[249]AKT CZWARTY
[251]WIERCHY
FAUST / MEFISTOFELES / TRZEJ
HARNASIE: POWICHER, ŁAPCAP, KRZEPKODZIERZ
(zębate, zastygłe turnie)
(nadpływa chmura)
(przybija do brzegów turni)
(zatrzymuje się przed występem skalnym)
(rozdziela się)
FAUST
(zstępuje z chmury)
Z łodzi chmury płynącej przez szklane przestworza,
ponad dni przelot szybki, nad lądy i morza —
wstępuję na wiszary strzeliste, promienne!
Samotność u stóp moich! Przepaście bezdenne!
Obłok znika powoli, rozwichrza się, kłębi —
na wschód zmierza, pod słońce, ku zmodrzonej głębi.
Patrzą zdumione oczy po nieba równinie,
kędy zmienna, stukształtna chmura w dale płynie;
ta sama, a wciąż inna —;— o, nie mylą oczy!
Oto się przeistacza w promiennej przeźroczy
w olbrzymią postać hożej niewiasty zbudzonej — —
czyli to zjawa Ledy, Heleny, Junony?
Majestatyczne piękno duszę moją pieści!
Lecz już znika widzenie, ginie kształt niewieści,
rozprasza się — w lodowców wsiąka srebrzystości;
znagła budzi myśl wielką zagasłej przeszłości!
Wokoło mej postaci jasna mgła się snuje,
pieści i skronie głaszcze, rzeźwi i raduje;
[252]
unosi się, drży chwilę, już pręży ku górze —
splata w czarowny obraz na czystym lazurze.
O! dawno niezaznane młodości wspomnienia!
Serce się blaskiem skarbów waszych opromienia,
jutrzniana miłość wraca, słyszę skrzydeł drżenie — —
owo pierwsze spotkanie, pierzchliwe spojrzenie,
co po nad lat zasobkiem, nad popiołem zgliszczy
pięknem duchowej mocy jako gwiazda błyszczy.
Płyniesz urocza zjawo w przestwór słońcem złoty
i unosisz najlepszą część mojej istoty.
(wkracza but siedmiomilowy)
(za nim drugi)
(zjawia się Mefistofeles)
(buty oddalają się pośpiesznie)
MEFISTOFELES
To się nazywa jazda! Wcwał!
Lecz cóż ty tutaj robisz
pośród urwistych nagich skał!
Do czegóż się sposobisz?
Właściwie widok gór tych jest mi dobrze znany —
podobnie zbudowane dno piekła i ściany.
FAUST
Zawsze baśniami sypiesz jak z rękawa —
twa ulubiona, błazeńska zabawa.
MEFISTOFELES
(poważnie)
Gdy ongiś Bóg (— właściwie znam przyczyny —)
w głębie nas strącił z powietrznych przestrzeni,
do środka ziemi, w skalne rozpadliny,
w stos wielkich ogni, żaru i płomieni —
choć nam tam było jasno niezawodnie,
to jednak w równej mierze — niewygodnie.
[253]
I wnet też djabłów natłoczona tłuszcza
kaszle i smarka, parska i popuszcza —;
całe piekło pęcznieje jak gazowa bania,
smród przeokropny — niedowytrzymania!
Zważ! gdy tak djabły gęsto poczną kadzić,
toćże gaz piekło może wnet rozsadzić.
I rzeczywiście! — Ziemia drży i stęka,
skorupa się wydyma, wypręża i pęka!
I tak się, widzisz, przysłowie sprawdziło:
w wierchy wyrasta to, co dnem wpierw było.
Zresztą już z nauk dobrze znasz tę śpiewkę,
co to opończą lubi zwać podszewkę.
Wygrana przy nas! Zmogliśmy otchłanie —
w przestworach odtąd nasze panowanie.
Tajemnica to jawna, choć dobrze ukryta;
jej objawienie ludziom nieprędko zaświta.
FAUST
Góry są dla mnie nieme i wyniosłe,
nie pytam skąd, dlaczego? — Tak; kiedy przyroda
wytężyła swe siły z niej samej wyrosłe,
wraz się w niej dokonała jej ziemska uroda;
roześmiały się szczyty, przepaście rozwarły,
skały ku skałom, góry ku górom się wparły,
pagórki zalesioną, szumiącą rodziną
schylają się łagodnie ku cichym dolinom;
wszystko rośnie i skwita w tej uciesze wiecznej,
niepewne twej teorji hucznej, niedorzecznej.
MEFISTOFELES
Tak się mówi, tak to się tłumaczy,
lecz kto obecny był — mówi inaczej.
A ja tam byłem, kiedy w głębi wrzało,
gdy lawa ogniem krwawiła Tatr czoła,
gdy młot Molocha skuwał skałę z skałą,
a rumowiskiem gór miotał dokoła.
[254]
Wszak obce głazy zalegają pole
po dziś dzień! — Któż to wytłumaczyć zdole?
filozof? — nie potrafi! — obejrzy, wymierzy —
no, skała oczywiście! niechże sobie leży!
Doprawdy, wiedza w błędnem drepce kole!
Jedynie lud, ten wierny, gminny lud,
wierzy nieustępliwie, wierzy niewzruszenie;
oddawna trafił w sedno i wie co to cud —
i przeto djabeł u nich znaczy coś, jest w cenie.
O kulach wiary idzie jaki-siaki
przez czarcie mosty na wyżnę djablaki.
FAUST
Bardzo pouczające! Rad słyszę wywody
szatańskie o przyczynach i celach przyrody.
MEFISTOFELES
To mnie mało obchodzi; szkoda słów i sporu!
To, że djabeł był przy tem, to mój punkt honoru.
My jesteśmy stworzeni aby zdziałać wiele,
gwałt, bezrozum, zamieszki oto nasze cele.
Lecz chcę ciebie zapytać słowami prostemi:
nic ci się nie podoba na tej naszej ziemi?
Spójrz! Stąd, gdzie wzrok nasz z góry jak orzeł polata
widać sławę, bogactwo i królestwo świata;
spójrz i powiedz niesyty, niezaspokojony,
nie żywisz żadnej żądzy w sobie utajonej?
FAUST
Wielkiego czynu pragnę! Jakiego? — Zgadnij sam!
MEFISTOFELES
Odgadnę twe pragnienie i dobrą radę dam.
Tobie-by osiąść trza w stolicy,
w ośrodku ruchu, gmatwaniny;
ciasność zaułków, szum ulicy,
[255]
stragany, rynki, krzątaniny;
tutaj cebula i kapusta,
ówdzie masarnie, szperki, łój,
moc szynek, świńska połać tłusta —
no, jednem słowem; smród i znój.
Indziej bulwary i ogrody,
wytworność, elegancja, mody,
a dalej już — za miejską bramą,
przedmieścia z wielką panoramą!
Ejże! Z łoskotem i tupotem
dudnią powozy tam, z powrotem —
w mijaniu, potrącaniu, ścisku
roi się ludek jak w mrowisku.
Ty jedziesz wierzchem lub w karecie,
a zawsze w co-najgłębszy kłąb!
Karmazyn jedzie! Patrzaj świecie
w tysiącznem rozdziawieniu gąb!
FAUST
Nie! Tego nie chcę! Zważ wyniki:
cieszymy się, naród się mnoży,
no i odżywia się niezgorzej
i na naukę nawet łoży —
cóż w rezultacie? —: buntowszczyki!
MEFISTOFELES
Potem-byś zamek zbudował wspaniały
w miejscu uroczem i pełnem pogody;
las, wzgórze, łąki wraz-by się zmieniały
na twe rozkazy w cudowne ogrody;
wprawo i wlewo ściana zielenieje,
wpodłuż się wężą drogi i aleje;
rabaty w słońcu, świątynie dumania,
które dąb stary lub lipa osłania;
wodotryski, kaskady, fontanny strzeliste,
chłodne groty, ruiny sztuczne, uroczyste;
[256]
wszystko niby poważne — aliści w istocie
syczy, pieni się, szemrze w figlarnej pustocie.
Potem, by dam uroczych zacne uczcić wdzięki —
wygodne i zaciszne stawić trza chateńki,
w których najmiłościwszych udzielasz posłuchań
poufnych, wśród miłostek i pieszczot i gruchań.
Mówię: „dla dam“ — nie lapsus! — bo widzisz mój drogi,
piękno rozumię zawsze tylko w liczbie mnogiej.
FAUST
Marną choć modną sprawę waść zachwala;
Faust nie przedzierżgnie się w Sardanapala!
MEFISTOFELES
Czegóż więc pragniesz, mężu zagadkowy?
Czegoś, co pełne odważnej wielkości?!
Bliskoś snać krążył sfery księżycowej,
przeto śnią ci się księżycowe włości.
FAUST
Na wielkie czyny starczą przecie
naszego globu widnokręgi,
by dziełem wzbudzić podziw w świecie,
dość mam odwagi i potęgi.
MEFISTOFELES
Więc sławy pragniesz? — o to chodzi!
Znać! — śród heroin żył dobrodziej!
FAUST
Władzę zdobędę i posiędę włości!
Czyn jest z potęgi, a sława z próżności.
MEFISTOFELES
Pochopnie mówisz! — Usłużni poeci
imię twe wsławią na wiele stuleci —
tak głupstwo twoje dalsze głupstwa wznieci.
[257]FAUST
Spraw tych nie pojmiesz! Cóż twoja istota
wstrętna, obleśna i zła pojąć może —
ku czemu zmierza człowiecza tęsknota,
jaka w człowieku żądza czynów górze?!
MEFISTOFELES
A niechże będzie wedle woli twojej!
Jakaż to mrzonka ciebie niepokoi?
FAUST
Ujrzałem oceanu odmęty wzburzone,
piętrzyły się wysoko, ponuro zwieżone —
cofały się i rozpęd biorąc z głębi leża
runęły na piaszczyste podole wybrzeża.
Patrzałem z gniewem! — Było to jak rozpasanie,
co ducha wolność, jego praw poszanowanie
łowi w sieć namiętności i krew w żyłach burzy,
zamieszaniem uczucia rozstraja i nuży.
Myślałem: to przypadek! — Lecz fale z łoskotem
przelewając się w morze wróciły z powrotem;
dopięły celu! Z dumą zakończyły wojnę,
by po czasie znów napaść na brzegi spokojne.
MEFISTOFELES
(do widzów)
Jeśli do powiedzenia nie masz mi nic więcej —
to stare dzieje! Znam je od lat stutysięcy.
FAUST
(w dalszym ciągu)
(gwałtownie)
Morze czai się, cofa, z stu stron się odradza;
niepłodne, stokroć gorszą niepłodność sprowadza;
wzbiera, rośnie, grzmi, dudni; powodzią zgnilizny
zalewa szmat pustyni obmierzłej, bezżyznej.
[258]
Nabrzmiałe siłą fale rzygają z czeluści!
Wracają! — Było pusto, teraz jeszcze puściej!
Wysiłek bezcelowy; Żywioł niespętany!
Poczułem w sercu rozpacz i strach mi nieznany,
a duch mi nakazywał wskrzesić w sobie męstwo,
wziąć się z morzem za bary i odnieść zwycięstwo!
I tak też chcę uczynić! Wszak siła powodzi
każde wzgórze omija, lękliwie obchodzi;
choćby się rozszalała zalewu podnietą,
małe wzgórze zakłada protest! mówi: veto!
Wielkie głębie wołają — i wraca w posłuchu.
Tedy takie powziąłem ważne plany w duchu: —
oby dożyć pociechy, by ląd ten odrodzić,
butne morze od brzegu na zawsze odgrodzić;
na rozhukaną bestję nałożyć kaganiec,
pchnąć ją w głąb, po za brzegi, po za trwały szaniec
Punkt po punkcie plan cały rozważnie i śmiele,
ułożyłem; pomocy żądam twej w tem dziele.
(werbel bębnów)
(pobudka wojenna wdali po za widzami od strony prawej)
MEFISTOFELES
To sprawa łatwa! — Słyszysz? — pobudka niestrojna
FAUST
Mądrego mierzi to! Więc znowu wojna?!
MEFISTOFELES
Wojna czy pokój — w tem rozum człowieczy,
by korzyść umieć ciągnąć z każdej rzeczy;
spryt w okamgnieniu korzyść sobie stwarza,
a więc do czynu, Fauście, sposobność się zdarza.
[259]FAUST
Jakieś krętactwo nowe w myślach twych się rodzi;
dość już mam tego! Powiedz jasno o co chodzi?
MEFISTOFELES
Powiem! W mej codopiero odbytej podróży,
spostrzegłem, że nasz cesarz w trosce żyje dużej.
Znasz cesarza! Otóż to! Od onyjże chwili,
gdyśmy go szychem bogactw ułudnych bawili,
zdało mu się, że ziemię z krasą i urodą
może kupić; — cóż? nie dziw! Na tron wstąpił młodo,
więc fałszywie wnioskuje, sądzić raczy mylnie,
że może być, przypuszcza i pragnie usilnie,
wierzy, że wtedy życie w pełnym zalśni czarze,
gdy władza z używaniem w zgodnej pójdzie parze.
FAUST
Myli się oczywiście; komu dana władza,
w panowaniu swe szczęście winien mieć jedynie;
wola dumna mu myśli i czucia rozsadza,
lecz przed nikim swych skrytych planów nie rozwinie;
najzaufańszym tylko rozkaz szeptem daje —
rozkaz już wypełniony! Świat przed cudem staje!
Moc jego zawsze szczytem samotnym być winna,
a droga używania jest wspólna i gminna.
MEFISTOFELES
Lecz w każdym razie cesarz używał! Jak jeszcze!
Tymczasem w kraju wzrosły zamieszki złowieszcze;
tak i siak, w lewo, w prawo, wszystko się kłębiło,
uciekało przed sobą, swarzyło się, biło;
zamek przeciw zamkowi, przeciw grodom, grody,
cechy z szlachtą o lepsze szły z sobą w zawody —
i biskup z kapitułą z gminą w walce srogiej;
jak kraj długi, szeroki, same tylko wrogi.
[260]
W kościołach krew się lała, a przed grodzkim murem
jakie się mordy działy nie opiszesz piórem;
W ludziach wzrasta odwaga; żyć, znaczy się bronić!
Tak oto sprawy stoją; cóż, szkoda słów trwonić.
FAUST
Sprawy stoją, chwieją się, padają, znów wstają,
aż runą w siebie zbitą, pokłębioną zgrają.
MEFISTOFELES
Nikt się zbytnio nie kwapił do spraw tych uleczeń,
każdy w pożarze rewolt swą chciał upiec pieczeń.
Najmniejszy się nadymał! Zaczęło być głupio —
więc się co najznaczniejsi zrzeszają i kupią
i społem uradzają, że przyczyną złego
jest cesarz niedołężny! — Wybierać nowego!
Niech spokój zaprowadzi, zło zwaśnione leczy,
niech broni swych poddanych, własność zabezpieczy,
niech nowy zasiew wzrośnie na wczorajszej niwie,
niechaj włada rząd nowy składnie, sprawiedliwie.
FAUST
Czuć w tem księżą robotę.
MEFISTOFELES
Juścić, że rozruchy
prowadzące do ładu bezpieczyły brzuchy;
księża udział przyrzekli znaczny oczywiście
i pobłogosławili rokosz uroczyście,
a nasz cesarz, co przez nas tyle miał radości,
w ostatniej walce siebie ratuje i włości.
FAUST
Żal mi go szczerze! Dobry był i nieladaco.
[261]MEFISTOFELES
Chodź! Sprawdzimy! Niech żywi nadziei nie tracą.
Wyzwólmy go z opresji i wielkich frasunków;
jeden ratunek tyle wart co sto ratunków.
Kto wie jak kości padną? — Gdy się zło przewali,
ze zmianą szczęsną losu odzyska wasali.
(zstępują na niższy szczyt, skąd widać pozycje wojsk w dolinie)
(odgłos bębnów i muzyki wojennej wzmaga się)
MEFISTOFELES
Pozycja, widzę, dobra; byle jeno męstwo!
Spieszmy z sukursem, Fauście, przeważym zwycięstwo.
FAUST
Czegóż się tutaj spodziewać mam?
Czarcie mamidła! Złuda! Kłam!
MEFISTOFELES
Fortelów dla wygranej rzecz godziwa zażyć,
racz to w związku z swym celem dokładnie rozważyć;
gdy przy naszej pomocy cesarz tron odzyska,
ty w lennie odeń weźmiesz pomorskie piaszczyska.
FAUST
Tyle już dokazałeś, więc liczę na ciebie;
odnieś i dziś zwycięstwo walne w tej potrzebie.
MEFISTOFELES
Nie! Ty zwyciężysz i ty weźmiesz sławę,
w twych rękach widzieć pragnę hetmańską buławę.
FAUST
Nie mnie, Mefiście, stawać pod buńczukiem,
jestem w rzemiośle rycerskiem nieukiem.
[262]MEFISTOFELES
Nad tem niechaj sztab się głowi,
hetman będzie od parady;
lecz ludzie muszą przyjść nowi,
przetom powołał do rady
pierwotnych mieszkańców gór,
chłop w chłopa walny jak tur.
FAUST
Cóż to, powiedz, za postacie zbrojne?
zwerbowałeś zbójników na wojnę?
MEFISTOFELES
Nie zbójnicy z jasełek, ni szopki,
ale butne i wdałe parobki.
(wchodzi trzech harnasiów)
MEFISTOFELES
Idą już moje chłopaki,
niejednakie, różnolatki,
różne zbroje i szyszaki;
z nimi szlak do zwycięstw gładki.
(do widzów)
Dziś w żołnierza każde dziecię
bawi, stroi się z radością;
więc choć to alegorje — przecie —
przypadną do gustu waszmościom.
POWICHER
(młodzik, lekkozbrojny, w pstrych szatach)
Gdy mi kto koso spojrzy w oczy,
zaraz mu pięścią mordę skuję,
aż się psiajucha krwią zabroczy,
rad, jeśli kości porachuje.
[263]ŁAPCAP
(w wieku średnim, zbrojny porządnie, w bogatych szatach)
Djabła są warte burdy głupie
i czasu szkoda mówić o tem;
ja tam, gdzie mogę, tęgo łupię,
a wszystko inne przyjdzie potem.
KRZEPKODZIERZ
(obstarny, zbrojny walnie, bez odzienia)
Tak robić też się nie opłaci;
łacno się wielkie mienie straci,
gdy się nie żyje w statku, w mierze;
dobrze jest brać, lecz trzymać lepiej;
jeno gdy cię rozwaga krzepi,
nikt ci ni grosza nie odbierze.
(wszyscy razem zstępują w dół)