La San Felice/Tom V/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kilka chwil ubiegłych pomiędzy oddaleniem się komendanta don Roberta Brandia a wejściem więźnia, prokurator rządowy zużytkował na włożenie togi sędziego i ubranie swojej długiej, suchej głowy w ogromną perukę, dodającą według jego zdania majestatyczności jego twarzy, na perukę zaś włożył biret.
Pisarz położył na stole jako dowody dwa pistolety naznaczone literą N. i list markizy San Clemente, potem zrobił takąż toaletę jak jego zwierzchnik, z zachowaniem wszakże różnicy stopnia, to jest, włożył suknię ciaśniejszą, perukę mniejszą i biret niższy. Potem usiadł przy swoim małym stoliku.
Markiz Vanni zajął miejsce przy dużym, a że był człowiekiem porządnym, ułożył papier przed sobą tak, ażeby jeden arkusz nie wystawał nad drugi, upewnił się że jest atrament w kałamarzu, obejrzał koniec pióra, poprawił go scyzorykiem i zrównał obydwa końce obcinając je na paznokciu, wyjął z kieszeni tabakierkę złotą ozdobioną portretem króla, położył ją w blizkości, mniej dla tego aby z niej czerpać tabakę, jak aby się bawić nią z tem lekceważeniem sędziego igrającego równie niedbale z życiem człowieka jak się bawi z swoją tabakierką i oczekiwał Nicolina Caracciolo w postawie, jaka sądził wywoła największe wrażenie na więźniu.
Na nieszczęście Nicolino Caracciolo nie był człowiekiem któremu by postawa markiza Vanni mogła zaimponować. Drzwi zamknięte za komendantem w dziesięć minut potem otworzyły się przed więźniem i Nicolino Caracciolo w ubraniu wytwornem, bynajmniej nie zdradzającem niewykwintnego pobytu w więzieniu, wszedł z uśmiechem na ustach, nucąc dość czystym głosem Pria che spunti l’aurora, z Matrimonio segreto.
Towarzyszyło mu czterech żołnierzy, za nim postępował gubernator. Dwóch żołnierzy zostało przy drzwiach, dwóch innych zbliżyło się z prawej i z lewej strony więźnia, idącego prosto do ławki dla niego przygotowanej, który zanim usiadł obejrzał się naokoło z wielką uwagą i wyszeptał po francusku trzy syllaby: No! No! No! przeznaczone jak wiadomo do wyrażenia strony komicznej zadziwienia, a zwracając się z nąjwyszukańszą grzecznością do prokuratora rządowego:
— Czy przypadkiem panie markizie, zapytał, nie czytałeś pan Tajemnic Udolfa?
— Co to jest Tajemnice Udolfa? zapytał Vanni, odpowiadając zapytaniem, jak to robił Nicolino.
— Jest to nowy romans pewnej damy angielskiej nazwiskiem Anna Radcliffe.
— Nie czytuję romansów, rozumiesz pan! odrzekł sędzia, z powagą.
— Źle pan robisz, bardzo źle, niektóre są bardzo zajmujące i gdyby było w mojej celi cokolwiek widniej, z chęcią czytałbym z nich jaki.
— Panie, żądam ażebyś się przejął tą prawdą.
— Jaką, panie markizie?
— Że jesteśmy tutaj ażeby się zajmować czem innem, nie romansami. Siadaj pan.
— Dziękuję, panie markizie, chciałem panu powiedzieć, że w Tajemnicach Udólfa znajduje się opis pokoju zupełnie takiego jak ten; w tej to sali dowódca rozbójników miewał swoje posiedzenia.
Vanni przyzwał całą swoją powagę.
— Spodziewam się, obwiniony, że tym razem...
Nicolino przerwał.
— Naprzód, nie nazywam się obwiniony, pan wiesz o tem.
— Niema stopnia społeczeńskiego w obec prawa, jesteś obwinionym.
— Przyjmuję to jako słowo, ale nie jako rzeczownik; no i o cóż jestem obwiniony?
— Jesteś obwiniony o spisek przeciwko rządowi.
— No, i otóż pan znów wpadasz w swoją manię.
— A pan w swój brak uszanowania dla sprawiedliwości.
— Ja nie szanuję sprawiedliwości?! A! panie markizie, chyba mnie bierzesz za kogo innego. Bogu dzięki nikt więcej nie szanuje sprawiedliwości odemnie. Sprawiedliwość! ależ to słowo Boże na ziemi. O nie, ja nie jestem tak bezbożnym iżbym nie szanował sprawiedliwości, Co się tyczy sędziów, to zupełnie co innego, o tem nic nie mówię.
Vanni niecierpliwie tupnął nogą.
— Czy nakoniec zdecydujesz się dzisiaj odpowiadać na pytania jakie ci zadam?
— To zależy od pytań.
— Obwiniony!... krzyknął zniecierpliwiony Vanni.
— Jeszcze, powiedział Nicolino ruszając ramionami; powiedz mi pan, co ci szkodzi nazywać mnie księciem. Ja cię nazywam markizem, a z pewnością chociaż mam zaledwie trzecią część twego wieku, dawniej jestem księciem niż ty markizem.
— Dobrze, dosyć o tem... Wiele masz lat?
Nicolino wyjął z kieszonki okazały zegarek:
— Dwadzieścia jeden, trzy miesiące, ośm dni, pięć godzin, siedem minut, trzydzieści dwie sekund. Mam nadzieję że tym razem nie obwinisz mnie o brak szczegółów.
— Jak się nazywasz?
— Nicolino Caracciolo, zawsze jednakowo.
— Gdzie mieszkasz?
— W zamku San-Elmo, w celi pod N. 3, na drugiem piętrze pod antresolami.
— Nie pytam się gdzie mieszkasz teraz; pytam gdzie mieszkałeś kiedy cię aresztowano?
— Nigdzie nie mieszkałem, byłem na ulicy.
— To dobrze. Mniejsza o twoją odpowiedź, wiadome jest miejsce twego zamieszkania.
— W takim razie powiem jak Agamemnon do Achillesa: dla czego pytasz, kiedy wiesz?
— Czy należałeś do zebrania spiskowych zgromadzonych z 22 na 23 Września w ruinach pałacu królowej Joanny?
— Nie wiem o żadnym pałacu królowej Joanny w Neapolu.
— Jakto, nie znasz zwalisk pałacu królowej Joanny na Pausilippie, prawie naprzeciwko twego mieszkania?
— Przebacz panie markizę. Gdyby człowiek z gminu, stangret dorożkarski, przewodnik, nawet minister oświecenia publicznego, — Bóg wie zkąd w naszych czasach biorą ministrów! popełnił taką omyłkę nie dziwiłbym się; ale panu, archeologowi, omylić się w architekturze o półtrzecia wieku a w historji o pięćset lat, tego panu nie mogę wybaczyć. Pan chcesz mówić o ruinach pałacu Anny Caraffa, małżonki księcia de Medina, ulubieńca Filipa IV, która nie umarła uduszona jak Joanna I, ani otruta jak Joanna II... uważasz pan, ja nic nie twierdę, fakt pozostaje wątpliwy, ale zjedzona przez wszy jak Sylla i Filip II... To nie uchodzi panie Vanni, gdyby się rzecz rozgłosiła, wziętoby cię za prawdziwego markiza.
— A więc w ruinach pałacu Anny Caraffa, jeżeli wolisz.
— Tak, wolę, zawsze wolę prawdę; jestem ze szkoły filozofa genewskiego i mam za godło: Vitam impendere vero. Wybornie jeżeli zacznę mówić po łacinie, gotowi mnie uznać za fałszywego księcia.
— Czy byłeś w ruinach pałacu Anny Caraffa w nocy z 22 na 23 Września, odpowiadaj tak albo nie? nalegał Vanni z wściekłością.
— A cóż bym tam robił u djabła? Chyba pan nie pamiętasz jaki szkaradny był czas w nocy z 22 na 23 Września.
— No, więc ja ci powiem co tam robiłeś, ja: spiskowałeś.
— Cóż znowu, nie spiskuję nigdy podczas deszczu; to już nawet w czasie pogody dość, nudne.
— Czy owego wieczoru pożyczałeś komu swego surduta?
— Nie takim głupi, na taka noc, na taki ulewny deszcz pożyczać mego surduta! Ależ ja sam, gdybym ich miał dwa, włożyłbym jeden na drugi.
— Czy poznajesz te pistolety?
— Gdybym je poznawał, musiałbym powiedzieć że mi je skradziono, a ponieważ wasza policja jest bardzo nędznie uorganizowaną, nie wykrylibyście złodzieja, co byłoby upokarzającem dla waszej policji; a że ja nie chcę upokarzać nikogo, więc nie poznaję tych pistoletów?
— Jednakże są naznaczone litera N.
— Czyż w całym Neapolu tylko jedno moje imię rozpoczyna się od litery N? Poznajesz ten list?
I Vanni pokazał więźniowi list markizy San Clemente.
— Przepraszam, panie markizie, ale potrzebował bym go widzieć zbliska.
— Zbliż się.
Nicolino spoglądając kolejno na dwóch żołnierzy stojących przy nim z prawej i z lewej strony:
— E permesso? powiedział.
Żołnierze usunęli się, Nicolino zbliżył się do stołu, wziął list i przyglądał mu się.
— Fi! jakże można pytać człowieka dobrze wychowanego czy poznaje list od kobiety! O! panie markizie! I spokojnie podnosząc list do kandelabru, zapalił go.
Vanni zerwał się wściekły.
— Co pan robisz? krzyknął.
— Jak pan widzisz, palę go, należy zawsze palić listy kobiece, inaczej biedne istoty bywają skompromitowane.
— Żołnierze! wołał Vanni.
— Nie zadawaj pan sobie trudu, rzekł Nicolino dmuchnąwszy popiół pod nos Vanniemu, już po wszystkiem. I spokojnie poszedł usiąść na swojej ławce.
— Bardzo dobrze, powiedział Vanni, uśmieje się dobrze, kto będzie się śmiał ostatni.
— Panie, ja się nie śmieję ani pierwszy ani ostatni, powiedział Nicolino wyniośle, tylko mówię i działam jak uczciwy człowiek.
Vanni ryknął; ale widać nie był jeszcze u kresu swoich pytań bo zdawał się uspokajać, chociaż z wściekłością wstrząsnął tabakierką prawą ręką.
— Pan jesteś synowcem Franciszka Caracciolo? mówił dalej Vanni.
— Mam ten zaszczyt, panie markizie, odrzekł spokojnie Nicolino, kłaniając się.
— Często go widujesz?
— Jak mogę najczęściej.
— Czy wiesz o tem że to jest człowiek złych zasad?
— Wiem że jest człowiekiem najuczciwszym z całego Neapolu i najwierniejszym poddanym J. K. Mości, nie wyłączając nawet ciebie panie markizie.
— Czy słyszałeś że on miał do czynienia z republikanami?
— Tak, w Tulonie gdzie walczył z nimi tak świetnie, że stopień admirała zawdzięcza tym walkom.
— No, powiedział Vanni, jak gdyby powziął nagłe postanowienie, widzę że pan nie będziesz mówił.
— Jak to, więc pan znajdujesz że to nie dosyć jeszcze, przecież ja prawie wciąż sam mówię.
— Mówię że łagodnością, nie dobędziemy z pana żadnego zeznania.
— Ani siłą, uprzedzam pana.
— Nicolino Caracciolo. nie wiesz jak daleko może się rozciągać powierzona mi władza sędziego.
— Nie, niewiem jak daleko może się posunąć tyrania króla.
— Nicolino Caracciolo, uprzedzam cię, że będę zmuszony wziąć cię na tortury.
— Bierz markizie, bierz, to zajmie zawsze jakąś chwilę czasu, a w więzieniu tak nudno.
I Nicolino Caracciolo przeciągając się ziewnął.
— Mistrzu Donato! krzyknął prokurator rozsrożony, pokaz oskarżonemu izbę tortury.
Mistrz Donato pociągnął za sznurek, firanki rozsunęły się; Nicolino zobaczył kata, dwóch jego pomocników i straszne narzędzia katuszy.
— No, powiedział Nicolino, postanowiwszy nie cofać się przed niczem, oto kollekcja zaciekawiająca mnie bardzo; czy można ją zobaczyć bliżej?
— Za chwilę będziesz skarżył się że ją zbyt blizko widzisz, nieszczęśliwy, zakamieniały grzeszniku.
— Mylisz się markizie, odrzekł Nicolino wstrząsając swoją piękną i szlachetną głową, ja nie skarżę się nigdy, poprzestaję na pogardzie.
— Donato! Donato! krzyknął prokurator, bierz obwinionego.
Krata obróciła się na zawiasach tworząc komunikację izby indagacyjnej z salą tortur, i Donato zbliżył się do więźnia.
— Czy jesteś przewodnikiem? zapytał młodzieniec.
— Jestem katem, odrzekł mistrz Donato.
— Markizie Vanni, powiedział Nicolino blednąc cokolwiek, ale z uśmiechem na ustach, bez żadnej innej oznaki wzruszenia, przedstaw mnie temu panu; podług praw etykiety angielskiej nie miałby prawa przemawiania do mnie, ani mnie dotykania, gdybym mu nie był przedstawionym, a pan wiesz, od czasu przybycia na dwór ambasadorowej angielskiej, żyjemy pod prawami angielskiemi.
— Na tortury! na tortury! ryknął Vanni.
— Markizie, rzekł Nicolino, zdaje mi się że skutkiem pospiechu pozbawiasz się jednej wielkiej przyjemności.
— Jakiej? zapytał Vanni oddychając z trudnością.
— Objaśnienia mi osobiście użytku każdej z tych dowcipnie przyrządzonych maszyn; kto wie czy samo objaśnienie nie wystarczyłoby na zwyciężenie, jak nazywasz, mego uporu.
— Masz słuszność, chociaż to jest dla ciebie środek opóźnienia godziny której się lękasz.
— Czy pan wolisz natychmiast? powiedział Nicolino patrząc badawczo w twarz Vanniego; co do mnie, to mi wszystko jedno.
Vanni spuścił oczy.
— Nie, odparł, niech nie będzie powiedzianem że odmówiłem oskarżonemu, jakkolwiek winnemu, zwłoki której żądał.
W istocie Vanni pojmował że będzie to dla niego cierpką radością i ponurą zemstą objaśnienie jakiego miał udzielić, bo tym sposobem uprzedzał torturę fizyczną, przez torturę moralną, gorszą może nawet od pierwszej.
— A, powiedział Nicolino śmiejąc się, wiedziałem że rozumowaniem można od pana uzyskać wszystko. A więc panie prokuratorze rządowy, rozpocznijmy od tego sznura zawieszonego u sufitu i spuszczającego się po bloku.
— Tak, w istocie od tego się zaczyna.
— Przekonaj się pan co to jest przypadek; mówimy więc że tan sznur...
— Nazywają to estrepadą. mój młody przyjacielu.
Nicolino ukłonił się.
— Wiąże się pacjentowi ręce na plecach, przywiązuje się do nóg mniejsze lub większe ciężary, podnosi go się za pomocą tego sznura do sufitu i opuszcza się wstrząsając aż do ziemi.
— Musi to być niewątpliwy środek dopomagający ludziom do wzrostu. A ten rodzaj hełmu przytwierdzonego do muru jakże on się nazywa.
— Jest to la cuffia del silenzio, dla tego że im więcej się cierpi, tem mniej można krzyczeć. Kładzie się głowę pacjenta w to żelazne pudło i przez zakręcenie śruby pudło się ścieśnia; przy trzecim obrocie, język z ust a oczy z swojej oprawy wychodzą.
— Mój Boże! cóż to dopiero musi być przy szóstym? powiedział Nicolino drwiąco. A ten fotel z blachy nabijany żelaznemi gwoźdźmi z rodzajem fajerki pod spodem? Czy także ma swój użytek?
— Zobaczysz zaraz. Sadza się pacjenta obnażonego, przywiązuje się go mocno do fotelu, i zapala ogień w fajerce.
— Jest to mniej dogodne jak ruszt św. Wawrzyńca, nie możecie go obrócić. A te kliny, młotki drewniane i deski?
— Jest to tortura kleszczy: kładzie się nogi między cztery deski; związuje się sznurem, i tym drewnianym młotem między deski wbija się kliny.
— Dla czego nie wpakować ich od razu między goleń i kość zewnętrzną golenia? byłoby to krócej. A ta ławka obstawiona dzbankami?
— Jest to tortura wodna: kładzie się pacjenta na ławkę tak aby miał głowę i nogi niżej od żołądka i wlewa się w usta do pięciu miar wody.
— Wątpię aby toasty wznoszone w ten sposób za twoje zdrowie markizie, przynosiły ci szczęście.
— Chcesz pan pójść dalej?
— Na honor nie! zbyt wielką pogardę budzi to we mnie dla wynalazców tych maszyn, a jeszcze większą dla tych którzy się niemi posługują. Doprawdy wolę być oskarżonym niż sędzią, ofiarą niż katem.
— Więc odmawiasz zeznań?
— Więcej niż kiedykolwiek.
— Pamiętaj że to już nie jest chwila żartów.
— Od jakiego rodzaju tortury masz pan zamiar rozpocząć?
— Od estrapady, odrzekł Vanni, tą zimną krwią do rozpaczy doprowadzony. Wykonawco rozbierz pana.
— Jeżeli pan pozwolisz, sam się rozbiorę, jestem łechciwy.
I z największą spokojnością Nicolino zdjął z siebie surdut, kamizelkę i koszulę, pokazując tors młodzieńczy i biały, cokolwiek może za chudy, ale doskonałych kształtów.
— Jeszcze raz zapytuję, nic nie chcesz przyznać? wołał Vanni wstrząsając rozpaczliwie tabakierką.
— Cóż znów, odrzekł Nicolino, czyż szlachcic, ma dwa słowa; prawda, dodał wzgardliwie, że pan nie możesz o tem wiedzieć.
— Związać mu ręce na plecach, związać ręce, krzyczał Vanni; przywiązać ciężar stufuntowy do każdej nogi i podnieść do sufitu.
Pomocnicy kata rzucili się na Nicolina aby wykonać rozkaz prokuratora rządowego.
— Chwilę, chwilę, krzyknął mistrz Donato, trzeba zachować względy i przezorność. Trzeba żeby to potrwało; wyprowadźcie ze stawów, ale nie łamcie; jest to kąsek arystokratyczny.
I sam z wszelkiemi względami i ostrożnością jak to powiedział, związał mu ręce na plecach, podczas kiedy dwaj pomocnicy przywiązywali ciężary do nóg.
— Nie chcesz wyznać? nie chcesz wyznać? krzyczał Vanni zbliżając się do Nicolima.
— Owszem; przybliż się jeszcze, powiedział Nicolino.
Vanni zbliżył się; Nicolino plunął mu w twarz.
— Na krew Chrystusa! ryknął Vanni, wznoście go! wznoście!
Kat i pomocnicy już mieli usłuchać, kiedy komendant Roberto Brandi zbliżając się pospiesznie do prokuratora rządowego:
— Kartka bardzo pilna od księcia de Castel-Cicala, powiedział.
Vanni wziął kartkę i dał znak wykonawcom aby się wstrzymali aż przeczyta. Otworzył kartkę, ale skoro tylko rzucił na nią okiem, pobladł śmiertelnie. Przeczytał ją drugi raz i zbladł jeszcze więcej. Potem po chwilowem milczeniu, obcierając chustką spocone czoło:
— Odwiązać pacjenta, powiedział i zaprowadzić do więzienia.
— A jakże będzie z torturą? — zapytał mistrz Donato.
— Na inny dzień się odkłada, odrzekł Vanni.
I wybiegł z lochu nie rozkazawszy nawet swe mu pisarzowi udać się za sobą.
— A twój cień, panie prokuratorze rządowy? wołał za nim Nicolino; zapominasz pan swojego cienia!
Odwiązano Nicolina. Włożył on na siebie koszulę, kamizelkę i surdut z takim samym spokojem jak je zdejmował.
— Djabelskie rzemiosło, mruczał mistrz Donato, nigdy człowiek nie jest pewnym niczego.
Nicolino zdawał się dotkniętym zawodem kata.
— Wiele zarabiasz rocznie, przyjacielu? zapytał.
— Mam czterysta dukatów stale, Ekscelencjo dziesięć dukatów za egzekucję, a cztery dukaty za torturę; ale już przeszło od trzech lat, skutkiem uporu trybunału, nie było żadnej egzekucji; a widzisz pan sam że w chwili zadania tortury nadszedł rozkaz przeciwny! Daleko korzystniej byłoby dla mnie podać się do dymisji jako kat i zrobić się zbirem, jak mój przyjaciel Pasquale de Simone.
— Masz, przyjacielu, powiedział Nicolino, wyjmując z kieszeni trzy sztuki złota, rozczulasz mnie; oto dwanaście dukatów. Niech nie będzie powiedzianem że cię trudzono dla niczego.
Mistrz Donato i dwaj pomocnicy ukłonili się.
Wtedy Nicolino zwracając się do Roberta Brandi, nie więcej rozumiejącego od innych tego co zaszło:
— Czy pan nie słyszałeś komendancie, powiedział, pan prokurator rządowy kazał ci odprowadzić mię do więzienia.
I wchodząc w środek żołnierzy którzy go przyprowadzili, wyszedł z sali badań, udając się do swojej celi.
Może czytelnik oczekuje teraz wytłomaczenia nagłej zmiany zaszłej w fizjonomii markiza Vanni podczas czytania biletu księcia de Castel Cicala i odłożenia tortury po przeczytaniu go. Wytłomaczenie będzie bardzo proste; przytoczymy tylko treść biletu; był on taki:
„Król przybył dzisiejszej nocy. Wojsko neapolitańskie pobite; przed upływem dni piętnastu, Francuzi będą tutaj.
Tak więc markiz Vanni zastanowił się, że chwila w której Francuzi mieli wejść do Neapolu, była źle wybraną dla zadania tortury więźniowi oskarżonemu, którego całą winą było posądzenie iż jest stronnikiem Francuzów.
Co do Nicolina, który pomimo całej swojej odwagi był zagrożony ciężką próbą, powrócił on do swojej celi pod numerem trzecim na drugiem piętrze pod antresolami, jak sam mówił, nie wiedząc jakiemu szczęśliwemu wypadkowi zawdzięczał swoje tak łatwe zwolnienie.