Chłopi (Balzac)/Uzupełnienie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Chłopi
Wydawca Księgarnia F. Hoesick
Data wyd. 1928
Druk Zakłady Drukarskie Galewski i Dau
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


UZUPEŁNIENIE.

Dając pierwszy raz polskiemu czytelnikowi tę powieść, która przechodziła na warsztacie twórcy takie koleje i przeobrażenia, sądzę iż zajmującem będzie przytoczyć tutaj to, co istnieje z pierwszej jej redakcji, kiedy jeszcze miała nosić tytuł Wielki Właściciel. W planie tej powieści była walka wielkiej własności z drobnem mieszczaństwem. Kwestja chłopska wyłoniła się dopiero w późniejszej realizacji.

WIELKI WŁAŚCICIEL

Nazwę La-Ville-aux-Fayes, mimo iż dziwaczną, łatwo wytłómaczyć skażeniem tego miana — (w późnej łacinie Villa in fago, gród w lesie).
Nazwa mówi dość wyraźnie, że ziemia ta była pokryta lasem i że ów Frank, któremu przypadła w dziale, zbudował swój gród na wyspie, w połowie mostu, w miejscu wysoce pańskiem i dogodnem do ściągania myta, do czuwania nad młynami, gdzie okoliczni ludzie chodzili mleć zboże; co więcej, mającem tę zaletę, że posiadało niezdobyte naturalne fortyfikacje.
Na drugim końcu most ten kończył się deltą, stworzoną przez ujście rzeki zwanej Armeuse.
Taki jest początek La-Ville-aux-Fayes. Wszędzie gdzie utrwaliła się władza feudalna lub duchowna, zrodziła ona interesy, mieszkańców a później miasta, o ile miejscowość miała warunki aby ściągnąć, rozwinąć lub stworzyć jakiś przemysł. Tak stało się z La-Ville-aux-Fayes, które z końcem XVI wieku nie liczyło ani sześciuset mieszkańców.
Zamek, las oraz należące doń włości nosiły miano Ars i były kolebką szlachetnej rodziny, która za Franciszka I-go dała towarzysza Bajardowi, słynnego Ludwika d’Ars: jest o nim mowa w historji Rycerza bez zmazy i trwogi. Ludwik d’Ars był młodszym synem. Ars dostało się za Henryka III w ręce pana d‘O, który, za miljon ówczesnych talarów, zbudował obecny zamek, jeden z najpiękniejszych w Turenji i w Berry.
Drogą małżeństwa, ziemia d’Ars przeszła do rodziny de Grandlieu, za rządów kardynała de Richelieu.
Dawniejsi finansiści mieli szlachetną ambicję rywalizowania z największymi panami, znakiem zaś potęgi było zawsze wzniesienie pomnika, w którym błyszczał przepych saraceńskiej wspaniałości. W dobie poprzedzającej ów wiek w którym pan d‘O dzierżył w ręku finanse, bankierzy niemieccy, Fuggerowie, wydawszy obiad dla Karola Piątego, wstając od stołu zapalili ogień wekslem na ogromną sumę, którą cesarz był im dłużny. Karol Piąty mianował ich książętami de Babenhausen; istnieje jeszcze włoska linja tego rodu w Almanachu gotajskim.
Bohier, generał finansów, zaczął budować zamek Chenonceaux, który przeszedł przez ręce trzech osób krwi królewskiej, wciąż nieskończony, tak wspaniały był plan finansisty. Semblançay zbudował Azay-le-Rideau. Trzebaby dziś dwóch miljonów, aby dokończyć w Chenonceaux i w Azay-le-Rideau skrzydło, którego brakuje obu zamkom.
Ci wspaniali finansiści, którzy mieli poczucie sztuki, którzy zamawiali freski, budowali zamki, pomagali wznosić katedry, nie istnieją już; i żaden kanclerz nie zbuduje, jak Kardynał, całego miasta wyciągniętego pod sznurek o które zatroszczył się tak mało, że oglądał tylko jego plan.
Wspaniała myśl przyszła panu d‘O, wynalazcy kubanów. Wziął pod swoją opiekę ucznia Jana Goujon, rzeźbiarza i architekta zarazem, jak często w owych czasach. Kazał mu stworzyć arcydzieło i posłał go na wyspę Ars z nieograniczoną władzą nad jego plenipotentami w Turenji, w Berry i Poitou.
Zamek Ars leży tylko o szesnaście mil od Tours, gdzie, jak każdy wie, Dwór zamierzał się osiedlić i dokąd się udawał co rok w owych czasach zamieszek i wojen domowych.
Myślą Katarzyny Medycejskiej, zgodnie z myślą Ludwika XI, było zbudować w tej pięknej okolicy stolicę królestwa, a Ludwik XIV, który, jak powiadają, wierny tej myśli, chciał zbudować Wersal w Mont-Louis, zniweczył na zawsze ten projekt, zostawiając Wersal w Wersalu.
Turenja zawdzięczała swój rozkwit tej myśli, która stworzyła zamki w Amboise, Plessis, Chenonceaux, Azay, Richelieu, Valençay, Montbazon, Blois, katedrę w Bourges, Ars, Usse, Chaumont, Chambord, Chanteloup, słowem wszystkie wspaniałości tego pięknego kraju, opierającego się o Bretanję i Wandeę, chronionego przez Loarę, którą Karol Wielki chciał uczynić spławną dla żaglowców aż po Tours.
Gdyby Ludwik XIV był posłuchał Vaubana i zbudował swą królewską siedzibę w Mont-Louis na Wysokiem wzgórzu, u którego stóp płynie Loara i Cher, może Ludwik XVI byłby poprostu Józefem II-gim Francji, a Karol X nie byłby utracił tronu, dla tej prostej przyczyny że Ludwik XVIII nie byłby panował.
Pan d‘O stworzył swoje arcydzieło, którego dokończyli panowie de Grandlieu. Aby odmalować ten wspaniały zamek, dać zrozumieć jego piękności i położenie, — zamek ten bowiem jest kamieniem węgielnym niniejszego opowiadania — trzeba może wziąć wzór, który byłby dostępny dla wszystkich.
Uprzytomnijcie sobie zatem, nie Tuilerje obecne, ale Tuilerje Katarzyny Medycejskiej, to znaczy centralny pawilon, jego dwie galerje i dwa pawilony, zbudowane na palach, w środku rzeki, na zielonej wyspie. Ale w miejsce ozdób o wątpliwym smaku wymyślonych przez Filiberta de l‘Orme, wyobraźcie sobie najpiękniejsze szczegóły t. zw. stylu Odrodzenia; w miejsce wielkiego kwadratowego pawilonu z ciężkim dachem, wyobraźcie sobie budowlę smukłą, wykwintną, na każdym rogu kwadratowych pawilonów umieśćcie strzeliste wieże, stopami kąpiące się w wodzie, strojne na każdem piętrze w balkony i zakończone ażurowemi glorjetkami.
Niema okna, któreby miało jednakie ornamenty, wszystkie zdobne są postaciami zwierząt wyrzeźbionemi w liściach. Zamiast prostych arkad, kolumienki zebrane obłąkami w łuki, sklepienia zahaftowane kwiatami.
Taka była fasada obrócona na las.
Od strony miasta dwa skrzydła wyrastające z każdego pawilonu, oba zakończone dwiema kwadratowemi wieżami, podobnemi, w mniejszych wymiarach, do wieży Saint-Jacques-la-Boucherie, tworzyły kwadratowy dziedziniec do którego wiódł zwodzony most i którego fosy stanowiła wspomniana już rzeka Arneuse.
Każde ze skrzydeł miało rodzaj wykuszu z gankiem oraz bramą bogato zdobną posągami, podobną do skrzydła które na wybrzeżu Tuileryj wznosi się nawprost mostu des Saints-Peres.
Główne wejście do zamku miało podwójne schody, okna zaś tego dziedzińca, wieżyczki, wszystko było cudowne delikatnością rysunku i przypominało geniusz który natchnął najwspanialsze part je dziedzińca Luwru.
Po prawej rozciągały się ogrody zakończone mostem; poza niemi łąki obramione wzgórzami. Na lewo, wyspy usiane na Arneuse, łąki, młyny; nawprost zamku, od strony dziedzińca, La-Ville-aux-Fayes, wciśnięte między zbocze a rzekę; od strony zaś głównej fasady las, ale oddzielony przedmieściem od usianych wysepkami ogrodów.
Takie są główne proporcje i rozkład Ars, oraz jego położenie w stosunku do La-Ville-aux-Fayes.
Pan d‘O zakupił w mieście z drugiej strony rzeki sporo gruntów i zaczął tam budować piękny kościół, którego panowie de Grandlieu nie mogli dokończyć. Miasto podjęło się go dokończyć, aby zeń uczynić swój kościół parafialny. Ale panowie, ustępując go, zastrzegli sobie własność bocznej bramy wychodzącej na zamek, własność kaplicy przylegającej do tej bramy, oraz podziemi, które przeznaczono na groby rodzinne.
Od Ludwika XIII do Ludwika XVI, w ciągu trzech panowań, La-Ville-aux-Fayes, prosta osada za czasu pana d‘O, rozrosło się zwolna, liczyło dwa tysiące dusz w r. 1789, wzmogło się niemal w dwójnasób, kiedy, wskutek nowego podziału terytorjum, stało się stolicą powiatu. Stykało się z Turenią przez sąsiedztwo z Loches, z Berry przez swoje stosunki z Chateauroux. Mieszkańcy z La-Ville-aux-Fayes byli sławni z oszczędności i bogactwa. Kwitnął tam wielki handel surową wełną, winem, dębnikiem, skórą, paszą i bydłem. Były dwa jarmarki na rok. Ale, od czasu Rewolucji, wszystkie fortuny potroiły się nabytkiem dóbr duchownych, a zwłaszcza lichwą. Istniało trzydzieści majątków po dwadzieścia tysięcy funtów renty, a setka rodzin mieszczańskich mających od czterech do dziesięciu tysięcy franków dochodu. Ani jedna nie wydawała więcej niż tysiąc dwieście franków rocznie.
Jak we wszystkich małych miasteczkach ukształtowanych w ten sposób, był tam dziesiątek rodzin, które stanowiły rdzeń miasta, prawie wszyscy zaś bogaci obywatele byli skuzynowani.
Cztery nazwiska wszakże górowały: Massin, Minoret, Faucheur i Levrault, co wydało Levrault-Minoret, Massin-Faucheur, Minoret-Minoret, wreszcie wszystkie możliwe kombinacje. Minoretowie to byli bankierzy, Levraultowie uprawiali rolę, plemię Faucheurów dzierżyło handel, Massinowie zaś piastowali urzędy publiczne. Minoret-Cremière dzierżyli notarjat. Pan Massin-Cremère, głowa rodu Massinów, największy bogacz w mieście, kupił opactwo Formont; nikt zaś nie wiedział ile kryje jego szkatuła.
Szkatuły La Ville-aux-Fayes miały swoją sławę. To miasto, to była niby Bazylea dla Berry. Przesąd, starannie podsycany przez patrjotyzm lokalny, utrzymywał wiarę, że płótno, sukno, skóra, narzędzia, kupione tam, u Faucheur-Faucheur, u Minoret-Faucheur, albo u Faucheur-Minoret, u Cremière‘ów, były lepsze niż wszędzie indziej. Okoliczni chłopi mieli za świętą zasadę tam odprawiać swoje hulanki w karczmach lub gospodach, w dnie targowe. Wszystkie ważne akty spisywało się u pana Minoret-Cremière, którego rodzina miała na tyle wpływu, że udaremniła powstanie innej kancelarji.
Nowa organizacja sądownictwa pomieściła tam trybunał pierwszej instancji, sąd pokoju, urząd podatkowy; wszystkie te posady zagarnęły możne rodziny lub ich powinowaci.
Mieszczaństwo to sięgało w jedną stronę aż do Tours, w drugą do Chateauroux. Między Tours i Chateauroux stworzono komunikację dyliżansem; wehikuły podobne jak na wielkich linjach przejeżdżały przez La-Ville-aux-Fayes. Przedsiębiorstwo dobrze prowadzone przez p. Minoret-Farret zmusiło dwa departamenty do przerobienia drogi na królewski gościniec. Powstała tam poczta konna, uzyskana przez p. Levrault-Grandsire. Przybyła żandarmerja. Tak więc, zdumiewający rozrost miasteczka tłómaczy się ruchem rewolucyjnym roku 1789. Ale Rewolucja nie sprawiła tam jeszcze spustoszeń. Pamięć dobrodziejstw rodziny Grandlieu uchroniła starego margrabiego od wszelkiej zniewagi. Mieszczanie zadowolili się tem, że połknęli dobra kleru, że zagarnęli most i drogi, które mocą dekretu przeszły z panów na gminy, młody zaś hrabia de Grandlieu, jedyny syn margrabiego, porucznik muszkieterów, mógł udać się za swymi panami do Koblencji nie szkodząc tem ojcu. Ten został spokojnie w zamku Ars i zachował wszystkie swoje dobra dzięki świadectwu prawomyślności, które mu wydał okręg La-Ville-aux-Fayes, i które pokazywał wszędzie gdzie jego posiadłości były zagrożone.
Rozrastające się miasto, miast rozprzestrzeniać się po obu stronach rzeki lub poza most, wspięło się na wzgórze: domy spiętrzyły się tworząc piękną dekorację dla zamku, którego iglice, sygnaturki, wieżyczki i wieże wyrastały nad pagórkami i górowały dumnie nad miastem, nad łąkami, widne z odległości trzech mil w całej dolinie, tak w górę jak w dół rzeki Arneuse.
Jadąc z Chateauroux, bądź na skraju lasu, bądź na wyżynie góry po przeciwległej stronie, na drodze z Louches, podróżni podziwiali wspaniałą postać miasta, rozległą dolinę, winnice, domki i chaty w oddali, i dziwili się królewskim budowlom pomieszczonym w samem sercu krajobrazu niby pomniki wyrastające wśród pustyni. Istniały tam dwa kontrasty: miasto i zamek; zamek, który wart był dziesięć razy tyle co miasto, i miasto, które, podległe zamkowi, górowało nad nim liczbą. Na oko zamek przygniatał miasto.
Za Konsulatu i Cesarstwa, miasto i zamek żyły w zgodzie; wówczas bowiem despotyzm wojskowy niwelował wszystko.
Następnie, starszy pan de Grandlieu był to starzec, wdowiec, nie prowadzący dworu; syna zaś jego w La-Ville-aux-Fayes nie znano. Poczciwina nabrał wiejskich obyczajów. Jeździł spokojnie za swemi sprawami na starym siwku; miał tylko kucharkę, służącego, dawnego dojeżdżacza jako stajennego, dwóch ogrodników i odźwiernego. Stara berlinka gniła w remizie od śmierci jego żony. Jak wielcy panowie z czasu Ludwika XV nie był pobożny. Wzrosły w splendorach dworu Francji, gdzie piastował urząd wielkiego sokolnika, dwa razy się zrujnował i dwa razy odbudował majątek bogatym ożenkiem. Pożegnawszy się ze wszystkiem, zachowawszy żelazne zdrowie mimo wybryków młodości, chodził ubrany zprosta i zdawał się bardzo niewiele troszczyć o swój zamek, w którym nie podejmował żadnych naprawek. Nie dbał o swoje ogrody, pozwalał wyspom i łąkom pokrywać się mułem, nie przetwarzając ich na angielski park, który byłby rozkoszny. Stał się bardzo skąpy, wyciskał dochody, lokował potajemnie talary, wyjeżdżał mało. Jak na wielkiego pana był bardzo niekrępujący.
Syn jego, który zaślubił na emigracji pannę de Courtenvaux i który odziedziczył po zmarłej bezdzietnie majątek, ożenił się powtórnie w Anglji z córką lorda Fitz Lovel, której jeden z wujów, wróciwszy z Indji, gdzie długi czas był gubernatorem, zostawił znaczną fortunę.
Hrabia de Grandlieu został w Londynie z wujem i ciotką, wicehrabią i wicehrabiną de Grandlieu.
Ludzie w La-Ville-aux-Fayes nie wiedzieli tedy o istnieniu syna ani o jego majątku, jednym bowiem z przymiotów starego margrabiego, którego sąsiedzi z miasteczka nazywali tradycyjnie poczciwcem, była wyrafinowana skrytość, machiaweliczna dobroduszność, nadto przerastająca ich inteligencję aby mogli zrozumieć jej doniosłość i skutki. Uchodził poprostu za dziwaka i uparciucha.
Ludzie z La-Ville-aux-Fayes uważali się tedy za przyszłych właścicieli zamku, włości i lasów, wyobrażając sobie, że po śmierci margrabiego majątek jego pójdzie na licytację. Cztery możne rodziny zbierały w tym celu kapitały i dzieliły między siebie ciasteczko, jak Prusy, Austrja i Rosja zawczasu podzieliły między siebie Polskę. Massin przeznaczył dla siebie zamek, jak mówił po to, aby tam założyć przędzalnię.
Rok 1814 odmienił nagle usposobienie obywateli La-Ville-aux-Fayes w stosunku do zamku. Restauracja określiła jasno położenie szlachty, mieszczaństwa i ludu, z czego wynikły dwa stronnictwa: rojalistów, których nazwano ultra, i konstytucjonalistów, których nazwano liberałami. Liberałowie skupili w swoich szeregach bonapartystów, republikanów i lud. Rojaliści zostali sami, z ufnością jaką im dawały zasady porządku i tradycji. Kler stał się podporą tronu. Stąd dwa potężne stronnictwa we Francji: jedno zbrojne władzą, drugie zbrojne prasą.
La-Ville-aux-Fayes czytało jedynie Constitutionnel, Kurjera francuskiego, Minerwę, Pilota, Zwierciadło, Listy normandzkie. Margrabia de Grandlieu czytał tylko Dziennik Urzędowy, Monitora i Dziennik departamentu.
Trzeba tu wspomnieć, że wiele miast w Berty wyzbyło się, wedle własnego wyrażenia, szlachty. Issoudun nie ma ani jednego szlacheckiego domu, Chatres i Chateauroux mają ich bardzo mało. La-Ville-aux-Fayes miało tylko margrabiego de Grandlieu, i sądziło, że będzie wolne także od niego — od całej szlachty — skoro spodoba się Bogu powołać go do siebie.
Wszystko tedy szło dobrze, reputacja bowiem polityczna obywateli La-Ville-aux-Fayes żądała aby byli panami u siebie, aby nie mieli ani szlachty ani księży.
Otóż, w drugim miesiącu Restauracji, trzy powozy angielskie przejechały przez La-Ville-aux-Fayes udając się do zamku. Mieszczanie skupili się na rynku przed sklepem pana Faucheur (młodszego) i zaczęli rajcować kto to mogą być owi ludzie ubrani czerwono, w czarnych kamaszach, ze złotemi guzikami, przybywający do zamku.
Rano, La-Ville-aux-Fayes dowiedziało się, że hrabia de Grandlieu, jego żona i dzieci — córka i chłopiec — przybyli z Londynu do Paryża, z Paryża do Berry, aby pokłonić się swemu ojcu, teściowi i dziadkowi; że hrabina ma pokojówki lepiej ubrane niż panna Massin, i że ich lokaje wyglądają na panów.
Wiadomość ta przewróciła całe La-Ville-aux-Fayes. Mimo że niezbyt pobożni, mieszczanie i mieszczanki cisnęli się do kościoła, aby zobaczyć przybyszów. Przyglądano się ludziom, groomom, stangretom. To była rewolucja! Czy oni tu na długo? Czy będą przyjmować? Podprefekt wybrał się do zamku, ale go nie przyjęto; pan margrabia (powiedziano) konferował z panem hrabią. Miejscowi ludzie stawali na moście, skąd można było widzieć ogród, gdzie poczciwiec założył olbrzymi sad warzywny między mostem a zamkiem.
Orzeczono, że ojciec i syn nie są w najlepszem porozumieniu, wnosząc z ich gestów w czasie przechadzki. Hrabinie, nawykłej do angielskiego zbytku i komfortu, nie podobało się w zamku tak licho utrzymanym.
Przyszła awantura Stu dni. Hrabiostwo udali się za królem do Gand, hrabia bowiem został z powrotem porucznikiem w Maison-Rouge.
Był to bardzo piękny mężczyzna, liczący około czterdziestu dwóch lat. Wrócił do La-Ville-aux-Fayes już sam i co rok, około jesieni, przyjeżdżał aby się pokłonić ojcu.
Podprefekt, człowiek cesarski, obraził się że go nie przyjęto i w czasie Stu Dni podsycał ogień między zamkiem i miastem. Z nienawiści do dawnego porządku, który omal nie wrócił, mieszkańcy La-Ville-aux-Fayes zbonapartyzowali się, stali się patrjotami, i dali się wziąć na wszystkie elegje, które, w obłudnie konstytucyjnym języku, opowiadały o chwale Francji, o Kozakach, o klęskach najazdu, o obcej okupacji, okropnem nieszczęściu z winy Napoleona, które, biorąc finansowo, było dla Francji jedynie obrotem kapitału, bo to co płaciła cudzoziemcom zostało w kraju.
Poczciwiec Grandlieu miał wówczas siedemdziesiąt cztery lata. Prezydent trybunału, Minoret-Grandin, i niejaki ksiądz Louchard (niegdyś zaprzysiężony), który przeczuwał przyszłość, spiskowali z merem, panem Massin, starając się utrudniać życie poczciwcowi tak, aby sprzedał swoją ziemię: naradzano się już, jak się do niej dobrać. Uprzedzono pana Garangeot, plenipotenta margrabiego. Poczciwiec położył się do łóżka udając chorego; następnie dokonał bez niczyjej wiedzy, czterech wielkich przewrotów. Król wrócił. Mianowano margrabiego merem. Prezydenta, pana Minoret-Grandin, zastąpił pan Garangeot, dawny adwokat. Aby zastąpić bonapartystę podprefekta, margrabia sprowadził syna emigranta pana du Chosal, młodego człowieka, bez majątku. Następnie, wytoczył najniesprawiedliwszy w świecie proces najzamożniejszemu obywatelowi, lekarzowi, nazwiskiem Giraud. Margrabia wydawał się przy tem wciąż konający, uzyskał dla pana Massin stanowisko wice-mera, i nikt nie dowiedział się, że on był duszą zmian administracyjnych i sądowniczych, jakie zaszły w La-Ville-aux-Fayes. Wziął za plenipotenta zdolnego i sprytnego, jak on poczciwca na pozór, któremu przyrzekł wystarać się bezpłatnie o drugą kancelarję notarjalną w La-Ville-aux-Fayes.
Proces ów, był to machjaweliczny wynalazek. Pan de Grandlieu miał łąkę, na którą ściekały wody ze wzgórza i z miasta; łąka ta sąsiadowała z łąką należącą do pana Giraud, wartą najwyżej trzy tysiące franków.
Poczciwiec kazał zrobić obwałowany rów, który odprowadzał wodę do sąsiada. Serwitut był bezsporny. Wszczął się proces. Pan Garangeot skazał swego dawnego pana. Margrabia apelował do trybunału w Bourges i przegrał w apelacji. Rzecz poszła do kasacji. Margrabia udał się do Paryża i uzyskał kasację. Trzeba było wrócić do sądu w Orleanie. Pozwał tam biednego lekarza, który wygrał znowu. Margrabia znowu poszedł do kasacji. Lekarz prosił zmiłowania. Proces, nawet całkowicie wygrany, kosztowałby go pięć tysięcy franków kosztów. Margrabiego kosztował piętnaście tysięcy. Przyszło do ugody. Poczciwiec dostał łąkę. Lekarz powiadał wszędzie:
— Kiedy margrabiemu czegoś się zachce, ustąpcie mu, bo was zrujnuje.
Ten proces przepłoszył u mieszczan wszelką chętkę do walki sądowej. Poczciwiec jest zanadto uparty, powiadano.
Margrabia spędził ostatnie dni na katastrowaniu swego majątku. Zmusił sąsiadów do rozgraniczenia gruntów; starał się usunąć wszystkie kwestje sporne jakieby mogli wszcząć mieszczanie w razie walki. Na pół roku przed śmiercią, która nastąpiła w r. 1821, uzyskał dla swego rządcy stworzenie drugiego notarjatu w La-Ville-aux-Fayes, a wypadek ten otworzył oczy mieszczanom na chytrość poczciwca. Możne rodziny ujrzały, że z nich zadrwiono, zwłaszcza kiedy się okazało z małżeństwa wicehrabiego, który ożenił się z hrabianką de Noailles, i z małżeństwa panny de Grandlieu, która zaślubiła księcia de Grancey, że fortuna przyszłego dziedzica Ars jest tak ogromna, iż trzeba się na zawsze pożegnać z nadzieją schrupania ofiary, na którą mieszczanie ostrzyli sobie zęby od dwudziestu lat.
Poczciwiec umarł licząc lat ośmdziesiąt siedem, powiększywszy dobra Ars o pięćset morgów i o dwa młyny, które uczyniły go panem górnego brzegu Arneuse. Grandlieu było warte, powiadano, czterdzieści tysięcy franków renty na czysto, Ars zaś około pięćdziesięciu tysięcy. Margrabia miał ten rozsądek, iż zrozumiał, że niepodobna mu żyć po pańsku z dziewięćdziesięciu tysięcy franków renty w zamku, mającym dwieście dziewięćdziesiąt sześć okien, z których trzeba było zamurować sto czterdzieści, kiedy wprowadzono podatek od drzwi i okien.
Pan d’O nie przewidział tego opodatkowania.
Kiedy poczciwca pochowano w podziemiach domu Grandlieu pod parafjalnym kościołem La-Ville-aux-Fayes, pojawił się wielki artykuł w Constitutionnelu, gdzie pisano w rubryce Chateauroux:
„Wszędzie reakcja sili się wskrzesić swoje dawne prawa i przywileje. Kiedy margrabia de Grandlieu, niegdyś Wielki Sokolnik Francji, zmarł w swoim zamku w Ars, syn jego kazał otworzyć piwnice kościelne aby go pochować. Cmentarz byłby go poniżył. Istnieje wszakże na krańcu pałacowego ogrodu gotycka kaplica, do której było niegdyś wejście przez most w La-Ville-aux-Fayes i którą pan de Grandlieu kazał zamknąć aby zachować jej wyłączność. Przypuszczano, że chce tam przenieść groby swej rodziny. Ale to co było dobre za Cesarstwa, dziś byłoby słabością. Proboszcz, w porozumieniu z margrabią de Grandlieu, zgodził się na otwarcie lochów. Spodziewamy się, że przy mszy będzie okadzał pana margrabiego, i że ten, jak wszyscy inni, przygotowuje w ten sposób powrót wszystkich zniesionych przywilejów, aż się dojdzie do dóbr tak zwanych narodowych“.
Kiedy, w pół roku później, margrabia de Grandl’eu, chłodno przyjęty przez króla, dowiedział się przyczyny i przeczytał artykuł, którego wprzód nie znał, za późno było prostować. Mógł wytłómaczyć rzecz królowi, ale nie opinji.
Artykuł ów, to była pierwsza złośliwość księdza Louchard, który zebrał jej owoce. Wówczas ministerjum kokietowało z lewicą, i pana Massin mianowano merem w La-Ville-aux-Fayes. Margrabia de Grandlieu, pogrążony w kłopotach spadkowych, nie pamiętał o tem aby samemu zostać merem; kiedy zaś o tem pomyślał, artykuł ten uczynił jego nominację conajmniej niewczesną.
Tego rodzaju fakty przekonywały codziennie rojalistów o złej wierze, o przewrotności i oszczerstwach stosowanych przez liberałów.
Ludwik XVIII wiedział, że lewica pragnie tylko władzy. Prawica powiadała sobie: „Dla kogo oni pracują? Dla Napoleona II-go czy dla Republiki?“. Wypadek, który obalił pana Decazes, pozwolił starszej linji przypuszczać, że lewica dała się wywieść w pole szczwanej polityce i że niebezpieczeństwo nie mieszka ani w Schoenbrunie ani w Ratuszu.
Oto główne wydarzenia, które poprzedziły przejście zamku Ars w posiadanie obecnego margrabiego.
La-Ville-aux-Fayes dowiedziało się, że, następując po ojcu, pan de Grandlieu posiadał około pięćset tysięcy franków renty, mimo spłaty posagów przyznanych córce i synowi.
Ars miało z natury rzeczy stać się rezydencją rodziny, Grandlieu bowiem, położone w Bretanji, było to stare zamczysko, niemieszkalne, mimo iż bardzo godne uwagi przez jedno z najpiękniejszych jezior we Francji, tak nieobfitej w jeziora. Żaden z innych majątków rodowych nie posiadał rezydencji. Pierwszym tedy czynem margrabiego było utworzyć majorat z Ars, Grandlieu i jeszcze dwóch innych posiadłości, co stworzyło blisko dwieście czterdzieści tysięcy franków renty. Była to część fortuny, którą margrabia mógł rozporządzać.
Nienawiść mieszczan do zamku stała się rodzajem patrjotyzmu. Trzeba było za wszelką cenę uwolnić się od szlachcica.
Pan Garangeot, dawny intendent starego margrabiego, człowiek czterdziestopięcioletni, wszedł w mieszczaństwo przez małżeństwo z bezdzietną wdową, mającą ośm tysięcy franków renty, panią Massin-Brouet. Nowy rejent, p. Mitouflet, przeszedł również do obozu mieszczan. Dano mu pannę Minoret-Minoret, która miała sześćdziesiąt tysięcy franków posagu; zrozumiał zresztą niepodobieństwo walczenia z całą okolicą. Prokuratora, podprefekta i porucznika żandarmerji trzymano w szachu widokiem małżeństwa z trzema najbogatszemi pannami w mieście.
Margrabia, który nie zdawał sobie sprawy z ducha La-Ville-aux-Fayes i który spędzał tam tylko tydzień na rok kiedy przybywał odwiedzić ojca, był pełen najlepszych intencji dla tego miasteczka. Pobyt w Anglji wszczepił mu zamiłowanie w przepychach życia pałacowego i owo światłe obywatelstwo, które troszczy się o wzrost i podniesienie okolicy. Nie domyślał się, co to jest La-Ville-aux-Fayes.
Około marca roku 1822 zaczęły się regularne przesyłki mebli, obrazów, posągów. Przybyli dekoratorzy, malarze, rzeźbiarze, oraz architekt z Paryża. Sprowadzono biegłych robotników. Wszystkie okna odmurowano, zaczęła się restauracja zewnątrz i wewnątrz. W tym jednym roku koszta jej przekroczyły trzysta tysięcy franków. Stajnie przebudowano wedle planu stajni angielskich. Podjęto olbrzymie prace na rzece Arneuse, która w tem miejscu ma aż trzy odnogi i tuzin wysepek; niektóre z nich, położone poniżej mostu, tworzą przedłużenie parku, podobnie jak w Neuilly.
Pan de Grandlieu posiadał wszystkie te wysepki, tak jak posiadał inne powyżej mostu. Pale dla wzniesienia wysp powyżej zalewu wody, terasa u stóp głównej fasady dla stworzenia promenady przed zamkiem, który dotąd okalała rzeka oraz murowane wybrzeże, wreszcie plantacje, obsianie gazonów, przemieszczenie warzywnych ogrodów, zbudowanie cieplarni, wszystko to ściągnęło mnogość robotników i zajęło cały rok 1822.
Parter zamku przeznaczono na przyjęcia i stworzono zeń apartamenty reprezentacyjne. Urządzono wspaniałą salę koncertową, salony królewskie, bibliotekę w krużgankach pierwszego piętra, galerję obrazów na parterze. Apartament margrabiny zajął całe skrzydło, pokoje margrabiego również. Nad niemi żonaci synowie i zamężne córki również mieli kompletne apartamenty. W ten sposób zużyto całą główną fasadę.
Dwa boczne skrzydła były przeznaczone na pokoje gościnne. Nie licząc mieszkań dla rodziny, było tam dwanaście apartamentów dla małżeństw a trzydzieści apartamentów kawalerskich. Margrabia mógł przyjąć samego króla.
Ojciec zostawił mu trochę pięknych obrazów. On sam przywiózł ich sporo z obcych krajów, tak że jego dwie galerje były bardzo piękne. W Anglji nabrał upodobania do starych mebli i zakupił ich w pierwszych dniach Restauracji sporo, i bardzo pięknych, wówczas gdy ceny ich były stosunkowo niskie. Chciał aby urządzenie Ars było w harmonji z architekturą. Mimo że wydał (powiadają) około pięćset tysięcy franków na meble, później nie byłyby wystarczyły na to ani miljony.
Powozy, konie, sprzęt myśliwski, przybyły później. Oddawna miał margrabia w rezerwie miljon potrzebny na restaurację Ars; mimo to przekroczył o połowę swój budżet.
W lecie roku 1823, margrabina mogła zainstalować się już w Ars, nie cierpiąc zanadto od prowadzonych robót. Przybyła z dziećmi i paroma przyjaciółmi. Było około stu osób w zamku.
Tam gdzie, przez trzydzieści dwa lata, panowała cisza, odludzie, samotność, gdzie wszystko było zapuszczone, zaniedbane, dzikie, zawrzało życie; uroczy park angielski wyrósł z wód jakby czarami.
Restauracja ta wpuściła dwieście pięćdziesiąt tysięcy franków w okolicę. La-Ville-aux-Fayes zgarnęło je i siedziało cicho. W stosunku do zamku miasteczko jak gdyby nie istniało.
Margrabia był tak zajęty, wciąż między Ars a Paryżem, zmuszony jeździć do Grandlieu, wracać do Ars aby zobaczyć czy wszystko robi się tak jak sobie życzył, że nie miał wręcz czasu myśleć o mieście. Jedynie, pod wrażeniem niełaski jaka go spotkała w następstwie artykułu w Constitutionnelu, polecił swemu pełnomocnikowi, aby się postarał dowiedzieć kto umieścił ten artykuł. Rządca oznajmił, że autorem był ksiądz Louchard, człowiek niegdyś mało poważany, ale który, stając na czele liberałów w La-Ville-aux-Fayes, zyskał wielkie znaczenie w okręgu...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.