Ciche wody/Tom II/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ciche wody
Tom II
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1881
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Chociaż hr. Zdzisław najmocniejsze miał postanowienie wyjechania z żoną wedle zwyczaju za granicę, i ukrycia swojego szczęścia od oka profanów, którzyby wszystkie jego symptomata analizować chcieli — pani Aniela uparła się być chorą, przewlekła się podróż; z dnia na dzień ją odkładano, i hrabia co tak był pewien, iż na swojém postawi, choć kwaśny i upokorzony, poddał się konieczności.
Na zły humor jego Aniela wcale się zważać nie zdawała, miała wielką zręczność w postępowaniu i zyskała sobie najprzód starego ojca, potém nawet trudniejszą daleko — matkę.
Zdzisław sam przeciw wszystkim nie mógł walczyć.
Tymczasem około południa tego dnia gdy Marta uszła od męża, stary hrabia Stanisław wszedł przestraszony do pokoju synowéj. Zwykł był on rano, starodawnym zwyczajem szlacheckim słuchać zawsze mszy świętéj u Bernardynów, a potém dla konkokcyi iść na kieliszek wódki i ciepły pasztecik. O mało się nim tego dnia nie udławił, gdy ktoś wpadając do cukierni krzyknął głośno:
— Wiecie państwo piękną historyę? Wszak to hrabina Lambertowa, która trzeci dzień temu jak za mąż wyszła, już od męża uciekła, powiadają z jakimś Włochem, z którym miała umowę, że ją miał porwać od ołtarza.... A że się to nie udało, więc udawała chorą, póki się nie mogła wymknąć.
Z tą wiadomością gdy stary wbiegł do synowéj, ta natychmiast chwyciwszy na siebie ranne ubranie, pieszo pobiegła do staréj hrabiny.
Mężowi, który ją chciał wstrzymać, odpowiedziała prawie gniewnie:
— Żadna siła mnie nie może od tego kroku odwrócić; mam obowiązki względem hrabiny, która mi była matką. Tam jest miejsce moje, dopóki jéj będę potrzebną....
W pałacu chociaż najsurowiéj zakazano było wpuszczać kogokolwiekbądź, dla wychowanki hrabiny, która się za dziecko domu prawie uważała, drzwi nie śmiano zamknąć. Wiedziano jak ją hr. Laura kochała.
Aniela znalazła się u łóżka choréj i zajęła dawne swe miejsce. Hr. Lambert, który ją tu zobaczył, pomimo, że się obawiał i miał wstręt jakiś instynktowy, nie mógł na ten dowód wdzięczności być obojętny. Pierwszy raz od lat wielu zbliżył się do niéj, przemówił, podziękował i okazał się więcéj niż grzecznym. Ból uczynił go czulszym niż był zwykle.
Tę ledwie dostrzeżoną zmianę, pani hrabina Zdzisławowa umiała natychmiast wyzyskać, wracając w obejściu się z hrabią do — dawnéj poufałości....
Zemsty, którą mu niedawno groziła, nie było śladu; niosła słowa pociechy, przychodziła poświęcając swe szczęście zaledwie się rozwijające, zapominając o sobie.
Hr. Laurze lżéj się zrobiło, gdy ją zobaczyła właśnie teraz, kiedy najpotrzebniejszą jéj była. Niewiasta energiczna i woli niezłomnéj była złamaną, osłabłą, upokorzoną.... Aniela za nią i za siebie okazywała męztwo i przytomność, wśród tego bezkrólewia domowego, chwyciła rządy, wzięła na siebie odpowiedzialność, wydawała rozkazy, a matka i syn zarówno jéj za to byli wdzięczni.
Ze starą chorą panią o niczém mówić nie było można. Aniela nazajutrz zaraz poszła śmiało do hr. Lamberta.
— Państwo tu pozostać nie możecie, odezwała się do niego. Dla pani hrabiny i dla pana konieczna jest podróż, długie zniknięcie z oczu wszystkim.... i opuszczenie tych miejsc, które zbyt przykre wznawiają pamiątki....
— Myślisz pani, że na wieś byśmy mogli wyjechać?
— Toby wcale nie pomogło, odparła Aniela: na wsi państwobyście nie mieli pokoju.... Sąsiedztwo, familia....
— Więc dokąd? spytał Lambert.
Aniela, która teraz przybrała ton, powagę i wcale inne obejście się ze wszystkimi, zbliżyła sobie fotel i siadła najprzód, oczyma mierząc hrabiego w taki sposób, tak jakoś śmiało, natrętnie, że biedny człek musiał wzrok spuścić....
— Państwo musicie wyjechać na czas jakiś za granicę, dopóki ludzie nareszcie o tym smutnym dramacie nie zapomną.
Hrabina, dodała, samaby jechać nie mogła, ale sądzę, że się to złoży dobrze, bo mnie mój mąż nagli, abyśmy jechali do Włoch lub Szwajcaryi, moglibyśmy więc wybrać się razem.
Spojrzała na Lamberta.
— Wierz mi hrabio, dodała z uczuciem prawdziwém czy odegraném: jeślim kiedy w sercu miała żal do was i chęć zemsty, dziś mam tylko niezmierne współczucie dla nieszczęścia i chęć wielką okazania hrabinie wdzięczności, a hrabiemu (tu zniżyła głos), żem nawet mściwą będąc, zachowała dla niego dawne uczucie...
Lambert był tak usposobiony rzewnie, iż zapomniawszy o wszystkiém, zbliżył się i w rękę ją pocałował....
Na twarzy Zdzisławowéj błyszczała radość z dopiętego celu... Pragnęła ona tego zbliżenia się na nowo, dla czego? sama chyba mogła to wytłómaczyć!
Czy zemsta grała w tém jaką rolę, czy wskrzeszona miłość, czy rachuba jaka? Sama ona może nawet w tym momencie nie widziała jasno. Instynkt ją popychał w tym kierunku.
— Wierz mi hrabio, nic skuteczniejszém nie będzie dla hrabiny Laury, dla przywrócenia jéj zdrowia, nad podróż i nowy świat.... roztargnienie, a razem towarzystwo, do którego nawykła....
Jedźmy razem — powtórzyła. Zdzisław nie będzie ani natrętem, ani zawadą w niczém; ja mam jeszcze tyle mocy nad nim, że mu nie dozwolę nic zbroić i trzymać go będę na wodzy.... Hrabia się z nim obędziesz; jest trochę... parafianin, mimo swojego hrabstwa, dodała poufnie — ale się poprawi....
Zwierzała się tak Lambertowi, który nagłego tego powrotu do stosunków blizkich nie pojmując inaczéj niż z pobudek miłosierdzia, przyjmował to z wdzięcznością.
— Nie jesteśmy przygotowani do podróży, rzekł; a wątpię aby hr. Zdzisław, chciał na nas czekać.
— Musi, bo ja nie pojadę inaczéj — odezwała się śmiało Aniela. — O! proszę mi wierzyć, że choć się to zdaje nieprawdopodobném może — ja zrobię z nim co mi się podoba....
Uśmiechnęła się.
— Więc prawda, hrabio — zgoda? jedziemy razem.... Ja hrabinę Laurę przygotuję.
— Dokąd? zapytał strwożony trochę hrabia. Ja — nie wiem doprawdy dokąd się podobało udać pani.... która miała być żoną moją; a sama myśl, że gdzieśbyśmy się spotkać mogli....
— Na żaden sposób! zawołała pani Zdzisławowa. Książę Ignacy będzie zawiadomiony o córce niezawodnie, ja od niego się dowiem o niéj. Włochy są bardzo szerokie i przestronne; mamy do wyboru Wenecyę, Florencyę, Rzym, Neapol, Palermo....
Dla Zdzisława wszystko jedno gdzie się udamy....
— Mów pani z mamą, zrobię co ona zechce! rzekł Lambert.
— Ale — pan nam towarzyszyć będziesz — żywo wtrąciła Aniela; ja nie odstępuję od tego.
— Po co? zapytał hrabia.
— Ażebyś swą przytomnością uspokajał matkę, dodała z dwuznacznym wyrazem oczu Aniela; nie przyszłaby do zdrowia ciągle się troszcząc o was.... To konieczne, to nieodzowne....
— Co matka postanowi, zrobię, odparł Lambert.
— Ja z góry mogę zaręczyć, że hr. Laura tego wymagać będzie — zawołała Aniela, ciągle oczyma przeglądając hrabiego, który się mieszał wyrazem jéj wzroku zaniepokojony.
Patrzała na niego tak, jakby wszelkie dawne jakieś prawa swe w jednéj chwili odzyskała.
Zbliżyła się do niego znowu prawie natrętnie i pieszczonym głosem szepnęła:
— Proszę mieć zaufanie we mnie, proszę choć przyjaźń braterską mi zostawić — bądź hrabia jak z siostrą, jak ze swą wierną od dziecięctwa przyjaciołką, uczynisz mnie szczęśliwą!
Ostatnie słowo wymówiwszy z wielkim naciskiem, nagle jakby zawstydzona zawróciła się i uciekła. Pobiegła wprost do łóżka choréj. Tu nawet doktor jéj musiał ulegać; znała wszystkie przyzwyczajenia swéj opiekunki, stan jéj zdrowia, środki jakie jéj służyły lub mogły być szkodliwe; dysponowała wszystkiém. Błogosławiony wpływ kobiety, która jedna w tém nieszczęściu nie straciła głowy, dał się zaraz czuć w domu z początku katastrofą w nieład wprawionym. Wszyscy szli po rozkazy do Anieli, nikt bez niéj nie śmiał postawić kroku, hr. Lambert odsyłał do niéj także....
Zdziś, który spodziewał się w początku powrotu żony co chwila, do wieczoru tak dotrwawszy w próżném i zawiedzioném oczekiwaniu, zaczynał się burzyć.
— Ale cóż znowu? poszła za mąż czy nie? wołał — ani już myśli o mnie! Bardzo to ładne, że szanuje kuzynkę hrabinę, ale ja mam swe prawa....
Wieczorem nadeszła karteczka od hr. Zdzisławowéj, oznajmująca mężowi, iż na chwilę hr. Laury odstąpić niepodobna. Dawała mu nazajutrz rano chwilę rozmowy w salonie na dole i prosiła, aby przybył dla pomówienia w bardzo ważnéj sprawie.
Zdzisław zaczynał się gniewać i burzyć — ledwie ojciec i matka potrafili go ułagodzić przedstawiając, że inaczéj wychowanka i kuzynka hrabiny postąpić nie mogła.... Młody małżonek, który dla téj namiętnie pokochanéj kobiety tyle poświęcił, a teraz właśnie musiał swych praw się wyrzec i nawet zbliżyć się do niéj nie mógł, gorączkowo się miotał i odgrażał.
Chciał lecieć do pałacu i żonę odbierać gwałtem, chciał pisać do niéj nakazując, aby natychmiast wróciła, matka ledwie na nim wymogła cierpliwość do jutra. Nie mając co zrobić z wieczorem swoim, Zdziś powlókł się kwaśny do księżny Adamowéj. Musiał przynajmniéj skarżyć się przed kimś, szukał roztargnienia. Salonik księżny zastał pełny dawnych znajomych, zabawiających się z tą swobodą i wesołością, którą piękna gosposia wszędzie umiała nieść z sobą.
Mąż pełnił tu obowiązki majordoma, przyjmował przychodzących, gospodarzył około przyjęcia, odbierał dobrodusznie rozkazy żony i latał czuwać nad ich spełnieniem. Hrabina Julia, na chwilę sam hr. Ludwik, pułkownik Leliwa, Jeremi, Roman, pan Tadeusz, panna Gertruda składali kółko młodéj pani, która tego dnia mniéj może była wesoła niż dawniéj, ale równie śmiała i swobodna. Jako zamężna już mogła nawet więcéj sobie pozwolić w mowie i korzystała z tego.
Hrabia Zdzisław trafił na bardzo ożywioną rozprawę o świeżych wypadkach w domu hrabiny Laury. Nie można było o czém inném mówić.
Każdy przynosił jakiś nowy szczegół, kommentarz, uwagę, a z małym wyjątkiem, więcéj czuć było w ludziach niedobréj jakiéjś radości z klęski zacnego domu, niż politowania nad losem jego.
Ci nawet co boleli, objawiali współczucie w sposób nieprzyzwoity. Hrabina Julia jawnie tryumfowała; uśmiech nawet przebiegał jéj usta, gdy mówiła o hrabinie Laurze i jéj nieomylności, o wyborze synowéj, o tém anielstwie, jakie jéj przyznawała....
Leliwa ręce łamał, chwalił tę nieoszacowaną panią, zwalał winę na uczoność i ślepotę starego księcia, na Szordyńską wreszcie, na którą i inni przyczynę całego nieszczęścia składali.
Gdy hr. Zdzisław wszedł, spytano go o żonę teraz; ruszył ramionami.
— I mnie porwano żonę, uciekła, rzekł ironicznie — zaraźliwe to jest, jak się okazuje, i życzę księciu dobrze się pilnować.... Jak tylko dowiedziała się o wypadku, pobiegła do hrabiny Laury, i nie chce już wracać do mnie.
— Ale to bardzo naturalne! wtrącił pułkownik.
— Dalekoby naturalniejszém było, objawiwszy współczucie dla kuzynki, powrócić do męża, rzekł Zdzisław....
— Cóż się dzieje z hr. Laurą? zapytała hr. Julia.
— Żona mi pisze że chora i że jéj odstąpić nie może — rzekł obojętnie Zdziś. Wolałbym żeby była zdrowa; bo koniec końców zwlecze to znów naszą podróż....
Wszyscy zaczęli hr. Zdzisławowi czynić wyrzuty, że jest egoistą, a chwalić żonę jego, iż tak się umie poświęcać.
— Niezmiernie to piękne — potwierdził Zdziś — ale dla mnie wcale nieprzyjemne.
Przewiduję a raczéj przeczuwam najsmutniejsze następstwo, jedno jeszcze, dodał młody małżonek, że hr. Laurze i jéj synowi doradzić gotowi także jaką podróż, a żona moja zechce im towarzyszyć i ja za nią ciągnąć będę musiał.
— Bardzo prawdopodobnie — rzekł Leliwa, — ja sam byłbym tego zdania....
— Dziękuję! zawołał Zdziś.
— Jeśli to hrabiego pocieszyć może, nagle wtrąciła Eliza, dodam, że i my z mężem moglibyśmy się do karawany téj przyłączyć.
Spojrzała na księcia Adama, który z powolnością zwykłą, dodał znak, że gotów na rozkazy swéj pani.
— Uczże się pan od mojego małżonka, dodała księżna, bo to jest wzór dobrych mężów. Żyjemy z sobą już dni kilka, a jeszcze mi ani razu się nie sprzeciwił....
— Ja zaś z Anielą u stołu pod piramidą z naszemi cyframi połączonemi, już miałem utarczkę.
— Samci pan temu winien — przerwała księżna. To dowiedziona rzecz, że zawsze winni wszystkiemu mężowie.
Zdziś rozparty w krześle uśmiechał się i poziewał razem....
— W istocie, rzekł, jeśliby już do tego przyszło, żebym ja był zmuszony stawać w roli pocieszyciela przy kuzynku Lambercie, nadzwyczajby mi było miło pomocników znaleźć i wyręczycieli w Waszéj Książęcéj Mości....
— Stać się to bardzo może, iż się gdzieś spotkamy, przemówiła księżna — ja, i mój mąż naturalnie, chcemy gdzieś wyjechać, a gdyby z podróżą miodową dał się dobry uczynek połączyć...
— Mnie nawet bez miodowéj podróży już uczynek miłosierny cięży — mam szczęście — mruknął Zdziś.
Nadchodzący gość nowy przynosił świeżą wiadomość dodatkową, pochodzącą z jak najlepszego źródła, bo od księcia Ignacego, który już list miał z drogi odebrać od córki i wzywać prawnika dla zajęcia się formalnościami rozwodowemi. Prawnik opowiadał poufnym przyjaciołom, że Włoch, który porwał księżniczkę, nazywał się markiz Paolo C...eti — że pochodził z familii starożytnéj, ale zubożałéj. Znajomość z księżniczką Martą miał zrobić w San-Remo, obok mieszkając, tak, że dwa ogrody z sobą się stykały. Pani Szordyńska nigdy go nie widziała i nie wiedziała o nim i t. d.
Zbiegła para miała oczekiwać w Wenecyi na papiery i ślub, na który i książę musiał jechać. Słuchano tych szczegółów nowych z zajęciem wielkiém, a hrabina Julia skonkludowała, — iż te „S-te Nitouche“ jak hrabianka Marta, są najniebezpieczniejsze w świecie....
Zdzisław z nudów zaproponował grę i stolik zielony postawiono w drugim pokoju; hrabina Eliza po wyjeździe matki poszła z Gertrudą do siebie.
Rano hrabia Zdzisław stawił się na dole w pałacu dla rozmowy z żoną niosąc z sobą najmocniejsze postanowienie zabrania jéj do domu. Wszedł do saloniku kwaśny, a stał się jeszcze chmurniejszym, gdy nietylko żony nie zastał, ale pół godziny na nią oczekiwać musiał. Weszła nareszcie z powagą, krokiem mierzonym, i zmierzywszy oczyma męża, śmiało zbliżyła się ku niemu. Byli jeszcze w tém stadyum małżeńskich stosunków, gdy obie strony walczą kto władzę i zwierzchnictwo pochwyci. Zdzisławowi zdawało się, że ona mu należała, jako ożenionemu z panienką ubogą, którą wielce swym wyborem zachwycił i do wdzięczności miał prawo. Charakter panny Anieli dozwalał jéj na czas krótki znieść uległość, ale nigdy się jéj poddać na wieki. Wiedziała, że te pierwsze dni po ślubie o przyszłości rozstrzygać zwykły.
Bardzo szczęśliwie okoliczności się dla niéj składały, dając do oporu, jaki stawić musiała, podstawę szeroką i uczciwą, z którą się taić nie potrzebowała.
Zdzisław zaledwie rzucił na nią okiem, poznał, że się na walkę zbierało. Namiętne przywiązanie pędziło go do niéj, gwałtownym być umiał, lecz na długi wytrwały bój był za leniwy.... Uczuł jakiś niesmak i trwogę.
— Siadaj pan przy mnie, odezwała się głosem bardzo śmiałym hrabina, — siadaj i posłuchaj mnie najprzód.
— Przepraszam, przerwał Zdzisław, ja pierwszy o głos proszę.
Wiem już wszystko z góry co mi powiedzieć możesz o swych świętych obowiązkach, o przywiązaniu do tego domu, — ale — przepraszam — mam prawa większe niż dom ten i hrabina, jestem mężem i poświęciwszy też coś dla niéj....
Aniela która siadła, była, wstała nagle.
— Jak to? już mi pan swe poświęcenia wymawiasz? zawołała.
— Bo je lekceważysz! bo ja nie wiem jaka to jest miłość, gdy zamiast szukać mnie, uciekasz odemnie, odezwał się Zdzisław gwałtownie głos podnosząc.
— Ale cichoż! i nie tym głosem! odparła żona. Ludzie mogą słuchać i nie wiedzieć co sobie pomyślą. Nie przyszłam ani rozprawiać, ani się kłócić, ale powiedzieć panu, że jestem zmuszona chorą hrabinę pielęgnować, że jéj nie odstąpię — za dni kilka wyjeżdżamy za granicę, a jeśli pan chcesz, możesz nam towarzyszyć.
Zdzisław szydersko się rozśmiał.
— Nic doskonalszego! zawołał. Pani hrabina Zdzisławowa raczy wyjeżdżać za granicę, a mąż otrzymuje łaskawe zezwolenia towarzyszenia jéj!
Aniela ramionami ruszyła.
— Jak się hrabiemu podoba! rzekła zimno. Oddając mu rękę moją, nie zaprzedałam sumienia. To co czynię, jest obowiązkiem sumienia. Postąpię jak mi ono każe.
Zdziś zaczął się przechadzać po salonie, laskę trzymając w ustach, powtarzał:
— Nic doskonalszego! bardzo ładnie! hrabia Zdzisław ma być najniższym sługą domu hrabiów i ich kuzynki....
Aniela siedziała na krześle patrząc w okno.
— Będę musiała odejść, rzekła, bo lekarstwo daję hrabinie — czekam na odpowiedź.
Zdziś stanął przed nią.
— Niech ją doktor kuruje! krzyknął, niech jéj syn pilnuje! niech sobie weźmie siostrę miłosierdzia! — ja chcę żonę mieć dla siebie — ja proszę jechać ze mną.
— Powiadam, że nie pojadę, bo nie mogę — spokojnie odpowiedziała Aniela.
— To się może skończyć.... odparł Zdzisław.
— Jak się panu podoba — zawołała wstając Aniela, — ja idę.
Szła w istocie ku drzwiom, gdy Zdziś podbiegł ku niéj, ale już z całkiem zmienionym tonem i postawą.
— Na miłość Boga! proszęż cię! Anielko — jeśli ty mnie kochasz, nie męczże mnie, nie przywodź do rozpaczy. Widzisz jak cię kocham gwałtownie.
— I to się ma nazywać miłością? zawołała odwracając się żona — ja na to nie mam nazwiska.... Gdybyś mnie kochał tak jak ja chcę, a spodziewam się, że zasługuję być kochaną, nie upakarzałbyś mnie takiém żądaniem.... namiętném, którego ja wstydzić się muszę, nie być za nie wdzięczną!!
Zdziś korzystając z téj chwili zbliżył się bardziéj jeszcze, pocałował ją w czoło i objął rękami. Aniela z lekka go odepchnęła od siebie.
— Duszko! kiedy ja bez ciebie żyć nie mogę! wyjąknął błagająco.
Uśmiechnęła się z politowaniem.
— Więc czegoż chcesz? pojedziemy razem....
— Dobrze, zgoda, pojedziemy, odparł Zdziś; ale przez litość, nie siedźże po całych dniach u hrabiny, przyjdź choć na moment do domu.... Ja chcę cię widzieć....
Z góry spojrzała na niego zwycięzka pani i szepnęła:
— Będę dzisiaj.... proszę cię, miejże rozum....
Zbliżyła mu się do ucha, rzuciła w nie słów kilka, dała się pocałować w czoło....
— Będziesz dzisiaj? powtórzył hrabia.
— Z pewnością — dodała Aniela, śpiesząc do drzwi, — i wyszła.
Hrabia rozweselony nieco, bo mu się zdawało, że odniósł zwycięztwo, wysunął się z pałacu, nócąc półgłosem piosenkę.
Kto z dwojga tryumfował, musimy sądowi czytelników do rozstrzygnięcia zostawić.
Wybór w podróż szedł z nadzwyczajnym pośpiechem, hrabina Zdzisławowa nim kierowała. Ona była duszą wszystkiego w osieroconym domu. Lambert przesiadywał albo przy matce, lub w swoim pokoju; nie wychodząc nigdzie, nie przyjmując nikogo.
Drugiego dnia po katastrofie, z własnégo domysłu, nic o tém nie mówiąc hr. Laurze, Aniela zawiadomiła o wszystkiém kasztelanicową. Zdało się to jéj obowiązkiem. Lambert nie wiedząc o tém, wysłał także z suchym, krótkim opisem faktu list do ciotki....
Zaledwie wiadomość doszła do Zagórzan, téjże godziny kazała kasztelanicowa sposobić wszystko do podróży, rozstawić konie, zamówić następne na pocztach. Sama z panną Justyną i jednym sługą, lekkim powozem, bez żadnego pakunku ruszyła przede dniem, nagląc ludzi o pośpiech.... Przez całą drogę nie przemówiła słowa, siedziała skryta w głąb powozu, modląc się i płacząc....
Była przybita, upokorzona, obawiała się spotkać twarzy znajoméj. Przybywszy do Warszawy, nie zajechała do pałacu, wysiadła w hotelu, i kazała się pieszo zaprowadzić małemi uliczkami — chcąc najprzód widzieć się z Lambertem....
Przypadek zrządził, że czujna Aniela najprzód się znalazła na jéj spotkanie i wzięła ją do swego pokoju.
Tu nie czekając pytań, opowiedziała wszystko, dodając, że i hrabina i Lambert są tego zdania, iż się im na czas jakiś z kraju należy oddalić. O sobie nie wspomniała wcale, i późniéj dopiero, skromnie, cicho dodała, że za obowiązek święty poczytuje sobie — jechać z nimi, aby czuwać nad swą dobrodziejką.
Kasztelanicowa ze łzami ją uściskała....
Tak przygotowawszy przybyłą, zaprowadziła ją samą do Lamberta, i wyszła do hr. Laury, aby z kolei jéj z pewnemi ostrożnościami oznajmić przyjazd siostry męża.
— Ta Aniela! zawołała kasztelanicowa — to dla nas dziś prawdziwa opatrzność!
— Tak — dołożył Lambert — dla mnie, dla matki jest nieoszacowaną pomocą.... nigdym się nawet nie spodziewał po niéj takiego poświęcenia.....
Pochwałom nie było końca.
Hrabina Laura, ciągle jeszcze będąca w stanie na przemiany to gorączkowym, to w prostracyi bezsilnéj, mówiła mało, dawała Anieli robić z sobą co chciała.
Zdradzona przez wolę własną, wyrzekła się jéj zupełnie.
Czasami modliła się gorąco, i te chwile przynosiły jéj jakąś pociechę.
Bardzo zręcznie i stopniowo przygotowawszy hr. Laurę do przybycia kasztelanicowéj, Aniela wprowadziła ją. Obie wybuchły płaczem długim, lecz po nim chora odzyskała sił trochę.
— Upokorzonego winowajcę widzisz przed sobą — zawołała głosem, płaczem przerywanym hr. Laura — winnam wszystkiemu ja!! Pan Bóg ukarał zarozumiałość moją; lecz czemuż nie cisnął gromem na mnie jedną? dla czego pocisk odbił się na moim najdroższym, na domu, na rodzinie, na poczciwéj sławie naszéj, przez wieki strzeżonéj.
— Siostro droga — nie dając jéj mówić dłużéj poczęła kasztelanicowa, — nikt pewnie ciosu tego nie czuje mocniéj nademnie; lecz tylko głupota ludzka może hańbą cisnąć na nas. Niewinni jesteśmy! nie splamiliśmy się niczém i daliśmy się ufni uwieść pozorom cnoty, daliśmy się oszukać.... nie zawiniliśmy ani przed Bogiem, ani przed ludźmi. Chciałaś dla syna co najlepszego w świecie znaleźć, zapomniawszy o tém, że cichym wodom wierzyć nie można....
— Uparta byłam! ukarał mnie Bóg — przerwała hr. Laura. Lambert się opierał, tyś miała przeczucie, albo raczéj jaśniejszy od mojego wzrok, ja jedna byłam ślepą....
O! ulituj się nademną....
Znowu padły sobie w objęcia.
— Lauro kochana, zawołała siostra, krzyż Pański trzeba przyjąć z pokorą, ale nie upadać pod nim, a upadłszy nawet jak Chrystus, wzór nasz, dźwignąć się i nieść go daléj...
Potrzebna jesteś nam, synowi.
— Nikomu! na nic! przerwała płacząc Laura.... Woli nie mam i mieć nie chcę — czyńcie z sobą i ze mną co się wam podoba, jestem martwym klocem drzewa.
Rozmowa ta, w któréj się wylać mogła po raz piérwszy zbolała matka, przyniosła jéj ulgę istotną. Zasnęła po niéj spokojniéj, doktor znalazł ją nazajutrz silniejszą nieco; można było przewidzieć już kiedy wstanie i wyjazd będzie możliwy.
Kasztelanicowa nie sprzeciwiała mu się. Chciała najprzód namawiać ich na wieś do siebie, Aniela przekonała ją, iż to schronienie nie przyniosłoby potrzebnego roztargnienia, a przedłużało bolesne wspomnienia.
Wybierano się więc do Włoch, do Szwajcaryi, gdziekolwiekbądź, bo ani hr. Laura, ani jéj syn nie mieli do żadnego miejsca szczególnego pociągu. Jak w innych rzeczach tak w tém stanowiła Aniela, która do rady dopuściła Zdzisława i dozwoliła mu wybór uczynić.
Dla czego on głosował za Florencyą, trudno odgadnąć, gdyż ta stolica sztuki z czasów odrodzenia, nie mogła go wabić pomnikami jakie w sobie zawiera. Dylettantyzm jego zachwycał się tylko pięknemi kształtami marmurowych Wener i bachantek — na inne dzieła sztuki będąc obojętny....
Wiedziano, że księżniczka Marta na rozwód i ślub oczekiwała w Wenecyi, miano więc ją pominąć i wprost udać się na Bolonię do toskańskiéj stolicy.
Kasztelanicowa do chwili wyjazdu postanowiła być przy siostrze i nie opuszczać jéj. Hr. Zdzisław, który trochę się spodziewał żonę znaleźć przystępniejszą w drodze, naglił o wyjazd jak najrychlejszy.
Za siebie i żonę oddawał pożegnalne wizyty właśnie, i miał dwa bilety rzucić księżnie Adamowéj, gdy ją samą spotkał w progu, powracającą z przechadzki.
— Proszę wstąpić do mnie — odezwała się do niego....
— Jesteśmy na wyjezdném, więc na chwileczkę chyba....
— Dokądże? spytała pani.
— A! postawiłem na swojém, rzekł tryumfująco Zdziś — jedziemy do Florencji.
Nie postrzegł uśmiechu księżny, która dołożyła żywo:
— Kiedy państwo wyjeżdżacie?
— Pojutrze! rzekł Zdziś siadając na chwilkę. Aniela miała inne projekta, ale uległa mi w tém i wprost ruszymy nad Arno....
— To bardzo dobra myśl, chociaż, odezwała się księżna — teraz tam tak okrutnie gorąco....
— Mamy okolice, wille, góry... ale pied à terre, na kilka miesięcy obieram tam, bo lubię passyami Cascine.
Księżna Eliza patrzała na niego, stojąc przy stoliku, i słuchała....
— A państwo co robią z podróżą swoją? zapytał Zdziś.
— My, dotąd jeszcze nie postanowiliśmy nic, ale być bardzo może, iż się gdzieś tam — na świecie spotkamy.... mówiła księżna, bawiąc się albumem.
A — pewnoż to, że jedziecie do Florencyi?
— Tak dalece, że do znajomego mi Włocha pisałem o najęcie dwóch mieszkań obok, abyśmy nie potrzebowali nawet stawać na jedną noc w hotelu....
Zdziś wstał przypomniawszy sobie, że mu bardzo pilno.
Był na dole, gdy Eliza weszła do pokoju męża, który pisał do rządcy i przeglądał rachunki. Zerwał się zaraz, podbiegając ku niéj z uśmiechem.
— Co każesz?
— Ja dotąd proszę tylko....
— To zupełnie na jedno wychodzi — odparł książę.
— W istocie mam prośbę do ciebie. Cóż ta podróż nasza? Jesteśmy gotowi czy nie?
— Choćby dzisiaj.
— Dziś — nie, ale gdyby jutro? spytała gryząc wachlarz w ustach i pilnie się wpatrując w męża Eliza.
— Jutro? jedziemy jutro! o któréj? spytał książę, biorąc za zegarek.
— Jak chcesz! wieczorem! szepnęła Eliza.
— Dokąd? odezwał się książę.
Eliza się zarumieniła nieco.
— Jak ci się zdaje? Jabym bardzo chciała poznać Florencyę. Powiadają, że tam o téj porze gorąco straszliwe, ale jabym się w płomieniach kąpała, tak ciepło lubię i słońce.... Zresztą we Włoszech nie mają środków przeciw zimnu, a tysiące przeciw skwarom....
— Wiec do Florencyi! jestem zupełnie twego zdania i tego samego usposobienia. Wiem z doświadczenia, że tylko waryaci i ludzie bez czucia i myśli znoszą zimna i mrozy nie czując ich. Jedziemy się grzać, a choćby piec do Florencyi, bodaj do Neapolu.
— Nie — nie — do Florencyi.
— Jutro! przydał książę, całując ją w rękę.
Eliza wymknęła się z gabinetu i poszła pisać do Gertrudy, którą chciała mieć do pomocy przy pakunkach.
Nazajutrz wieczorem księztwo byli już w wagonie na drodze do Wiednia.
Pułkownik, który przyszedł do nich na herbatę, zdumiał się niezmiernie, usłyszawszy o wyjeździe nagłym, o którym pozawczoraj jeszcze mowy nie było....
— Uwinęli się! zawołał, i poszedł do hrabiny Julii.
Tu niechciane go przyjąć z początku, hrabina się także w jakąś podróż wybierała, musiał się gwałtem dopomnieć o swe prawa, aby i ta mu nie uciekła.
— Kochana hrabino! rzekł — wszyscy wyjeżdżacie, i to tak nagle, że ja nieszczęśliwy....
I pani się wybierasz także? zapytał widząc ją pakującą szkatułkę.
Hrabina Julia zmieszała się nieco.
— Muszę, mój kochany pułkowniku, jestem trochę niespokojna o moją Elizę. Wyrwała mi się, sama nie wiem czego się lękam. Między nami mówiąc, ta jéj passya dla Lamberta!
Ruszyła ramionami.
Leliwa potarł siwe włosy i uśmiechnął się chytrze; a potém całując jéj rękę, szepnął cicho:
— Czyż ze mną pani będziesz grałaà cache cache? Ja sądzę, że pomijając niepokój o córkę, może i wyjazd Zdzisława w tę samą stronę....
Nie dokończył. Piękną rączką białą hrabina dała mu klapsa.
— Wiesz — rzekła cicho — z najpewniejszego mam źródła.... że nie żyją z sobą, kłócą się ustawicznie.... Zdzisław był u mnie, jest już zrażony, zniechęcony i — prawdziwie mi go żal. Pojmuję fantazyę w mężczyźnie (bo tam serca nigdy nie było) — lecz tyle poświęcić dla kaprysu, który trwał tak krótko.... Wierz mi! już jest rozczarowany — zupełnie....
— A pani hrabina jedzie dla księżny Elizy do Florencyi, dokończył pułkownik....
— Rozumie się, że nie dla czego innego! potwierdziła piękna Julia, oczyma śmiejącemi się patrząc na pułkownika. Jesteś podejrzliwy i złośliwy.
— Jak stary grat! dodał Leliwa. Nie przeszkadzam pani!
Pocałował raz jeszcze białą rączkę i pożegnał hrabinę, która szkatułkę pakowała daléj z wielkim pośpiechem....

Koniec tomu drugiego.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.