Hiszpanija i Afryka/Hiszpanija/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hiszpanija
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leon Rogalski
Tytuł orygin. Impressions de voyage : de Paris à Cadix
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.
Madryt, dnia 13 Października.

Zostawiliśmy, jeżeli dobrą mam pamięć, biednego Łukasza Blanco, cudem żyjącego jeszcze, kłaniającego się publiczności, śród oklasków powszechnych.
Zostawiliśmy byka w zapasach z picadorem, który tamtemu przyszedł w pomoc.
Nakoniec, zostawiliśmy trąby brzmiące i ogłaszające jakiś wypadek nowy i nieprzewidziany.
Nowym tym i nieprzewidzianym wypadkiem, było przybycie królowéj matki.
Królowa matka, przyjemna i piękna osoba, którą widziałaś pani w Paryżu, i która wydaje się starszą siostrą swojéj córki, lubi walki byków, jakby to lubić mogła prosta margrabini; potrafiła uchylić się od uroczystości tegodziennych, i pośpieszyła przepędzić godzinkę na gorączkowém widowisku, jakie nas paliło.
Zaledwo trąby oznajmiły jéj przybycie, zaledwie pokazała się w cieniu swéj loży? nagle, jakby przez czarnoksięztwo wstrzymał się cały dramat cyrku.
Zostawiono picadora, konia i byka, niech sobie robią co chcą, a cały kadryl szykował się w kolumnę naprzeciw torila.
Cuchares, Salamanchino i Łukasz Blanco szli naprzód.
Za nimi z tyłu postępowali trzéj picadores. Picador raniony, którego uważaliśmy za nieżywego, kazał wsadzić siebie na świeżego konia, i gdyby nie nadzwyczajna bladość, możnaby mniemać że nic mu się nie przytrafiło. Ten co się zaprzątał bykiem, wydostał się od niego i zajął swoje miejsce.
Za picadorami szli cztéréj chulos, za chulos banderilleros, za nimi posługacze cyrku.
Sam tylko cachetero nie należał do orszaku.
Byk, przyciśnięty do loży ayuntamiento, patrzał na tę processyę wzrokiem ogłupiałym.
Co się tycze processyi, ta nie frasowała się o byka, jak gdyby wcale jego nie było.
Postępowała wolnym krokiem podług taktu muzyki, i przyklękła na jedno kolano przed królową.
Królowa zostawiła cały kadryl przez kilka sekund w takiéj postawie, jak gdyby chcąc powiedziéć że przyjmuje jego hołdy; potem dała znak żeby podnieśli się.
Wszyscy składający processyę, powitali i oddali ukłon.
Potém, za drugim znakiem złamały się szeregi, i każdy wrócił do swojéj roli, picadores spuszczając lance, chulos wstrząsając płaszczami, banderilleros biegąc przygotowywać swoje banderille.
Tymczasem byk, zapewne żeby nie pozostać całkiem bezczynnym, ubódł biednego konia, którego mieliśmy za nieżywego, a on uczuł że żyje, wziął go z pod spodu rogami, podniósł z ziemi i obnosił na swoim karku.
Koń, przez ostatnie wysilenie, prostował głowę i wydawał ostatni jęk, który nie miał mocy przejść w rżenie.
Widząc nieprzyjaciół powracających do attaku, byk zrzucił z siebie konia, jakby zwyczajną kitę.
Koń spadł, potém przez ostatni wysiłek konania, podniósł się na cztéry nogi, i chwiejąc się poszedł upaśdź przy torilu.
Byk patrzał na oddalającego się.
— Uważaj to dobrze, rzekł Rocca, i powiesz mi potém czy znam się albo nie na tauromachii. Gdziekolwiek ugodzony będzie byk, jeżeli nie padnie od razu, pójdzie kończyć życie na koniu, który upadł.
Powiedziałem, jest to prawdziwy byk klejki.
Byk zabił trzy konie, a ranił dwa. Alguazil skinął na picadorów żeby się oddalili.
Picadores przeszli na koniec cyrku, położony naprzeciw torilu, i oparli się wszyscy trzéj o olivo, z głową obróconą ku środkowi cyrku.
Chulos zaczęli machać płaszczami.
Byk ruszać się zaczął, i ucieczki odnowiły się. Trzy lub cztéry razy byk ścigał swoich przeciwników aż do baryery, i przedstawiał nam widowisko tych zgrabnych ludzi skaczących, z płaszczem rozciągnionym nad głową.
Banderillero wszedł trzymając banderillę w każdym ręku; trzéj towarzysze szli za nim uzbrojeni jak on.
Nie jest to rzecz łatwa zatknąć banderylle w byka.
Trzeba je zatknąć razem w kark prawy i w kark lewy; im bardziéj równolegle są zatknięte, tym lepszą jest sztuka.
Chulos zwrócili byka ku banderillero: banderillero zatknął dwa ostrza w jego kark, a jednocześnie ze środka tych strzał wyleciało sześć czy pięć ptaszków, kosów, kanarków, szczygłów.
Niektóre z biednych ptasząt, odurzone, nie mogły leciéć i popadały na piasek areny.
Wnet, pięć albo sześć osób skoczyło z korytarza i łapało je narażając się na zabicie przez byka.
Ale ten oczéwiście zaczął tracić głowę; nie miał już w pogoni téj upartéj woli, która czyni zwierzę tak niebezpieczném. Rzucał się od jednego chulo do drugiego, uderzając rogiem jak dzik tnie kłem, ale dając się odrywać od jednego nieprzyjaciela do drugiego.
Drugi banderillero pokazał się.
Na jego widok byk zdawał się uspokoić zupełnie, ale uspokoić się dla zapewnienia sobie zemsty. Bez wątpienia poznał w ręku nowo-przybyłego narzędzia bólu, któremi potrząsał na swym karku, bo rzucił się na niego nie dając odwrócić się niczém, ani się zatrzymać. Banderillero czekał ze strzałami w ręku. Ale jedna tylko utkwiła w karku byka. W tymże czasie lekki krzyk dał się słyszéć: różowy mankiet banderillera okrył się szkarłatem, ręka jego zbroczyła się krwią, która ciekła po każdym palcu. Róg przebódł mu rękę wyżjé łokcia.
Dostał sié do baryery, nie pozwalając żeby go podtrzymywano; ale w chwili, kiedy chciał ją przebyć, omdlał. Widzieliśmy jak wpadł na korytarz, z głową przewróconą i bez zmysłów.
Dosyć już było tylu klęsk na jednego byka, trąba Nabrzmiała na śmierć jego.
Natychmiast każdy usunął się. Szranki odtąd należały do torera.
Tym torero był Cuchares.
Cuchares wystąpił naprzód; mężczyzna lat trzydziestu sześciu do czterdziestu, wzrostu zwyczajnego, chudy, szczupły, śniady; torero jeżeli nie najzręczniejszy, Hiszpanie dają przed nim pierwszeństwo Montes’owi i Chiclavero, tedy jeden z najodważniejszych, Cuchares, naprzeciw byka dokazuje cudów zuchwałości, które dowodzą że doskonale zgłębił charakter zwierzęcia. Jednego dnia, kiedy szedł w zapasy z Montes’em, który wziął nad nim górę, nie wiedząc już co ma robić żeby odzyskać część oklasków, jakie mu wydarł szczęśliwy spółzawodnik, ukląkł przed rozjuszonym bykiem.
Zdziwiony byk, popatrzał na niego przez dwie lub trzy sekundy; potém, jak gdyby strwożony podobną śmiałością, opuścił Cucharesa i rzucił się w pogoń za chulo.
Cuchares wystąpił więc naprzód; trzymał w lewym ręku szpadę, zakrytą muletą.
Muleta jest to szmat sukna czerwonego, przywiązany do krótkiego kija, jest to puklerz torera.
Cuchares przeszedł cały cyrk, przyklęknął na jedno kolano przed lożą królewską, i podniosłszy kapelusik prawą ręką, prosił dostojnéj spektatorki o pozwolenie na zabicie byka.
Pozwolenie udzielone zostało skinieniem i z uśmiechem.
Cuchares cisnął kapelusz daleko z dumnym gestem, właściwym tylko człowiekowi, który walczyć ma ze śmiercią, i zbliżył się do byka.
Cały kadryl był na jego rozkazy i kręcił się koło niego.
Od téj chwili, nic się już nie dzieje, tylko za wolą torera. Wybrał on sobie miejsce do potyczki, zawczasu wie już miejsce, gdzie ma ugodzić byka; wszyscy mają manewrować żeby sprowadzić byka na miejsce wskazane.
Miejsce wskazane było poniżéj loży królewskiéj.
Ale chulos okazali zalotność w sprowadzeniu go tutaj, oni także chcieli miéć swój tryumf. Kazali bykowi długą odbyć drogę, zmusili żeby przeszedł koło loży ayuntamiento, sprowadzili pod toril, a ztąd w miejsce gdzie Cuchares czekał na niego, z muletą w jednym ręku, ze szpadą w drugim.
Przechodząc koło konia, którego podrzucił głową, a teraz zupełnie już nieżywego, byk odwrócił się, żeby go jeszcze dwa lub trzy razy ukłóć rogiem.
— Patrz! patrz! rzekł Rocca.
Kiedy Cuchares ujrzał byka naprzeciw siebie, dał znak.
Wszyscy się usunęli.
Człowiek i byk znaleźli sę jeden naprzeciw drugiego.
Jeden ze szpadą cienką, długą i ostrą jak igła.
Drugi z siłą nieporównaną, strasznemi rogami, nogami bardziej chyżemi niżeli konia najrączszego.
Człowiek w rzeczy saméj, bardzo mało znaczył, naprzeciw podobnego potworu.
Tylko, promień rozumu iskrzył się w oczach człowieka, gdy tymczasem ogień dzikości pałał w spojrzeniu byka.
Oczéwiście więc cała przewaga była na stronie człowieka, i w téj nierównéj walce, przecież silniejszy uledz musi, a słabszy zwyciężyć powinien.
Cuchares machnął muletą przed oczyma byka.
Byk rzucił się na niego. Cuchares okręcił się na jednęj nodze. Lewy róg byka drasnął mu pierś.
Prześliczny to był obrót; cały cyrk zagrzmiał oklaskami.
Oklaski te zdawały się gniewać byka; wrócił do Cucharesa; teraz czekał go ten ze szpadą w ręku.
Starcie się było straszne; szpada zgięła się w kółko, potem wyleciała w powietrze.
Ostrze dotknęło kości w karku; szpada jak sprężyna, świszcząc wyrwała się z rąk torera.
Chciano już gwizdać na Cucharesa, gdy nowy obrót niemniéj zręczny od piérwszego, ochronił: go przed nieprzyjacielem.
Chulos posunęli się wówczas dla zatrudnienia byka; ale Cuchares, lubo rozbrojony, skinął na nich żeby zatrzymali się na miejscu.
W rzeczy saméj, muleta mu tylko pozostała.
Działa się wówczas rzecz osobliwsza, która wykazywała w człowieku tę głęboką znajomość zwierzęcia, tak konieczną temu, który walczy z nim przez pięć minut, mając tylko czerwony kawałek sukna. — Cuchares prowadził byka gdzie chciał, drażniąc go aż do utraty instynktu. — Dziesięćkroć byk uderzał na niego, przechodząc już z prawéj, już z lewéj strony, ocierając się za każdym razem, a nie dotykając się ani razu.
Nareszcie Cuchares, osypany oklaskami, podniósł szpadę, otarł ją spokojnie, i stanął do walki.
Tą razą szpada zniknęła przez całą swoję długość, pomiędzy dwoma łopatkami byka.
Byk zatrzymał się zadrżawszy na czterech nogach; czuć można było że jeżeli nie żelazo, przynajmniéj zimno żelaza przeniknęło aż do jego serca.
Rękojeść tylko widać było nad skórą, Cuchares niezaprzątał się już bykiem, i poszedł złożyć ukłon królowéj.
Ze swojéj strony byk, czując się ranionym śmiertelnie, spojrzał do koła, późniéj chodem ciężkim już od konania, obrócił się ku koniowi.
— Widzisz! rzekł Rocca, widzisz!
W rzeczy saméj, przyszedłszy do nieżywego konia, byk upadł na kolana, wydał ryk żałosny, zgiął tylne nogi podobnie jak przednie, i położył się trzymając jeszcze tylko głowę podniesioną.
Wówczas cachetero wyszedł z korytarza, przyczołgał się aż do byka, podniósł sztylet i uderzył.
Piorun nie byłby prędszym. Głowa odpadła nie zadrgnąwszy nawet: byk skonał nie wydawszy jęku.
Wnet muzyka zabrzmiała na śmierć byka.
Na głos téj muzyki, otworzyły się drzwi, weszły cztery muły ciągnące coś nakształt wozu.
Muły niknęły pod przepysznemi aparejos, które jaśniały mnóstwem kokard jedwabnych, brzęczały dzwoneczkami.
Zaczęto od przywiązywania do wozu jednego po drugim, trzech koni zabitych, które muły uniosły z szybkością błyskawicy.
Potém przyszła koléj na byka, który zniknął także bramą śmierci.
Za nim zamknęła się brama.
Cztéry długie linije pozostały na piasku, całkiem krwią zbroczone; linije te nakreśliły nieżywe konie i byk.
Tu i ówdzie w cyrku, widać było jeszcze inne plamy czerwone.
Cztérech posługaczy weszło, dwóch z grabiami, dwóch z koszykami pełnemi piasku. W dziesięć sekund, wszystkie te ślady pierwszéj walki zniknęły.
Picadores zajęli miejsce swoje po lewéj stronie torila; chulos i banderilleros po prawéj. Łukasz Blanco, który następował po Cuchares’ie, stanął nieco w tyle: muzyka zagrzmiała na wejście, drzwi otworzyły się, drugi byk pokazał się.
Wielką zaletą tego przedziwnego widowiska jest to, że nigdy niema między-aktów; śmierć nawet człowieka, jest tylko zwyczajnym przypadkiem, który nic nie przerywa. Podobnie jak w naszych teatrach dobrze urządzonych, wszystkie role rozdane są podwójnie i potrójnie.
Z bykami dzieje się podobnie jak z ludźmi, są tchórze i odważne, otwarte i chytre, wytrwałe i niedbałe.
Byk co wchodził, był czarny jak pierwszy, miał siedm lat jak piérwszy, pochodził z lasów Alamine jak pierwszy. W oczach wszystkich, był bratem piérwszego; ale pomimo całego podobieństwa, nie mógł oszukać Rocca.
— Jeżeli masz zrobić jaką wizytę, powiedział mi, korzystaj z teraźniejszéj walki.
— Dla czego?
— Bo byk zły.
— Zkąd wnosisz o tém?
— Widzę.
Będę prosił Rocca de Togores, żeby mi powróżył, i strzeż się pani, żeby nie przepowiedział że kiedy kochać mnie będziesz: bo przyszedłby ten dzień, chociażbyś poprzysięgła że nie przyjdzie.
Byk był zły.
Podobnie jak piérwszy, rzucił się na trzy konie, ale za każdym skokiem, lanca picadora dostateczną była do jego wstrzymania, a raczéj oddalenia. Odparty potrzykroć, szedł daléj, rycząc z bólu.
Cały cyrk rozległ się szyderczym wrzaskiem i gwizdaniem.
Widzowie cyrku są najbezstronniejszemi widzami, jakich tylko znam. Gwiżdżą lub poklaskują, podług zasługi, bydlętom i ludziom, człowiekowi i bykowi. Ani jedno piękne uderzenie rogiem, ani jeden piękny cios lancy, ani jedno piękne pchnięcie szpady, nie przechodzi niepostrzeżone. Raz 12,000 widzów jednym głosem wołało o łaskę dla byka, który rozprół wnętrzności dziewięciu koniom i zabił picadora. Udzielono łaskę, i byk, rzecz prawie niesłychana, wyszedł żywy z areny.
Naszemu nie było przeznaczono uratować się tak chlubnie. Chociaż picadores kłóli go, chociaż banderilleros wtykali w niego swoje banderille, nic go skłonić nie mogło do walki.
Wówczas rozległy się krzyki; perros! perros!
Perro znaczy pies, a zatém perros znaczy psy.
Kiedy byk nie skłania się do walki, kiedy nie ożywia się od bólu, kiedy wreszcie nie postępuje jak przystoi na odważnego byka, wówczas żądają albo perro, albo fuego.
Tą razą zażądano psów. Alguazil spojrzeniem zapytał lożę królowéj, i dał znak że pozwolono na psów.
Zaraz po tym znaku, każdy oddalił się od byka. Możnaby rzec że biedne zwierzę dotknięte zarazą morową.
Byk zatrzymał się sam jeden śród areny, poglądając w koło siebie, i jakby się dziwiąc danemu mu odpoczynkowi. Bez wątpienia, jeżeli jaka część systematu mózgowego, przeznaczona jest u byka na wspomnienia, ten musiał sobie przypomnieć dzikie pastwiska, na których się zhodował, i mógł pomyśléć że go odprowadzą pod góry skaliste, ku lasom posępnym.
Jeżeli tego spodziewał się, krótkie były jego marzenia.
Drzwi się otworzyły. Człowiek trzymający psa na ręku, wszedł; drugi za piérwszym, trzeci za drugim.
Nareszcie, sześciu ludzi weszło, każdy trzymając strasznego perro.
Na widok byka sześciu brytanów szczekać zaczęto: oczy im na łeb wylazły, paszcza rozszerzyła się aż do ucha; pożarły by swoich panów, gdyby ci ich niepuścili. Ich panowie, którym niechciało się umrzeć jak Jezabel, puścili psów, a te rzuciły się na byka.
Byk, na ich widok, odgadł co ma nastąpić, i tyłem cofnął się do baryery.
W jednéj sekundzie szczekająca psiarnia przebiegła całą szerokość cyrku, i walka zaczęła się.
Przeciwko nowym antagonistom, byk odzyskał całą dzielność swoję; możnaby rzec że odwaga, która opuściła go w walce z ludźmi, powróciła mu naprzeciw naturalnych nieprzyjaciół.
Co się tycze psów, były dobréj rasy, brytany i bul-dogi; jeden z nich niezawodnie rodził się w Londynie, był najmniejszy i najzażartszy ze wszystkich. Przypomniał mi tego biednego milorda, włoskiéj pamięci, którego znałaś pani, i czytałaś dziwne jego przygody w Speronare i w Corricolo.
Nie nowe to dla mnie było widowisko, chociaż jeden z aktorów nie był ten sam. Często, w pięknych naszych lasach Compiègne, Villers-Cotterets, albo Orleańskich, widziałem dzika opartego o skałę albo o pień drzewa, jak stawił czoło całéj psiarni, która zaścielała ziemię o dziesięć kroków koło niego, jak kobierzec poruszający się i różnobarwny. Kiedy niekiedy, jeden ze śmiałych napastników, podniesiony strasznym kłem, wylatywał ciśnięty o dziesięć lub dwanaście stóp wysokości, i zakręciwszy się w przestrzeni dwa lub trzy razy, spadał krwią zbroczony, rozpróty, z wypadającemi wnętrznościami.
Następnie odbyła się nowa walka: jeden pies ciśnięty został z areny pośród widzów; drugi, ciśnięty prawie prostopadle, spadł na baryerę, i połamał sobie kości.
Inne zdeptane były nogami byka, ale podniosły się. Dwa chwyciły go za uszy; trzeci, najmniejszy, porwał za pysk; czwarty zaszedł mi z tyłu.
Nagle zwyciężony okrutnym bólem, byk wydał ryk okropny, potém próbował uciec od bólu, który ścigał go ciągle wzrastając. Podniesiona jego głowa wydawała się głową niekształtnego zwierzęcia, bo trzy psy niepuszczały go, równie jak czwarty; a te dziwaczne narośle, zdawały się składać z nim jedno ciało. Dwa razy tak obiegł arenę, potém chciał skoczyć w prawo i w lewo, rzucał się, tarzał, skakał; wszystko nadaremno: nieubłagane paszcze były ściśnięte, i byk zatrzymał się zwyciężony, z głową spuszczoną i ciałem pochyloném na dwóch kolanach.
Krzyczano: bravo, perros! jak wprzód krzyczano: bravo, toro! jak krzyczano: bravo, Cuchares!
Jeden chulo zbliżył się ze szpadą; byk oddany psom nie jest godzien szpady matadora, ani rany między dwiema łopatkami. Walecznych byków zabijają z przodu, tych którzy próbują zabijać zabijają; innych przeszywają z boku, lub sztyletem z tyłu.
Chulo zbliżył się ku bykowi i trzy razy wpychał mu szpadę w bok, nim on upadł. Za trzecim razem, trafił w serce i byk położył się.
Wtedy przyszła koléj na cachetero.
Zbliżył się także i wykonał swoję powinność.
Panowie musieli oderwać swoich psów od martwego zwierzęcia. Trzymały go jeszcze.
Czy Pani wiesz jak się wykonywa ta operacya i jakim homeopatycznym środkiem zmuszają buldogów do otwarcia pyska?
Nic prostszego; ugryść trzeba za ogon.
Pewnego dnia omal mnie nie zaniesiono w tryumfie. Jechałem w kabryolecie ulicą świętéj Anny. Kabryolet mój zatrzymany został przez tłumy zgromadzonego ludu. Stara margrabini przechadzała się w towarzystwie pieska i lokaja, gdy nagle bul-dog małego wzrostu, ale żelaznéj paszczy, rzucił się na nieszczęśliwego pieska i chwycił go za obnażoną część ciała u nóg tylnych. Piesek wył, margrabina krzyczała, lokaj klął, i powiedziéć trzeba, ku zawstydzeniu mieszkańców ulicy świętéj Anny, publiczność śmiała się.
Kilka dusz litościwych, probowało rozerwać dwoje zwierząt, ale bezskutecznie, co margrabiny przyprowadzało do rozpaczy.
Postanowiłem odegrać rolę bożka starożytnego, mój kabryolet zastąpił machinę, Oparłem się o przód, i rzekłem:
— Proszę mi podać dwoje psów.
— Ach! panie, ratuj mojego pieska! krzyknęła margrabina, składając ręce.
— Pani, odpowiedziałem skromnie, zrobię co będę mógł.
Przyniesiono mi tę parę. Ponieważ wcale nieznałem bul-doga, a zatém niemiałem żadnéj z nim poufałości, owinąłem mu więc ogon chustką, i przez chustkę ugryzłem go gwałtownie.
Piesek oderwał się jak owoc dojrzały, spadł na ziemię i pobiegł do pani; gdy tymczasem bul-dog, kurcząc się z bólu, krwawemi oczyma i z pyskiem otwartym, szukał gdzieby się wpić do mojéj osoby.
Ale znalem moje rzemiosło odrywacza bul-dogów, — milord mnie nauczył. Cisnąłem więc psa o dziesięć kroków, i rzekłem głośno: do Instytutu!
— Ach! — rzekła jakaś stara pani — niedziw że ten pan taki mądry, on członek akademii.
We trzy dni potém, stara margrabina, odkrywszy prawdziwą moję professyę i prawdziwy mój adress, ofiarowała mi swoje serce i rękę. Gdybym się z nią ożenił, byłbym dziś wdowcem, i miałbym sto pięćdziesiąt tysięcy franków rocznego dochodu.
Przestroga dla młodzieży konkurującéj o małżeństwo.
Pozwól niech cię opuszczę pani, przy tém zdaniu moralném. Walka byków jest widowiskiem, które się nie uprzykrza, skoro patrzymy na nie, ponieważ ośm dni z kolei patrzyłem na wszystkie walki byków, wyprawiane w Madrycie. Ale patrzéć i słuchać nie jest jedno, i lękam się żeby mój opis niebył już zanadto długi.
Tym bardziéj że będę musiał wrócić do tego przedmiotu, ponieważ królewska walka byków, jak miałem honor wspomniéć, odbywa się zupełnie pod innemi warunkami niżeli walka zwyczajna.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Leon Rogalski.