Abu Sajid Fadlullah ben Abulchajr i tegoż czterowiersze/całość

>>> Dane tekstu >>>
Autor Abu-Sa'id ben Abi'l Chajr
Damian Rolicz-Lieder (przedmowa)
Tytuł Abu Sajid Fadlullah ben Abulchajr i tegoż czterowiersze
Wydawca Damian Rolicz-Lieder
Data wyd. 1895
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Damian Rolicz-Lieder
Tytuł orygin. رباعیّات ابو سعید فضل الله بن ابوالخیر
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
I
PRZEŁOŻYŁ S PERSKIEGO
DAMIAN ROLICZ-LIEDER.

KRAKÓW.
W DRUKARNI W. L. ANCZYCA. I SPÓŁKI.
MDCCCLXXXXV.
JÉJ MIŁOŚCI
PANI IZABELI HRABINIE DZIAŁYNSKIÉJ
Z DOMU
KSIĘŻNICZCE CZARTORYSKIÉJ
S ŻYCZENIAMI
JAKNAJPOMYŚLNIEJSZEGO ZDROWIA
ORAZ
UPRZEJMYCH SŁUŻB SWOICH PILNYM ZALECENIEM.




Abû Saʿîd Fadl-ul-lâh ben Ab-ûl-chajr, przedny wiérszarz perski; i mędrzec niepospolity, urodził się w osadzie Mahnah, w okręgu Chawarańskim w Chorasanie, roku trzechsetnego pięćdziesiątego i siódmego hidżry, czyli R. P. dziewiećsetnego siedmdziesiatego i dziewiątego; a zmarł w miescu urodzenia roku czterechsetnego i czterdziestego, dnia czwartego miesiąca Szaʿbânu, w nocy s czwartku na piątek, przeżywszy miesiąców tysiąc, czyli ośmdziesiąt trzy i trzeć roku.


∗             ∗

Bliższą wiadomość o osobie omawianego wiérszarza znajduiemy w dziele, „Haft jiklîm“ czyli w księdze siedmiu krajów. Oto, co mówią o nim księgi ojczyste: „Szejch Abû Saʿîd Fadl-ul-lâh ben Ab-ûl-chajr był cesarzem wieku, który go wydał; doszedł on był do sczebla doskonałości w różnorodnych wiedzach i, aczkolwiek przynależał do grona uczniów Pîra Ab-ûl-fadla, przyjął na roskaz mistrza suknię derwisza z rąk Szejcha ʿAbd-ur-rahmâna Sullamczyka“.
W księdze „Tezkieret-ul-lałlija“ czyli w Świadectwie przeszłości, opowiada się, jiż onego czasu, zatkawszy uszy bawełną, przez lat siedm siedział był w kącie, bessennie, i wołał jedno „Ałła! Ałła!“ aż nareszcie drzwi i ściany zawtórowały jego głosowi. Po upływie tych lat siedmiu zniknął był ludziom z oczu i przebywał drugie lat siedm na pustyni, żywiąc się kwiatem krzewu wrześniowego, ze wszelakim zwierzęciem obcując; poczym zyskał był tak znaczny rozgłos i uznanie, że łupiny harbuzowe, wyrzucone jego ręką, kupowano po dwadzieścia złotych. Ba! pewnego dnia, ludzie, dopadszy świéżego pomiotu jego wielbłąda, pociérali byli nim na ulicy głowę i oblicze.
On sam, Abu Sajid opowiadał: „Gdy sprawy tak daleko zaszły, zakopałem wszystkie księgi głęboko w ziemi i zbudowałem sobie coś nakształt sklepika. Przy każdéj jednak sposobności wmawiano we mnie rzeczy, z jakimi zgoła nic spólnego nie miałem, tak dalece, że udawano się do sędziego i oskarżano mię o bezbożność, zaś niewiasty gramoliły się na dachy i wyléwały na mnie wszelakie paskuctwo. Wskutek tych okoliczności, poczułem gwałtowną potrzebę zbliżenia się do Szejcha Ab-ûl-ʿabbâsa, mistrz Ab-ûl-fadl umarł był już bowiem. Po dłuzszéj wreszcie służbie u tegoż, zyskałem był wszystko, co wogóle kiedykolwiekbądź pozyskałem“.


∗             ∗

Pir Ab-ûl-fâdl ben Mohammed był piérwszym mistrzem Abû Sajida. Zapoznanie się tych dwu ludzi nastąpiło za pośrednictwem Lokmâna z Szarachsu, znanego pod przydomkiem Szalonego. W téj sprawie księgi „Nefechât“ podają, co następuje: „Szejch Abû Saʿid opowiada: Pewnego dnia, przyszedszy pod bramy Szarachsu, ujrzałem na pagórku, usypanym z wyrzucanych popiołów, siedzącego szaleńca Lokmâna. Wspiąłem się i stanąłem obok siedzącego. Lokmân przyszywał właśnie płat skóry na odzienie; patrzałem się. Gdy Lokmân przyszył był kawał skóry, rzekł: „Abû Saʿidzie, przyszyłem cię ze skórą na tę łatę“ (przypatrujący się rzucał był cień na skórę Lokmâna). Poczym powstał, chwycił mię za rękę, zawiódł przed uczelnię Pira Ab-ûl-fadla i wywołał mistrza. A skoro wyszedł, Lokmân, wskazując na mnie, rzekł: „Pilnuj go dobrze, jest to jeden s twojich“. Ab-ûl-fadl wziął mię za rękę i wprowadził do zgromadzenia“.


∗             ∗

W księdze „Taricheguzîde“ czyta się: „Szejch Abû ʿAlî ibn Sinâ potkał się był przypadkiem razu pewnego w towarzystwie z Abû Saʿidem. Po rosstaniu, wypytywali się towarzysze każdego z osobna, co jeden o drugim sądzi? Awisena rzekł: „Cokolwiek wiem, wié on także“. Abû Saʿid zaś: „Czego ja nie wiem, on wié spewnością“.


∗             ∗

Do orzeczeń Abû Sajida należą: „Jim więcéj człowiek wié o Świecie, tym mniéj wié o Bogu“. Daléj: „Ten ci zajiste nie jest prawdziwym derwiszem, gdyż gdyby nim był, nie byłby derwiszem“. I mówił: „Nie są oni prawdziwymi derwiszami, gdyż gdyby nimi byli, nie mieliby tylu potrzeb“. Pytano go: jakim ma być Sufik? Odrzekł: „Zapomnij wszystkiego, cokolwiek masz w głowie, oddaj wszystko, cokolwiek masz w ręku i przed niczym, cokolwiek cię spotka, nie pierzchaj“. Pewien derwisz rzekł: gdzie jednak takiego szukać? A na to mistrz: „A gdzieżeś już waść szukał, jiżeś nie znalazł?“ Pytano go także: Co jest miłość? Odparł: „Niewód Pana Boga“.
Tyle w księgach ojczystych. Dodać należy, ze wiérsze Abû Sajida powstały w piérwszej epoce języka, znanego dziś pod nazwą nowoperskiego i, że z owoczesnego piśmiennictwa doszły do nas, oprócz dziś omawianych, nieliczne wiérsze kilku drobniejszych poetów.


∗             ∗

Kluczem do dobrego myślenia jest sczerość, czyli sztuka besstronnego rospatrywania spraw ludzkich. Myśliciel musi iść za receptą delficką, przestawać s samym sobą i wżywać się w samego siebie, aby przes szkło własnego ja na wszystkie rzeczy i sprawy spoglądając, wydawać wyrok osobisty, rozumiejąc i czując, że jednostka jest wyłącznym ogniskiem, zatoczonym elipsą życia, że bez niej niema dla niej życia, że zatym właściwy pogląd na wszystkie sprawy życia ludzkiego w niéj tylko wyłącznie spoczywa i, że wszystko na cokolwiek nie odpowié echo wewnętrzne jednostki, niezrozumiałe jest, chociażby to była rzecz otrąbiona przes tysiące za najnieomylniejszą prawdę. Drogę taką właśnie przebył Abu Sajid i kluczem sczerości otworzył bramy myślenia. Dziewięćdziesiąt poniżéj podanych cztérowiérszów stanowi dla każdego dowcipnego czytelnika dziewięćdziesiąt ksiąg, zawiérających rosprawy z różnych zakresów myślenia; każdy cztérowiérsz wywoływa przed oczy obraz, odpowiedny osobistemu doświadczeniu i spostrzeżeniom, obraz otoczony licznym orszakiem myśli i wniosków, które poprzedziły jego wywołanie. Cztérowiérsz każdy, pomimo, że powstał przed tysiącem lat, wśród obcego narodu, wśród odmiennych warunków życia i myślenia, przemawia do serca dzisiejszego człowieka jasno, zdając się być wiérszem wczoraj napisanym, i to dla spółczesnych ludzi. Są to skutki myśli sczeréj, myśli tak sformułowanéj, jak prawo matematyczne. Taka myśl nie zna czasu, nie zna ojczyzny, nie zna narodowości, nie zna stanu, nie zna warunków; jistniała ona wówczas, kiedy nic nie było, jistnieje i jistniéć będzie — kiedy nic nie będzie.


∗             ∗

Nie będę zastanawiał się nad posczególnymi zwrotkami, nie będę jich łączył w odpowiedne gromadki i, tak ułożonych gromadek nie zatoczę wielką linią kołową. Przyjemność zajrzenia za kulisy wierszowe zostawiam czytelnikowi; gdy jego dowcip będzie przeplatał czytanie wiérszów, bardziéj mu one smakować będą. Aczkolwiek jednak nie zawadzę ani o wiérsze miłosne, ani jinsze, które rostropność i pewne doświadczenie, mniéj lub więcéj, odczuć pozwoli, to jednak zwrócę przelotnie uwagę na wiérsze religijne, na zwrotki zwrócone do Boga. Ten Bóg! ten Bóg, do którego przemawia wiérszarz staroświecki, jest pojęciem tego rodzaju, że gdyby go nie było, trzebaby go było stworzyć, chociażby jedynie w celu, aby móc do niego przemawiać w tak wyniosły, tak serdeczny, a zarazem tak pokorny sposób; aby móc go tak nieskończenie miłować i tak besgraniczne zaufanie wysnuwać z rozmodlonego serca. Ten Bóg, który wkrótce stanie na obłokach poniższych wiérszów, jest ojcem, co mówię ojcem? dziadem, powiedzmy raczéj pradziadem, rozmiłowanym w człowieku, w prawnuku swojego rodu! Tak, to pradziad człowieczego rodu, rządzący nim, myślący o nim i błogosławiący go; słodki, jak sok trzciny cukrowéj, łagodny, jak wieczór majowy, dobry, jak uśmiéch młodego dziewczęcia, miłosierny, jak z własnéj woli umiérający pelikan, wdzięczny, jak wiérsz mistrzowskiego pióra, poważny, jako stary psalm Gomółki, Bóg ten jest przyjacielem z łzy i gorczycy utworzonego człowieka, dającym mu w każdéj chwili wolny przystęp, wręcz, bes pośrednictwa publicznych tłómaczów. Oto jest noc, noc cicha i pogodna; świat cały zasnął snem głębokim; pies nawet nie sczeka — samotny wiérszarz wyciąga ręce do Boga i myślą, aby głosem nie podraźnić ciszy, prosi Boga, aby mu otworzył furtkę, furtkę tylko, malutką furteczkę łaski swojéj, aby mógł niewidzialny i niesłyszany przez nikogo wślizgnąć się, do promyka nieważnego światła podobny. Co za pokora, co za serdeczna modlitwa! Zrozumié ją każdy, kto nadłamany, jak przydrożna roślina, szukając oparcia, przekracza wieczorkiem niedomknięte podwoje kościoła, klęka pod gockimi sklepieniami świątyni, podobnymi do złożonych rąk modlącego się mnicha i, bes słowa na ustach klęczy ze zwieszoną głową, przy zaléwającym dom boży pomroku...


∗             ∗

Dążąc do najtreściwszego wyrażania myśli, wiérszarz on starodawny stworzył był nową modłę wiérsza, mianowicie cztérowiérszową, dosyć zawiłą, i w te, przes siebie wynalezione, ramki oprawiał rubiny poetyckiego natchnienia. Znany na całym Zachodzie poeta perski, Umar ibn Chajjâm, był właśnie tym, który piérwszy, podniósszy, przez Abu Sajida wynalezioną formę, naśladował go zewnętrznie. Odtąd cztérowiérsze stały się ulubionym wzorem wiérszarzów perskich; odtąd sypnęły się one, niby perły i szafiry, z ust tysiąca poetów, pomiędzy którymi książęta i królowie ubiegali się o zasczytne pierwszeństwo. Abu Sajid to wynalazł one cztérowiérsze, za jednę sztukę których niejeden perski poeta otrzymywał z ręku królewskich dnia jednego dziesięć tysięcy złotych, dnia następnego, za cztérowiérsz jinszy, okuty w kajdany, dostawał się pod klucz, a po roku albo i latach kilku wypraszał się przes trzeci, okolicznościowy, niesłychanie udatny. Persowie bowiem są narodem obranym przez Boga dla miłowania myśli i uczuć, wyrażanych w króciutkich utworach. Hijeratyczny Pers umié recytować cudowny cztérowiérsz i, zamilkszy następnie, wpatrywać się myślą w on klejnot umysłu ludzkiego, kiwać głową, ruszać ręką i podziwiać, niewiedzieć co: czyli zawartość przebrzmiałego wiérsza, czy też zdolność odczucia go, czyli też onego mistrza, któremu spaniałomyślność boża pozwoliła dzieło takie uczynić — —


∗             ∗

Aby ciekawym dać pojęcie o zewnętrznéj budowie omawianych cztérowiérszów, przepiszemy jeden literami polskimi:

Jade tû szebô rûz karîne dele mâst
Soudâje ruchet et kusze niszîne dele mâst
Ez chalgeje bendegît bîrûn nerewed
Tâ nagsze hajât der negîne dele mâst.

W piérwszym, drugim i czwartym wiérszu powtarzają się ostatne wyrazy dele mâst. Powtarzanie to poprzedza rym, który w niniejszych wiérszach brzmi îne. Wiérsz trzeci, wyłamujący się zawsze spod praw rymowych, nie wiąże się w danym wypadku s pozostałymi wiérszami, ani przy pomocy powtarzanych wyrazów, ani przy pomocy rymu. Zawikłana ta forma da się w jednéj czwartéj odczuć w dosłownym przekładzie zwrotki:

Pamięć twoja noc i dzień towarzyszką serca naszego jest.
Żądza twéj twarzy w kącie siedząca serca naszego jest.

S pierścienia służby twojéj precz nie wyjdzie,
Dopokąd obras życia w sygnecie serca naszego jest.

Tak najczęściéj przedstawia się cztérowiérsz pod względem zewnętrznym. Zamiast jednak powtarzania ostatnego lub ostatnych wyrazów, w piérwszym, drugim i czwartym wiérszu, może być użyty jedno lub dwusylabowy rym np.:

Reftem betebîbô goftem ez derde nehân
Goftâ kie ze gajre dust berbend zebân
Goftem kie gezâ goft hemîn chûne dżegier
Goftem perhîzî goft kie ez her dû dżehân.

W zwrotce téj wiérsz piérwszy, drugi i czwarty wiąże się przy pomocy jednosylabowego rymu ân, zaś wiérsz trzeci pozbawiony jest wszelkiego rymu. W dosłownym przekładzie rymy uwidocznione być nie mogą:

Poszedłem do lekarza i rzekłem: z bólu ukrytego.
Rzekł: z wyjątkiem osoby kochanéj podwiąż język.
Rzekłem: pokarm; rzekł: wyłącznie krew wątroby.
Rzekłem: wstrzemięźliwość; rzekł: od każdego z dwu światów.

Niektóre zwrotki, jak naprzykład:

Przes Ciebie wkradł się w serce ból — nie pytaj więcéj!
I serce me ścisnęło się — nie pytaj więcéj!
Mimo jednak ciasnoty serca, miłość twoja
Potrafiła się wślizgnąć w nie — nie pytaj więcéj!

dały się przetłómaczyć prawie dosłownie, s zachowaniem formy piérwowzoru; zwrotek takich jest jednak nie wiele.
Co się tyczy miary wiérsza perskiego w ogólności, w danym wypadku w sczególności, polega ona na umiejętnym po sobie następstwie sylab długich i krótkich.
Oprócz téj zewnętrznéj, mają perskie cztérowiérsze jescze jinszą właściwość, mianowicie: dwojakie znaczenie; jedno, uwidaczniające się na piérwszy rzut oka, wtóre — tajemne, ukryte pod szatą piérwszego. Zwykłym przykładem tego dwójnego znaczenia będzie wiérsz miłosny, zwrócony s pozoru do osoby umiłowanéj, w rzeczywistości zaś — do Boga. Od osobistych poglądów i woli czytelnika, względnie tłumacza, zależy zatym rozumienie wiérsza w znaczeniu jawnym lub tajemnym. Zazwyczaj wybiéra się z dwu znaczeń owo, s którego tryska ostrzejszy dowcip, jeżeli oczywiście komentarz jakowegoś żywociarza nie każe danego wiérsza rozumieć w tym, a nie jinszym sposobie.


∗             ∗

Utwory Abu Sajida, po różnych książkach i rękopismach rozrzucone, zebrał był mozolnie JMP. Herman d’Ethé, w jilości dziewięćdziesięciu i przedstawił je Towarzystwu Przyjaciół Nauk w Mnichowie, częścią w Czerwcu 1875go roku, częścią w Lipcu roku 1878go. Przy przedłożonych cztérowiérszach załączył niemiecko-angielski uczony przekłady, przes siebie, w niemieckim języku dokonane. Są to przekłady o wiérszach niezmiernie długich, o często skracanych wyrazach dla rytmu, liczonego na palcach, i dla wcale niepotrzebnego rymu; jednym słowem są to przekłady ciężkie, w zupełności akademickie, również trudne do zrozumienia, jak pierwowzory. Wiérsze wydobyte przez wzmiankowanego badacza, w osobnéj książce do dziś dnia nie ogłoszone, nie stanowią całkowitéj spuścizny autora. Możnaby, niewątpliwie, odnaleść jescze z garstkę również pięknych wiérszów, poszukiwania jednak wymagałyby wielkiéj pracy i kosztów, oraz ustawicznego przenoszenia się z miesca na miesce, zaś garść, dających się odnaleść utworów ani, nie podwyższyłaby znaczenia poety, ani nie rozświetliłaby w niczym jego sposobu myślenia albowiem, w poniższych dziewięćdziesięciu zwrotkach autor odmalował siebie, jako nie można lepiéj, a zapatrywania jego stanęły w besczelnie odsłoniętéj nagości. Wielce jednak ciekawą rzeczą byłoby odczytać i ogłosić listy, wymienione niegdyś między Abu Sajidem i Awiseną. Listy te przechowywane są w Anglii.


∗             ∗

Nazwisko Abu Sajida mało jest znane na Wschodzie, a jescze mniéj, albo lepiéj powiedziawszy wcale, na Zachodzie. Czy zaś Persowie nie recytują jego cztérowiérszów, bes zdawania sobie sprawy z nazwiska autora, tego nic zdołałem wyrozumiéć z rozmów, prowadzonych ze znajomymi mi Persami; wszakże, nie mogę przypuścić aby, wiérsze poety, który umiał był trafić w duszę ludzką bogdajby tylko kilką zwrotek, mogły były przebrzmiéć bez echa i nie błąkać się po uściech, smakujących w wybrednie wymyślonych wyrazach i zwrotach. Jeżeli zaś chcielibyśmy szukać przyczyny niepopularności wiérszarza, moglibyśmy ją znaleść w niezbyt jasnym stylu tegoż. Być może, że wynalasca cztérowiérsza nie umiał dostatecznie wżyć się w wynalezioną przes siebie modłę i, że dla ratowania formy gmatwał się niekiedy w stylu. Być może jednak, że niezbyt płynnemu stylowi omawianych cztérowiérszów winni są tychże przepisywacze, pozwalający sobie nieraz na rozliczne zmiany w pierwowzorach, a które to zmiany przekształcają s czasem odpisywane utwory podobnie, jak ospa przekształca twarz najpiękniejszéj dziewczyny. W każdym razie styl cztérowiérszów, które mamy przed oczyma, nie jest, że się tak wyrażę, stylem czystéj wody; nie są to wiérsze wycyzelowane do doskonałości, nie są to wyrazy stawiane, jako kamiéń na kamieniu, dla samojistnego spojenia się po wszystkie czasy. Jednym słowem nie są to wiérsze, któreby dały się czytać z gładkością, podobną do gładkości wiérszów, zawartych w Gulistanie.


∗             ∗

Co się tyczy przekładów: Próbowałem był nadawać im różnorodną formę; ostatecznie zastosowana okazała się jednak najwłaściwszą. Myśl autora wszędzie rzetelnie zachowana (wątpliwość dotyczy tylko kilku cztérowiérszów), oddawaną jest wyłącznie wyrazami pierwowzoru z domieszką ozdób, przystających do nich zupełnie; zwroty zaś lub wyrazy, na które autor widoczny nacisk kładzie, są również w odpowiedny sposób cechowane w przekładzie. Wyjątek stanowią, wszakże, pewne gry słów, właściwe językowi perskiemu, których przenieść było niepodobna. Że zaś przekład z obcego języka podobny jest do zagranicznéj rośliny, przesadzonéj na grunt ojczysty więc, jako ogrodnik przes zastosowanie odpowiednéj sztuki stara się, jiżby obca roślina przyjęła się na nowéj ziemi, tak samo tłómacz zastosował odpowiedną swojim celom umiejętność aby, przeniesione z języka perskiego wiérsze, przyjęły się na gruncie naskim, kwitły i pachniały ku przyjemności ludzkiéj. To znaczy że: pomimo całéj wierności, przekłady poniższe nacechowane zostały w ogólności polską, w sczególności moją osobistością i, że ktokolwiek jinszy tłómaczyłby je na język polski, przełożyłby je w sposób znacznie odmienny.

Warszawa — Wiedeń — Paryż
w 1893 i 1894 r.


CZTEROWIERSZE.



I.
C

Choćbyś tysiąc wzniósł pysznych miast, większą zasługę

Będzie miał, kto myśl trefną w smutne serce rzuci;
Jeżelibyś dobrocią mógł zniewolić pana,
Wiecéj zdziałasz, niż szlachcąc tysiąc niewolnika.



II.

Wszystkiéj ziemi Księżycu, co serca porywasz,
O któréj chuć człek wszelki błaga dniem i nocą:
Biada mi, gdy dla jinszych masz powolność słodką;
Jeśliś s każdym, jak ze mną bywasz, wszystkim biada!



III.

Przyszła miłość i troską serce zapyliła:
Pierzchnął rozum, rossądek poszedł precz i wiedza.
W smutku tym żaden druch mi ręki nie uścisnął,
Jedno oczy do stóp mych wszystek skarb wylały.



IV.

Dałaś była przytułek mi we własnym kątku,
Dałaś miesce przy uczcie pragnień narkotycznych,
Pożar w sercu wznieciłaś, przes tysiące piesczot,
A samaś — przebóg! — zbiegła kędyś na pustynie.



V. [1]

Na śmierć pobożną pędzi żołnierz Mahometa,
Lecz męczennik miłości koniec ma zacniejszy:
W dniu bowiem zmartwychwstania jawno się okaże,
Że piérwszy padł z rąk wrogów, drugi — z rąk kochanki.



VI.

Z łaski twojéj człek żaden jescze nie rospaczał,
Komu usty podałaś — sczęsnym był na wieki!
Wżdy pyłek najmarniejszy, s twą miłością sprzęgły,
Nie grał podłej światłami od stu słońc palących.



VII.

Choć serce się włóczyło po pustyni życia,
Na trzaski połapane nic nie zrozumniało.
Na próżno w sercu pożar słońc tysiąca szalał!
Na drodze doskonaleń pyłek nie ma końca.



VIII.

Wróg, kiedy na mnie patrza, samą złość postrzega,
Każda wina w trójnasób w oczu jego roście.
Tak! ja jestem wzierciadłem; a kto na mnie wziéra,
Ni złe, ni dobre, jedno: własne ja ogląda.



IX.

Wołałem: O, bogini ma tulipanowa,
Kochanko! we śnie ukaż wdzięki posągowe.
Odparła: Gdy bezemnie chadzasz na spoczynek,
Przecz mi każesz się we śnie marą ukazować?



X. [2]

Dopokąd bakalarnie i szkoły nie runą,
Kalendrów dzieło wielkie nie dobieży końca.
Dopokąd wierny gjaurem, gjaur wiernym nie będzie,
Nie zostanie człek żaden zacnym nabożnikiem.



XI.

Kochanko! myśli moje troska w kłąb związała,
Twoja strzała zraniła serce me — kochanko!
Mawiałaś: Opiekunką jestem serc zranionych...
Oto patrzaj, ja także serce mam rozdarte.



XII.

Niémasz jednego głazu w ziemi Chawarańskiéj,
Którego łza nie skrapia, albo krew serdeczna.
Na każdym ziemi morgu, na zagonie każdym,
Ktoś, ze sercem złamanym, cierpi ból miłosny.



XIII. [3]

Nie karć, mię, pani, skoro przy pisanym dzbanie,
W miłości pogrążony, winem się zapijam.
Pokąd trzeźwość mam, z obcą siedzę oko w oko,
Gdy w głowie mózg się zmąci — to pierś w pierś s kochanką.



XIV.

To mi boleść, co duszę s ciała precz unasza;
To miłością, co wszelkim opór stawia lekom;
To mi oko, co wiecznie łes fontanną bije;
To mi noc, która niechce już mię dniu przywrócić.



XV.

Chcesz być mężem? Zapomnij o ścieżce żywota,
Wina nie znaj, pijactwo zabądź też miłosne;
Miękkich zrzeknij się loków tyrańskich bogunek,
Lecz bogunki nie uraź: hołd składaj i — odchodź.



XVI.

Dzień i noc gra mi w sercu wdzięków twych wspomnienie:
U jego stóp, markotna, chęć całusów siadła.
Wspomnienie to nie wyźrzy po za krąg niewoli,
Gdy życie gra w pierścienia serdecznego oku.



XVII.

Pytałem się: dla kogo trefisz się tak wdzięcznie?
Dla saméj siebie — rzekła — bo ja wszystkim jestem:
Miłością, miłującą i umiłowaną,
Wzierciadłem i nadobą, wciąż wpatrzoną w siebie.



XVIII. [4]

Poszedłem do lekarza z wielkim bólem serca.
Rzekł: przed każdym, prócz lubéj, milcz, sznurując usty.
Spytałem, co pić każesz? Odparł: krew serdeczną.
A unikać? Trosk wszelkich o obydwu światach.



XIX.

Ci wszyscy, którzy moję dobrą sławę głoszą,
Nie znają grzesznych myśli, w sercu zagnieżdżonych.
Gdyby na chwilę serce me przenicowali,
Orzekliby, żem godzien wręcz na stosie płonąć.



XX.

Przez miłość do cię stałem się rospaczy więźniem,
Straciłem rozumienie, a z nim wszytką mądrość.
S poczciwca, który znaczną w mieście miał estymę,
Z rycerza — patrz! — zdziałałaś łotra i pijaka.



XXI.

Patrzaj, jako wdzięcznemu w górze księżycowi
Pokornie zenit nieba u stóp białych leży,
A słońce twarz mu muska. Patrz, gdy nic nie widzisz,
Na czarnobrewą zerknij, która z nim howorzy.



XXII.

Gdy chcesz, z uścisków świata sercem się wyzwolę,
Zaniecham wszelki zysk i stratę, gdy roskażesz.
Zażądasz, a ułożę głowę na płomieniach
I wstanę, by na roskas twój wyzionąć ducha.



XXIII. [5]

Rtęć płynie po niebiesiech, grynszpan po równinach,
Chodź do mnie, przyjaciółko, i zawody zabądź:
Chcesz miłość wierną posiąść — serce dam i duszę,
A maszli chuć morderczą — krew dam i rostruchan.



XXIV.

Ja jestem zakochany, głupiec i wartogłów,
Po krańce ziemi sławny, a wżdy potępiony;
Niewierny, bałwochwalca jestem, chrześcijanin,
I sto tysięcy razów jescze człowiek jinszy.



XXV.

Wstawaj! Noc, już kochanków słychać szept tajemny,
Cicho krążą dokoła domostw ukochanych.
Gdziekolwiek drzwi czernieją, wszędy je zaparto,
Kochanek tylko furtki nocny wiatr kołysa.



XXVI.

Po ścieżce twéj miłości biegłem wartogłowo,
Niczego nie szukając, prócz miłosnych trosków;
A ty czarnoziem serca w kraj zmieniłaś opok,
By na nim nie zakwitła żadna jinsza miłość.



XXVII.

Na twarzy méj nic spostrzec barwy muzułmańskiéj,
A wzgardy muszę znosić więcéj, niż pies Franków.
To piętno, co na czole bytność mi wybiła,
Przyniosłoby wstyd piekłu, hańbę — służbie piekła.



XXVIII.

Dnia tego, w którym wdzięcznie ujmę cię w ramiony,
Pogardzę scześliwością pośmiertnego życia.
Lecz, gdyby mię bes ciebie s ziemi odwołano:
Za ciasny, luba, byłby raj dla serca mego.



XXIX.

W on dzień, w którym miłości zacny ogień strzelił,
Kochanek z ust kochanki uczył się miłunku.
A ogiéń ten wzniósł głowę od kochanki strony:
Boć motyl, aby spłonąć, musi w płomień frunąć.



XXX. [6]

W on czas, gdy ani nieba ani gwiazd nie było,
A nicość nie wydała z łona wszech żywiołów,
Głosiłem był tajemność słodkiéj samotności,
W on czas, gdy jescze myśli ani serc nie było.



XXXI. [6]

Miałaś oczy, co s serca rdze spojrzeniem myły,
Rączkę, co jedno wdzięczny spór z warkoczem wiodła.
Gdyś poszła precz, te oczy w twarz mi krwią plunęły,
Kamieniem drobna rączka piersi rostrzaskała.



XXXII. [7]

Do téj tulipanowej módlże się, Braminie!
Do téj czternastoletnéj módlże się śliczności.
Gdy Bóg ci nie dał oczu, byś na niego wziérał:
Przed słońcem raczéj czołem bij, niż przed cielakiem.



XXXIII.

Boże! przez me wołanie, nawiedź samotnika,
Łaska twa opusczone serce rospromieni.
Ma jinszy powiernika, mistrza, drucha, kogoś —
Ja tego kogoś w tobie mam wyłącznie, Panie!



XXXIV.

W górach twojej miłości dusza źdźbłem się staje:
Dusza — czyżby być mogło? — poczet dusz, nie jedna!
Ziarnko twego kochania warte świat okolny,
Świat — s podobnych nam jistot — wszak jest źdźbłem jedynie.



XXXV. [8]

Odkąd ciebie, tęczowa uźrzałem latarko,
Poszły precz wszelkie trudy, posty i modlitwy.
Gdy cię tulę do piersi — zachwyt mym paciérzem,
A niémasz ciebie — pacierz całym mym zachwytem.



XXXVI. [9]

Wiecéj grzechów czyniłem, niż déscz kropel liczy,
I ze wstydu grzésznego głowę w dół zwiesiłem.
Człeku, głos dał się słyszéć: s troski wybrnąć łatwo:
Ty, czyń sobie, co ty chcesz, my zaś — co my chcemy.



XXXVII.

Chociaż długo w brewiarzu miłości szperałem,
Jagód, tobie podobnych, oko nie doźrzało:
Coraz gładszą nadobą lico twe zakwita,
Coraz większą miłością — me schorzałe serce.



XXXVIII.

Droga twa, w jakimkolwiek bądź kierunku — piękna.
Łaska twa, jakikolwiek kształt przybierze — piękna.
Główka twa, jakiekolwiek oko poźrzy — piękna.
Chwała twa, jakikolwiek język sławi — piękna.



XXXIX.

Nie znamy trosk powszednych; chociaż o zachodzie
Na wieczerzę nas nie stać — w sercu brzmi wesołość!
Skoro pieczeń nas czeka w kuchni Przedwiecznego,
Nie myślimy o sztukę mięsa prosić ludzi.



XXXX.

Twórco! panie potęgi! mistrzu mój! o Boże!
Od wrót do wrót czyż długo mam się tułać jescze?
Zawrzyj, panie — o! — zawrzyj dom nadzieji złudnych,
Albo zerwij s przybytku mojich marzeń kłódkę.



XXXXI.

Gdy chcesz być bliskim Boga, niech cię Bóg pożąda.
Co do ludzi: mów pięknie wręcz i za plecyma.
A chceszli z dziennym światłem zrównać słowa sczerość:
Nakształt słońca jednaką wszystkim twarz ukazuj.



XXXXII.

Bez drucha, przyjaciela i sąsiada, ale
S troską, bólem i smutkiem żyć mi Pan przykazał.
Zaprawdę jest to droga do boskiego tronu,
Ku jakiej jednak służbie Stwórca mię przeznaczył?



XXXXIII.

Ledwo woń twą skrzydlate przyniosły zefiry,
Pożegnało mię serce, pędząc w trop zapachu.
Dziś o dawnym mieszkaniu nic już wiedziéć nie chce:
Wypijając woń twoje, w ciebie się wessało.



XXXXIV.

Zasmuciły mię srodze szpetne grzéchy moje,
Zasromały uczynki niecne i złe słowa.
Oświeć, Panie, me serce łask tajemnych światłem,
Aby ccze s przed mych oczu wnet straszydła starły.



XXXXV.

Którego przymiot wielkich i malutkich ździwia,
Boże! służba twa słodsza niż obydwa światy;
Ty chorobie precz każesz i ty uzdrowienie
Dajesz, — o! — bierz i dawaj wciąż, litosny Panie!



XXXXVI.

Panie! utwierdź mię w mocy, bym przestał na swojim,
I sercu nie skąp blasku promienistéj wiedzy;
A sprawom mym, choć głowa je rodzi szalona,
Dozwól, by się bez gorzkich łask toczyły ludzi.



XXXXVII.

Nie! nasza pierś nie znała błogich serca tętnień!
Radość, wchodząc w ulicę naszą, wnet malała.
Wszelka roskosz, co ku nam, twarz zwracając wdzięczną
Biegła — jescze nie doszła, a już smutkiem była.



XXXXVIII.

W taki ruch, w takie życie wprawiasz bazar serca,
Będąc jego kochanką jawną i tajemną,
Jiż drżę, aby od dręczeń serca, serce ono
W krew się nie zamieniło, zatapiając ciebie.



XXXXIX.

Muszlę naszéj jistoty dzierżą świeckie więzy,
Jakoż tedy macica perłę ma urodzić?
Wywróciły się czary głów; jakoż być może,
Aby winem ambitnych pragnień zaszumiały?



L.

O, Panie! źródło życia wszystkich jistot zeszlij;
Ze stołu twéj sczodrości dobrodziejstwa zeszlij.
Dla roślin, niemowlątek o spragnionych ustach,
S piersi chmury désczowéj wodne mléko zeszlij!



LI.

Skoro w mózgu nierozum, przecz ci krzyżem leżyć?
Na coć zda się dryjakiew, gdy jad w serce wżarł się?
Strój oblekasz paradny; dla brudnego serca
Jakaż korzyść s chędożnéj wyróść ma sukmany?



LII.

Panie! skieruj spojrzenie na mnie, wartogłowa,
Niech me serce złamane łaskę twą podziwia.
Nie czyń zemną, jak na to w życiu zasłużyłem,
Ale czyń, co twa sczodrość i twa łaska czyni.



LIII. [10]

Pyszne loki twe dręczą serce me; jednakoż
Rubin ustek twych siecze węzeł trosk sercowych:
Niemam serca dla ludzi, bo jest w ręku twojich,
I ty niemasz, bo ja w nim siedzę na dzierżawie.



LIV. [11]

Mędrzec, który tajemnych spraw skosztował Boga,
Już nie jest sam, lecz zawżdy w towarzystwie Boga;
Zgładź hardość twéj osoby, głoś jistnienie pańskie:
Jiście niémasz jinszego Boga ponad Boga.



LV.

U wdzięcznéj noc ubiegłą spędzając bogunki,
Plątałem się w wyznaniach, a ona w zalotach:
Noc zbiegła; a rozmowy ziarno nie doźrzało —
Nocy! ciebież to kląć mam? Nie, gawędkę długą!



LVI.

I stał się mój miłunek serca twego trenem!
Precz kazałaś mi, uczuć podpaliwszy zbiory.
Pomnij jednak: gdy życie wierność mi dochowa,
Pewniéj znikniesz z mojego, niż ja s serca twego.



LVII.

Można winem zabarwić twarz przykładną mnicha,
W natłoczonéj świątyni przestać dzień przedługi,
Można sztandar Proroka wbić w posady Franków, —
Jedno ciebie nie można zdobyć w uczuć wojnie.



LVIII.

Któryś dobra nie czynił, któryś zło rossiewał,
I pukasz dobrodusznie do zbawienia bramy!
Nie myśl o miłosierdziu ustaw niebywałych:
Niewinny wszak nie winny, złodziéj — nie dobrodziéj.



LIX.

Ach! za wiele na ziemi trosków jest i bólów,
W błędnym kole żywota żal nas jedno karmi!
Co dnia trzeba poziérać na rozłąkę druchów,
Co dnia rzucać miłości całus pożegnania.



LX.

Panie, co usczęśliwiasz ludzi! Niezrównany!
Tak pysznego królestwa nie miał żaden s królów.
Noc. Drzwi domów zaparto. Cały świat zasypia...
Otwórz furtkę twej łaski, abym wszedł po cichu.



LXI. [12]

Od ciebie, odkąd żyje, nic mię nie odłącza,
A gwiazdą sczęśliwości méj jest sczęsność ona:
Że w treści twój przepadam, gdy mię unicestwiasz,
A wstaję s światła twego, kiedy jistniéć każesz.



LXII. [13]

Każdego rana szepcę tajemnice duszy,
Podając skromne prośby twojéj wielmożności;
Rządź losem wartogłowa bes pośrednictw ludzkich,
O królu, miłujący rzeszę twych poddanych.



LXIII.

Przes ciebie wkradł się w serce ból — nie pytaj więcéj
I serce me ścisnęło się — nie pytaj więcéj!
Mimo jednak ciasnoty serca, miłość twoja
Potrafiła się wślizgnąć w nie — nie pytaj więcéj!



LXIV.

Stroskany, o stu żalach w sercu rostęsknionym,
Zdaleka od twych ustek, smętny w każdéj chwili,
Dość marnego mam życia, człowiek na pół obcy,
I rwę się ku nicestwa przespokojnym polom.



LXV.

Chwałę śpiewajmy Panu, jasny hymn aniołom;
Do piekieł źli niech sstapią, a do raju zacni.
Kniezie, króle, cesarze niechaj Ziemię dzielą,
Byle mnie serce lubéj, a jam jéj padł w dziale.



LXVI.

Lękając się rywalów i obmowy ludzkiéj,
Nie będę dłużej kręcił się w ulicy twojéj.
Sznuruję usty, żwawo jidę precz — a jednak
Nie mogę zrzec się myśli pożądania ciebie.



LXVII. [14]

Dla wierzących w wyniosłość twoje — jesteś Mekką,
Świat nabożny ku tobie wierne oko wznosi;
Ktokolwiek więc odwróci od cię dzisia głowę,
W jakimż jutro kierunku twarz twą szukać będzie?



LXVIII.

Za dużo miałem w oczu łez, wiec się spłakały;
Bezoczny muszę teras stać przed twą miłością.
Kochanie to ku czemu godzi się? Zajiste
Umiłowanym stałem się — gdzież jest kochanek?



LXIX.

Król prawi: skarbem mym kapitał jest i stowe.
Mnich: habit z wełny tkany — oto skarby moje.
Kochanek prze: mym skarbem ból niepogłębiony.
Ja jeden tylko prawdę umiem rzec: myśl moja.



LXX. [15]

Chce wokół twego domu procesyjnie chodzić,
Na progu, przystanąwszy, kłaść nabożne usty;
Lecz, ażeby jałmużnych łask uniknąć ludzi,
S skarbów twych na pielgrzymkę chce odebrać żywność.



LXXI.

Róża, śród pól pachnących, piękność s ciebie wzięła,
W wzierciedle serca jasność ust twych się odbiła.
Zaś słońce pyłkiem tylko jest światłości onéj,
Którą rzuca twarz twoja, gdy w okienku staniesz.



LXXII. [16]

Zaplątało się serce w wdzięcznych lokach twojich
I bes twego roskazu wyrwać się nie zdoła:
Jak, w méj mocy będące, wybieliłem lico,
Wybiel teraz me serce ty, co je posiadasz.



LXXIII.

O, gdyby wzrok twój znowu skąpał się w piesczocie,
Tęskniący, powróciłbym do ponownych błagań.
O, gdyby blask twych czarów mądrość mą oślepił,
Znów zboczyłbym z dróg prawdy na manowce widzeń.



LXXIV.

Daj mi złączyć się, Boże, s przyjacielem tkliwym,
Niechaj krzyk mego bólu w strojny wtór się zleje;
Tego, który rozłąką mnie zasmucił przykrą,
Tego sercu zwróć memu, a mnie — sercu jego.



LXXV.

Chociaż skutków mych czynów nie zna ludzkie oko,
Cczym nie jestem czcicielem różanych ogrodów;
Jak znak, podkréślający w księdze wyraz trudny,
Bes potrzeby nie jestem, choć w próżniactwie żyję.



LXXVI.

Twa postać zgniotła moję, przes ciężary smętku,
Twe oczy zlały moje, jak źródlany potok,
Twój pieprzyk okrył cieniem wszystkie sprawy moje,
A loki twe splatały wszelkich zajęć nitki.



LXXVII.

Ze służb narodu, który myśl do Boga wznosi,
Niech, póki żyw, człek żaden sił swych nie wyprzęga
Ktokolwiek życiowego zakosztował jadu,
Pośród ludzi cnéj myśli znajdzie dryjak pewny.



LXXVIII.

Choć wino w głowie szumi, mamy myśl nabożną,
Doczesnych chcemy zabaw i zagrobnych uciech;
Czyż można, przebóg, świecką łączyć rzecz z duchową?
O można! gdyż nie znamy życia ani wiary.



LXXIX.

Nie stać mię na będźwiny, więc niosę sokorę
I twarz zaczerwienioną rumieńcem ubóstwa:
Mówiłaś mi: zwątpienie jest to rzecz bezbożna,
Usłuchałem słów twojich i jidę z nadzieją.



LXXX.

Choć odejście jéj srodze zraniło cię — serce! —
Nie ukazuj nikomu zmaczanéj krwią szaty;
Łkaj, lecz łkań twych niech ucho nie słyszy niczyje,
Płoń, lecz dymu niech oko człowiecze nie widzi.



LXXXI. [17]

Zanim został rozbity nieba wzniosły namiot,
Zanim emaljowany wzrósł w przestrzeni pałac, —
Słodko śniłem śród wieków na nicestwa łożu,
S cyfrą twojéj miłości, w sercu mym wybitą.



LXXXII.

Od progu twéj miłości nic mię nie oderwie,
Aczkolwiek ból i troska duszy méj zagraża:
Zruć welon i płoń czarem, bym rospacznéj chęci
Oględzin twych nie poniósł na sąd ostateczny.



LXXXIII. [18]

O, który umiész niebo czarną okryć chmurą,
A w zbytku łaski zerknąć w serce potępione!
Zburzono twoje domy — patrz! — zburzono! Długoż
Jescze tedy, bezdomny, potrwa twa cierpliwość?



LXXXIV. [19]

Gdy na twarzy twéj meszek uźrzałem srebrzony,
Wyrwało się z méj piersi sto słowiczych jęków:
Fijołek z mchu, zazwyczaj, wonna twarz podnosi,
A tu na opak meszek wykluł się s fijołka.



LXXXV.

Powróć, by moje teskność zoczyć i serdeczność,
I onych nocy długich lękliwa bessenność...
Lecz nie — o! — nie powracaj! bredzę! Kiedyż bowiem
Mógłbym spłacić dług życia, patrząc w oczy twoje?



LXXXVI.

O trosko, co rozdarszy cierpliwości welon,
Zakradłaś się, wpatrzona w oczy me przyćmione:
Noc. Ma pani daleko. Żaden człek nie czuwa.
Zamorduj mię! zamorduj! jestem sam — sam jeden!



LXXXVII. [20]

Od twych to wrót zisczenia ludzkich pragnień płyną,
Przychylność twa spoczynek przysposabia ziemski;
Z łaskawéj woli Boga, aż do zmartwychwstania
Twój złoty sztandar będzie z wież powiewał świata.



LXXXVIII.

Serce moje minionym zawsze wierne ślubom,
Dusza, pełna tęsknoty, wspomnieniami żyje;
Żadna chęć, żadna żądza serca mi nie dręczy,
Oprócz żalu po tobie, który w nim zamieszkał.



LXXXIX.

Piękność ta, rosczesawszy włosy jedwabiste,
Loki, ambrą pachnące, na swą twarz zwiesiła,
A to, ażeby lica roskwitającego,
Nie poznał nikt prócz tego, dla którego kwitnie.



LXXXX. [21]

Gdybyś nie zamieszkała była w sercu mojim,
Zalałbym ono serce rwącéj krwi falami;
Gdybym w stęsknionych oczu spojrzeń twych nie dźwigał,
Płakałbym, jako rzeka, u wrót morskich głębi;
Gdyby dusza ma wiarę w miłość twą straciła, —
Tysięcznych sztuk podstępem wyrwałbym ją s ciała!






Nieupoważniony przes tłómacza przedruk zabrania się.
NAKŁADEM TŁÓMACZA.




  1. Cztérowiérsz V. Ze wstydem zaznaczam, że błąd gramatyczny w ostatnym wiérszu zawarty, mianowicie: z rąk kochanki zamiast z ręku kochanki nie może być usunięty bez uszkodzenia, i to wielkiego, całego wiérsza.
  2. X. Członkowie zboru derwiszów, golących głowy i brody mianowali się kalendrami. Sektę tę założył był Kàlender Jusûf z Endaluzu. Przydomek przez niego przyjęty kâlender znaczy: sczére złoto. Kalendrowie oznaczali się czystością serca, siłą i pięknością umysłową, jednym słowem łączyli w sobie pojęcia: rozumu, zacności i pobożności. Szkoły ówczesne, jak widać z danego wiérsza, musiały być, podobnie do dzisiejszych, fabrykami fałszowanych ludzi.
  3. XIII. Wiérsz ten, pomimo wierności przekładu, i pomimo wszelkich możliwych starań, dążących do nadania mu jinszego zapachu, psuje całość cztérowiérszów i wręcz staje w sprzeczności z ogólnymi myślami i zapatrywaniami poety. Jakto? Autor w pijaństwie tylko rospoznaje miłość, a poza obrębem pijaństwa winnego, nie zna pijaństwa miłosnego? Oczywiście, że myśl w przekładzie zawarta, nie jest myślą autora; stanie się nią wszakże, gdy apostrofowany w wiérszu rodzaj żeński zamienimy na męski.
  4. XVIII. W wiérszach wschodnych napotyka się ustawicznie zwrot: obydwa światy; mowa to o świecie naszym, ziemskim, i o świecie zagrobowym, przyszłym, czyli o niebie i piekle.
  5. XXIII. Rtęć płynie po niebiesiech, grynszpan po równinie znaczy: Po niebie płyną obłoczki, jako rtęć srebrzyste, po równinach kołysze się trawa, zielona jako grynszpan.
  6. 6,0 6,1 XXX. i LXXXI. Filozofia w tych wiérszach wyrażona powinna być zrozumiałą dla każdego: Człowiek, powiédzmy lepiéj jistota ludzka albo dusza jest nieśmiertelną; życie po śmierci nie kończy się, albowiem śmierć wyobraża stan przejściowy, ma zatym przed sobą całe wieki jistnienia, nie całe wieki, ale nieskończoność wieków; zaś to, co jest nieśmiertelne, co niema końca, nie mogło miéć również początku; zatym: człowiek lub jistota ludzka, lub dusza nie ma początku; jistniała przed tyloma wiekami w tył jile jich ma przed sobą, zaś urodzenie jéj jest stanem przejściowym, krótko zresztą trwającym.
  7. XXXII. Poeci perscy porównywają ustawicznie piękną twarzyczkę do tulipana albo róży. Braminami mianowali się filozofowie, trzymający się surowych zasad życiowych. Następcy pierwotnych braminów, księża hindyccy, wierzący w przeradzanie się duszy, sczególną czcią otaczali krowę, czując się wysoce szczęśliwymi, gdy w chwili skonu mogli ją trzymać za ogon, lub dzierżyć w ręce ogon, uprzednio ucięty. Czy w danym wiérszu, prócz myśli głównéj, jasno wyrażonéj, nie kryje się wtóra, poboczna, sarkastycznie wyrażona w ostatnym wyrazie ostatnego wiérsza? Może Autor użył wyrazu cielę zamiast krowa wyłącznie, aby dać uczuć, że Bramini już nawet krowie nie kłaniają się, jedno oddają cześć (złotemu) cielcowi?
  8. XXXV. W pierwowzorze zawarte wyrazy Aj szem’e tyrâz przetłómaczyłem przez tęczowa latarko! a to s powodów: Szem’ w języku arabskim i w perskim oznacza świécę albo pochodnię; wtóry wyraz tyrâz jest jimiesłowem słowa tyrâzîden (ozdabiać); jako rzeczownik oznacza także koronki. Dwa te wyrazy w zestawieniu znaczą świéca ozdabiająca. Ja je biorę w znaczeniu ozdobne światło, tłómacząc sobie, że to mowa o świécy, zamkniętéj w ozdobnéj latarce, w których to latarkach Persowie lubują się niezmiernie. JMP. d’Ethé nie mogąc wyrozumować znaczenia powyższych wyrazów, przetłómaczył je: Du, Leuchte, terâzentsprossen! Zapytywałem pewnego wiedeńskiego uczonego, coby należało rozumiéć pod omawianymi wyrazami? Odparł mi: Niewiadomo.
  9. XXXVI. Głos mówiący: Ty czyń sobie, co ty chcesz, my zaś — co my chcemy jest głosem, pochodzącym od Boga. Nie można sobie wyobrazić, jiżby to był głos osób, otaczających wiérszarza; gdyby ludzie umieli zdobyć się na podobne orzeczenie, społeczeństwo, złożone s podobnych ludzi, byłoby najmądrzejszym i najszczęśliwszym; takiego społeczeństwa do dziś dnia nie było.
  10. LIII. Wiérsz ten stał się piosnką popularną wśród Persów.
  11. LIV. Zdanie, Jiście niemasz jinszego Boga ponad Boga jest stresczeniem wiary muzułmańskiej i dewizą wyznawców Mahometa.
  12. LXI. Wiérsz obosieczny; my upatrujemy w nim wyłącznie zwrot do Boga.
  13. LXII. Myśl w téj zwrotce zawarta o wiele lepiéj oddaną została w cztérowiérszu czterdziestym szóstym.
  14. LXVII. Wiérsz do Boga; wyznawcy Jislamu modląc się, zwracają oblicze w stronę Mekki; ktokolwiek więc, zdaniem wiérsza, odwróci raz głowę od Mekki, czyli zaniecha odmawiania pacierzów i myślenia o Bogu, zapomni, w któréj stronie leży Mekka i, w któréj stronie szukać należy oblicza boskiego.
  15. LXX. Dla zrozumienia tego wiérsza wiedziéć wypada, że Muzułmani pragną gorąco chociaż raz w życiu uczestniczyć na odpuście w Mecce; możni zabiérają na tę pielgrzymkę pewną liczbę ludzi niezamożnych, na koszt własny; oprócz tego uważają za czyn pobożny ułatwiać pielgrzymkę ubogim, zasilając jich żywnością, lub niezbędnymi na odbycie pielgrzymki datkami pieniężnymi. W czasie odpustu krążą Muzułmani długą procesyą w krąg Kaby i nabożnie całują, w jednym rogu świątyniznajdujący się kamień, czarnym zwany. Wiérszarz porównywa kochankę do Mekki; chciałby wybrać się na odpust miłosny, krążyć w okół jistoty dziewczyny, chciałby rozmiłowane usty złożyć na stopach bogunki, lecz, nie będąc panem, czyli nie posiadając władzy nad kierowaniem uczuciami wybranéj, chce od niéj dostać datek na odbycie miłosnéj pielgrzymki. Czemże ma być ów datek? Może łaskawym spojrzeniem, może ręki uściskiem, w każdym razie zachęta do dalszych kroków.
  16. LXXII. Wiérsz piérwszy przetłómaczono zupełnie wolno; w pierwowzorze użyto porównania z rycerską grą starych Persów, polegającą na chwytaniu piłki kijem, haczykowato zagiętym. Oczywiście do piłki porównano serce, do zagiętego kija — loki dziewczyny.
  17. LXXXI. Wiérsz obosieczny; najwłaściwiéj byłoby rozumieć w nim zwrot do Boga.
  18. LXXXIII. Mowa tu nie o domach bożych, zwanych kościołami, jedno o sercach ludzkich, straconych dla Boga.
  19. LXXXIV. Wiérsz odmiennie przełożony; w pierwowzorze brzmi: W chwili, gdy s koła twéj róży (twarzy) wyszedł na wiérzch hijacynt (meszek) sto jęków słowiczych wyszło ze mnie; zazwyczaj s zieloności róża wychodzi na wierzch, rzecz dziwna, że zieloność wyszła z róży.
  20. LXXXVII. Jest to prawdopodobnie jedyny wiérsz panegiryczny Abu Sajida, niewiadomo wszakże, komu poświęcony; może jednemu z mistrzów, których uwielbiał?
  21. LXXXX. Cztérowiérsz pierwowzoru żądał w przekładzie sześciowiérsza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Abu-Sa'id ben Abi'l Chajr i tłumacza: Wacław Rolicz-Lieder.