La San Felice/Tom I/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
To zawsze Garni mówi:
„Wydaje się bajką słyszeć mówiących że król Neapolitański nietylko sam łowi ryby, ale złowioną nawet sam sprzedaje; jednakże nic prawdziwszego; sam byłem przytomny temu zabawnemu i jedynemu w swoim rodzaju widowisku, i chcę je wam opisać.
„Zwykle król łowi w części morza przyległej górze Pausilippe, o trzy albo cztery mil od Neapolu, po obfitym połowie, powraca na ląd, a wylądowawszy używa najżywszej przyjemności jaką mu może ta rozrywka dostarczyć: rozkładają na wybrzeżu złowione ryby — wtenczas przedstawiają się kupcy i osobiście z królem się targują. Ferdynand nic nie daje na kredyt, chce nawet brać pieniądze nim odda towar i objawia nieufność bardzo podejrzliwą. Wtenczas każdy może zbliżyć się do króla, a szczególniej lazaroni posiadają ten przywilej, bo król okazuje im więcej przyjaźni niż innym widzom; lazaroni jednak mają wzgląd dla cudzoziemców chcacych zbliska widzieć monarchę. Skoro się rozpoczyna sprzedaż, scena staje się nadzwyczajnie śmieszną, król sprzedaje jak się da najdrożej, przemawia biorąc rybę w swoje królewskie ręce i mówi wszystko cokolwiek uważa jako zachęcające kupujących.
„Neapolitańczycy będący zwykle bardzo poufali, traktują króla przy tej zręczności z całą swobodą, wymyślają mu jakby był prostym handlarzem z placu, chcącym ich wyzyskiwać; król bawi się niezmiernie ich obelgami, które go pobudzają do szalonego śmiechu; idzie następnie do królowej, opowiada jej wszystko co się działo przy połowie i sprzedaży ryb, co mu otwiera obszerne pole do żartów; ale przez cały czas kiedy król zajmuje się polowaniem i rybołóstwem, królowa i ministrowie jak to już powiedzieliśmy rządzą dowolnie, a sprawom to nie pomaga“.
Poczekajcie, król Ferdynand znów nam się w nowem świetle ukaże.
Tą razą to już nie Garani. podróżnik który chwilę widzi go sprzedającego ryby, lub przejeżdżającego galopem na schadzkę myśliwską; nie, to jest domownik, kochanek jego metresy, to Palmiery de Micciche, markiz de Villalba, który ukazuje nam go w całym cynizmie podłości.
Słuchajcie, to markiz de Villalba mówi i mówi w naszym języku.
∗
∗ ∗ |
„Znacie zapewne szczegóły odwrotu Ferdynarda, a raczej jego ucieczki w czasie wypadków w południowych Włoszech, przy końcu 1798 r. Przypomnę je w dwóch słowach:
„Sześćdziesiąt tysięcy neapolitańczyków dowodzonych przez jenerała austrjackiego Mack, i zachęconych obecnością swego króla, tryumfalnie zbliżało się do Rzymu, kiedy Championnet i Macdonald, zbierając swoje słabe siły, rzucają się na tę armją i zmuszają do ucieczki.
Ferdynand był w Albano, kiedy dowiedział się o tej piorunującej porażce.
— „Fuimmo! Fuimmo! zaczął wołać.
„I w istocie uciekał.
„Ale nim wsiadł do powozu:
— „Mój kochany Ascoli, powiedział do swego towarzysza, ty wiesz ilu jakobinów roi się w tych czasach! Ci synowi p... uparcie dążą do zamordowania mnie. Zróbmy jedną rzecz, zamieńmy nasze ubrania W podróży ty będziesz królem, a ja księciem d’Ascoli. Tym sposobem będę bezpieczniejszy.
„Jak powiedziano tak zrobiono: wspaniałomyślny Ascoli z radością przyjął tę trudną do uwierzenia propozycję; pospiesznie kładzie na siebie mundur króla i w zamian swój mu daje, siada po prawej stronie w powrozie i jadą.
„Nowy Dandino książę, odgrywa doskonale swoją rolę aż do Neapolu, podczas gdy Ferdynand, któremu strach dodawał natchnienia, wywiązywał się ze swojej jak najpokorniejszy dworak, tak jak gdyby całe swoje życie niczem innem nie był.
„Król w istocie czuł zawsze wdzięczność dla księcia d’Ascoli za ten czyn niezwyczajny jego poświęcenia się dla monarchy i póki tylko żył, nie przestawał mu dawać jawnych dowodów swej łaski; ale przez nadzwyczajność jaką tylko charakter tego księcia może tłómaczyć, często wyśmiewał to poświęcenie i drwił ze swego własnego tchórzostwa.
„Pewnego dnia znajdowałem się z tym panem u księżnej de Floridia, w chwili kiedy król podawał jej ramię by ją zaprowadzić do stołu. Tylko przyjaciel pani domu, bez znaczenia, czując się zbyt zaszczyconym obecnością nowoprzybyłego, mruczał przez zęby: Domine non sum dignus, nawet cofnąłem się parę kroków, kiedy szlachetna dama spoglądając na swój strój, zaczęła chwalić księcia i jego przywiązanie do osoby jej królewskiego kochanka.
— „Jest on niezaprzeczenie, mówiła, twoim prawdziwym przyjacielem, najwięcej oddanym ci sługą, i t. d.
— Tak, tak, donna Lucia, odpowiedział król. To też zapytaj księcia Ascoli jakiego figla mu wypłatałem, kiedyśmy uciekali z Albano.
„Później opowiadał jej o przemianie ubrania i sposobie w jaki się wywiązali ze swej roli i dodawał ze łzami w oczach śmiejąc się do rozpuku:
— „To on był królem! gdybyśmy byli spotkali jakobinów on byłby powieszony, a jabym ocalał!
„Wszystko jest dziwne w tej historji: szczególna porażka, szczególna ucieczka, szczególna propozycja, szczególne odkrycie tych faktów nakoniec przed obcym, bo takim byłem dla dworu, szczególniej dla króla do którego raz czy dwa mówiłem.
„Szczęściem dla ludzkości — rzecz najmniej dziwna, to poświęcenie uczciwego dworaka.“
∗
∗ ∗ |
Teraz, szkic jaki kreślimy jednej z osób tej książki — (w której podobieństwo obawiamy się iż czytelnicy nie będą mogli nam uwierzyć) byłby niezupełnym, jeżeli patrzeć się będziemy na tego Pulcinella królewskiego z jego strony lazarońskiej; z profilu jest on śmieszny, ale na wprost jest — straszny.
Oto jest dosłownie tłómaczony list jaki pisał do Ruffa, zwycięzcy i blizkiego wkroczenia do Neapolu; jest to lista proskrypcji ułożona jednocześnie przez zemstę, nienawiść i obawę:
∗
∗ ∗ |
„Wasza wysokość.
„Czytając i odczytując i zważywszy z największą uwagą ustęp twego listu z dnia 1 kwietnia, tyczący się ostatecznego postanowienia o losie licznych przestępców, którzy już wpadli łub mogą wpaść w nasze ręce, bądź to na prowincji, bądź to — jeżeli z pomocą Boga, stolica wróci pod moją władzę, powinienem donieść ci zaraz, iż wszystko cokolwiek mi mówisz w tym przedmiocie, znalazłem pełne mądrości i oświecone tem światłem, tym rozumem i przywiązaniem, jakiego mi dałeś i dajesz wciąż jawne dowody.
„Chcę ci więc objawić moje rozporządzenie.
„Zgadzam się z tobą iż nie powinniśmy zajadle robić naszych poszukiwań, tem więcej że ladaco dali się tak jawnie poznać, iż w bardzo krótkim czasie można pochwycić najprzewrotniejszych.
„Zamiarem moim jest więc, by winni z następujących klas byli zatrzymani i należycie strzeżeni:
„Wszyscy z rządu tymczasowego i z komisji wykonawczej i prawodawczej w Neapolu.
„Wszyscy członkowie komisji wojennej i policji utworzonej przez republikanów.
„Wszyscy urzędnicy magistratów i którzy w ogóle otrzymali jakie polecenie od Rzeczypospolitej albo od Francuzów;
„Wszyscy ci co się zgodzili na komisję mającą na celu wykrycie marnotrawstwa i przeniewierzeń się mojego rządu;
„Wszyscy oficerowie będący w mojej służbie, a którzy przeszli do służby tak zwanej Rzeczypospolitej lub Francuzów. Rozumie się że w razie, gdyby moi oficerowie byli wzięci z bronią w ręku przeciwko moim wojskom lub moich sprzymierzonych, mają być w przeciągu dwudziestu czterech godzin rozstrzelani, bez żadnego sądu, jakoteż wszyscy baronowie, którzyby zbrojnie stawali przeciwko moim żołnierzom lub żołnierzom moich sprzymierzonych;
„Wszyscy ci, którzy zakładali dzienniki republikańskie, albo drukowali proklamacje i inne pisma podburzające mój naród do powstania, i rozpowszechniające zasady nowego rządu.
„Będą również zatrzymani syndycy miast i posłowie z urzędu, którzy odebrali memu zastępcy generałowi Pignoteli ster rządu, lub przeszkadzali jego działaniom i przedsiębrali środki sprzeczne z wiernością jaką nam winni.
„Żądam również by zatrzymano niejaką Luizę Molina San Felice i pewnego Vincenzo Cuoco, którzy odkryli kontrrewolucją, jaką rojaliści chcieli urządzić, a na czele której stali Backer ojciec i syn.
„Po tem, mam zamiar wyznaczyć komisję nadzwyczajną z kilku ludzi pewnych i wybranych, którzyby sądzili wojennie głównych przestępców między zatrzymanymi i to z cała surowością prawa.
„Ci co będą osądzeni mniej winnymi, zostaną oszczędnie wygnani z granic mego kraju na całe życie, a ich dobra będą zabrane.
„Co się tyczy wygnania, muszę ci powiedzieć żem uznał bardzo rozumnem co o tem mówisz; ale pominąwszy niedogodności, znajduję że lepiej jest pozbyć się tych jaszczurek, jak trzymać je u siebie. Gdybym miał własną wyspę bardzo oddaloną od moich posiadłości na stałym lądzie, chętniebym się zgodził na twój projekt wydalenia ich tam; lecz blizkość wysp obydwóch moich królestw dawałyby mnożność knowania spisków ze zbrodniarzami i niezadowolonymi, których nam się nieudało wytępić w mojem Państwie. Zresztą, znaczne niepowodzenia jakich dzięki Bogu Francuzi doznali, i jakich, tego się spodziewam, muszą doznać jeszcze, stawiają wygnańców w niemożności szkodzenia nam. Trzeba się jednak dobrze zastanowić nad miejscem wygnania i sposobem w jaki by to wykonać bez niebezpieczeństwa: to jest właśnie czem się obecnie zajmuję.
„Co do komisji mającej sądzić winnych, jak tylko dostanę Neapol w ręce, pomyślę nad tem niezawodnie i wyślę ją z tego miasta do stolicy. Na prowincjach i w miejscach gdzie ty jesteś, de Fiore może funkcjonować dalej, jeżeliś z niego kontent. Nadto, z pomiędzy adwokatów prowincyj i królestwa, którzy nie wchodzili w układy z republikanami a są przywiązani do tronu i mają rozum, można wybrać pewną liczbę i dać im zupełną władzę bez apelacji, bo nie chcę by urzędnicy bądź ze stolicy bądź to z prowincji — którzy służyli Rzeczypospolitej, chociaż jak się spodziewam byli do tego gwałtem zmuszeni, sądzili zdrajców w liczbie których i ich zamieszczam.
„Co do tych których nie zamieściłem w kategorjach jakie ci wskazałem i których zastrzegam sobie, pozwalam ci zająć się ich prędkiem i przykładnem ukaraniem z całą surowością praw, jeżeli odkryjesz że są rzeczywistymi i głównymi przestępcami i uznasz karę za stosowną.
„Co do urzędników sądowych ze stolicy, jeżeli nie przyjmowali zleceń od Francuzów i Rzeczypospolitej, a tylko wypełniali swoje obowiązki, nie będą karani.
„Oto są jak na teraz wszystkie rozporządzenia które ci polecam wypełnić sposobem jaki uznasz za możebny i w miejscach gdzie będzie po temu możność.
„Jak tylko odzyskam Neapol, zostawiam dla siebie zaprowadzenie wielu zmian jakich okoliczności i wiadomości których nabędę, wymagają. Po czem, mam zamiar nadal pełnić obowiązki dobrego katolika i ojca kochającego swój naród, zapomnieć zupełnie przeszłości i udzielić dla wszystkich przebaczenie ogólne i zupełne, mogące im zapewnić odpuszczenie ich przeszłych błędów, których dalej zabronię poszukiwać, podchlebiając sobie ze te błędy nie były wynikiem skażonego ducha, lecz obawy i trwożliwości.
„Lecz nie zapominaj że trzeba urzęda publiczne na prowincji dawać tylko osobom, które się zawsze dobrze względem tronu zachowywały, i które tem samem nigdy nie zmieniały stronnictwa, gdyż tylko tym sposobem będziemy mogli być pewni utrzymać to, cośmy odzyskali.
„Proszę Boga by cię zachował dla mego dobra i bym mógł wyrażać ci wszędzie mą prawdziwą i szczerą wdzięczność.
∗
∗ ∗ |
Teraz, dodamy że jedna z osobistości powieści, prawie nieprawdopodobna, którąśmy wprowadzili do naszej książki, aby wreszcie Neapol w dniach rewolucji przedstawił się naszym czytelnikom w swoim prawdziwem świetle, jest na innym szczeblu drabiny społecznej rodzajem potworu, pół tygrysa, pół goryla, nazwiskiem Gaetano Mammone.
Jeden tylko z autorów mówi o nim jakoby go znał osobiście: Cuoco. Inni potarzają tylko to co Cuoco o nim mówi:
„Mammone Gaetano najprzód młynarz, następnie wódz naczelny powstańców z Sora, potwór srogi, którego okrucieństwa z niczem nie można porównać. W przeciągu dwóch miesięcy na małej przestrzeni kraju kazał rozstrzelać trzystu pięćdziesięciu nieszczęśliwych, nie licząc prawie drugie tyle zabitych przez jego popleczników. Nie mówię o rzezi, gwałtach, pożarach; nie mówię o obrzydłych rowach, gdzie rzucał nieszczęśliwych wpadłych w jego ręce, ani o nowych rodzajach śmierci wymyślonych przez okrucieństwo: odnowił on wynalazki Procusta i Mezencego. Jego chciwość krwi była taka — że wypijał wszystką jaka płynęła z ran nieszczęśliwych których zabijał, lub kazał zabijać. Ten który pisać te słowa widział go pijącego swoją własną krew po upuszczeniu takowej, i poszukującego z chciwością w sklepie cyrulika krwi, którą przed nim upuszczano innym. Obiadował on prawie zawsze mając na stole uciętą głowę i pijał z ludzkiej czaszki.
„Do tego to potwora Ferdynand z Sycylji pisywał: Mój generale i mój przyjacielu“.
∗
∗ ∗ |
Co do innych osób — zawsze mówimy o osobach historycznych — są one więcej podobne do ludzi: jest królowa Marja-Karolina, której szkic przygotowawczy spróbowalibyśmy skreślić, gdyby ten szkic nie był skreślony w żywych zarysach w pysznej mowie księcia Napoleona w Senacie, mowie którą każdy pamięta; — Nelson, którego życiorys napisał Lamartine; — Emma Lyonna której Bibljoteka cesarska pokaże wam dwadzieścia portretów; — Championnet, którego imię jest chwalebnie zapisane na pierwszej karcie naszej rewolucji i który jak Marceau, jak Hoche, jak Kleber, jak Desaix, jak mój ojciec — miał szczęście jej nie dożyć; — są to nareszcie niektóre z tych wielkich i poetycznych postaci, jakich kataklizmy polityczne zawsze dostarczają, które we Francji nazywają się Danton, Kamili Desmoulins, Biron, Bailly, Pani Roland, a które w Neapolu nazywają się Hektor Carafia, Manthonnet, Schipani, Cirillo, Cimarosa, Eleonora Pimentel.
Co do heroiny która daje swoją nazwę książce, powiedzmy słowo nie o niej, ale o jej imieniu: la San Felice.
We Francji, mówiąc o kobiecie szlachetnego urodzenia lub zwyczajnie znakomitej, mówią: Madame; w Anglji: Milady albo Mistres; we Włoszech: kraju poufałości mówią: la une telle.
U nas ta nazwa byłaby źle przyjętą, we Włoszech, szczególnie w Neapolu, to prawie tytuł szlachectwa.
Nikt w Neapolu nie myślałby wzmiankując o tej biednej kobiecie, którą nadmiar nieszczęścia uczynił historyczną, mówić o niej: Madame San Felice, albo chevaliere San Felice.
Mówią po prostu: la San Felice.
Sądziłem żem był powinien zachować książce bez żadnego zepsucia tytuł, którego pożycza od swej heroiny.
Teraz kochani czytelnicy, powiedziawszy wam com miał do powiedzenia, przystąpimy do rzeczy jeżeli łaska.
∗
∗ ∗ |
Między skałą której Virgiljusz nadał, jak to sam mówi, ufając swemu geniuszowi, imię przylądka Miseny i przylądkiem Campanella, który widział na jednej ze swych pochyłości narodziny wynalazcy bussoli, a na drugiej błąkającego się tułacza — wygnańca, autora Jerozolimy wyzwolonej, otwiera się wspaniała zatoka Neapolitańska. Zatoka ta, zawsze pogodna, zawsze przerzynana tysiącami statków, zawsze brzmiąca odgłosem muzyki i śpiewów spacerujących, była 22 września 1798 r. weselsza, hałaśliwsza i ożywiona jeszcze więcej niż zwykle.
Wrzesień jest przepyszny w Neapolu, środkujący między skwarnemi upałami lata, a kapryśnemi deszczami jesieni; dzień od którego datujemy pierwsze stronnice naszej historji, był jednym z najpyszniejszych dni miesiąca. Słońce rozlewało złote promienie na ten szeroki amfiteatr pagórków, zdający się wyciągać jedno z swych ramion do Nisida, a drugie do Portici, aby przycisnąć szczęśliwe miasto do łona góry św. Elma, nad którą góruje podobna koronie umieszczonej na czole nowożytnej Parthenopy, stara forteca książąt andegaweńskich.
Zatoka — niezmierzony obrus lazurowy, podobna do dywanu posianego złotego rószczkami, drżała pod powiewem rannego wiatru, lekkiego, balsamicznego, woniejącego a tak łagodnego, że wywoływał niewypowiedziany uśmiech na twarze które muskał; tak pełnego życia że w piersiach nim oddychających, budziło się pragnienie nieskończoności, pozwalające wierzyć człowiekowi że jest, a przynajmniej może stać się bóstwem, i że ten świat jest tylko jednodniową oberżą, wzniesioną na drodze do nieba.
Ósma godzina wybiła w kościele św. Ferdynanda, stanowiącym róg ulicy Toledo i placu San Ferdinando. Zaledwie przebrzmiały ostatnie dźwięki zegaru, kiedy tysiąc dzwonów z trzystu kościołów Neapolu odezwało się radośnie i głośno przez otwory dzwonnic, a działa z portu de 1’Euf, z du Castel Nuovo i del Carmine, wybuchając jak uderzenie piorunu, zdawały się chcieć zgłuszyć to hałaśliwe dzwonienie i jednocześnie otaczały miasto obłokiem dymu, podczas kiedy port św. Elma, płomienisty i zachmurzony jak krater przy wybuchu, zaimprowizował na przeciw starego zastygłego wulkanu, nowy Wezuwiusz.
Dzwony i działa pozdrawiały swym spiżowym głosem wspaniałą galerę, która w tej chwili odbijała od wybrzeża, przebywała port wojenny i pod podwójnem ciśnieniem wioseł i żagla, majestatycznie oddalała się na otwarte morze, a za nią dziesięć, czy dwanaście statków mniejszych, lecz równie okazale przybranych jak ich przewodniczka, która w bogactwie mogła walczyć o pierwszeństwo z Bucentaurem, wiozącym dożę na zaślubiny Adrjatyku.
Galerą tą dowodził oficer czterdzieści sześć do czterdziestu siedmiu lat mający, ubrany w bogaty mundur admirała marynarki neapolitańskiej; twarz jego męzka, piękności surowej i nakazującej, była opaloną od słońca i wiatru; chociaż głowę miał odkrytą na znak szacunku, trzymał wysoko czoło otoczone siwiejącemi włosami, które pewno nieraz rozwiewał ostry powiew burzy; i można było od razu zrozumieć, że jakiekolwiek dostojne osoby wiózł na swoim pokładzie, do niego tylko należały rozkazy; srebrna tuba zawieszona na prawej jego ręce byłaby widocznym znakiem tego dowództwa, gdyby natura nie postarała się wypiętnować tego znaku sposobem nie dającym się zatrzeć w blasku jego oczów i tonie jego głosu.
Nazywał się Franciszek Caracciolo i należał do tej dawnej rodziny książąt Caraccioli, przywykłej być ambasadorami królów i kochankami królowych.
Stał na ławce wioślarskiej jakby w czasie bitwy krwawej. Cały pomost galery był pokryty purpurowem obiciem z herbami Obojga Sycylji, przeznaczonem ochraniać od słońca dostojnych pasażerów jakich niósł statek.
Pasażerowie ci stanowili trzy grupy różne powierzchownością i zachowaniem się.
Pierwsza z tych grup najznakomitsza ze wszystkich, składała się z pięciu ludzi, zajmujących środek statku; trzech z nich wychodziło z pod namiotu na most; na szyjach ich wisiały ordery wszystkich krajów, na wstążkach wszystkich kolorów, a piersi ozdabiały krzyże i gwiazdy. Dwaj z nich jako znak wybitny swej godności, nosili złote klucze w pętlicach ubrań, co oznaczało że mieli zaszczyt być szambelanami.
Główną osobą tej grupy był człowiek pięćdziesięcio siedmioletni, wysoki i szczupły, chociaż silnie zbudowany. Zwyczaj pochylania się gdy słuchał osób do niego mówiących, nagiął trochę naprzód jego figurę. Pomimo stroju pokrytego złotym haftem w jaki był ubrany, pomimo gwiazd djamentowych błyszczących na jego piersiach, pomimo tytułu Najjaśniejszy wracającego co chwila na usta mówiących do niego, powierzchowność jego była pospolitą i żaden z rysów rozbierany po szczególe, nie wskazywał godności królewskiej. Nogi miał grube, ręce szerokie, stawy rąk i nóg wcale nie wykwintne; czoło spłaszczone wskazujące brak wyższych uczuć; podbródek niknący zdradzając charakter słaby i niezdecydowany, uwydatniał jeszcze nos nieproporcjonalnie gruby i długi, znak niskich namiętności i skłonności grubijańskich; oko tylko było żywe i szydzące, lecz prawie ciągle fałszywa, okrutne czasami.
Osoba ta — był to Ferdynand IV. syn Karola III. z łaski Boga król Obojga Sycylji i Jerozolimy, infant Hiszpański, książę Parmy, Placencji i Castro, wielki książę dziedziczny Toskanii, którego lazzaroni z Neapolu nazywali po prostu bez tylu tytułów i ceremonii, królem Nasone.
Ten z którym najpoufalej rozmawiał i który był najskromniej ze wszystkich ubrany, chociaż nosił suknię haftowaną dyplomaty, był to starzec sześćdziesięcio dziewięcio letni, małego wzrostu, o rzadkich białych włosach w tył odrzuconych. Twarz miał wązką, nazywaną charakterystycznie przez gmin „ostrzem noża“ nos i podbródek spiczasty, usta wklęsłe, oko badawcze, jasne i rozumne; jego ręce o których zdawał się mieć nadzwyczajne staranie, ze spadającemi na nie mankietami z prześlicznych koronek angielskich, były obciążone pierścionkami ze starożytnych rzadkich kamieni, oprawnych w złoto; miał tylko dwa ordery: gwiazdę św. Januarjusza i krzyż komandorski łaźni ze złotym gwiaździstym medaljonem, gdzie mieści się berło między różą i ostem w pośrodku trzech koron cesarskich.
Był to sir Wiljam Hamilton, mleczny brat króla Jerzego III. i od trzydziestu pięciu lat ambasador Wielkiej Brytanii przy dworze Obojga-Sycylji.
Trzej inni byli: Markiz Malaspina adjutant króla; Irlandczyk Jan Acton jego pierwszy minister, i książę Ascoli, jego szambelan i przyjaciel.
Druga grupa, podobna obrazowi pędzla Angelico Kauffmana, składała się z dwóch kobiet, na które nawet w nieświadomości ich dostojeństwa i sławy, niepodobna byłoby najobojętniejszemu badaczowi nie zwrócić szczególnej uwagi.
Starsza z tych dwóch dam, jakkolwiek już przeszła świetną epokę młodości, zachowała resztki uderzającej piękności; postać jej, raczej wysoka jak nizka, zaczynała nabierać tuszy, którą z powodu wielkiej świeżości możnaby sądzić zawcześną, gdyby głębokie zmarszczki pokrywające szerokie imponujące czoło, następstwo z zajęć politycznych i ciężaru korony niż z wieku samego, nie wskazywały czterdziestego piątego roku jakiego dobiegała. Jej blond włosy rzadkiej wytworności, ślicznego koloru, cudownie otaczały twarz, której pierwotny owal lekko się skrzywił pod wrażeniami niecierpliwości i bólu. Niebieskie oczy znużone i roztargnione, rzucały, gdy je myśl ożywiała, blask ponury i jakby elektryczny, jaki będąc odbiciem miłości, potem płomieniem dumy, stał się odbłyskiem nienawiści; jej wargi wilgotne i karminowe, z których dolna wydatniejsza od górnej, w pewnych chwilach nadawała jej twarzy wyraz nieokreślonej pogardy, wyschły i zbladły od ustawicznego gryzienia zębami zawsze pięknemi i błyszczącemi jak perły. Nos i podbródek pozostały greckiej czystości; szyja, łopatki i ramiona były bez zarzutu.
Ta kobieta była to córka Marji-Teresy, siostra Marji-Antoniny, była to Marja-Karolina Austryjacka królowa Obojga Sycylji, małżonka Ferdynanda IV.
który dla przyczyn jakie później wyjaśnimy, najprzód stał jej się obojętnym, później wstrętnym, nakoniec godnym wzgardy. Była właśnie w tej fazie, a nie miała ona jeszcze być ostatnią; tylko sprawy polityczne zbliżały do siebie dostojnych małżonków, zresztą, żyli zupełnie oddzieleni, król polując w swych lasach Lincola, Persano, d’Astroni i odpoczywając w swym haremie San Leucio, królowa zajmując się polityką w Neapolu, w Caserte lub Portici, ze swoim ministrem Acton, albo odpoczywając w cieniu pomarańczowej altany ze swoją faworytą Emmą Lyona, w tej chwili leżącą u nóg jej, jak niewolnica wschodnia.
Wystarczało jednego rzutu oka na tę ostatnią, by zrozumieć nietylko łaskę dosyć skandaliczną jaką miała u Karoliny, ale i szalone zachwycenie w jakie ta czarodziejka wprawiała angielskich malarzy, przedstawiających ją pod różnemi postaciami i neapolitańskich poetów, opiewających ją na wszystkie tony Niewątpliwie, w blizkich stosunkach z jakim nowoczesnym Sahpo, odziedziczyła ona cudowny płyn dany Faunowi przez Venus, aby być wszechwładnie kochaną; zdziwione oko zdawało się, patrząc na nią, z razu nie rozróżniać konturów tego cudownego ciała, jak tylko przez mgłę rozkoszy od niej bijącej; lecz powoli, wzrok przenikał obłok i bogini ukazywała się.
Spróbujmy odmalować tę kobietę, która z najgłębszych przepaści nędzy doszła najświetniejszego powodzenia, a w chwili gdy ją widzimy, mogła współzawodniczyć w rozumie, wdzięku i piękności z Greczynką Aspazją, Egipcjanką Kleopatrą i Olympią Rzymianką.
Była ona, a przynajmniej zdawała się być w wieku gdy kobieta dochodzi do najwyższego stopnia rozwinięcia fizycznego; postać, kiedy jej się chciano przyjrzeć po szczególe, olśniewała wzrok; kasztanowate włosy spadały w długich lunach okalając twarz okrągłą, jak młodej dziewczyny dochdzącej zaledwie dojrzałości; jej tęczowe oczy którym niepodobna było określić barwy, błyszczały z pod brwi jakby namalowanych pędzlem Rafaela; jej szyja giętka i biała jak szyja łabędzia; jej ramiona i łopatki których gibkość, łagodne zaokrąglenie, wdzięk zachwycający, przypominały już nie zimne utwory starożytnego dłuta, lecz marmury rozkoszne i drgające Germana Pilou, przewyższały nawet te marmury mocą i błekitnemi żyłkami; usta podobne do ust księżniczki córki chrzestnej wieszczki, która za każdem wymówionem słowem roniła perlę, a za każdym uśmiechem djament, zdawały się niewyczerpanem źródłem pocałunków miłości. W przeciwieństwie ze strojem prawdziwie królewskim Marji-Karoliny, była ubraną w długą skromną białą kaszmirową tunikę, z szerokiemi rękawami, wyciętą à la greque u góry, ściągniętą i zfałdowaną w pasie, przytrzymaną tylko paskiem z różowego safianu, haftowanym, w złoto sadzanym rubinami, opalami, turkusami, i zapinającym się na wspaniałą kameę przedstawiającą portret sir Wiliama Hamiltona; owijała się ona jakby płaszczem, szerokim szalem indyjskim, barwy mieniącej w złote kwiaty, który nie raz na poufałych wieczorkach u królowej, służył jej do tańca: tego pas du Châle, przez nią wymyślonego, a w jakim żadna tancerka ani baletniczka nie mogła dosięgnąć rozkosznej i magicznej jej doskonałości.
Później znajdziemy sposób skreślenia czytelnikom dziwnej przeszłości tej kobiety, na którą, w tym całym rozdziale z wstępnych złożonym opisów, nie możemy jakiekolwiek by miejsce zajmowała w tej powieści, jak tylko pobieżnie rzucić okiem.
Trzecia tej odpowiadająca grupa a znajdująca się po prawej stronie królewskiej, składała się z czterech osób, to jest z dwóch mężczyzn różnego wieku, rozmawiających o naukach i ekonomji politycznej i z młodej kobiety, bladej, smutnej i marzącej, kołyszącej w ramionach i do serca przyciskającej kilkomiesięczne dziecię.
Piąta osoba, była to mamka dziecięcia, pełna i rumiana wieśniaczka, w kostiumie kobiet z Awersa ukrywająca się w półcieniu, zkąd świeciły pomimo woli złote hafty jej stanika.
Młodszy z dwóch mężczyzn, zaledwie dwudziesto dwuletni, blond włosów, bez żadnego jeszcze zarostu, nadzwyczajnej tuszy, którą później trucizna zamienić miała w trupią wysmukłość, ubrany w suknię błękitną, haftowaną złotem i przeciążoną gwiazdami i orderami, był starszym synem króla i królowej Marji-Karoliny, domyślnym spadkobiercą korony francuzkiej, księciem Kalabrji. Z natury charakteru nieśmiałego i łagodnego, przeląkł się gwałtownych humorów królowej, oddał się cały literaturze i naukom, i pragnął tylko by go zostawiono po za obrębem machiny politycznej.
Ten z którym rozmawiał był to człowiek poważny i zimny, pięćdziesiąt do pięćdziesięciu dwóch lat mający; nie był on właściwie uczonym jak to pojmują we Włoszech, lecz, co często więcej znaczy: wiedzącym. Za całą dekoracją, na sukni skromnie przybranej nosił krzyż Maltański, który wymagał dwustu lat nieprzerwanego szlachectwa: był to w istocie szlachetny Neapolitańczyk nazwiskiem San Felice, bibliotekarz księcia i kawaler honorowy księżnej.
Księżna od której może powinniśmy byli zacząć, była tą młodą matką, co jakby zgadując że wkrótce porzuci ziemię dla nieba, przyciskała dziecię swe do serca. Ona także, jak jej świekra była arcyksiężniczką dumnego domu Habsburgów; nazywała się Klementyna Austrjacka; w piętnastym roku życia opuściła Wiedeń i zaślubiła Franciska Burbońskiego i bądź z miłości tam zostawionej, bądź z rozczarowania tu znalezionego, nikt, nawet jej córka, gdyby była w wieku rozumienia i mówienia, nie mogłaby opowiedzieć, że widziała choć raz jeden uśmiech na ustach matki.
Kwiat Północy wiądł zaledwie rozwity, pod palącem słońcem Południa; smutek jej był tajemnicą z której umierała powoli, nie skarżąc się ani na ludzi ani na Boga; zdawało się że wiedziała iż jest potępioną; pobożna i czysta ofiara błagalna, poddawała się wyrokowi jakiego doznała, nie za swoje a za cudze błędy; Bóg mający wieczność by być sprawiedliwym, używa niekiedy tajemnych przeciwieństw jakich nie pojmuje nasza ziemska i przemijająca sprawiedliwość.
Córka którą przyciskała do swego serca, mająca zaledwie parę miesięcy życia, była tą drugą Marją Karoliną; miała ona może ułomności pierwszej, ale nigdy jej zepsucia. Księżniczka ta zaślubiła księcia de Berry, sztylet Louvela uczynił ją wdową, ona jedna ze starszej linji Burbonów, zostawiła po sobie we Francji sympatyczne wspomnienie i rycerską pamięć.
∗
∗ ∗ |
I cały ten świat królów, książąt, dworaków, płynąc po tem lazurowem morzu, pod purpurowym namiotem, przy dźwiękach muzyki dyrygowanej przez dobrego Dominika Cimarosę, mistrza kaplicy i kompozytora dworu, przebył kolejno Resinę, Portki, Torre del Greco, i zbliżał się przepyszną nawą, pchaną na szerokie morze lekkim wiatrem Baïa, tak zgubnym dla honoru dam rzymskich, a którego rozkoszne tchnienie niknęło pod portykami świątyń i sprawiało w ciągu roku dwukrotne kwitnienie róż z Pestum.
W tym samym czasie, widziano wzrastający na horyzoncie, daleko jeszcze od Caprei i przylądka Campanella, statek wojenny, który ze swej strony spostrzegłszy flotyllę królewską, robił żaglami by skierować się jak najprędzej, i zwróciwszy przodem wystrzelił z armaty. Lekki obłok dymu ukazał się zaraz z boku olbrzyma i ujrzano zgrabnie wznoszącą się w gorę czerwoną flagę Anglii.
W kilka chwil później, usłyszano przeciągły huk podobny do dalekiego uderzenia piorunu.