Córka Józefa Balsamo hrabina Cagliostro (1926)/Tom I/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Córka Józefa Balsamo hrabina Cagliostro |
Wydawca | Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Zakł. Druk. W. Piekarniaka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons: Tom I, Tom II |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
„Bystra“ była barką taką samą jak wszystkie inne; stara, zużyta, ale mocna, i starannie utrzymywana przez marynarza Deltre i jego żonę, którzy pełnili na niej rozliczne funkcje służby i załogi. Dla niewtajemniczonego oka „Bystra“ była barką przewożącą skrzynie, beczki, koszyki, ale właściwie nie przewoziła nic.
Mieściła pod pokładem trzy niewielkie kajuty, czyste i wygodnie umeblowane. Były to duże sypialnie przedzielone salonikiem, i tutaj spędzał Raul cały miesiąc z Józefiną Balsamo. Oboje Deltre, byli chmurni i milczący, wypełniali swoje obowiązki, nie wdając się nigdy w żadne rozmowy. Od czasu do czasu zjawiał się na horyzoncie niewielki statek i holował „Bystrą“ wzdłuż rzeki.
W trakcie tych podróży Raul podziwiał z pokładu rozwijające się przed nim śliczne widoki, podczas postojów odbywał długie i cudne wycieczki w towarzystwie swej ukochanej.
Dnie nieporównane! Raul jaśniał młodością i szczęściem. Malownicze wschody i zachody słońca, lasy w Bretonne, ruiny w Jumieqes, gotyckie opactwo w Saint-Georges, cudowne zabytki w Rouen — wszystko dawało mu powód do wyrażania swej miłości w najżywszy, najnamiętniejszy sposób.
Jozyna, bardziej skryta, uśmiechała się tylko jak przez sen. Raul z każdym dniem stawał jej się droższym, i to co z początku było u niej kaprysem, — z przemijającej miłostki przedzierzgnęło się w miłość. Cierpiała czując że kocha zbyt silnie.
O przeszłości, i o tem co w sobie kryła, nie wspominali nigdy. Raz jeden tylko Raul, strojąc żarty z tego co nazywał cudem jej wiecznej młodości, naprowadził rozmowę na ten temat.
— Cudem jest coś czego nie rozumiemy — odparła mu — naprzykład jadąc tutaj zrobiliśmy dwadzieścia mil w ciągu jednego dnia. Tobie to się wydało cudem ale gdybyś był bardziej uważnym spostrzegłbyś żeśmy mieli cztery, a nie dwa, jak sądziłeś konie. Leonard zmienił zaprząg w zajeździć w Doudeville, co było zawczasu przygotowane.
— Wspaniale — zawołał Raul z uznaniem.
— A teraz drugi przykład. Nikt na świecie nie domyśla się w tobie Arsena Lupin, a jednak, owej nocy, gdyśmy się spotkali po raz pierwszy, wiedziałam już kim jesteś w istocie. I to nie był żaden cud; poprostu interesuje mnie wszystko co ma jakikolwiek związek z Cagliostrem. Otóż czternaście lat temu, dowiedziawszy się o owej kradzieży historycznego naszyjnika księżnej de Dreux-Soubise, przeprowadziłam najściślejsze śledztwo, które naprowadziło mnie na ślad małego Raula d‘Andressy, syna Ferfrasta Łupina. Siedząc cię w dalszym ciągu dowiedziałam się z czasem o innych twoich sprawkach. Otóż i nasza znajomość.
Raul zastanowił się kilka chwil, potem rzekł poważnie:
— W owym czasie, moja Jozyno, albo miałaś lat dziesięć, a trudno uwierzyć aby taki dzieciak mógł odkryć prawdę, której nie udało się odkryć najzręczniejszym ludziom, albo też byłaś już wtedy dorosłą kobietą, co byłoby tym razein naprawdę cudowne, piękna córko Cagliostra!
Żart nie przypadł jej do gustu, zmarszczyła brwi i powiedziała krótko:
— Nie mówmy o tem, dobrze?
— Szkoda — rzekł Raul którego w głębi serca irytowało to że znała przeszłość jego i pochodzenie, i który w jakiś sposób chciałby się zrewanżować — doprawdy nic mnie tak nie interesuje jak problemat twego wieku i historja twego stuletniego życia. W y robiłem sobie o tem moje osobiste zdanie, i to dosyć zajmujące.
Spojrzała nań z mimowolnem zaciekawieniem, a on korzystające z tego ciągnął lekkim, żartobliwym tonem:
— Rozumowanie moje opiera się na dwu przesłankach: 1-e jak twierdzisz sama, cuda nie istnieją, 2-e jesteś córką twojej matki.
Roześmiała się na te słowa.
— Co za obiecujący początek!
— Ponieważ jesteś córką twej matki wiec musiała istnieć przed tobą jakaś hrabina Cagliostro. Przypuśćmy że mając lat dwadzieścia pięć zasłynęła urodą w Paryżu i potrafiła zaintrygować dwór Napoleona III. Z pomocą swego rzekomego brata (wszystko jedno czy to był jej brat, przyjaciel, czy kochanek) ułożyła całą historję pochodzenia od Cagliostro i wystawiła fałszywe dokumenty którym i posługiwała się policja przy wyjaśnieniu pochodzenia córki Józefiny Beauharnais i hr. Cagliostro. Wygnana jedzie najpierw do Włoch, następnie do Niemiec i znika.... aby po dwudziestu dwu latach znowu się zjawić, tym razem jednak jako godna uwielbienia córka obecnej tutaj drugiej hrabiny Cagliostro.
Nieprawdaż, hrabino?
Jozyna siedząc bez ruchu, nie wyrzekła ani słowa. Ciągnął więc swoją opowieść dalej.
— Najzupełniejsze podobieństwo między matką i córką tak doskonałe podobieństwo....
Zresztą pocóż mówić o obu hrabinach. Jest tylko jedna, jedyna którą mam przed sobą. Ona to odziedziczyła tajemnicę ojca swego Józefa Balsamo hrabiego Cagliostro. Beaumagnan który rozpoczął swoje śledztwo nieuchronnie napotykał się na dokumenty które już policję napoleońską w błąd w prowadzały i na minjaturę i obrazy które identyczność tej samej osoby wskazywały i jej pochodzenie na czasy Madonny Luini określały.
Oprócz powyższego jest jeszcze jedno świadectwo — książę d‘Arcole. Książe widział hrabinę Cagliostro tylko raz jeden a znając obraz Madonny nie mógł powstrzymać okrzyku: Oto ona i ciągle jeszcze w tym samym wieku! W odpowiedzi zasypałaś go dowodami w postaci, że rozmowa ta miała miejsce z twoją matką o której dowiedziałaś się z jej starannie prowadzonego pamiętnika. To jest podstawa i podłoże dalszych przygód.
Wszystko jest nadzwyczaj proste. Matka i córka podobne do siebie których piękność przypomina obraz Luini.
Istnieje jeszcze coprawda markiza Belmonte. Ja jednak znajduję że, podobieństwo tej damy do ciebie jest niewielkie i tylko wyschnięty i obłędny mózg pana Beaumagnan mógł was obie pomieszać.
Wszystko to nie jest jeszcze dramatem a dla mnie bardzo miłą i dobrze zadzierzgniętą intrygą którą przyrzekam wyjaśnić.
Raul zamilkł. Nie uszło jego uwadze że twarz Józefiny Balsamo nieco pobladła i rysy twarzy ściągnęły się w gniewie. Zaśmiał się więc i rzekł:
— Trafiłem, co?
Józefina Balsamo poruszyła się niespokojnie.
— Przeszłość moja należy do mnie i wiek mój nie ma nic do rzeczy. Zresztą możesz sądzić o tem co ci się żywnie podoba.
Raul rzucił się ku niej i objął ją silnym uściskiem.
— Myślę że masz około czterystu lat Józefino, a nie ma nic droższego pod słońcem, nad pocałunek takich stuleci! Możliwe że znałaś Robespierre i Ludwika XVI.
Nie było więcej o tem mowy. Raul d‘Andressy przy każdej próbie wznowienia tego tematu widział tak wyraźną złość że zaniechał wszelkich prób. Zresztą czyż nie znał całej prawdy?
Znał ją i nie miał żadnej wątpliwości. Pozostawała jeszcze jedna tajemnica która go przykuwała do młodej kobiety.
Pod koniec trzeciego tygodnia zjawił się znowuż Leonard.
Pewnego poranka spostrzegł Raul kocz zaprzężony w dwa nędznawe koniki, którym i hrabina odjechała.
Wieczorem tegoż dnia powróciła. Leonard wyładował bele owinięte starannie sznurami i znikł za tajemniczemi drzwiami których Raul dotychczas nawet nie zauważył.
Nocą udało się Raulowi otworzyć owe drzwi i zobaczyć zawartość paczek. Mieściły one wspaniałe koronki i cudowne komże i stroje mszalne.
Na trzeci dzień odbyła się podobna wycieczka. Rezultat: prześliczne gobeliny z szesnastego stulecia.
Tego dnia Raul nudził się bardzo. Kiedy znalazł się pewnego dnia sam jeden w Mantes wynajął rower i pojechał przed siebie. Po śniadaniu, opuszczając małe miasteczko, zauważył dom w ogrodzie którego kręciło się sporo ludzi. Podjechał bliżej. Licytowano piękne meble i srebra.
Z nudów obszedł cały dom wokoło. Szczytowa ściana domu wychodziła na opuszczoną część ogrodu. Nie zdając sobie sprawy dlaczego to czyni chwycił Raul za występ muru i zajrzał do wnętrza przez okno.
Dał się słyszeć krzyk. Raul rozpoznał głos Józefiny Balsamo, która jednak opanowała się szybko i rzekła zupełnie swobodnie.
— Ach, to ty Raulu? Podziwiam ten zbiór małych oprawnych książek, prześliczne i rzadkie.
To było wszystko. Raul okiem znawcy ocenił książki, podczas kiedy hrabina, zręcznie wyjęła z witryny medaljon, tak że Raul nawet nie spostrzegł tego.
Zeszła na dół. W rozgwarze wielu zebranych osób nie zwróciła niczyjej uwagi.
W odległości trzystu kroków oczekiwał na nią powóz.
Odtąd „pracowali“ razem w Pontoise, w Saint-Germain oraz niekiedy w Paryżu.
Przy wyprawach tego rodzaju Raul wyraźnie zyskiwał coraz większą wyższość nad skrytym charakterem i zagadkową duszą Józefiny. Wesoły uśmiech wieńczył każdą jego operację.
— Stało się — mówił. Pokazałem cnocie plecy. Zresztą bierzmy to wszystko lżej nie tak melancholicznie... jak ty Józefino.
Przy każdej nowej okazji odkrywał w sobie coraz nowe talenta i ukryte własności. Nieraz, towarzyszka jego, słyszała w towarzystwie, na wyścigach czy w teatrze wesoły jego głos a jednocześnie widziała w rękach ukochanego, złoty zegarek, lub w krawacie nową kosztowną szpilkę.
I zawsze ta sama zimna krew i spokój człowieka któremu nic nie grozi.
Nie przeszkadzało mu to jednak przedsiębrać wszelkie środki ostrożności jakie zalecała Józefina. Sama ona opuszczała Pinasse w ubraniu kobiety, z ludu. W jednej z sąsiednich ulic oczekiwał na nią koczyk zaprzężony w jednego konia. W nim przebierała się narzucając na siebie koronkowy szal który służył jej jako płaszcz.
Te i inne niezliczone drobnostki ukazywały Raulowi swoją ukochaną w prawdziwem świetle. Nie wątpił on że jest ona hersztem jakiejś bandy z członkami której porozumiewała się za pośrednictwem Leonarda. Nie wątpił również że Józefina w dalszym ciągu starała się wyświetlić zagadkę średniowiecznego świecznika i śledziła Beaumagnan i jego przyjaciół.
Podwójne życie jakie prowadziła, było źródłem ustawicznych wyrzutów ze strony Raula, który sam zapominał o swoich czynach. Ukochana — która była złodziejką i przywódczynią bandy! Nie, nie taką rolę marzył dla swojej wybranej.
Coraz częściej zdarzały się owe nieporozumienia i coraz ostrzejszy był ich charakter.
Pewnego dnia spostrzegli wchodzących do „Varietes“ trzech przyjaciół Beaumagnan, d‘Etiques i Bennetot.
— Chodźmy za nimi.
Hrabina wahała się. Raul jednak nalegał.
— Jak można nie wykorzystać takiej okazji, byłoby to błędem nie do darowania.
Weszli oboje i zajęli miejsce w ciemnej parterowej loży.
W jednej z lóż w pobliżu sceny rozpoznali Beaumagnan z jego dwoma przyjaciółmi.
Natrętnie cisnęła się Raulowi myśl. Co skłoniło Beaumagnan, człowieka religji i surowych obyczajów, do odwiedzenia bulwarowego teatrzyku w którym dawano bardzo naciągnięty program, nie mogący go w żadnym razie interesować.
Raul podzielił się tą myślą z Józefiną. Nie odpowiedziała mu ani słowem. Mniemana obojętność z jaką przyjęła jego uwagę w skazała Raulowi dokładnie że w tym wypadku kobieta ta nie życzy sobie jego współpracy.
— Dobrze — zadecydował — każdy dla siebie. Zobaczymy komu przypadnie najsmaczniejszy kąsek.
Na scenie dawano aktualne kawałki. Młoda aktorka, Commere, w roli „szmeru“ usprawiedliwiała go istnym potokiem fafszywych kamieni, które wprawione ruchami giętkiego ciała przypominały szum strumienia.
Dwa akty minęły. Loża w pobliżu sceny zasłonięta firanką nie pozwalała widzieć trzech przyjaciół. Podczas przerwy, Raul przechodząc mimo zauważył uchylone drzwi. Zajrzał ostrożnie. Nikogo. Nikogo nie było. Służba objaśniła go że trzej panowie opuścili teatr przed pół godziną.
— A więc i nam nie pozostaje nic innego jak pójść w ich ślady rzekł do hrabiny.
Nim jednak otrzymał odpowiedź podniesiono kurtynę do góry.
Na scenie zjawiła się Commere. Roztrzęsioną jej fryzurę obejmowała opaska ze złotej tkaniny z dużymi turkusami. Było ich siedem.
Siedem! pomyślał Raul. To mi wyjaśnia przyczynę wizyty Beaumagmana.
Podczas kiedy Józefina ubierała się do wyjścia, Raul zdążył zasięgnąć informacji że aktorka Commere, Brygida Pousselin, zamieszkiwała stary dom na Montmartre, skąd codziennie w towarzystwie swej pokojówki, imieniem Walentyna udawała się na próby do teatru.
Następnego dnia około godziny jedenastej Raul opuścił dom. Śniadanie spożył w jednej z licznych restauracyj na Montmartre, około południa zatrzymał się w pobliżu wąskiego domu przytykającego do olbrzymiej budowli. Na pierwszy rzut oka można było zauważyć że najwyższe piętro tej budowli stało pustkami.
W głowie Raula powstał nagle plan, który prawie mechanicznie zaczął wcielać w życie.
Rozpoczął spacer wzdłuż domu jakgdyby oczekiwał na kogoś o umówionej porze.
W jednej chwili, kiedy portjerowa dużego domu zajęta była oczyszczaniem ulicy, przemknął się niespostrzeżenie do wnętrza. Wbiegł na górne piętro i bez trudu otworzył drzwi do pustego lokalu. Upewniwszy się, że nikt go dojrzeć nie może, otworzył okno i zeskoczył na dach niżej położonego budynku.
W pobliżu znajdowało się okienko od strychu, zapełnionego różnymi wysortowanymi przedmiotami. Uchyliwszy drzwi prowadzące do wnętrza domu mógł widzieć klatkę schodową do drugiego piętra i częściowo wewnętrzne stopnie domu. Drabiny, jednak, któraby mu pomogła do zejścia nigdzie w pobliżu nie było.
Z dołu to jest z pierwszego piętra dały się słyszeć kobiece głosy. Raul wychylił się możliwie daleko i z kilku dorywczych słów wywnioskował, że młoda aktorka śniadanie jadła w sypialni. Cała służba w tym domu składała się z jednej pokojówki.
— Dosyć — zawołała Brygida Rousselin i weszła do jej pokoju.
— Ach! Walentyno jak dobrze. Dziś, nie mam żadnej próby. Kładę się i leżeć będę aż do wyjścia.
Obecność aktorki pokrzyżowała zupełnie plany Raula. Miał nadzieję że podczas jej próby w teatrze uda mu się spokojnie przeszukać całe mieszkanie. Pomimo to czekał dalej cierpliwie licząc na jakiś szczęśliwy przypadek.
Tak przeszło kilka minut. Brygida nuciła mełodje z „revue“, kiedy nagle rozebrzmiał dzwonek u drzwi wejściowych.
— Dziwne — rzekła — nie oczekuję nikogo. Zobacz Walentyno kto tam? Dziewczyna zeszła na dół. Słychać było trzaśnięcie drzwi, poczem wbiegła na górę i rzekła:
— Z teatru... Sekretarz dyrektora przesyła ten list.
— Daj tutaj. Czy poprosiłaś go do salonu?
— Tak.
Raul spostrzegł młodu aktorkę, której pokojówka podawała list.
Rozerwawszy kopertę czytała półgłosem:
— Kochana, mata Rousselin, bądź łaskawą wydać memu sekretarzowi swój djadem z głowy. Potrzebuję go jako wzoru. Dziś wieczorem w teatrze będzie znów do Twojej dyspozycji.
Kiedy Raul usłyszał tych kilka zdań zadrżał cały.
— Więc to tak! Djadem z kamieniami. Z siedmioma turkusami! Czyżby dyrektor był również na tropie? Ciekawe czy Brygida zastosuje się do jego życzenia.
Uspokoił się jednak wkrótce. Młoda kobieta wyszeptała:
— Niemożliwe, kamienie te już przyrzekłam.
— Nieprzyjemna sprawa — wtrąciła Walentyna. — Dyrektor będzie się wściekał.
— Cóż chcesz? Ja przyrzekłam je komuś, kto mnie dużą sumę za nie ofiarowuje.
— Jaką więc odpowiedź mam zanieść sekretarzowi?
— Poczekaj, napiszę mu kilka słów.
Weszła do swej sypialni i w kilka minut później wręczyła dziewczynie kopertę.
— Czy znasz tego sekretarza? Widziałaś go kiedy w teatrze?
— Nie. To musi być jakiś świeżo zaangażowany.
— Niech powie on dyrektorowi, że mi jest niewymownie przykro, ale wieczorem osobiście tę sprawę wyjaśnię.
Walentyna zeszła. Minęła znowu długa chwila. Brygida usiadła do fortepianu przerabiając ćwiczenia głosowe, które zagłuszyły skrzyp drzwi wejściowych tak, że Raul ich nie usłyszał.
Było coś dziwnego w tym zbiegu okoliczności, czego Raul nie mógł narazie pojąć. Sekretarz, którego nikt nie zna; prośba o wypożyczenie kamieni. Wszystko to było zbyt przypadkowe, aby mogło być naturalne.
Wkrótce jednak uspokoił się. Widząc cień przechodzącej osoby pomyślał, że Walentyna wróciła z powrotem do sypialni, a więc tym samym podejrzenia okazały się błędne. Człowiek ten wyszedł.
Nagle fortepian zamilkł i taburet na którym śpiewaczka siedziała energicznie został popchnięty i dał się słyszeć pełen niepokoju głos:
— Kto pan jest?.. Ach, sekretarz nie prawdaż? Nowy sekretarz. Ale co pan sobie właściwie życzy?
— Pan Dyrektor — rozpoczął męski głos dał mi rozkaz dostarczenia mu owej przepaski. Muszę więc...
— Ależ ja w tej sprawie odpisałam jemu wtrąciła Brygida ciągle jeszcze wylękniona. — Pokojówka zapewne list ten panu wręczyła. Dlaczego ona z panem nie wróciła? Walentyno!
Kilkakrotne wezwania pozostały bez echa. Walentyno!... Ach pan mnie przestrasza!.... Pańskie oczy....
Drzwi, pchnięte silną dłonią, zatrzasnęły się.
Raul usłyszał padające krzesło, niewyraźne odgłosy walki i naraz głośny krzyk:
— Na pomoc.
Poczem zapanowała martwa cisza. Rani jednym skokiem mimo znacznej wysokości znalazł się na drugim piętrze i stanął przed trzema zamkniętemi drzwiami.
Na los szczęścia rzucił się do jednych, otworzył je i wszedł do pokoju w którym panował wielki nieład. Ponieważ nie spostrzegł tu nikogo przebiegł do następnego pokoju i tu w półcieniu, ponieważ sztory w oknach opuszczono, ujrzał klęczącego człowieka.
Na dywanie leżała rozciągnięta młoda kobieta, którą łotr obiema rękoma trzymał za gardło. Słychać było ciche jęki i rzężenia.
— Do djabła, uspokoisz się wreszcie! Ach przeklęta nie chciałaś wydać klejnotów. Poczekaj ty...
Raul rzucił się nań z taką furją, że ten musiał natychmiast puścić swą ofiarę.
Obaj mężczyźni zatoczyli się i uderzyli o wystający kominek, przy tem tak silnie, że Raul stracił chwilowo przytomność.
Morderca był znacznie cięższej wagi i walka między wysmukłym młodzieńcem i człowiekiem o atletycznej budowie i muskulaturze nie mogła trwać długo.
W samej rzeczy po upływie kilku chwil zwalił się jeden z napastników z jękiem na ziemię, podczas kiedy drugi podniósł się.
Tym drugim okazał się jednak Raul.
— Wspaniałe uderzenie, co — szydził. Jest to pamiątka moich lekcyj u Teofrastusa Lupin. Kapitalna japońska metoda. W kilka minut można posłać na inny świat lub uczynić potulnego jak jagnię.
Schylił się nad młodą tancerką, uchwycił pod ramiona i przeniósł na łóżko. Natychmiast spostrzegł że ordynarny chwyt mordercy nie uśmiercił aktorki.
Oddychała i nie widać było żadnych ran.
Drżała tylko na całym ciele i błędnemi oczami wpatrywała się weń.
— Czy panią gdzie boli? — szeptał miękko.
— Nie, nieprawdaż? Przedewszystkiem pozbądź się pani wszelkiej obawy. Napastnik przestał być groźnym.
Chwycił za sznury przy sztorach, zerwał je i związał silnie obezwładnionego przeciwnika. Odwrócił go następnie do okna aby rozpoznać twarz.
Jakież było jego zdziwienie, kiedy zobaczył oblicze Leonarda.
Dotychczas nigdy nie miał okazji, zajrzeć zbliska w twarz temu człowiekowi. Wiecznie siedzący na koźle zawinięty w paltot i zwrócony doń plecami, nie dawał pola do obserwacji.
Znał jednak doskonale jego kościsty profil zarośnięty ciemną brodą. Co do tego nie miał żadnych wątpliwości.
Był to Leonard, prawa ręka i zaufany Józefiny Balsamo.
Związał go dokładniej, zakneblował przezornie i zaciągnąwszy do sypialnego przywiązał do ciężkiej kanapy, poczem wrócił do młodej kobiety.
— Proszę się uspokoić, nie zobaczy go pani więcej. Teraz pójdę zobaczyć pani pokojówkę.
Walentyna leżała, w takim samym stanie jak obecnie Leonard, t. j. związana, zakneblowana i przytwierdzona do łóżka.
Była to jednak sprytna kobietka. Uwolniona z więzów ściśle zastosowała się do wszystkich wskazówek Raula.
— Jestem agentem tajnej policji. Uratowałem twoją panią.
Proszę pójść na górę i otoczyć ją opieką. Ja muszę przesłuchać napastnika i zbadać czy nie ma on wspólników.
Raul najchętniej byłby się ulotnił. Opanował się jednak i czekał. Serce mu biło niespokojnie. Podszedł do drzwi wejściowych i odemknąwszy zamki uchylił je nieco.
Przez szparę w drzwiach spostrzegł po przeciwnej stronie ulicy stary kocz.
Na koźle siedział młody człowiek, którego widywał nieraz z Leonardem, imieniem Dominik.
Ale czy nikogo nie było wewnątrz? Ktoby to mógł być?
Raul pozostawił drzwi niedomknięte. Podejrzenia jego potwierdziły się i obecnie żadna siła ludzka nie była w stanie oderwać go od zbadania tej spraw y aż do gruntu. Przeszedł na pierwsze piętro i pochylił się nad pojmanym Leonardem.
Pewna drobnostka podczas walki, szczególnie zwróciła jego uwagę. Oto duży drewniany gwizdek zawieszony na łańcuszku, który wypadł w czasie szamotania. Leonard mimo niebezpieczeństwa w jakim się znajdował chwycił zań jak gdyby bojąc się go utracić. Czyżby to miał być znak ucieczki dla kompanów lub też sygnał wzywający pomocy? Raul instynktownie skłaniał się bardziej ku temu ostatniemu przypuszczeniu.
Uchylił nieco okna aby wyraźnie można było usłyszeć gwizd, sam zaś skrył się za sztorę, gwizdnął i czekał. Serce mu biło niespokojnie Przeczuwał mające nastąpić wypadki. Wbrew jednak rzeczywistości łudził się jednak jeszcze, że wspólniczką Leonarda w tem zbrodniczem dziele może nie być...
Drzwi się otworzyły.
Weszła Józefina Balsamo.
Weszła z całą swobodą i spokojem jak gdyby w odwiedziny do przyjaciółki.
Czegóż miała się obawiać. Skoro tylko Leonard dał jej umówiony znak droga była wolna. Spowita więc w swój szal śmiało wstąpiła w progi domu.
Po nagłym wstrząsie jakiego Raul doznał na widok Józefiny uspokoił się już zupełnie. Gotów był do walki z drugim przeciwnikiem tym razem jednak innymi środkami, jakkolwiek niemniej skutecznymi.
Cicho przywołał Walentynę.
— Cokolwiek by się stało — ani słowa. Widzę tu cały spisek przeciwko Brygidzie Rousselin, który muszę wyśledzić. Zalecam więc absolutne milczenie.
— Mogłabym pomódz... Może pobiedz po policję?
— Pod żadnym warunkiem. Jeżeli historja stanie się głośną Brygidzie to poważnie zaszkodzi.
Raul zamknął drzwi łączące oba pokoje. W ten sposób pokój w którym leżała Brygida został oddzielony od pokoju w którym miała za chwilę rozegrać się scena między nim i Józefiną.
W tej chwili ukazała się Józefina Balsamo.
Po odzieży poznała natychmiast skrępowanego Leonarda. Raul wiedział dobrze, że kobieta ta w chwilach wielkiego niebezpieczeństwa, potrafi doskonale panować nad sobą. Daleka od tego aby dziwić się obecności Raula, pracowała jednak myślą intensywnie nad rozwiązaniem zagadki.
Co to wszystko znaczy? Kto związał Leonarda? Czego tu chce Raul?
Wreszcie odrzucając szal zapytała zupełnie naturalnym głosem:
— Raul! dlaczego patrzysz na mnie tak dziwnie?
Potrzebował chwili czasu aby jej odpowiedzieć. Słowa które miał wyrzec były straszne, wpatrzył się więc w nią badawczo, aby nie stracić żadnego drżenia mięśni czy drgnięcia powiek.
— Brygida Rousselin została zamordowana.
— Brygida Rousselin?
— Tak, tancerka z wczorajszego wieczora z djademem na czole.
Ośmielam się wątpić że nic o tym nie wiesz, ty, która kazałaś Leonardowi zawiadomić się po ukończonej „robocie“.
Józefina zdawała się tracić zimną krew.
— Leonard? Leonard?
— Tak, — potwierdził — On zamordował Brygidę. Zaskoczyłem go właśnie w chwili kiedy oburącz dusił biedną kobietę.
Raul widział jak Józefina drżała. Upadła wreszcie na krzesło i wyszeptała:
— Nędznik!... Nędznik!... Czy możliwe aby on to uczynił?
I cicho dodała ze wzrastającem przestrachem:
— Zamordował.... zamordował.... Czy to możliwe? Przysięgał mi że mordować nie będzie. Przysiągł mi to. O nie, nie mogę temu uwierzyć.
Była ona szczerą w tej chwili czy grała komedję? Straszne pytanie na które Raul nie znajdywał odpowiedzi.
Józefina Balsamo podniosła głowę, spojrzała na Raula z lśniącymi w oczach łzami i przysięgała ze wzniesionymi rękami.
— Raul... Raul... dlaczego patrzysz tak na mnie? Nie... nie... nieprawda? Ty nie oskarżasz mnie, ach to byłoby straszne. Jak mogłeś uwierzyć że ja wiedziałam, że ja mogłam rozkazać lub zezwolić na coś podobnego? Nie, przysięgnij mi że nie wierzysz temu! O Raul... mój Raulu!
Nieco brutalnie zmusił ją aby usiadła. Przeszedł kilkakrotnie po pokoju poczem przystąpił do niej biorąc ją za ramię.
— Słuchaj mnie, Józefino, zaczął powoli głosem oskarżyciela, jeżeli w przeciągu pół godziny nie wyjawisz mi zupełnie całej historji i jej współuczestników to postąpię z tobą jak ze śmiertelnym przeciwnikiem.
Oddam Cię w ręce policji. Ciebie i twoich kompanów. Czy zechcesz wobec tego mówić?