Garbus (Féval)/Część trzecia/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Garbus |
Podtytuł | Romans historyczny |
Data wyd. | 1914 |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Bossu |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Aurora została sama.
Rozmowa z Henrykiem zakończyła się w sposób tak nieoczekiwany, że [1] wprawiła ją w osłupienie: była jakby ogłuszona. Niejasne myśli mieszały się bezwładnie w głowie. Serce jej zranione i rozżalone ściskało się niewypowiedzianym bólem. Głowa jej zapałała.
Uczyniła taki wysiłek, żeby się czegoś dowiedzieć. Starała się jak mogło najlepiej, żeby zmusić go do jakiegoś wytłomaczenia: używała całej przebiegłości, której kobiety nawet najprostsze nie są pozbawione. A tymczasem nietylko nic się nie wyjaśniło, ale jeszcze po tej groźbie, czy obietnicy otwierał się przed nią cały horyzont nowych tajemnic.
Powiedział jej: “Nie będziesz spała dzisiejszej nocy”, a potem: “Jakkolwiek dziwnych. przygód doznasz tej nocy, staną się ono z mojej woli i dla twojego dobra”.
Przygody! Awanturnicze życie Aurory pełne było przygód, ale jej przyjaciel ponosił za nie odpowiedzialność, stał przy niej zawsze, jak czujny i opiekuńczy anioł, jak niezawodny wybawca, oszczędzając jej wszystkiego, nawet przerażenia. Przygody tej nocy będą zupełnie inne, sama musi stawiać im czoło.
Ale jakie przygody? Dlaczego te półsłówka? Musi poznać życie całkiem inne od tego, jakie prowadziła dotąd: życie wspaniałe, zbyt ryzykowne, życie wielkich i szczęśliwych tego świata: “Aby wybierać” powiedział jej. Wybierać zapewne między tem życiem nieznanem, a jej obecnem istnieniem. Czyż wybór nie był już zrobiony?
Trzeba tylko wiedzieć, po której stronie jest Henryk. Myśl tę zakłóciło wspomnienie matki. Czuła jak kolana uginają się pod nią.Wybierać! Po raz pierwszy przyszło jej na myśl to straszne przypuszczenie: Jeżeli jej matka jest z jednej strony, a Henryk z drugiej?...
— To niemożliwe! — zawołała, odpychając tę myśl wszystkicmi siłami duszy — Bóg nie może chcieć tego.
Otworzyła okno i oparła się o nie, aby ochłodzić trochę rozpalone czoło. Na ulicy ruch był ogromny. Tłumy zgromadziły się koło Palais-Royal, aby widzieć przejeżdżających gości. Już kilka powozów i karet ukazało się między szpalerem ciekawych widzów. Aurora nie zwracała na to uwagi. Co ją obchodził ten ruch? Ale w jednym powozie dojrzał dwie kobiety wystrojone na bal: matka i córka. Łzy [2] napełniły jej oczy.
— Może moja matka jest tam także, — pomyślała.
Było to prawdopodobne i możliwe. A więc z większą uwagą przypatrywała się teraz wspaniałościom powozów i karet. Poza murami Palais-Royal domyślała się większego jeszcze przepychu. Budziło się w niej jakieś niejasne pragnienie, które rosło ciągle Zazdrościła tym młodym wystrojonym dziewczynom, które miały perły naokoło szyi, perły i kwiaty we włosach, zazdrościła im nie pereł, nie kwiatów, ale tego, że siedziały koło swych matek. Potem nie chciała już patrzyć, bo zdawało jej się, że wesołość ta urąga jej smutkowi. Te radosne okrzyki, ruchliwe tłumy, wesołe śmiechy, to światło i echo grającej już orkiestry przygnębiało ją i drażniło. Ukryła rozognioną głowę w chłodnych rękach.
Tymczasem w kuchni Janek odgrywał przy swej babce, poczciwej Franciszce, rolę kuszącego węża. Dzięki Bogu nie miał dużo naczyń do zmywania. Aurora i mistrz Ludwik zużyli dziś tylko po jednym talerzu. Zato w kuchni uczta była obfita. Franciszka i Janek mieli jedzenia dla czterech.
— Teraz — mówił chłopiec — pójdę na koniec ulicy popatrzeć trochę. Pani Balat mówi, że są tam — wszystkie cuda i rozkosze, czarodziejski pałac i różne dziwy, jak w bajkach. Mam ochotę przyjrzeć się temu.
— Ale nie bądź za długo wnusiu, — napominała babka.
Była słaba dla wnuka, pomimo swej potężnej postaci.
Janek wybiegł Franciszka podeszła do drzwi i zajrzała do pokoju Aurory.
— Patrzajcie — mruknęła — już wyszedł Biedny aniołek znowu sam pozostał!
Przyszła jej poczciwa myśl iść do swej panienki i dotrzymywać jej towarzystwa, ale w tej chwili Janek wbiegł do kuchni.
— Babciu! — zawołał. — Iluminacya! Żołnierze na koniach, panie całe w dyamentach, w jedwabiach i złocie! Chodź zobaczyć, babciu!
Poczciwa kobieta wzruszyła ramionami.
— Co mnie to obchodzi — odrzekła.
— Ach, babciu, tylko na koniec ulicy, pani Balat opowiada historyę i zna nazwiska wszystkich, wszystkich tych pań i panów, co przyjeżdżają. To takie ciekawe! Chodź zobaczyć, tylko na minutę!
— A kto pilnować będzie domu? — zapytała staruszka, napół przekonana.
— Odejdziemy tylko na dziesięć kroków, będziemy uważali na drzwi. Chodź, babciu, chodź!...
Wziął ją pod rękę i wyprowadził.
Drzwi zostawił otwarte.
Odeszli na dziesięć kroków, ale panie: Balat, Guinchard, Durand, Monu i inne były sprytnemi kobietami. Gdy raz zdobyły Franciszkę Berichon, nic łatwo ją puściły. Czy wchodziło to do tajemniczych planów mistrza Ludwika? Bardzo to wątpliwe.
Tłum, który porwał Franciszkę i Janka i zaniósł ich na rzęsiście oświetlony plac Palais-Royal, musiał przechodzić koło okien Aurory, ale ona nie dostrzegła ich wcale, pogrążona w marzeniach.
— Ani jednej przyjaciółki! — myślała.
— Ani towarzyszki, której mogłabym się poradzić!!
Wtem usłyszała jakiś lekki hałas za sobą. Odwróciła się szybko i wydała okrzyk przerażenia, któremu odpowiedział wesoły wybuch śmiechu. Przed nią stała kobieca postać w różowym domino, zamaskowana i uczesana na bal.
— Czy panna Aurora? — zapytała z ceremonialnym ukłonem.
— Czy ja śnię? — szepnęła Aurora. — Ten głos!....
Maska opadła i ukazała się figlarna twarzyczka dony Kruz między falbankami i koronkami kapturka.
— Flora! — zawołała Aurora. — Czy to możliwe! Czy to ty naprawdę?
Dona Kruz, lekka jak ptaszek podbiegła do niej z wyciągniętemu ramionami. Zamieniły prędkie i serdeczne pocałunki.
— A ja właśnie skarżyłam się przed chwilą, że nie mam żadnej towarzyszki! — rzekła Aurora. — Flora, moja najdroższa, jakam ja szczęśliwa, że ciebie widzę!
Ale po chwili pod wpływem skrupułów dodała:
— Ale kto cię tu wpuścił, mnie nie wolno nikogo przyjmować.
— Nie wolno? — powtórzyła Flora.
— Proszono, jeżeli wolisz. rzekła Aurora rumieniąc się.
— Ot, co nazywam dobrze strzeżonym więzieniem — zawołała Flora — drzwi szeroko otwarte niema żywej duszy do pilnowania!
Aurora żywo podbiegła do kuchni. Nie znalazła tam oczywiście nikogo i drzwi były szeroko otwarte. Zawołała na Franciszkę i Janka. Nikt nie odpowiedział. Wiemy, gdzie w tej chwili znajdowała się staruszka i jej wnuczek. Aurora tego nie wiedziała, ale mistrz Ludwik zapowiedział, że noc pełna będzie dziwnych przygód, więc pomyślała tylko:
— To on pewnie chciał tego.
Zamknęła drzwi na klamkę i powróciła do dony Kruz, stojącej przed lustrem.
— Niech ci się przypatrzę — rzekła Flora. Mój Boże jak ty wyrosłaś i wypiękniałaś!
— A ty! — odparła Aurora.
Przypatrywały się sobie z radością i zachwytem.
— Ale ten kostyum? — zapytała Aurora.
— Moja balowa tualeta — odrzekła dona Kruz z wyniosłą minką. — Czy się znasz na tem!? Czy ci się podoba?
— Prześliczna! — odpowiedziała Aurora.
Flora odchyliła domino, żeby pokazać wspaniały strój balowy.
— Prześliczne! — powtórzyła Aurora. — I jakie kosztowne. Założyłabym się, że zgadnę. Będziesz tam grała komedyę, droga Floro?
— A fe! — skrzywiła się dziewczyna. — Ja mam grać komedyę! Idę poprostu na bal.
— Na jaki bal?
— Dzisiaj jest jeden tylko bal.
— Bal regenta?
— Mój Boże, tak! Na bal regenta, moja prześliczna. Czekają na mnie w Palais-Royal i zostanę przedstawiona jego Królewskiej Mości przez jego matkę, księżnę Palatynu, ni mniej ni więcej, moja królewno.
Aurora szeroko otworzyła oczy.
— To ciebie dziwi? — szczebiotała dalej dona Kruz, odtrącając nogą długi tren sukni. — Dlaczego to ciebie dziwi. Historyę, mówię ci, droga moja, historyę! Opowiem ci to wszystko.
— Ale jakim sposobem znalazłaś moje mieszkanie? — zapytała Aurora.
— Wiedziałam o niem. Pozwolono mi cię zobaczyć, bo ja także mam swego pana....
— Ja nie mam żadnego pana, — przerwała jej Aurora z dumnym ruchem głowy.
— Więc niewolnika jeżeli wolisz, niewolnika, który rozkazuje. Miałam przyjść jutro rano, ale powiedziałam sobie: “Jakby to dobrze było teraz odwiedzić moją ukochaną Aurorę!”
— Kochasz mnie więc zawsze?
— Do szaleństwa! ale pozwól mi opowiedzieć najpierw, pierwszą historyę, potem drugą. Mówię ci, że jest ich bez końca! Chodziło o to, żebym ja, która od przyjazdu nie zrobiłam ani kroku w Paryżu, żebym trafiła w tym nieznanym mieście od kościoła Saint-Magloire aż tutaj.
— Kościół Saint-Magloire! — przerwała Aurora, — mieszkasz w tamtych stronach?
— Tak, jestem zamknięta w klatce, tak, jak ty, miła ptaszyno, tylko, że moja jest ładniejsza. Mój Lagarder lepiej to urządza.
— Sza! — rzekła Aurora przykładając palec do ust.
— Dobrze, dobrze! Widzę, że ciągle zamieszkujemy krainy tajemnic. Byłam więc bardzo zakłopotana, gdy nagle usłyszałam stukanie do drzwi i, zanim zdołałam odpowiedzieć, do pokoju wszedł jakiś garbus, cały czarny, brzydki i pokrzywiony. Skłonił mi się, aż do ziemi, a ja odpowiedziałam mu także poważnym ukłonem i myślę, że był to piękny ruch. Potem rzekł do mnie: “Jeżeli panienka zechce iść za mną, poprowadzę ją tam, gdzie życzy sobie się udać...”
— Garbus? — zapytała Aurora w zamyśleniu.
— Tak, garbus. Czy to ty go przysłałaś?
— Nie, nie ja.
— Znasz go?
— Nie rozmawiałam z nim ani razu.
— A ja nikomu nie mówiłam, ani słowa o tem, że chcę przyspieszyć moją wizytę do ciebie, naznaczoną na jutro rano. Zmartwiłam się, że znasz tego garbusa, wolałabym uważać go do końca za jakąś nadziemską istotę. W każdym razie musi być trochę czarodziejem, jeżeli mógł zmylić czujność moich dozorców. Nie chwaląc się, moja droga, inaczej jestem strzeżona niż ty.... Wiesz, że jestem odważna, propozycya garbusa odpowiada mojemu zamiłowaniu do awantur, przyjęłam ją bez wahania. Oddaje mi drugi ukłon jeszcze z większym szacunkiem, niż pierwszy, otwiera mi drzwiczki nieznane mi dotąd w moim własnym pokoju, wyobrażasz to sobie? Potem prowadzi mnie przez korytarze, o których nie miałam pojęcia. Wychodzimy niewidziani przez nikogo; na ulicy czekała na nas kareta; podał mi rękę, żeby mi pomódz wsiąść do niej. W karecie zachowuje się bez zarzutu. Wysiadamy przed twojemi drzwiami, kareta odjeżdża galopem, aby mu podziękować, niema nikogo!
Aurora słuchała zadumana.
— To on — wyszeptała, — to musi być on!
— Co ty mówisz? — zapytała dona Kruz.
— Nic... ale z jakiego powodu masz być przedstawiona , Floro, gitanito moja.
Dona Kruz przygryzła usta.
— Moja kochana — rzekła — wiedz, że niema tu ani trochę gitanity, nigdy nie było gitanity, to złudzenie kłamstwo, sen! Jesteśmy szlachetną córką księżnej — ni mniej ni więcej.
— Ty? — zapytała zdumiona Aurora.
— No, a któż — odparła dona Kruz — chyba, że ty? Widzisz, najdroższa, Cyganie zawsze tak robią: wdzierają się do pałacu przez rurę od komina gdy ogień jest zagaszony; zabierają wszystkie cenne przedmioty nie zapominając nigdy o kołysce, w której śpi młoda dziedziczka. Ja jestem właśnie taką dziedziczka, wykradzioną przez Cyganów...
najbogatszą dziedziczką w Europie, o ile słyszałam.
Nie można było wiedzieć, czy piękna Hisz panka żartowała, czy mówiła na seryo. Może sama tego nie wiedziała. Żywość mowy pokryła ślicznym rumieńcem jej smagłą twarzyczkę. Oczy czarne jak węgiel, błyszczały sprytem i zuchwałością.
Aurora słuchała to ze zdumieniem. Anielska twarzyczka tej wytwornej panny wyrażała naiwną wiarę i szczerą radość ze szczęścia młodej przyjaciółki.
— Cudownie! — zawołała. — I jak się nazywasz, Floro?
Dona Kruz rozłożyła szeroko fałdy sukienki, wymawiając uroczyście:
— Panna Nevers.
— Nevers! — zawołała Aurora. — Jedne z najwspanialszych imion Francyi!
— Ano tak, moja droga! Zdaje się, że jestem nawet krewną Jego Królewskiej Mości.
— Ale jak?...
— Ach, jak! Jak? — zawołała dona Kruz, porzucając w jednej chwili uroczystą minę, ażeby wpaść znowu w szaloną wesołość, która do niej tak pasowała. — Oto czego właśnie nie wiem. Nie raczono mnie jeszcze zaznajomić z moją genealogią. Gdy o co pytam, odpowiadają mi: “Sza!...” Podobno mam nieprzyjaciół. Podobno wielkość i bogactwo wzbudzają zazdrość. Ja nie o tem nie wiem i jest mi to wszystko jedno; pozwalam wszystko ze sobą robić z zupełnym spokojem.
Aurora, która od kilku chwil zdawała się coś rozważać, przerwała jej nagle i rzekła:
— Floro, a gdybym ja wiedziała więcej od ciebie o twojej własnej historyi?
— Słowo daję, moja ślicznotko, wcalebym się temu nie dziwiła. Nic mnie już nie dziwi, ale jeżeli znasz moją historyę, zachowaj to dla siebie. Opiekun mój ma mi ją dzisiaj dokładnie opowiedzieć, a mój opiekun i przyjaciel — to książę Gonzaga.
— Gonzaga — powtórzyła, drgnąwszy Auraro.
— Co tobie? — zapytała Flora.
— Powiedziałaś Gonzaga?
— Powiedziałam Gonzaga, książę Gonzaga, obrońca praw moich, mąż księżnej Nevers, mojej matki.
— Ach — szeptała Aurora — ten Gonzaga jest mężem księżnej Nevers?
Przypomniała sobie wizytę w ruinach zamku Kajlusów. Ten nocny dramat stanął jej przed oczami. Osoby wczoraj jeszcze nieznane dziś miały już nazwiska.
Dziecko, o którem mówiła oberżystka z Tawides, dziecko, które spało podczas tej strasznej bitwy, to była Flora!...
— Ale zabójca?..
— O czem tak myślisz? — zapytała Flora.
— Myślę o tem nazwisku Gonzaga, — odparła Aurora.
— Dlaczego?
— Zanim ci odpowiem, chciałabym wiedzieć, czy go kochasz?
— Średnio. Mogłabym go była kochać, ale on tego nie chciał.
Aurora milczała.
— No, mów! — zawołała dona Kruz, uderzając niecierpliwie nogą w podłogę.
— Gdybyś go kochała... — zaczęła Aurora.
— Mów prędzej!
— Ponieważ jest twoim opiekunem, mężem twojej matki...
— Siarczyste! — zaklęła szczerze, mniemana panna Nevers. — Czyż mam ci wszystko powiedzieć? Widziałam ją, moją matkę! Szanuję ją bardzo, więcej nawet, kocham, bo ona ogromnie cierpiała ale na jej widok serce moje nie zabiło żywiej, ramiona nie roztworzyły się mimowoli! Ach, Auroro — przerwała z namiętnością — bo mnie się zdaje, że powinno się umierać z radości na widok odnalezionej matki.
— Mnie się też tak zdaje — odparła Aurora.
— A więc, ja pozostałam, obojętna, zbyt obojętna! Mów, jeżeli chodzi o Gonzagę i nie bój się niczego, mów jeżeli by nawet chodziło o księżnę Nevers.
— Chodzi tylko o Gonzagę — odrzekła Aurora. — To nazwisko Gonzaga miesza się w moich dziecinnych wspomnieniach ze wszystkiemu nieszczęściami mego dzieciństwa, niepokojami lat późniejszych. Gdy po raz pierwszy Henryk narażał życie, aby mnie ocalić, słyszałam to imię. Potem, gdy napadnięto na nas w oberży pod Pampeluną, znowu obiło się ono o moje uszy. Po raz trzeci zaś, to tej nocy, gdy użyłaś czaru, pamiętasz, aby uśpić mych stróżów, Cyganów. W Madrycie znowu Gonzaga; w zamku Kajlusów także Gonzaga!
Flora słuchała w milczeniu i poważnie się zadumała.
— Czy don Ludwik, twój piękny Cincelador. nigdy ci nie mówił, że jesteś córką, wielkiej damy? — zapytała nagle.
— Nigdy — odrzekła Aurora — a jednak ja w to wierzę.
— Boże drogi! — zawołała dona Kruz. — Ty wiesz, Auroro, że ja nie lubię długo się zastanawiać. W głowie mam wiele myśli, ale one są pomieszane i wcale nie chcą z niej wyjść. A co do wielkiej damy, to ty znacznie więcej na nią pasujesz, niż ja, takie mam przekonanie. Ale mojem zdaniem nie należy także łamać sobie głowy nad odgadywaniem zagadek. Jestem chrześcijanką, ale zachowałam dobrą, stronę religii moich ojców, t. j. wychowawców: bierzmy życie jakiem jest; wszystkie wypadki tak jak przychodzą, i pocieszajmy się, mówiąc: “To przeznaczenie!” Ale w jedną rzecz nigdy nie uwierzę, to, żeby Gonzaga był bandytą lub zbrodniarzem, jest na to za dobrze wychowany, wiedz, że jest wielu Gonzagów we Włoszech, wielu prawdziwych, wielu fałszywych. Ten twój jest bezwątpienia fałszywy. Powiem ci jeszcze, że gdyby prawdziwy książę Gonzaga był twoim prześladowcą, to mistrz Ludwik nigdy nie przywiózłby cię do Paryża, gdzie książę Gonzaga mieszka i jest sławnym.
— To też — odpowiedziała Aurora — dlatego takie ostrożności! Nie wolno mi wyjść, nie wolno nawet ukazać się w oknie...
— Ba! — odparła dona Kruz. — On jest zazdrosny!
— Och, Floro! — wyszeptała z wyrzutem Aurora.
Dona Kruz okręciła się na miejscu i przywołała na usta najswawolniejszy uśmiech.
— Będę księżniczką dopiero za dwie godziny — rzekła — mogę więc teraz mówić zupełnie szczerze. Tak, twój piękny, ponury mistrz Ludwik, twój Lagarder, twój błędny rycerz, twój król, twój Bóg jest zazdrosny! I do licha! — jak mówią na dworze — czy nie warta jesteś tego?
— Floro! Floro — powtarzała Aurora.
— Zazdrosny! Zazdrosny! Zazdrosny moja prześliczna! I to nie Gonzaga wygnał was z Madrytu. Czyż ja nie wiem, ja, czarodziejka, że zakochani mierzyli już wysokość twoich okien, panienko?
Aurora zaczerwieniła się jak wisienka. Jakkolwiek dona była czarodziejką, nie mogła jednak wiedzieć, jak trafnie to odgadła. Spojrzała na Florę, nie śmiejącą podnieść oczu.
— Patrzajcie — rzekła gitanita, całując ją w czoło — już zaczerwieniła się z dumy i radości! Jest kontenta, że są o nią zazdrośni. Czy on zawsze jest piękny jak gwiazda? I dumny? I łagodniejszy od dziecka? Powiedz mi do ucha, przyznaj się cichutko: Ty go kochasz!
— Dlaczego po cichu? — zapytała Aurora, prostując się z dumą.
— Więc głośno, jeżeli chcesz.
— Tak głośno: kocham go.
— To — dobrze to nazywa się mówienie! Uściskam cię za taką szczerość. I jesteś szczęśliwca? — dodała, patrząc na przyjaciółkę przenikliwemi, czarnemi oczami.
— Naturalnie.
— Bardzo szczęśliwa?
— Tak, bo on jest ze mną.
— Doskonale! — zawołała Flora.
Potem rzucając dokoła pogardliwe spojrzenie, dodała:
— Pobre dicha, dicha dulce!
Jest to hiszpańskie przysłowie oznaczający (dosłownie: “biedna chatka, chatka miła.”
Gdy dona Kruz wszystko już obejrzała, rzekła wesoło:
— Miłość jest tutaj konieczną. Dom brzydki, ulica czarna, meble paskudne. Wiem dobrze, że dasz mi tę obowiązkową odpowiedź: “Pałac bez niego”...
— Dam ci inną odpowiedź — przerwała Aurora; — Gdybym chciała pałacu, dosyć abym mu powiedziała jedno słowo.
— A, ba!
— To tak jest.
— Czy jest już taki bogaty?
— Spełniał wszystko, czego tylko pragnęłam.
— Rzeczywiście — szepnęła dona Kruz, która już się nie śmiała — ten człowiek nie jest podobny do innych ludzi. Jest w nim coś dziwnego i nadzwyczajnego. Ja tylko przed nim spuszczam oczy... Ty wiesz, można wszystko mówić, ale czarodzieje istnieją. Wierzę, że Lagarder jest czarodziejem.
Mówiła to całkiem poważnie.
— Co za szaleństwo! — zawołała Aurora.
— Wcale nie! — zaprzeczała seryo Flora. — I chcę się zupełnie przekonać. No, wypowiedz jakieś życzenie, myśląc o nim.
Aurora poczęła się śmiać. Dona Kruz usiadła przy niej.
— Żeby mi zrobić przyjemność, moja najdroższa! — mówiła z pieszczotą. To przecież nie trudno!
— Czy mówisz na seryo? — zapytała zdziwiona Aurora.
Dona Kruz zamiast odpowiedzi szepnęła tylko:
— Kochałam kogoś, byłam szalona. Jednego dnia położył mi rękę na czole i powiedział: “Floro, ten którego kochasz, nie może ci być wzajemnym.” I wyleczył mnie. Widzisz więc że jest czarodziejem.
— A ten, którego kochałaś — zapytała Aurora. pobledłszy, — kto to był?
Cyganka nic nie odpowiedziała, tylko przytuliła swoją czarną główkę do ramienia Aurory.
— To on był! — zawołała Aurora z nieopisaną namiętnością. — Jestem pewna, że to on!