<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Za Sasów |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1891 |
Druk | Józef Jeżyński |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II |
Indeks stron |
Karol XII stał z częścią wojsk w Heilsbergu, ale obyczajem swym nie chciał zająć ofiarowanych mu w pałacu biskupim apartamentów, wybrał sobie małą oficynę i w niej się po żołniersku rozłożył, chociaż czasu zimy więcej był zajęty układami i dyplomatycznemi czynnościami niż wojskowością. Całe usiłowanie jego zwracało się teraz na zmuszenie Rzeczypospolitej, aby rzuciwszy Augusta, z nim się porozumiała i złożywszy Sasa z tronu, przystąpiła do elekcji nowego króla. Do wielkiego męztwa spartańskich obyczajów prostych i niepospolitych darów umysłu młodego bohatera, łączyły się też przywary, które zwykły towarzyszyć upojeniu zwycięztw nie tylko w młodości, ale i w późniejszym wieku. Karol XII tem więcej podlegał obłędowi tryumfatorów, iż dotąd szczęście ma sprzyjało ślepo i wszystkich nieprzyjaciół swych z kolei potrafił przełamać. Z nich szczególny wstręt miał dla Augusta, a przekonawszy się o charakterze jego, lekkomyślności, przewrotności, zamierzał go nietylko z Polski wygnać, ale w Saksonji nawet ucisnąć tak, aby zmuszonym był się upokorzyć.
Sam on jednak, Karol XII, chociaż zarzucał Augustowi nieposzanowanie praw poprzysiężonych, zdradzenie Polski dla własnego interesu, równie się z Rzeczpospolitą despotycznie i bezwzględnie obchodził. Raz postanowiwszy detronizację Augusta, stał przy niej niewzruszenie. Najmniej może obchodziło go, kim miał zastąpić Sasa. Z książąt obcych żaden w takim składzie okoliczności, gdy koronę trzeba było wziąć z rąk młodego zwycięzcy, nie chciałby się starać o nią. Mimowoli Karol musiał zwrócić oczy na kandydatów Piastów, a najprzód na Sobieskich... chociaż obok nich i Lubomirskiego i innych mu podszeptywano.
Cześć dla Jana III, z którą się król szwedzki ciągle oświadczał, zmuszała do wyboru tego. Miał na myśli Jakóba, na którego cesarz byłby też zmuszony się zgodzić. Wtem zuchwałe na terytorjum obcem pochwycenie Sobieskich i przewiezienie ich do Pleisenburga, zniweczyło te plany. Pozostawał Aleksander, ale na pierwszą wzmiankę, iżby go Karol miał na tronie osadzić, oświadczył jaknajuroczyściej, że nigdy i w żadnym razie nie przyjmie wyboru, który należał starszemu z rodziny, Jakóbowi, a nawet gdy tenby się zrzekł, ów po koronę nie sięgnie.
Wczasie, gdy się to agitowało, Rzeczpospolita na zjeździe w Warszawie, przy tajemnem podżeganiu Prymasa, postanowiła wysłać posła od siebie dla układów z królem szwedzkim. Napróżno od misyi tej się wymawiał młody wojewoda Poznański, samym wiekiem i niedoświadczeniem, zmuszono go przyjąć posłannictwo i wyruszyć do Warmii.
Widzieliśmy już wojewodę Poznańskiego na zjeździe Wielkopolanów. Toż samo umiarkowanie, jakiego tam dał dowody, nakłaniając do przejednania, do porozumienia — wiózł Leszczyński z sobą do Heilsberga. Nie był to może człowiek, jakiego poselstwo to wymagało, zbyt łagodny charakter, ogłada statysty, temperament żołnierskiej buty i energii pozbawiony, chociaż niezłomnej prawości, nie dozwalały się spodziewać, aby Karol XII łatwo się z nim porozumiał.
Wojewoda Poznański, chociaż starał się zawczasu przygotowując do tych układów, zebrać wiadomości o Karolu, wcale go pono inaczej wyobrażał sobie. Pewien blask królewski, majestat jakiś spodziewał się tu znaleźć, i gdy go wprowadzono do oficyny, izby szczupłej i wcale nie urządzonej ani po królewsku, ani po pańsku, gdy obaczył przed sobą młodzieńca spartego na ogromnych rozmiarów mieczu, w prostych pochwach żelaznych, z twarzą energicznych rysów i wejrzeniem przeszywającem, z włosami krótko strzyżonemi, w granatowym z grubego sukna kaftanie, z prostemi miedzianemi guzami, przepasanego skórzanym pasem, w butach zabłoconych do kolan i rękawicach skórzanych do łokci prawie sięgających, z szyją obwiązaną kawałkiem krepy czarnej, zrudziałej od używania. Wojewoda w początku powątpiewał, aby stał przed królem szwedzkim, opowiadano mu wprawdzie, że występować, ubierać się i otaczać zbytkiem nie lubił, ale tu już prostota przechodziła w zaniedbanie, w pogardę wszelkiej formy, mogącej się przyczynić do obudzenia uszanowania.
Karol XII nie dał mu się namyślać długo i wprost od najważniejszych spraw, bez przygotowania rozpoczął rozmowę... Pierwsze wrażenie, jakie postać wojewody zrobiła na królu, nie było stanowczem, zdał mu się zbyt łagodnym, miękkim, i ogładzonym, gdy on w mężach żądał przedewszystkiem męzkiej siły, ale pierwszych słów kilka, z których wiał spokój i energia, wprawdzie nie objawiająca się po żołniersku, ale z wielką mocą przekonań, zmieniły to usposobienie. Głos i postawa przemówiły do niego sympatycznie.
Wojewoda począł od skreślenia stanu stosunków na północy i nie mógł, mówiąc o królu Auguście, pominąć osoby jego, czynności i ludzi, którzy bliżej niego stali. Nie pobłażając wcale królowi, wojewoda wyrażał się o nim z takiem umiarkowaniem i powściągliwością, z jakiemi należało względem panującego dotąd oświadczyć się — senatorowi i urzędnikowi.
Karol zmarszczył się trochę...
— Spodziewam się, że wy panie wojewodo — rzekł — przynosicie mi to, czego od Rzeczpospolitej żądałem. Potrzebuję wiedzieć kto z was ze mną, a kto przeciwko mnie...? Ja go na tronie polskim cierpieć nie mogę, a kto ze mną jest, powinien mi być w tem pomocą.
Leszczyński zawahał się z odpowiedzią nieco...
N. Panie — odparł ze spokojem zupełnym — jeżeli to w oczach Waszej Królewskiej Mości ma być występkiem, żeśmy w nieszczęśliwych tych zakłóconych czasach, starali się obranemu i ukoronowanemu przez nas panu posiłkować dla uspokojenia i zgody, to mało kto z nas niewinnym się okaże, a ten, który stoi przed Waszą kr. Mością także nie okaże się czystym.
Jakiekolwiek są względem nas winy króla Augusta, które nieznajomości praw naszych w części przypisać potrzeba — bardzobyśmy się okazali lekkomyślnymi, gdybyśmy nie proponując porozumienia z tronu go zrzucali.
— Jakto? — żywo przerwał Szwed, zwracając się bliżej do Wojewody — jakto? przybyliście więc do mnie z tem, aby się starać utrzymać go na tronie?
Leszczyński zaczepką tą dosyć szorstką bynajmniej się zmięszać nie dał.
— Najjaśniejszy panie — odezwał się — nie jesteśmy ślepi, widzimy, że August postąpił sobie względem W. K. Mości nie jak sprawiedliwość i szlachetność rozkazywała; znamy co zawinił on przeciwko Rzeczpospolitej, nie możemy mu przebaczyć krzywdy i gwałtu dokonanego na synach króla Jana, ale pomimo to wszystko, widzimy w nim też przymioty tronu godne... a godnem by było W. Królewska Mość i rycerskiego charakteru jego, gdybyś po tylu i tak stanowczych zwycięztwach, po takiem upokorzeniu nieprzyjaciela, wspaniałomyślnie mu przebaczył.
Szwed długo patrzył mu w oczy, jakby chciał przez nie zajrzeć do duszy.
— Pięknem to jest, że bronicie człowieka, który nie zasłużył na pobłażanie, że stoicie przy świętości przysiąg — odezwał się — ale ja niemam powodów przebaczenia człowiekowi, który jest moim wrogiem i używa wszystkich godziwych i niegodziwych środków, aby mnie zgubił. Dla niego nic świętem nie jest, zmienił wiarę dla korony, żyje jak rozpasane zwierzę, wszystkich gotów poświęcić dla siebie... Wiecie z czem przysyłał do mnie tę hrabinę i swojego ministra? oto, ofiarował mi przymierze za rozszarpanie waszej Rzeczpospolitej. Ale ja ją ratować, nie gubić przybyłem. Sądzicie, że z Carem Piotrem przymierze zawarł przeciwko mnie? wymierzone ono zarówno przeciw wam. Zapłacicie za nie Ukrainą, a może i więcej czemś jeszcze. Nie czas już unosić się szlachetnością, winy przebaczać i puszczać w niepamięć zdradę, idzie o zagrożony byt wasz własny. Co do mnie — dokończył szwed, stojąc naprzeciw wojewody, sparty na swym ogromnym mieczu jak miał zwyczaj — co do mnie — ja nie ustąpię, aż zgniotę tego nikczemnika. Polska musi mieć króla, któryby był godzien rządzić narodem rycerskim i tak nieopatrznym jak wy jesteście. W rękach Augusta zguba wasza nieuchronna.
Leszczyński milczał. Zmiarkował wreszcie Karol, że choćby podzielał jego przekonania, nie zechce wystąpić jako oskarżyciel przeciw Augustowi. Bronić go zaś było w istocie tak trudno, iż wojewoda, łagodził tylko i uśmierzał gniew Karola.
Rozmowa z tej treści głównej, przeszła na potoczniejsze sprawy... Karol okazał się doskonale obeznanym nietylko z ogólnem kraju położeniem, ale i z ludźmi, którzy największy nań wpływ wywierali.
Sądy jego były cierpkie i surowe.
Zatruto ostatnie dni bohatera, którego ja jestem wielbicielem, rodzinie jego odmówiliście tronu.
— N. Panie — przerwał wojewoda — wina może w tem nienasza, ale nic niema boleśniejszego nad rolę oskarżyciela, ja nim być nie chcę... Bóg dopuszcza wiele złego dla nauki naszej.
— Tak — uśmiechnął się pogardliwie Szwed — dopuścił wam wybrać Sasa, aby pokazać, że istota podobna może egzystować... Namyślcie się panie wojewodo, przyjmijcie moje warunki, których najpierwszym jest, że Augusta z tronu złożycie... a mnie wypuśćcie ztąd, abym poszedł do Saksonii wybrać co mi się należy od tego, który mnie tu wprowadził. Skarżycie się na wojska moje? jestem zmuszony was objadać, ale wszystkich tych ofiar nie powinniście żałować, jeśli z was plamę tę i brud zmyję.
Przerywana po kilkakroć raportami wojskowemi rozmowa, chociaż Leszczyński pragnął ustąpić, aby nie być królowi zawadą w jego codziennych zajęciach, przedłużyła się nad miarę. Karol odwoływał ciągle odchodzącego, badał go i zdawał się pociąg jakiś mieć ku niemu, chociaż między szwedzkim, dziko wyglądającym żołnierzem, z mieczem w dłoni, który przypominał katowski, a pięknym i łagodnym, arystokratycznej powierzchowności młodym wojewodą, najmniejszego charakterów powinowactwa nie można się było dopatrzeć... Z widoczną przyjemnością słuchał Karol otwarcie i bez pochlebstwa dlań wygłaszanych przekonań jego, wywołując polemikę, która więcej go pozyskiwała niż zrażała.
Naostatek nadejście Pipera z pilnemi depeszami, dało wojewodzie znak ustąpienia, a Karol XII, chwytając za rękę swego ministra, zawołał z wybuchem jakiejś dziwnej radości:
— Ten będzie mi przyjacielem wiernym do zgonu!
Piper się musiał uśmiechnąć i ośmielił się szepnąć.
— N. Panie, po kilku kwadransach znajomości trudno wróżyć o przyszłości.
— Ja to czuję! przeczucie mnie nie myli!
Potwierdził król i zwrócił do naglących spraw powszednich. Wojewodzie polecono pozostać, układy wcale się jeszcze nie rozpoczęły. Szwed się oświadczając z wielką przyjaźnią dla Rzeczypospolitej, wymagał od niej zbyt wiele a przedewszystkiem powtarzał jedno:
— Detronizacya.
Była ona w Polsce bezprzykładną — oponował wojewoda.
— Panujący też taki, jak August — wołał Karol — któryby krajem, co go adoptował, frymarczył, bezprzykładnym jest u was i w dziejach... Nim włożył koronę, już się nią dzielił z Carem i Brandeburczykiem...
Nie były to czcze słowa, Karol składał listy i noty, które wzięto z Vitzhumem.
Zażartość przeciwko Augustowi rozpłomieniało nieustanne posługiwanie się jego Patkulem, którego Szwed nienawidził, jako najzawziętszego ze swych wrogów.
Wieczorem wezwany pilno przez Karola książe Aleksander Sobieski nadbiegł do Heilsberga. O tem przybyciu jego spodziewanem, Szwed nie wspomniał wojewodzie. Nie czekając jutra Leszczyński pobiegł do młodego księcia.
Znalazł go zaniepokojonym wielce nagłym tym rozkazem, któremu uledz musiał.
Najmłodszy ten z braci, najmniej z nich miał powołania do korony i walki, jaką o nią stoczyć było potrzeba. Stały mu jeszcze w pamięci rozterki Jakóba z matką, popierającą Konstantego, zgorszenie jakie one wywołały. Aleksander przerażony, samą myśl dobijania się po ojcu korony ciernistej, odpychał.
Zobaczywszy Leszczyńskiego, podbiegł ku niemu z niekłamaną na twarzy radością.
— Wojewodo? — zawołał — nie wiesz jak tu dla mnie jesteś pożądanym. Nie znam Karola XII, nie wiem czego chcieć może odemnie, obawiam się go. Bracia moi już są w drapieżnych szponach Augusta, ja się do nich dostać nie chcę. Nie pragnę, nie dobijam się niczego oprócz spokoju. Dla czego Karol mnie tu sprowadził tak pilno?
— Nie wiem — odparł Leszczyński — ja także dziś widziałem go po raz pierwszy, nie wynurzał się przedemną. Lecz, jeśli mi wolno wnioski wyciągać z tego o czem rozprawiał ze mną, sądzę, że wam niechybnie koronę ofiarowywać będzie. Augusta zostawić na tronie!! Ani chce przypuścić, aby się on na nim utrzymał. To pierwszy warunek przyjacielskich stosunków z Rzeczpospolitą.
Zmarszczył się ks. Aleksander.
— Niech w jego miejsce postawi kogo chce kandydatem — rzekł — ja nim nie będę. Ubiedz Jakóba w chwili, gdy jest uwięzionym, byłoby niepoczciwą zdradą, której obcemu nie godziłoby się dopuścić, cóż dopiero bratu!! Nigdy w świecie, żadna siła mnie do tego skłonić nie może!!
Pochwycił się oburącz za głowę młody książe i rzucił ku wojewodzie, wołając:
— Ratuj mnie! posiłkuj! przekonaj go, że dopuścić się tego z mej strony, byłoby pamięci ojca, dobremu imieniowi rodziny, mojemu sumieniowi i poczciwości zadać cios niepowetowany. Dość już nas niezgoda sponiewierała! ja jej pomnażać nie będę.
Milczał wojewoda, przybyły rozwodził się długo i namiętnie... Rozeszli się późno w noc... Nazajutrz do dnia wołano Leszczyńskiego do króla.
Czekał na niego ze swym mieczem ogromnym, ubrany jak wczoraj, a na ciężkich butach widać było, że ich nawet na noc nie zrzucał.
Z gwałtownością wielką, nie dając przyjść do słowa wojewodzie, despotycznie polecił mu, aby szedł Aleksandra zawczasu przygotować, iż musi przyjąć koronę...
— N. Panie — odparł wojewoda — widziałem go wczoraj, nie wie on i nie przypuszcza, aby go spotkać miało podobne życzenie W. K. Mości, ale z tego, co mi mówił, widzę, iż nigdy nie marzył o koronie, a jedynym pragnieniem jego jest usunięcie się gdzieś, bodaj za granicę, aby tam spokojne, prywatne prowadzić życie. Nie czuje się powołanym do większych zadań i przeznaczeń.
Karol XII potrząsnął głową.
— Nie zmienia to mojej woli — rzekł — będę nalegał, a was proszę, panie wojewodo, abyście mi w pomoc przyszli.
— N. Panie — łagodnie począł i spokojnie Leszczyński — proszę mi przebaczyć, ale, pomimo żywej chęci usłużenia w tem W. K. Mości, moim obowiązkiem jest przedewszystkiem usłużyć ojczyźnie. Ks. Aleksandra mógłbym skłaniać do przyjęcia ciężaru korony, gdybym go znajdował takim, jakiego my dziś na króla potrzebujemy!
Szwed gwałtownie się poruszył.
— A jakiegoż wam monarchy potrzeba! — zapytał zdumiony.
— Położenie nasze wymaga męża z doświadczeniem, z energiją — począł Leszczyński — z poszanowaniem dla praw, a zarazem pojęciem jasnem tego, co w nich odmienić potrzeba dla zbawienia kraju. Ks. Aleksander na to wszystko za młodym jest... zbyt nieprzygotowanym. Przyjąć po prostu rządy gotowe, któreby jak dobrze urządzona machina, pod okiem nadzorcy dalej się obracała... niczem byłoby. Nam więcej dziś potrzeba, u nas wszystko w ruinach, jedno naprawiać, drugie należy stwarzać. Od czasu pierwszych elekcij władza monarchów słabła, dziś ona jest tylko pozorną... Wybory królów zakrzewiły przedajność i zepsucie, zbytki i rozwiązłość, rycerstwo stare nasze nadwyrężyły... Husarze nasi skrzydła sobie przyprawują na popis, ale duch ich nad ziemię nie ulatuje jak niegdyś, gdy skrzydeł na barkach nie mieliśmy, ale w duszy iskrę ducha Bożego.
Westchnął Leszczyński.
— A wielkie dziś jest zadanie tego, co nam będzie panować — dodał. — Jakiego sumienia potrzeba mu, aby naprawiając nie wywracał, a władzę odzyskując, nie uczynił ją despotyczną. Tylko szlachetny, wielkiego, a świetnego ducha mąż, może bez trwogi skroń swą dać do tego męczeństwa namaścić, bo królowanie u nas nie czem innem jest, ino męczeństwem. Na potwarze, nienawiści, rokosze, na pracę i czuwanie dniem i nocą musi być zbrojnym...
Rycerzem być u nas nieochybnie mu potrzeba, bo wojny stoją dokoła, ale zarazem statystą i politykiem, a nad wszystko mężem wielkiego sumienia i ofiarności bez granic.
Mówiąc to, mimowoli rozgrzewał się i zapominał wojewoda przed kim to wygłaszał, kto przed nim stał i słuchał z zachwytem i podziwieniem, malującym się na twarzy, która pod wrażeniem słów tych wypiękniała i wyraz dziki traciła.
Leszczyński się wkońcu opamiętał i zamilkł, a Karol XII zdawał się chcieć słuchać go jeszcze i nie odpowiadał ani słowa. Zabrał więc głos wojewoda, postrzegłszy się, że kreśląc ten ideał monarchy, zbyt może księcia Aleksandra nim odpychał.
— Nie ujmuję ja — rzekł — potomkowi bohatera naszego. Życie może z niego wyrobić niepospolitego męża, ale nam gotowego potrzeba, bo chwili nie mamy do stracenia. Kraj wojną domową szpetnie rozdarty i zakrwawiony, prywata go trawi i rdzą okrywa, wojsko nie bić się, ale związki, koła i rokosze chce tworzyć, na każdym kroku naprawa potrzebna, od elekcji poczynając do sejmów i prawodawstwa, od opieki nad stanem włościan i rzemieślników, aż do senatorskich rad i przybocznych króla współpracowników.
Karol XII, który o swej nienawiści ku Augustowi i środkach zaspokojenia jej, rozprawiać się z Leszczyńskim był przygotowanym, tak daleko zbity został z drogi, iż po chwili sam dał znak pożegnania wojewodzie, zamawiając go na konferencję, gdy się z księciem Aleksandrem rozmówi na cztery oczy.
Cały ten dzień był poświęcony na próżnym a namiętnym rozprawom. Jeden Leszczyński całą swą zimną krew umiał utrzymać i sposób, w jaki wystąpienia gwałtowne młodego Szweda hamował i ostudzał, wpłynął na możliwość porozumienia, które zrazu zdawało się niepodobnem do osiągnięcia. W jednem tylko Karol ustąpić nie chciał, stojąc uparcie... za warunek pierwszy, jedyny, główny stawiając... złożenie z tronu Augusta.
Wojewoda kwestję tę, nie uznając się do rozwiązania jej kompetentnym, pomijał i pozostawiał nietkniętą.
Książe Aleksander stanowczo odmawiając korony, pilno poruczył los brata królowi szwedzkiemu.
— Zarzuty, jakie im czyni August — mówił — są czystą potwarzą i zmyśleniem. Nigdy Jakób ani Konstanty nie godzili na życie króla, ani o tem pomyśleć mogli, nigdy żaden spowiednik Jakóba nie obwiniał go o to. Wszyscyśmy się wyrzekli starania o koronę, poprzysiągłszy Augustowi. Przyjmowaliśmy go w Wilanowie, gotowiśmy służyć mu wiernie.
Sam sposób, w jaki moich braci w kraju obcym pochwycono, oburzającym jest i woła o pomstę. Uwłacza Cesarzowi takie gwałcenie terytorjum jego prawom Rzeczpospolitej, rzucanie się na rycerskiego stanu osoby, na dzieci króla, bez sądu, bez dowodów jakiejkolwiek winy.
Leszczyński popierał to, a Karol słuchając, tarł swe krótko ostrzyżone włosy i mruczał.
— Zapłacić za to powinien, składając koronę, której nigdy nie godziło mu się wkładać na skronie.
Niecierpliwy Szwed rozprawiwszy się naprzód z ks. Aleksandrem, który stanowczo koronę ofiarowaną odrzucił, cały już potem oddał się Leszczyńskiemu. Ci, co znali młodego pana, tak nadzwyczajną tą przyjaźnią dla mało znanego jeszcze polaka zdumieni byli, iż zrozumieć jej i wytłumaczyć sobie nie umieli.
Widzieli go zawsze dotąd zimnym i nie skłonnym do oddawania się z zaufaniem, a raczej podejrzliwym, niż wylanym... dla Leszczyńskiego zaś od pierwszego z nim spotkania, o którem Piperowi z takiem dziwnem proroctwem przyszłości się odkrył, Karol okazywał stałą, rosnącą coraz sympatją. Pomimo pełnego poszanowania, ale zarazem ostrożności obejścia się Wojewody, Szwed stawał się z nim coraz poufalszym.
Szwedzi zdumieni, zrozumieć nie mogli czem Wojewoda mógł go tak sobie pozyskać. Pod pozorem narad o porozumienie się i przymierze z Rzecząpospolitą, nie dawał Karol prawie odstąpić na chwilę Leszczyńskiemu, trzymał go całemi godzinami u siebie, częściej mówiąc o rzeczach, wcale do zakładów nie należących, niż o ciężkich warunkach, jakich obie się strony domagały od siebie.
Zawarowawszy detronizacją, bo o pozostawieniu Augusta na tronie polskim mówić nie dozwalał, Karol następnie zgodził się naprzód na przebaczenie i zapomnienie winy tym wszystkim, którzy Saskiego kurfirsta popierali, przystał na to, iż ziem i prowincji żadnych odrywać nie chce i nie będzie, zrzekł się nawet wszelkiej indemnizacyi za koszta wojenne...
Co więcej, ofiarował od siebie pół miljona talarów na opłatę zaległości wojsku koronnemu, jak tylko król nowy będzie obranym i ukoronowanym; obiecywał wojska swe wycofać z Polski i oddać wszystkich jeńców wojennych bez okupu. Naostatek, przeciwko Carowi Piotrowi przyrzekał posiłkować Polsce, nie roszcząc żadnych pretensyi do zawojowanych krajów.
Wszystkie te tak świetne warunki, o które dobijać się Leszczyński znajdował zadaniem tak trudnem, Karol prawie bez oporu przyjmował i przyzwalał na nie.
Piper ruszał ramionami, przyznając, że młodego pana swego nigdy nie widział tak nadzwyczaj powolnym i łagodnym.
Wspomnienie tylko o Auguście roznamiętniało go i oburzało.
— Nie spocznę — powtarzał Wojewodzie — dopóki go do Saksonii nie zapędzę i tam dopiero rachunek mój z nim rozpocznę. Ma tyle na kochanki, fajerwerki, komedye i bale a maskarady, że mnie też powinien dług zapłacić.
Polska Bogu dziękować ma, że mnie na obronę jej sprowadził, z Carem Piotrem i Brandeburgiem byliby ją tak rozdzielili i pochłonęli, iż śladu po niej nie zostałoby wkrótce.
Układy te w Heilsbergu, przy których w ciągu całego pobytu Leszczyńskiego nie było ani jednego występu, balu, zabawy, zebrania ani uczty, poszły nadzwyczaj szybko. Szwed więcej nawet rozprawiał z Leszczyńskim wogóle o rzeczach panowania, władzy, rycerstwa, stosunkach społecznych, niż o sprawach bieżących, a że Wojewoda miał zawsze pochop wielki do rozważania wszystkiego tego, co się na świecie działo, niekiedy do późna w noc zagadywali się we dwu i rozchodzili — Leszczyński z uwielbieniem coraz większem dla młodego bohatera, Karol XII z coraz gorętszą miłością dla Wojewody.
Piperowi przyznał się król przed odjazdem Leszczyńskiego, iż w Polsce nikogo jeszcze nie znalazł, coby mu jak ten przypadł do serca...
Można już było przewidzieć może naówczas, że poszukując kandydata na tron, Karol XII tego ulubieńca swego wskaże; słowem jednak najmniejszem, ani żadną się alluzyą nie zdradził.
Gdy się to działo w obozie Szweda, czasowo przebywająca we Wrocławiu piękna Urszula, która nie umiała jeszcze powiedzieć sobie, co jej począć wypadało, wahała się, czy powrócić na cichy, zrezygnowany pobyt do Drezna, czy wrócić do Polski i z Towiańskimi zapisać się do dworu Prymasa, czy szukać królowi zastępcy — kochanka a raczej męża...
Tu potwierdziła się wiadomość o uwięzieniu królewiczów Sobieskich i głucha pogłoska, że Karol XII myśli Aleksandra prowadzić na tron polski.
Ciągle przemyślając o sobie, niepokojąc się, szukając jakiegoś wyjścia z tego położenia, które jej się wydawało nie do zniesienia, piękna Urszula nie wiedzieć jak do tego przyszła, że zamyśliła do prawie sobie nieznajomego ks. Aleksandra — napisać.
Szło jej w istocie o to tylko, aby go pod jakimkolwiek pozorem zwabić do siebie. Stojąc przed zwierciadłem i przypatrując się nieco zmęczonej i przywiędłej twarzyczce, Urszula ciągle sobie powtarzała:
— Niepodobna, abym ja, gdy zechcę, głowy mu nie zawróciła! niepodobna!! niepodobna...
Pomimo całej swej przebiegłości i rozumu, ks. Cieszyńska niekiedy niemal dziecinną wydawała się starej Grądzkiej...
Przejrzawszy się w zwierciadle, wołała jej do siebie.
— Elżuniu! Elżusiu, chodź no tu... a prędko... mów mi taką szczerą prawdę, jak na spowiedzi. Jak ci się zdaje, mogę ja jeszcze bałamucić i rozkochać... August mnie nauczył wątpić o sobie! Marszczek... niema... Patrz-no! tu, około oczów, ale to nie są zmarszczki, to ze zmęczenia i od płaczu...
Grądzka patrzyła, słuchała, ruszała ramionami i kończyła na strofowaniu.
— Co to w twej główce się plącze! Ty jeszcze wyglądasz tak, jakbyś dwudziestu lat nie miała! ale płakać nie trzeba nigdy. Naprzód, że nikt łez twych nie wart, powtóre że łzy nikogo, oprócz mazgajów, nie pociągają, a naostatek, że nie masz czego płakać... Mój Boże! taka księżna Cieszyńska, pani na Hoy... Hoy... werda... jak się ono tam nazywa!! a klejnoty, a rozum, a te oczki...
Urszula rzuciła się na jej szyję.
— Ja bo tak nie mogę pozostać wdową słomianą — mówiła — trzeba się na królu pomścić... no — i o przyszłości myśleć...
A! a! żebyś ty wiedziała jakie ja mam projekta... jak one sięgają daleko...
Augusta... Pan Bóg skarze za mnie, zobaczysz (i pochyliła się jej do ucha) oni go zrzucą z tronu — no! już ja wiem! książe Prymas go nienawidzi...
A kogo potem na tron?
Tu położyła palec na ustach i niedokończywszy, śmiać się i trzepotać zaczęła.
— Nie wiesz, gdzie się ten przeklęty Witke podział? Czemu on się do mnie nie zgłasza?
— Ale on tu wczoraj był — przerwała Grądzka — miał pono jechać do Drezna, ja samam go odprawiła, że tu robić niema co!
— A ty! nieznośna! stara...
Uderzyła się w czoło.
— Gdzież u ciebie pomiarkowanie? Właśnie on teraz mi najpotrzebniejszy... poślij mi natychmiast, dam dziesięć talarów, kto mi go przyprowadzi...
Piękna Urszula nie miała spoczynku, nie chciała jeść, nie przysiadła, porozsyłała wszystkich masztalerzy i służbę, dworzan, aby jej Witkego szukali i przyprowadzili.
Musiano go już na drodze do Drezna łapać, zawrócić i na drugi dzień dopiero, Grądzka w tryumfie wprowadziła chmurnego niemca do swej pani.
Urszula o mało i jemu się na szyję nie rzuciła, zarzucając go pytaniami.
Witke, który miał na sercu jak kamień leżące wspomnienie Henrjetki, począł naprzód od wyrzekań przeciw królowi i Constantiniemu.
Księżnę los dziewczęcia nie obchodził bynajmniej... nie oburzyło ją to — a ledwie nie wydawało się śmiesznem, iż Witke tak ubolewał nad nią.
— Otóż to jego kochanie! — zawołała — rozpadał się dla tej Hoymowej...
Splunęła z pogardą. Witke, którego rana się jątrzyła, nieopatrznie począł się przeciwko królowi odgrażać.
— Ten człowiek dla siebie gotów wszystkich dać choćby na miecz katowski — wołał — ale nie może być, aby Bóg nie pomścił na nim tylu łez, tylu ofiar... Mnoży sobie nieprzyjaciół w Polsce, Saksonja, jak ze skóry odarta, ledwie dysze... ale Bóg Szweda na niego posłał i ten go zgniecie...
Ks. Cieszyńska słuchała... Witkemu się wyrwało:
— Teraz jam gotów przeciwko temu tyranowi sam pierwszy dopomagać... niech ginie...
Roztargniona słuchała Urszula, jej w istocie więcej szło o to, aby siebie ocalić, niż jego gubić... Dla zjednania Witkego, zaczęła od gorącego przekonywania go, że się pragnie mścić na królu, żądając, aby on jej do tego, nie pytając o nic, dopomagał. Niemiec był tak zniechęcony do wszystkiego, pragnął spoczynku i zapomnienia popełnionych omyłek, których się wstydził, iż najmniejszej do żywszego zajęcia się czemkolwiek nie miał ochoty. Jednakże gorączka księżnej nieco i jego rozbudziła.
— Mnie się potrzeba koniecznie widzieć z ks. Aleksandrem Sobieskim — szepnęła Witkemu — trzeba, żeby mu list odemnie oddał ktoś zaufany... rozumiesz?
P. Zacharyasz nie wiedział nawet gdzie miał Sobieskiego szukać, ale księżna go zakrzyczała, że o to rozumnemu człowiekowi najłatwiej się było nawet w samym Wrocławiu dowiedzieć...
Rad nie rad dał się ująć Witke.
— Bylem go tu miała... dzień, dwa dni — mówiła sobie księżna — głowę mu zawrócić muszę...
W nadziei, że go ściągnie, poczęła się przygotowywać...
A że tych zastawionych sideł na Sobieskiego nie dosyć jej było, innego posłańca wyprawiła do Prymasa, do Towiańskiej, ofiarując się im w pomoc i z ważnemi wiadomościami.
Tych wiadomości wcale nie miała piękna Urszula, lecz pod pozorom jakimś chciała się wcisnąć znowu w intrygi przeciwko królowi, może z myślą, że Augusta w porę rozbrajając niemi, znowu go sobie zjedna. Gniewała się, płakała, marzyła...
Los Aurory — upokarzał ją...
Jakkolwiek przyszłość chmurna i czarna się jej przedstawiała, nie chciała, aby ludzie dostrzegli w trybie jej życia zmianę najmniejszą, dowodzącą zubożenia, troski o jutro... Nie odprawiła ani jednego z dworzan, nie zmniejszyła liczby powozów i koni, zapraszała i ugoszczała z dawną wystawą i przepychem... nie przestawała być księżną Cieszyńską.
August zająwszy się Hoymową, ani się czuł w obowiązku pożegnać z nią, tłumaczyć i choć pozornie starać zatrzeć winę, wprost zamilkł, zerwał stosunki, nie mówił o niej, nie pytał o nią, a gdy go kto zagadnął, zbywał milczeniem.
Powinna się była mieć za szczęśliwą jeszcze, iż jej nie prześladował. Ona też, czego się król w początkach lękał, nie napadała go listami, nie goniła za nim, nie żaliła się jawnie... Co do rodziny, o tę był spokojnym król, iż się nie upomni Urszuli.
We Wrocławiu szlachty i panów polskich trafiało się dosyć wielu, a że dom księżnej był gościnny i otwarty, a kuchnia wykwintna i wina dobre, zbierało się tu zawsze kółko liczne, mężczyzn szczególniej.
Szli ci w największej liczbie, co króla nie lubili i do roboty przeciwko niemu byli gotowi.
Księżna otwarcie przeciwko Augustowi nie występowała, milczała, dumną minę przybierając, ale nikomu nie przeszkadzała ciskać błotem i kamieniami.
Z dziesięć dni upłynęło, od wyjazdu Witkego, gdy zrana wpadła zdyszana Grądzka, zaperzona i wzruszona, oznajmując po cichu, że książe Aleksander przybył incognito, nie chciał aby o nim wiedziano, ale żądał godziny do rozmowy.
Księżna posłała zaufanego dworzanina z zaproszeniem na obiad, na którym nikt więcej być nie miał oprócz ich dwojga.
W domu nastał sądny dzień! Trzeba się było ubrać tak, aby być zachwycającą, piękną, a dystyngowaną, aby popisać z przepychem i smakiem.
Siadała i zrywała się od tualety, biegała, przeklinała, płakała, obiecywała góry złote, rozpaczała, śmiała się, ubierała siebie, pokoje, służbę, a naostatku i obiad musiała uczynić biesiadą jakąś bajeczną.
W domach pańskich już wówczas do nader wykwintnego stołu przywiązywano wielką wagę, dobry kucharz był cechą domu arystokratycznego... Po wsiach jeszcze zajadano bigosy, rozkoszowano się flakami i zaspakajano sztukamięsą z chrzanem. Po pałacach i zamkach kucharze cudzoziemcy, osobni pasztetnicy i cukiernicy nie byli osobliwością.
Ks. Aleksander, jak wszyscy Sobiescy, był po francuzku wychowany, wykarmiony i gębę miał popsutą. Jeden Jakób niegdyś pod Wiedeń idąc z królem, skosztował sucharów i zatęchłej wody, ulubieńcy królowej, popsuci byli, jak synowie królewscy.
Zaledwie na kwandrans przed przybyciem księcia Aleksandra, cała w płomieniach ze zmęczenia wyszła do salonu piękna Urszula, ustrojona z wielkim i wytwornym smakiem.
Suknia mieniona ze srebrem, cała koronkami obszywana, włosy cudownie ufryzowane do twarzyczki, na rączkach brylanty ogromne, na szyi rzeka dyamentów, we włosach djadem.. ale przedewszystkiem w niej całej ogień i życie, coś tajemniczo nęcącego, mgłą melancholii osłoniona, swawola dziecinna.
W towarzystwie Augusta stała się mistrzynią tego kunsztu zalotów, którego on mógł być nauczycielem. Książe Aleksander, młody, piękny, więcej daleko francuz niż polak, bo w nim krwi starej szlacheckiej dopytać było trudno, nieco sztywny, trochę zimny, ale wielce pańskiego tonu — gdyby nie był ani królewiczem, ani Sobieskim, niewiastę taką, jak Cieszyńska księżna musiałby był zająć sobą, zachwycić. On też nudził się. Smutny był, potrzebował rozrywki — i gdy się zbliżyli do siebie, oboje byli niezmiernie z tego szczęśliwi.
Książe ani mógł przypuścić, aby dawna ulubienica Augusta na niego zastawiła sidła, ale rozumiał to, iż jej jako mściciel mógł być potrzebnym... Ona? nie wątpiła o niczem. „Przybył, widział,” widział ją, a ona musiała zwyciężyć.
Sidła były umiejętnie i szczęśliwie zastawione... Przyznała się, że teraz, jeszcze nic powiedzieć nie może, ale potrzebowała zakląć, przestrzedz, aby był ostrożnym. Miała mu potem wkrótce odkryć wszystko. Ubolewała nad losem Jakóba i Konstantego, z tego co słyszała w Saksonii, tworząc opisy okropnych więzień Pleissenburga i Königsteinu, chwytała za ręce Aleksandra, błagając go, aby się nie narażał i do Polski nie wracał... i t. d.
W tem wszystkiem nie było związku, ale któż od pięknej takiej zalotnicy wymaga innej logiki, nad tę, jakie mieć powinny stopniowe wejrzenia, zniżanie i podwyższanie głosu, odcienia uśmiechu czepianego do rozmowy, jak koronki do sukienki.
Książe Aleksander uwierzył w jej troskliwość o siebie, a więcej jeszcze w nienawiść i chęć pomszczenia się na przeniewiercy... rozmowa zawiązała się żywo, jak gra w rakiety... i ani się spostrzegł książę, gdy go poprowadziła do stołu.
Stół na dwie osoby, ustrojony był jak ołtarz, kredens od podłogi do stropu, okrywały ciężkie, przepyszne srebra. Podawano na złoconych talerzach (vaisselle plate) a kucharz był ten sam, co dla Augusta niedawno gotował jeszcze, księciu Aleksandrowi z tą śliczną laleczką sam na sam było tak rozkosznie jak w raju.
Rozumie się, że księżna poczęła od niesłychanej powagi, chłodu i surowości przesadzonej, aby książe Aleksander mógł sobie pochlebiać, że on to wszystko przełamał i zwyciężył. Taktyka to była odwieczna, pierwotna, zużyta, ale powtarzać się ona będzie jeszcze wieki, bo jest instynktowną, tkwi w naturze kobiety.
Ktoby był porównał wnijście księcia do saloniku, do pożegnania z nią, ten mógłby ocenić co dokonała i jak zręcznie. Pozostawało jeszcze bardzo wiele do powolnego podziału na dni wiele... dopókiby książe Aleksander nie został ułaskawiony, okuty i przyswojony tak, że się, już ucieczki jego nie było co obawiać.
Zmienić było potrzeba na dni kilka tryb życia i porządek domowy. Wielu znajomych nie przyjęto, ale Sobieski tak się uczuł później bezpiecznym, osłoniwszy jakiemś nazwiskiem przybranem, w które nikt nie wierzył, że na gości postanowił nie zważać. Drzwi się więc otworzyły znowu i wesołe rozpoczęło życie.
Dla czego właściwie powołała go piękna Urszula, co mu zagrażało, co ona mu doradzić miała? nie było to dla nikogo jasnem, ale im dwojgu z sobą tak przyjemnie dni upływały, iż się nie gniewał i nie pytał Sobieski o tłumaczenie.
Księżna miała z Hoyerswerda i Drezna posłańców, wiadomości, listy, wiedziała o wszystkich obrotach Augusta, o zabawach jego, o intrygach. Z drugiej strony przez Towiańskich miewała tak dobre informacye o Szwedzie, iż książe Aleksander siedząc przy niej, zdawał się we wszystkiem udział brać czynny.
Piękna Urszula tymczasem starała się go rozmarzyć, rozkochać i doprowadzić do tego stopnia rozgorączkowania, iż coraz mniej zważał na następstwa.
Sobieski długo milczał, aż w końcu zaczęły się miłosne słówka wyrywać, księżna ich słuchać nie mogła, ani chciała, zagroziła zerwaniem, obrażoną była i nieszczęśliwą, ale nazajutrz jedli obiad razem, sam na sam, aby to nieporozumienie wyjaśnić.
Trwało to już kilka tygodni, gdy Sobieskiemu, powołanemu przez matkę, wyjechać było potrzeba... Rozstanie było niewypowiedzianie smutne, lecz książe Aleksander dał słowo powrócić na dzień oznaczony. Księżna czas ten zużytkowała, biegnąc do Łowicza.
Prymas był już w ostatniej wojnie z królem, którego detronizowano. Wszyscy zajęci byli tylko nową elekcyą.
August miał w Polsce za sobą małą tylko garstkę ludzi, swoich niedobitków kilkadziesiąt tysięcy i część duchowieństwa, idącą za głosem papieża, który brał stronę króla. Księżna znalazła tu umysły poburzone, a kardynała, Towiańskich i co tu żyło piorunujących przeciwko Sasom. Największa niepewność panowała co do kandydata, którego naprzeciw Augustowi prowadzić miano.
W Łowiczu trzymano z Lubomirskim.
Ten i ów się odzywał za wojewodą poznańskim, lecz on sam wcale sobie korony nie życzył, a wiek jego młody mówił też przeciwko niemu.
Szeptano, że Karol XII był za nim, ale jawnie król szwedzki nie zalecał nikogo, szło mu o to ażeby zrzucić z tronu Augusta. Z Saksonii donoszono, że tam rachowano głównie na poparcie Cara Piotra, który ze znacznemi posiłkami nadejść obiecywał. Na nim i na przyrzeczonych subsydyach pieniężnych, słabe jeszcze opierały się nadzieje.
Witke, który raz w niewolę popadłszy, nie mógł się już wyzwolić, zgromiony i zastraszony przez króla, odprawiony został z powrotem do Warszawy i Łowicza, aby ztąd dawał znać, jaki obrót przybiorą sprawy przygotowanej elekcyi.
Księżna pospieszająca też na zwiady do Prymasa, spotkała się z nim w drodze. Ale z niemca, który jechał zmuszony i mało się już czem zajmował, dowiedzieć się czegoś było trudno. Zmiarkować mogła tylko, iż wszystko ulegało despotycznemu wpływowi Karola, a on sam myślał, starał się, pracował, nad zadaniem śmiertelnego ciosu przeciwnikowi. Polityka była tu w zgodzie z osobistemi uczuciami roznamiętnionego Szweda. Tyle razy pokonawszy Augusta, burzył się Karol, że go nie mógł przywieść do zupełnego poddania się i upokorzyć publicznie.
Codzień prawie dowiadywał się, że August wydawał bale, palił fajerwerki, urządzał maskarady, przenosił się z miejsca na miejsce, rzadko dla wojska, najczęściej dla tej fantazyi pańskiej, którą się urągał Karolowi.
To lekceważenie, które zdawać się mogło przekonaniem, iż tryumfy Szweda są przemijające i pozostaną bez skutków, do najwyższego stopnia gniewało Karola. Postanowił przywieść do abdykacyi, aby nią zgnieść i znękać ostatecznie Augusta.
Nie mógł przewidzieć tego, że ratyfikując najsromotniejsze traktaty, Kurfirst będzie, zupełnie jak przedtem, balował, bawił się i pilno uczęszczał na lipskie jarmarki... Kamienny chłód saskiego pana, podżegał Karola do najwyższego stopnia... Był on w części może tylko natury jego dziełem. August wiedział, że tem nieprzyznawaniem się do pokonania, pozostawi świat przynajmniej w wątpliwości o następstwach...
Tymczasem wszystkie nadzieje ograniczały się na posiłkach Cara Piotra, które Patkul uroczyście przyrzekał, szły one, ciągnęły, tylko co ich widać nie było, ale nie przybywały.
August sam na sam z Patkulem kruszył czasem ze złości żelazne szczypce, któremi ogień poprawiał, ale na ulicę wyjechawszy z fajką w ustach, z pogardą spoglądał na świat i zdawał się mówić, nic mi to nie szkodzi.
Odarto go z milionów, rozpędzono najlepsze wojsko, pozbawiono kosztownych kartaczów, ale on... miliony, nowe wojsko i artyleryę był pewien stworzyć znowu...
Tylko zapowiedź Szweda wnijścia i zajęcia Saksonii, wywołało bladość na lice króla, ale i ta znikła, gdy się publicznie musiał pokazywać.
Z nieszczęśliwego niemca napastliwa księżna nic prawie dobyć nie mogła.
— Cóż się dzieje w Łowiczu? — pytała.
— Zobaczy księżna sama — mówił Witke — ja nic nie wiem. Towiański już tak chodzi, jakby wziął buławę wielką koronną... a stary Hetman, jakby był ukoronowany...
Księżna potrząsała główką, niechcąc wierzyć.
— O naszym Kurfirście, ażeby się mógł utrzymać, nikt już słuchać nie chce — ciągnął dalej ostygły Witke. — Kto to tam ten chaos zrozumie. Szwed podobno chciał któregoś Sobieskiego na tron popierać, ale ich dwu siedzi w Pleisenburgu, a trzeci...
Księżna bystro mu zajrzała w oczy.
— Cóż trzeci? — podchwyciła.
— Trzeciemu korona nie smakuje...
Księżna się chciała dopytać coś o hrabinie Cosel, Witke odpowiadał niechętnie.
— Ta dotąd królem rzuca i prowadzi go jak chce — wybąknął — buduje dla niej pałace, jakich żadna nie miała, honory sobie oddawać każe jak królowa... Pieniędzy dla niej Fleming nastarczyć nie może. Wkrótce pono i depeszy i listów król bez niej nie będzie mógł rozpieczętować, bo się mięsza do wszystkiego.
— A długo to potrwa? — spytała szydersko księżna.
Witke głową potrząsał.
— Dłużej pewnie niż się komu zdawać może — dokończył. — Czy ją król kochać będzie, nie wiem, ale i to coś znaczy, że mu pięknością, dumą, rozumem honor czyni i chwalić się nią może.
Cieszyńska rzuciła się obrażona mocno.
— Oho! — zawołała — zobaczymy jak się te piękne horoskopy ziszczą!!
Godzili się zresztą z Witkem dosyć dobrze, bo oboje mieli dla króla niechęć i przebaczyć mu nie mogli, on losu Henrjetki ona własnego. Oboje też jawnie nie śmieli stanąć w szeregach nieprzyjaciół króla, bo los ich był w ręku króla.
Niemiec, z Warszawy zawrócił się z nią do Łowicza.
Znaleźli tu, jak Witke zapowiadał, kandydaturę Lubomirskiego, żywo wszystkich poruszającą, ale agitacya ta, niedaleko po za krąg wpływu Prymasa i hetmana sięgała. Stary, chory, z naganami z Rzymu ciągle odbieranemi, rozdrażniony Prymas, rzucał się bezsilny, łudzony przez Towiańskiego i Lubomirskich, którzy się nawet, wydając córkę za siostrzeńca Prymasa, związali z nim powinowactwem.
Tu więc na pozór popierano Szweda, ale niechciano słuchać o jego kandydacie, którym miał być wojewoda poznański.
Przeciwko Leszczyńskiemu w Łowiczu oburzenie było wielkie.
— Wśliznął się do Szweda, przypochlebił mu, przylizał — wołał Towiański — ale ani Karol XII, ani generał Horn króla przecież obierać nie będzie...
— A to mi piękny król — trzęsącym się głosem burczał Radziejowski — mleko pod nosem.
Przybywająca ks. Cieszyńska, która ten argument z ust ks. Aleksandra słyszała, wtrąciła:
— Szwedzki król powiada, że on jest młodszy od Leszczyńskiego, a przecież mu to panować nie przeszkadza.
— Rozbójnik — zamruczał Prymas.
Czuć było w Łowiczu, że tu we własne siły, przeceniając je głośno, nie wierzono.
Chodziły pogłoski, że kardynała papież miał wezwać do Rzymu i przynaglał go, aby naród z Augustem pogodził.
Lecz o Auguście Prymas też słuchać nie chciał, nienawidził go. Jednał się z nim wprawdzie, brał pieniądze, kupować mu się dawali Towiańscy, ale August miał swych doradców i słuchać nie chciał Radziejowskiego. Pioruny tu rzucano na Przebędowskich.
Księżna Cieszyńska zjawiła się i przesunęła prawie niepostrzeżona teraz. Wiedziano, że łaski straciła, że z Augustem się nie widywała, że mocy żadnej nie miała.
— A co waćpani myślisz z sobą? — zapytał ją Radziejowski.
— Kochany wuju — odparła żywo Urszula — naprzód się za mąż wydać muszę i to nie inaczej jak świetnie.
Prymas zamruczał coś tylko.
Odwrócił się ku niej, popatrzył długo i milcząc czekał dalszych zwierzeń.
Księżna więcej instynktem niż rozumem po kilku dniach już doszła do przekonania, że w Łowiczu nie było czego szukać, bo tu ani pomódz komu, ani zaszkodzić nie mogła mała gromadka, która się w wielki obóz zamienić napróżno usiłowała.