Łowy królewskie/Tom II/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Łowy królewskie
Wydawca Adolf Krethlow
Data wyd. 1851-1954
Druk Adolf Krethlow
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński,
Aleksander Chodecki
Tytuł orygin. Les Chevaliers du firmament
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
Przedpokój.

Upłynęło siedm lat. Było to pod koniec 166* roku. W przedpokoju mieszkania lorda Ryszarda Fanshaw, ambasadora angielskiego przy Lizbońskim dworze — znajdujemy naszych dwóch starych znajomych: Baltazara i pięknego Padewczyka, Ascania Macarone dell’Acquamonda.
Baltazar nic się nie zmienił, taż sama zawsze twarz, szczera, naiwna — spoczywa na herkulesowskim torsie, podpartym proporsyonalnemi do ogromu nogami. Baltazar nosi czerwoną liberyę o błękitnych wyłogach: jest więc w służbie milorda-posła.
Ascanio, przeciwnie, bardzo się podstarzał. Jego czarne pukle zaczęły już cokolwiek siwieć; owe piękne i białe niegdyś ręce okryły się zmarszczkami; sinawa czerwoność zastąpiła dawną axamitną świeżość jego policzków.
Natomiast, zachował dawny czarujący uśmiech i niezrównaną swobodę ruchów, i giętkość ciała. Oprócz tego, jego kostjum o tyle stał się piękniejszym o ile jego osoba zbrzydła. Ascanio nosił jeszcze mundur królewskiéj straży; lecz jego kurtka była axamitna, spodnie i szarfa z najdelikatniejszéj jedwabnéj materyi, a buty z miękkiéj skóry ze srebrnemi ostrogami, prawie niknęły wśród mnóstwa pysznych koronek. Na toku jego błyszczała gwiazda, cechująca rycerzy Firmamentu; lecz teraz nie świeciła już ona, jak dawniéj, fałszywym szlifowanego szkła blaskiem — ale jak prawdziwa gwiazda; składała się bowiem z pięciu brylantowych promieni, z których każdy najmniéj tysiąc wart był reali.
Piękny Padewski kawaler był teraz dowódzcą królewskich Fanfaronów; a przed wszystkiemi szczycił się iż posiada zupełne zaufanie Ludwika de Souza, hrabiego de Castelmelhor faworyta króla Alfonsa.
Alfons ster państwa drżącą dzierżył ręką; ztąd nieład straszny panował w Lizbonie.
Prawie wszystkie urzęda obieralne co lat trzy w Portugalii, obsadzone były kreacjami hrabiego de Castelmelhor; naród nie lubił go; sami nawet królewscy Fanfaroni znienawidzili go za to, iż znacznie zmniejszył ich wpływy. Macarone, z którego pięknym charakterem czytelnik już jest obznajmionym, pochlebiał hrabiemu de Castelmelhor; a pomimo to chętnie z towarzyszami wykrzykiwał; „precz z faworytem!“
Baltazar i Padewczyk spotkali się w przedpokoju lorda Fanshaw. Ascanio chodził po pokoju czekając chwili kiedy go szlachetny lord przyjąć raczy.
— Przyjacielu, Baltazarze — rzekł — przypomina się ten niegodziwy figiel, któregoś mi wypłatał.... jeszcze za życia nieboszczki królowéj, któréj niechaj światłość wiekuista świeci.... Tak, tak towarzyszu, był to z twéj strony wcale nie piękny żarcik. Lecz nie jestem mściwym... Daj mi rękę, przyjacielu, Baltazarze!
Baltazar wyciągnął swą szeroką rękę i silnie uścisnął cieniuchne palce Włocha.
— Otóż tak, to dobrze! — zawołał Macarone — niéma gniéwu między nami!....... No! powiedź mi téż, czy ci dobrze u milorda?
— Nieźle.
— Bardzo mnie to cieszy!... Miałem zawsze dla ciebie jakieś przyjazne uczucie... No! czy milord jest hojnym?
— Dosyć.
— Brawo! Nie uwierzysz, ile mi to sprawia przyjemności, iż cię widzę zadowolonym... No, a któż jest teraz u milorda?
— Mnich.
— Mnich! — powtórzył Macarone — jakto! więc on bywa i u Anglika?
— Bywa.
— I... ty go znasz przyjacielu, Baltazarze?
— Nie.
— Rzecz dziwna!... Jesteś tak nierozmównym, jak dawniéj.... Cóż to za rozmowa, mój przyjacielu? Niech djabli wezmą! po siedmioletniém rozłączeniu spotyka się dwóch przyjaciół, i..... No! siadaj przy mnie, to pogadamy.
Baltazar zbliżył się do stołka i usiadł z zadziwiającą obojętnością.
— Przez przeciąg tych siedmiu lat — zaczął znowu Padewczyk — musiało ci się wydarzyć wiele wypadków. Opowiedz-żeż mi coś porabiał.
— Pojechałem z Don Simonem do zamka Vasconcellos — odpowiedział Baltazar; a potem powróciłem do Lizbony.
— Twoja historya jest bardzo zajmującą i wcale zwięzłą.... Więc rozstałeś się z Don Simonem?
Baltazar wzruszył ramionami.
— Niewiem odrzekł czy żyje czy umarł.
— Czy w samjé rzeczy?
— Kiedy trzy lata temu umarła jego młoda żona Donna Ineza de Cadaval, niedługo po hrabinie biedny mój Pan ledwie nie utracił zmysłów..... Ale bo téż Ineza była prawdziwym aniołem.... Wkrótce potem pojechał do Francyi gdzie mu towarzyszyłem i ja, lecz z kąd powróciłem sam tylko.
— Dla czegóż?
— Mniejsza o to..... dosyć że powróciłem.
— Jesteś ostrożnym jak i dawniéj powiedział Macarone lecz ta ostrożność w rozmowie zemną na nic się nie przyda ja wszystko zgaduję..... Don Simon pozostał we Francyi u nóg pięknéj Izabelli de Nemours-Savoie, która jest teraz królową Portugalską.
— Nigdy o tém nie słyszałem.
— Powiedz to komu innemu, bracie!... Vasconcellos był zakochany w królowéj. Jeżeli żyje, to i teraz nim być nie przestał.
Najuważniejszy badacz nie byłby dostrzegł najmniejszego poruszenia na twarzy Baltazara.
— Daj Boże! — odpowiedział spokojnie; — żeby jeszcze żył! Amen! — dołożył Ascanio, niech sobie żyje; wcale się temu nie opieram..... lecz o to pomówmy lepiéj o sobie. Mój Baltazarze, żyjemy w takich czasach, że zuch podobny tobie, od razu może wyjść na człowieka. Naprzykład ja, widzisz, gdzie zaszedłem!
Mówiąc to, Padewczyk wstrząsnął piórami swego toku, i niby od niechcenia zaczął się bawić srébrną sprzączką szarfy.
— Tak jest, — mówił daléj — prowadzę teraz życie, odpowiednie memu szlachetnemu urodzeniu. Jestem dworzaninem, a kochany hrabia bardzo mnie lubi.
— Co za hrabia? — — zapytał Baltazar.
— Hrabia Ludwik de Souza! Czyż nie wiesz o tém, że w Lizbonie jest tylko jeden hrabia, tak jak i jeden tylko mnich.... Radzę ci więc, mój przyjacielu, żebyś mnie naśladował.... a nie spełna w rok będziesz nosić szpadę ze złotą gardą i axamitną kurtkę, jak ja....
— Za cóż senor, otrzymałeś to wszystko?
— Służyłem naprzód jednemu, potém drugiemu, a czasami wszystkim razem. Ty tego nie rozumiesz?.... Słuchaj, zaraz ci to wytłómaczę. W Lizbonie, teraz, każdy coś knuje; mieszczanie, duchowieństwo i szlachta..., słowem wszyscy, pozwalają sobie tej niewinnéj rozrywki..... Policz-no tylko na palcach: mamy stronnictwo infanta, stronnictwo królowéj, stronnictwo hrabiego, stronnictwa angielskie, stronnictwo hiszpańskie....
— Razem pięć stronnictw — rzekł Baltazar — — lecz zapominasz o szóstém, senor Ascanio.
— O którém-że — zapylał zdziwiony Padewczyk.
— O stronnictwie Alfonsa VIgo, króla Portugalii.
Macarone roześmiał się.
— Widać zaraz, żeś przybył z daleka. Stronnictwo Alfonsa!.... Ale prawdę mówiąc, jest to bardzo śmieszna idea, i jutro, będąc na pokojach, rozweselę kochanego hrabiego, gdy mu to opowiem.... Lecz pozwól mi dokończyć: stronnictwo królowéj jest liczne; liczy w swych szeregach prawie całą szlachtę; królowa bowiem jest piękną i godną miłości. Stronnictwo księcia jest słabe; lecz mówią, że się może połączyć ze stronnictwem królowéj, i wtedy stałoby się niebezpieczném...... Stronnictwo Castelmelhor’a składa się ze mnie i ze wszystkich urzędników; stronnictwo to zasługuje na uwagę, ze względu, że rozrządza dochodami państwa. Stronnictwo angielskie składa się ze mnie i z pospólstwa; jest ono dosyć silne, bo lord Ryszard nie żałuje gwinej.... Nakoniec hiszpańskie stronnictwo składa się ze mnie i z królewskiej gwardyi; i to niém nie można gardzić; bo hiszpańskie pistole są wielkie, ciężkie i dobre mają złoto.
— Więc służysz na raz trzem panom? — zapytał Baltazar.
— Przyznaję, że to nie wiele — odpowiedział Ascanio skromnie — lecz cóż robić, — kiedy w kassach królowéj i infanta ani jednego niema dublona.
— A gdybym téż opowiedział naszą rozmowę milordowi?
— Uprzedzisz mnie tylko, nieoceniony przyjacielu — szybko odpowiedział niezmięszany Macarone. — Przyszedłem tutaj z zamiarem sprzedania milordowi dwóch stronnictw, które mają honor posiadania mnie w swém gronie.... Wierz mi: oszukałeś mnie raz, to dosyć... lecz nie kuś się po raz drugi.
— Ani tez myślę — odpowiedział Baltazar — żartowałem tylko.
— Twoje żarty są nieosobliwe, mój przyjacielu; lecz mniejsza o to, mam interes do ciebie... czy chcesz mi wyświadczyć pewną usługę?
— Nie.
— Zapłacę ci za nią.
— Dobrze... mogę ci służyć do czasu, dopóki Vasconcellos nie przyjedzie i nie zawezwie mojéj pomocy, i byleby te czynności nie krzyżowały moich obowiązków względem milorda.
— Zgadzam się. Ale Vasconcellos zapewne już umarł; co się zaś tycze milorda, to przyznana ci się, że nie tylko nie mam zamiaru szkodzenia mu, lecz nawet chcę wprowadzić do jego domu radość i szczęście.
Ascanio, mówiąc te słowa, pokręcił wąsów, stanął na jednéj nodze i sentymentalnie się uśmiechnął.
— O szczęśliwy Baltazarze, ty oddychasz z nią jedném powietrzem.... Czyż nie domyślasz się?
— Nie.
— Precz zimne rachuby polityki! — zawołał Macarone unosząc się — porzućmy na niejakiś czas stér państwa i pomówmy o słodkiém uczuciu, które stanowi jedyne szczęście nieśmiertelników w pałacach Olimpu....
— Ah! domyślam się, jesteś zakochany w garderobianej Miss Fanshaw.
— Jak to! Ja zakochany w garderobianéj!... Ja?.... Znakomici Macaroni, którzy w czasie krzyżowych wojen zginęli w Palestynie, zadrżeliby w swych grobach!... Lecz zawsze w twoich słowach jest cokolwiek prawdy.... Jestem w istocie zakochany czy słyszysz?... ja... jestem zakochany....
— Słyszę.
— Ja, niezwyciężony Ascanio, którego serce, zdawało się być bronione potrójnym puklerzem, uczułem siłę strzał tego swywolnika Amora!... Słowem, towarzyszu dodał Macarone spokojnie — myślę się ożenić....
— Myśl godna pochwały, senor Ascanio!
— Zwróciłem też moje spojrzenie na miss Arabellę Fanshaw....
— Córkę milorda!
— Tak, tak.... tę zachwycającą córkę milorda.
Baltazar nie mógł się wstrzymać od śmiechu.
Byłaby-to dopiéro dobrana para — pomyślał w duchu.
— No i cóż? — zapytał Ascanio.
— I cóż? — powtórzył Baltazar.
— No! co na to powiesz?
— Nic.
— Twoje milczenie jakże jest wymowném.... Potwierdzasz mój zamiar i chcesz mi usłużyć?
— Jakim sposobem?
— Ciszéj! — szepnął Ascanio, a powstawszy, na palcach obszedł cały pokój, jakby się chciał przekonać, czy wszystkie drzwi są zamknięte i czy czasem nie podsłuchuje jakie zbyt ciekawe ucho obcego człowieka.
Wypełniwszy obowiązek delikatnego kochanka, Ascanio powrócił do Baltazara i wyjął z kieszeni liścik starannie złożony i różową związany wstążeczką. Wręczając go Baltazarowi, ucałował go z obudwóch stron.
— Przyjacielu — rzekł Włoch, — powierzam ci szczęście mego życia.
— Jest ono w dobrych rękach, senor Ascanio — odpowiedział Baltazar.
I to mówiąc, schował podany sobie miłośny bilecik. Po chwili namyśliwszy się nieco dodał:
— Może senor chcesz, ażebym go oddał natychmiast?
— Natychmiast?... Ah! Baltazarze, ta myśl przynosi ci zaszczyt bądź spokojnym; zobaczysz, że umiém być wdzięcznym.
Baltazar wyszedł, by dopełnić miłosnego poselstwa.
Zaledwie próg przestąpił, Macarone rzucił się ku drzwiom gabinetu lorda Fanshaw. Przyłożył ucho do zamku, lecz nic nie słyszał. Zmieniwszy wtedy taktykę, przytknął oko do dziurki od klucza.
— Mnich! — szepnął Padewczyk, — tak, w istocie, mnich!.... I zawsze kaptur zasłania mu twarz!.... Niepodobna dojrzeć jego rysów.... Ten człowiek, bez wątpienia, musi miéć bardzo ważny powód ukrywania się!
Włoch wyprostował się i zkrzyżował ręce na piersiach. Zmarszczone czoło i brwi cała twarz w ogóle wyrażała, iż się sili odgadnąć tę tajemnicę.
— Każda tajemnica daje piéniądze — myślał Padewczyk, — piéniądze, dla tego, co ją wykrywa.... Prawda.... czasami zamiast pieniędzy można dostać pchnięcie sztyletu.... lecz pomimo to, koniecznie muszę odgadnąć tajemnicę mnicha.
I znowu przytknął oko do dziurki od klucza.
— Rzecz dziwna! On nawet nie zdejmuje kaptura w obecności milorda! Jakżeż ten mnich moją ciekawość zaostrza. Dałbym dziesięć pistoli, gdybym mu mógł zedrzéć tę maskę, którą się zawsze osłania.... Wszędzie go spotykam: u króla, u infanta.... nawet u hrabiego.... i nakoniec u milorda! Zapewne musi osiągać z tego jakieś korzyści, kiedy ma stosunki z ludźmi należącymi do różnych stronnictw.... Był-że-by on moim współzawodnikiem?
Włoch już chciał odejść ode drzwi, gdy nagle usłyszał w gabinecie brzęk piéniędzy; szybko więc znowuż przyłożył oko do dziurki od klucza.
— Złoto! — wyjąkał Macarone, zaciskając ręce.
Anglik otworzył szkatułę, stojącą akurat naprzeciwko drzwi, a po kilkakroć zanurzywszy w niéj rękę, za każdym razem wyjmował pełną garść złota. Mnich stał nieporuszenie. Dobywszy dostateczną summę, lord Fanshaw przeliczył ją, zsypał złoto do wielkiego bogatego worka, i kłaniając się podał go mnichowi.
— Ah!on mu się jeszcze kłania — wyszeptał Macarone — kto wié, może on mu jeszcze powie: „Wasza Wielebność jesteś bardzo łaskawą, iż ode mnie raczysz zabierać te gwineje....“
W téj chwili lord Fanshaw i mnich zbliżyli się ku drzwiom.
Padewczyk szybko odskoczył.
Drzwi otworzyły się.
— Jestem bardzo obowiązany Waszéj Wielebności — rzekł Fanshaw — i proszę przyjąć odemnie zapewnienie prawdziwéj wdzięczności.
— Do jutra — powiedział mnich.
— Jak się podoba Waszéj Wielebności.... Jestem zawsze na Jéj usługi.
Mnich wyszedł. Ryszard Fanshaw zatarł ręce z ukontentowania.
Piękny padewski kawaler prawie skamieniał z zadziwienia.

— W worku było najmniéj 500 gwinei — pomyślał — a on mu jeszcze dziękuje!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: Aleksander Chodecki.