tryfaldyna straż ustawna broni,
Bądź ostrożny.
MASKARYL: Tu sobie stańmy pokryjomu.
Cóż za szczęście! toż właśnie ona wyszła z domu.

SCENA TRZECIA.
CELJA, LELJUSZ, MASKARYL.
LELJUSZ: Jakież winienem niebu dziś zanosić dzięki,
Iż daje mi oglądać twe anielskie wdzięki;
I, jakkolwiek mych cierpień przyczyną twe oczy,
Z jakąż radością widzę ich płomień uroczy!
CELJA:
Z wielkiem zdziwieniem słucham twej przemowy całej,
Iżby me oczy krzywdę komuś zrządzić miały;
I, jeśli one sprawcą jakowej złej doli,
Mogę pana upewnić, że to wbrew mej woli.
LELJUSZ: Nie jest hańbą z rąk polec tak słodkiego wroga,
Stąd każda rana jest mi i chlubna i droga;
I jeśli...
MASKARYL: Panie, rzuć pan te wszystkie kwiateczki:
Tutaj trzeba zaczynać z całkiem innej beczki.
Korzystaj z każdej chwili, póki jeszcze pora;
Spytaj jej...
TRYFALDYN z domu:
Celjo!
MASKARYL: Masz pan!
LELJUSZ:Ha! przeklęta zmora!
Trzebaż, by mi ten starzec znowu stanął w drodze?
MASKARYL:
Idź pan, a mnie tu zostaw; już ja go uchodzę.

SCENA CZWARTA.
TRYFALDYN, CELJA, LELJUSZ w ukryciu, MASKARYL.
TRYFALDYN do Celji:
Cóż ty porabiasz tutaj? Zmykaj mi w te pędy!
Wszak wiesz, że zakazane masz wszelkie gawędy.
CELJA:
Ten pan, znajomy, bawił mnie rozmową grzeczną,
Możesz więc pan uśmierzyć swą czujność zbyteczną.
MASKARYL:
Czy to imci Tryfaldyn?
CELJA:Tak.
MASKARYL:Przezacny panie,
Przedkładam wam najniższe me uszanowanie,
Szczęśliwy, iż powitać dziś mogę osobę,
Którą wszak miasto całe ma za swą ozdobę.
TRYFALDYN:
Sługa pański.
MASKARYL: Ma bytność może nie na rękę;
Lecz poznawszy już dawniej tę oto panienkę
I jej talent wróżenia, niepojęty prawie,
Chciałem rady dziś szukać u niej w pewnej sprawie.
TRYFALDYN:
Jakto! ty w te djabelstwa wdawaćbyś się miała?
CELJA:
Nie; co umiem, to wszak jest tylko magja biała.
MASKARYL:
Oto zatem przyczyna, która mnie sprowadza:
Pana mego miłości opętała władza,
I, w swej wielkiej udręce, tylko marzy o tem,
By mógł ze swoich uczuć zbliżyć się przedmiotem;
Lecz daremne są wszelkie wysiłki w tej mierze,
Gdyż ubóstwianej jego srogi cerber strzeże;
Co zaś największą trwogą w duszy go rozpala,
Iż w swych pragnieniach spotkał groźnego rywala;
Toteż, chcąc zyskać pewność, czy płomień tak żywy
Może się wzajemności spodziewać życzliwej,
Ciebie proszę o wyrok, pewny, że twym głosem
Samo niebo rozrządzi pana mego losem.
CELJA:
Pod jaką gwiazdą pan twój ujrzał światło dzienne?
MASKARYL:
Pod tą, która zwiastuje uczucia niezmienne.
CELJA: Chociaż miłości jego przedmiot mi nieznany.
W mej wiedzy mogę znaleść balsam na te rany.
Wiedz więc, że ta osoba, w swej szlachetnej dumie,
Nieszczęsne swoje losy godnie znosić umie;
I to właśnie jej wzbrania objawiać skwapliwiej,
Choćby dla kogo serce jej zabiło żywiej.
Lecz ja znam tajemnicę, która tkwi w jej łonie,
I panu twemu w krótkich słowach ją odsłonię.
MASKARYL:
Jakiż tryumf magicznej potęgi wspaniały!
CELJA:
Jeśli pan twój w istocie w czuciach swych jest stały,
Jeśli uczciwe żywi dla swej lubej chęci,
Niech ufa, iż wzajemność ten płomień uświęci,
I że ta twierdza, którą oblegać się sili,
By się poddać, sposobnej tylko czeka chwili.
MASKARYL:
To ładnie; lecz wszak fortu klucze ma obrońca,
Którego trudno zjednać.
CELJA:Wysłuchaj do końca.
MASKARYL na stronie, patrząc na Leljusza, który coraz więcej się zbliża.
Nie, na tego warjata już mnie pasja bierze!
CELJA:
Pouczę was, jak macie postąpić w tej mierze.
LELJUSZ zbliżając się:
Mój dobry Tryfaldynie, nie lękaj się próżno;
Jam ci na kark figurę tę nasłał usłużną;
Chciałem, by w mem imieniu wytłómaczył tobie
Uczucie, jakiem płonę ku Celji osobie,
Której okup, gdy tylko cenę mi oznaczysz,
Sądzę, że bez trudności z rąk mych przyjąć raczysz.
MASKARYL na stronie:
Bierzże licho cymbała!
TRYFALDYN:Cóż to za szarada?
Każdy z was co innego zgoła opowiada.
MASKARYL:
Dobry panie, ten szlachcie trochę źle ma w głowie,
Czyżbyś o tem nie słyszał?
TRYFALDYN:Mej zaś dość na słowie.
Już ja więcej miarkuję, niźli się spodziewasz.
Do Celji: Idź do domu i nosa się wyściubić nie waż.
Tobie zaś radzę szczerze, mój filucie chwacki,
Byś zgrabniejsze na przyszłość gotował zasadzki.



SCENA PIĄTA.
LELJUSZ, MASKARYL.
MASKARYL:
Brawo! Jeszczeby trzeba, dla pełnej radości,
Aby w dodatku kijem przełoił nam kości!
Któż panu kazał wpadać i z dzikim zapałem
Niweczyć wszystko, co tak misternie nałgałem?
LELJUSZ:
Wszak chciałem jak najlepiej.
MASKARYL:Najlepiej, w istocie!
Ale co się tu dziwić tej rozkosznej psocie;
Wszakci o takie rzeczy nie pytać u pana,
I twa roztropność dobrze wszem wokół jest znana.
LELJUSZ:
Masz tobie! tyle łajań z drobnostkę małą!
Wszakże znowu nieszczęście żadne się nie stało.
Jeśli drogę do Celji przeciął nam ten stary,
Staraj się choć Leandra skrzyżować zamiary,
By jej nie mógł z niewoli wykupić zbyt rychło.
Ja zaś, chcąc by gderanie twoje raz ucichło,
Umykam.
MASKARYL sam:
Chwała Bogu. Tak mniemam, za katy,
Że jedynym tu środkiem byłyby dukaty;
Aby wynaleźć inny, daremnie się pocę.

SCENA SZÓSTA.
ANZELM, MASKARYL.
ANZELM: Daję słowo, w szczególnej żyjemy epoce!
Zgroza! Ile pożądań pieniądz dzisiaj budzi,
A jak trudno go wydrzeć, gdy raz jest u ludzi!
W dzisiejszym świecie, długi — w mojem rozumieniu —
Są jak dzieci: poczyna się je w upojeniu,
Ale wydać je na świat, ho, to nie przelewki.
Toż i pieniądz: milutko wpada do sakiewki,
Ale, gdy termin zwrotu z kolei nadchodzi,
Dobrze każdy nastęka, zanim go urodzi.
Przecież to już dwa lata jak te trzy tysiączki,
Com je dzisiaj odebrał, wyszły z mojej rączki:
Jeszcze mogę o szczęściu mówić!
MASKARYL na stronie:O, mój Boże!
Bardziej łakomy kąsek czyż trafić się może?
Gdybym zdołał nieznacznie... tak, z ręki do ręki...
Ha, wiem już, jakiej użyć na niego piosnki.
głośno:
Dzieńdobry; właśniem mówił...
ANZELM:Z kim, proszę?
MASKARYL:Z Neryną.
ANZELM:
I o czemżeś rozmawiał z tą słodką gadziną?
MASKARYL:
Szaleje wprost za panem.
ANZELM:Ona?
MASKARYL:Zakochana
Aż litość patrzeć.
ANZELM:Miło mi spotkać waćpana.
MASKARYL:
Tak kocha, że z miłości mdleje bezustanku:
Anzelmie, wolł ciągle, mój luby kochanku,
Kiedyż hymenu węzeł połączy nas stały,
I pragnień moich raczysz ugasić zapały?
ANZELM: Czemuż zatem aż dotąd była nieugięta?
Zje djabła, kto zrozumie czego chcą dziewczęta!
Maskarylu, jak sądzisz? choć znów nie tak młody,
Mogę jeszcze miłosnej tentować przygody?
MASKARYL:
Pewnie! Cóż pan chcesz więcej? Postawę masz walną,
Twarz, choć nienajpiękniejszą ale orginalną,
I...
ANZELM: Sądzisz zatem...
MASKARYL chce mu wziąć sakiewkę:
Mówię, że jest zwarjowana:
Że nic nie chce...
ANZELM:Co, nie chce?...
MASKARYL:Tylko iść za pana;
I pragnie...
ANZELM: Czegóż pragnie?
MASKARYL:Pragnie, w swej czułości,
Twej sakiewki...
ANZELM: Hę?...
MASKARYL bierze mu nieznacznie z rąk sakiewkę
i upuszcza na ziemię: Twojej dozgonnej miłości.
ANZELM:
Rozumiem. Chodźno tutaj: gdybyś ją zobaczył,
Możebyś dobre słówko o mnie szepnąć raczył,
MASKARYL:
Zdaj się pan na mnie.
ANZELM:Sługa.
MASKARYL:Ja pański wzajemnie.
ANZELM wracając:
Nie, doprawdy, wyznaję, cóż za głupiec ze mnie!
Winić mnie o niewdzięczność miałbyś wszelkie prawo:
Więc ja liczę na twoją usłużność łaskawą,
Z ust twych wieść słyszę miłą we wszelkim sposobie,
I najmniejszym podarkiem nie odpłacam tobie!
Zechciej więc na pamiątkę...
MASKARYL:Nie, niech pan pozwoli...
ANZELM: Chciej przyjąć...
MASKARYL:Tu interes nie gra żadnej roli.
ANZELM:
Ja wiem, lecz...
MASKARYL:
Nie, nie, panie; dość już tego sporu:
To mi ubliża; jestem człowiekiem honoru.
ANZELM: Żegnam więc.
MASKARYL na stronie: O nudziarzu!
ANZELM wracając: Chciałbym, przez twe ręce,
Jakiś dowód mych uczuć wręczyć mej panience;
Dam ci zatem pieniądze, abyś kupił w mieście
Jakiś pierścionek, klejnot, lub cokolwiek wreszcie
Wyda ci się...
MASKARYL: Ech, panie, nacóż tu pieniędzy:
Ja sam zlecenie pańskie załatwię czemprędzej;
Znam kupców, możesz ufać że się dobrze sprawię,
A co wydam, to później zwrócisz mi łaskawie.
ANZELM:
Dobrze; wręcz jej podarki i działaj wytrwale,
By podniecić jej czucie w miłosnym zapale.

SCENA SIÓDMA.
LELJUSZ, ANZELM, MASKARYL.
LELJUSZ podnosząc sakiewkę:
Kto upuścił sakiewkę?
ANZELM:Ja, ja, któżby inny?
Dzięki ci, dobry panie, żeś jest tak uczynny!
Że mi ją skradli, jeszcze mniemać byłbym gotów;
Doprawdy, oszczędziłeś mi mnóstwa kłopotów.
Spieszę teraz do domku odnieść me dukaty.

SCENA ÓSMA.
LELJUSZ, MASKARYL.
MASKARYL:
Bardzo, bardzo uprzejmie i mądrze, za katy!
LELJUSZ:
Cóż chcesz, byłby sakiewkę postradał bezemnie.
MASKARYL:
Co mam więcej podziwiać, silę się daremnie,
Czy pański bystry dowcip, czy rękę szczęśliwą?
Działaj tak dalej; sprawa pójdzie bardzo żywo.
LELJUSZ:
Cóżem uczynił?
MASKARYL:
Chcesz pan: więc wprost panu palnę:
Głupstwoś uczynił! słyszysz? głupstwo kapitalne.
Wie, że ojciec zostawia nas w ostatniej nędzy,
Wie, że nic nie wskóramy tutaj bez pieniędzy,
I gdy ja, pragnąc wydrzeć bodaj trochę złota,
Godzę się dlań zapomnieć co honor i cnota...
LELJUSZ:
Jakto! więc ta...
MASKARYL: Tak, zbójco, na to chciałem właśnie
Tej sakiewki, co teraz... Niech cię piorun trzaśnie!
LELJUSZ:
To fatalnie! lecz zgadnąć jakimż miałem cudem...
MASKARYL:
Pewnie; dla pańskiej głowy to zbyt wielkim trudem.
LELJUSZ:
Trzebaż mnie było ostrzec jakim znakiem przecie.
MASKARYL:
Tak; żałuję, że nie mam latarni na grzbiecie.
Na Jowisza! już uwolń mnie od swej osoby,
Bo tem bredzeniem wpędzisz do ciężkiej choroby.
Inny wszystkoby rzucił po figlu takowym,
A ja już głowę łamię nad konceptem nowym,
I mogłoby się udać to mistrzowskie cięcie,
Jeśli pan poraz trzeci...
LELJUSZ:Przyrzekam ci święcie,
Że nic nad to, co czynić każesz najwyraźniej...
MASKARYL:
Odejdź pan, widok pański mnie zanadto drażni.
LELJUSZ:
Spiesz zatem i, nie tracąc z ócz naszego celu...
MASKARYL:
Dobrze; spróbuję jeszcze jednego fortelu.
Leljusz wychodzi.
Zręcznie kierując sprawą, jest nadzieja wszelka,
Że możem mieć pociechę z naszego figielka.
Trzeba znaleźć... Ha, otóż sam tu właśnie idzie.

SCENA DZIEWIĄTA.
PANDOLF, MASKARYL.
PANDOLF:
Maskarylu!
MASKARYL: Co, panie?
PANDOLF:W wielkiej jestem biedzie
Z powodu mego syna.
MASKARYL:Co? pana mojego?
Nie pan sam jeden tylko żali się na niego;
Jego płochość tak zdrożna i niepomna na nic,
Mą cierpliwość przywiodła do ostatnich granic.
PANDOLF:
Sądziłem, że ty właśnie wspomagasz go z duszy
W tych szaleństwach.
MASKARYL: Ja, panie? źle pan o mnie tuszy.
Wciąż spieramy się o to, i czynię co mogę,
Aby go wreszcie przywieść na rozsądku drogę.
Przed chwilą właśnie kłótnię wiedliśmy zaciętą,
Gdym dowodził, że jego powinnością świętą
Zaślubić Hipolitę i że ciężką zbrodnię
Spełnia, ojcowską wolę gwałcąc tak niegodnie.
PANDOLF:
Tak twierdziłeś?
MASKARYL: Tak, panie; i z wielkim zapałem.
PANDOLF:
Byłem więc w błędzie; bowiem aż dotąd mniemałem,
Że to ty go popierasz w każdej jego sprawce.
MASKARYL:
Ja? widać oczernili mnie jacyś łaskawce;
Taka dziś niewinności w świecie jest nagroda.
Że pan nie może słyszeć mnie, to wielka szkoda;
Może wówczas przybyłaby mi nowa gaża:
Do płacy służącego, pensja bakałarza.
Pewnieby nie potrafił pan własnemi usty
Wymowniej go odwodzić od wszelkiej rozpusty.
„Panie, mówię mu nieraz, toż, na boskie rany,
„Przestań się pan już trzpiotać raz jak opętany;
„Ustatkuj się, idź ojca swego zacnym śladem;
„Niechaj ci cnota jego świeci swym przykładem,
„Przestań go swem szaleństwem ranić tak dotkliwie,
„Dbaj o ludzkie mniemania, żyj jak on uczciwie“...
PANDOLF:
To się nazywa mówić. No, i cóż on na to?
MASKARYL:
Ot, śmiech albo łajanie całą mą zapłatą.
Sądzę, iż na dnie, mimo zdrożnego pozoru,
Ma on po panu iskrę cnoty i honoru,
Lecz cóż, gdy szaleństw drogi trzyma się uparcie.
Gdybym tu z panem o tem mówić mógł otwarcie,
Synek pański niebawem byłby poskromiony.
PANDOLF:
Ależ mów.
MASKARYL: Niechby sekret ten miał być zdradzony,
Oj, byłożby mi ciepło! lecz zanadto wierzę,
W roztropność pańską, abym nie mówił z nim szczerze.
PANDOLF:
Dobrze czynisz.
MASKARYL: Wiedz zatem, że, wbrew twojej chęci,
Syn twój się w niewolnicy kocha bez pamięci.
PANDOLF:
Znam tę powiastkę, ale, gdy mi twoje usta
Głoszą ją, widzę że to nie jest plotka pusta.
MASKARYL:
Osądź pan, czy ja jestem z tym warjatem w zmowie?
PANDOLF:
Cieszę się niewymownie, że nie.
MASKARYL:Co pan powie
Na ten projekcik. Rzecz chcąc załatwić najciszej,
Trzebaby... (Wciąż się lękam, że nas kto usłyszy;
Wnetby już było po mnie, gdyby syn twój wiedział...)
Trzeba, mówię, by stworzyć między niemi przedział,
Niewolnicę wykupić, zabrać z tego domu,
I choćby na kraj świata wywieść pokryjomu.
Wszak Anzelm z Tryfaldynem dosyć jest zażyły:
Niechże ją wytarguje od starego żyły,
Poczem, jeżeli oddać chcesz mi ją w tym celu,
Mam stosunki z kupcami, i, bez trudów wielu,
Mogę sprzedażą wrócić koszta tego kroku,
Synowi zaś twojemu sprzątnąć ją z widoku.
Wreszcie, gdy inne śluby macie dlań w zamiarze,
Sam rozsądek tę miłość wyplenić wam każe,
Bo choćby nawet, chęciom ojcowskim powolny,
Zgodzić się na małżeństwo był nareszcie zdolny,
To i wówczas, w wspomnieniu miłostki tak świeżej,
Wielkie niebezpieczeństwo dla tych związków leży.
PANDOLF:
Roztropnie to wywodzisz: wcale niezła rada...
Odszukać więc Anzelma czemprędzej wypada;
A gdy już będę w ręku miał znajdę przeklętą,
Poproszę, byś rzecz skończył tak mądrze poczętą.
MASKARYL sam:
Spieszę do mego pana: ty szukaj Anzelma,
Niech się święci szelmostwo i niech żyje szelma.

SCENA DZIESIĄTA.
HIPOLITA, MASKARYL.
HIPOLITA:
Ha, zdrajco! dłużej zwodzić już ci się nie uda:
Wszystko słyszałam; jawną dziś twoja obłuda!
Któżby zdołał uwierzyć w postępek tak podły;
Wszak twój fałsz i układność każdegoby zwiodły.
Czyś mi nie przysiągł, łotrze, na wszystko najświęciej,
Że będziesz wspierał moje dla Leandra chęci,
A od związku z Leljuszem, który mi zagraża,
Potrafisz mnie wybawić choćby z przed ołtarza;
Że pokrzyżujesz ojca mojego układy,
Gdy oto tu mam dowód twojej czarnej zdrady?
Lecz jeszcze się zawiedziesz; nie będzie zbyt trudno
Udaremnić tę całą robotę obłudną,
I pospieszam bezwłocznie...
MASKARYL:Ależ pani prędka!
Doprawdy skarać panią brałaby mnie chętka
Za to, że, zanim ci się całą rzecz przedłoży,
Już twa wymowna buzia przeciw mnie się sroży;
I teraz, gdy wnet skutek me dzieło uwieńczy,
Ty wbijasz sobie w głowę zamiar tak szaleńczy!
HIPOLITA:
Chcieć mnie jeszcze opętać, to sztuka dość śmiała!
Zdrajco, czy możesz przeczyć, com sama słyszała?
MASKARYL:
Nie; lecz wiedz, że podstępem, któregom chciał użyć,
Twojej sprawie jedyniem pragnął się przysłużyć,
I że celem mojego chytrego sposobu
Było w pole odrazu wywieść starców obu,
Przez kupno, które panią tak bardzo obrusza,
Chciałem jedynie Celję dać w ręce Leljusza,
By ten, przez swej miłości obroty tak nowe,
Do reszty dla tej branki już postradał głowę,
Zaś Anzelm, jego ciągłe szaleństwa sprzykrzywszy,
Aby zezwolił pani na wybór szczęśliwszy.
HIPOLITA:
Więc ten projekt, co krew mi wzburzył tak ogniście,
Dla mnie był ułożony?
MASKARYL:No, tak; oczywiście.
Lecz gdy złość twa nagrodą całej mej taktyki,
Skoro mi trzeba znosić tak przykre wybryki
I za całą podziękę twe wzgardliwe usta
Dają mi imię zdrajcy, łotra i oszusta,
Spieszę błąd swój naprawić i przyrzekam święcie,
Dziś jeszcze udaremnić owo przedsięwzięcie.
HIPOLITA wstrzymując go;
Nie sądź uniesień moich w sposób tak surowy
I wybacz, gdym zraniła zbyt ostremi słowy.
MASKARYL:
Nie, nie; wszystkich dziś środków postaram się użyć,
By zmienić plan, co zdołał cię tak bardzo wzburzyć;
Już więcej nie narzucę się z moją usługą;
Będziesz żoną Leljusza i to niezadługo.
HIPOLITA:
No, mój chłopcze, niech wreszcie gniew twój się uśmierzy;
Byłam niesprawiedliwą, wyznaję najszczerzej,
Wyjmując sakiewkę:
Weź więc to, by zapomnieć łacniej o mej winie.
Czyżbyś mnie mógł opuścić w tak ciężkiej godzinie?
MASKARYL:
Nie, nie mógłbym w istocie, choćbym chciał najbardziej;
Lecz wiedz, że niewdzięcznością dusza moja gardzi,
I pomnij, ile cierpieć musi zacne serce,
Gdy honor swój w niesłusznej widzi poniewierce.
HIPOLITA:
To prawda, Że twój honor srodze był zdeptany;
Niech więc te dwa ludwiki zagoją twe rany.
MASKARYL biorąc:
Nie, to wszystko napróżno; cios był zbyt dotkliwy.
Lecz czuję, że już gniew mój staje się mniej żywy:
Trza umieć od przyjaciół coś ścierpieć w potrzebie.
HIPOLITA:
Aby zamiar ten spełnić, czy dość ufasz w siebie?
Czyli wierzysz, że, wskutek twojego fortelu.
Miłość moja szczęśliwie dopnie swego celu?
MASKARYL:
O rezultat niech pani próżno się nie trwoży:
W potrzebie człowiek swoje chytrości pomnoży,
I, choćby nawet podstęp ten miał zawieść szpetnie,
W inny się sposób wówczas całą sprawę przetnie.
HIPOLITA:
Pomnij, ze Hipolity wdzięczność też coś warta.
MASKARYL:
Nie na zysku nadziei ma przyjaźń oparta.
HIPOLITA:
Pan twój daje ci znaki: mówić z tobą życzy.
Odchodzę; lecz me serce na twą pomoc liczy.

SCENA JEDENASTA.
LELJUSZ, MASKARYL.
LELJUSZ:
Cóż ty robisz, u djaska? mówić umiesz ładnie,
Lecz w działaniu się guzdrzesz wprost już bezprzykładnie.
Szczęściem mój dobry genjusz skrzyżował ich plany
Inaczej już nie ujrzałbym swej ubóstwianej.
Przepadłoby me szczęście, radość życia cała,
Dusza moja rozpaczy łupemby się stała:
Słowem, że, gdybym nie był w porę tu się zjawił,
Anzelm zabrałby Celję, mnie z kwitkiem zostawił.
Już ją wiódł ze sobą. Ale jam mu popsuł szyki,
Bo, spłoszony przez moje groźby i okrzyki,
Tryfaldyn...
MASKARYL: Po raz trzeci! Brawo, drogi panie!
Gdy dojdziem do dziesięciu, zrobim krzyż na ścianie.
Dowiedz się więc, po czasie, nieszczęśliwa głowo,
Że Anzelm kupił brankę za moją namową,
Że w moje własne ręce miał ją wydać potem,
I że pan wszystko zniszczył tym piekielnym zwrotem!
Jażbym miał jeszcze kiedy trudzić się dla pana?
Niechże raczej na miejscu zmienię się w pawjana,
Lub jakąkolwiek inną istotę bydlęcą,
A panu niech już wreszcie raz djabli kark skręcą.
LELJUSZ sam:
Pójdę z nim do garkuchni: gdy z gniewu się pieni,
Najlepiej mu podsunąć tęgi zraz pieczeni.

AKT DRUGI.
SCENA PIERWSZA.
LELJUSZ, MASKARYL
MASKARYL:
Pańskie prośby wzruszyły mnie wreszcie i żale,
I wzbroniły trwać dłużej w mym gniewnym zapale;
Dla sprawy, którą rzucić byłem już gotowy.
Jeszcze raz brnąć mi przyjdzie w jaki kłopot nowy.
Taki już jestem łatwy: i, gdyby niebiosy
Kazały mi dziewczęcą wziąć postać i losy,
Pomyśl pan sobie tylko, coby było ze mnie.
Lecz nie sądź, że znów będę trudził się daremnie,
I że zniosę cierpliwie, byś, choćby raz jeszcze,
Zniweczył projekt, który właśnie w duszy pieszczę.
Anzelma nam przebłagać trzeba jak najprędzej,
Mam sposób, by od niego wydostać pieniędzy;
Lecz powtarzam: raz jeszcze niech pan głupstwo strzeli,
A tyleście mnie razem z swą panną widzieli.
LELJUSZ:
Nie, będę już roztropny; uśmierz swe obawy;
Sam ujrzysz, jak we wszystkiem...
MASKARYL: Bardzo pan łaskawy,
Powziąłem na początek plan niezwykle śmiały:
Ponieważ ojciec pański zbyt jest opieszały,
By, umierając w porę, skończyć twe niedole,
Sam go zgładzić (pozornie, oczywiście) wolę.
Że rozstał się z tym światem puściłem pogłoski
I tknięty paraliżem na sąd poszedł boski.
Przedtem zaś, aby wesprzeć mój plan tak głęboki,
Sprawiłem, iż na folwark skierował swe kroki:
Doniesiono mu także z łaski mojej głowy,
Że ludzie, co mu stawiać mają domek nowy,
Kopiąc grunt pod budynek ten świeżo zaczęty,
Skarb ogromny znaleźli, kładąc fundamenty.
Poleciał jak szalony, wraz z nim z domu wszyscy
Prócz nas dwu popędzili, dalecy i bliscy.
Łatwo, w ludzkiem mniemaniu, możem go więc zgładzić,
I udanym pogrzebem wszystkich w błąd wprowadzić,
Rozumiesz pan więc teraz, jak rzecz cała stoi:
Zagraj dobrze swą rolę; a zaś co do mojej,
Gdy uznasz żem się licho wywiązał z rzemiosła,
Możesz mnie pan publicznie ogłosić za osła.

SCENA DRUGA.
LELJUSZ sam:
Wolałbym, aby obrał sposoby uczciwsze,
By serca mego spełnić pragnienia najżywsze,
Lecz, gdy przedmiot tak luby serce nasze nęci,
Czegóż nie zrobi człowiek, by ziścić swe chęci?
Jeśli miłość i zbrodnię jest uświęcić zdolną,
W niewinnej zdradzie szukać jej ucieczki wolno,
A cel, który osiągnąć pragnie moja dusza,
Zgodzić się na ten układ dzisiaj mnie przymusza.
O nieba! już tu idą: teraz na mnie kolej;
Muszę się przygotować nieco do mej roli.

SCENA TRZECIA.
ANZELM, MASKARYL.
MASKARYL:
Widzę, że pan nie może strawić tego faktu,
ANZELM: Umrzeć tak nagle!
MASKARYL:To jest w istocie bez taktu.
Postępek ten tak płochy i mnie bardzo boli.
ANZELM: Nie wychorować nawet się sobie do woli!
MASKARYL:
W istocie: dziwny pośpiech w przygodzie tak smutnej.
ANZELM: A Leljusz?
MASKARYL:Pogrążony w żałości okrutnej
Tłucze głową, że kilka sińców nabił sobie,
I chciał ze swoim papą ułożyć się w grobie;
Toteż, pragnąc tę rozpacz już przerwać straszliwą,
Musiałem się z pogrzebem załatwić co żywo,
Z obawy, by wpływ tego smutnego widoku
Nie popchnął go w szaleństwie do zgubnego kroku.
ANZELM:
Trza było do wieczora choć zaczekać z ciałem;
Ja sam jeszcze ostatni raz ujrzeć go chciałem,
A przytem zawsze lepiej jest nie kusić licha:
Nie zawsze nieboszczykiem jest kto nie oddycha.
MASKARYL:
Ręczę panu, że umarł dokładnie i zdrowo.
Więc, nawiązując z naszą poprzednią rozmową,
Leljusz (czyn ten mu będzie zasługą przed niebem)
Uczcić swego rodzica chce pięknym pogrzebem,
Aby w smutnrj swej doli pocieszył się trocha,
Widząc, jak syn go jeszcze i po śmierci kocha.
Sukcesyjka jest niezła; ale, z drugiej strony.
Mój pan jest w takich sprawach niezbyt doświadczony,
I, czyto że formalne jakieś są trudności,
Czy że majątek składa się z nieruchomości,
Chce pana prosić, abyś go wspomógł w potrzebie,
I, za złe mu nie biorąc, wyłożył od siebie
Choć to, co dla ostatniej posługi zmarłego...
ANZELM: Już mi mówiłeś; idę natychmiast do niego.
MASKARYL:
Jak dotychczas, los dla nas wielce jest łaskawy:
Starajmy się, by dalej nie poszkapić sprawy;
Toteż, na pana mego rozsądkowe władze
Zbytnio się nie spuszczając, sam rzecz poprowadzę.

SCENA CZWARTA.
ANZELM, LELJUSZ, MASKARYL.
ANZELM:
Chodźmy stąd; zbyt wielkiego doznaję frasunku,
Widząc go tak spowitym w tym dziwnym rynsztunku.
Nie do wiary! tak nagle! żył jeszcze dziś zrana!
MASKARYL:
W ten czas można kęs drogi zrobić, proszę pana.
LELJUSZ płacząc:
Och!
ANZELM: Trudno, mój Leljuszu; gdy wola niebieska,
Od śmierci i dyspensa nie zbawi papieska.
LELJUSZ:
Och!
ANZELM:
Wszak na życie ludzkie wszędzie ona czyha,
Patrząc, kiedyby mogła ukąsić nas z cicha.
LELJUSZ:
Och! och!
ANZELM:
Wszystkie błagania, wszystkie nasze prośby
Nie są zdolne zatrzymać tej straszliwej kośby:
I każdy z nas...
LELJUSZ: Och!
MASKARYL: Próżno pan mówi tak pięknie,
Jego straszliwa boleść od tego nie zmięknie.
ANZELM:
Chociaż więc do rozpaczy wielkie masz powody,
Staraj się ją złagodzić: wszak jesteś tak młody...
LELJUSZ: Och!
MASKARYL: Ja znam go zbyt dobrze: nie uczyni tego.
ANZELM: A teraz, na wezwanie twego służącego,
Przynoszę ci tę sumkę, która niezawodnie
Wystarczy, abyś pamięć ojca uczcił godnie.
LELJUSZ: Och, och!
MASKARYL: Jakże go rani to świeże wspomnienie!
Sama myśl o tem zwiększa już jego cierpienie.
ANZELM:
Znajdziesz niebawem dowód w skryptach nieboszczyka,
Że większej jeszcze sumy masz we mnie dłużnika;
Lecz, choćby nawet dług ten nie grał żadnej roli,
I tak mieniem mem mógłbyś rozrządzać dowoli,
Weź więc, i wiedz, że jestem ci szczerze oddanym.
LELJUSZ odchodząc:
Och!
MASKARYL:
Jakaż straszna boleść wstrząsa moim panem!
ANZELM: Maskarylu, ja sądzę, aby, dla porządku,
Twój pan zechciał mi kwitek dać z owego wziątku.
MASKARYL:
Och!
ANZELM: Dziwnie czasem plączą się koleje świata...
MASKARYL: Och, och!
ANZELM:Skrypcik zostaje, gdy słowo ulata...
MASKARYL:
Och, jakże go sprawami nękać w takiej chwili!
Chciej pan zaczekać, aż się do syta nakwili:
A skoro rozpacz jego nieco się uśmierzy,
Wezmę rewers, na którym tyle ci zależy.
Bądź zdrów; i moje serce nie jest martwym głazem,
Pójdę zatem wypłakać się z mym panem razem.
Och! och!
ANZELM sam:
Pełno na świecie wszelakich kłopotów;
Człowiek musi codziennie być na wszystko gotów:
I nigdy...

SCENA PIĄTA.
ANZELM, PANDOLF.
ANZELM: Co to! Boże! Ten widok straszliwy!...
Pandolf powraca z grobu! Wszak już był nieżywy!
Jakże mu twarz po śmierci wychudła ogromnie!
Przebóg! nie podchodź tutaj, nie zbliżaj się do mnie!
Ha, jakiem zimnem wionie twoje tchnienie trupie!
PANDOLF:
Co znaczą dziś u niego te komedje głupie?
ANZELM:
Powiedz mi, stojąc zdala, co cię tu przywodzi?
Jeśli o pożegnanie ze mną tak ci chodzi,
Zbytek łaski, doprawdy: wyznaję najszczerzej,
Że mi na tym zaszczycie wcale nie zależy.
Jeśli modlitwy trzeba grzesznej duszy twojej,
Niechże twa troska o to wszelka się ukoi,
Nie strasz mnie więcej, ja zaś boskiego imienia
Będę prosił za tobą aż do uprzykrzenia.
Niech mi więc postać twa z oczu znika,
I niech ci niebo, w swej łaskawości,
Nie szczędzi zdrowia i pomyślności,
W długiej karjerze nieboszczyka.
PANDOLF śmiejąc się:
Doprawdy, trza się złościć i śmiać się na poły!
ANZELM: Jak na zmarłego, widzę, żeś sobie wesoły.
PANDOLF:
Powiedz, czy to szaleństwo, czy też proste drwiny,
By żywego uśmiercać w przeciągu godziny?
ANZELM:
Niestety, ty nie żyjesz; widziałem twe ciało.
PANDOLF:
Zatem bez mojej wiedzy chyba się to stało?
ANZELM:
Ledwo przez Maskaryla doszły mnie te wieści,
Serce mi się ścisnęło od wielkiej boleści.
PANDOLF:
Czyli ty śnisz na jawie? czy, przez boskie rany,
Nie poznajesz mnie?
ANZELM:Jesteś w tej chwili przebrany
W ciało nieziemskie, które twej własnej postaci
Kształt to przybierać może, to znów go utraci.
Lękam się, że za chwilę wydmiesz się w olbrzyma
Lub w strzygonia się zmienisz przed memi oczyma.
Na Boga, nie przedzierzgaj się w kształty takowe,
Bo serce mi ze strachu już pęknąć gotowe.
PANDOLF:
W innym czasie naiwność twoja zabobonna,
Trwoga, do wierzeń takich nazbyt łatwo skłonna,
Wierz mi, zabawą byłaby mi niepowszednią,
I chętniebym przedłużył igraszkę tak przednią;
Lecz ta smierć, te o skarbach tak bezczelne baśnie,
Któremi mnie zwabiono z miasta dzisiaj właśnie,
Sprawiają, że mi spada wreszcie z oczu bielmo.
Ten Maskaryl skończonym jest łotrem i szelmą,
Co na wszystko się waży i który przed niczem
Nie cofnie się w potrzebie w swym planie zbrodniczym.
ANZELM:
Jakto! czyżby do takiej miał się uciec broni?
Doprawdy, mój rozsądek coś mi w piętkę goni!
Niechże się dotknę palcem: to Pandolf, w istocie;
Gdzieżem zabrnął, nieszczęsny, w mej ciężkiej głupocie!
Przez litość, chciej zachować to wszystko przy sobie,
Bo sam chyba ze wstydu znalazłbym się w grobie.
Lecz pomóż mi odzyskać, pałką albo kijem,
Pieniądze, które dałem na twoje rekwijem!
PANDOLF:
Powiadasz, że pieniądze? to więc sekret cały:
Tu leży tajemnica tej sztuczki zuchwałej!
Twoja strata. Co do mnie, pospieszam bez zwłoki
Przeciw tej szelmie wdrożyć najsurowsze kroki,
A skoro raz w swe ręce dostaniem paniczka,
Moja głowa, że nam się nie wymknie od stryczka.
ANZELM sam:
I jaż mogłem łotrowi uwierzyć na słówko.
Tak łatwo się z rozumem rozstać i z gotówką!
Na lichaż mi się przyda moja siwa głowa,
Skoro wypalić głupstwo zawsze jest gotowa;
Widać sam wiek człowieka od tego nie chroni..
Lecz co widzę...

SCENA SZÓSTA.
LELJUSZ, ANZELM.
LELJUSZ:A teraz, z tym paszportem w dłoni,
Śmiało mogę przed oczy stanąć Tryfaldyna.
ANZELM:
Jak widzę, już ci żałość folgować zaczyna?
LELJUSZ:
Co mówisz? od tej rany, która dziś mnie boli,
Póki życia się serce moje nie wyzwoli.
ANZELM:
Wracam właśnie, ażeby wyznać ci bezzwłocznie
Omyłkę, którą możem wraz sprawdzić naocznie.
Między dukaty, którem ci właśnie wyliczył,
Wkradło się sztuk fałszywych sporo: tebym życzył
Wymienić ci na inne, nie chcąc twojej straty.
Bezwstydnie bo fałszują dzisiaj te dukaty,
I szalbierstwo w tym względzie tak się w kraju szerzy,
Ze doprawdy już człowiek nikomu nie wierzy.
Czasby już był, by władze pomyślały o tem.
LELJUSZ:
Grzeczność mi wielką czynisz biorąc je z powrotem;
Lecz któreż z nich fałszywe? wszystkie dźwięczą mile...
ANZELM:
Ja je odróżnię; chciej mi oddać je na chwilę.
Czy to wszystko?
LELJUSZ:Tak.
ANZELM:Dobrze. O, ty odzyskana
Garstko dukatów: witaj! wróć do swego pana.
Ty zaś, miły hultaju, niecoś podrwił głową.
Więc ty uśmiercasz ludzi, którzy chodzą zdrowo?
I mnie jeszcze śmiesz wciągać w takie przedsięwzięcia?
Na mój honor, w ładnegobym się ubrał zięcia!
Miłego chciałem wpuścić gagatka do domu!
Tfy! powinieneś skonać z żalu i ze sromu.
LELJUSZ sam:
Niema co mówić, wpadłem. Dziwna rzecz, w istocie,
Skąd on się mógł dowiedzieć o naszej robocie?

SCENA SIÓDMA.
LELJUSZ, MASKARYL.
MASKARYL:
Co! pan tutaj? ja właśnie pana szukam wszędzie.
No, i cóż? koniec wreszcie naszych skupień będzie?
Ubiliśmy rzecz całą w niespełna godzinę!
Daj pan złoto, bym poszedł wykupić dziewczynę.
Pański rywal, jak myślę, zrobi wielkie oczy.
LELJUSZ:
Ach, niestety, fortuna wszak się kołem toczy!
I cóż poradzi człowiek przeciw losu zdradom?
MASKARYL:
Jakto! Czyżby...
LELJUSZ: Tak; Anzelm, snać podstępu świadom,
Odebrał mi dukaty, łup nasz wydarł cały,
Zwiódłszy mnie, iż fałszywe do nich się dostały.
MASKARYL:
Czy pan sobie kpi za mnie?
LELJUSZ:Porzuć tę nadzieję.
MASKARYL:
Więc to prawda?
LELJUSZ:Tak; prawda. Wierz mi, że boleję.
W gniew cię wprowadzi pewnie niezręczność takowa,
MASKARYL:
Mnie? Chybabym oszalał: gniew, to rzecz niezdrowa;
Ja zaś troskę o zdrowie stawiam w pierwszym rzędzie,
Czy Celja będzie wolna, czy też nią nie będzie,
Czy kupi ją Leander, czy inny dobrodziej,
Wierz mi pan, że to wszystko tyle mnie obchodzi!
LELJUSZ:
Och, za cóż nieczułości zdradzasz dla mnie tyle,
Za cóż tak srodze karzesz słabości mej chwilę?
Gdyby nie to nieszczęście, sam mi przyznasz chyba,
Żem cudów dziś dokazał, by starego grzyba
Stumanić mą żałością i tak zagrać rolę,
Że nawet i sprytniejszychby wywiodła w pole.
MASKARYL:
W samej rzeczy, przyznaję: ma się pan czem chwalić.
LELJUSZ:
Dobrze zatem, zbłądziłem; lecz racz się użalić,
I jeśli ci na sercu los mój leżał kiedy,
Napraw jeszcze to głupstwo i ratuj mnie z biedy.
MASKARYL: Całuję rączki; wolę się inaczej bawić.
LELJUSZ:
Maskarylku!
MASKARYL: Nie.
LELJUSZ:Byłbyś zdolny mnie zostawić?
MASKARYL:
Nie, palcem już nie ruszę.
LELJUSZ:Jeśli trwasz w uporze,
Ja się zabiję.
MASKARYL: Ależ i owszem; mój Boże!
LELJUSZ:
Nie zmiękczę cię?
MASKARYL: Nic z tego.
LELJUSZ:Czy widzisz to ostrze?
MASKARYL:
Widzę.
LELJUSZ: Tylko pocisnąć.
MASKARYL:Cóż jest w świecie prostsze!
LELJUSZ:
Jakto! więc nawet moja śmierć ciebie nie wzruszy?
MASKARYL:
Nie.
LELJUSZ: Żegnaj zatem.
MASKARYL:Żegnam pana z całej duszy.
LELJUSZ: Co!...
MASKARYL: Kłujże pan, a prędko; pocóż to gadanie.
LELJUSZ:
Ha, wiem, że masz apetyt na moje ubranie
I chciałbyś, bym jak głupiec rozstał się z tym światem.
MASKARYL:
Czyliż ja nie wiem, ile prawdy było na tem?
Już tam, mimo te wszystkie szumne zapowiedzi,
Trudniej się ktoś zabija, niż o śmierci bredzi.

SCENA ÓSMA.
TRYFALDYN, LEANDER, LELJUSZ, MASKARYL.
Tryfaldyn w głębi rozmawia z Leandrem.
LELJUSZ:
Co ja widzę? mój rywal! wszak on najwyraźniej
Kupuje odeń Celję; drżę cały z bojaźni.
MASKARYL:
Zamiary jego zgadł pan w istocie niezgorzej,
I, jeśli ma pieniądze, rzecz się wnet ułoży.
Co do mnie, bardzom kontent; oto skutki jawne,
Coś pan narobił przez swe szaleństwa ustawne.
LELJUSZ:
Co mam uczynić, powiedz, nie odmawiaj rady.
MASKARYL:
Nic nie wiem.
LELJUSZ: Puść mnie zatem; poszukam z nim zwady.
MASKARYL:
I cóż z tego wyniknie?
LELJUSZ:Więc jakże inaczej?...
MASKARYL:
Jeszcze raz więc ma dobroć dziś panu wybaczy;
Uczułem w sercu litość dla pańskiej osoby.
Pozwól mi się rozpatrzeć; przez inne sposoby
Może się jego chęci w tej sprawie wyczyta.
TRYFALDYN do Leandra:
Dobrze więc, skoro wrócę, rzecz będzie ubita.
MASKARYL na stronie, odchodząc:
Sprawię, by powiernika zechciał szukać we mnie,
A wówczas wszystkie jego plany udaremnię.
LEANDER sam:
No! teraz szczęścia mego nic już nie naruszy!
Żadna obawa więcej nie gości w mej duszy;
Cokolwiek zamierzaliby moi rywale,
O próżne ich zabiegi nie dbam dzisiaj wcale.

SCENA DZIEWIĄTA.
LEANDER, MASKARYL.
MASKARYL mówi te dwa wiersze w domu, poczem pojawia się na scenie:
Och! och! na pomoc! ludzie, jeśli Boga macie
W sercu, ratujcie! och! och! ty łotrze, ty kacie!
LEANDER:
Co znaczą te wykrzyki? Powiedz! co się stało?
MASKARYL:
To, że mi dwieście kijów właśnie się dostało.
LEANDER:
Któż?...
MASKARYL:
Leljusz.
LEANDER: Za co?
MASKARYL:Za co? Rzecz najbłahsza w świecie.
Wypędził mnie i kijem wyłoił po grzbiecie.
LEANDER: To nieładnie, w istocie.
MASKARYL:Ale ja mu za to
Postaram się niezgorszą odwdzięczyć zapłatą.
Tak, przekonasz się jeszcze, ty kacie przeklęty,
Że te kije Maskaryl ma za dług swój święty,
Że i służący może mieć honor, u djaska,
I że, po czterech latach służby, pańska łaska
Powinnaby się chyba objawiać inaczej,
Nie w kijach, w które dziś mnie szczodrze darzyć raczy.
Powtarzam: zemsty mojej chronisz się daremnie;
Wpadła ci w oko branka i chciałeś przezemnie
Dostać ją w swoje ręce: otóż wszystko zrobię,
By ją oddać innemu, djabłu, lecz nie tobie.
LEANDER:
Posłuchaj, Maskarylu: uśmierz swe wzburzenie.
Zawsześ mi się podobał; i tak bardzo cenię
Twe przymioty, żem zdawna już pragnął niemało
Pozyskać cię dla siebie: gdy więc tak się stało,
Jeźli w tej służbie widzisz dla siebie korzyści,
Może, bez próżnej zwłoki, chęć się moja ziści.
MASKARYL:
Dobrze, panie; tem więcej, że losy łaskawe
Pozwalają mi mścić się, walcząc za twą sprawę;
Spełnienie chęci, która twe serce rozpala,
Straszliwą będzie karą dla tego brutala.
Słowem, by dostać Celję, co tylko pan każe...
LEANDER:
Miłość moja ubiegła cię w twoim zamiarze.
Oczarowany bowiem tem cudnem zjawiskiem,
Kupiłem ją: choć drogo, i tak dla mnie z zyskiem.
MASKARYL:
Jakto! Celja...
LEANDER: Mój wybór byłby światu znanym.
Gdybym czynności swoich był wyłącznym panem;
Lecz, że mojego ojca rozkaz oczywisty
(Jak właśnie mi donoszą te od niego listy),
Życie me złączyć pragnie z Hipolity losem,
Nie chcę go drażnić sprawy przedwczesnym rozgłosem.
Że zaś istoty rzeczy to w niczem nie zmienia,
Wolałem tutaj użyć cudzego imienia,
I ten tu pierścień, oto oznaka jedyna
Dla tego, kto odbierze ją z rąk Tryfaldyna.
Przedtem jednakże pragnę przygotować środki,
By ukryć ludzkim oczom cel mych pragnień słodki,
I znaleźć jak najrychlej dogodne ustronie,
Gdzie wraz z mą ukochaną przed światem się schronię.
MASKARYL: Jeżeli o to chodzi, moja rada taka:
Jest tuż za miastem domek mojego krewniaka;
Tam możesz pan umieścić ją z całym spokojem,
Że nikt wiedzieć nie będzie o gniazdeczku twojem.
LEANDER:
Brawo! świetnie się wszystko układać zaczyna.
Bierz pierścień i co żywo spiesz do Tryfaldyna.
Gdy mu stawisz przed oczy ten znak umówiony,
Weźmiesz Celję bez żadnych przeszkód z jego strony;
Poczem, w domku przez ciebie bezpiecznie ukryta...
Lecz cicho!... wszak tu idzie ku nam Hipolita.

SCENA DZIESIĄTA.
HIPOLITA, LEANDER, MASKARYL.
HIPOLITA: Mam dla pana nowinę, ale któż odgadnie,
Czy dlań smutek, czy radość w niej kryje się na dnie.
LEANDER:
Rozstrzygnąć tej zagadki mój rozum nie zdoła,
Póki jej nie usłyszę.
HIPOLITA:Zatem do kościoła
Chciej mnie pan odprowadzić: opowiem ci w drodze...
LEANDER do Maskaryla.
Ty biegnij, gdziem ci kazał; pędź na jednej nodze!

SCENA JEDENASTA.
MASKARYL sam:
Lecę, pędzę, załatwię wszystko jak najspieszniej!
Czyż można było sprawę zakończyć ucieszniej?
Ileż mojego pana radości stąd czeka!
Dostać na własność Celję z rąk tego człowieka,
Złe odmienić na dobre, i, w kupnie dość taniem,
Szczęście swoje osiągnąć rywala staraniem!
Po tem rzadkiem zwycięstwie pan mój chyba każe,
By mnie laurem na głowie zdobili malarze,
A pod moim portretem, złotemi głoskami,
Napis: Wiwat Maskaryl, szelma nad szelmami!

SCENA DWUNASTA.
TRYFALDYN, MASKARYL.
MASKARYL:
Hej tam!
TRYFALDYN:
Czego waść życzysz?
MASKARYL:Spójrz na ten pierścionek;
On ci cel mój objaśni bez żadnych obsłonek.
TRYFALDYN:
Tak, poznaję ten pierścień i wedle umowy
Przywieść ci niewolnicę wraz jestem gotowy.

SCENA TRZYNASTA.
TRYFALDYN, GONIEC, MASKARYL.
GONIEC do Tryfaldyna:
Panie, chciej mi oznajmić, czy tutaj gdzie blisko
Nie mieszka człowiek...
TRYFALDYN:Jaki?
GONIEC:Nosi on nazwisko
Tryfaldyna.
TRYFALDYN: Ja jestem. Czegóż chcesz, mospanie?
GONIEC: Nic; tylko do rąk waszych oddać to pisanie.
TRYFALDYN czyta:
„Zrządzeniem niebios, duszę mą, wielce strapioną,
„Wieść doszła, co zarazem cieszy ją i boli;
„Że córkę moją, dzieckiem mi z domu skradzioną,
„Pod mianem Celji dzierżysz w swych rękach w niewoli.
„Jeśliś zdolny jest pojąć, co ojcem być znaczy,
„Jeśli wiesz, co krwi głosu jest potężna siła,
„Zachowaj mi to dziecię, przedmiot mej rozpaczy,
„I dbaj o nią, jakgdybyć własną córką była.
„By ją z rąk twych odebrać, pospieszam bez zwłoki,
„I nagrodzę swe trudy w sposób tak wspaniały,
„Że całe życie będziesz uwielbiał wyroki
„Niebios, co skarb ten w ręce twe dzisiaj oddały“.
W Madrycie.Don Pedro de Gusman,
markiz de Montalcane“.
Mówi dalej:
Chociaż ów naród prawdy znów zbytnio nie chwali,
Mówili mi wszelako ci, co ją sprzedali,
Że wnet ją ktoś odkupi, co dość jest bogaty,
Abym nie miał powodu obawiać się straty.
I omało dziś właśnie, dzięki mej głupocie,
Nie przepadła mi dziewka, a razem z nią krocie.
Do posłańca:
Jeszcze chwila, a byłbyś się trudził daremno:
Ten człowiek właśnie kupna miał tu dobić ze mną.
Dość już; chęci markiza spełnię, oczywiście.
Goniec odchodzi.
Do Maskaryla:
Sam słyszałeś, com właśnie wyczytał w tym liście.
Powiedz temu, co przysłał cię po tę niebogę,
Że danego mu słowa dotrzymać nie mogę,
I że wrócę pieniądze.
MASKARYL:Lecz takiej obrazy
Mój pan nigdy...
TRYFALDYN: Czy mam ci powtarzać dwa razy?
MASKARYL sam:
Miły pasztet; przepadła dziewczyna już w drodze!
Tym razem los z mych planów zadrwił sobie srodze;
Także w porę się zjawił ten głupi posłaniec,
Co nam tu aż z Hiszpanji spadł jak opętaniec;
Zaprawdę, nigdy chyba koniec tak przeklęty
Nie popsuł sprawy równie pomyślnie zaczętej.

SCENA CZTERNASTA.
LELJUSZ śmiejąc się, MASKARYL.
MASKARYL:
Cóż za radość szalona? Co się z panem dzieje?
LELJUSZ:
Zanim ci rzecz opowiem, daj, niech się wyśmieję.
MASKARYL:
Owszem, śmiejmy się, mamy do śmiechu przyczyny.
LELJUSZ: Ha! teraz już nareszcie ustaną twe drwiny;
Nie powiesz mi już więcej, ty zrzędo przebrzydła,
Że trzpiotostwo me niszczy wszystkie twoje sidła!
Urządziłem w tej chwili sztuczkę nad sztuczkami!
Prawda, żem jest zbyt żywy i nagły czasami,
Lecz za to, kiedy zechcę, mam takie koncepta,
Które rzekłbyś, że djabeł sam mi w ucho szepta;
I przyznasz, że na figiel spłatany w tej chwili,
Byle czyja się głowa nie łatwo wysili.
MASKARYL:
Niech więc słyszę, co wyszło z pańskiej mózgownicy?
LELJUSZ: Otóż, widząc przed chwilą razem na ulicy
Tryfaldyna z Leandrem, wielce przerażony,
Jakiś sposób starałem się znaleść obrony;
I wszystkie moje myśli smażąc niby w tyglu,
Środek ratunku w takim wynalazłem figlu,
Przed którym spryt twój, w świecie chwalony przesadnie,
Kiedy usłyszysz, plackiem jak długi upadnie.
MASKARYL:
Cóż zatem? Mów pan.
LELJUSZ:Słuchaj. Zdziwisz się niezmiernie.
Zatem, list podrobiłem nadzwyczaj misternie,
W którym wielki pan jakiś (od siedmiu boleści),
Pisze do Tryfaldyna, iż doszły go wieści,
Że branka, którą kryje tu pod Celji mianem,
Jest jego dzieckiem, niegdyś przez zbójów porwanem;
Że, aby ją odebrać, z krainy dalekiej,
Corychlej tu pospiesza, prosząc, by opieki
Najtkliwszej, najczujniejszej tymczasem doznała;
Wdzięczność zaś jego za to będzie tak wspaniała,
Iż najświetniejsze inne przewyższy nadzieje.
MASKARYL:
Doskonale.
LELJUSZ: Lecz słuchaj, co się dalej dzieje:
List mój został mu tedy bezzwłocznie oddany;
Lecz, co ważniejsza, w porze tak dobrze obranej,
Że, gdyby nie ja, już miał pomykać z dziewczyną
Jakiś frant, który został z dosyć głupią miną.
MASKARYL:
I to pan na ten koncept wpadłeś tak piekielny?
LELJUSZ:
Tak. I cóż ty powiadasz o grze tak subtelnej?
Przyznaj, że spryt mieć trzeba bystry nad pojęcie,
By tak swego rywala zdławić przedsięwzięcie.
MASKARYL:
By wedle zasług pańskich odmierzyć pochwały,
Na to mojej wymowy zasób jest zbyt mały.
Tak, by godnie roztoczyć przed oczyma świata
To, co pańska fantazja stworzyła skrzydlata,
Ten czyn, który objawia mądrości tak wiele,
Że nic się z nim porównać nawet nie ośmielę,
Mój język jest bezsilny i chciałbym posiadać
Talenty tych, co zdolni są najbieglej władać
Kunsztownych wierszów rytmem lub prozą uczoną,
Aby ci w nich wyrazić, że na zawsze pono
Zostaniesz tem, czem niebo na świat cię wydało:
To jest niewydarzoną, pomyloną pałą,
Mózgiem, co myśli snuje w odwrotnym porządku,
Drwiną z zdrowego sensu, statku i rozsądku,
Narwańcem, postrzeleńcem, głuptasem i trzpiotem.
Pomnóż pan to sto razy: ot, co myślę o tem.
Otom streścił w krótkości, jak wielce cię cenię.
LELJUSZ:
Lecz powiedz, co ma znaczyć twe całe wzburzenie?
Co ja zrobiłem? Pojąć silę się daremnie.
MASKARYL:
Nic pan nie zrobił, ale odczep się odemnie.
LELJUSZ: Nie odstąpię cię, póki mi zagadki całej...
MASKARYL:
Dobrze; nasmaruj zatem pan dobrze pedały,
Bo mam zamiar ćwiczenie zadać im nielada.
LELJUSZ:
Uciekł mi. Jak fatalnie dziś się wszystko składa!
Jak odgadnąć sens jego mowy tak zawiłej,
I co mogłem uczynić, żem mu tak niemiły?

AKT TRZECI.
SCENA PIERWSZA.
MASKARYL sam:
Zamilcz, dobroci moja; próżne twe namowy;
Folgować ci zbyt łatwom zawsze był gotowy;
Być zatwardziałym w gniewie mam dziś chyba rację:
Setny raz łatać tego pustaka warjacje,
To już, zwłaszcza po jego ostatnim pasztecie,
Nawet mej cierpliwości za dużo jest przecie.
Lecz rozpatrzmy na zimno całą sprawę ową:
Jeśli za gniewu mego dziś pójdę namową,
Powie ktoś, że mi zbrakło już w tej walce broni,
I że mój słynny dowcip widać w piętkę goni.
I cóż się stanie wówczas ze świata mniemaniem,
Co królem frantów głosi ciebie zgodnem zdaniem?
Z opinią, którą w próbach ciężkich Bóg wie ilu,
Zwycięstwy swemiś sobie zdobył, Maskarylu?
Honor, mój chłopcze, pierwszą do czynów podnietą;
W szlachetnych swoich trudach nie ustawaj przeto,
I, mimo swej urazy do Leljusza całej,
Skończ dzieło nie dla niego, lecz dla własnej chwały.
Lecz cóż poczniesz, biedaku, w tej ciężkiej potrzebie?
Cokolwiekbyś wymyślił, znów wszystko pogrzebie
Ten demon niezręczności, którego wybryki
Trudniej powstrzymać, niźli wicher w polu dziki,
Niż górskiej wody strumień; on, co w jednej chwili
Obala gmach, na który mózg twój się wysili.
Niechże więc i tak będzie: jeszcze raz ostatni
Spróbuję go mym sprytem wyplątać z tej matni,
A gdyby teraz jeszcze zniszczył moje sieci,
Niech o nim już nie słyszę i niech mu kat świeci!
Ten obrót jeszcze sprawy naszej nie obala:
Gdybyż można tą drogą pozbyć się rywala,
I gdyby nasz Leander, ostygły w pogoni,
Bodaj dzień nam zostawił, by zbliżyć się do niej!
Tak, chodzi mi po głowie podstęp tak wspaniały,
Że znowu byłbym pewnym zwycięstwa i chwały,
Gdybym bez przeszkód wszystko mógł stawić na karcie.
Zobaczmy, czy on w chęciach swoich trwa uparcie.

SCENA DRUGA.
LEANDER, MASKARYL.
MASKARYL:
Próżnom się trudził, panie; zrzucił się z umowy.
LEANDER:
Tak, sam mi opowiedział o przeszkodzie owej.
Lecz, co ciekawsze, wiem już, że cała bajeczka,
To dziecię, Egipcjanie, porwanie, ucieczka,
Ten ojciec, który tutaj podąża z Hiszpanji,
To wszystko wymysł prosty, koncept dosyć tani,
Zabawka, której Leljusz spróbował w potrzebie,
Aby przeszkodzić Celji zabraniu przez ciebie.
MASKARYL: Widzicie mi łotrzyka!
LEANDER:Tryfaldyn wszelako
Tak żywo się tą baśnią przejął ladajaką,
Tak chwycił tę przynętę, że już niema mowy,
By pozwolił te brednie wybić sobie z głowy.
MASKARYL:
Sądzę, że teraz będzie strzegł jej tak skwapliwie,
Że najmniejszych nadziei na przyszłość nie żywię.
LEANDER: Zrazu wydała mi się jedynie powabną:
Dziś kocham ją; me chęci nie tylko nie słabną,
Ale, przeciwnie zgoła, dziś, dla jej zdobycia,
Nie wahałbym poświęcić się choćby i życia,
I, w wiecznej służbie już jej na zawsze oddany,
W trwałe hymenu więzy zmienić jej kajdany.
MASKARYL:
Chciałbyś ją pan zaślubić?
LEANDER:Nie wiem; lecz wiem tyle,
Że jeśli stan jej wahać się każe przez chwilę,
Natomiast wdzięk jej, cnota, jej wszystkie powaby,
Opór w moim rozsądku znajdują zbyt słaby.
MASKARYL:
Jej cnota, pan powiada?
LEANDER:Co mruczysz pod nosem?
Jeśli masz co powiedzieć, gadaj pełnym głosem.
MASKARYL:
Panie, ja widzę, że pan na twarzy się mieni;
Lepiej już nic nie powiem; niech już się pan żeni.
LEANDER:
Nie, nie, gadaj.
MASKARYL: Więc doprze, niechaj i tak będzie.
Co do tego, pan jesteś w bardzo grubym błędzie:
Ta dziewczyna...
LEANDER: Mów dalej.
MASKARYL:Nie jest nazbyt sroga,
Gdy może swą łaskawość rozwinąć nieboga.
Jej serce, chciej pan wierzyć, nie jest znów ze skały
Tym, których chęci drogę doń znaleść umiały.
Lubi grać niewinątko, oczka robić święte,
Lecz ja w tym względzie zdanie mam dawno powzięte;
Wiesz pan, że ja, poniekąd z mojego zawodu,
Na tym towarze znać się muszę już od młodu.
LEANDER:
Celja...
MASKARYL:
Tak, jej niewinność mieści się w pozorze;
To cień cnoty, co niknie o stosownej porze,
I pierzcha wnet bez śladu u tej sprytnej dziewki
Od blasku słońca dobrze wypchanej sakiewki.
LEANDER:
Co ty mi prawisz! ja w to uwierzyć nie mogę.
MASKARYL:
Jak się panu podoba; wszak masz wolną drogę.
Nie wierz mi pan; i owszem: idź za swoją chętką,
Pokłoń się o jej rękę, ożeń się a prędko;
I z słuszną dumą będziesz mógł powiedzieć sobie.
Żeś zaślubił publiczne dobro w jej osobie.
LEANDER: Jakiż zawód straszliwy!
MASKARYL na stronie:Skutkuje przynęta.
Śmiało! jeżeli się go do reszty opęta,
Wyjmiemy sobie z nogi cierń i to nie lada.
LEANDER:
To, coś rzekł, nakształt gromu na mą głowę spada.
MASKARYL:
Jakto! więc pan...
LEANDER: Na pocztę teraz spiesz, gdzie czeka
Pakunek jakiś do mnie wysłany zdaleka.
Sam, po chwili zamyślenia:
Któżby pomyślał, patrząc w to cudne oblicze,
Jak szpetną prawdę kryją pozory zwodnicze!

SCENA TRZECIA.
LELJUSZ, LEANDER.
LELJUSZ: Jakiż może być powód twojego strapienia?
LEANDER: Mojego?
LELJUSZ:Tak.
LEANDER:Powodu nie mam doń i cienia.
LELJUSZ:
O Celję pewno chodzi; wiemy, wiemy o tem.
LEANDER:
Nie zwykłem się zaprzątać tak błahym przedmiotem.
LELJUSZ:
Miałeś wszelako na nią zamiary dość jasne,
Chociaż wzgardą maskujesz teraz klęski własne.
LEANDER:
Gdybym był dość naiwnym, by dbać o jej względy,
Zadrwiłbym z ciebie, mimo twe wszystkie zapędy.
LELJUSZ:
Jakie zapędy moje?
LEANDER:Rzecz cała nam znana.
LELJUSZ:
Cóż więc?
LEANDER: Wszystkie te niby-chytrości aspana.
LELJUSZ: To dla mnie po turecku, co mi pan powiada.
LEANDER:
Udawaj nieświadomość, gdy tak ci wypada;
Lecz, proszę, przestań trwożyć się o swoją lubą.
Biorąc mnie za rywala, łudzisz się zbyt grubo;
Cenię piękność, zapewne, ale również sądzę,
Że szkoda płacić sercem, gdzie starczą pieniądze.
LELJUSZ:
Brawo, brawo, Leandrze.
LEANDER:Pusty śmiech mnie bierze!
Możesz jej nieść bez przeszkód swą miłość w ofierze,
Możesz się szczycić wszędzie z nielada zdobyczy.
W istocie, że jej piękność do rzadkich się liczy,
Lecz, w zamian, wszystko inne zbyt jest pospolite.
LELJUSZ:
Przestań, Leandrze, dłużej spotwarzać kobiétę.
Przeciw mnie możesz walczyć, jak ci się podoba,
Lecz świętą niech dla ciebie będzie jej osoba.
Wiedz, że względem niej miałbym się sam za zbrodniarza,
Gdybym słuchał, jak moje bóstwo ktoś obraża,
I, jeśli obie rzeczy mam rzucić na wagę,
Wolę cierpieć twą miłość dla niej, niż zniewagę,
LEANDER:
To, co tutaj twierdziłem, wiem z najlepszej strony.
LELJUSZ:
Ten, kto ci to powiedział, jest łajdak skończony.
To są wierutne kłamstwa, co mi tutaj pleciesz;
Ja znam jej serce.
LEANDER:Wszakże twój Maskaryl przecież
Może coś o tem wiedzieć i powodu niema
Wątpić, gdy on tak twierdzi.
LELJUSZ:On?
LEANDER:On sam.
LELJUSZ:I mniema,
Że podobne oszczerstwo może ujść mu płazem,
I że znowu obróci wszystko w śmiech tym razem!
Załóż się, że odwoła.
LEANDER:Założę się, że nie.
LELJUSZ: Na honor, że ubiję to pieskie nasienie,
Jeśli w oczy powtórzy mi to kłamstwo szpetne.
LEANDER:
Ja zaś ręczę, że oba uszy mu obetnę,
Jeżeli nie potwierdzi tego, co mi gadał.

SCENA CZWARTA.
LELJUSZ, LEANDER, MASKARYL.
LELJUSZ:
A, tuś mi, psie przeklęty! coś ty tu powiadał?
MASKARYL: Hę?
LELJUSZ:Ty języku żmiji, ty nasienie wraże,
Więc ty śmiesz już na Celję rzucać swe potwarze?
Ty śmiesz najrzadsze cnoty plugawić dziewczęce,
Jakie kiedy w złych losów jaśniały udręce?
MASKARYL cicho do Leljusza:
Umyślnie to zełgałem; niech się pan nie złości.
LELJUSZ:
Nie, nie, próżne mrugania, dosyć twej chytrości;
Głuchy jestem i ślepy na wszystkie obrony,
Choćby potwarcą nawet był mój brat rodzony.
Na tę, którą ubóstwiam, rzucić cień obrazy,
Znaczy bólem me serce przeszyć tysiąc razy.
Na nic twe znaki. Powtórz swe słowa bez sromu.
MASKARYL:
Ech, skończmy te brewerje, lub idę do domu.
LELJUSZ:
Nie ujdziesz mi.
MASKARYL: Au!
LELJUSZ:Zaraz mi tu gadaj jasno.
MASKARYL po cichu do Leljusza:
Ależ zrozum pan wreszcie swoją głową ciasną...
LELJUSZ:
Spiesz się; coś tu nabreszył? już mej cierpliwości...
MASKARYL j. w.:
Mówiłem co mówiłem; niech się pan nie złości.
LELJUSZ dobywając szpady:
Ha! zaraz mi tu, bratku, zaśpiewasz inaczej!
LEANDER wstrzymując go:
Proszę, niech pan hamować się tu nieco raczy.
MASKARYL na stronie:
Niech kto powie, czy nie jest to warjat prawdziwy?
LELJUSZ:
Pozwól mi, bym nasycił gniew mój sprawiedliwy.
LEANDER:
Bić go tu, w moich oczach, to znów inna sprawa.
LELJUSZ:
Jakto! więc moich ludzi karać nie mam prawa?
LEANDER:
Co znaczy: twoich ludzi?
MASKARYL na stronie: Masz! wszystko odkryje!
LELJUSZ:
Choćbym tu do wieczora chciał mu sypać kije,
Wszak to mój człowiek.
LEANDER:Teraz jest w mojej usłudze.
LELJUSZ:
W pańskiej? w istocie, pojąć daremnie się trudzę,
Jakiem prawem...
MASKARYL pocichu do Leljusza:
Ostrożnie.
LELJUSZ:Cóż za baśnie nowe?
MASKARYL na stronie:
Ha! kat przeklęty! niszczy mą całą budowę.
Na nic me znaki, prośby, nic go nie powstrzyma!
LELJUSZ:
Ty śnisz chyba, Leandrze, wątpliwości niema.
On nie jest mym służącym?
LEANDER:Z surową przyganą,
Czyliś go nie wypędził od siebie dziś rano?
LELJUSZ:
Nie wiem, co to ma znaczyć.
LEANDER:I, w swej srogiej złości,
Czyliś mu przytem laską nie naruszył kości?
LELJUSZ:
Ja, jego bić, wypędzać? Przez Boga na niebie,
Ty chyba kpisz, Leandrze, albo też on z ciebie.
MASKARYL na stronie:
Dokończ już, dokończ, kacie, już wszystko stracone.
LEANDER do Maskaryla:
Więc te kije w twej głowie były urojone?
MASKARYL:
On sam nie wie co gada; pamięć jego...
LEANDER:Nie, nie;
Teraz dopiero jasno pojmuję znaczenie
Sztuczek, w które omotać chciałeś mnie wykrętnie.
Lecz za twą pomysłowość wybaczam ci chętnie.
Wystarczy mi, że pan twój sam zdradził najjaśniej,
Jaki cel jest sprężyną wszystkich twoich baśni,
I że, dawszy się ująć w te sidła jak dziecko,
Tak tanio-m chytrość twoją opłacił zdradziecką.
Już wiem, czego się lękać mam, i z której strony.
Bywaj mi zdrów, Leljuszu; sługa uniżony.

SCENA PIĄTA.
LELJUSZ, MASKARYL.
MASKARYL:
Odwagi tylko, chłopcze! przy tobie zwycięstwo:
Wydobądź pałasz z pochwy, z serca całe męstwo,
I zagraj Olibrjusza, kata niewiniątek.
LELJUSZ:
Wszak, jeślim dobrze pojął mowy jego wątek,
Oskarżał cię...
MASKARYL: I panu nazbyt było trudno,
Na naszą korzyść zwrócić tę wiarę ułudną,
Przez którą miłość jego zgasła już bez mała?
Masz pan! na co rycerskość twoja się przydała.
Powiernikiem rywala gdy się twego staję,
I on mi w własne ręce dziewczynę wydaje,
Pana z tym głupim listem djabli niosą w gości!
Pragnę z kolei stłumić żar jego miłości,
Jest znowuż mój wartogłów i psuje mi szyki!
Próżno staram się wstrzymać te zgubne wybryki,
Wszystko na nic: on dalej jak głuszec tokuje,
I dopóty nie spocznie, aż wszystko zepsuje.
W istocie, masz pan rację, że takie koncepta
Chyba tylko sam djasek panu w ucho szepta!
Taki okaz doprawdy wart jest, aby przecie
W królewskim pomieszczony został gabinecie.
LELJUSZ:
Nic dziwnego, że niszczę wszystkie twoje plany:
I, póki każdy zamysł nie będzie mi znany,
Może się to przytrafić sto razy.
MASKARYL:Tem gorzej.
LELJUSZ:
Skoro więc na mnie gniew twój tak bardzo się sroży,
Pozwól mi, bym w zamiarach twych miał udział ścisły.
Kryjąc mi tak troskliwie wszystkie swe zamysły,
Sprawiasz właśnie, że zawsze z czemś wpadnę znienacka,
MASKARYL:
Ot, co nas gubi: twoja gorączka junacka!
Toteż, mój dobry panie, zgódź się z rzeczy stanem,
Że zawsze byłeś, jesteś i będziesz baranem.
LELJUSZ: Stało się; wyrzekanie nic tu nie pomoże;
Bądź co bądź, dziś mój rywal szkodzić mi nie może,
I, jeśli spryt twój teraz, jakim nowym zwrotem...
MASKARYL:
Jeśli łaska, przestańmy, proszę, mówić o tem.
Gniewu mego tak łatwo dziś pan nie ukoi:
Zanim zaczniemy gadać, musisz, z łaski swojej,
Pomóc mi w pewnej sprawie: później się zobaczy,
Czy się da znów rzecz tamtą skierować inaczej.
LELJUSZ:
Rozkazuj: wszystkie twoje wypełnię życzenia.
Powiedz, czego ci trzeba: mej krwi, czy ramienia?
MASKARYL:
Na cóż znowu, mój panie, tyle huków, fuków!
Pan widocznie jest jednym z owych szablotłuków,
Co to łatwiej dobywa, istna boska kara,
Szpady z pochewki niźli z kieszeni talara.
LELJUSZ:
Cóż mam więc czynić?
MASKARYL:Nim się cokolwiek rozpocznie,
Trza gniew pańskiego ojca uśmierzyć bezzwłocznie.
LELJUSZ: Wszakże nie ma już żalu.
MASKARYL: Tak: nie ma do pana;
Lecz pomnij, żem to ja go uśmiercił dziś zrana;
To go bardzo dotknęło, bo na takie żarty,
Wogóle każdy staruch bardzo jest zażarty:
Cały się trzęsie, widząc bodaj trumny wieko,
W którem dostrzega przyszłość swoją niedaleką.
Ceni sobie to życie poczciwy ojcaszek,
I w tym przedmiocie żadnych nie dozwala fraszek;
Boi się przepowiedni, i, w swej złości do mnie,
Zataszczyć mnie do turmy poprzysiągł niezłomnie
Lękam się zaś, że, skoro raz zawrę znajomość
Z mieszkaniem, które gratis daje król jegomość,
Opuścić mi je później będzie trudniej nieco.
Oddawna już wyroki jak grad na mnie lecą:
Cnota wszędzie zawistnych znachodzi naokół,
Nie oszczędza jej nawet sądowy protokół!
Trzeba więc ojca zmiękczyć.
LELJUSZ:Słuszna twoja rada,
Ale zato...
MASKARYL: Ach, o tem później się pogada.
Leljusz wychodzi.
No, trzebaż nam odsapnąć po mozołach tylu.
Przestańże się na chwilę dręczyć, Maskarylu,
I rozbijać się na kształt kulawego djabła.
Nagłość niebezpieczeństwa, bądź co bądź, osłabła,
I teraz, byle dobrze upatrzyć godzinę...

SCENA SZOSTA.
ERGAST, MASKARYL.
ERGAST:
Szukam cię, by ci ważną zwiastować nowinę,
W sprawie twojego pana: chciej nadstawić ucha.
MASKARYL:
Cóż zatem? gadaj śmiało.
ERGAST:A nikt tu nie słucha?
MASKARYL:
Nie.
ERGAST: Przyjaźń ma oddawna jest wypróbowana;
Znam twe plany, jak również chęci twego pana,
Przychodzę cię więc przestrzec. Leander zamierzył
Wykraść Celję; ktoś z ludzi mi ten sekret zwierzył.
Wszystko jest już gotowe i, lada godzina,
Zamyśla się w przebraniu wkraść do Tryfaldyna,
Dowiedziawszy się skądsiś, że nieraz w tej porze.
Panienki sobie w maskach przyjmuje nieboże.
MASKARYL:
Brawo! z tryumfem swoim niech zaczeka krzynę:
Potrafię ja mu zdmuchnąć z przed nosa dziewczynę;
Sposób się na panicza obmyśli tak gładki,
Że się ślicznie pochwyci w swoje własne siatki.
Dowie się, że ja w głowie mam mózg a nie sieczkę.
Bywaj; masz u mnie za to dobrą buteleczkę.

SCENA SIÓDMA.
MASKARYL sam:
Teraz trzeba na naszą nakierować stronę
Płomiennego kochanka zamysły szalone;
I, jeśli chytry zamiar szczęśliwie się ziści,
Miniem niebezpieczeństwo, a złowim korzyści.
Gdyby nam się udało tam wtargnąć przebranym,
Leanderby na lodzie osiadł ze swym planem:
My sobie z naszym łupem umkniemy pospołu,
On zaś zapłaci koszta całego mozołu.
Ślady jego zamysłów, nawpół już odkryte,
Przeciwko niemu zrazu zostaną zużyte,
A zaś my, przed wszelakim pościgiem spokojni,
Wyłżemy się ze sprawy jak najbogobojniej.
To się zowie załatwić sprawę bez hałasu,
I kasztany z rąk kotka wyciągnąć zawczasu!
Trzeba się zaraz przebrać i zmówić kompanów.
Nie mam już nadto wiele czasu dla mych planów:
Wiem już gdzie zając siedzi; teraz trud niewielki
Postarać się o ludzi i o przybór wszelki.
Wierzcie mi, że załatwię wszystko jak potrzeba:
Gdy mnie szelmostwa darem obdarzyły nieba,
Uważam za wdzięczności obowiązek święty
Od Boga mi zesłane rozwinąć talenty.

SCENA ÓSMA.
LELJUSZ, ERGAST.
LELJUSZ:
Więc przy pomocy masek chce ją porwać z domu?
ERGAST:
Tak jest. Gdym tę wiadomość dostał pokryjomu,
Od człowieka z orszaku Leandra, bez zwłoki
Do Maskaryla najpierw zwróciłem swe kroki.
On mniema, iż potrafi zapobiec tej chętce
Planem, który w tej chwili ułożył na prędce;
Że zaś i pana tutaj szczęśliwie zdybałem,
Pospieszam go objaśnić o zdarzeniu całem.
LELJUSZ:
Dziękuję ci za pośpiech dla mnie tak usłużny,
I wdzięczność ci serdeczną zawsze będę dłużny.

SCENA DZIEWIĄTA.
LELJUSZ sam:
Już tam pewnie mój hultaj swą sztukę pokaże,
Lecz i ja pragnę wspomóc go w jego zamiarze.
Wszak o mnie idzie: przeto niech nikt nie urąga,
Żem tu sam nieruchomo sterczał nakształt drąga,
Gdy inni się biedzili. Zaskoczę ich z cicha.
Szkoda, żem nie wziął z sobą mej laski, do licha!
Lecz i tak, niech rozpocznie kto dziś ze mną zwadę,
Mam dwa pistoleciki, mam wreszcie i szpadę.
Hej, jest tam kto!

SCENA DZIESIĄTA.
TRYFALDYN w oknie, LELJUSZ.
TRYFALDYN: A co tam? Czego chcecie, panie?
LELJUSZ:
Radzę szczelnie drzwi zamknąć, gdy wieczór nastanie
TRYFALDYN:
Czemu?
LELJUSZ: Osoba pewna stoi ci na zdradzie,
I, w wesołej wtargnąwszy w dom twój maskaradzie.
Pragnie ci porwać Celję.
TRYFALDYN:Celję! czy być może!
LELJUSZ: Mieli się zjawić tutaj właśnie o tej porze.
Zaczekaj, z tego okna wszystko ujrzysz łacno.
A co? mówiłem; widzisz tę kompanję zacną?
Pst! w twoich oczach chcę ich przyjąć jak należy,
Złowim ich, niby małe rybki do węcierzy.
TRYFALDYN:
Mnie chcieli wywieść w pole!
Głupie, śmieszne dudki!

SCENA JEDENASTA.
LELJUSZ, TRYFALDYN, MASKARYL i jego ludzie w maskach.
LELJUSZ:
Gdzie spieszycie, maseczki? mówcie bez ogródki.
Tryfaldynie, otwieraj, masz tu miłych gości.
Do Maskaryla, przebranego za kobietę:
Mój Boże, cóż za piękność, cóż to za śliczności!
Cóż ty tam mruczysz, masiu? powiedz mi, bez sprzeczki,
Czy pozwolisz uchylić nieco swej maseczki?
TRYFALDYN:
Precz, łotry! gdy nie chcecie doświadczyć mej ręki.
Wam zaś, panie, dobranoc i serdeczne dzięki.

SCENA DWUNASTA.
LELJUSZ, MASKARYL.
LELJUSZ:
Jakto! ty, Maskarylu?
MASKARYL:Nie, kto inny, nie ja.
LELJUSZ:
Ha! cóż za niespodzianka! znów prysła nadzieja!
Ale czyż mogłem zgadnąć, powiedz, jeśli łaska,
Że twoją postać kryje ta przeklęta maska!
Jak mogłem się domyślić i przez jakie czary,
Że mą pomocą twoje skrzyżuję zamiary!
Aby gniew mój nasycić w jakimbądź sposobie,
Gotówbym setkę kijów wypalić sam sobie.
MASKARYL:
Bądź zdrów, szczytny umyśle, skarbnico mądrości.
LELJUSZ:
Masz! jeśli mi pomocy odmówisz w swej złości,
Komuż się oddam dzisiaj?
MASKARYL:Wszystkim djabłom z piekła!
LELJUSZ:
Nie, dusza twa nie będzie dla mnie tak zaciekła;
Raz ostatni niech wina będzie darowana!
Jeśli trzeba, bym upadł tutaj na kolana,
Gotów jestem....
MASKARYL: Tarara! Zmykaj stąd dobrodziej,
Bo zdaje mi się mocno, że ktoś tu nadchodzi.

SCENA TRZYNASTA.
LEANDER i jego ludzie w maskach; TRYFALDYN w oknie.
LEANDER:
Pst! pocichu i zgrabnie trzeba nam się sprawić.
TRYFALDYN:
Cóż to! całą noc maski będą się tu bawić!
Panowie! Płochość wasza jest wprost nie do wiary:
Narażać się na wilgoć nocną, na katary!
Któż wykradzenie kiedy tak późno zaczyna?
Dajcie dziś pokój: sama Celja was zaklina:
Leży w łóżku i przyjąć was teraz nie może.
Przykro jej bardzo. Lecz nim, w sposobniejszej porze,
Wdzięczność swą wam wyrazi bardziej godnym znakiem,
Pragnie was dziś uraczyć tym skromnym przysmakiem.
LEANDER:
Pfe! cóż za woń haniebna! Otóż mamy żniwo!
Zdradzono nas; zmykajmy przebrać się co żywo.

AKT CZWARTY.
SCENA PIERWSZA.
LELJUSZ przebrany za Ormianina, MASKARYL.
MASKARYL:
No i niechże pan powie, czy ci nie do twarzy?
LELJUSZ:
Znów nadzieja w mem sercu z rozpaczą się waży.
MASKARYL:
Takie to są porywy gniewów moich piękne:
Próżno klnę się, odgrażam, zawsze wkońcu zmięknę.
LELJUSZ:
Możesz mi wierzyć w zamian, że wynajdę środki,
Aby wdzięczności spełnić obowiązek słodki,
I, gdybym jeden tylko miał kawałek chleba...
MASKARYL:
Dość już; teraz o rzeczy myśleć nam potrzeba.
Dzisiaj, jeśli pan znowu bąka strzelić raczy,
Niech pan nieświadomością już się nie tłómaczy:
Na pamięć znać winieneś to, com ci wyłożył.
LELJUSZ:
Jakimż cudem Tryfaldyn swój dom ci otworzył?
MASKARYL: Usłużnością go moją ująłem gorliwą,
Tłómacząc mu, że, jeśli nie zechce co żywo
Pomyśleć o ratunku, skarb swój wnet postrada,
Bo plan, i to niejeden, właśnie się układa,
By porwać tę, o której (w kłamstwie oczywistem)
Szlachetnem pochodzeniu znać dano mu listem;
Że i mnie chciano zrazu wmięszać do tej sprawy,
Alem się zdołał rychło wycofać z zabawy,
I, przyjaźnią dla niego serdeczną wiedziony,
Sam z siebie chcę mu w ręce dać sposób obrony.
W tem miejscu-m już wymowie pofolgował swojej:
Jako, że od opryszków świat dzisiaj się roi;
Że, co do mnie, zmierżony przez ludzi zepsucie,
Pragnę resztę dni w ciszy spędzić i pokucie,
Odsunąć się od zgiełku i spokojnie sobie
Gdzieś przy jakiej uczciwej zamieszkać osobie;
Że, jeżeli pozwoli, szczęściem dla mnie będzie,
W jego domu schronienie móc znaleźć w tym względzie;
Że tyle we mnie zdołał obudzić przyjaźni,
Iż, zrzekając się wszelkich zasług najwyraźniej,
Przeciwnie, w jego ręce, znane mi z zacności,
Chcę złożyć owoc swoich skromnych oszczędności,
Któremi, skoro Bóg mnie powoła ze świata,
Jego pragnę obdarzyć, jak własnego brata.
Wiedziałem, że ten sposób najłacniej go skusi;
A ponieważ, mem zdaniem, koniecznie pan musi
Naradzić się z panienką w tajemnej rozmowie,
Wciąż mi różne fortele chodziły po głowie.
Wreszcie, on sam nasunął mi dogodną drogę,
Aby pan mógł dziś jeszcze widzieć swą niebogę;
Zwierzył mi się, iż syna, dawno zginionego,
Postać zaziemska w nocy dziś przyszła do niego.
Oto przebieg wydarzeń, najwierniej oddany,
I na którym osnułem me dzisiejsze plany.
LELJUSZ:
Dość już, wszystko pojmuję: słyszałem dwa razy.
MASKARYL:
Tak; choćby i trzy nawet, bez pańskiej obrazy,
I wówczas może jeszcze, mimo całej pychy,
Ujrzymy twego sprytu rezultat dość lichy.
LELJUSZ:
Lecz spieszmy się, przez litość: nie zniosę tej zwłoki.
MASKARYL:
Kto nie chce nosem brzdęknąć, miarkuje swe kroki.
Trudno: masz pan łepetę twardą cokolwieczek,
Chciej więc jeszcze raz lekcję mą przyjąć bez sprzeczek,
I niechaj się nią trwale twa pamięć ozdobi:
Tryfaldyn zwał się dawniej Ruperto Zenobi,
Żył w Neapolu; stamtąd, w czas domowych waśni,
Posądzony o bunty, skutkiem jakiejś baśni,
(Nie sądzę, by człeczyna mógł groźnym być komu)
Musiał uchodzić nagle, w nocy, pokryjomu.
Że zaś żona i córka, dziewczątko zaledwie,
Zostawszy w mieście, zmarły niebawem obiedwie,
Tryfaldyn, nagłym ciosem tym osierocony,
Zapragnął, by, w wygnania ciężkiej chwili onej,
Syn, co zwał się Horacy i przebywał w szkole.
Złączony z ojcem, krzepił jego smutną dolę.
Pisze więc do Bolonji, do którego miasta
Wysłał go w towarzystwie mentora Adrasta;
Lecz przez dwa lata próżno, w zgryzocie i smutku,
Syna lub wiadomości czekając bez skutku,
Osądził, iż musieli rozstać się z tem życiem;
Zaczem, pod przybranego imienia ukryciem,
Osiedlił się tu u nas i, przez lat dwanaście,
Bez wieści o swym synu żył lub o Adraście.
Ten zarys (nie chcę bowiem go rozsnuwać dłużej)
Za podstawę do pańskiej roli niech posłuży:
Masz być kupcem, co w Turcji, spamiętaj to sobie,
W dobrem zdrowiu oglądał jego zguby obie.
Jeślim sobie ten wybieg obmyślił, nie inny,
By wskrzesić mu synalka w sposób tak niewinny,
To dlatego, iż fakty są w świecie dość znane,
By dzieci, przez korsarzy tureckich porwane,
Później, w jakie piętnaście lub dwadzieścia latek,
Bez szwanku do swych ojców wracały lub matek.
Czytałem te historje mało ze sto razy,
Czemuż więc ich nie użyć, bez boskiej obrazy?
Pan (niby to) świadomy z własnych ust ich nędzy,
Pożyczyłeś im chętnie na okup pieniędzy,
Lecz, że musiałeś spieszyć bezzwłocznie z powrotem,
Horacy prosił ciebie, byś uprzedził o tem
Jego ojca, którego dola jest mu znaną,
I czekał tu, nim oni na miejscu nie staną.
Czyliż mam zresztą wszystko powtarzać na nowo?
LELJUSZ: W istocie, że zbyteczne każde twoje słowo,
Bo ni jedno w pamięci mojej nie wygasło.
MASKARYL:
Idę zatem, by pierwsze dać do walki hasło.
LELJUSZ:
Aj! Maskarylu, słuchaj, a jeśli zażąda,
Bym mu powiedział, jak ten synalek wygląda?
MASKARYL:
To mi trudność! toż zrozum swem bystrem pojęciem,
Że, gdy go ojciec widział, był małem chłopięciem;
A zresztą, czyliż lata spędzone w niewoli,
Nie mogły rysów twarzy przekształcić dowoli?
LELJUSZ:
To prawda. Ale powiedz, jeśli się spostrzeże,
Że mnie widział, co zrobić?
MASKARYL:Pusty śmiech mnie bierze!
Toż mówiłem już (niech się twa roztropność święci!)
Że pański obraz nie mógł utkwić mu w pamięci,
Bo widział cię przelotnie, w ciągu krótkiej chwili;
Zresztą twój strój i zarost do reszty go zmyli.
LELJUSZ:
Doskonale. Lecz powiedz, ta jakaś Turcyja...
MASKARYL:
Wszystko jedno, Turcyja czy tam Barbaryja...
LELJUSZ:
A ta nazwa miasteczka, gdzieśmy się spotkali?
MASKARYL:
Tunis. No, i ten człowiek pamięcią się chwali!
Nie chce słuchać, powiada: z powtarzaniem basta,
A już dwanaście razy nazwę tego miasta...
LELJUSZ:
Idźże więc raz zaczynać; już mi nic nie trzeba.
MASKARYL:
Niechże cię więc rozsądkiem natchną wielkie nieba;
I bacz, by twego sprytu płomień nazbyt żywy...
LELJUSZ:
Pozwól mi działać wreszcie; cóżeś tak lękliwy!
MASKARYL: Horacy z preceptorem, Bolonja, nauka,
Tryfaldyn czy Ruperti, Neapol; nie sztuka
Chyba spamiętać...
LELJUSZ:Bogdaj ci gęba zarosła!
Czegóż mi wciąż powtarzasz? Czy mnie masz za osła?
MASKARYL:
No, tak, niby nie całkiem, lecz coś tego blisko.

SCENA DRUGA.
LELJUSZ sam:
Gdy go nie trzeba, tańczy koło mnie jak psisko,
Ale kiedy poczuje że mi jest potrzebny,
Poufali się w sposób istotnie haniebny.
Wnet zatem ujrzę zbliska te oczy promienne,
Których moc mi włożyła to jarzmo tak cenne;
Będzie mi wolno, w słowach pełnych uniesienia,
Przedstawić memu bóstwu duszy mej cierpienia
I wyrok, który z ust jej... Lecz słyszę ich głosy.

SCENA TRZECIA.
TRYFALDYN, LELJUSZ, MASKARYL.
TRYFALDYN:
Pochwalone niech będą łaskawe niebiosy!
MASKARYL:
Na panu się nie sprawdza nasza gadka stara,
Bo u pana nie mara jest sen, ale wiara.
TRYFALDYN do Leljusza:
Jakiejż podzięki, jakiejż potrzeba nagrody,
By wam, panie, wdzięczności mej złożyć dowody?
LELJUSZ:
To zupełnie zbyteczne, zwalniam was od tego.
TRYFALDYN:
Czy się łudzę, czym kiedyś kogoś podobnego
Do tego Ormianina widział?
MASKARYL:To możliwe;
Lecz w podobieństwach cuda bywają prawdziwe.
TRYFALDYN:
Wieści zatem przynosisz mi o moim synie?
LELJUSZ:
Zdrów jak ryba we wodzie, mości Tryfaldynie.
TRYFALDYN:
Opisał ci swe losy i mówił ci o mnie?
LELJUSZ:
Z dziesięć tysięcy razy.
MASKARYL:No, to znów ogromnie
Przesadzone...
LELJUSZ: W najżywszym opisał sposobie
Twój wzrost, wygląd i...
TRYFALDYN:Jak to wytłómaczyć sobie,
Skoro mnie raz ostatni widział w siódmym roku,
A nawet nauczyciel, co go miał przy boku,
Z trudnościąby rozpoznać zdołał me oblicze.
MASKARYL:
Związki krwi w swej pamięci nie są tak zwodnicze;
Obrazów w niej wyrytych żaden czas nie strawi.
Tak naprzykład...
TRYFALDYN: Dość o tem. Gdzież on teraz bawi?
LELJUSZ:
W Turcji, w Turynie.
TRYFALDYN:Turyn? Ależ, dobry panie,
Wszak Turyn jest w Piemoncie?
MASKARYL na stronie:O, niecny bałwanie!
Do Tryfaldyna:
Chciał powiedzieć w Tunisie, źle go pan pojmuje,
I w istocie w tem mieście syn twój się znajduje;
Ale wszystkim Ormianom jest ten zwyczaj wspólny,
Iż mają błąd wymowy, dla nas dość szczególny,
I z „nis“ każda sylaba im na „ryn“ mieni się:
Stąd mówił o Turynie, zamiast o Tunisie.
TRYFALDYN do Maskaryla:
W istocie, by go pojąć, trzeba znać te braki.
Do Leljusza:
Byś mnie mógł znaleźć, dałże ci jakie poszlaki?
MASKARYL na stronie:
Widzicie go jak zgłupiał.
Do Tryfaldyna, wykonawszy parę ruchów fechtunkowych:
Chciałem sobie nieco
Przypomnieć dawną wprawę; jakto lata lecą!
Dawniej równegom sobie nie miał w sztuce owej
I nieraz w szrankach wieniec zdobyłem laurowy.
TRYFALDYN do Maskaryla:
Obecnie się acana o to nie pytano.
Do Leljusza: Jakież ci jeszcze inne podał moje miano?
MASKARYL:
Ach, mój panie Zenobio Ruperti, jak wiele
Radości dzisiaj niebo zsyła wam w udziele!
LELJUSZ: To wasze własne imię, wiernie tak mi gadał.
TRYFALDYN:
Gdzie ujrzał światło dzienne, czyli ci powiadał?
MASKARYL:
Ach, pobyt w Neapolu życie w raj zamienia,
O ile go nie mącą bolesne wspomnienia.
TRYFALDYN:
Czyliż wiecznie przerywać nam będziesz bez końca?
LELJUSZ:
Tak, w Neapolu ujrzał pierwszy promień słońca.
TRYFALDYN:
Gdziem go wysłał za młodu i kto z nim był drugi?
MASKARYL:
Doprawdy, że mistrz Adrast wiele ma zasługi,
Co mu w jego złym losie towarzyszył wiernie,
Niewoli nawet znosząc tak dotkliwej ciernie.
TRYFALDYN:
Ech!
MASKARYL na stronie:
Jeszcze chwila dłużej, a idziem pod wodę.
TRYFALDYN:
Chciałbym od was usłyszeć, panie, ich przygodę;
Na jakim statku los ich spotkał tak przeklęty?
MASKARYL:
Nie wiem co to, że ciągle ziewam jak najęty?
Czy pan nie myślisz o tem, mości Tryfaldynie,
Że gość nasz cośby przegryzł (widzę to po minie)
I że jest dosyć późno.
LELJUSZ:Co do mnie, dziękuję.
MASKARYL:
Ale zje, zje z pewnością, niech tylko spróbuje.
TRYFALDYN:
Proszę zatem.
LELJUSZ: Po panu.
MASKARYL do Tryfaldyna: Niech pan nie uważa:
W Armenji jest krok pierwszy prawem gospodarza.
Do Leljusza, gdy Tryfaldyn wszedł do domu:
Dwóch słów nie umieć sklecić!
LELJUSZ:Zrazum był zmięszany;
Lecz możesz być spokojny o swe dalsze plany,
I zobaczysz, jak wkrótce, ma śmiała wymowa...
MASKARYL:
Oto nasz rywal: nie wie o niczem ni słowa.
Wchodzą do domu Tryfaldyna.

SCENA CZWARTA.
ANZELM, LEANDER.
ANZELM:
Zechciej, Leandrze, słów mych wysłuchać niewielu,
Co szczęście twoje mają i honor na celu.
Nie chcę do cię przemawiać, w tej ciężkiej godzinie,
Jak ojciec, słuszną pieczę winny swej rodzinie,
Lecz jak twój własny ojciec, o twe dobro dbały,
Który cię wstrzymać pragnie od rodu zakały;
Słowem tak, jakbym pragnął, aby moje dziecko
Ratował ktoś w potrzebie przed zgubą zdradziecką.
Czy ty wiesz, ile plotek miasto już obchodzi
O miłości, co w nocy skrada się jak złodziej?
Czyli myślisz, że wzrośnie twoja dobra sława
Od takich czynów, jak twa wczorajsza wyprawa?
Pomyśl tylko, jak ostro będzie tu sądzony
Kaprys, co w takim świecie szuka sobie żony,
I, darząc swą rodzinę zgryzotą i smutkiem,
Los swój łączy ze znajdą egipską, z podrzutkiem!
Za ciebie niż za siebie bardziej się wstydziłem,
Chociaż i sam dotknięty zajściem tak niemiłem,
Gdyż córki mej, co z tobą była ślubu blisko,
Nie godziło się dawać ludziom w pośmiewisko.
Ech! przestań tak uparcie trwać w swoim obłędzie!
Otrząśnij się, Leandrze, i niech koniec będzie!
Jeśli człowiek nie zawsze rozsądnym być może,
Zbłądziwszy, nie powinien długo brnąć w uporze.
Gdy żona nie posiada nic oprócz piękności,
Zbyt krótko w takiem stadle radość w domu gości;
I, gdy pierwszych pożądań przeminą uciechy,
Ciężko swej niebaczności trzeba spłacić grzechy.
Wierzaj mi, że te wszystkie miłosne zachcenia,
Te zapały młodzieńcze i te uniesienia,
To wszystko, przy największych żądz miłosnych mocy,
Zdoła nam uprzyjemnić ledwie parę nocy;
Lecz, gdy po tych zapałach już nas chłód ogarnie,
Za cenę miłych nocy dni pędzim zbyt marnie.
Co więcej, nieraz taka namiętność zwodnicza
Sprawia, że w gniewie ojciec syna wydziedzicza...
LEANDER:
Wszystko, co w tak życzliwym mówisz mi sposobie,
Umysł mój już oddawna przedstawił sam sobie;
Wierz mi, że miałbym sobie na przyszłość za zbrodnię
Twoją dla mnie łaskawość deptać tak niegodnie,
I wiem, mimo przelotne zapały dla innej,
Co warta twoja córka i com jej jest winny:
Toteż, będę się starał...
ANZELM:Ktoś uchylił bramy,
Cofnijmy się bezpiecznie, byś znów takiej samej
Zniewagi jak wczorajsza nie stał się ofiarą.

SCENA PIĄTA.
LELJUSZ, MASKARYL.
MASKARYL:
Wkrótce twój wierny hultaj będzie cieniem, marą,
Gdy go tak zechcesz dręczyć swojem roztrzepaniem.
LELJUSZ:
Ha! więc znowu zaczynasz z swem zwykłem gderaniem?
O cóż ci chodzi? Czyliż mi nie szły jak z płatka
Wszystkie łgarstwa?
MASKARYL:O, bystrość w samej rzeczy rzadka!
Turków heretykami zrobiłeś pan rychło,
I, zanim jeszcze pierwsze twe głupstwo przycichło,
Twierdziłeś, że swe modły zanoszą do słońca.
To mniejsza. Lecz co wróżbą jest smutnego końca
Tej sztuczki, to że miłość twoja, nazbyt szparka,
W sąsiedztwie Celji kipi, niby woda z garnka,
Gdy na zbyt silnym ogniu po brzegi wyrasta.
Słowem, głupstwo po głupstwie robisz pan i basta.
LELJUSZ:
Czegóż więcej mi twoja surowość zabroni?
Wszakżem się ani słowem nie odezwał do niej.
MASKARYL:
Nie sztuka gębę stulić; zato, niech pan wierzy,
Postępki twoje, w ciągu tej jednej wieczerzy,
Więcej do podejrzenia dziś mu przyczyn dały,
Niżby ich inny zdołał zbudzić przez rok cały.
LELJUSZ:
I w czemże?
MASKARYL:
Jakto, w czemże? W całej twej warjacji.
Gdy Tryfaldyn zaprosił pana do kolacji,
Pan, cały czas, na Celję wytrzeszczając gały,
Siedziałeś z twarzą w ponsach, durny, osowiały,
Żadnaby cię do jadła nie przemogła siła,
A wtedyś miał pragnienie, kiedy ona piła;
Wówczas pan się rzucałeś i, jak jaka świnia,
Nie wylewając resztek, nie płucząc naczynia.
Chciwą gębą z jej własnej pan żłopałeś szklanki,
W miejscu, którego usta tknęły twej kochanki.
Gdy jaki kąsek wzięła do swej rączki drobnej,
Lub nadgryzła go nawet, wówczas ty, podobny
Do kota, który myszę chwyta w swoje zęby,
Rzucałeś się nań chciwie i brałeś do gęby.
Co więcej (na to trzeba być niezgrabnym wołem),
Taki hałas nogami robiłeś pod stołem,
Że Tryfaldyn, trącony przez ciebie zbyt czynnie,
Dwa razy pieski za to ukarał niewinnie,
Które mogą mieć słuszną urazę do ciebie.
I to nazywasz dobrze sprawić się w potrzebie?
Ja z samego patrzenia, jeszcze o tej porze
Cały spocony jestem, chociaż chłód na dworze.
Śledząc cię bezustanku, jak w kręgielni gracze
Śledzą kulę, gdy pchnięta toczy się i skacze,
Tak ja niejako wstrzymać twe szaleństwa chciałem,
Kręcąc się i zwijając całem mojem ciałem.
LELJUSZ:
Łatwo jest me postępki potępić, niestety,
Skoro się nie odczuwa ich słodkiej podniety;
Jednakże się postaram, dla twojej przyjaźni,
Powściągnąć płomień, co mnie tak rozkosznie drażni.
Odtąd...

SCENA SZÓSTA.
TRYFALDYN, LELJUSZ, MASKARYL.
MASKARYL: O Horacego mówiliśmy doli.
TRYFALDYN:
To dobrze. Do Leljusza: Proszę jednak, czy mi pan pozwoli,
Bym poufnie pogadał kilka słów z nim oto?
LELJUSZ:
Każde życzenie pańskie wypełnię z ochotą.

SCENA SIÓDMA.
TRYFALDYN, MASKARYL.
TRYFALDYN:
Czy ty wiesz, co ja właśnie robiłem przed chwilą?
MASKARYL:
Nie; lecz, jeśli mnie moje przeczucia nie mylą,
Dowiem się wnet od pana.
TRYFALDYN:Z potężnego dębu,
Który lat przeszło dwieście rośnie tu u zrębu.
Wyszukałem gałązkę, ukształconą ładnie,
Której rozmiar sam przedtem obrałem dokładnie,
I z niej, zadając sobie trud nieladajaki,
Wystrugałem patyczek (pokazując ramię:) ot, mniej więcej taki,
Cieńszy z jednego końca, co, jak mi się zdaje,
Do garbowania skóry świetnie się nadaje,
Bo jest zręczny w ujęciu, twardy, w sękach cały...
MASKARYL:
I któżto, jeśli łaska, ma dostać te wały?
TRYFALDYN:
Ty przedewszystkiem; potem, smaku jego zazna
Ten frant, co mnie chciał dzisiaj wystrychnąć na błazna;
Ten nibyto Ormianin, ten kupiec przebrany,
Co wkradł się w dom z pomocą bajeczki udanej.
MASKARYL:
Jakto! więc pan nie wierzy...
TRYFALDYN:Nie szukaj wymówek.
Sam odsłonił na szczęście swą grę ten półgłówek,
Kiedy, ściskając Celji ręce pokryjomu,
Wyznał, iż dla niej tylko wszedł do mego domu;
Słyszała to Joasia, moja siostrzenica.
W ten sposób wyszła na jaw cała tajemnica;
A, choć nie mówił o tem, nie wątpię ni chwili,
Żeście całe szelmostwo razem ułożyli.
MASKARYL:
A, krzywdę mi pan czyni. Mogę panu dowieść,
Że mnie pierwszego złapał na swoją opowieść.
TRYFALDYN:
Jeśli chcesz dać najlepsze twej wierności znamię,
Wygnać stąd łotra niech mi pomoże twe ramię;
Przetrzep mu ze mną skórę, co się zowie, szczerze,
Wówczas w twoją niewinność bezzwłocznie uwierzę.
MASKARYL:
Ależ z duszy, najchętniej, jeśli o to chodzi,
Przekonasz się, czy w spółce ze mną ten dobrodziej!
Na stronie:
A, panie Ormianinie, znów podrwiłeś główką,
Ale mi to zapłacisz.

SCENA ÓSMA.
LELJUSZ, TRYFALDYN, MASKARYL.
TRYFALDYN: Proszę tu na słówko.
Zatem, mości szalbierzu, ty śmiesz tak, bez sromu,
Podchodzić mnie niegodnie w moim własnym domu?
MASKARYL:
Więc potoś z jego synem udawał znajomość.
Abyś się tu do panny podbierał jegomość?
TRYFALDYN bije Leljusza:
Masz zapłatę!
LELJUSZ do Maskaryla, który go bije także:
A, łotrze!
MASKARYL:Tak oto, w tym kraju,
Przyjmować łotrów...
LELJUSZ:Kacie!
MASKARYL:...mamy tu w zwyczaju.
Schowaj to na pamiątkę.
LELJUSZ:Co! ty myślisz sobie...
MASKARYL bijąc go ciągle i wypędzając:
Ruszaj stąd, bo ci jeszcze jaką przykrość zrobię.
TRYFALDYN:
No, kontent jestem z ciebie. Dosyć tej zabawy.
Maskaryl wchodzi za Tryfaldynem do domu.
LELJUSZ wracając:
Ja z rąk lokaja doznać tak strasznej niesławy!
Czyż mógłby kto przewidzieć czyn tego zbrodniarza,
Który na pana rękę podnieść się odważa?
MASKARYL w oknie domu Tryfaldyna:
Jakże tam pańskie plecy, jeśli spytać mogę?
LELJUSZ:
Co! ty jeszcze po wszystkiem śmiesz włazić mi w drogę?
MASKARYL:
Widzisz pan, co to znaczy nie patrzeć za siebie,
I języka na wodzy nie trzymać w potrzebie.
Lecz tym razem nie czuję już do pana złości,
Zamiast czczych łajań, rzecz się załatwiła prościej;
I, choć pan się znalazłeś najniezdarniej w świecie,
Obmyłem już twe winy na twym własnym grzbiecie.
LELJUSZ:
Ha! skarżę za to wszystko straszliwie tę żmiję!
MASKARYL:
Ależ to pan sam sobie zawdzięcza te kije.
LELJUSZ:
Sobie?
MASKARYL:
Gdyby w twym mózgu było mniej ubóstwa,
Wówczas, gdyś szeptał brednie do swojego bóstwa,
Możeby przecież jednak przyszło ci do głowy
Spojrzeć, czy nie masz świadków swej walnej wymowy.
LELJUSZ:
Jakto? czyżby kto słyszał, co mówiłem Celji?
MASKARYL:
Toż tylko dzięki temu wszystko djabli wzięli!
Wszystkiego narobiła twa gęba straszliwa.
Chciałbym wiedzieć, czy kiedy w pikietę pan grywa?
Tamby twa zręczność godne mogła znaleźć pole.
LELJUSZ:
Wiecznież nieszczęsny patrzeć mam na swą niedolę!
Lecz czemuż twoją ręką zostałem wygnany?
MASKARYL:
To był jedyny koncept w tej sztuce udany;
Gdyż w ten sposób zdziałałem, że już nikt nie powie,
Iż ja, w całem oszustwie, byłem z tobą w zmowie.
LELJUSZ:
Nie trzebaż było chociaż walić tak dokładnie!
MASKARYL:
Bałem się, że Tryfaldyn całą rzecz odgadnie;
A potem, wyznam panu, przy tej sposobności.
Miło mi było folgę dać mej słusznej złości.
Już się stało; a teraz, jeśli pan przyrzeknie,
Że, za te razy, com ci wyliczył tak pieknie,
Wszelki zamiar porzucisz swojej zemsty srogiej,
Tak wprost, jak też przez inne jakiekolwiek drogi,
Ja ręczę, mą obecność tu mając na względzie.
Że, nim miną dwie doby, Celja twoją będzie.
LELJUSZ:
Choć się obszedłeś ze mną niezbyt honorowo,
Czegóżbym za nadzieję nie oddał takową!
MASKARYL:
Przyrzekasz mi pan zatem?
LELJUSZ:Przyrzekam ci święcie.
MASKARYL:
To nie wszystko. Daj słowo, że w me przedsięwzięcie
Nie wmięszasz się, cobądź mi czynić się spodoba.
LELJUSZ:
Słowo.
MASKARYL:
Gdy nie dotrzymasz, niechaj cię choroba!
LELJUSZ:
Spełnienia twych obietnic czekam z niepokojem.
MASKARYL:
Wolałbyś iść do domu natrzeć plecy łojem.
LELJUSZ sam:
Trzebaż, aby nieszczęście, co w ślad za mną goni,
W ciągłych klęskach przystępu broniło mi do niej!
MASKARYL wychodząc z domu Tryfaldyna:
Co! pan jeszcze nie zniknął? Idźże raz do djaska,
I przestań się kłopotać sprawą, jeśli łaska;
Niech ci to już wystarczy, że ja o niej myślę,
I nie próbuj wspomagać mnie w żadnym zamyśle.
Hamuj się.
LELJUSZ odchodząc:
Już mą żywość będę miał na pieczy.
MASKARYL sam:
Teraz trzeba pomyśleć, jak się wziąć do rzeczy.

SCENA DZIEWIĄTA.
ERGAST, MASKARYL.
ERGAST:
Maskarylku, pospieszam tu do ciebie z wieścią,
Co duszę twą napełni niemałą boleścią.
W chwili, gdy z tobą mówię, młody Egipcjanin,
Nie czarny i, jak sądzę, nawet chrześcijanin,
Strojnie odziany, przybył, a z nim starowina
Jakaś, nieznana w mieście, i do Tryfaldyna
Prosto cała kompanja z miejsca się udała.
MASKARYL:
Ha, to ten sam, o którym Celja raz wspomniała!
Pókiż nam z rąk uciekać będzie ta dziewczyna?
Jedna bieda się kończy, a druga zaczyna.
Próżnom się cieszył, że los, aż dotąd tak srogi,
Leandra już nazawsze usuwa nam z drogi,
Że ojciec, niespodzianem swojem tu zjawieniem.
Umiał zawładnąć jego miłosnem zachceniem,
I że, rodzica swego wypełniając wolę,
Dziś jeszcze z Hipolitą ma złączyć swą dolę;
Tymczasem, jeden rywal gdy nam z oczu znika,
Straszniejszego zyskujem nagle przeciwnika!
Jednak, że spryt mój umie czasem sprawiać cuda,
Sądzę, że mi ich wyjazd odwłóczyć się uda,
I że, bylebym trochę mógł zyskać na czasie,
Całą sprawę pomyślnie jeszcze skończyć da się.
Jakichś opryszków w mieście gonią dziś obławą:
Że zaś Egipt nie cieszy się zbyt dobrą sławą,
Spróbuję, czy, rzuciwszy zręczne podejrzenia,
Nie dałoby się ptaszka wsadzić do więzienia.
Znam urzędników w sądzie, którym bardzo rzadko
Zdarzyło się pogardzić taką dobrą gratką,
I zawsze są gotowi wysilić swe główki,
Gdzie zaświta nadzieja jakiejbądź łapówki;
Choć niewinny, w ich oczach nie znajdzie rozgrzeszeń,
Bo zawsze winną dla nich czyjaś pełna kieszeń.

AKT PIĄTY.
SCENA PIERWSZA.
MASKARYL, ERGAST.
MASKARYL:
A psie, a niegodziwcze, a ty pusta głowo,
Czyż znęcać się nademną znów zaczniesz na nowo?!
ERGAST: Dzięki czujnej pewnego sierżanta pomocy,
Wszystko szło dobrze, natręt był już w naszej mocy,
Gdyby nie pan twój, który wpadł jak opętany.
By szalonym pomysłem zniweczyć twe plany.
Nie zniosę tego, krzyknął pełen uniesienia,
By w ten sposób szlachcica ciągnąć do więzienia;
Że jest uczciwy, ręczę głową i majątkiem!
Gdy, mimo to, rzecz cała szła swoim porządkiem,
Twój pan natarł na woźnych w sposób tak gwałtowny,
Że ten naród, co w gębie bardziej jest wymowny
Niż w pięści, pierzchnął z placu z tak wielkim zapałem,
Że równego pośpiechu jeszcze nie widziałem.
MASKARYL:
Więc dobrze. Po niewczasie dowie się nasz wścibski.
Czego tu przybył szukać ów natręt egipski!
ERGAST:
Mam jeszcze coś załatwić. Kłaniam uniżenie.

SCENA DRUGA.
MASKARYL sam:
Ten cud ostatni wprost mnie wprowadza w zdumienie.
Myślałby kto (co do mnie, jestem przekonanym),
Że jakiś bies złośliwy owładnął mym panem.
I, drwiąc ze mnie wyraźnie, prowadzi go wszędzie,
Gdzie wie, że ta obecność najszkodliwszą będzie.
Zobaczym: ma zawziętość jeszcze nie osłabła;
Czy djabeł mnie zwycięży, czy ja tego djabła?
Celja nasze zamiary dobrem widzi okiem,
Wyjazd ten ją napełnia zmartwieniem głębokiem:
Spróbuję plan mój oprzeć na owej niechęci.
Lecz idą tu; znów człowiek z piasku bicz ukręci:
Ten dom, wraz z urządzeniem, jest pod moją pieczą;
Mam w nim pełną swobodę! zatem, taką rzeczą,
Może jeszcze, przy szczęściu, wszystko się odmieni.
Nikt prócz mnie tu nie mieszka, a klucz mam w kieszeni.
O Boże! ileż odmian w tym czasie tak krótkim,
I ileż ról grać trzeba z takim nędznym skutkiem!

SCENA TRZECIA.
CELJA, ANDRES.
ANDRES:
Wszak wiesz, Celjo, żem żadnej nie uląkł się próby.
By w poświęceniu dla cię szukać mojej chluby;
Wiesz, że w Wenecji ze mną, mimo wiek mój młody,
Nikt w rycerskiem rzemiośle nie mógł iść w zawody,
I, mogę rzec bez pychy, dosyć byłem blisko,
By niemałe w tem mieście zdobyć stanowisko.
Naraz, urok twój wszystko zaćmił w sercu mojem,
Odtąd, trawiony ciągle słodkim niepokojem,
Porzuciłem bogactwa, zaszczyty i względy,
By za twą błędną dolą los swój ciągnąć wszędy,
I mimo nieszczęść próby i twą obojętność,
Wciąż trwała niesłabnąca w mem sercu namiętność.
Później, igraszką losów rozłączone z tobą
Me serce, niezgaszoną okryte żałobą,
Wciąż goniło wytrwale za swych pragnień marą:
Wtem, spotkawszy przypadkiem egipcjankę starą,
Gdy ją badam, twe losy poznać niecierpliwy,
Słyszę, że twoi ludzie, w przygodzie straszliwej,
By okupem pieniężnym ratować swą dolę,
Jako zastaw oddali cię tutaj w niewolę.
By cię ocalić, spieszę tedy bez wytchnienia,
I z ust twych dalsze twoje usłyszeć życzenia:
Lecz widzę, że w twem sercu, miast słodkiej radości
Jakiś posępny smutek bezustannie gości?
Jeśli cię nęci w domu wieść żywot spokojny,
Skarby, jakie w Wenecji zebrałem w czas wojny,
Wystarczą dla obojga nas na życie całe.
Jeśli zaś znowu losów koleje niestałe
Rozkażesz dzielić z sobą, i ta wola chętny
Wnet znajdzie posłuch, byłem nie był ci natrętny.
CELJA:
Cenię wielce twą dobroć w chęciach tak ofiarną:
Smutek mój niewdzięcznością byłby dla cię czarną;
To też chmury, co mego nie opuszczą czoła,
Za uczuć moich wyraz dla cię nie bierz zgoła.
Od kilku dni uparcie dręczy mnie ból głowy,
I, gdyś na wszystko dla mnie w istocie gotowy,
Nim minie to cierpienie, prosić się ośmielę,
Byś chciał odłożyć podróż, choć na dni niewiele.
ANDRES:
Niech wszystko wedle chęci twa wola odmienia;
Rozkazem dla mnie, pani, są twoje życzenia.
Trzeba więc w jakimś domu osiąść tu na dłużej.
Ten napis poszukiwań cel pomyślny wróży.

SCENA CZWARTA.
CELJA, ANDRES, MASKARYL przebrany za Szwajcara.
ANDRES:
Czy wyście gospodarzem tutaj, dobry panie?
MASKARYL:
Do usług.
ANDRES: Czy można zająć tu mieszkanie?
MASKARYL:
Tag; mam la cucosiemce sześliszne pokoje,
Lecz tilko la porząne; o insze nie stoję.
ANDRES:
Widzę, że dom twój wolny jest od wszelkiej skazy.
MASKARYL:
Pan tu obca; ja posnć po pierwże fyrazy.
ANDRES: Tak.
MASKARYL:
Szy to je małżonka pana chrześcijańska?
ANDRES: Jakto?
MASKARYL:
Więc jak nie szona, może siostra pańska?
ANDRES: Nie.
MASKARYL:
Bardzo ładna; czy tu chciała co kupować
W mieście, czy może miała z kim się procesować?
Proces, to nis nie warte, do pańskiej usługi:
Sędzia, to jeden zlodzi a atfokat drugi.
ANDRES:
Nie; nie oto nam chodzi.
MASKARYL:A może ta mala
Nasze miasto oglątać z panem przyjechala?
ANDRES:
Mniejsza o to. A teraz, nim się coś rozpocznie,
Sprowadzić tu staruszkę pospieszam niezwłocznie,
I odmówić nasz powóz, co czeka gotowy.
MASKARYL:
Ona nie była zdrofa?
ANDRES:Cierpi na ból głowy.
MASKARYL: Ja mieć toprego syra i toprego winka;
Niech pan wejść; wejść do domu z ta ladna ziewczynka.
Celja, Andres i Maskaryl wchodzą do domu.
SCENA PIĄTA.
LELJUSZ sam:
Chociaż niepewność wciąż mnie dręczy trwogą nową,
Działać cokolwiek wzbrania mi raz dane słowo;
Muszę cierpieć i, jemu zostawiwszy pole,
Czekać, aż wyrok niebios rozstrzygnie mą dolę.

SCENA SZÓSTA.
ANDRES, LELJUSZ.
LELJUSZ:
Powiedz, kogo w tym domu szukasz, z łaski swojej?
ANDRES: Wynająłem przed chwilą tu kilka pokoi.
LELJUSZ:
Jakto! wszak to mój ojciec nabył ten pałacyk,
I mój własny służący włada w nim jak kacyk.
ANDRES:
Nie wiem; lecz karta świadczy, że jest do najęcia;
LELJUSZ: W istocie; o tem nie miałem pojęcia.
Któżby ją mógł umieścić i w jakimże celu?...
A! już wszystko rozumiem, drogi przyjacielu;
Pewno jakąś intryżkę ukuł stary wyga!
ANDRES: Czy można pana spytać, co to za intryga?
LELJUSZ: Nikomubym nie pisnął o tem ani słowa,
Lecz panu mogę; pan to przy sobie zachowa.
Ten napis, który widzisz tu, z pewnością znaczy
(Przynajmniej myślę, że jest tak, a nie inaczej),
Że mój służący, chłopak obrotny i dzielny,
Musiał zadzierzgnąć jakiś węzełek subtelny,
By mnie połączyć z pewną cudną egipcjanką,
Która musi być moją: żoną czy kochanką.
Już oddawna z tą sprawą straszny ma ambaras.
ANDRES: Jej imię?
LELJUSZ:Celja.
ANDRES: Czemuż nie mówisz mi zaraz?
Trzeba było powiedzieć, a byłbym ci gotów
Oszczędzić wszystkich twoich w tej sprawie kłopotów.
LELJUSZ:
Jakto! ty znasz więc Celję?
ANDRES:Przed chwilą z niewoli
Właśnie ją wykupiłem.
LELJUSZ:Jakaż losów kolej!
ANDRES:
Dla jej zdrowia zatrzymać się w mieście zmuszony,
W tym domku właśnie dla niej szukałem ochrony,
I wdzięczen jestem bardzo, iż sam, i tak szczerze,
Wszystkie swoje zamysły odkryłeś w tej mierze.
LELJUSZ:
Jakto! więc z twojej ręki spotka mnie ta radość?
Ty byłbyś gotów...
ANDRES pukając do drzwi:
Zaraz stanie ci się zadość.
LELJUSZ:
Wdzięczność dla cię mych wzruszeń przeważyła szalę...
ANDRES:
Wstrzymaj swoje podzięki; nie żądam ich wcale.

SCENA SIÓDMA.
LELJUSZ, ANDRES, MASKARYL.
MASKARYL na stronie:
Masz tobie! skądże znowu tutaj ten narwaniec!
Wnet patrzeć, jak nas puści w jaki nowy taniec.
LELJUSZ:
Któżby go był mógł poznać w tym cudacznym stroju?
Przybliż się, Maskarylu, bądź bez niepokoju.
MASKARYL:
Ja nie żadna makarel; ja topra szleczyna,
Ja nigdy nie handlować żadnego ziewczyna.
LELJUSZ: Nieporównany! Topsze rola się udala!
MASKARYL:
Niech pan izie na spaser, ze mnie sie nie śmiala.
LELJUSZ:
No, skończ tę maskaradę, poznaj swego pana.
MASKARYL:
To licha, fizys pańsga zgola mi nieznana.
LELJUSZ ciągnąc go:
Wszystko już ułożone, udanie zbyteczne.
MASKARYL:
Ja walić pięścią, jak pan bęzie tak niegrzeczne.
LELJUSZ:
A skończże raz już z twoim helweckim szwargotem!
Jak się wszystko skończyło, opowiem ci potem;
Dość, że, dzięki dobroci jego najżyczliwszej,
Cała rzecz ułożyła się w sposób uczciwszy.
MASKARYL:
Jeśli tak, me udanie cel w istocie traci;
Odszwajcarzam się zatem do własnej postaci.
ANDRES:
W istocie, że ten chłopak wzorowym jest sługą.
Zaczekaj tu więc na mnie, powrócę nie długo.

SCENA ÓSMA.
LELJUSZ, MASKARYL.
LELJUSZ:
I cóż ty na to mówisz?
MASKARYL:Cieszę się niezmiernie.
Ze nareszcie zbieramy kwiaty, a nie ciernie.
LELJUSZ:
Wzbraniałeś się wyjść z swojej postaci przybranej,
I nie mogłeś uwierzyć w zwrot tak niespodziany!
MASKARYL:
Zbyt pana znam, by strach mój mógł zadziwić kogo,
I dotąd nie pojmuję, jak i jaką drogą...
LELJUSZ:
Ale przyznaj mi teraz, żem gracz jest nielada,
I że wszystkie mi błędy odpuścić wypada
Za czyn, którym sam celu dziś nareszcie dopnę.
MASKARYL:
Hm, to raczej szczęśliwe było, niż roztropne.

SCENA DZIEWIĄTA.
CELJA, ANDRES, LELJUSZ, MASKARYL.
ANDRES:
Czy ta osoba celem jest twoich płomieni?
LELJUSZ:
Któż w świecie moje szczęście dzisiejsze oceni!
ANDRES:
Żem jest twoim dłużnikiem, dusza ma pamięta,
Nigdy w niej nie wygaśnie powinność tak święta:
Lecz raczej twych dobrodziejstw wolę cenę stracić,
Niźlibym kosztem szczęścia mego miał je płacić.
Niech odpowie ten zachwyt, co w sercu twem gości,
Czy tego skarbu mogę się wyrzec z wdzięczności;
Nie sądzę, byś był zdolny przyjąć tę ofiarę.
Do widzenia. Opuszczam miasto za dni parę.

SCENA DZIESIĄTA.
LELJUSZ, MASKARYL.
MASKARYL który nucił przez chwilę:
Śpiewam sobie, choć wcale nie jest mi do śpiewu.
Celja jest twoja, wszystko kończy się bez gniewu,
Słowem, pan mnie rozumiesz.
LELJUSZ:Dość już. Od tej chwili,
Niech się twa głowa dla mnie napróżno nie sili.
Jestem osłem, bałwanem, bydlęciem przeklętem,
I sam dla siebie pałam jak najżywszym wstrętem.
Porzuć swe dalsze trudy dla podłej niezdary;
Niema dla mnie na świecie dość surowej kary;
Po tych ciosach, co na mnie spadły z własnej winy,
W śmierci dziś na me rany jest balsam jedyny.



SCENA JEDENASTA.
MASKARYL sam:
Śliczny koniec dla pana i pomysł nielada!
Zapewne; jeszcze tylko umrzeć mu wypada,
By swe głupstwa koroną tą uwieńczył godnie.
Ale próżno, biadając na swe wszystkie zbrodnie,
Wyrzekł się mej pomocy w pierwszem uniesieniu:
Chcę mu dziś służyć, choćby wbrew jego życzeniu,
I muszę, mocom wszystkim naprzekór piekielnym,
Strapienia nasze hymnem zakończyć weselnym.
Przed niczem się nie cofnie dziś chęć moja śmiała:
Im silniejsze przeszkody, tem wspanialszą chwała.



SCENA DWUNASTA.
CELJA, MASKARYL.
CELJA do Maskaryla, który do niej szeptał pocichu:
Jakiekolwiek mi losy przypadną w udziale,
Nie spodziewam się po tej odwłoce zbyt wiele;
I dzisiejszy początek wskazał mi dowodnie,
Ze nie łatwo ta sprawa ukończy się zgodnie.
Com mu winną, me serce zbyt dobrze rozumie,
Dla jednych uczuć drugich podeptać nie umie,
I każdy z nich, jakkolwiek z przyczyny odmiennej,
W duszy mojej posiada skarb zarówno cenny.
Choć Leljuszowi sprzyja serca mego wnętrze,
Andres do mej wdzięczności ma prawa najświętsze,
Która nigdy nie ścierpi, by płomień tak luby
Dawał szczęście innemu, kosztem jego zguby.
Tak, jeśli ogniom jego nie będę powolną,
Jeśli miłość ma jemu sprzyjać nie jest zdolną,
Wówczas przynajmniej winnam to sprawić dla niego,
By nią, z jego uszczerbkiem, nie darzyć innego;
I, jeśli jego uczuć chęć ma nie uświęci,
Tyleż gwałtu własnego serca zadać chęci.
Gdy więc widzisz, w mej duszy co się dzisiaj dzieje,
Powiedz, żali tu można mieć jakąś nadzieję?
MASKARYL:
W istocie, aby z tylu przeszkód wyjść zwycięskim,
Trzebaby chyba władać kunsztem czarnoksięzkim!
Jednak, do dzieła wezmę się dziś z całej duszy;
Zapał mój ziemię, niebo, powietrze poruszy,
Aby znaleść ratunek w jakiej nowej sztuce.
By ci los twój oznajmić, niebawem powrócę.



SCENA TRZYNASTA.
HIPOLITA, CELJA.
HIPOLITA:
Odkąd pani tu bawi, w całem naszem mieście,
Wszędzie dokoła słychać lamenty niewieście
Na czary twoich oczu, co, w dziwnym sposobie,
Wszystkich kochanków chęci zwracają ku tobie.
Uroków, jakie pani rozsiewasz dokoła,
Żadne serce, jak mniemam, uniknąć nie zdoła,
I orszak twój, wciąż w nowe zdobycze bogaty,
Z każdym dniem w plon porasta, kosztem naszej straty.
Co do mnie, nie widziałabym zbyt wielkiej szkody
W tak przemożnych zwycięstwach twej rzadkiej urody,
Gdyby z mych wielbicieli, co tobie dziś służą,
Choć jeden mi pozostał: nie żądam zbyt dużo;
Lecz wszystkich mi wydzierać, to czyn zbyt okrutny:
Przychodzę się użalić więc doli tak smutnej.
CELJA:
Drwić w sposób tak misterny to kunszt jest prawdziwy;
Lecz, proszę, przestań sobie szydzić z nieszczęśliwej.
Twe własne oczy nazbyt chlubną mają sławę,
Abym mogła uwierzyć w twą płonną obawę,
Gdy wiesz, że spojrzeń twoich przemożna potęga,
Każdego, kogo zechce, w swoje jarzmo wprzęga.
HIPOLITA:
Mimo to, w tejże chwili, wszakże miasto całe
Głosi moją porażkę, a twą, pani, chwałę;
I, nie mówiąc o innych, wszyscy wiedzą pono,
Ze Leljusz i Leander dla Celji dziś płoną.
CELJA:
Jeśli mam wziąć za prawdę tę plotkę niewczesną,
Strata ich nie powinna być ci zbyt bolesną,
I serce twe nie byłoby się oddać skorem
Temu, kto raz się splamił tak lichym wyborem.
HIPOLITA:
Moje mniemanie o tem zgoła jest odmienne,
I, uznając piękności twej blaski tak cenne,
W uroku twym tak silne dostrzegam przyczyny,
By niestałych zmienników rozgrzeszyć z ich winy,
Iż serce moje, chociaż draśnięte w swej dumie,
Potępić za tę zdradę Leandra nie umie,
I godzi się łaskawem znowu widzieć okiem,
Kochanka, wróconego ojcowskim wyrokiem.

SCENA CZTERNASTA.
CELJA, HIPOLITA, MASKARYL.
MASKARYL:
Wielką, wielką nowinę, nad wyraz szczęśliwą,
Usta moje zwiastować spieszą wam co żywo.
CELJA: Co się stało?
MASKARYL:Słuchajcie! oto już, tym razem...
CELJA:
Cóż?
MASKARYL:
Wszystkie troski pierzchną przed szczęścia obrazem.
Przed chwilą, Egipcjanka....
CELJA:Cóż tedy? Mój Boże?
MASKARYL:
Przechodziła przez rynek, gdy, w tej samej porze,
Druga staruszka, także dość draśnięta czasem,
Przyjrzawszy się jej zbliska, z okrutnym hałasem,
Z przekleństwami — ot, jędza istna rodem z piekła! —
Skoczyła ku niej: walka się wszczyna zaciekła;
Lecz, miast wszelakiej szabli, szpady lub obucha,
Wciąż to jedna to druga łapa miga sucha,
Któremi zapaśniczki darły wzajem obie
Resztki mięsa, co jeszcze miały je na sobie.
Słychać wciąż było: suko ty! szelmo! łotrzyco!
Na początek, dwa czepki frunęły ulicą,
I, odsłaniając łyse dwie ohydne głowy,
Przydały całej walce potworności nowej.
Andres wraz z Tryfaldynem, będąc walki świadkiem,
Wraz z mnóstwem innych ludzi zebranych przypadkiem,
Rzucili się rozłączać te babiny obie,
Broniące się w niezwykle zaciekłym sposobie.
Skoro już zapaśniczki, wielce zawstydzone,
Starały się swe głowy ukryć obnażone,
A każdy o przyczynę tej wojny się pyta,
Wówczas ta, co się pierwsza rzuciła kobieta,
I co, mimo znużenia po walce szalonej,
W Tryfaldyna ustawnie wzrok miała wlepiony,
W głos wykrzyknęła: „Panie! jeśli się nie mylę,
To pan, ten sam... ach, Boże! wszak to już lat tyle...
Mówiono mi, że w mieście tem żyjesz w ukryciu...
Tak, Zenobi Ruperto... więc jeszcze w tem życiu,
Los dał mi ciebie spotkać i właśnie w momencie,
Gdym o twe własne dobro walczyła zawzięcie.
Kiedy Neapol rzucić musiałeś tajemnie,
Córki swej opiekunkę uczynił pan ze mnie,
A dziecię to, podówczas ledwie w czwartym roku.
Nie miało nic równego z wdzięku i uroku.
Tymczasem ta-tu jędza, czarownica podła,
Wślizgnęła się do domu, wszystkich czujność zwiodła,
I ukradła mi dziecko. Niestety, twa żona
Tem nieszczęściem tak bardzo została zgnębiona,
Iż niebawem śmierć pasmo jej życia przecina;
Ja zaś, niedoli owej niewinna przyczyna,
Innego do ratunku nie widząc sposobu,
Razem ci oznajmiłam śmierć tych istot obu;
Lecz dziś, skoro przeczucie moje ją poznało,
Rozkaż jej, niech odpowie, co z dzieckiem się stało“.
Słysząc imię Zenobja Ruperti, w rozmowie
Kilkakroć powtórzone, Andres przy tem słowie
Pobladł silnie na twarzy i wreszcie, wzruszony,
Tak się do Tryfaldyna odzywa z swej strony:
„Jakto! czyżbym przypadkiem, bez własnej zasługi,
Odnalazł, czegom szukał przez czas jakże długi,
I czyż mogło mi serce nie zdradzić swem biciem,
Żeś jest tym, co obdarzył mnie światłem i życiem!
Tak, ojcze, ja, Horacy, syn twój, tutaj stoję;
Gdy Adrast, mój opiekun, dni zakończył swoje.
Ja, w sercu innych pragnień doznając potęgi,
Opuściłem Bolonję i uczone księgi,
I spiesząc tam, gdzie wiodły mnie porywy śmiałe,
W różnych krajach błąkałem się przez sześć lat całe.
Z czasem jednak, męczarnie tęsknoty zbyt srogiej
Pchnęły mnie, by powrócić znów w rodzinne progi:
Niestety, nie znalazłem ni ciebie, ni domu,
Ni w Neapolu los twój wiadomym był komu.
Widząc więc, że daremne me wszystkie zabiegi,
Z kolei zawinąwszy na weneckie brzegi,
Żyłem tam, o mym domu, dzięki losu zdradom,
Prócz własnego imienia niczego nie świadom“.
Możecie łatwo zgadnąć, ile w tej godzinie
Wzruszeń przeżyło serce w biednym Tryfaldynie!
Zresztą, nie chcę cię dłużej męczyć mą rozprawą:
Zaś, jeśli jeszcze czego byłabyś ciekawą,
Możesz sobie pogadać z swoją Egipcjanką.
Dla Tryfaldyna córką już jesteś, nie branką,
Andres jest twoim bratem, że zaś siostry własnej
Prawo mężem być wzbrania w sposób dosyć jasny,
Przeto, wdzięczności długiem jakowymś wiedziony,
Chce cię widzieć w postaci pana mego żony,
Ojciec Leljusza, zajściu całemu przytomny,
Zgodził się zaraz, pełen radości ogromnej,
Zaś, aby już zaludnić wraz całe podwórko,
Świeżego Horacego obdarzył swą córką.
Widzisz więc, ile zdarzeń w ciągu tej godziny!
CELJA:
Zmysły tracę, słuchając tej wielkiej nowiny.
MASKARYL:
Wszyscy spieszą tu razem: tylko te dwie stare
Zostały, by po walce odsapnąć chwil parę;
Leander idzie także i ojciec jegomość.
Ja spieszę memu panu zanieść tę wiadomość,
I donieść, że, gdy przeszkód najwięcej się piętrzy,
Wszystko naraz odmienił cud niebios najświętszy.
HIPOLITA:
Z tych pomyślnych wydarzeń jestem tak szczęśliwą,
Że własny los nie wzruszyłby mnie bardziej żywo.
Lecz oto oni.

SCENA PIĘTNASTA.
TRYFALDYN, ANZELM, PANDOLF, CELJA,  HIPOLITA, LEANDER, ANDRES.
TRYFALDYN: Córko!
CELJA:Ojcze ukochany!
TRYFALDYN:
Czy już świadomą jesteś swych losów odmiany?
CELJA:
Tak ojcze, i od szczęścia drży serce w mem łonie.
HIPOLITA do Leandra:
Próżnobyś chciał przemawiać tutaj w swej obronie,
Gdyż sam przedmiot cię broni najżywszą wymową.
LEANDER:
Chciej mi rzucić łaskawie przebaczenia słowo.
Przysięgam, że w mych uczuć szczęśliwym powrocie,
Mniej ojcu dziś zawdzięczam, niż własnej ochocie.
ANDRES do Celji:
Ktoby przeczuł, że chęci me dla cię tak czyste.
Na milczenie skazane zostaną wieczyste?
Lecz i w tej losu zmianie, skarb mojej miłości
Teraz w braterskiem sercu na zawsze zagości.
CELJA:
Co do mnie, zawszem siebie winiła niechcący,
Że czułam dla cię tylko szacunek gorący,
I nie mogłam odgadnąć, jakie tajne siły
Bronią mi drogi, sercu zazwyczaj tak miłej,
I czemu w duszy pragnę obudzić napróżno
Uczucie, które tobie sądziłam być dłużną.
TRYFALDYN:
Lecz cóż ty o mnie powiesz! Cóż za ojciec ze mnie,
Że ledwom cię odzyskał, a już potajemnie
Knuję plany, by oddać cię rychło w zamęście?
CELJA:
Że w twojem, ojcze, ręku całe moje szczęście.

SCENA SZESNASTA.
CIŻ SAMI i LELJUSZ.
MASKARYL do Leljusza:
Ciekawym, czy też pański bies skorzysta z gratki,
By i dziś zniszczyć szczęścia tak trwałe zadatki
I czy, aby coś zepsuć w tej radosnej chwili,
Jeszcze raz pańska głowa swój dowcip wysili?
Patrz, przez losu igraszkę, tak dziś sprawy stoją,
Iż chęci twe spełnione, a Celja jest twoją.
LELJUSZ:
Czyliż mi wolno wierzyć, że Celja... że ona...
TRYFALDYN:
Tak, mój zięciu, to prawda.
PANDOLF:Rzecz postanowiona.
ANDRES do Leljusza:
Niechaj to będzię mojej wdzięczności wyrazem.
LELJUSZ do Maskaryla:
Maskarylku, uściskać cię muszę tym razem,
Radość moja...
MASKARYL: Aj, panie! złamiesz mi pan rękę!
Udusił mnie bez mała. Strach mi o panienkę,
Bo, jeśli będziesz ściskał ją w równym zapale,
Przyznam się, że jej losu nie zazdroszczę wcale.
TRYFALDYN do Leljusza:
Widzisz, jak Bóg marzeniom mym uczynił zadość.
Lecz, ponieważ dla wszystkich dziś się święci radość,
Czekajmy tu, aż jego ojciec też się stawi,
I tę szczęśliwą parę sam pobłogosławi.
MASKARYL:
Każdy ma coś dla siebie: tylko Maskaryla
Samotnych dni buziaczek żaden nie umila!
A widząc, jak się pięknie składają te parki,
I mnie przechodzą jakieś do małżeństwa ciarki.
ANZELM:
Znajdzie się coś dla ciebie.
MASKARYL:Więc dobrze; a zatem
Cieszmy się wszyscy w dniu tym, w szczęście tak bogatym;
I niech nam niebo, co dziś tak łaskawie świeci,
Pozwoli być ojcami naszych własnych dzieci.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.