Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XLIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Król był w Temple; jakim sposobem tam się dostał? Czy obmyślano mu zawczasu to więzienie? Nie.
Pétion zrazu miał zamiar osiedlić go w Chambord.
Gdyby mocarstwa Europy nie były się wdały w wewnętrzne sprawy Francji, życie w pięknym pałacu, w cudownym klimacie, śród miejsc, nazwanych ogrodem Francji, nie byłoby karą zanadto surową dla człowieka, co miał odpokutować nietylko winy własne, ale winy także Ludwików XIV-go i XV.
Wandea powstała; przypuszczano, że przez Loarę przyjdzie do jakiego śmiałego zamachu i odstąpiono od Chaimbord.
Zgromadzenie Prawodawcze wskazało Luxemburg; Luxemburg, pałac florencki Marji Medicis, ze swym spokojem, ogrodami, rywalizującymi z Tuilleries, był rezydencją zupełnie odpowiednią dla dostojności monarchy.
Zarzucono pałacowi, że piwnice jego łączą się z katakumbami; może Gmina wzięła to tylko za pozór, aby utrzymać króla pod ręką, ale był to pozór słuszny.
Gmina wybrała więc Tempile; początkowo, rzecz prosta nie wieżę, lecz zamek Temple, jedną z tych rezydencyj hrabiego d’Artois.
W chwili gdy Pétion przyprowadził rodzinę królewską do pałacu, i gdy została tam ona zainstalowaną, przychodzi denucjacja od Gminy, i wysyłają Manuela, by zmienił decyzję magistratu i pałac zastąpił wieżą. Manuel przybywa, ogląda mieszkanie przeznaczone dla Ludwika XIV i Marji-Antoniny i odchodzi zawstydzony. Wieża była niepodobna do zamieszkania, zajmował ją tylko odźwierny; nie było dostatecznego w niej miejsca; pokoiki były szczupłe. Było w tem więcej fatalizmu, aniżeli haniebnego rozmysłu ze strony sędziów.
Zgromadzenie Narodowe nie targowało się wcale o wydatki na stół króla. Król jadał dużo... nie wymówkę mu bynajmniej czynimy, wszyscy Burbonowie mieli takie usposobienie; ale król jadał zgoła niestosownie. Zajadał z wielkim apetytem, podczas gdy się mordowano w Tulleries i sędziowie wymawiali mu to w procesie, a co gorzej, historja, nieubłagana historja, zapisała mu to w swoich archiwach.
Zgromadzenie Narodowe wyznaczyło pięćkroć sto tysięcy liwiów na stół królewski.
Ludwik XVI miał w Temple trzech służących i trzynastu dworzan na stole. Obiad składał się codziennie z czterech dań, dwóch pieczystych. czterech jarzyn i legumin, trzech kompotów, trzech talerzy owoców i trzech gatunków wina. Tylko król i delfin pijali wino, królowa i księżniczki na wodzie poprzestawały.
Materjalnie zatem nie brakowało nic królowi. Ale czego mu głównie brakowało, to: powietrza, ruchu, słońca i cienia.
Przyzwyczajony do polowań w Compiegne i Rambouillet, do parków Wersalu i Trianon, Ludwik XVI musiał poprzestawać teraz nie na dziedzińcu, nie na ogrodzie, ale na skrawku ziemi, podzielonej na cztery zwiędłe trawniki, mającej kilka drzew nędznych, i ogołoconych z liści przez! wiatry jesienne. Codziennie, o drugiej godzinie, król i jego rodzina przechadzali się tutaj, a właściwie przeprowadzano tam codziennie króla i jego rodzinę.
Królowa była, jak zwykle, sztywna, dumna, wyzywająca; Marja-Antonina umiała w czasach swej wielkości zjednywać sobie miłość; w chwili upadku, zjednywała sobie poświęcenie, ale nie litość; litość wyradza się z sympatji, królowa zaś nie była sympatyczną.
Księżniczka Elżbieta w białej szacie, symbolu czystości jej ciała i duszy; ze swymi płowymi włosami, które piękniejszymi się jeszcze stały, odkąd zmuszoną była wyrzec się pudru; księżniczka Elżbieta z błękitną przepaską i takąż wstążką u włosów, wydawała się aniołem stróżem całej rodziny.
Córka królewska, mimo wdzięku dziecięcego, nie była ujmującą; Austrjaczka, tak jak i matka, była i Marją-Teresą i Marją-Antoniną: miała w wejrzeniu pogardę i dumę.
Mały delfin ze złotymi włosami, bladą nieco chorobliwą cerą, był chłopięciem sympatycznem; niemniej jednak jego oko było surowe i twarde, a niekiedy przybierało wyraz, o wiele wiek przechodzący; rozumiał wszystko, szedł za wskazówkami matki, podawanemi mu jednem tylko wejrzeniem i miał przebiegi polityki dziecięcej, które niekiedy łzy z oczu samych nawet katów wywoływały. Biedny chłopiec rozrzewnił nawet Chaumetta, tę kunę o spiczastej mordce, tę łasicę w okularach.
— Każę go kształcić... — mówił były pisarz prokuratora do pana Hue, kamerdynera królewskiego... — ale trzeba go będzie odłączyć od rodziny, by zapomniał o swem pochodzeniu.
Gmina była okrutną i nierozważną: okrutną, bo pastwiła się nad rodziną królewską przez złe obchodzenie; nierozważną, bo dozwalała, by widziano tę rodzinę słabą, znękaną, uwięzioną.
Codziennie wysyłała nowych stróżów do Temple, pod nazwą municypalistów; ci ludzie przychodzili jako zawzięci nieprzyjaciele króla, wychodzili wszyscy, jako nieprzyjaciele Marji-Antoniny, ale prawie wszyscy żałowali monarchy, litowali się nad dziećmi, uwielbiali panią Elżbietę!
W istocie, cóż oni widzieli w Temple? Zamiast wilka, wilczycy, wilcząt, poczciwą rodzinę; dumną matkę, nie mogącą ścierpieć, aby dotykano się choćby rąbka jej sukni; tyrana jednak ani śladu!
W jaki sposób rodzina królewska przepędzała dnie?
Król wstawał zwykle o szóstej zrana, golił się sam, Clery fryzował go i ubierał; potem skoro tylko był ubrany, szedł do swojej czytelni, czyli do bibljoteki zakonu kawalerów Maltańskich. Składała się ona z tysiąca pięciuset czy tysiąca sześciuset tomów.
Razu jednego król, szukając książek, pokazał palcem panu Hue dzieła Woltera i Rouisseau’a.
I zauważył z cicha:
— Ci dwaj ludzie zgubili Francję!
Wchodząc do bibljoteki, Ludwik XVI klękał i modlił się przez pięć albo sześć minut, potem czytał albo pracował do dziesiątej godziny; przez ten czas Clery sprzątał pokój, przysposabiał śniadanie i schodził do królowej. Król, pozostawszy sam siadał i zabawiał się tłómaczeniem Wirgiljusza lub Horacego: ażeby nauczać delfina, zaczął na nowo uczyć się łaciny.
Pokój był bardzo mały, jego drzwi ciągle stały otworem, bo w sypialnym pokoju zawsze byli municypaliści i przez te drzwi otwarto patrzyli, co król porabia.
Królowa otwierała drzwi swoje dopiero za nadejściem Clerego; póki drzwi były zamknięte, municypaliści nie mogli wchodzić do niej.
Clery układał włosy młodego księcia, pomagał ubrać się królowej i szedł do pokoju księżniczek, by im oddać tę samą usługę. Ta chwila ubierania, szybka i drogocenna zarazem, była jedyną, w której Clery mógł zawiadamiać królowę i księżniczki o tem, czego się dowiedział. Dawał znak, gdy miał coś do powiedzenia; a wtedy królowa, albo jedna a księżniczek zaczynała rozmawiać z municypalistą.
O godzinie dziewiątej, królowa, dwoje jej dzieci i pani Elżbieta, szły do króla i tu zastawiano śniadanie; podczas wetów. Clery sprzątał pokoje królowej i księżniczek.
O dziesiątej rano król schodził do pokoju królowej i przepędzał tam dzień cały; zajmował się prawie wyłącznie kształceniem delfina, kazał mu powtarzać wiersze Corneilla lub Racina, wykładał mu geografię i wprawiał do kreślenia i zdejmowania planów. Francja od trzech lat podzielona była na departamenty i ten też podział królestwa starał się król wytłumaczyć synowi.
Królowa zajmowała się nauczaniem córki, ale przerywała lekcje niekiedy, aby pogrążyć się w posępnych i głębokich marzeniach. Skoro to się stało, księżniczka, oddalała się na palcach i dawała znak bratu, by milczał; królowa pozostawała pewien czas oddana swoim myślom, poczem łza ukazywała się pod jej powieką, staczała się po licach i padała na zżółkłą rękę.
O dwunastej wszystkie trzy księżniczki szły do pani Elżbiety, aby zmienić ranne suknie: tę chwilę Gmina zostawiała im swobodną; żaden municypalista nie postał tam wtedy. O pierwszej, gdy pozwalała pogoda, sprowadzano rodzinę królewską do ogrodu; czterech oficerów municypalnych i dowódca pułku gwardji narodowej towarzyszyli im, czyli pilnowali ich raczej. Ponieważ w Temple mnóstwo rzemieślników pracowało około burzenia domów i budowania nowych murów, więźniowie mogli korzystać z jednej tylko części alei kasztanowej. Clery należał do przechadzki, i chcąc, aby młody książę mógł użyć trochę ruchu, grywał z nim w piłkę.
O drugiej powracano do wieży i Clery podawał obiad; codziennie o tej godzinie przybywał do Temple — Santerre w towarzystwie dwóch adjutantów, i zwiedzał skrupulatnie mieszkania króla i królowej. Król niekiedy odzywał się do niego; królowa nigdy. Po obiedzie schodzono na pierwsze piętro; król grał w pikietę lub tryszaka z królową albo też z siostrą.
Clery jadł przez ten czas obiad.
O czwartej król układał się do drzemki na kozetce lub w dużym fotelu i wtedy zapanowywało głębokie milczenie; księżniczki brały książki lub robótki. Nikt nie ruszał się z miejsca, nawet delfin. Król sypiał godzinę lub półtorej. Skoro się przebudził, rozmowa rozpoczynała się na nowo; przywoływano Clerego na lekcję kaligrafji z delfinem, poczem prowadził on księcia do pokoju księżnej Elżbiety i grał z nim w wolanta lub piłkę.
Gdy wieczór nadchodził, rodzina królewska zasiadała w około stołu; królowa, naprzemian z księżniczką Elżbietą czytały głośno jaką pouczającą książkę. Czytanie trwało do ósmej godziny; o ósmej młody książę jadł wieczerzę w pokoju pani Elżbiety, w obecności rodziny królewskiej, król brał zbiór Merkurego Francji, znaleziony w bibljotece, i zadawał dzieciom zagadki do odgadywania.
Poczem królowa kazała mówić synowi następującą modlitwę;
„Boże wszechmogący, który mnie stworzyłeś i odkupiłeś, uwielbiam cię! Zachowaj dni króla, mego ojca i mojej rodziny, broń nas przeciwko wrogom naszym; dodaj siły pani Tourzel do zniesienia tego, co cierpieć musi z naszej przyczyny“.
Następnie Clery rozbierał i kładł do łóżka delfina, a pozostawały przy nim jedna lub dwie księżniczki, dopóki nie zasnął.
Co wieczór o tej godzinie, roznosiciel dzienników przechodził, ogłaszając ostatnie nowiny; Clery stawał na czatach i powtarzał królowi słowa roznosiciela. O dziewiątej król spożywał wieczerzę. Clery przynosił na tacy kolację dla księżniczki, czuwającej przy delfinie.
Po posiłku król powracał do pokoju królowej, ściskał ją i siostrę za rękę na znak pożegnania, całował dzieci i szedł do swego pokoju czyli raczej do bibljoteki, gdzie czytał do dwunastej.
Księżniczki zamykały się u siebie; jeden municypalista pozostawał w przedpokoiku, przedzielającym ich pokoje, drugi szedł za królem.
Ten sposób życia trwał bez zmiany, dotąd, dopóki król pozostawał w małej wieży, to jest do trzydziestego września.
Położenie było smutne i tembardziej godne politowania, że znoszono je z godnością; najbardziej zacięci łagodnieli na ten widok; przychodzili pilnować króla, okrutnego niby tyrana, królowej, która niby dopuściła się strasznych nadużyć; a znajdowali człowieka w prostem ubraniu, który jadł dobrze, pił dobrze, sypiał dobrze, grał w pikietę, uczył łaciny i geografji syna, dawał dzieciom szarady do odgadywania; znajdowali kobietę dumną wprawdzie, ale spokojną, zrezygnowaną, piękną jeszcze, uczącą córkę krzyżowej roboty, syna pacierzy, przemawiającą łagodnie do służących, mówiącą do kamerdynera: mój przyjacielu.
I otóż, im bardziej Gmina poniżała swego więźnia, im bardziej pokazywała oczom wszystkich, że był to koniec końców, człowiek jak i inni, tembardziej ludzie litowali się nad tym. którego uważali aa swego bliźniego.
Pewnego razu nowy szyldwach przyszedł, jak zwykle, objąć straż u drzwi królowej; był to jakiś człowiek z przedmieścia, w grubej, ale czystej odzieży.
Clery był sam w pokoju i czytał. Szyldwach przyglądał mu się a uwagą.
Po chwili, Clery mając inne zajęcie, wstał i chciał wyjść; ale szyldwach, prezentując przed nim broń, powiedział głosem cichym, nieśmiałym, prawie drżącym:
— Nie można wyjść!...
— Dlaczego?-.. zapytał Clery.
— Bo mam rozkaz, nie spuszczać was z oczu.
— Mnie? Zapewne się mylicie.
— Czy nie jesteś pan królem?
— Nie znasz więc króla?
— Nie widziałem go nigdy i prawdę powiedziawszy, wolałbym go zobaczyć gdzieindziej, niż tutaj.
— Cicho!... — powiedział Clery.
Poczem, pokazując mu drzwi, rzekł:
— Pójdę do tego pokoju, a zobaczysz króla; siedzi przy stola i czyta.
Clery wszedł do króla i powiedział mu, co zaszło; wtenczas król podniósł się i przeszedł parę razy z jednego pokoju do drugiego, aby poczciwiec mógł mu się przypatrzeć dowoli.
Nie wątpiąc bynajmniej, że król dla niego się fatygował, szyldwach powiedział później do Clerego:
— A! panie, jakże król jest dobrym! Nie mogę wierzyć, aby nam wyrządził tyle złego, jak mówią.
Nie wszyscy jednakże ci, którzy zbliżali się do więźniów w Temple, okazywali im szacunek i politowanie; u niektórych nienawiść i zemsta tak były głęboko zakorzenione,
że widok królewskiej niedoli, znoszonej z pokorą mieszczańską, nie był w stanie ich ułagodzić, i nieraz król i królowa znosić musieli gburowatość ich, a nawet obelgi.
Raz królowa odważyła się przemówić do municypalisty.
— Którą część miasta pan zamieszkujesz?... — zapytała jednego z tych ludzi w czasie obiadu.
— Ojczyznę!.. — odpowiedział dumnie zapytany.
— Zdaje mi się... podjęła królowa, że ojczyzną jest cała Francia?
— Prócz tej części, którą zajął nieprzyjaciel przez panią sprowadzony.
Jakkolwiek jednak nieszczęśliwymi byli więźniowie, pozostawała im jedna wielka pociecha, byli razem ze sobą.
Naraz Gmina postanowiła odłączyć króla od rodziny.
Dnia 26-go września, w pięć dni po ogłoszeniu rzeczpospolitej, Clery dowiedział się od jednego municypalisty, że lokal, przeznaczony dla króla, będzie wkrótce gotowy.
Przejęty boleścią, powtórzył tę smutną wiadomość królowi; a ten ze zwykłem sobie męstwem odpowiedział;
— Staraj się dowiedzieć, kiedy nastąpi to bolesne rozłączenie. aby mnie o niem uwiadomić.
Na nieszczęście Clery nie dowiedział się nic i nie mógł nic donieść królowi.
Dnia 29-go o dziesiątej rano, sześciu municypalnych weszło do pokoju królowej, w chwili, gdy cała rodzina była tam zebrana; przyszli oni, wskutek postanowienia Gminy, zabrać więźniom papier, atrament, pióra i ołówki. Poszukiwania robiono nietylko w pokojach, ale i przy osobach więźniów.
— Skoro będziecie czego potrzebowali, powiedział ten, co przemawiał i którego nazywano Cbarbonnier, kamerdyner wasz zejdzie i zapisze żądanie w rejestrze, który będzie podany na radę.
Król i królowa nie czynili żadnych uwag; oddali sami to, co mieli przy sobie; księżniczki i służący poszli za ich przykładem.
Wtedy dopiero Clery z kilku słów pochwyconych, dowiedział się, że król będzie tegoż wieczora przeniesiony do wielkiej wieży. Powiedział o tem Pani Elżbiecie, a ta powtórzyła to Ludwikowi XVI.
Nic nowego nie zaszło do wieczora. Za każdym szmerem, lub otwierającemi się drzwiami, serca więźniów uderzały silniej, a ręce ich łączyły się w trwożliwym uścisku.
Król pozostał dłużej, niż zwykle w pokoju królowej; trzeba jednakże było się rozstać.
Nakoniec drzwi się otwarły; ci sami municypaliści. którzy byli już rano, powrócili z nowem postanowieniem Gminy, i oznajmili królowi rozkaz urzędowy, przeniesienia go
do wielkiej wieży.
Tym razem opuściła króla zwykła jego obojętność. Dokąd miał go zaprowadzić ten nowy krok na drodze ciemnej i strasznej? Przybijano do tajemniczego i nieznanego brzegu; nic też dziwnego, że przybijano ze drżeniem i łzami.
Pożegnanie było długie i bolesne. W końcu jednakże król musiał iść za municypalistami. Nigdy drzwi, zamykając się za nim, nie wydały tak ponurego odgłosu.
Śpieszono się strasznie z narzuceniem tej nowej boleści więźniom, bo mieszkanie, do którego zaprowadzono Ludwika, nie było jeszcze skończone. Stało tam zaledwie łóżko i dwa stołki; świeże malowanie i wyklejanie czuć było nie do zniesienia.
Król położył się nie narzekając. Clery przepędził noc na krzesełku przy nim.
Z rana, jak zwykle, Clery ubrał króla; chciał później, udać się do malej wieży, by ubrać delfina, lecz mu zabroniono tego, a jeden z municypalnych nazwiskiem Veron, powiedział:
— Nie będziesz miał związków z innymi więźniami; król nie będzie już widywać swoich dzieci.
Clery nie miał odwagi powtórzyć tej strasznej nowiny swemu panu.
O dziewiątej godzinie, król, który nie wiedział o tem okrutnem postanowieniu, zażądał aby go zaprowadzono do rodziny.
— Nie mamy rozkazu w tym względzie, powiedzieli komisarze.
Król nalegał, lecz nie odpowiedziano mu wcale. Został sam z Clerym. Król siedział, Clery stał oparty o mur; obaj byli przygnębieni. W pół godziny potem, weszło dwóch municypalistów; chłopiec z kawiarni, idący za nimi, niósł kawałek chleba i limonadę.
— Panowie, zapytał król, czy nie będę mógł jeść obiadu z rodziną?
— Zasięgniemy rozkazów Gminy, odpowiedział jeden z zapytanych.
— No, ale jeżeli ja nie mogę wyjść, to przynajmniej wyjść może mój lokaj. Chyba nic nie przeszkadza, ażeby nadal usługiwał memu synowi?
Król prosił o to z taką prostotą, że ludzie ci nie wiedzieli, co mają odpowiedzieć; ten ton, ta boleść pełna rezygnacji, tak były dla nich niespodziewane, tak dalekie od tego, czego oczekiwali, że doznali jakby olśnienia; poprzestali więc tylko na odpowiedzi, iż nie zależy to od nich, i wyszli.
Clery pozostał przy drzwiach, patrząc na swego pana z głębokim żalem i widział, jak król przyniesiony mu chleb rozłamał na dwoje; potem podał mu połowę, mówiąc:
— Biedny mój Clery, zapomniano, zdaje się o twojem śniadaniu. Weź tę połówkę chleba, mnie druga wystarczy.
Clery odmówił, ale gdy król nalegał, wziął chleb; biorąc go jednak, nie mógł się powstrzymać od łez. Król także zapłakał.
O godzinie dziesiątej przyszedł jeden z członków rady miejskiej i przemówił do króla z litością:
— Widziałem rodzinę pańską przy śniadaniu i polecono mi powiedzieć panu, że wszyscy są zdrowi.
Król uczuł ulgę na sercu; litość tego człowieka podziałała nań dobroczynnie.
— Dziękuję panu... — odrzekł, i proszę, ażebyś także dał i o mnie wiadomość mojej rodzinie, ażebyś jej powiedział, że jestem zdrów. A czy, proszę pana, mógłbym tu dostać te kilka książek, które zostawiłem w pokoju królowej? Jeżeli to nie zabronione, możebyś pan był łaskaw mi je przysłać!
Członek rady miejskiej chciał z całą gotowością uczynić zadość tej prośbie, ale był w wielkim kłopocie, bo nie umiał czytać. Wreszcie zwierzył się z tego kłopotu przed Clerym, prosząc, ażeby mu towarzyszył i pokazał, które książki pragnie mieć król.
Cleryego uszczęśliwiło to wielce; w ten sposób mógł sam zanieść królowej wiadomość o mężu. Ludwik XVI mrugnął na niego oczami; znak ten mieścił w sobie całe mnóstwo zleceń.
Clery zastał królowę w pokoju jej z panią Elżbietą i dziećmi; kobiety płakały, mały delfin zaczynał się mazać, ale łzy prędko osychają na oczach dzieci.
Królowa, zobaczywszy wchodzącego Ciery’ego, wstała zarówno jak i pani Elżbieta; spytały go nie głosem, ale ruchem.
Mały delfin podbiegł do niego, wołając:
— A! to mój poczciwy Clery!
Na nieszczęście, — Clery mógł tylko powiedzieć kilka najoględniejszych stów; towarzyszyło mu dwóch członków rady miejskiej, a pozostali oni w pokoju.
Ale królowa nie mogła tego znieść i odezwała się wprost do nich:
— O! panowie! zróbcie tę łaskę, ażebyśmy mogły z królem być choć parę godzin dziennie i przy śniadaniu.
— Panowie.. — prosił delfin, pozwólcie ojcu zajrzeć do nas, a będę się za was modlił do Bozi!
Radcowie miejscy spojrzeli po sobie, nic nie odpowiedziawszy; to milczenie wywołało szlochy i krzyki boleści z piersi kobiet.
— Ha!... rzekł ten, który rozmawiał z królem, dziś jeść będą obiad jeszcze razem.
— A jutro?... zapytała królowa.
— Pani... — odpowiedział radca, postępowanie nasze ugodzić się musi z rozkazami Gminy; jutro uczynimy to, co nam Gmina nakaże. Nieprawdaż, obywatelu?.. — dodał, zwracając się do kolegi.
Ten potaknął głową.
Królowa i księżniczka, z niepokojem oczekujące tego znaku, wydały okrzyk radości.
Clary zabrał książki, żądane przez króla, i udał się z powrotem; pilno mu było panu swemu zwiastować dobrą nowinę, ale radcowie tak samo prawie śpieszyli się jak on; bo tak miło być dobrym!
Obiad podano u króla; cała rodzina królewska zestala tu przeprowadzona; wyglądało to na jakąś uroczystość; zdawało się wszystkim, że wszystko zostało wygnane przez wygnanie jednego dnia!
Rzeczywiście, tyle zyskano, że król jak dawniej widywał się ze swą rodziną w ciągu dnia i jadał z nią pospołu.