Jerozolima/Część II/Na górze Oliwnej

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Jerozolima
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Felicja Nossig
Tytuł orygin. Jerusalem
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Na górze Oliwnej.

Ingmara leczył jeden z znakomitych angielskich okulistów. Przychodził on codziennie do kolonii, aby odnowić bandaż. Oko Ingmara leczyło się dobrze i szybko i był wkrótce o tyle zdrów i silny, że mógł wstać z łóżka.
Pewnego dnia jednak lekarz spostrzegł, ze nieuszkodzone oko było czerwone i opuchłe. Przeląkł się i dał dokładne wskazówki, jak należy się z nim obchodzić. Potem zwrócił się do Ingmara i powiedział mu wprost, że najlepiej byłoby, gdyby wyjechał z Palestyny możliwie najprędzej.
„Lękam się, czy nie zaraziliście się niebezpiecznem zapaleniem panującem na Wschodzie“, rzekł, „uczynię wprawdzie, co tylko będzie w moich siłach, ale to jedno oko, które wam pozostało, nie jest dość silne, aby oprzeć się zarazkom rozprzestrzenionym wszędzie. Jeżeli tu zostaniecie, to po kilku tygodniach niechybnie utracicie wzrok.“
Wielki smutek panował z tego powodu w kolonii, nie tylko między krewnymi Ingmara, lecz także między innymi kolonistami. Twierdzili oni, że Ingmar uczynił im największą przysługę tem, że skłonił ich, aby zarabiali na życie w pocie czoła, i że taki człowiek nie powinien nigdy opuście kolonii. A jednak wszyscy uznali, iż Ingmar musi wyjechać, a pani Gordon powiedziała zaraz, że jeden z braci musi przygotować się, aby mu towarzyszyć, gdyż nie może sam jechać.
Długo Ingmar przysłuchiwał się milcząco tym naradom o swoim wyjeździe, a w końcu odezwał się: „Może to jeszcze nie takie pewne, że oślepnę, gdy zostanę tu dłużej“.
Pani Gordon zapytała, co przez to rozumie.
„Nie załatwiłem jeszcze sprawy, dla której tu przybyłem“, rzekł powoli.
„Czy to znaczy, że nie chcecie wyjechać?“ zapytała pani Gordon.
„Tak“, odrzekł Ingmar, „byłoby mi bardzo ciężko, gdybym musiał wracać nie załatwiwszy sprawy“.
Teraz okazało się dopiero, jak wysoko pani Gordon ceniła Ingmara, gdyż sama poszła do Gertrudy i powiedziała jej, że Ingmar niechce wyjechać, chociaż grozi mu niebezpieczeństwo, iż wzrok straci, gdy zostanie. „Wiesz przecie z jakiej przyczyny nie chce wyjechać?“ zapytała pani Gordon.
„Tak“, odrzekła Gertruda.
I Pani Gordon patrzała na nią wielkimi oczyma, ale ona nic więcej nie mówiła. Pani Gordon nie mogła żądać od niej wprost, aby złamała regułę obowiązującą w kolonii; ale Gertruda zrozumiała, że wszystko co uczyni ze względu na Ingmara będzie jej przebaczone. „Gdyby to nie o mnie szło, lecz o inną, pani Gordon nie byłaby tak pobłażliwą“, myślała Gertruda z pewnem upokorzeniem. „Ale mnie uważają tu za trochę pomieszaną, i byliby pewnie zadowoleni, gdyby się mnie pozbyli“.
Przez cały dzień, to jeden, to drugi przychodzili do Gertrudy i mówili z nią o Ingmarze. Nikt nie śmiał powiedzieć jej wprost, że powinna z nim pojechać, ale chłopi szwedzcy siadali przy niej i opowiadali jej o bohaterze, który walczył w dolinie Jozafata o zmarłą, i mówili że teraz dowiódł, iż jest prawdziwym potomkiem starego rodu. Byłaby nieodżałowana szkoda, gdyby taki człowiek miał wzrok stracić.
„Widziałem Ingmara w dzień licytacyi na ingmarowskim dworze“, rzekł Gabryel, „i gdybyś go wtedy była widziała, nigdy nie byłabyś się na niego gniewała, jestem tego pewny“.
Ale Gertrudzie zdawało się, że przez cały dzień staczała walkę, jak w jakimś śnie, kiedy chciałoby się uciekać a nie możliwem jest ruszyć się z miejsca. Chciała dopomódz Ingmarowi, ale nie wiedziała skąd weźmie siły do tego. „Jakże mogę zrobić to dla Ingmara, skoro go już nie kocham? pytała. „A czyż mogę znów nie zrobić tego, wiedząc że w takim razie ociemnieje“ pytała znowu.
Wieczorem Gertruda stała przed domem pod wielkiemi drzewami i myślała bezustannie o tem, że ma wyjechać z Ingmarem a nie ma siły, powziąć postanowienia. Wtem Bo zbliżył się do niej.
„Tak bywa czasem“, rzekł, „że ludzie cieszą się swem nieszczęściem a smucą swem szczęściem“.
Gertruda odwróciła się i spojrzała na niego lękliwie. Nic nie powiedziała, ale zrozumiał, że myślała: „Czy i ty jeszcze przychodzisz dręczyć mnie i prześladować?“
Bo ukąsił się w usta i skrzywił się cokolwiek, ale po chwili powiedział przecie, co miął zamiar powiedzieć.
„Jeżeli się przez całe życie kogoś kochało“, rzekł, „to żyje się w ciągłej obawie, że go się utraci. Ale największa trwoga przejmuje nas, gdy go tracimy w ten sposób, że poznajemy iż ma twarde serce, które nie zna przebaczenia i zapomnienia“.
Bo wyrzekł te surowe słowa bardzo łagodnym tonem, i Gertruda nie pogniewała się za nie, lecz zaczęła płakać! Przypomniała sobie, że śniło jej się raz, iż Ingmarowi wykłuła oczy. “Teraz widać, że sen był prawdziwy, i że doprawdy mam twarde i mściwe serce, jak w owym śnie“, myślała. „Ingmar z pewnością straci wzrok z mojej winy“. Zasmuciła się bardzo, ale uczucie niemocy, które nią owładnęło nie opuszczało jej, a gdy nastała noc i udała się na spoczynek, wciąż jeszcze nie powzięła postanowienia.
Rano wybrała się na swą zwykłą wędrówkę i poszła pagórkami na górę Oliwną.
Przez całą drogę walczyła z tem samem uczuciem niemocy. Widziała, co jej czynić wypada, ale wola jej była sparaliżowana i nie mogła pokonać tego, co ją więziło.
Przypomniała sobie, że widziała raz jaskółkę, która upadła na ziemię i uderzała skrzydłami o piasek, a jednak nie mogła pod skrzydła dostać tyle powietrza aby módz się podnieść na nowo. Tak i ona leżała teraz na ziemi i trzepotała skrzydłami, nie mogąc się ruszyć z miejsca.
Ale gdy weszła na górę oliwną i stała na tem miejscu, gdzie zwykle oczekiwała wschodu słońca, spostrzegła tu Derwisza, tak podobnego do Jezusa. Siedział na ziemi z założonemi na krzyż nogami, a wielkie jego oczy spoglądały na Jerozolimę.
Ani na chwilę Gertruda nie zapomniała o tem, że ten człowiek był tylko biednym Derwiszem, którego całą chlubą było, że od zwolenników swych żądał jeszcze dzikszego tańcu, niż inni. Ale gdy ujrzała jego twarz, z ciemnymi kręgami pod oczyma i bolesnym wyrazem ust, drżenie przebiegło jej ciało. Z złożonemi rękami stanęła obok niego i spoglądała nań.
Niebyła pogrążona we śnie, ani nie miała wizy i, tylko to wielkie podobieństwo z Chrystusem było przyczyną, że zdawało jej się, iż widzi Boga w ludzkiej postaci.
I na nowo wierzyła w to, że gdyby zechciał tylko objawić się ludziom, okazało by się wnet, że on zgłębił wątek wszelkiej wiedzy. Wierzyła w to, że wiatr i fale morskie będą mu posłuszne, wierzyła, że Bóg do niego mówił, wierzyła, że wychylił do dna kielich goryczy i wszystkie myśli jego goniły na nieznanemi rzeczami, których nikt inny nie rozumiał.
Czuła, że gdyby była chora, musiałaby wyzdrowieć, patrząc tylko na niego.
„Nie może to być człowiek zwyczajny“, rzekła. „Czuje, że błogosławieństwo niebiańskie schodzi na mnie, skoro tyko patrzę na niego“.
Stała już dobrą chwilę obok Derwisza, zanim on ją spostrzegł. Ale nagle odwrócił się i spojrzał na nią.
A gdy uczula wzrok jego, drgnęła, jak gdyby spojrzenia jego wytrzymać nie mogła.
Cicho i spokojnie patrzył przez minutę może na Gertrudę, potem podał jej rękę aby ją pocałowała, jak to czynili jego zwolennicy. I Gertruda ucałowała ją pokornie.
Potem dał jej uprzejmie znak, aby się oddaliła i nie przeszkadzała mu dłużej.
Gertruda posłusznie odwróciła się i szła powoli do domu. Zdawało jej się, że w sposobie, jak się z nią pożegnał, leżało jakieś znaczenie. Było to tak, jak gdyby jej powiedział był: „Przez pewien czas należałaś do mnie i służyłaś mi, ale teraz oddaję ci wolność. Żyj teraz na ziemi dla swych bliźnich!“
Gdy zbliżyła się do kolonii, znikł czar powoli. „Wiem przecie, że nie jest Chrystusem. Nie, nie wierzę w to, że jest Chrystusem“ powtórzyła jeszcze raz.
Ale widok jego wywołał w niej wielką zmianę. Przez to samo, że przywiódł jej przed oczy obraz Chrystusa, zdawało jej się, że każdy kamień po drodze powtarzał jej święte nauki, które niegdyś Zbawiciel głosił w tej krainie, i że kwiaty sławiły szczęście tego, który kroczy drogami Chrystusa.
Gdy Gertruda doszła do kolonii poszła do Ingmara. „Teraz pojadę z tobą Ingmarze,“ rzekła.
Ingmar odetchnął kilkakrotnie ciężko. Widocznie odczuł wielką ulgę.
Ujął ręce Gertrudy i ściskał je w swych dłoniach. „Teraz Bóg był dla mnie bardzo dobrym“, rzekł.




Niezwykły ruch panował w kolonii. Ludzie z Dalarne byli wszyscy w mieszkaniach swych zajęci gorliwie, tak że nie mieli czasu iść do swej roboty na pola lub do winnic, a dzieci szwedzkie miały wakacye, aby módz w domu pracować!
Postanowiono, że Ingmar i Gertruda wyjadą za dwa dni, i dlatego trzeba było spiesznie przygotować wszystko, co chciano posłać do domu.
Teraz nadarzała się sposobność posłania upominku miłym towarzyszom z ławy szkolnej, lub starym przyjaciołom, którzy pozostali wierni przez całe życie — teraz mogli okazać, że nieraz myśleli życzliwie o tych, z którymi się rozłączyli i z którymi w początkowych ciężkich czasach nie chcieli obcować — a nareszcie także starym mądrym ludziom, których rady przed wyjazdem źle przyjmowano. Teraz można było zrobić małą przyjemność rodzicom albo ukochanej, księdzu i nauczycielowi którzy wszystkich wychowali.
Ljung Björn i Kolas Gunar nie wypuszczali przez cały dzień pióra z sztywnych palców i pisali listy do krewnych i przyjaciół, Gabryel toczył małe czarki z drzewa oliwnego, a córka Ingmarów Karina zawijała w liczne pakiety o rozmaitej wielkości duże fotografie Getzemany i kościoła świętego Grobu, oraz pięknego domu, w którym sami mieszkali i wspaniałej sali zbornej.
Dzieci pracowały pilnie, robiąc tuszem rysunki na cienkich płytkach z oliwnego drzewa, jak ich nauczono w szkole amerykańskiej, lub też robiły ramki do fotografii, które oblepiały rozmaitymi gatunkami ziarn zbożowych, warzywnych i owocowych, właściwych krajom wschodnim.
Córka Ingmarów Karina rozcinała płótno własnej tkaniny, haftowała imiona na ręcznikach i serwetach, które chciała posłać swemu szwagrowi i swej szwagrowej. I uśmiechała się myśląc o tem, że ludzie w domu zobaczą, iż nie zapomniała jeszcze tkać delikatną a trwałą tkaninę, chociaż wyjechała do Jerozolimy.
Obie córki Ingmara, które były w Ameryce? zawiązywały garnki z marmoladą brzoskwiniową i morelową i pisały na nalepionych kartkach miłe imiona, o których nie mogły myśleć, bez łezki w oku.
Żona Izraela Tomasona robiła piernik, a prócz tego pilnowała w rurze tortu. Tort przeznaczony był dla Ingmara i Gertrudy na drogę, ale piernik, który mógł być długo przechowany, mieli przynieść starej żebraczce, która przed ich wyjazdem ze wsi stała przy drodze umyta i uczesana, oraz, córce Gunara Ewie, która raz należała także do ich gminy.
Gdy wszystkie te paczki były już gotowe, przyniesiono je Gertrudzie, która wszystkie posyłki spakowała do wielkiej skrzyni.
Ale gdyby Gertruda nie była sama dzieckiem wsi, nie byłaby mogła podjąć się oddania wszystkich tych rzeczy tym, dla których były przeznaczone, gdyż wiele z tych paczek miało dziwaczne napisy. Musiała długo namyślać się, gdzie miała szukać „Franciszka, który mieszkał przy drodze krzyżowej“, albo „Lizę, która jest siostrą Pera Larsona“, albo „Eryka, który przed dwoma laty służył u burmistrza“.
Gunar, syn Ljunga Björna przyniósł największą paczkę, był na niej napis: „Dla Kariny, która w szkole obok mnie siedziała, a mieszkała w lesie“. Imię jej ojca zapomniał, ale dla Kariny sporządził parę bucików z lakieru z wysokiemi obcasami. Wiedział, że to najlepsza robota szewska, jaką kiedykolwiek wykonano w kolonii. „A powiedz jej, żeby tu przyjechała do mnie, jak umówiliśmy się przed moim wyjazdem“, rzekł, powierzając paczkę swą Gertrudzie.
Gospodarze zaś udali się do Ingmara i wręczyli mu listy i ważne zlecenia. „I musisz iść do księdza, i do burmistrza i do nauczyciela“, prosili go, aby powiedzieć im, że widziałeś na własne oczy, jak się nam dobrze powodzi, i że mieszkamy w porządnym domu, a nie w jaskiniach, i że mamy dość jadła i porządne ubrania i prowadzimy życie moralne.

∗             ∗

Od owej nocy, gdy Bo znalazł Ingmara w dolinie Jozafata, była między nimi wielka przyjaźń, gdy Bo miał tylko wolną godzinę, spędzał ją u Ingmara, który podczas swej choroby mieszkał sam w pokoju gościnnym. Ale tego dnia, gdy Gertruda zeszła z góry Oliwnej i przyrzekła Ingmarowi, że wróci z nim do Dalarne, Bo nie pokazał się w pokoju chorego. Ingmar pytał się kilkakrotnie o niego, ale nikt nie mógł go znaleść.
Gdy schodziła godzina po godzinie, Ingmar zaczął się niepokoić. W pierwszej chwili, gdy Gertruda przyrzekła mu, że pójdzie z nim, czuł się zadowolonym i szczęśliwym. Był wdzięcznym za to, że mógł ją zabrać z tego kraju niebezpiecznego, dokąd dostała się z jego winy. I teraz jeszcze był z tego powodu serdecznie uradowany; ale z każdą chwilą rosła w nim tęsknota za żoną. Wykonanie powziętego zamiaru wydawało mu się wprost niemożliwem. Czasami miał wielką ochotę opowiedzieć Gertrudzie całą historyę, ale po namyśle nie ośmielił się przecie wyznać tego. Gdyby się dowiedziała, że jej już nie kocha, nie chciałaby z nim jechać. Nie wiedział też wcale, kogo Gertruda kocha, czy jego, czy może innego. Czasem zdawało mu się, że Boa, ale w końcu doszedł do przekonania, że odkąd Gertruda mieszkała w kolonii, nie kochała z pewnością nikogo innego, oprócz tego, którego oczekiwała na górze Oliwnej. A gdy teraz na nowo wejdzie w świat, obudzi się w niej może dawna miłość do Ingmara. Jeżeli zaś stanie się to, najlepiej będzie, jeżeli się z nią ożeni i będzie się się starał uszczęśliwić ją, niżeli wiecznie tęsknić za inną, która nigdy już nie może być jego żoną.
Jakkolwiek starał się w ten sposób rozumować, to jednak dręcząca go niechęć wewnętrzna wzmagała się wciąż. Podczas gdy siedział z zakrytemi oczami, widział wciąż przed sobą swoją żonę. „Rzecz jasna, że należę zupełnie do niej“, myślał, nikt inny nie ma takiej władzy nademną“.
„Wiem, z jakiej przyczyny zapuściłem się w to przedsięwzięcie“, ciągnął w myśli dalej: Obciąłem być tak dzielnym, jak ojciec. Tak, jak on wyprowadził matkę z więzienia, tak ja chciałem Gertrudę sprowadzić z Jerozolimy. Ale teraz wiem, że mi się tak nie powiedzie, jak ojcu, wyjdę na tem gorzej, bo kocham inną“.
Nakoniec około wieczora Bo, przyszedł do Ingmara. Zatrzymał się w drzwiach, jak gdyby zamierzał natychmiast odejść. „Słyszałem, że pytałeś się o mnie“, rzekł.
„Tak“, rzekł Ingmar, „muszę wyjechać“.
„Wiem, że tak postanowiono“, odrzekł Bo krótko.
Ingmar miał oczy zabandażowane, zwrócił głowę ku stronie, gdzie stał Bo, jak gdyby chciał go widzieć. „Zdaje się, że ci spieszno“, rzekł.
„Tak, mam jeszcze dużo do załatwienia“, odrzekł Bo i postąpił krok ku drzwiom.
„Chciałbym cię jednak o coś zapytać“.
Bo zbliżył się trochę a Ingmar rzekł: „Chciąłbym wiedzieć, czy byłbyś bardzo temu przeciwny, abyś tak na jeden lub dwa miesiące pojechał do domu?“
„Nie wiem skąd ci to na myśl przyszło?“ zapytał Bo.
„Gdybyś miał ochotę, to chętnie poniósłbym koszta podróży“, rzekł Ingmar.
„Czy tak?“, zapytał Bo.
„Tak“, rzekł Ingmar, zapalając się, „twoja matka jedyną siostrą mego ojca, i chętnie zrobię jej tę uciechę, aby cię przed śmiercią jeszcze raz widziała.
„Chciałbyś zapewne najchętniej zabrać ze sobą całą kolonię“, rzekł Bo trochę pogardliwie.
Ingmar umilkł. Była to jego ostatnia nadzieja, że nakłoni Boa do tej podróży. „Zdaje mi się, że. Gertruda pokochałaby go wkrótce więcej, niż mnie? gdyby nam towarzyszył“, myślał. „Kochał ją zawsze wiernie, a to zrobiłoby w końcu na niej wrażenie“.
Po krótkiej chwili jednak, | nadzieja w nim odżyła. „Może to był błąd z mojej strony, w głupi sposób przedłożyłem mu swoją prośbę“, myślał. „No tak“, rzekł głośno, „muszę przyznać otwarcie, że prosiłem cię głównie w moim własnym interesie.“ Bo nic nie odpowiedział. Ingmar czekał na odpowiedź, ale gdy jej nie otrzymał, ciągnął dalej; „Nie wiem, jak sobie z Gertrudą damy radę w tej podróży. Jeżeli muszę jechać z zawiązanymi oczami, to nie rozumię, jak będziemy mogli wsiadać i wysiadać z tych licznych lodzi, które wiodą do parowców. I nie łatwo też będzie wchodzić na spuszczone schodki, drabiny i tym podobne rzeczy. Obawiam się, ażebym nie upadł w wodę. Dobrze byłoby, gdyby jakiś mężczyzna był z nami“.
„Masz słuszność“, rzekł Bo.
„A Gertruda nie potrafi też kupić biletów“.
„Zdaje mi się w istocie, że powinieneś wziąć jeszcze kogoś z sobą“, rzekł Bo.
„Tak“, rzekł Ingmar z zadowoleniem, „zdaje mi się, że pojmujesz, jak koniecznem jest, aby nam ktoś towarzyszył“.
„Powinieneś prosić o to Gabryela. Ojciec jego ucieszyłby się także, gdyby go widział“.
Ingmar umilkł znowu; był bardzo przygnębionym, gdy odezwał się znowu „Myślałem, że ty zechcesz pojechać“.
„Nie, nie powinieneś mnie o to prosić“, rzekł Bo. „Czuję się tu bardzo szczęśliwym. Każdy inny z kolonii pewnie chętnie będzie ci towarzyszył“.
„Wielka to różnica, ktoby mi towarzyszył. Tyś z podróżą więcej obyty niż każdy inny“.
„Nie mogę jednak pojechać z tobą“.
Coraz większy niepokój opanowywał Ingmara. „Wielkie to rozczarowanie dla mnie“, rzekł. „Myślałem że jesteś naprawdę moim przyjacielem“.
Lecz Bo przerwał mu pospiesznie. „Dziękuję za propozycyę, ale cokolwiek mógłbyś powiedzieć, nie zmienisz mego zamiaru, i dlatego odchodzę teraz do mojej roboty“. Odwrócił się szybko i wyszedł, zanim Ingmar mógł coś odpowiedzieć!
Ale gdy Bo odszedł od Ingmara, nie zdawało się, jak gdyby było mu tak bardzo spieszno. Wyszedł bardzo powoli przez bramę i usiadł tam pod wielkiem drzewem. Był już wieczór i znikł wszelki ślad światła dziennego, ale gwiazdy i blady sierp księżyca rozpościerały łagodny blask.
Bo siedział zaledwie pięć minut, gdy brama otwarła się z cicha i wyszła Gertruda. Oglądała się przez chwilę, potem ujrzała Boa. „Czyś to ty Bo?“ zapytała zbliżając się i siadając przy nim. „Myślałam sobie, że cię tu znajdę“.
„Tak, przesiedzieliśmy tu niejeden wieczór“, rzekł Bo.
„To prawda“, rzekła Gertruda, „a to jest już pewnie ostatni“.
„Tak, pewnie ostatni“. Bo siedział wyprostowany i sztywny, głos jego był zimny i twardy, tak, że wyglądał, jak gdyby mówili o czemś bardzo obojętnem dla niego.
„Ingmar powiedział mi, że będzie cię prosił abyś nam towarzyszył“.
„Tak, mówił już ze mną, ale odmówiłem mu“, odrzekł Bo.
„Myślałam odrazu, że nie zechcesz z nami pojechać“, rzekła Gertruda.
Umilkli oboje, jak gdyby nie mieli sobie nic do powiedzenia; ale Gertruda wciąż zwracała ku niemu twarz i patrzyła na Boa. Podniósł głowę i wpatrywał się w niebo.
Gdy milczenie trwało dość długo, Bo odezwał się nie odwracając oczu od gwiazd i nie ruszając się wcale: „Czy nie zimno ci tak długo tu na dworze?“
„Chciałbyś pewnie, abym sobie poszła?“
Bo zrobił ruch potakujący głową, sądził jednak, że Gertruda w ciemności nie mogła tego widzieć. Głośno zaś rzekł: „I owszem, przyjemnie mi, że tu siedzisz.“
„Wyszłam tu dziś wieczorem“, rzekła Gertruda, „ponieważ myślałam, że nie można wiedzieć, czy się jeszcze przed moim odjazdem będziemy mogli spotkać sam na sam. A chciałam ci jednak podziękować, żeś mi rankami tak często towarzyszył na górę Oliwną“.
„To czyniłem dla siebie samego“.
„Potem chciałam ci jeszcze podziękować za to, żeś poszedł dla mnie do rajskiej studni“, rzekła Gertruda uśmiechając się.
Bo chciał coś odpowiedzieć, ale zamiast słów, wyszło coś, co podobne było do łkania. Gertruda czuła, że w całej istocie Boa było tego wieczora coś nieskończenie tkliwego i miała z nim wielką, litość; „Musi być dla niego bardzo ciężko, że nie ma mnie już widzieć więcej“, myślała. „I jaki jest dzielny, nie skarży się, a wiem przecie, że mnie kochał przez cale życie. Gdybym tylko wiedziała, jak go pocieszyć! Gdybym mu mogła coś powiedzieć o czem mógłby myśleć radośnie, gdy wieczorami będzie siedział samotnie pod tem drzewem!“
Ale myśląc o tem, czuła Gertruda, że i własne jej serce kurczy się z bólu i że dziwne zdrętwienie ogarnia ją“. „Tak, tak, w ostatnim czasie mieliśmy sobie dużo do powiedzenia. Przyzwyczaiłam się do tego, że twarz jego promieniała i rozweselała się, gdy mnie ujrzał, i dobrze mi było, że miałam przy sobie kogoś, który był zawsze zadowolony ze mnie, cokolwiek uczyniłam«.
Siedziała zupełnie spokojnie, czuła jednak już przyszłą pustkę, jakby rodzącą się chorobę. „Co się ze mną dzieje, co się ze mną dzieje? myślała. „Rozłąka z Boem nie może być przecie dla mnie tak wielkim bólem!“
W tem Bo zaczął mówić. „Myślę o czemś, co mi przez cały dzisiejszy wieczór stoi przed oczyma“, rzekł.
„Powiedz mi, co to jest“, rzekła Gertruda z żywością, i było jej lżej, gdy przemówił.
„Widzisz“, rzekł Bo, Ingmar opowiadał mi raz o pewnym tartaku, należącym do ingmarowskiego dworu. Zdaje mi się, że miał zamiar wydzierżawić mi go, gdybym pojechał z nim do domu.
„Zdaje się, że Ingmar jest dla ciebie bardzo przyjaźnie usposobiony“, rzekła Gertruda, „gdyż tartak ten jest u niego ważniejszym, niż wszystko inne!“
„Dziś słyszę turkot tartaku cały dzień w uszach“, rzekł Bo. „Wodospad huczy i belki uderzają w wodzie jeden o drugi. Nie możesz sobie wyobrazić, jaki to piękny dźwięk. A potem myślę o tem, jakby to było ładnie, gdybym pracował na własny rachunek i miał coś własnego i nie był tak zupełnie zależnym od kolonii.“
„A więc o tem myślałeś, siedząc tak milcząco“, rzekła Gertruda bardzo chłodnym tonem, gdyż czuła się słowami Boa poniekąd rozczarowaną“. „Nie masz potrzeby tak wzdychać za tem, możesz przecie pojechać z Ingmarem do domu“.
„Jest jeszcze coś, innego rzekł Bo. „Widzisz, opowiadał mi Ingmar, że sprowadził budulec na dom przy tartaku. Mówi, że wybrał miejsce na wzgórzu, tuż ponad wodospadem, gdzie stoi kilka brzóz. I teraz przez cały wieczór ten dom stoi mi przed oczyma. Widzę go jak wygląda zewnątrz i wewnątrz. Widzę zielone gałęzie jodeł przed drzwiami, i widzę ogień rozniecony w kominie.
I gdy powracam z tartaku widzę kogoś, co w drzwiach stoi i czeka na mnie“.
„Chłodno już Bo“, rzekła przerywając mu Gertruda“. Może lepiej już wejść do domu?“
„Tak, teraz ty chcesz wejść, rzekł Bo“.
Ale oboje nie ruszyli się z miejsca i siedzieli obok siebie pogrążeni w długiem milczeniu.
Raz odezwała się Gertruda: „Myślałam Bo, że ty nadewszystko kochasz kolonię, i że za nic w świecie nie chciałbyś się z nią rozłączyć!“
„O tak“, odrzekł Bo, „jest coś takiego, za co mógłbym poświęcić kolonię“.
Gertruda zamyśliła się znowu, a potem zapytała: „Czy nie powiesz mi, co masz na myśli?“
Bo nie odpowiedział natychmiast, lecz dopiero po długiem namyśle i to głosem przytłumionym: „Mogę ci to powiedzieć. Gdyby się zdarzyło, że dziewczyna, którą kocham, powiedziałaby mi, że mnie również kocha.“
Gertruda siedziała tak cicho, że ledwie odważyła się oddechać.
Ale chociaż nie powiedziała ani słowa, Bo jak gdyby słyszał był jej zapewnienie, że go kocha, lub coś podobnego, zaczął teraz mówić bardzo płynnie: „Zobaczysz Gertrudo, teraz obudzi się na nowo w tobie miłość do Ingmara. Byłaś przez jakiś czas zagniewaną na niego, dlatego, że cię porzucił, ale teraz, kiedy mu przebaczyłaś, będziesz go wnet tak kochała, jak przedtem“.
Umilkł, czekając odpowiedzi, ale Gertruda milczała. „Byłoby straszną rzeczą, gdybyś go nie kochała“, ciągnął Bo dalej: „Pomyśl tylko ile on uczynił dla ciebie! Wolał nawet wzrok stracić, niż powrócić bez ciebie“.
„Tak, to byłoby straszne, gdybym go nie kochała“, rzekła Gertruda zamierającym prawie głosem. Wiedziała, że do tej chwili w głębi duszy wierzyła, iż nigdy innego prócz Ingmara kochaćby nie mogła.
„Nie mogę dziś wieczór wyjaśnić sobie tej rzeczy, Bo“, rzekła Gertruda. „Nie wiem co mi jest, ale nie mów ze mną więcej o Ingmarze“.
Teraz oboje od czasu do czasu mówili coś o tem, że trzeba wejść do domu, ale mimoto siedzieli jeszcze, aż córka Ingmarów Karina wyszła do nich i zawołała ich: Ingmar prosi, abyście przyszli oboje do niego.
Podczas gdy Gertruda rozmawiała z Boem, Karina była u Ingmara, Dawała mu pozdrowienia, dla pozostałych w ojczyźnie, ale potem przewlekała długo rozmowę; widocznem było, że ma Ingmarowi coś jeszcze do powiedzenia, lecz że z trudem jej to przychodzi.
Nareszcie rzekła tak powolnym i obojętnym tonem, że każdy, kto ją znał, mógł zrozumieć, iż teraz występuje z właściwym swym interesem: „Nadszedł list od Peza, brata Ljunga Björna“.
„Czy tak?“ rzekł Ingmar.
Chciałam ci powiedzieć, że krzywdę ci zrobiłam wówczas, gdyśmy, zaraz po twojem przybyciu rozmawiali w moim pokoju“.
„O nie, powiedziałaś to, co uważasz za słuszne.
„Nie, gdyż teraz wiem, iż miałeś słuszność, chcąc się rozwieść z Barbarą“.
„Nigdy nie powiedziałem złego słowa o Barbarze“.
„Mówią teraz, że jest małe dziecko na ingmarowskim dworze“.
„Ile miesięcy ma dziecko?“
„Miało się urodzić w sierpniu.“
„To kłamstwo, to kłamstwo“, rzekł Ingmar, uderzając pięścią o stół. Byłby omal uderzył Karinę w rękę leżącą na stole.
„Bijesz mnie?“ rzekła.
„Nie widziałem, że ręka twoja leżała na stole“, rzekł Ingmar.
Karina mówiła jeszcze więcej o tem, a Ingmar szybko się uspokoił. „Zrozumiesz, że wiadomość ta nie jest przyjemną dla mnie“, rzekł. „Dlatego prosiłbym cię, abyś powiedziała Ljungowi Björn, żeby nie mówił o tem, zanim nie dowiemy się, czy to prawda“.
„Tak, postaram się o to, aby milczał“.
„I chciałbym wiedzieć/ czy mogłabyś przysłać mi tu Gertrudę i Boa?“ rzekł Ingmar.
Gdy Gerdruda i Bo weszli do pokoju chorego, Ingmar siedział skulony w ciemnym kącie pokoju, tak że zrazu nie mogli go widzieć. „Co ci jest Ingmarze?“ zapytał Bo.
„Ach przedsięwziąłem rzecz, która przechodzi moje siły“, rzekł Ingmar, kołysząc się w prawo i w lewo.
„Ingmarze“, rzekła Gertruda, „powiedz otwarcie, co cię dręczy. Od dzieciństwa nie mieliśmy przecie przed sobą tajemnic“. Ingmar milczał. Wtem Gertruda. zbliżyła się do niego, dotknęła ręką jego głowę. „Zdaje mi się, że odgaduję, co cię dręczy“, rzekła.
„Ingmar wyprostował się nagle. „O nie, Gertrudo, nie odgaduj lepiej“, rzekł i wyciągnąwszy z kieszeni swoją notatkę, podał ją jej, „Zobacz, czy jest tam długi list, zaadresowany do księdza?
„Tak“, rzekła Gertruda, „jest tu“.
„Prosiłbym cię, abyś go przeczytała. Ty i Bo, musicie go razem czytać. Napisałem go zaraz po przybyciu do Jerozolimy, ale nie miałem wówczas siły, odesłać go“.
Bo i Gertruda usiedli do stołu i zaczęli czytać. Ingmar został w swoim kącie i słuchał, jak odwracali kartki. „Teraz czytają to,“ myślał, „a teraz to“.’ Teraz doszli do miejsca, gdzie Barbara opowiada mi, że ojciec jej podstępnie zrobił z nas męża i żonę. Teraz czytają, że odkupiła srebrne konwy, a teraz to, co mi powiedział Stig Börjeson. A teraz Gertruda czyta, że jej już nie kocham i poznaje, jakim jestem głupcem“.
W pokoju była grobowa cisza. Gertruda i Bo nie ruszali się, tylko kartki papieru obracały się. Ledwo odważyli się wszyscy oddechać.
„I jak Gertruda może to zrozumieć, że właśnie dziś, kiedy ona mi się oddaje, opanowało mnie to tak, że nie mogę się wstrzymać od powiedzenia jej, że kocham Barbarę“.
„I jakże ja to sam mogę rozumieć, że właśnie wtedy, kiedy słyszałem, że spotwarzają Barbarę, nie mogę znieść tego, bym był związany z drugą? Nie wiem, co mi jest, zdaje mi się, że nie jestem już porządnym człowiekiem“.
Podsłuchiwał pilnie i czekał wciąż, co tamci powiedzą, ale słyszał tylko szelest papieru.
Nareszcie nie mógł już dłużej wytrzymać, lekko podniósł zawiązkę z oka, którem widział jeszcze.
Spojrzał na Boa i Gertrudę. Czytali jeszcze; głowy ich zbliżyły się tak do siebie, że prawie policzki ich dotykały się, i Bo objął ramieniem Gertrudę.
Podczas czytania, z każdą kartką, którą odwracali, tulili się bardziej do siebie. Policzki ich pałały, czasami podnosili oczy z nad papieru i topili wzrok w sobie, a oczy ich były ciemniejsze i bardziej błyszczące niż zwykle.
Gdy nareszcie doszli do ostatniego arkusza, widział Ingmar, że Gertruda przytuliła się zupełnie do Boa, trzymali się w objęciach uroczyście i z wielkiem wzruszeniem. Z wszystkiego, co czytali nie zrozumieli może nic prócz tego, że odtąd nic nie stoi już na przeszkodzie ich miłości. Ingmar złożył w cichości duże swe ręce, które wyglądały, jak ręce starego, życiem steranego człowieka, i dziękował Bogu. I długo trwało, zanim ci trzej ludzie poruszyli się.

∗             ∗

Koloniści zebrali się w wielkiej sali do modlitwy porannej. Była to ostatnia godzina modlitwy w Kolonii, w której Ingmar miał uczestniczyć. Wraz z Gertrudą i Boem mieli za kilka godzin odjechać do Jaffy.
Poprzedniego dnia Bo doniósł pani Gordon i kilku głównym osobom w Kolonii, że ma zamiar towarzyszyć Ingmarowi do swojej ojczyzny i już stale tam pozostać. Był przy tem zmuszony opowiedzieć całą historyę Ingmara. Pani Gordon namyślała się długo o tem co słyszała i rzekła potem: „Zdaje mi się, że nikt nie może wziąć na siebie odpowiedzialności, uczynić Ingmara jeszcze nieszczęśliwszym niż jest, i dlatego nie chcę wstrzymać cię od tego, abyś mu towarzyszył do domu? Sądzę jednak, że mogłoby jeszcze kiedyś i to nastąpić, żebyś ty z Gertrudą do nas powrócił. Jestem przekonana, że nigdzie na świecie nie będziecie się czuli tak zupełnie zadowoleni“.
Ażeby jednak Ingmar i tamtych dwoje wyjechać mogli z Kolonii w zgodzie i pokoju, miano innym członkom powiedzieć tylko, że Bo odprowadzi Gertrudę i Irigmara, aby im być pomocnym w ciężkiej podróży.
W chwili, gdy rozpoczęło się nabożeństwo wprowadzono Ingmara do sali. Pani Gordon wstała i wyszła mu naprzeciw. Wzięła go za rękę i poprowadziła do siedzenia obok siebie. Przygotowano dla niego wygodne krzesło, a pani Gordon starannie pomagała mu wsiąść w niem.
Potem panna Young zaintonowała na organach pieśń i nabożeństwo odbywało się zwykłym trybem.
Ale gdy pani Gordon skończyła mały rozdział biblii, który objaśniała każdego poranku, powstała stara Miss Hoggs i wypowiedziała modlitwę za dobrą podróż i szczęśliwy powrót do domu Ingmara. Potem Amerykanie i Syryjczycy jeden po drugim wstawali i modlili się prosząc Boga, ażeby okazał Ingmarowi prawdziwe światło prawdy.
Niektórzy wyrażali się bardzo pięknie. Przyrzekali modlić się codziennie za Ingmarem, którego uważali za najmilszego swego brata i spodziewali się, że odzyska napowrót zdrowie. I wszyscy wyrażali życzenie, aby wrócił do Jerozolimy.
Gdy ci ludzie obcej narodowości mówili, Szwedzi milczeli. Siedzieli tuż przed Ingmarem i wpatrywali się wciąż w niego.
A patrząc na Ingmara mimowoli musieli myśleć o tem wszystkiem, co było pewne i uczciwie i dobrze urządzone w dawnej ich ojczyźnie. Jak długo on był między nimi, zdawało im się, jak gdyby coś z tego wszystkiego przybyło do nich. Ale teraz, gdy Ingmar wyjeżdżał, opanowała ich trwoga i bezradność. Czuli się jak gdyby zgubieni w tym kraju bezprawia i między ludźmi, którzy bez litości i bezwzględnie walczyli między sobą o dusze ludzkie.
I z wielką żałością myśli Szwedów skierowały się do ojczyzny. Widzieli przed sobą całą okolicę z polami i dworami. Na drogach kroczyli ludzie spokojnie i zgodliwie, wszystko było pewne, jeden dzień schodził jak drugi, a jeden rok tak był podobnym do drugiego, że nie można ich było odróżnić od siebie.
Ale równocześnie prawie, gdy chłopi szwedzcy myśleli o spokojnej swej ojczyźnie, opanowała ich świadomość, jaką to było dla nich wielką i odurzającą rzeczą, ze oni wydostali się na szersze życie, że mieli cel przed sąbą, dla którego mogli żyć i że wyszli z szarej jednostajności codziennego życia.
I jeden z nich podniósł głos i wypowiedział szwedzką modlitwę, mówiąc: „Boże wielki, dziękuję ci, że zawiodłeś mnie do Jerozolimy“.
Poczem powstawał jeden za drugim i wszyscy dziękowali Bogu, że zaprowadził ich do Jerozolimy.
Dziękowali za drogą im Kolonię, która była największą ich pociechą. Dziękowali za to, że dzieci ich uczyły się od młodości żyć w zgodzie z wszystkimi ludźmi. Wyrażali nadzieję, że młodzi postąpią dalej w doskonałości, niżeli oni sami. Dziękowali za prześladowania i cierpienia, i za piękną naukę, której wykonywanie jest ich zadaniem.
Ani jeden z nich nie usiadł napowrót, zanim nie złożył świadectwa, jakie szczęście w nim zamieszkało. I Ingmar zrozumiał to, że wszystko to mówili ze względu na niego, i że pragnęli, aby w domu opowiadał o tem, że są wszyscy szczęśliwi.
Ingmar wyprostował się trochę, gdy słyszał mowę chłopów. Podniósł głowę i ostry rys dokoła jego ust pogłębił się.
Gdy nareszcie akt zeznawania świadków doszedł do końca, panna Young zaintonowała pieśń, i wszyscy sądząc, że uroczystość skończyła się i wszyscy zwrócili się do wyjścia. Lecz w tem rzekła pani Gordon: Dziś, zaśpiewamy jeszcze szwedzką pieśń“.
I Szwedzi zaśpiewali tę samą pieśń, którą śpiewali byli na wyjezdnem z ojczyzny.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Gdy zabrzmiał ten śpiew, wszyscy byli wzruszeni i łzy zabłysły w ich oczach. Gdyż teraz myśleli znów o wszystkich tych, których zostawili w domu i których zobaczyć mieli dopiero w niebie.
A gdy pieśń przebrzmiała, powstał i Ingmar, usiłując wypowiedzieć kilka myśli. Pragnął tym, którzy tu pozostali powiedzieć kilka słów, które miały niejako dojść do nich ze starej ojczyzny, do której wracał. „Wierzę silnie, że jesteście dla nas w domu wielką chlubą“, rzekł. „Sądzę, że wszyscy będą uradowani, gdy zobaczą się z wami, czy to w niebie, czy też na ziemi. Zdaje mi się, że nie ma nic piękniejszego, jak widzieć, iż ludzie z wielkiemi ofiarami wykonują sprawiedliwość“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Felicja Nossig.