<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Opat Pronio.

Prawie w tym samym czasie kiedy prokurator rządowy Vanni rozkazał odprowadzić Nicolina Caracciolo do celi, kardynał Ruffo dla dopełnienia przyrzeczenia danego królowi w nocy, stawił się u drzwi jego pokojów.
Rozkaz był wydany aby go wpuścić. Zatem bez żadnej przeszkody dostał się do króla.
Król znajdował się sam na sam z człowiekiem czterdziestoletnim. W człowieku tym można było odgadnąć duchownego po niedostrzegalnej prawie tonzurze, niknącej w gęstwinie czarnych włosów. Był on zresztą silnie zbudowany i wydawał się odpowiedniejszym do noszenia munduru żołnierza, niż sukni duchownego.
Buffo cofnął się.
— Przepraszam, N. Panie, powiedział, sądziłem że zastanę W. K. Mość samego.
— Wejdź, wejdź, kochany kardynale, powiedział król, nie jesteś wcale zbytecznym; przedstawiam ci opata Pronio.
— Przepraszam N. Panie, odrzekł Ruffo uśmiechając się, ale ja nie znam opata Pronio.
— Ani ja także; ten pan wszedł na chwilę przed Waszą Eminencją; przybywa on od mego dyrektora Mgra. Rossi biskupa z Nicosia. Opat otwierał usta aby mi powiedzieć co go sprowadza, powie to teraz nam dwom, zamiast mnie samemu. Wiem tylko z niewielu słów wyrzeczonych przez opata, że jest człowiekiem mówiącym dobrze, a przyrzekającym działać lepiej. Opowiedz nam swój interes, opacie, pan kardynał Ruffo jest moim przyjacielem.
— Wiem o tem N. Panie, odpowiedział opat kłaniając się kardynałowi, a nawet jednym z najlepszych.
— Jeżeli ja nie mam zaszczytu znać pana opata Pronio, widzisz N. Panie, że on zna mnie za to bardzo dobrze.
— A któż was nie zna, panie kardynale, was fortyfikatora Ankony, wynalazcę nowego pieca do grzania kul czerwonych.
— Ah, złapano cię Eminencjo. Spodziewałeś się pochwał z powodu twojej wymowy i świątobliwości, tymczasem chwalą cię z twoich doświadczeń wojennych.
— Tak N. Panie, i szkoda że Bóg nie natchnął W. K. Mości myślą powierzenia dowództwa armii jego Eminencji, zamiast temu fanfaronowi austriackiemu.
— Opacie, powiedziałeś wielką prawdę, rzekł król, kładąc rękę na ramię jego.
Buffo ukłonił się.
— Ale, o ile mogę się domyśleć, powiedział, pan opat zapewne nie przybył tylko w celu mówienia prawdy, którą pozwoli że ja wezmę za pochwałę.
— Wasza Eminencja ma słuszność, powiedział Pronio kłaniając się, ale prawda wypowiedziana przy zdarzonej sposobności, od czasu do czasu, mogąc czasami zaszkodzić nierozważnemu który ją mówi, nigdy nie może zaszkodzić królowi słyszącemu ją.
— Jesteś pan rozumny, powiedział Ruffo.
— To samo przed chwilą sobie mówiłem, rzekł król; a jednak jest tylko prostym opatem kiedy na hańbę mego ministra oświecenia znajduje się w mojem królestwie tylu osłów którzy są biskupami.
— To wszystko nie mówi nam z czem opat przyszedł do W. K. Mości?
— Mów, mów opacie, kardynał mi przypomina że masz interes; słuchamy cię.
— Będę zwięzłym, N. Panie. Wczoraj wieczorem o dziewiątej byłem u mego siostrzeńca będącego poczthalterem.
— To prawda, napróżnom szukał gdzie cię już widziałem. Teraz już wiem, to było tam.
— Tak właśnie, N. Panie. Dziesięć minut przedtem przybiegł goniec zamówił konie, mówiąc do poczthaltera: Nadewszystko nie każ długo czekać, bo to dla bardzo wielkiego pana i odjechał śmiejąc się. Wtedy zdjęła mnie ciekawość zobaczyć tego wielkiego pana; kiedy powóz stanął, zbliżyłem się i z wielkiem zadziwieniem poznałem króla.
— Poznał mnie i o nic nie prosił; to już bardzo wiele z jego strony, nieprawdaż Eminencjo? — Wstrzymałem się z tem do dzisiejszego rana, N. Panie, odrzekł opat kłaniając się.
— Mów dalej, mów dalej, widzisz że kardynał cię słucha.
— Z największą uwagą, N. Panie.
— Król o którym wiedziano że jest w Rzymie, ciągnął dalej Pronio, wracał sam w kabriolecie, z jednym tylko szlachcicem przybranym w mundur królewski, król zaś miał ubranie tego szlachcica. Było to nieprzewidziane zdarzenie.
— I znakomite, mruknął król.
— Rozpytywałem pocztylionów z Fondi, i od pocztylionów do pocztylionów dochodząc aż do Albano, nasi dowiedzieli się że została stoczona walna bitwa, neapolitańczyczy pobici i że król, — jakże ja to powiem N. Panie? zapytał kłaniając się z uszanowaniem opat — i że król...
— Zmykał z placu boju... Ah! przepraszam, zapomniałem że jesteś sługą kościoła.
— Wtedy myśl szybka jak błyskawica powstała w mojej głowie, że jeżeli rzeczywiście neapolitańczycy uciekają, to biegną jednym tchem aż do Neapolu, skutkiem czego pozostaje tylko jedyny środek zatrzymania Francuzów, których gdyby nie zatrzymano, byliby tuż za nimi.
— Słuchamy tego środka, powiedział Ruffo.
— Wywołać rewolucję w Abruzzach i w La Terra del Labore i ponieważ niema wojska do stawienia im oporu, trzeba postawić im cały naród.
Buffo patrzył na Pronia.
— Czy przypadkiem nie jesteś geniuszem panie opacie? zapytał.
— Kto to wie.
— Tak to przynajmniej wygląda, N. Panie.
— W skutek tej myśli, dziś rano wziąłem konia od mego siostrzeńca i jednym tchem przybyłem do Kapui; na poczcie w Kapui, powiedziano mi, że J. K. Mość jest w Caserte, udałem się tedy do Caserte i śmiało przedstawiłem u drzwi króla jako przybywający od Mgra Rossi, biskupa z Nicosia i spowiednika J. K. Mości.
— Więc pan znasz Mgra Rossi? zapytał Ruffo.
— Nigdy w życiu go nie widziałem, ale spodziewałem się że król wybaczy moje kłamstwo ze względu na dobro zamiary.
— Do djabła! to się rozumie, przebaczam ci, powiedział kroi; Eminencjo daj mu natychmiast rozgrzeszenie.
— Obecnie wiesz już wszystko, N. Panie, powiedział Pronio. Jeżeli król przyjmie mój projekt powstania, wybuch prochu nie rozejdzie się z większą szybkością; ogłaszam wojnę świętą i nim ośm dni upłynie, podburzam cały kraj od Aquila aż do Teano.
— I to wszystko sam zrobisz? zapytał kardynał.
— Nie, J. O. Panie, przybiorę sobie dwóch ludzi do pomocy.
— A któż są ci ludzie?
— Jednym jest Gaetano Mammone, więcej znany pod nazwą młynarza z Sora.
— Czy to nie jego nazwisko słyszałem? zapytał król, w czasie morderstwa dwóch jakobinów z La Torre?
— Może być, N. Panie, odrzekł opat Pronio, rzadko się zdarza aby Gaetano Mammone nie był obecnym kiedy zabijają kogo w obwodzie dziesięciomilowym; on wietrzy krew.
— Znasz go, zapytał Ruffo.
— To mój przyjaciel, Eminencjo.
— A któż jest drugi?
— Młody rozbójnik najpiękniejszych nadziei, N. Panie; nazywa się Michał Pezza, ale przybrał imię Fra Diavolo, prawdopodobnie dla tego, że najzłośliwszym w świecie jest mnich, a najgorszym djabeł. Mając zaledwie 21 lat już jest dowódzcą oddziału trzydziestu ludzi, przebywającego w górach Mignano. Kochał się w córce kołodzieja z Itri, oświadczył się o nią wyraźnie i odmówiono mu; wtedy szlachetnie uprzedził swego rywala imieniem Pepino, że zabije go, jeżeli tenże nie wyrzecze się Franceski, takie było imię dziewicy. Rywal upierał się, a Michał dotrzymał mu słowa.
— To znaczy że go zabił? zapytał Ruffo.
— Eminencjo, to mój penitent. Przed piętnastu dniami z sześciu najodważniejszymi ze swych ludzi, dostał się w nocy do ogrodu ojca Franceski, wykradł jego córkę i uprowadził ją z sobą. Zdaje się że ten hultaj posiada tajemnicę podobania się kobietom, Franceska kochająca Peppina, uwielbia obecnie Fra Diavola i rabuje razem z nim, jakby się tem tylko cale swoje życie zajmowała.
— I takich to ludzi masz zamiar użyć? zapytał król.
— N. Panie, za pośrednictwem seminarzystów nie robi się rewolucji.
— Opat ma słuszność, N. Panie, rzekł Ruffo.
— Mniejsza o to. I spodziewasz się powodzenia za pomocą takich środków?
— Ręczę za nie.
— I podburzysz Abruzzy i Terra del Labore?
— Począwszy od dzieci, kończąc na starcach. Ja znam wszystkich i mnie wszyscy znają.
— Zdajesz się być bardzo pewnym swego, kochany opacie, rzekł kardynał.
— Tak pewnym, że upoważniam Waszę Eminencję do rozstrzelania mnie, jeżeli się ta sprawa nie powiedzie.
— Więc zamierzasz zrobić z swego przyjaciela Gaetano Mammone i z swego penitenta Fra Diavola, dwóch swoich poruczników?
— Zamierzam zrobić ich dwoma takimi kapitanami jak ja jestem; nie są oni mniej warci odemnie, ani ja od nich. Niech król raczy tylko podpisać dla nich i dla mnie dyplomy, aby dowieść wieśniakom że działamy w jego imieniu, resztę zaś ją biorę na siebie.
— Eh! eh! powiedział król, nie jestem zbyt skrupulatnym; ale zrobić twoimi kapitanami dwóch takich zuchów, to potrzebuje namysłu. Zostaw mi dziesięć minut czasu.
— Dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści N. Panie, nie obawiam się tego. Interes jest zbyt korzystny aby W. K. Mość nie zgodził się, a Jego Eminencja zbyt jest przychylnym sprawie korony, ażeby go nie doradzał.
— Pozostaw więc nas samych na chwilę, kochany opacie. Jego Eminencja i ja pnmówimy o twojej propozycji.
— N. Panie będę w przedpokoju czytał mój brewiarz. Skoro W. K. Mość coś postanowi, rozkaże mnie wezwać.
— Idź, idź opacie.
Pronio ukłonił się i wyszedł.
Król i kardynał chwilę w milczeniu patrzyli na siebie.
— Cóż myślisz kardynale o tym opacie? zapytał król.
— Że to człowiek jakiego potrzeba, N. Panie, i że ludzi takich rzadko się spotyka.
— Dziwny św. Bernard głoszący nową krucjatę, powiedz tylko?
— Ha! N. Panie, może mu się lepiej powiedzie niż prawdziwemu.
— Jesteś więc zdania, abym przyjął jego propozycję?
— W naszem położeniu N. Panie, nie widzę w tem nic niewłaściwego.
— Ale powiedz sam, kiedy się jest wnukiem Ludwika XIV i nazywa się Ferdynandem de Bourbon podpisywać swojem imieniem dyplom dla dowódzcy rozbójników i człowieka pijącego krew, jak inny pije czystą wodę! Gdyż znani tego Gaetana Mammone, przynajmniej z rozgłosu.
— Pojmuję wstręt W. K. Mości, ale N. Panie podpisz tylko dyplom opata i upoważnij go do podpisania dwóch innych.
— Jesteś nieocenionym człowiekiem, z tobą zawsze można uniknąć kłopotu. Przywołamy opata.
— Nie, N. Panie, niech sobie czyta swój brewiarz; my mamy także do załatwienia niektóre sprawy, przynajmniej tak ważne jak jego.
— To prawda.
— Wczoraj W. K. Mość raczył zapytywać mnie o zdanie moje co do fałszowania pewnego listu.
— Pamiętam o tem, i ty zażądałeś nocy do namysłu. I cóż Eminencjo, namyśliłeś się?
Tylko o tem myślałem.
— A więc?
— A więc, jest fakt którego W. K. Mość nie zaprzeczy, to że mam zaszczyt być nienawidzonym od królowej.
— Tak się dzieje ze wszystkimi wiernymi i przywiązanymi do mnie; gdybyśmy nieszczęściem poróżnili się, królowa by cię uwielbiała.
— Będąc więc, mojem zdaniem, dostatecznie już od niej niecierpianym, pragnąłbym N. Panie ażeby mnie nie znienawidziła więcej jeszcze.
— Z jakiego powodu mi to mówisz?
— Z powodu listu J. C. Mości cesarza austrjackiego.
— Więc czegóż się domyślasz?
— Niczego; ale rzeczy tak się odbyły:
— Słucham, rzekł król rozpierając się w fotelu, ażeby tem wygodniej słuchać.
— O której godzinie W K. Mość wyjechał do Neapolu z panem Andrzejem Backer, w dniu kiedy ten młodzieniec miał zaszczyt obiadować z W. K. Mością?
— Między piątą a szóstą.
— A więc między szóstą a siódmą, to jest w godzinę po wyjeździe W. K. Mości, posłano do poczthaltera w Kapui zawiadomienie dla Ferrarego, skoro ten przybędzie zabrać pozostawionego konia, że nie ma potrzeby jechać do Neapolu, ponieważ król znajduje się w Caserte.
— Kto wysłał to zawiadomienie?
— Pragnę nie wymieniać nikogo, N. Panie. Nie przeszkadzam jednakże W. K. Mości odgadnąć go.
— Mów dalej, słucham.
— A zatem, Ferrari zamiast do Neapolu przybył do Caserte. Dla czego chciano żeby przybył do Caserte? Nie wiem. Prawdopodobnie dla usiłowania uwieść go.
— Powiedziałem ci już kardynale, że Ferrari nie zdolnym jest zdradzić mię.
— Nie potrzebowano przekonywać się o jego wierności; lepiej się stało, Ferrari spadł z konia, stracił przytomność i został zaniesionym do apteki.
— Przez sekretarza pana Actona, wiemy o tem.
— Tam, obawiając się aby zemdlenie nie trwało za krótko i aby nie odzyskał zmysłów w chwili kiedy sobie tego najmniej życzono, uważano właściwem przedłużyć takowe za pomocą kilku kropli laudanum.
— Któż ci to powiedział?
— Nie potrzebowałem zapytywać nikogo. Kto nie chce być oszukanym, nie powinien zawierzać nikomu.
I kardynał wyjął z kieszeni łyżeczkę od kawy.
— Oto łyżeczka której do tego użyto; osad pozostały na spodzie świadczy że chory nie wypił sam laudanum, bo ustami zebrałby wszystko, a zapach ostry i nieulatniający się opium, wskazuje po kilku miesiącach do jakiej substancji należy pozostałość na łyżeczce.
Król patrzył na kardynała z naiwnem zdumieniem, jakie okazywał zawsze kiedy mu wykazywano rzecz której sam nie mógł odkryć, gdyż przechodziła obręb jego inteligencji.
— I któż to uczynił?
— N. Panie, nie wymieniam nikogo mówię uczyniono. Kto to zrobił? Nie wiem. Uczyniono to. Oto wszystko co wiem.
— A potem?
— W. K. Mość chce się dowiedzieć wszystkiego?
— Naturalnie że wszystkiego.
— A więc, N. Panie, gdy Ferrari skutkiem upadku zemdlał, a z nadmiaru przezorności uśpiono go jeszcze przez laudanum, wyjęto z jego kieszeni, rozpieczętowano trzymając lak nad zapaloną świecą i przeczytano; a że list zawierał wiadomości przeciwne tym jakich się spodziewano, wywabiono pismo kwasem.
— Jak możesz wiedzieć jakim kwasem?
— Oto flaszeczka, nie powiem która go zawierała, ale która go zawiera, połowę zaledwo użyto do operacji.
I tak jak wyjął z kieszeni łyżeczkę, tak samo kardynał wydostał flaszeczkę do połowy próżną, zawierającą płyn czysty jak woda skalna i widocznie destylowany.
— I mówisz że tym płynem można wywabić pismo?
— Niech W. K. Mość raczy mi dać jaki list niepotrzebny.
Król podał mu ze stołu pierwszy lepszy papier; kardynał nalał kilka kropli płynu na pismo, rozprowadził palcem po czterech lub pięciu wierszach i czekał. Pismo zaczęło żółknąć i stopniowo znikło zupełnie. Kardynał zmył papier zwyczajną wodą i pomiędzy wierszami zapisanemi, pokazał królowi miejsce czyste, wysuszył przy ogniu i nie zachowując innych ostrożności, napisał na niem parę wierszy. Doświadczenie nie pozostawiało nic do życzenia.
— Ah! San Nicandro! wyszeptał król, kiedy pomyślę że mogłeś mnie nauczyć tego wszystkiego!
— Nie on, N. Panie, bo on tego nie wiedział, ale mógł kazać nauczyć komuś więcej uczonemu od siebie.
— Wróćmy do naszej sprawy, powiedział król wzdychając. Cóż dalej zaszło?
— Zaszło to N. Panie, że zmieniwszy odmowę cesarza na przyzwolenie, zapieczętowano znów list pieczęcią, taką jakiej używał cesarz; tylko, ponieważ to było w nocy, i przy świetle świec, zapieczętowano czerwonym lakiem cokolwiek ciemniejszej barwy niż pierwszy. I kardynał pokazał królowi list odwrócony pieczątką.
— N. Panie, widzisz różnicę między niższym a wyższym pokładem; na pierwszy rzut oka kolor zdaje się być takim samym, ale przyjrzawszy się lepiej, widać małą różnicę.
— To prawda, zawołał król, na Boga to prawda!
— Nareszcie, ciągnął dalej kardynał, oto lak do tego użyty. W. K. Mość może się przekonać że kolor jego jest ten sam jak pokładu zwierzchniego.
Król ze zdziwieniem spoglądał na trzy dowody przekonywające: łyżeczkę, flakonik i lak, które Ruffo jedne obok drugich rozłożył na stole.
— I jakim sposobem dostałeś tę łyżkę, flakonik i lak? zapytał król o tyle zajęty tem umiejętnem dochodzeniem prawdy, że nie chciał stracić ani jednego szczegółu.
— O! najprostszym w świecie, N. Panie. Jestem prawie jedynym lekarzem osady San Leucio, przybywam więc od czasu do czasu do zamkowej apteki po niektóre środki lekarskie. Dziś rano jak zwykle przybyłem do apteki ale z pewnym powziętym zamiarem; znalazłem tę łyżeczkę na nocnym stoliku, tę flaszkę w oszklonej szafie i tę laskę laku na stole.
— I to ci posłużyło do odkrycia wszystkiego?
— Kardynał de Richelieu potrzebował tylko dwóch wierszy pisma człowieka, aby go kazać powiesić.
— Tak, ale nieszczęściem są ludzie których nie można powiesić, cokolwiekby oni zawinili.
— A teraz, rzekł kardynał patrząc badawczo w twarz króla, czy W. K. Mości wiele zależy na zachowaniu Ferrarego?
— Naturalnie że mi wiele na tem zależy.
— A więc N. Panie, nieźle byłoby go na jakiś czas oddalić. Uważam że powietrze neapolitańskie w tej chwili jest nader niezdrowe dla niego.
— Tak sądzisz?
— Więcej niżeli sądzę, jestem tego pewnym.
— W takim razie jak najspieszniej trzeba go odesłać do Wiednia.
— Jest to podróż utrudzająca, ale czasami bywają trudy zbawienne.
— Wreszcie pojmujesz, Eminencjo, że chcę raz zakończyć tę sprawę i dla tego zwrócę Cesarzowi, zięciowi mojemu, depeszę w której przyrzeka że natychmiast po mojem wkroczeniu do Rzymu rozpocznie kroki wojenne, i zapytam co myśli o tem wszystkiem.
— I aby się nie domyślano niczego, W. K. Mość dziś jeszcze z całym dworem wyjeżdża do Neapolu, mówiąc Ferraremu aby dzisiejszej nocy przybył do mnie do San Leucio i wykonał moje rozkazy, jak gdyby one były twojemi, N. Panie.
— Cóż wtedy?
— Wtedy ja piszę do cesarza w imieniu W. K. Mości, przedstawiam mu nasze domysły i proszę żeby odpowiedź przysłał pod moim adresem.
— Doskonale; ale Ferrari wpadnie w ręce Francuzów, drogi muszą być strzeżone.
— Ferrari uda się przez Benevent i Foggia do Mantredonii, tam wsiada na okręt do Tryestu, z Tryestu bierze pocztę do Wiednia. Jeżeli wiatr będzie pomyślny, oszczędza dwa dni drogi i dwadzieścia cztery godzin utrudzenia i tą samą drogą powraca.
— Jesteś człowiekiem pomysłowym kochany kardynale, dla ciebie niema niepodobieństwa.
— W. K. Mość zgadza się na to wszystko?
— Musiałbym być bardzo wymagającym, gdybym się nie zgadzał.
— A więc N. Panie, zajmijmy się czem innem; W. K. Mości wiadomo, że teraz każda minuta stanowi godzinę, godzina dzień, a dzień rok cały.
— Zajmiemy się opatem Pronio, nieprawdaż? zapytał król.
— Właśnie, N. Panie.
— Czy sądzisz że już przeczytał swój brewiarz? zapytał król śmiejąc się.
— Jeżeli go nie przeczytał dzisiaj, to przeczyta jutro, odrzekł Ruffo, nie jest on z rodzaju ludzi wątpiących o swojem zbawieniu dla takiej drobnostki.
Ruffo zadzwonił. Służący stanął we drzwiach.
— Powiedz opatowi Pronio że go oczekujemy, rzekł król.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.