Faust (Goethe, tłum. Zegadłowicz)/Część druga/Arkadja

<<< Dane tekstu >>>
Autor Johann Wolfgang von Goethe
Tytuł Faust
Wydawca Franciszek Foltin
Data wyd. 1926
Druk Franciszek Foltin
Miejsce wyd. Wadowice
Tłumacz Emil Zegadłowicz
Tytuł orygin. Faust
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 1
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 2
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ARKADJA

FAUST  /  MEFISTOFELES-FORKJADA  /
HELENA  /  EUFORJON  /  PANTALIS  /
CHÓR  /  DZIEWCZYNA

(rozległe uroczysko leśne ujęte w strome ściany skał)
(liczne groty)
(altany zasłonięte bluszczem i winem)
(Faust i Helena niewidoczni)
(chór rozdzielony na grupy śpi)
FORKJADA

Jakże już długo śpią dziewczynki w cieniu!
Nie wiem, czyli dojrzały w sennem przywidzeniu
to, co wyraźnie me oczy widziały?! — Ano
trzeba je zbudzić! Ejże! Zdziwią się gdy wstaną!
Brodacze! Zbudź się i ty gromado zaspana!
Cuda niewiarogodne! Spójrzcie, co za zmiana!
Hej! Wstawać! Przetrzeć oczy! Włosy gładźcie prędko!
Cóż ślepia tak bałuszysz? — Idę z pogawędką — —

CHÓR

Mów nam, mów nam! Opowiadaj, jakie dziwa? jakie czary?
Chcielibyśmy coś zasłyszeć, coś takiego nie do wiary!
bo nas nuda żre okrutna — wciąż spozierać po skał szczycie —

FORKJADA

Ledwoście otwarły oczy, dzieci, a już się nudzicie?
A tam w grotach i altanach i jaskiniach, w wiecznej wiośnie —
ślubne łoża i komnaty, gdzie z królową pan miłośnie
pieści się w spokoju, w ciszy —

CHÓR

— jakto? tutaj?

FORKJADA

W samotności!
Tylko mnie ze służby całej przywołali, bo ufności
byłam godna; w kornej czci stałam na boku; aż w momencie
pewnym poszłam zioła zbierać na czary i na zaklęcie;
miłość żąda samotności.

CHÓR

Mówisz, jakby w tych grotach całe światy właśnie
były: lądy i łąki, stawy, rzeki! — Baśnie!

FORKJADA

Oczywiście, niewierni! W tej bezbrzeżnej dali
podwórze przy podwórzu i sala przy sali.
Raz szłam cichcem galerją pośród kolumn cieni,
aż tu pogłosy śmiechu zadzwonią w przestrzeni —
patrzę —: aż-ci to chłopczyk miły, cale gładki
z ojcowych kolan skacze na kolana matki.
Uściski, przymilania przekornej miłości,
przeplatają się z śmiechem prawdziwej radości.
Nagus, geniusz bez skrzydeł, Faun bez zwierzęcości,
skacze po pawimencie w wiewiórczej zwinności,
podłoga go odrzuca, podbija — a mały
po drugim, trzecim skoku już sięga powały.
Matka zstrachana woła: „drogą dookolną
wkoło komnaty biegaj, lecz latać nie wolno!“
Ojciec roztropny mówi: „ziemia, jak odskocznia
skok twój w loty zamienia i wraz podobłocznia;
dotknijże stopą ziemi, jak Anteusz drugi,
poczujesz w krew płynące przemożne sił strugi“.
A nasz chłopaczek skacze, jak piłka pomyka
po skałach, turniach — ledwo stopą skał dotyka.

Aż w jakiejś rozpadlinie znika niezgłębionej,
my wszyscy w krzyk! A echo powtarza: zgubiony!
Matka płacze, a ojciec choć zgnębiony srodze,
pociesza ją — ja stoję bezradna i w trwodze.
Aż tu nowe zjawisko! Przecudne! Świetliste!
Wraca odziany w szaty jak łąka kwieciste!
Ręce, piersi we wstęgach! Opleciony cały
szarfami! W rękach lutnia! Słowem — Febus mały!
Dziw wielki! Tak tam stoi na wyżnim kamieniu!
Rodzice się całują w szczęsnem uniesieniu,
a wkoło głowy chłopca promienie się złocą —
czy to djadem? czy światło ducha skwitłe mocą?
A już-ci w każdym ruchu wielki wdzięk się ziszcza,
gest każdy wieści piękno — piękna tego mistrza,
który nie stwarza pieśni, bo cały jest pieśnią!
Lecz wnet się cuda oczom waszym ucieleśnią.

CHÓR

Niemaż poezji wieszczej na Krecie?
Czemuż więc cudem zjawisko zwiecie?
Czyliż ci rytmem złotym nie dzwoni
pieśń starych podań Hellady, Jonji?
Wszystko, co dzisiaj dzieje się, stwarza —
przebrzmiałem echem wielkość powtarza.
Jakoż nam równać treść twej powieści
z wzniosłem nad prawdę kłamstwem, co wieści
o sprytnym synu Maji uroczej,
o czynach jego w dziejów pomroczy.

Ledwo się zrodził zgrabny i hoży,
już niańki, mamki — każda go łoży
na lniane płótna — rączki i nóżki
krępują, wiążą w pulchne pieluszki —
klaszcze i śpiewa stróżek gromada,
z każdego ruchu dziecięcia rada.
Hożo i zgrabnie łepak swe członki
gibkie wyciągnął z lnianej obsłonki,

chytrze wyłazi na przekór chustom —
frunął! — Kołyskę ostawił pustą;
jak motyl, który z poczwarki swojej
wyjdzie, skrzydełka suszy i stroi,
prostuje — wzlata w przestwór słoneczny,
lekkoduch zwinny, latawiec wieczny.

Tak i syn Maji od dni początku
był wichrzycielem ładu, porządku;
patron złodziei, frantów i łgarzy —
swawoli, psoci, gdzie się przydarzy.
Prędko mórz władcy trójząb wykradnie,
Ares bez miecza stoi bezradnie,
Febus bez łuku i bez kołczana,
Hefaist bez obcęg —;— dziecina szczwana
na kradzież gromów Dzeusa się waży,
ale się cofa, bo ogień parzy.
W wyścig z Erosem skrzydlatym bieży,
podstawia nogę — już Eros leży!
Cypryjskiej pani podczas pieszczoty
wykrada sprytnie pas szczerozłoty.

(z głębi wydzwania się urocza melodja arf)
(wszyscy podają się ku niej wzruszeni)
(odtąd akompanjament pełnobrzmiącej muzyki towarzyszy dalszej akcji)
FORKJADA

Miłe dźwięki, każdy przyzna;
z czaru klechd umkniecie wcześnie!
Wasze bogi to starzyzna,
co minęło — już nie wskrześnie.

Nikt ich już nie potrzebuje,
żądza nasza wiecznie żywa:
ta pieśń serca oczaruje,
która z serca wprost wypływa.

(skrywa się po za skałami)
CHÓR

Jeśli ty, o przeraźliwa,
skłaniasz słuch ku dźwięków mowie —
nas ogarnia niemoc tkliwa,
z każdym tonem wraca zdrowie.

Czem blask słońca? — Niechaj gaśnie!
Dusze nasze jutrznią dnieją,
wszystkie ziemi zgasłe baśnie
w sercach naszych kwieciścieją.

HELENA, FAUST I EUFORJON
EUFORJON
(w znanej nam z opisu szacie)

Pieśni wygrywam dziecięce,
a wam się dziecięctwo śni;
bierzecie mnie za ręce
jak za najrańszych dni.

HELENA

Miłość człowiecza dwa serca sprzęga
i uszczęśliwia dwoje,
bożych zachwytów żywa potęga
słoneczni się we troje.

FAUST

Serca ku sobie dążą,
w tem się treść bytu znaczy;
jedne ogniwa nas wiążą,
mogłożby być inaczej?

CHÓR

Świetlisty, taneczny krąg
szczęsnej parze błogosławi —

dar dziecięcych, małych rąk!
Któż to pojmie! Któż wysławi?!

EUFORJON

Pląsy wołają,
tańce czekają —
wichry mnie niosą!
kędy w błękicie,
modrzy się życie —
tam ku niebiosom!

FAUST

Serce się boi,
byś w żądzy swojej
nie upadł w locie!
O dziecię lube,
wpędzisz nas w zgubę
zmrzemy w tęsknocie!

EUFORJON

Ziemia mnie nuży!
Nie stać mi dłużej!
Już nie ustoję!
Puście me ręce,
szaty i wieńce
moje są! moje!

HELENA

Nie jesteś przecie
sam jeden w świecie!
Pieśń twa przestrasza!
W smutku przekwita
z trudem zdobyta
troistość nasza.

CHÓR

O szczęsny związku! Lękam się, trwożę!
Żądza podniebna zetrze go, zmoże!

HELENA I FAUST

Cud miłowania
niech ci zabrania —
powstrzymaj loty!
Nuć pieśni sielskie —
tem rodzicielskie
ukój zgryzoty.

EUFORJON

Dla was jedynie rodzice drodzy
moje tęsknoty trzymam na wodzy.

(przewija się po skroś chóru)
(do tańca zniewala)

Wichru powiewem
dziew zmierzwię łan —
do wtóru z śpiewem
zawiedźmy tan.

HELENA

Tańcom sposobne
splataj nadobne
tęczami przędzy.

FAUST

Oby się, miły,
tańce skończyły —
oby najprędzej!

(Euforjon i chór poczynają korowód taneczny)
(wtórują śpiewem)
CHÓR

Ruch twych ramion nadobny, rąk twych oploty!
kędzierzawej głowiny mięki włos złoty!

Gdy twa stopa powiewna nie muska ziemi,
gdy cię gonimy krok w krok pląsami swemi —
osiągnęłoś cel wdzięczny, dziecię kochane,
już wszystkie serca nasze tobie oddane.

(pauza)
EUFORJON

O sarnionogi chórze płochliwy!
Do mnie! Na nowe wołam cię dziwy!
Wyście zwierzyną, a jam myśliwy!

CHÓR

Chcesz nas ułowić? — O żądzy płoną —!
Toćże z nas każda — ciebie spragniona,
na twojej szyi splecie ramiona!

EUFORJON

Przez las, dąbrowy — niech się pląs snuje!
łup bez mozołu mnie nie smakuje —
to co zdobyte jeno raduje!

HELENA I FAUST

O lekkomyślne, młodzieńcze szały!
Któż je poskromi! — Słyszycie granie?
Poprzez doliny, dąbrowy skały
huczy głos rogu! Wrzawa! Wołanie!

CHÓR
(wraca grupkami; szybko)

Wzgardził nami! Jedną ściga!
Pognał w gęsty las!
Wraca — wraca — kogoś dźwiga —
ach! — najdzikszą z nas.

EUFORJON
(wnosi młodą dziewczynę)

Rwiesz się z rąk? — czyliż cię straszę?
Zwyciężyłem i miłuję!
Pragnę ciebie, trwożne ptaszę,
piersi twoje wycałuję —
lśnienie ócz, ust słodkie zdroje
po sile i woli — moje!

DZIEWCZYNA

Puść mnie! Puść mnie! W moim ciele
siły się płomienne złocą!
Wolę twoją w proch spopielę —
nie mnie, nie mnie brać przemocą!
Myślisz — że jestem w udręce —
myślisz — że silne twe ramię —
O! za słabe twoje ręce,
ciało twoje, wolę — złamię!

(rozgorzała płomieniem)
(zanika w górze płonąca)

Wzlatuj za mną pod obłoki!
Zstępuj za mną do pieczary!
Szlak wysoki — szlak głęboki —
leć za marą! Szukaj mary!

EUFORJON
(strąca z siebie ostatek płomieni)

Skały za mną i podemną,
wkoło gęste, zwarte krze —
oczy moje się nie zdrzemną,
młodość we mnie kipi, wrze!

Wichry grają na mych włosach!
Szumi, huczy przypływ fali!

Płoną stepy na niebiosach!
Dalej, dalej, dalej, dalej!!

(pnie się po skałach)
(coraz wyżej)
HELENA FAUST I CHOR

Z turni na turnię skacze jak kozica!
Groza serce przejmuje! O! zasłońmy lica!

EUFORJON

Coraz wyżej, wyżej dążę!
Wzrok ogarnąć musi światy;
ziemię z niebem pieśnią zwiążę!
Jakże kraj tu przebogaty:
kraj Pelopsa — wyspy — morza —
woda, ląd — jedne przestworza!

CHÓR

Wróć do nas, w miasta i sioła,
gdzie żyjemy w szczęsnem śnieniu;
cisza, spokój dookoła
w przyrodzie i w naszem sumieniu!

Damy tobie winne grona,
wonne jabłka pozłociste —
wróć — wołają cię ramiona —
wróć nam chłopię, wróć świetliste!

EUFORJON

Ciągle śnicie o pokoju;
śnijcie tę glorję przygasłą.
Wojna! Wojna w wiecznym znoju
i zwycięstwo — moje hasło!

CHÓR

Kto w czasie pokoju tęskni za wojną,
dzień ma beznadziejny, noc nieukojną.

EUFORJON

Kto się w wolnym kraju rodzi,
wolnym, chociaż w klęskach tonie,
kto wolności tej przewodzi,
w kim odwagi ogień płonie,
kto pośród smętnych chorałów
jasną nadzieją króluje
i krwi swej nie pożałuje
i nie zapiera się szałów —
ten walczącym błogosławi orężom,
a ci, którzy z nim pójdą — zwyciężą!

CHÓR

Spójrzcie! Spójrzcie! Jego droga coraz górniejsza —
postać jego nie maleje, nic się nie zmniejsza!
Jak w złocistym pancerzu, cały w skrach woli,
w spiżu błyskach i stali, w skrach, w aureoli.

EUFORJON

Nie marne mury, nie wały!
Świadomość woli wystarcza!
Zamek strzelisty, wytrwały —
to pierś mężna —: mur i tarcza!

Stań w potrzebie w polu szczerem
u granic wolności, u mety —
dziecię — stań się bohaterem —
amazonkami — kobiety!

CHÓR

Poezjo święta — napowietrzna twoja jazda!
Zdali, z bezbrzeżnej dali — błyszczysz jako gwiazda!
Promień twej łaski w nas mierzy — a w serca ciszy
każdy twą pieśń skrzydlatą, radosną słyszy.

EUFORJON

Zjawiłem się nie dziecięciem,
lecz młodzieńcem w zbroi złotej —
wolności, zwycięstwa orlęciem
uskrzydlonem ogniami tęsknoty.
Lot mój, wielka ducha sprawa,
lot, który się nie naniży,
a w błyskańcach coraz wyżej
mknie, gdzie słońce: sława!
Sława!!

HELENA I FAUST

Ledwo synu wszedłeś w życie
już się radość w smutek mieni;
w tęsknocie stanąłeś na szczycie
w obliczu zawrotnej przestrzeni.

A my za tobą patrzymy
z zapartym w piersiach tchem —
0 już my nic nie znaczymy!
Nasz związek był tylko snem!

EUFORJON

Burze mierzwią mórz głębiny —
grzmią, a grzmotem góry wtór!
I idzie dudniący chór
ku granicy mglistosinej,
kędy huf się w hufy wpiera,
kędy gwałty gwałt odpiera,
kędy bój,
kędy znój,
kędy w oczy śmierć zaziera.

HELENA FAUST I CHÓR

Przerażenie! Serce kona!
Czyliż tobie śmierć znaczona?!

EUFORJON

Zdali patrzeć mam? w spokoju?
Nie! — Mnie odmęt trosk i znoju!

HELENA FAUST I CHÓR

Szaleństwo! — Klęską — przestworze!
Gorze ci! Gorze!

EUFORJON

Uwolniony z ziemskich sideł,
w kołysaniu bożych skrzydeł
w przestrzeń, w światło, w wolność lecę!

(rzuca się w przestrzeń)
(unoszą go szaty na chwilę)
(głowa świetliścieje)
(za nim smuga światła)
CHÓR

Zagłada!
Światło ostawia nam w darze!
O! Biada!
Ikarze! Ikarze!

(piękne chłopię runęło do nóg rodzicielskich)
(w zabitym dopatrują się wszyscy rysów znajomych)
(lecz powłoka cielesna niebawem znika)
(aureola wznosi się, jak kometa ku niebu)
(ostaje jeno: odzienie, płaszcz i lira)
HELENA I FAUST

Po dniach szczęścia — boleść sroga —
o! żałości!

GŁOS EUFORJONA
(z głębi)

Nie ostawiaj, matko droga
syna w mroku, samotności!

(pauza)
CHÓR
(chorał żałobny)

O nie mów, nie mów, żeś jest samotny,
choć odgrodzony niewidną mgłą;
choć lot twój górny, lot bezpowrotny —
uczucia nasze ku tobie lgną.
Jakoż nam wytrwać w tej żalu siępie?
Z zazdrością tobie rzucamy zew,
w dni świetlistości i w dni posępie
moc twoja wielka, wzniosły twój śpiew.

Do szczęścia jeno byłeś stworzony,
syn zacnych ojców — twoim był świat!
Zbyt wcześnie lotny, snem zagubiony,
złamałeś wątły młodości kwiat.
Ziemia otwarta! Wzrok bystry, jasny!
Najlepszych kobiet miłość i żar!
Śpiew nieuczony, serdeczny, własny,
jednania uczuć wrodzony dar.

Duch tobie szeptał: „w swobodzie butnej
ponad praw złudę wzlatuj i leć!“ —
z sobą skłócony i bałamutny
wpadłeś bezwolny, w niewodną sieć.
Chciałeś ludzkości całe ogromy
przeniknąć w dumie, w nadmiarze sił —
leciałeś w błękit, słońca łakomy,
jak Ikar padłeś w przyziemny ił.

Któż byt ogarnie w żądzy zwycięskiej?
pytanie puste; losy z nas drwią!
Napróżno ludzkość w strasznych dniach klęski,
w proch kornie pada i ścieka krwią.
Lecz niech serc waszych ból nie oniemia,
zbyjcie żałości! Kwieci się glob!

Niezwyciężona, wciąż młoda ziemia,
podaje sercom pszeniczny snop.

(długa pauza)
(muzyka milknie)
HELENA
(do Fausta)

Słusznie mówi przysłowie i mądrze bezsprzecznie,
że ani szczęście, ani piękno nie trwa wiecznie.
Zerwane więzy życia i więzy miłości!
Jedno i drugie żegnam — — a ciebie w żałości
raz ostatni oplotą znużone ramiona!
Niechaj wraz z synem matkę przyjmie Perzefona.

(obejmuje Fausta)
(cielesność jej znika)
(szata jeno i zasłona zostają w jego ręku)
FORKJADA
(do Fausta)

Dzierż mocno Fauście! Chociaż zniknęło jej ciało,
jest jej odzienie; trzymaj mocno co zostało!
Już demony gromadą nadleciały nocną —
wydrzeć pragną ci szatę! Trzymajże ją mocno.
Zapadła się bogini! Na wieki stracona!
Lecz boską jest jej szata i boską zasłona;
umiejże mądrze zażyć bezcennego daru,
wznieś się z jego pomocą do skał tych wiszaru,
wznieś się nad pospolitość zrzędną i skrzeczącą —
w eter czysty się unieś świetlisty i lekki —
dopóki nie poczujesz, że się zmysły mącą....
Spotkamy się gdzieindziej! W krainie dalekiej....

SZATY HELENY ZMIENIAJĄ SIĘ W OBŁOKI
OTACZAJĄ FAUSTA, UNOSZĄ GO
I ODPŁYWAJĄ Z NIM
FORKJADA
(podnosi ubranie Euforjona, płaszcz i lirę)
(wkracza na proscenjum)
(unosi tę śmiertelną puściznę i mówi)

Puścizna szczęśliwie ostała —
i płaszcz i lira i szata —
dusza jak płomień zetlała —
nie wielka szkoda dla świata!
Wystarczy! Zdołam poswarzyć
poetów i zawiść w nich wzbudzić;
nie mój dział — talentem ich darzyć,
lecz mogę tą szatą — łudzić.

(siada przy kolumnie na proscenjum)
PANTALIS

Nuże dziewczęta! Nareszcie prysły mamidła!
Podarte wiedźmy tessalskiej upiorne sidła!
Cisza po szorstkiej niestrojnych brzmień zawierusze,
która słuch nasz raniła — co gorsza — duszę!

A teraz do Hadesu! Panią naszą stopy
tam właśnie w mroki niosły; chodźmyż więc w jej tropy.
Wiernych służebnic orszak towarzyszy pani;
w nieodgadłej znajdziemy królową otchłani.

CHÓR

Królowom dobrze jest wszędzie,
nawet w hadesowej ciszy;
dostojna w jednym się rzędzie
z Perzefoną towarzyszy.
Lecz my zdane na przedpole,
na asfodelowej łące,
jak nieruchome topole,
lub jak wierzby będziemy płaczące
stały nad wód czarną topielą;
a jeśli się wargi ośmielą

słowo wyrzec — to słowo to właśnie,
jak pisk nietoperzy lękliwy,
jak poszum jesiennej iwy
zaszeleści żałośnie i zgaśnie.

PANTALIS

Kto nazwiska nie zyskał w mozole,
kto nie łaknie tego co szlachetne —
niech się rychło rozpłynie w żywiole!
Bezimienne, żegnajcie, bezświetne!
Ja tam idę gdzie królowa moja;
wierną jestem, kochającą sługą;
dziś zasługa to nasza ostoja,
lecz największą jest wierność zasługą.

(odchodzi)
CHÓR

Światłości wrócone słonecznej
u osobowości kresu —
dzień będziem miały bezpieczny;
nie wrócimy do Hadesu.
Stoimy u przyrody nieśmiertelnej bramy,
przyroda żąda nas, a my jej pożądamy.

CHÓRU CZĘŚĆ PIERWSZA

My pośród harf konarowych w poszepty, w szelest, w rozdrżenie
zaklęte — pląsem wieczystym cicho żywotne strumienie
z korzeni wabimy w gałęzie — aż drzewo w liście i kwiaty
strojne jak drużka krakowska — swe barwy i aromaty
w owoc zamienia; już owoc dojrzewa! Rumiane gody
nęcą natychmiast radosny lud, nęcą ochotne trzody;
zewsząd zbiegają się chętni, łasi na owocobrania;
jak przed bóstwem gromada się schyla i w pas się nam kłania.

CHORU CZĘŚĆ DRUGA

My, w tle przestworzy zbłękitnionych, u turni ściany gładkiej,
cichym wiewem kołysane — mgieł i świateł czujne swatki —
gór słuchamy! — Czy dźwięk fletni, czyli orłów gniewna zwada,
czy krzyk Pana przeraźliwy — głos nasz echem odpowiada.
Gdy bór szumi — my szumimy! Grzmi — odkrzykujemy grzmotem
i walimy w wierchów ściany dziesięćkrotnie burzy młotem.

CHÓRU CZĘŚĆ TRZECIA

My, siostry zwinne i płoche — płyńmy w rzek lśniące przeźrocza!
wabią nas dale błękitne i olesione gór zbocza.
Coraz warciej, coraz głębiej, w meandrycznym pląsie wody
syćmy sobą łąki, niwy i osiedla i ogrody;
a topole nadwiślańskie niechaj nad brzegami rosną,
niechaj znaczą szlak, niech patrzą w żwawych nurtów grę radosną!

CHÓRU CZĘŚĆ CZWARTA

Dążcie wedle waszej woli, siostry nasze, latawice —
my krążymy zwiewnym pląsem, kędy w słońcu lśnią winnice.
Tam z dnia na dzień serca cieszy żmudna praca, trud winiarza,
co w pilności miłującej z niepewności wiarę stwarza;
kopie, miali, wiąże, prości, tnie, przycina wciąż, bez końca.
Modli się do wszystkich bogów — najmocniej do boga słońca.
A ladaco Bachus gnuśny mało wzrusza się trudami
sługi swego; — leży w cieniu, pogziwając się z Faunami,

w wiecznym półśnie i zawianiu; bo już jego dba drużyna,
by w piwnicach w zacnym chłodku nie zabrakło w dzbanach wina.
Lecz bogowie nie próżnują; Heljos sam się żwawo zwija,
winne grona wietrzy, rosi, złotym żarem opowija;
kędy winiarz skrzętnie baczył, plon stokrotny daje praca —
ruch się wszczyna na dojrzeniu, każdy krzew się gnie i zzłaca.
Skrzypią kosze, dzwonią wiadra — lud się krząta, śpieszy, ładzi,
zbiera grona, w znojnym trudzie znosi do ogromnej kadzi;
tam jagody ciepłe, wonne naciepane w beczek mroczy
bezlitośnie zgniata, spienia i na miazgę mięsi, tłoczy.
Aż tu zewsząd brzmi muzyka, koiły, fletnie i cymbały —
już z misterjów się wyłania Dyoniza krąg wspaniały.
Idzie orszak kozłonogów, kozionóżek, chybotliwy,
a pośrodku — zatkaj uszy! — kłapoucha ryk chrapliwy.
I już wszystko pomierzwione! Wstyd do kąta! Wkoło drepce
nóg i kopyt, racic rzesza —;— każdy cmoka, siorpie, chłepce;
pcha się zgraja, ręce pręży, bełkotliwie woła: wina!
Czasem się ktoś opamięta — alić rychło tumult wszczyna
i na umór pije dalej, aż się zwali z nóg pijany!
Na moszcz miejsce! Na moszcz miejsce! Trza wypróżnić stare dzbany!

(zasłona spada)
(na proscenjum Forkjada prostuje się, olbrzymieje)
(zstępuje z koturnów)
(zdejmuje maskę i zasłonę)
(poznajemy Mefistofelesa)
(jeśli potrzeba z całą gotowością wypowie objaśniający epilog)




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Johann Wolfgang von Goethe i tłumacza: Emil Zegadłowicz.