<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Wartogłów
Podtytuł Czyli zawsze nie w porę
Pochodzenie Dzieła / Tom pierwszy
Wydawca Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT TRZECI.
SCENA PIERWSZA.
MASKARYL sam:
Zamilcz, dobroci moja; próżne twe namowy;
Folgować ci zbyt łatwom zawsze był gotowy;
Być zatwardziałym w gniewie mam dziś chyba rację:
Setny raz łatać tego pustaka warjacje,
To już, zwłaszcza po jego ostatnim pasztecie,
Nawet mej cierpliwości za dużo jest przecie.
Lecz rozpatrzmy na zimno całą sprawę ową:
Jeśli za gniewu mego dziś pójdę namową,
Powie ktoś, że mi zbrakło już w tej walce broni,
I że mój słynny dowcip widać w piętkę goni.
I cóż się stanie wówczas ze świata mniemaniem,
Co królem frantów głosi ciebie zgodnem zdaniem?
Z opinią, którą w próbach ciężkich Bóg wie ilu,
Zwycięstwy swemiś sobie zdobył, Maskarylu?
Honor, mój chłopcze, pierwszą do czynów podnietą;
W szlachetnych swoich trudach nie ustawaj przeto,
I, mimo swej urazy do Leljusza całej,
Skończ dzieło nie dla niego, lecz dla własnej chwały.
Lecz cóż poczniesz, biedaku, w tej ciężkiej potrzebie?
Cokolwiekbyś wymyślił, znów wszystko pogrzebie
Ten demon niezręczności, którego wybryki
Trudniej powstrzymać, niźli wicher w polu dziki,
Niż górskiej wody strumień; on, co w jednej chwili
Obala gmach, na który mózg twój się wysili.
Niechże więc i tak będzie: jeszcze raz ostatni
Spróbuję go mym sprytem wyplątać z tej matni,
A gdyby teraz jeszcze zniszczył moje sieci,
Niech o nim już nie słyszę i niech mu kat świeci!
Ten obrót jeszcze sprawy naszej nie obala:
Gdybyż można tą drogą pozbyć się rywala,
I gdyby nasz Leander, ostygły w pogoni,
Bodaj dzień nam zostawił, by zbliżyć się do niej!
Tak, chodzi mi po głowie podstęp tak wspaniały,
Że znowu byłbym pewnym zwycięstwa i chwały,
Gdybym bez przeszkód wszystko mógł stawić na karcie.
Zobaczmy, czy on w chęciach swoich trwa uparcie.

SCENA DRUGA.
LEANDER, MASKARYL.
MASKARYL:
Próżnom się trudził, panie; zrzucił się z umowy.
LEANDER:
Tak, sam mi opowiedział o przeszkodzie owej.
Lecz, co ciekawsze, wiem już, że cała bajeczka,
To dziecię, Egipcjanie, porwanie, ucieczka,
Ten ojciec, który tutaj podąża z Hiszpanji,
To wszystko wymysł prosty, koncept dosyć tani,
Zabawka, której Leljusz spróbował w potrzebie,
Aby przeszkodzić Celji zabraniu przez ciebie.
MASKARYL: Widzicie mi łotrzyka!
LEANDER:Tryfaldyn wszelako
Tak żywo się tą baśnią przejął ladajaką,
Tak chwycił tę przynętę, że już niema mowy,
By pozwolił te brednie wybić sobie z głowy.
MASKARYL:
Sądzę, że teraz będzie strzegł jej tak skwapliwie,
Że najmniejszych nadziei na przyszłość nie żywię.
LEANDER: Zrazu wydała mi się jedynie powabną:
Dziś kocham ją; me chęci nie tylko nie słabną,
Ale, przeciwnie zgoła, dziś, dla jej zdobycia,
Nie wahałbym poświęcić się choćby i życia,
I, w wiecznej służbie już jej na zawsze oddany,
W trwałe hymenu więzy zmienić jej kajdany.
MASKARYL:
Chciałbyś ją pan zaślubić?
LEANDER:Nie wiem; lecz wiem tyle,
Że jeśli stan jej wahać się każe przez chwilę,
Natomiast wdzięk jej, cnota, jej wszystkie powaby,
Opór w moim rozsądku znajdują zbyt słaby.
MASKARYL:
Jej cnota, pan powiada?
LEANDER:Co mruczysz pod nosem?
Jeśli masz co powiedzieć, gadaj pełnym głosem.
MASKARYL:
Panie, ja widzę, że pan na twarzy się mieni;
Lepiej już nic nie powiem; niech już się pan żeni.
LEANDER:
Nie, nie, gadaj.
MASKARYL: Więc doprze, niechaj i tak będzie.
Co do tego, pan jesteś w bardzo grubym błędzie:
Ta dziewczyna...
LEANDER: Mów dalej.
MASKARYL:Nie jest nazbyt sroga,
Gdy może swą łaskawość rozwinąć nieboga.
Jej serce, chciej pan wierzyć, nie jest znów ze skały
Tym, których chęci drogę doń znaleść umiały.
Lubi grać niewinątko, oczka robić święte,
Lecz ja w tym względzie zdanie mam dawno powzięte;
Wiesz pan, że ja, poniekąd z mojego zawodu,
Na tym towarze znać się muszę już od młodu.
LEANDER:
Celja...
MASKARYL:
Tak, jej niewinność mieści się w pozorze;
To cień cnoty, co niknie o stosownej porze,
I pierzcha wnet bez śladu u tej sprytnej dziewki
Od blasku słońca dobrze wypchanej sakiewki.
LEANDER:
Co ty mi prawisz! ja w to uwierzyć nie mogę.
MASKARYL:
Jak się panu podoba; wszak masz wolną drogę.
Nie wierz mi pan; i owszem: idź za swoją chętką,
Pokłoń się o jej rękę, ożeń się a prędko;
I z słuszną dumą będziesz mógł powiedzieć sobie.
Żeś zaślubił publiczne dobro w jej osobie.
LEANDER: Jakiż zawód straszliwy!
MASKARYL na stronie:Skutkuje przynęta.
Śmiało! jeżeli się go do reszty opęta,
Wyjmiemy sobie z nogi cierń i to nie lada.
LEANDER:
To, coś rzekł, nakształt gromu na mą głowę spada.
MASKARYL:
Jakto! więc pan...
LEANDER: Na pocztę teraz spiesz, gdzie czeka
Pakunek jakiś do mnie wysłany zdaleka.
Sam, po chwili zamyślenia:
Któżby pomyślał, patrząc w to cudne oblicze,
Jak szpetną prawdę kryją pozory zwodnicze!

SCENA TRZECIA.
LELJUSZ, LEANDER.
LELJUSZ: Jakiż może być powód twojego strapienia?
LEANDER: Mojego?
LELJUSZ:Tak.
LEANDER:Powodu nie mam doń i cienia.
LELJUSZ:
O Celję pewno chodzi; wiemy, wiemy o tem.
LEANDER:
Nie zwykłem się zaprzątać tak błahym przedmiotem.
LELJUSZ:
Miałeś wszelako na nią zamiary dość jasne,
Chociaż wzgardą maskujesz teraz klęski własne.
LEANDER:
Gdybym był dość naiwnym, by dbać o jej względy,
Zadrwiłbym z ciebie, mimo twe wszystkie zapędy.
LELJUSZ:
Jakie zapędy moje?
LEANDER:Rzecz cała nam znana.
LELJUSZ:
Cóż więc?
LEANDER: Wszystkie te niby-chytrości aspana.
LELJUSZ: To dla mnie po turecku, co mi pan powiada.
LEANDER:
Udawaj nieświadomość, gdy tak ci wypada;
Lecz, proszę, przestań trwożyć się o swoją lubą.
Biorąc mnie za rywala, łudzisz się zbyt grubo;
Cenię piękność, zapewne, ale również sądzę,
Że szkoda płacić sercem, gdzie starczą pieniądze.
LELJUSZ:
Brawo, brawo, Leandrze.
LEANDER:Pusty śmiech mnie bierze!
Możesz jej nieść bez przeszkód swą miłość w ofierze,
Możesz się szczycić wszędzie z nielada zdobyczy.
W istocie, że jej piękność do rzadkich się liczy,
Lecz, w zamian, wszystko inne zbyt jest pospolite.
LELJUSZ:
Przestań, Leandrze, dłużej spotwarzać kobiétę.
Przeciw mnie możesz walczyć, jak ci się podoba,
Lecz świętą niech dla ciebie będzie jej osoba.
Wiedz, że względem niej miałbym się sam za zbrodniarza,
Gdybym słuchał, jak moje bóstwo ktoś obraża,
I, jeśli obie rzeczy mam rzucić na wagę,
Wolę cierpieć twą miłość dla niej, niż zniewagę,
LEANDER:
To, co tutaj twierdziłem, wiem z najlepszej strony.
LELJUSZ:
Ten, kto ci to powiedział, jest łajdak skończony.
To są wierutne kłamstwa, co mi tutaj pleciesz;
Ja znam jej serce.
LEANDER:Wszakże twój Maskaryl przecież
Może coś o tem wiedzieć i powodu niema
Wątpić, gdy on tak twierdzi.
LELJUSZ:On?
LEANDER:On sam.
LELJUSZ:I mniema,
Że podobne oszczerstwo może ujść mu płazem,
I że znowu obróci wszystko w śmiech tym razem!
Załóż się, że odwoła.
LEANDER:Założę się, że nie.
LELJUSZ: Na honor, że ubiję to pieskie nasienie,
Jeśli w oczy powtórzy mi to kłamstwo szpetne.
LEANDER:
Ja zaś ręczę, że oba uszy mu obetnę,
Jeżeli nie potwierdzi tego, co mi gadał.

SCENA CZWARTA.
LELJUSZ, LEANDER, MASKARYL.
LELJUSZ:
A, tuś mi, psie przeklęty! coś ty tu powiadał?
MASKARYL: Hę?
LELJUSZ:Ty języku żmiji, ty nasienie wraże,
Więc ty śmiesz już na Celję rzucać swe potwarze?
Ty śmiesz najrzadsze cnoty plugawić dziewczęce,
Jakie kiedy w złych losów jaśniały udręce?
MASKARYL cicho do Leljusza:
Umyślnie to zełgałem; niech się pan nie złości.
LELJUSZ:
Nie, nie, próżne mrugania, dosyć twej chytrości;
Głuchy jestem i ślepy na wszystkie obrony,
Choćby potwarcą nawet był mój brat rodzony.
Na tę, którą ubóstwiam, rzucić cień obrazy,
Znaczy bólem me serce przeszyć tysiąc razy.
Na nic twe znaki. Powtórz swe słowa bez sromu.
MASKARYL:
Ech, skończmy te brewerje, lub idę do domu.
LELJUSZ:
Nie ujdziesz mi.
MASKARYL: Au!
LELJUSZ:Zaraz mi tu gadaj jasno.
MASKARYL po cichu do Leljusza:
Ależ zrozum pan wreszcie swoją głową ciasną...
LELJUSZ:
Spiesz się; coś tu nabreszył? już mej cierpliwości...
MASKARYL j. w.:
Mówiłem co mówiłem; niech się pan nie złości.
LELJUSZ dobywając szpady:
Ha! zaraz mi tu, bratku, zaśpiewasz inaczej!
LEANDER wstrzymując go:
Proszę, niech pan hamować się tu nieco raczy.
MASKARYL na stronie:
Niech kto powie, czy nie jest to warjat prawdziwy?
LELJUSZ:
Pozwól mi, bym nasycił gniew mój sprawiedliwy.
LEANDER:
Bić go tu, w moich oczach, to znów inna sprawa.
LELJUSZ:
Jakto! więc moich ludzi karać nie mam prawa?
LEANDER:
Co znaczy: twoich ludzi?
MASKARYL na stronie: Masz! wszystko odkryje!
LELJUSZ:
Choćbym tu do wieczora chciał mu sypać kije,
Wszak to mój człowiek.
LEANDER:Teraz jest w mojej usłudze.
LELJUSZ:
W pańskiej? w istocie, pojąć daremnie się trudzę,
Jakiem prawem...
MASKARYL pocichu do Leljusza:
Ostrożnie.
LELJUSZ:Cóż za baśnie nowe?
MASKARYL na stronie:
Ha! kat przeklęty! niszczy mą całą budowę.
Na nic me znaki, prośby, nic go nie powstrzyma!
LELJUSZ:
Ty śnisz chyba, Leandrze, wątpliwości niema.
On nie jest mym służącym?
LEANDER:Z surową przyganą,
Czyliś go nie wypędził od siebie dziś rano?
LELJUSZ:
Nie wiem, co to ma znaczyć.
LEANDER:I, w swej srogiej złości,
Czyliś mu przytem laską nie naruszył kości?
LELJUSZ:
Ja, jego bić, wypędzać? Przez Boga na niebie,
Ty chyba kpisz, Leandrze, albo też on z ciebie.
MASKARYL na stronie:
Dokończ już, dokończ, kacie, już wszystko stracone.
LEANDER do Maskaryla:
Więc te kije w twej głowie były urojone?
MASKARYL:
On sam nie wie co gada; pamięć jego...
LEANDER:Nie, nie;
Teraz dopiero jasno pojmuję znaczenie
Sztuczek, w które omotać chciałeś mnie wykrętnie.
Lecz za twą pomysłowość wybaczam ci chętnie.
Wystarczy mi, że pan twój sam zdradził najjaśniej,
Jaki cel jest sprężyną wszystkich twoich baśni,
I że, dawszy się ująć w te sidła jak dziecko,
Tak tanio-m chytrość twoją opłacił zdradziecką.
Już wiem, czego się lękać mam, i z której strony.
Bywaj mi zdrów, Leljuszu; sługa uniżony.

SCENA PIĄTA.
LELJUSZ, MASKARYL.
MASKARYL:
Odwagi tylko, chłopcze! przy tobie zwycięstwo:
Wydobądź pałasz z pochwy, z serca całe męstwo,
I zagraj Olibrjusza, kata niewiniątek.
LELJUSZ:
Wszak, jeślim dobrze pojął mowy jego wątek,
Oskarżał cię...
MASKARYL: I panu nazbyt było trudno,
Na naszą korzyść zwrócić tę wiarę ułudną,
Przez którą miłość jego zgasła już bez mała?
Masz pan! na co rycerskość twoja się przydała.
Powiernikiem rywala gdy się twego staję,
I on mi w własne ręce dziewczynę wydaje,
Pana z tym głupim listem djabli niosą w gości!
Pragnę z kolei stłumić żar jego miłości,
Jest znowuż mój wartogłów i psuje mi szyki!
Próżno staram się wstrzymać te zgubne wybryki,
Wszystko na nic: on dalej jak głuszec tokuje,
I dopóty nie spocznie, aż wszystko zepsuje.
W istocie, masz pan rację, że takie koncepta
Chyba tylko sam djasek panu w ucho szepta!
Taki okaz doprawdy wart jest, aby przecie
W królewskim pomieszczony został gabinecie.
LELJUSZ:
Nic dziwnego, że niszczę wszystkie twoje plany:
I, póki każdy zamysł nie będzie mi znany,
Może się to przytrafić sto razy.
MASKARYL:Tem gorzej.
LELJUSZ:
Skoro więc na mnie gniew twój tak bardzo się sroży,
Pozwól mi, bym w zamiarach twych miał udział ścisły.
Kryjąc mi tak troskliwie wszystkie swe zamysły,
Sprawiasz właśnie, że zawsze z czemś wpadnę znienacka,
MASKARYL:
Ot, co nas gubi: twoja gorączka junacka!
Toteż, mój dobry panie, zgódź się z rzeczy stanem,
Że zawsze byłeś, jesteś i będziesz baranem.
LELJUSZ: Stało się; wyrzekanie nic tu nie pomoże;
Bądź co bądź, dziś mój rywal szkodzić mi nie może,
I, jeśli spryt twój teraz, jakim nowym zwrotem...
MASKARYL:
Jeśli łaska, przestańmy, proszę, mówić o tem.
Gniewu mego tak łatwo dziś pan nie ukoi:
Zanim zaczniemy gadać, musisz, z łaski swojej,
Pomóc mi w pewnej sprawie: później się zobaczy,
Czy się da znów rzecz tamtą skierować inaczej.
LELJUSZ:
Rozkazuj: wszystkie twoje wypełnię życzenia.
Powiedz, czego ci trzeba: mej krwi, czy ramienia?
MASKARYL:
Na cóż znowu, mój panie, tyle huków, fuków!
Pan widocznie jest jednym z owych szablotłuków,
Co to łatwiej dobywa, istna boska kara,
Szpady z pochewki niźli z kieszeni talara.
LELJUSZ:
Cóż mam więc czynić?
MASKARYL:Nim się cokolwiek rozpocznie,
Trza gniew pańskiego ojca uśmierzyć bezzwłocznie.
LELJUSZ: Wszakże nie ma już żalu.
MASKARYL: Tak: nie ma do pana;
Lecz pomnij, żem to ja go uśmiercił dziś zrana;
To go bardzo dotknęło, bo na takie żarty,
Wogóle każdy staruch bardzo jest zażarty:
Cały się trzęsie, widząc bodaj trumny wieko,
W którem dostrzega przyszłość swoją niedaleką.
Ceni sobie to życie poczciwy ojcaszek,
I w tym przedmiocie żadnych nie dozwala fraszek;
Boi się przepowiedni, i, w swej złości do mnie,
Zataszczyć mnie do turmy poprzysiągł niezłomnie
Lękam się zaś, że, skoro raz zawrę znajomość
Z mieszkaniem, które gratis daje król jegomość,
Opuścić mi je później będzie trudniej nieco.
Oddawna już wyroki jak grad na mnie lecą:
Cnota wszędzie zawistnych znachodzi naokół,
Nie oszczędza jej nawet sądowy protokół!
Trzeba więc ojca zmiękczyć.
LELJUSZ:Słuszna twoja rada,
Ale zato...
MASKARYL: Ach, o tem później się pogada.
Leljusz wychodzi.
No, trzebaż nam odsapnąć po mozołach tylu.
Przestańże się na chwilę dręczyć, Maskarylu,
I rozbijać się na kształt kulawego djabła.
Nagłość niebezpieczeństwa, bądź co bądź, osłabła,
I teraz, byle dobrze upatrzyć godzinę...

SCENA SZOSTA.
ERGAST, MASKARYL.
ERGAST:
Szukam cię, by ci ważną zwiastować nowinę,
W sprawie twojego pana: chciej nadstawić ucha.
MASKARYL:
Cóż zatem? gadaj śmiało.
ERGAST:A nikt tu nie słucha?
MASKARYL:
Nie.
ERGAST: Przyjaźń ma oddawna jest wypróbowana;
Znam twe plany, jak również chęci twego pana,
Przychodzę cię więc przestrzec. Leander zamierzył
Wykraść Celję; ktoś z ludzi mi ten sekret zwierzył.
Wszystko jest już gotowe i, lada godzina,
Zamyśla się w przebraniu wkraść do Tryfaldyna,
Dowiedziawszy się skądsiś, że nieraz w tej porze.
Panienki sobie w maskach przyjmuje nieboże.
MASKARYL:
Brawo! z tryumfem swoim niech zaczeka krzynę:
Potrafię ja mu zdmuchnąć z przed nosa dziewczynę;
Sposób się na panicza obmyśli tak gładki,
Że się ślicznie pochwyci w swoje własne siatki.
Dowie się, że ja w głowie mam mózg a nie sieczkę.
Bywaj; masz u mnie za to dobrą buteleczkę.

SCENA SIÓDMA.
MASKARYL sam:
Teraz trzeba na naszą nakierować stronę
Płomiennego kochanka zamysły szalone;
I, jeśli chytry zamiar szczęśliwie się ziści,
Miniem niebezpieczeństwo, a złowim korzyści.
Gdyby nam się udało tam wtargnąć przebranym,
Leanderby na lodzie osiadł ze swym planem:
My sobie z naszym łupem umkniemy pospołu,
On zaś zapłaci koszta całego mozołu.
Ślady jego zamysłów, nawpół już odkryte,
Przeciwko niemu zrazu zostaną zużyte,
A zaś my, przed wszelakim pościgiem spokojni,
Wyłżemy się ze sprawy jak najbogobojniej.
To się zowie załatwić sprawę bez hałasu,
I kasztany z rąk kotka wyciągnąć zawczasu!
Trzeba się zaraz przebrać i zmówić kompanów.
Nie mam już nadto wiele czasu dla mych planów:
Wiem już gdzie zając siedzi; teraz trud niewielki
Postarać się o ludzi i o przybór wszelki.
Wierzcie mi, że załatwię wszystko jak potrzeba:
Gdy mnie szelmostwa darem obdarzyły nieba,
Uważam za wdzięczności obowiązek święty
Od Boga mi zesłane rozwinąć talenty.

SCENA ÓSMA.
LELJUSZ, ERGAST.
LELJUSZ:
Więc przy pomocy masek chce ją porwać z domu?
ERGAST:
Tak jest. Gdym tę wiadomość dostał pokryjomu,
Od człowieka z orszaku Leandra, bez zwłoki
Do Maskaryla najpierw zwróciłem swe kroki.
On mniema, iż potrafi zapobiec tej chętce
Planem, który w tej chwili ułożył na prędce;
Że zaś i pana tutaj szczęśliwie zdybałem,
Pospieszam go objaśnić o zdarzeniu całem.
LELJUSZ:
Dziękuję ci za pośpiech dla mnie tak usłużny,
I wdzięczność ci serdeczną zawsze będę dłużny.

SCENA DZIEWIĄTA.
LELJUSZ sam:
Już tam pewnie mój hultaj swą sztukę pokaże,
Lecz i ja pragnę wspomóc go w jego zamiarze.
Wszak o mnie idzie: przeto niech nikt nie urąga,
Żem tu sam nieruchomo sterczał nakształt drąga,
Gdy inni się biedzili. Zaskoczę ich z cicha.
Szkoda, żem nie wziął z sobą mej laski, do licha!
Lecz i tak, niech rozpocznie kto dziś ze mną zwadę,
Mam dwa pistoleciki, mam wreszcie i szpadę.
Hej, jest tam kto!

SCENA DZIESIĄTA.
TRYFALDYN w oknie, LELJUSZ.
TRYFALDYN: A co tam? Czego chcecie, panie?
LELJUSZ:
Radzę szczelnie drzwi zamknąć, gdy wieczór nastanie
TRYFALDYN:
Czemu?
LELJUSZ: Osoba pewna stoi ci na zdradzie,
I, w wesołej wtargnąwszy w dom twój maskaradzie.
Pragnie ci porwać Celję.
TRYFALDYN:Celję! czy być może!
LELJUSZ: Mieli się zjawić tutaj właśnie o tej porze.
Zaczekaj, z tego okna wszystko ujrzysz łacno.
A co? mówiłem; widzisz tę kompanję zacną?
Pst! w twoich oczach chcę ich przyjąć jak należy,
Złowim ich, niby małe rybki do węcierzy.
TRYFALDYN:
Mnie chcieli wywieść w pole!
Głupie, śmieszne dudki!

SCENA JEDENASTA.
LELJUSZ, TRYFALDYN, MASKARYL i jego ludzie w maskach.
LELJUSZ:
Gdzie spieszycie, maseczki? mówcie bez ogródki.
Tryfaldynie, otwieraj, masz tu miłych gości.
Do Maskaryla, przebranego za kobietę:
Mój Boże, cóż za piękność, cóż to za śliczności!
Cóż ty tam mruczysz, masiu? powiedz mi, bez sprzeczki,
Czy pozwolisz uchylić nieco swej maseczki?
TRYFALDYN:
Precz, łotry! gdy nie chcecie doświadczyć mej ręki.
Wam zaś, panie, dobranoc i serdeczne dzięki.

SCENA DWUNASTA.
LELJUSZ, MASKARYL.
LELJUSZ:
Jakto! ty, Maskarylu?
MASKARYL:Nie, kto inny, nie ja.
LELJUSZ:
Ha! cóż za niespodzianka! znów prysła nadzieja!
Ale czyż mogłem zgadnąć, powiedz, jeśli łaska,
Że twoją postać kryje ta przeklęta maska!
Jak mogłem się domyślić i przez jakie czary,
Że mą pomocą twoje skrzyżuję zamiary!
Aby gniew mój nasycić w jakimbądź sposobie,
Gotówbym setkę kijów wypalić sam sobie.
MASKARYL:
Bądź zdrów, szczytny umyśle, skarbnico mądrości.
LELJUSZ:
Masz! jeśli mi pomocy odmówisz w swej złości,
Komuż się oddam dzisiaj?
MASKARYL:Wszystkim djabłom z piekła!
LELJUSZ:
Nie, dusza twa nie będzie dla mnie tak zaciekła;
Raz ostatni niech wina będzie darowana!
Jeśli trzeba, bym upadł tutaj na kolana,
Gotów jestem....
MASKARYL: Tarara! Zmykaj stąd dobrodziej,
Bo zdaje mi się mocno, że ktoś tu nadchodzi.

SCENA TRZYNASTA.
LEANDER i jego ludzie w maskach; TRYFALDYN w oknie.
LEANDER:
Pst! pocichu i zgrabnie trzeba nam się sprawić.
TRYFALDYN:
Cóż to! całą noc maski będą się tu bawić!
Panowie! Płochość wasza jest wprost nie do wiary:
Narażać się na wilgoć nocną, na katary!
Któż wykradzenie kiedy tak późno zaczyna?
Dajcie dziś pokój: sama Celja was zaklina:
Leży w łóżku i przyjąć was teraz nie może.
Przykro jej bardzo. Lecz nim, w sposobniejszej porze,
Wdzięczność swą wam wyrazi bardziej godnym znakiem,
Pragnie was dziś uraczyć tym skromnym przysmakiem.
LEANDER:
Pfe! cóż za woń haniebna! Otóż mamy żniwo!
Zdradzono nas; zmykajmy przebrać się co żywo.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.