Illa/Część pierwsza
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Illa |
Wydawca | Księgarnia J. K. Żupańskiego & K. J. Heumanna |
Data wyd. | 1886 |
Druk | Drukarnia Związkowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków-Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Po siném morzu płynął okręt kupiecki. Na pokładzie jego był młody Polak, imieniem Gryf, który z Ojczyzny rozdartéj emigrował, bo się nie chciał dać zakuć w kajdany niewoli.
Gdy płynęli już dni kilkanaście po morskich głębinach, zerwała się burza wielka i okręt się rozbił o skały podwodne; lecz ocalił tylko Polaka i wyrzucił go na piaski nadbrzeżne lądu. Tam padł zemdlony.
I gdy oczy otworzył, ujrzał się otoczonym ludźmi w nieznanych mu barwnych strojach, z piór i krasnych materyj, o wzrostach wyniosłych i twarzach pięknych. Stali nad nim oparci na lancach i radzili. Nie rozumiał ich Gryf, albowiem mówili w obcym języku.
Jeden z ludzi owych, w bogatszych szatach i z większym pękiem piór orlich i sokolich na głowie, zbliżył się ku niemu i chciał go podnieść. Ale Gryfa zmęczyła walka z morzem; zrobiono więc nosze i wzięli go na nie ci ludzie i nieśli ostrożnie i wolno.
Oczom niesionego Polaka czarowne przedstawiały się widoki. Kraj cały był zielony od lasów palmowych i innych drzew południa, złoty od zbóż i czerwony od owoców. Słońce świeciło z czystego lazuru niebios łagodne; naokoło wznosiły się góry skaliste, jakby mur z granitu.
Po krótkim pochodzie zanieśli ci ludzie Gryfa do wioski jakiejś, czy miasteczka, czego poznać nie mógł, albowiem domy były drewniane, z trzciny palmowéj i bambusów i położyli nosze przed progiem jednego domu, który był wspanialszy od innych.
Młodzieniec, który pierwszy zbliżył się do Gryfa, wszedł wewnątrz i powrócił stamtąd ze starcem siwym, szlachetnego i łagodnego oblicza i z dziewicą, piękną, jak anioł niebiosów.
Na skinienie starca wniesiono Gryfa do domu i złożono go na łożu. Leżał tam czas jakiś nim do sił przyszedł, pielęgnowany przez ową dziewicę i niewiasty służące.
A gdy już mógł wstawać o własnéj mocy, wychodził przed dom, i siadał w cieniu palmowym; i uczyła go wtedy dziewica języka krajowców. Minął czas nie długi, że nauczył się mówić dobrze i rozmawiał z nią i z innymi.
Dowiedział się naówczas, że starzec ów jest królem wyspy, a synem jego młodzieniec w orlich i sokolich piórach; dziewica zaś, któréj imię było Illa, dostała się na wyspę, podobnym, jak Gryf sposobem, skądby jednak pochodziła nikt nie wiedział.
Przed kilkunastu laty burza, która tam bardzo często panowała, zagnała na wybrzeża szalupę rozbitego okrętu; w niéj siedziało kilkoro ludzi, a między nimi niewiasta z małém dzieckiem.
Ponieważ rozbitki za zbliżeniem się krajowców, zaczęli strzelać do nich, wymordowali ich ci ostatni z wyjątkiem dziecka, które wzięli. Oddano je królowi i nazwano Illą.
Życie płynęło Gryfowi na wyspie cicho i w pracy. Wraz z niewolnikami króla uprawiał mu pole jego i znosił ryby i owoce.
Z początku patrzyli na niego wyspiarze nieufnie, ale potém widząc, że spokojny jest i w pracy gorliwy, a do pomocy drugim skory, poczęli zbliżać się ku niemu i sam król wyszczególniał go nad innych niewolników.
Często chodził Gryf na polowanie z synem królewskim, a gdy raz ocalił go od kłów ranionéj pantery, wyniósł go za to król do stanu wolnych, t. j. tych, którzy mieli grunt własny.
Pole jego rozciągało się nad morzem grającém w słońcu barwami szmaragdów i szafirów; nieraz wieczorem po skończonéj robocie siadał Gryf na brzegu i patrząc na morskie fale szumiące, zamyślał się o Ojczyźnie, która była daleko.
Tamtędy wracała zawsze o zachodzie słonecznym Illa z nadbrzeżnych łąk, gdzie pasała trzody królewskie. Dotąd nie mówili nigdy ze sobą, choć młody Polak, długo patrzał za dziewicą, gdy odchodziła smukła, jak palma zielona.
Raz jednak, Illa widząc go smutnie zamyślonego na brzegu morskim, przystąpiła ku niemu i lekko trącając w ramię, zapytała: o czém myśli? Wtedy Gryf odrzekł jéj, że o Ojczyźnie.
Usiadła więc przy nim, odesławszy trzody ze służebnémi pasterkami i prosiła, aby jéj opowiedział o swojéj ziemi rodzinnéj, któréj ona nie miała.
Więc Gryf opowiadał jéj o bojach, poświęceniach, mękach swych braci i o upadku; a oczy Illi zaperliły się łzami współczucia i rzekła: „Żal mi braci twych bo byli mężni i nieszczęśliwi, ale czemuście upadli?“
Smutno wtenczas zrobiło się Polakowi, że musi opowiadać czystéj dziewicy, o pysze, chciwości, samolubstwie, nieufności wzajemnéj i zdradach swych rodaków. A Illa słuchając, pochyliła złotą głowę na łono i rzekła: „Samiście winni upadkowi waszemu.“
Wtedy ozwał się Gryf: „Czyż godzi się potępiać cały naród, dlatego, że część jego była zła? Ci co walczyli z wiarą w zwycięstwo wznieśli się wyżéj, niż nisko zdołali upaść ci, co zwątpili“.
Zamyśliła się dziewica i rzekła cicho: „Gdybym takiego spotkała, pokochałabym go, bo nieszczęśliwy i szlachetny. Czy wasi dobrzy wszyscy śpią na orężu w mogiłach?“
Gryf odrzekł: „Nie. Część tych co walczyli, opuściła Ojczyznę i powędrowała w świat, aby nie popaść w niewolę; a nie zabijali się w rozpaczy, albowiem ufają, że wrócą i wzniosą sztandar swobody.
Część przykutą została do taczek sybirskich, a inni wreszcie zostali wygnani na zawsze; a jam jest jeden z tych“.
Naówczas Illa pochyliła się ku niemu, pocałowała go w czoło smutne i tęskne i rzekła: „Kocham cię, boś nieszczęśliwy.
W przyszłość patrzeć nie mogę, ale mi jakieś duchy szepcą, że miłością bratnią i wiarą w siebie powstaniecie: więc kochaj i wierz.“
Zadumał się smutnie Gryf, albowiem w jego Ojczyźnie tych haseł nie znano.
Wtedy dziewica chcąc spędzić chmurę smutku z czoła Polaka, spytała: „Powiedz mi, czy twoja Ojczyzna zawsze nieszczęśliwą była?“
Natenczas Gryf opowiedział jéj o sławie i czynach Chrobrego, Batorego i Sobieskiego; Illa słuchała zapatrzona na morza sine zwierciadło i rzekła, że wielkimi byli Ojce Gryfa.
A gdy opowiedział jéj o Kościuszce, zapłakała łzami, tak, jak płaczą lilie w rankach majowych uperlone rosą, nad losem jego; a gdy opowiedział jéj o Puławskim Kazimierzu, zabiło jéj serce do jasnego rycerza.
On zaś zwiesił głowę na piersi i rzekł: „To byli jedni z ostatnich.“
I płakała nad tułaczami z pod chorągwi Napoleona, co ginęli gdzieś w piaskach Egiptu i w stepach śnieżnych moskiewskich i w wąwozach Hiszpanii; i nad tymi, co ponosili męki w kopalniach Sybiru.
A Gryfowi opowiadającemu robiło się coraz smutniéj w sercu; kiedy spojrzał na łany pszeniczne, przypomniały mu się pola złote od kłosów jego rodzinnéj wioski, jéj bory ciemne i łąki zielone i góry sine w chmurach, usrebrzone śniegiem.
Przypomniały mu się słońca polskiego zachody, w których się granitowe Tatry czerwieniły i dźwięk dzwonu, co w jego wiosce ludzi na Anioł pański zwoływał i tęskno mu było do Ojczyzny.
Daleko była jego ziemia rodzinna, jego dworek z modrzewia, w którym go matka i ojciec na bój krwawy i święty wyséłając, błogosławili i było mu tęskno do nich.
A była to właśnie pora, kiedy się w Polsce poczyna ziemia wiosną zielenić i majowe deszcze perły na różach i liliach wieszają; mnóstwo więc jaskółek leciało z południa ku północy.
Gryf wskazawszy je Illi, jak leciały ponad szybą morza szmaragdową gromadami, rzekł: „Patrz one lecą do méj Ojczyzny. Wrócą do swych gniazd pod strzechami słomianémi i pod dachami dworów i kościołów; a ja czy ujrzę kiedy lipy, co dwór mój ocieniały?
Na cóżem walczył i cierpiał, na cóż opuściłem Ojczyznę? Nie zwyciężyłem wrogów a umrę daleko od Polski, między obcymi! Zaprawdę lepiéj mi było zginąć na polu walki, albo w odmętach morskich!“
I zakrywszy twarz ręką, sparł głowę wysilony bólem serdecznym i rozpaczą na łonie Illi, która cicho płakała; opanowała go jakaś senność i zasnął.
Naówczas otworzyły mu się oczy duszy i ujrzał Polskę w krwawym, purpurowym wschodzie słońca; łany, lasy, wody, miasta i wsie od krwi były czerwone; na niebie ognistém gorzała kometa z pękiem promieni płomiennych.
Łuna pożarów była tak wielka, że wyglądała jak słońce drugie u stóp Boga; a od popiołów i dymu czerniło się powietrze. Na ziemi zaś wrzała walka straszna, zacięta; w wirze boju sterczały cztery sztandary, a nad mrowiskiem walczących, wznosiły się w dymie cztéry orły, z których jeden był biały, pokrwawiony.
I trwał ten bój na śmierć i życie dzień cały, aż do zachodu słońca; a gdy ogniste koło słoneczne za góry się schowało, nie wiedział Gryf, kto zwyciężył, bowiem wszystkie sztandary się chwiały, a wszystkie orły krążyły, kracząc w powietrzu.
Na niebie zaś purpurowém od łuny i słońca czerwonego zachodu, płomieniła się kometa.
A gdy noc nastała, zaświéciły miliony gwiazd na niebie, a na ziemi nastąpiła cisza wielka i ciemność, bowiem pożary pogasły i bój ustał.
I trwała ta noc martwa długo, aż nowe słońce zeszło; lecz nie było ono już krwawe, jak dnia poprzedniego, ale wschodziło w kolorach różowych, a zamiast komety jaśniała tęcza od krańca ziemi do krańca.
Łany zbóż złociły się, lasy i łąki zieleniły, miasta i wsie bieliły murami, a po kościołach bito we dzwony na tryumf.
Spokojnie było i błogo w kraju po walce strasznéj; tylko nad mogiłami, których było wiele niezmiernie, powiewał sztandar biało‑czerwony, podarty, jakoby pamiątka przeszłości. A w powietrzu czystém i wonném wznosił się biały orzeł, już nie krwawy, lecz srebrny i złoty w promieniach słońca.
Jakaś jasność i woń liliowa rozlana była w powietrznych kręgach, a na ziemi spokój i radość.
Miliony ludzi w godowych szatach wołało: „Zwycięstwo! Wolność! Braterstwo!“
Sypano mogiły, tym, co polegli, a ci, co nie zginęli w boju, ocierali z krwi oręże i wieszali je na ścianach domów swoich, mówiąc: „Oto po śnie strasznym obudziliśmy się do nowego życia. Nowa era się dla nas zaczyna: Polska będzie wolna i równa i bratnia.“
A duch jakiś biały i skrzydlaty ukazał się duszy śpiącego i rzekł: „Jam jest anioł życia, anioł miłości braterskiéj. Zesłałem ci sen pokrzepiający, abyś nie rozpaczał i ufał; sprawdzi się on, kiedy twoi rodacy ukochają się nawzajem i uwierzą w siebie; ale dużo razy słońce zajdzie i zejdzie, nim się to stanie, naród to bowiem skłonny do pychy i zwątpienia.
Pamiętaj, że póty naród nie umrze, póki synowie jego wierzą w zmartwychwstanie Ojczyzny i kochają ją więcéj od siebie; więc kochaj i wierz.“
Gdy zjawisko znikło, obudził się Gryf na łonie Illi, a ona spytała: „O czém śniłeś? Boś z początku miał twarz smutną i niespokojną, a potém jasną i radosną; więc o czém śniłeś?“ Na to Gryf odrzekł: „Śniłem o Ojczyźnie mojéj.“
Widziałem walkę narodu mego i zmartwychwstanie w zwycięstwie; widziałem anioła życia, który mi rozkazał, abym kochał braci i wierzył w przyszłość i miłował Ojczyznę więcéj od siebie. Ale się naród musi hartować przez długie wieki, nim z mózgów wygna pychę i zwątpienie.
I powstawszy z nadmorskiego brzegu powracali oboje ku wiosce: słońca konającego promienie grały po liściach palmowych w różne kolory, a Gryf myślał, że tak rumieniąc i złocąc lasy, zachodzi ono w jego Ojczyźnie.
Na wyspie onéj, gdzie żył Gryf w pracy, miłości czystéj ku Illi i tęsknocie za ziemią, co wydała drzewo na kolebkę, a nie wydała może drzewa na trumnę jego, zdarzył się raz smutny wypadek.
Morze rozhukało się i wśród grzmotu piorunów i wycia wichrów i szumu nawałnicy, wtargnęło na brzeg i szeroko rozlało się po kraju. Ludzie uciekali z dobytkiem na wyższe miejsca i ocalili się wszyscy; z jednéj tylko łodzi wypadło dziecko nieletnie w odmęty spienione.
Nikt nie miał odwagi nieść pomocy tonącemu dziecięciu, jeden tylko Gryf zrzuciwszy płaszcz z ramion, wskoczył we wrzące głębie.
Nie upłynęło chwil wiele, a ukazał się na powierzchni z ocaloném dzieckiem w ręce; a gdy dopłynął do lądu, padł na nim omdlały z wysilenia.
Kiedy oczy otworzył, niebo wyjaśniało się i woda ustępowała; głowę jego trzymała Illa na łonie a lud stał zebrany w około. I gdy ujrzeli, że się ocucił, poczęli wołać mu na cześć i chwałę, a matka dziecięcia padła mu do nóg z dziękczynieniem radosném.
Nazajutrz, kiedy morze było już ciche, jak zwykle bywało, udał się Gryf do króla i prosił, aby zwołał starszyznę na naradę, bo jéj chce ważne rzeczy obwieścić.
A kiedy się starszyzna zebrała na równinie ocienionéj palmami, rzekł, iż chce ich nauczyć tamy budować, aby morze więcéj nie szalało. Wyspiarze przyjęli tę mowę Gryfa z okrzykiem wesela i zaraz wzięto się do pracy, a nie długi czas minął, nim wały były gotowe.
Wtedy mówili między sobą: „Oto ten człowiek obcy najdzielniejszy i najmędrszy jest między nami; godzien jest zaufania naszego i miłości naszéj.“
Gryf tymczasem spoczywał po pracy w cieniu platanu, wesoły, że pomógł ludowi, który go przyjął otwartém sercem; naówczas przystąpiła ku niemu Illa i rzekła: „Kocham cię teraz stokroć razy więcéj, bo jesteś szlachetny i mężny; czy u was wszyscy są tacy?“
Jemu zaś smutkiem powlokło się czoło i odpowiedział: „Kiedy chodzi o cudzą sprawę, wszyscy Polacy są do poświęceń gotowi; albowiem chcą się pochlubić przed innymi narodami, że są potomkami rycerzy skrzydlatych, których kopie kruszyły i ścierały dziesięć razy liczniejsze zastępy wrogów. Ale w Ojczyźnie nie wierzą w siebie.“
Zadumała się Illa nad losem ludzi tak dzielnych, którzy upadli i nikt nie wié, czy powstaną jeszcze, kiedy zbliżył się ku nim syn królewski, przechodzący tamtędy na polowanie, a zastawszy ich oboje zapatrzonych w morze z tęsknotą w oczach, spytał o czém mówili?
Więc Gryf odpowiedział, że o Ojczyźnie jego; a wtedy królewic rzekł gniewnie: „Podli jesteście ludzie, lub słabi, jeżeliście nie pozabijali naprzód żon i dzieci waszych, a potém nie padli w boju śmiertelnym z najeźdzcami wszyscy na orężach, nimeście ich do kraju puścili!“
Zarumienił się Gryf na te słowa, a nie wiedział co odrzec. Ale Illa rzekła: „Nie łaj go królewicu, bo są czasem nieszczęścia większe, niż siły ludzkie; oni godni są przebaczenia.“
Gryf zaś powiedział: „Ty mówisz synu królewski, że lepiéj i piękniéj polec raczéj w walce, a nie poddawać się; wtedy grzebie się przyszłość. A inni mówią, że lepiéj ugiąć się na chwilę w dumném milczeniu, aby nabrać sił do nowéj walki; ci nie zrywają z nadzieją.
Mnie się zdaje, że pierwsi, jak ty, więcéj kochają siebie, a drudzy więcéj Ojczyznę: bo pierwsi poświęcają Ojczyzny odbudowanie dla własnéj dumy, a drudzy gną dumne czoła dla odbudowania Jéj w przyszłości.“
Naówczas podał królewic prawicę Gryfowi i rozeszli się w zgodzie.
Zdarzyło się niedługo potém, że do wyspy owéj zawinęły łodzie nieprzyjaciół, którzy wysiedli na ląd i nadbrzeżne wioski łupić zaczęli; powstał wielki krzyk strachu i lament, bowiem mieszkańcy nie spodziewali się napadu i mało który miał broń gotową.
Lecz Gryf chwycił za oręż i zebrawszy czémprędzéj wojowników garść, rzucił się z nimi na najezdców i rozgromił ich; nim słońce zaszło, uszli pobici na łodziach.
A wyspiarze mówili między sobą: „Oto ten człowiek obcy już po raz drugi okazał się najdzielniejszym z nas i najmędrszym; on jeden umiał uderzyć na wrogów w szyku bojowym i pierwszy wpadł między nich z nagim mieczem i wodza ich powalił, a nawet za naszą ziemię ranny jest. Niech mu będzie cześć i chwała!
Król nasz stary już jest i rządzić nie może, a syn jego za młody jeszcze do korony: obierzmy królem Gryfa, nim królewic dorośnie, bo on jest z nas najgodniejszy.“
W parę dni potém, gdy Gryf ranny spoczywał nad morskim brzegiem w cieniu palmowym, przystąpili ku niemu najstarsi w narodzie z prośbą, aby na czas małoletności królewica, przyjął koronę.
Gryfowi uderzyło serce dumą, ale odrzekł, iż namyśleć się musi. Odeszli więc, dając mu trzy dni do namysłu.
Nad wieczorem przybyła Illa wracająca z trzodą z łąk nadmorskich i wstąpiła do domu Polaka, aby mu, jak zazwyczaj, ranę opatrzeć; zastała go smutnego i niespokojnego.
Gryf zaraz opowiadać począł: „Dziś byli tu u mnie starsi w narodzie z życzeniem, abym był królem, póki królewic nie dorośnie; lecz waham się, bo nie chcę, aby narzekali potém, że obcy nimi władnie, a nie kość z ich kości i krew z ich krwi. Cóż mi radzisz jutrzenko moja?“
Dziewica zamyśliła się i zdało jéj się, że czuje woń lilii w powietrzu i jakoby powiew skrzydeł anielskich nad głową. I rzekła do Gryfa: „Ja ci podam myśl inną, piękniejszą którą uczułam w woni kwiatów i w powiewie skrzydeł anielskich; myśl, która jest dla Ojczyzny twojéj jęczącéj.
Gdy cię naród obwoła królem, ty powstań i powiedz, że nim być nie chcesz; ale w zamian za to niech ci wybiorą mężów dzielnych i zdolnych do broni dziesięć tysięcy, niech pobudują okręty i niech ci pozwolą z nimi płynąć na ocalenie Polski, co śpi w okowach.“
Kiedy Illa mówić skończyła, zawołał Gryf: „Zaiste myśl tę szepnął ci anioł, albo szepnęły ci ją kwiaty, z których wijesz wianki, albo wiatr, co z północy leci. Za tę myśl bądź kiedyś jako gwiazdy promienne w błękicie nad słońca kręgiem purpurowym.
Kiedy oswobodzę kraj mój i pokruszę kajdany, którémi go okuto, powrócę do ciebie i zawiozę cię do domu mego; tam będziemy pod cichémi lipami żyli u podnóża gór, które srebrzą się w śniegu i złocą w promieniach księżyca i będzie nam spokojnie, jak tylko w polskiéj wiosce być może.
A kiedy dzwon w starym drewnianym kościele zabije na Anioł Pański, siądziemy o szarym zmroku na progu domu naszego i przyjdą do nas dzieci chłopskie; ja będę je uczył dziejów przeszłości ich ziemi i miłości ku niéj, a ty będziesz je uczyła braterstwa i wiary w to, co szlachetne i przywiązania ku temu, co dobre.
Wreszcie chciałbym spocząć w trumnie z polskiego dębu i w grobie ojców moich.“
A była to właśnie pora, kiedy się w Polsce pola zaczynają bielić śniegami, a po lasach wieszają się kryształy lodu i grają w słońca blaskach kolorami tęczy; mnóstwo więc jaskółek wracało z północy na południe.
Gryf ujrzawszy je, wskazał je Illi i rzekł: „Patrz, one mieszkały pod dachami domów polskich i jadły z ziemi polskiéj i piły wodę polską i żal im opuszczać Ojczyznę, choć tylko pół roku w niéj mieszkają. A nam wygnańcom nie maż być tęskno do domów naszych, które często na zawsze opuścić musimy?“
Na to odpowiedziała Illa: „Wszak ty wrócisz do Ojczyzny i oswobodzisz Ją.“
A Gryf rzekł: „Przejdę przez morze krwi i uderzę piorunem wroga w piersi; a na stosie trupów zatknę sztandar wolności!“
W tém jedna z jaskółek odłączyła się od gromady i przyleciała pod dach domu wygnańca, gdzie miała przedtém gniazdo; lecz nie znalazła go, albowiem zrzuciły je wiatry i zaczęła ćwierkać smutno.
A wtedy rzekł Gryf: „Widzisz, jak ta jaskółka płacze nie zastawszy domu swego? Kto wié, czy ja znajdę mój dwór rodzinny? Kto wié, czy mnie nie zapomnieli w Ojczyźnie? Któż zaręczy, że na głos mój dźwigną się tłumy? Może w nich serce już umarło?“
Ale Illa wzmocniła go mówiąc: „Kochaj i ufaj“.
Kiedy nadszedł dzień obioru nowego króla, zgromadził się naród na miejscu zboru w cieniu palmowym. A gdy stary król złożył koronę, okrzyknięto Gryfa jego następcą.
Lecz on stanąwszy pośród nich mówić począł: „Królem waszym być nie chcę i prawa nie mam; wybierzcie kość z kości waszych i krew z krwi waszéj. Ale ja mam myśl inną, więc słuchajcie:
Jeśli uznajecie zasługi moje i nagrodzić mnie chcecie, wybierzcie z pośród was dziesięć tysięcy mężów orężnych, pobudujcie okręty i pozwólcie mi udać się z niemi na rozkucie więzów Ojczyzny mojéj. Tą małą garstką poruszę śpiące miliony!“
Gdy naród usłyszał tę myśl Illi wypowiedzianą przez Gryfa, nastąpiło z razu milczenie, a potém krzyk powstał: „Wybierzemy ci rycerzy i pobudujemy ci okręty!“
A między sobą mówili: „Poświęcił się dla nas i dobrze nam czynił, godzi się, abyśmy mu pomogli.“
Ale gdy Gryf był samotny wieczorem w domu swoim, szatan śmierci, szatan zwątpienia i pychy, szatan Polski, kusić go począł naséłając mu złe myśli.
„Po cóż pójdziesz za morza z tą garstką?“ — mówił mu, — „czy podołasz z dziesięcioma tysiącami milionom wrogów? Myślisz, że gdy uderzysz w trąbę wojenną powstania, naród pójdzie za tobą? Gdy naród raz upadnie, dzwignąć mu się nie łatwo; nieszczęście odejmuje siły“.
Więc Gryf począł chwiać się w zamiarze i wątpić i sprzeciwiał się słowom Illi, które mówiły: „ufaj“.
A szatan Polski kusił go daléj: „Czy nie lepiéj ci zostać królem w téj ziemi palm i platanów, przy twéj ślicznej, jak anioły niebiosów Illi, i panować do śmierci? Tam padniesz zwyciężony i wyszydzony, a tu imię twe wiecznie żyć będzie i będziesz wyższy nad innych.“
I słuchając głosu szatana, sprzeciwiał się Gryf drugim słowom dziewicy, które mówiły: „kochaj“, bo chciał się wynieść nad równych sobie.
I gdy przygotowywano się do odjazdu i zbrojono, chodził wygnaniec smutny i zniechęcony między ochoczym ludem, nie wyjawiając nikomu, co go dręczyło, bo wiedział, że źle myśli.
Illa mniemała, że żal mu opuszczać cichą zagrodę nad morskim brzegiem błękitnym i spokój życia w pracy i że żal mu długich rozmów z nią, gdy wieczorem siedzieli pod palmą i patrząc na wody dalekie i szeroko rozlane mówili o Polsce.
Wreszcie nadszedł dzień, którego Gryf miał ruszyć na czele orężnych wojowników na rozkucie kajdan Ojczyzny swojéj; słońce stało jasne na niebios lazurze, a wiatr lekki wiał ku północy.
U brzegu czekały okręty gotowe, a tłumy ludu zgromadziły się, aby żegnać odpływających; lecz nie żegnano ich z płaczem, bowiem szli walczyć za sprawą świętą, a choćby który z nich poległ, pamięć jego błogosławioną będzie przez naród, za który walczył.
Jeden tylko wódz ich stał na uboczu smutny, i zadumany, więc przystąpiła ku niemu Illa i spytała: „O czém myślisz smutno, zamiast weselić się, że prędko ujrzysz swoję ziemię rodzinną?“
Wtedy on nie chcąc jéj kłamać, wyznał przed nią swe myśli, dręczące go jak zaraza, która ustąpić nie chce; zasmętniała dziewica i stała się podobną lilii, gdy ją mróz zwarzy, a kryształy łez popłynęły jéj po białych licach, z których znikły róże, a powlokły się bladością kamelii.
Lecz jeszcze nie traciła nadziei i rzekła: „Nie wątp; któż wié, czy nie porwiesz za sobą narodu, gdy rozwiniesz sztandar wolności? Jeżeli chodzi ci o nagrodę, to będziesz ją miał sam w sobie, a taka jest najlepsza; a jeśli chcesz panować nad ludem moim, to będziesz źle rządził, bo nie z miłości, ale w pysze i przeklną cię. Jeżeli u was wszyscy są tacy, nie powstaniecie....“
Ale Gryf nie posłuchał jéj raz pierwszy, bowiem był opętany przez szatana swego kraju i gdy nadeszła chwila odjazdu, rzekł do rycerzy głosem cichym i drżącym: „Nie chcę was prowadzić na śmierć pewną; za słabi jesteśmy, abyśmy wrogów pokonać zdołali, a bracia moi nie powstaną!
Zostańmy raczéj i obierzcie mnie królem, jeźli chcecie, a będę się poświęcał dla was i walczył za was, jakom to czynił dotąd.“
Lud oniemiał ze zdumienia, a potem krzyknął głosem oburzenia pełnym: „Hańba ci! Chcesz panować nad nami z pychy! Pozyskałeś nas sobie abyś się nad nas wywyższył! Hańba ci zdrajco!“
Zachwiał się Gryf pod grozą tych krzyków i padł omdlały; dusza jego ujrzała anioła życia, anioła miłości braterskiéj z płomiennym mieczem w dłoni zstępującego z chmur w promieniach i usłyszała głos: „Nie dochowałeś mego rozkazu, abyś kochał i wierzył!
Pokazałem ci przyszłość Polski, aleś zwątpił i dałeś się opanować szatanowi śmierci! Więc umrzesz na obcéj ziemi, boś przeniósł samego siebie nad Ojczyznę, i nie powstanie póty naród twój, póki synowie jego więcéj siebie, niż Polskę kochać będą!“
Gdy widzenie zniknęło, ocknął się Gryf: lud miotał na niego przekleństwa i groził mu śmiercią, więc wygnaniec wyrwał najbliższemu wojownikowi oszczep z ręki i sam go sobie w piersi pchnął w rozpaczy. Już nie miał gdzie żyć i po co.
Wtedy Illa rzekła: „Ustąpcie i uszanujcie powagę śmierci.“ Więc lud cofnął się i opuścił miejsce, na którém leżał umierający.
Klęknęła naówczas dziewica nad Gryfem a z za szaty jéj wysunął się srebrny medalion, około którego był napis polski; ranny przycisnął go do ust i rzekł cicho: „Umieram daleko od mojéj ziemi, lecz córka jéj jest przy mnie. Przebacz mi za braci moich; upadłem, alem kochał Polskę.“
Skonał. Illa złożyła dłonie i modlić się poczęła: „Boże, przebacz mu, bo wiele kochał i cierpiał. Przebacz mu, przez krew bohaterów, co zlewała pola jego Ojczyzny i przez katusze męczenników jego narodu. A jeźli ciało jego nie spocznie w trumnie z polskiego drzewa, pozwól, aby dusza jego ujrzała łany i góry rodzinne, których ja, Polka, nigdy nie ujrzę.“
W téj chwili ukazał się modlącéj się dziewicy anioł życia promienny w blasku jaśniejszym, niż słońca purpura i rzekł: „Modlitwa twoja go zbawiła.“
I wywołał duszę z ciała Gryfa, białą i czystą. A właśnie podówczas odlatywały już na północ jaskółki; więc przyłączyła się do nich i z wieńcem ptaków poleciała ujrzeć raz jeszcze Ojczyznę.
Anioł przemówił wtedy do Illi: „Żeś kochała i wierzyła nie umrzesz, ale zaświecisz na niebie gwiazdą nadziei dla Polski.“
I uczuła dziewica woń róż i lilii i ciało jéj rozwiało się w mgłę, a duch jéj zajaśniał na szafirowém sklepieniu gwiazdą różaną i złotą nadziei.
Zwłoki Gryfa pochowali wyspiarze w grobie wykopanym pod palmy cieniem; a niedługo przyniósł wiatr z północy nasienie dębu polskiego i posiał go nad grobowcem przy palmie.
I rosły te dwa drzewa przy sobie, jakoby wspomnienie Gryfa i Illi.