Dziedzictwo (Mniszkówna, 1930)/10 lipca

<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Dziedzictwo
Wydawca Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Rob. Chrześc. S.A.
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
10 lipca.

Nowa, zdumiewająca koincydencja zdarzeń, nowy niejako pewnik, że wiodło mnie do Krąża jakieś przeznaczenie.
„Z rąk Boga oczekuję w wieczności kary i miłosierdzia“.
Miłosierdzia już tylko możesz oczekiwać, nieszczęsny pokutniku.
„Moją spowiedź“ przeczytałem wówczas jednym tchem. Dramat Hieronima i babki Gundzi blednie wobec spisanych tu dziejów. Włączać je w całości do mego pamiętnika byłoby za długo. Podaję autentycznie tylko te ustępy, w których jest akcja. Pomijam natomiast zwroty pokutniczej skruchy i samooskarżania się, a także cytaty z „Biblji“ i z „Naśladowania“. Wstępu utrzymanego w tymże tonie religijno ascetycznym nie zamieszczam również.
Zaczynam tę smutną historję:

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

„Rodzina z której pochodzę, znaną była w Galicji Zachodniej i cenioną. Ojciec mój Tytus Hradec-Hradecki, był od długich dziesiątków lat dziedzicznym właścicielem dóbr Sławohora w Beskidach nad Dunajcem. Ożeniony z Matyldą hrabianką Herburtówną, zacnego rodu panną, owdowiał, gdy ja, najstarszy syn Krzysztof, miałem lat piętnaście. Z kilkorga rodzeństwa zostałem sam, dwóch braci i siostrę Bóg powołał wcześnie do swojej chwały. Dlaczego, Boże wszechmogący, zostawiłeś mnie przy życiu, zamiast tamtych, którzyby sztandar naszego rodu godniej odemnie dźwigali, pozostanie tajemnicą Twoich wyroków....
Uczyłem się dobrze, ale pełen fantazji i bujnego temperamentu, byłem uczniem niesfornym, zbyt samodzielnym. Chlubnie skończyłem szkołę i wyjechałem do Genewy na studja historyczno-filozoficzne. Do Sławohory przyjeżdżałem rzadko, ferje wakacyjne spędzając prawie zawsze w podróżach zagranicą. Będąc na ostatnim kursie uniwersytetu, przemęczony pracą, zapadłem na uciążliwe bóle głowy. Za poradą lekarza pojechałem do Sławohory, na odpoczynek i kurację. Wtedy poznałem i pokochałem pierwszem, najczystszem uczuciem pannę Katarzynę X.... (nie chcę wymieniać jej nazwiska...). Była córką zamożnych rodziców, panną światową. Piękna nad wyraz, wesoła, zalotna. Widziałem w niej bóstwo. Wszystkie moje górne ideały, wyniosły gmach marzeń fantastycznych, złożyłem u jej stóp, zdawało się anielskich. Wyznałem jej swoją miłość, i ona zapewniła, że mnie kocha. Byłem oczarowany. Nastąpiły nasze zaręczyny.... Lecz oto dowiedziałem się, że ojciec mój zapłonął również miłością ku Katarzynie. A ona?... Nie wiem, nic nie wiem, jak oni doszli z sobą do porozumienia! Ojciec powiedział mi, że kocha ją i że ją chce poślubić, mnie zaś kazał wyrzec się miłości dla niej. Gdy oburzony zareagowałem na to, zagroził mi wydziedziczeniem. Chłonęło mię piekło za życia....Buntowałem się,... brutalnie rzuciłem ojcu obelgę w oczy... ojciec mnie uderzył.... oddałem, nieszczęsny,... przeklęty na wieki!... Ojciec mnie wypędził z domu, wydziedziczył... Poszedłem precz! Napisałem do Katarzyny rozpaczliwy list, wierząc jeszcze (głupiec) w jej uczucie dla siebie. Nie odpisała, ani słowa, pomimo, że list mój doręczono jej osobiście. Wkrótce odbył się ślub mego ojca z tą, którą kochałem... która obiecywała zostać moją żoną, która miłość mi swoją wyznała....
Jak żebrak odarty ze wszystkich ideałów, poszedłem w świat. Myśl wstrętna, że ona wybrała dziedzica i pana na Sławohorze, miast mnie, który się miłości dla niej wyrzec nie chciał, pomimo wydziedziczenia, była mi cięższą... niż moja hańba... ów czyn popełniony względem ojca...
Nie kończyłem uniwersytetu, duszę miałem złamaną, umysł ciężki... w sercu grób... zemsta, straszna nienawiść do ojca,... do niej.... A pomimo to kochałem ją... kochałem... Pracując ciężko, żyłem tylko nadzieją zemsty. Ona była moją dźwignią i ostoją.... W Zurichu, gdzie byłem nauczycielem, poznałem młodą Francuzkę, Jeannetę Ducasse. Pokochała mnie ta słodka idealna dziewczyna, siostra moich uczniów... sierota i opiekunka młodszego rodzeństwa.... Widząc jej miłość, powodowany niewygasłą jeszcze w mej duszy prawością, wyznałem jej całą prawdę o sobie.... Niezrażona, przeciwnie współczująca serdecznie, otoczyła mnie siostrzaną opieką. Tyle uczucia wkładała w ten stosunek nasz braterski, że uniesiony wdzięcznością... poślubiłem tę biedaczkę moją,... najsłodszą, najidealniejszą i... najnieszczęśliwszą kobietę, chyba, na całej ziemi.... Życie nasze było ciągłą ofiarą z jej strony, męką i wyrzutem z mojej.... Byłem dla Jeannety przykrym, ciężkim, okrutnym. Chwilami mściłem się na niej za to tylko, że nie była Katarzyną... pomimo, iż umiałem odróżniać charakter tego anioła od tam tego szatana. Mieliśmy syna. Cieszyłem się z niego, byłem pewny, iż to będzie w przyszłości mój wspólnik w dziele zemsty. Wampira zemsty hodowałem z lubością. Bóg nie dopuścił, by grzech mój odziedziczył i powiększył ten chłopczyna niewinny... Dziecko zmarło wcześnie.... Odczułem ostrzeżenie i karę za łotrowskie zamysły względem syna. Przyszła na świat córka... Ten nowy dowód istniejącej jeszcze nademną łaski Bożej, przyjąłem z radością wielką. Ale Jeanneta od urodzenia tej dzieciny słabła i nikła w oczach... Przekonana, że nie przywiąże mnie do siebie, tak, jak miała prawo oczekiwać, widząc, że żrącego mnie wampira zemsty nie złagodzi swojem uczuciem i skarbami duszy... odczuwając, że kocham stale... tamtą... dręczyła się, borykała z losem i psychiką swoją, aż nie zniosła ciężaru życia i poszła za synem. Zostałem sam z małą Joanną, była ona moją jedyną osłodą... i ciągłym a nowym wyrzutem, żem zabił jej matkę, nie umiejąc ocenić tego, co w niej posiadałem... ni tego, jakim aniołem opatrzności mogła być nadal dla mnie... Gdy Joanna skończyła dwa lata, doszła mnie wieść, że ojciec mój zmarł nagle na serce. Wtedy zrodził się w mojej duszy bunt gwałtowny, żądza już nie tyle zemsty... ile żądza odzyskania majątku dla dziecka.
Z Joasią pojechałem w Beskidy, tam dowiedziałem się, że ojciec nie zostawił potomstwa, że nie było testamentu i majątek nie był poprzednio przepisany na Katarzynę, jak również nie istniało prawne wydziedziczenie mnie. Śmiało więc wystąpiłem o swoje prawa. Przyjechałem wprost do Sławohory z Joasią, jako prawny spadkobierca. Nieoczekiwanie Katarzyna przyjęła nas z wielką gościnnością i serdecznie.... A była tak bardzo Piękna!!... Kochałem ją stale, uczucie to wzmogło się, gdym ją ujrzał.... Spadł na mnie nowy obuch: wyznanie Katarzyny, że... kocha mnie jak dawniej, że tylko mnie kochała, ale była steroryzowaną przez ojca, i nieszczęśliwą ofiarą jego szału. Boże, tyś widział jakie przechodziłem męczarnie duchowe i fizyczne.... Kochałem tę kobietę opętańczo, a nie mogłem jej wszakże poślubić.... Cierpiałem, walczyłem, klnąc Ciebie Boże za taką nieszczęsną dolę. Stary rezydent, przyjaciel mego ojca, Justynian, który nosił mnie jeszcze na rękach, widział, co się święci, bolał nad tem,... ostrzegał mnie... radził wyjechać ze Sławohory i z daleka czuwać nad procesem spadkowym. Nie usłuchałem go, zawładnął już mną szatan i pchał do przepaści... Urok Katarzyny, okazywana mnie czułość doprowadzała mię do burzy zmysłów. Nie były to już marzenia dawne, pełne ideału, lecz podłe pragnienie miłosne, wichura pragnień szaleńczych.... A ona mnie kusiła, podniecała. Drażnił mię w najwyższym stopniu młody strzelec dworski, Wasyl Czobro, Rusin, piękny, śmiały i w swym wspaniałym stroju strzeleckim, zwracający uwagę hardą postawą. Widziałem, że Katarzyna lubiła go i nieco nazbyt poufale odnosiła się do niego... on był względem swej pani rażąco obcesowy.... Lecz miłość dla Katarzyny na wszystko złe rzucała różową mgłę zaślepienia.... Nie cierpiałem Czobra instynktownie, ale nie podejrzywałem, pomimo dwuznacznych ostrzegań Justynjana, nic hańbiącego.... I... otworzyła się przedemną przepaść... przyszła chwila straszna,... zapomniałem o świecie Bożym, zapomniałem, żem człowiek... i że ta kobieta była żoną mego ojca...
Wybiegłem od niej półprzytomny z rozkoszy i rozpaczy. W tumanie czarnym grzechu, miłość sama jakby zmalała, został pożar we krwi i bezprzykładny bolesny zgrzyt w duszy i wyrzut, ach, jaki wyrzut!... jaki wyrzut!!! Ugiąłem się pod ciężarem grzechu kazirodztwa. Rzuciłem się krzyżem w swojej komnacie i wyłem z bólu, wyłem jak zwierz dziki, ranny, szarpiący kłami wściekłości własną ranę. Wałczyły we mnie... straszliwa zgryzota z bydlęcą żądzą nowej rozkoszy z tą kobietą.... Kochała mnie, jak sądziłem, skoro potrafiła zapomnieć o wszystkiem w moich ramionach, dając mi nieznane dotąd upojenie, szał. Siły niespożyte: poczucie winy własnej z rozpasanemi potęgami zmysłów prowadziły z sobą bój tytana. Niewiem, która siła stałaby się zwycięzką, gdyby nie kara... spadła na mnie jak piorun, w tej samej minucie moich zapasów duchowych z samczem pożądaniem zmysłów. Wszedł do mnie Justynjan i błagał abym się uspokoił.... Mówił, że przeczuwa, co się stać może (nie przeczuł, że już się stało) i chce ocalić mnie i Joasię od grożącego nam łotrostwa Katarzyny. Rzuciłem się na niego, kazałem mu iść precz, lecz nie odszedł, błagał, rozkazywał, bym z nim poszedł. Wprowadził mnie jak lunatyka do komnaty Katarzyny, ukrył w kryjówce, z której nie widziany, mogłem widzieć i słyszeć wszystko. Instynkt może również zwierzęcy dał mi świadomość jakiejś straszliwej prawdy, która ma się objawić.
Stało się!
Wstręt mój i nienawiść do Czobra miały uzasadnienie płynące z głębokich pokładów psychiki mojej.
Ujrzałem Katarzynę w jej sypialni z... Czobrą....
Więc może człowiek znieść tyle co ja wtedy przeżyłem i nie paść trupem na miejscu?.... Palce moje spłynęły krwią, gryzłem je, by nie wydać jęku... Ona była dziś w moich ramionach, ona teraz....
Ona upajała mnie zapewnieniem niezmienionej miłości... dla której ja zatraciłem człowieczeństwo swoje... ona teraz, jak rozpasana nierządnica była w ramionach tamtego...
Zniosłem jednakże i to piekło. Uratował mnie djabelski śmiech wewnętrzny z samego siebie. Szyderstwo z własnej naiwności ocaliło mnie od pomięszania zmysłów.... Lecz nie tu jeszcze tragiczny moment mego nieszczęścia.... Wysłuchałem ze zjeżonym włosem na głowie całego planu ohydnego spisku, który ta para łotrów uknuła na mnie i moją dziecinę.
Zawadzałem im, gdyż byli kochankami oddawna. Katarzyna oszukiwała mego ojca... jak teraz mnie....
Sprawa odziedziczenia przezemnie Sławohory zbliżała się ku końcowi... więc Katarzyna mając wszystkich przeciw sobie i swemu kochankowi szelmoską intrygą chciała mnie przykuć do siebie, uśpić moją czujność.
Plan był piekielny. Za kilka dni, datę dnia właśnie umawiali, miały być urządzone łowy w puszczach górskich, mnie towarzyszyłby Czobro, jako strzelec. Katarzyna, która pozostanie w pałacu, wpuści małą Joasię moją do izby, ukrytej w parku, gdzie chowane były zażarte, wiecznie głodne i jeszcze specjalnie na ten dzień wygłodzone wilki. Gdy bestje zagryzą dziecko, (miało to być upozorowane wypadkiem omówionym bardzo zręcznie), wtedy Katarzyna wyszle posłańca do lasu z tą ponurą wieścią, wprost do mnie i do Czobra. Tu następowała rola strzelca. Gdy przerażony wieścią będę z nim dążył do pałacu on mnie zastrzeli, z mego własnego rewolweru, w ten sposób, by znowu wszystkie pozory świadczyły, że zabiłem się sam w przystępie rozpaczy.... Szczegóły projektowane przez nich, a mające na celu ścisłe zachowanie niezbitych pozorów wypadku z dzieckiem jak i mego samobójstwa, słyszałem już jakby z oddali... jakby w huraganie rozpętanych żywiołów. Wybuchnęła we mnie taka potężna żądza zemsty, taki wir obłędu i furji, że w szaleństwie odczułem, tylko jedno: „Zabić“! Był to nakaz bezwzględny a tak mocarny, że w tej samej sekundzie skoczyłem ze swej kryjówki ku zbrodniarzom jak tygrys, łaknący krwi.
Byli bezbronni. Sam już niewiem jak się to stało; porwałem Katarzynę w swoje wściekłe ręce i grzmotnąłem jej głową z taką siłą desperacką o gruby kant marmurowego stołu, że zwisła mi w rękach bez życia. Czobro rzucił się na mnie, lecz walka trwała krótko. Szaleństwo uczyniło ze mnie rozjuszoną bestję. Pod okrutnym ciosem mojej pięści strzelec upadł na ziemię z rykiem bawoła, zalany krwią. Ja miałem w oczach łunę krwistą, gdym runął na niego, gniotąc mu kolanami klatkę piersiową... drapieżne szpony moich palców wpiłem w jego gardło. Chwila i wszystko było skończone:
Leżały przedemną dwa trupy....
Wpadł Justynjan, jego wzrok utkwił mi w pamięci zmąconej nawet tragizmem mego potwornego morderstwa. Pokazałem mu trupy bełkocąc:
— To ja... to ja....
Bóg wie co by się stało potem, gdyby nie Justynjan...
On mi ułatwił ucieczkę ze Sławohory z dzieckiem. Gdybyż nie to dziecko moje jedyne, nie uciekałbym..... Chciałem się oddać władzy, niech mnie sądzą. Świadkiem moim mógłby być tylko Bóg... Justynjan wskazał na dziecko, sierotę bez matki, sierotę po ojcu zbrodniarzu....
Tego się zląkłem, osądź mnie Boże. Zląkłem się sieroctwa dziecka po ojcu mordercy....
Uciekłem!
Opuszczając tejże nocy potajemnie Sławohorę, przekląłem ją na całe życie swoje i swego dziecka. Przekląłem to miejsce moich nieszczęść, zbrodni, moich mąk nadludzkich. Przysiągłem sobie, że noga moja więcej w Sławohorze nie postanie i że Joasia nie będzie nigdy dziedziczyła tego miejsca zbrodni podwójnej, tej kaźni mego życia. Przysięgi dochowałem wiernie....
Musiałem się ukrywać, gdyż szukano mnie. Rozeszło się, żem zginął.... Sławohorę rząd austrjacki wziął w opiekę.
Krew krzepnie w żyłach moich, jeszcze dziś, gdy stojąc już nad grobem, myślę o tej czarnej przeszłości swej i o zbrodni, której cała wieczność pokuty nie zmaże. — Doczesną pokutę obmyśliłem sam sobie.
Postanowiłem zostać zakonnikiem. Córkę Joasię poświęciłem także służbie Bożej. Przywiozłem dziecinę ukochaną (była żywym obrazem swej matki) do klasztoru w Belgji i wyznałem ksieni zakonu, że jestem pokutnikiem dobrowolnym, za zbrodnię popełnioną, że sam wstępuję do zakonu i że wolą moją, ostatnią w życiu jest, aby Joasia pozostała już w tym klasztorze do końca życia. Poświęcam ją Bogu w nadzieji, że ta niewinna dusza, przyczyni się do przebłagania Boga za grzechy jej ojca. Ja zaś za karę nigdy już więcej nie będę widział Joasi, tak, jak bym umarł dla niej i ona dla mnie. Wyrok ten surowy uważałem sobie wtedy za największe bohaterstwo, na jakie człowiek zdobyć się może. Teraz widzę, że było to poświęcenie wielkie, ale za małe, jako kara dla mnie.... Wtedy inaczej rozumiałem problemat kary wogóle. Pożegnałem Joasię krzyżem świętym, na piersiach jej zawiesiłem medalik złoty mojej Jeannety. Był na nim napis francuski: „Skieruj, Boże, wzrok swój na mnie, bym się nie potknął na drodze życia. Boże, Twój wzrok mnie onieśmiela, Boże, Twój wzrok mnie przygarnia“.
Dziecko płakało rzewnie, gdym odchodził... wyciągało do mnie ramionka wołając rozpaczliwie: „Tato, Tato“, a ja... ja, dla którego to dziecko było wszystkiem już na ziemi, ja miałem siłę odchodzić, sztywny, nie oglądałem się na płaczącą Joasię i... tak, ze wzrokiem utkwionym przed siebie, w bezdennej przepaści swojej nędzy.... odszedłem zimny, zdawało by się, bezduszny.... Boże, Tyś widział jaka wtedy burza szarpała piersią moją, jakie były w niej wulkany....
Wszystko musiałem stłumić w sobie, by karę uczynić tem okropniejszą. Wszak tak bardzo na nią zasłużyłem.
Gdy zamknęły się za mną kraty klasztorne miałem lat trzydzieści cztery. Surowa klauzura zakonna... moje praktyki pokutnicze były mi zawsze wyrzutem, że są za małe, za błahe w porównaniu z moją zbrodnią. Czułem, że to ciche życie zakonne, to błogosławiona ostoja dla umęczonej życiem duszy, lecz, że brak tu czynu, którym bym odkupił choć w drobnej części swoje winy... i to mnie dręczyło.... Męki moje duchowe były ponad ludzką miarę — uciążliwe. Cierpiałem stale, pragnąc czynu...
Tak przeszło lat szesnaście, które się wiekiem być zdawały.... Plecy miałem poorane batami, ciało od włosiennicy zjedzone, jak ze skóry odarte... mając pięćdziesiąt lat, wyglądałem na starca ośmdziesięcioletniego.
Stale przemyśliwałem nad jakimś czynem, czy misją. Bóg świadkiem, nie pragnąłem ludzi, ni świata, jeno jakiejś działalności, utylitarnej dla ducha. Samo życie pokutnicze, oddane modlitwie, rekolekcjom i umartwieniom nie uspokajało mnie. Troska o to odbiła się na mojem zdrowiu. Chorowałem ciężko, prosiłem Boga o śmierć i lękałem się śmierci... kary.... Wówczas to, do zakonu naszego zwrócił się pan Hieronim Pobóg z Krąża, z prośbą, by mu klasztor przysłał zakonnika do jego zamku. Pan Pobóg pisał, że jest grzesznikiem, że czuje zbliżającą się śmierć i chce pociechy duchowej, że jest przytem zupełnie prawie samotny, borykający się z męką swego życia....
Przeor naszego Zgromadzenia odrazu na mnie skierował myśl swoją, zapewne miano na względzie moje niknące siły fizyczne, które uginały się coraz bardziej pod pręgierzem twardej reguły zakonu, pomimo hartownej woli mojej. Nie śmiem przypuszczać, że uznano mnie za godnego takiej misji, ratowania duszy ludzkiej cierpiącej. Wyrok wyjazdu do Krąża przyjąłem z radością, przeczuwałem czyn, był on moją tęsknotą.
Przyjechałem do Krąża na początku 1868 roku i od razu przypadliśmy sobie z Hieronimem do serca. Poznałem jego duszę, jego czyny, jego mękę. Zrozumiałem moją misję.... Musi się stać w rodzinie Pobogów sprawiedliwość, choć spóźniona, i ja się do tego przyczynię. Wpływałem na Hieronima... robiłem starania by odnaleźć Marcelego Poboga — Hieronim czekał na syna, by mu oddać Krąż.... Ale nikt się nie zgłaszał....
Zatorzeckich Hieronim nie lubił... zwłaszcza zięcia Ksawerego, który ożenił się z Kunegundą tylko dla majątku, o czem wiedziano ogólnie. Hieronim przeczuwał, że Ksawery i Gundzia będą intrygowali, aby Krąż pozostał ich własnością choćby kosztem nędzy Marcelego i opinji całego świata.
W ostatnim roku życia, Hieronim, przez stosunki swoje dowiedział się w klasztorze, w Belgji, że córka moja, Joanna Hradec-Hradecka... nie została zakonnicą, jak pragnąłem. Skończywszy nowicjat, poczuła się powołaną do życia świeckiego i wystąpiła z klasztoru. Wzięła ją podobno pod opiekę jakaś poważna dama z arystokracji małopolskiej. Bliższych szczegółów klasztor nie posiadał. Hieronim chciał odszukać Joasię, nie pozwoliłem. Wszak przysiągłem sobie, że jej więcej w życiu nie zobaczę. Nie miałem prawa szukać jej i lękałem się odnaleźć, by nie czynić jej wyrzutów. Cóż ona winna, dziecina moja biedna! Może Bóg ku innym ją wiedzie celom?... Nie mnie grzesznemu było kierować życiem Joasi i oto Bóg ją do czego innego powołał! Może jej przeznaczeniem jest zakończyć na sobie nasze nieszczęścia rodzinne i nową, szczęsną rozpocząć erę... nie przez habit zakonny, lecz może przez stworzenie rodziny szczęśliwej, żyjącej bez skazy na sumieniu i duszy z Bogiem w sercu i jasnem czołem pogody duchowej. Daj ci, Boże, spełnić godnie przeznaczenie swoje, Joasiu moja....
Wkrótce potem Hieronim, nie doczekawszy się wieści od syna, zapadł gwałtownie na zdrowiu. Wtedy Zatorzeccy donieśli mu z zagranicy, że Marceli zginął, płynąc do Ameryki. Szeroko opisali historję zatonięcia pewnego statku, co było faktem autentycznym i że jakoby na mocy poszukiwań i dowodów zebranych, na statku tym był Marceli z żoną. Oboje zginęli. Wieść ta była ostatecznym ciosem dla Hieronima. Ale Bóg w łaskawości swojej niepojętej zesłał na mnie jasnowidzenie: Ujrzałem Marcelego i jego syna żyjących, lecz w nędzy... Wizja była tak wyraźna i dokładna, że odmalowałem ją niby na jawie przed Hieronimem. Zakląłem go, by nie wierzył Zatorzeckim, lecz natychmiast sporządził testament na rzecz Marcelego, jego dzieci, wnuków i t. d. Sam przysiągłem Hieronimowi, iż po jego zgonie zajmę się gorliwie tą sprawą, z przeświadczeniem, że to będzie mój ostatni czyn na ziemi, okupujący w części moje grzechy. Testament spisałem na kilka dni przed śmiercią Hieronima, pod dyktandem testatora z jego własnoręcznym podpisem i pieczęcią, przyciśniętą sygnetem Pobogów. Świadkami tego aktu, oprócz mnie, który go pisał, byli: kamerdyner Paschalis Tuleja,... Szczepan Bogdziewicz, kucharz zamkowy, i Łukasz Krzepa, borowy lasów Krąża, towarzysz z powstania Marcelego Poboga. Ja zostałem mianowany przez umierającego egzekutorem testamentu pod przysięgą, że wyszukam Marcelego i oddam mu Krąż prawem dziedzictwa. W razie zaś istotnego zgonu jego i jego dzieci, Krąż przechodzi na Kunegunde, lecz dopiero po dowodach najbardziej rzeczowych, że tamci zginęli. Świadkowie testamentu zobowiązani byli pomagać mi w tem, ile ich sił starczy...
Na parę godzin przed zgonem Hieronima przybyli do jego łoża, wezwani nagląco z zagranicy oboje Zatorzeccy. Wobec świadków odczytałem im testament. Na ich replikę, że Marceli zginął, umierający Hieronim zawołał wielkim głosem proroczym: „On żyje!... on wróci!... on, czy jego syn, wnuk, czy prawnuk, ale tylko Pobóg będzie właścicielem Krąża. Pamiętajcie... że taką jest wola moja, wola niezłomna i zanotujcie sobie ostatnie moje słowa w testamencie“.
Tu zwrócił się do mnie:
— Bracie, czy prawda, że Marceli żyje?....
— Żyje i... wróci!... jeśli nie on, to jego syn, wnuk czy prawnuk. Krąż będzie Pobogów, sprawiedliwości stanie się zadość, umieraj, bracie, w spokoju!....
W godzinę potem Hieronim nie żył!! Oddał ducha Bogu o 5 rano dnia 20 grudnia 1870 r.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Dalej następowały żałobne rozmyślania Halmozena, opis jego starań w celu odszukania Marcelego.... Na końcu pisał:
„Zrobiłem kopję testamentu Hieronima na wszelki wypadek. Dołączam do kopji sygnet Hieronima, którym własnoręcznie pieczętował dokument i razem z tą moją spowiedzią chowam go do wykończonej przeze mnie dolnej skrytki zegara w bibljotece. Oryginał testamentu składam w górnej skrytce. Gdyby nawet oryginał ów został wykradziony, pomimo, iż nikt nie wie, oprócz może Gundzi, o istnieniu skrytki i o tem, gdzie ukryłem dokument, wtedy kopja ta będzie dowodem, że dokument istniał, co tu stwierdzam przysięgą pokutnika, stojącego nad grobem... Nie chcę wierzyć, by Bóg w łaskawości swej niezmierzony dopuścił do najokrutniejszej kary dla mnie, to jest abym umarł nie dokonawszy aktu sprawiedliwości i nie spełniwszy przysięgi danej Hieronimowi. Jeśliby to nastąpiło, tedy moje doczesne kary samemu sobie wymierzone byłyby niczem wobec tej najboleśniejszej“. —
Znowu następuje cytata biblji i zakończenie:
„Tego, kto odnajdzie i przeczyta moją spowiedź, błagam z za grobu, by odszukał Joasię Hradec-Hradecką, lub jej dzieci i... oddał jej moją spowiedź....
W aktach sądowych z roku 1852 odnajdzie się akt, czyniący mnie, Krzysztofa Hradec-Hradeckiego, właścicielem dziedzicznym całego klucza Sławohory. Proszę Joasię moją, lub jej potomków, o ile będą i będą żyli, by po dziedzictwo to sięgali wtedy tylko o ile zmusi ich do tego bieda materjalna.
W przeciwnym razie, jeśli są zabezpieczeni pod tym względem, zobowiązuję ich i tego kto odnajdzie moją spowiedź, aby wyprocesowali Sławohorę od rządu austrjackiego, na mocy zdobytych aktów i mojej ostatniej woli i przeznaczyli ten majątek na rzecz jakiego najbliższego klasztoru. Joasię zwalniam już od wszelkich ekspjacji, któreby mogły trapić ją z powodu, że woli mojej nie spełniła, nie przywdziewając habitu. Taką widać była wola Boga i przed nią schylam głowę. Rozgrzeszenie, jakie otrzymałem powtórnie, przed napisaniem tej spowiedzi, obejmuje Joasię i jej potomków. Niech Joasia będzie spokojna w swem sumieniu, niech już nie pokutuje ani ona, ani jej dzieci, niech tylko wiodą życia w cnocie i miłości Boga, a tem uradują duszę moją i odkupią moje zbrodnie.
Błogosławić ich nie mogę, bom grzeszny nędznik, ale polecam ich Bogu i słodkiej opiece Najświętszej Panny. Niech zapamiętają słowa z modlitwy „Stąd wedle ciebie tysiąc głów polęże, stąd drugi tysiąc ciebie nie dosięże. Miecz nieuchronny, a ty przecież swemi oczyma ujrzysz pomstę nad grzesznemi“....
I... słowa wielkie, modlitwy pańskiej „i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom“....
Gdy słowa te czcić będą, przejdą przez życie w promieniu łaski najwyższej.
Gdyby odnalazcą niniejszych dokumentów był Marceli Pobóg, lub jego potomek, właściciel Krąża, proszę go pokornie o Zdrowaś Maryja za grzeszną duszę Krzysztofa Hradec-Hradeckiego“.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Czyż nie jest to niesłychany zbieg faktów?... Zwiedzenie Sławohory podczas wycieczki mojej, zeszłorocznej w Beskidy i wrażenie, jakie ta miejscowość sprawiła na mnie?.... Potem, częste zwracanie się myślą do onego pałacu, który wali się w gruzy, bo „krew jaka się tu polała zbladła i zaschła na murach, łzy właściciela wsiąkły w głazy i dlatego Sławohora się wali, ale wszystko się zmieni, gdy pan na Sławohorze powróci“.
Wszak te słowa nawiedzały zbyt często moje myśli. Wspomnienie Sławohory nasunęło się i pierwszej nocy przyjazdu do Krąża, wtedy, gdy zamek był oświetlony. Lecz na tle starego pałacu ukazywał się jeszcze inny szczegół: na ławce kamiennej omszałej, oparta o pień siwy płatana... ona... moja kobieta-wizja... marzenie.... Czyżby to była Terenia? Skądże skojarzenie jej postaci ze Sławohorą?... Może dlatego, że ona... poznanie jej i odkrycie spowiedzi Halmozena to były dwa cele, które dał mi Krąż, to było przeznaczeniem mego przyjazdu do Krąża.... A sen Tereni.... Halmozen oddający jej zwój dokumentów? Objaw podświadomej myśli Tereni, bym koniecznie szukał testamentu.... Znalazłem co innego, a mianowicie wytłomaczenie szczególnych wrażeń, jakie odniosłem, zwiedzając Sławohorę. Powtarzam: koincydencja zdarzeń niezwykła! Owładnęły mną teraz dwie idee: jedna — odnalezienie potomków Joanny Hradec-Hradeckiej... druga — zdobycie dla siebie Tereni. Oczywiście ona pierwsza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.