Latarnia czarnoxięzka/I/Tom II/Rozdział VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Latarnia czarnoxięzka
Podtytuł Obrazy naszych czasów
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1843
Druk M. Chmielewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



ROZDZIAŁ VI.
SZCZĘŚLIWY STAŚ — BIÉDNY STAŚ.



Wkilka dni potém, Staś pędził znowu w odwiédziny. Dokąd? Czyż trudno zgadnąć —? do Hrabinéj. Wiedział że była sama w domu, bo Hrabia z Alfredem wyjechali w sąsiedztwo na dni kilka; sama Julja, nieznacznie, jakby przypadkiem, znać mu o tém dała. —
Szczęśliwy swoją miłością, która jakiś interes życiu jego dotąd próżnemu i nie zajętemu dała, leciał z głową pełną marzeń do Hrabinéj. Od ostatniéj z nią rozmowy na przechadzce, przerwanéj gałązką ostu, którą przyniosła Miss Fanny; nie widział się Staś z Julją.
Zastał ją samą jedną w salonie, nad xiążką francuzką, bladą, smutną, z czerwonemi oczyma. Na jéj twarzy znać było ślady cierpienia, wewnętrznego męczeństwa. Powstała, uśmiéchnęła mu się, prosiła aby usiadł.
— Cóżeś pan robił, gdzieś był od tego czasu, spytała — zapewne odwiédziłeś Pułkownikowę? W tém zapytaniu znać było prawie zazdrość, a przynajmniéj niespokojność widoczną —
— Nie byłem nigdzie, odpowiedział Staś, nawet niegrzeczny nie podziękowałem Pułkownikowéj za przysłane mi piano Streichera, po którém biegam od dwóch dni, jak dziecko, co się nową zabawką nasycić nie może.
Hrabina się boleśnie uśmiéchnęła —
— Prawda, że to bardzo niegrzecznie z pańskiéj strony, nie podziękować nawet Pułkownikowéj. Elle vous fait, si visiblement des avances. I boleśnie skrzywiła usta. Biédna! i biédne my wszystkie. Prawdziwie, dawniéj się z niéj śmiałam, a teraz żałuję —
— W czémże tak godna litości? spytał Staś.
— Miarkuj pan, całe życie, nieznaléść serca do swojego serca, duszy do swéj duszy — Zawsze wyglądać i spodziéwać się, prosić prawie o miłość — i niedoczekać się jéj nigdy i widziéć ubiegające rok po roku, dzień po dniu, godzina po godzinie, lata drogie młodości i miłości, widziéć zbliżającą się starość, nielitościwą starość — O! to bardzo smutno, to bardzo smutno! Ja jéj teraz żałuję — Ale i ja! dodała po cichu, i jam tak godna litości; tak prawie jak ona, i moje życie —
— O! nie skarż się pani, przerwał Staś, masz jednego przynajmniéj co cię kocha miłością piérwszą i ostatnią —
— Tak, piérwszą dla niego, ostatnią dla mnie —
— Piérwszą i ostatnią dla niego —
Hrabina westchnęła.
— Pan sam sobie wierzysz, powiedziała — chcę myśléć, że się sam oszukujesz i niechciałbyś uwodzić biédnéj, bardzo biédnéj kobiéty. Na co by ci się przydało? To pewna, że się sam uwodzisz — Spójrz na siebie i na mnie i powiédz mi, możeż trwać miłość nasza.
— Do śmierci! rzekł Staś —
— Jak dla mnie to i to nie długo — smutnie odpowiedziała Hrabina. Mnie już i do niéj niedaleko może.
Staś porwał się z krzesełka.
— A! pani, zawołał — przedemną przynajmniéj nie mów tego — to nadto boli — Widzę, znałaś innych ludzi, inne przywiązania na waszym świecie, nie podobne mojemu, przywiązania zalotników, co się zaprzęgali do twego wozu przez próżność, aby się pochełpić tobą — Moja miłość inna wcale, ona dla serca i w sercu jest tylko — Z tamtemi można było mówić, jak mówisz ze mną, mnie to serce zakrwawia.
— Biédny chłopiec! szepnęła Hrabina. Miałżebyś kochać mnie doprawdy, kochać szczérze, kochać tą rzadką miłością, któréj się dwa razy nie spotyka w życiu — O! dla czegóż przyszedłeś tak późno? Teraz jam złamana życiem, jam zimna, jam pełna niewiary, ja się boję jutra jak śmierci, ja wstaję każdego rana wyglądając nie szczęścia ale coraz cięższego życia — Ja nieodpowiém twojéj miłości — Wyschło to serce — trocha żaru tli w niém jeszcze, ale prędko i to wygaśnie — i życie wygaśnie, dodała po cichu.
Staś miał łzy w oczach, tak żal mu było téj biédnéj kobiéty, która szczérze przed nim płakała nad sobą.
— Powiédz mi, mówiła daléj — tyś słyszał zapewne o mnie, tobie ludzie mówili o mojém życiu przeszłém, ty się mną brzydzić musisz, ty wiész żem miała co nazywają kochanków.
— Ja nic nie wiém, nic wiedziéć nie chcę — rzekł Staś, niechcę przeszłości, na co mi twoja przeszłość Juljo — daj mi twoje dzisiaj tylko —
— A dzisiaj wiąże się z przeszłością łańcuchem nierozerwanym, odpowiedziała Hrabina — trzeba abyś wiedział kogo kochasz, trzeba ażebyś znał to serce — Może poznawszy go nie zechcesz — ale na cóż mam cię oszukiwać — Nie młode, świéże, żywe serce, ale resztkę serca wypalonego więcéj cierpieniem i niedolą, niż szczęściem — możesz wziąść odemnie — Ja nie byłam nigdy, jednéj chwili szczęśliwą. Nikt nie wié, co łzy wylałam po cichu nad moją dolą — Nie potrzeba mi było sięgać wyżéj, gdybym została ubogą, byłabym szczęśliwszą — Spokój naszego życia, dostatki nasze, zgodne pożycie, wszystko to kłamane, wszystko to tynk tylko co pokrywa bladość, strupieszczenie, niedolę, cierpienie. Ten dom, te majątki, to bogactwo otaczające nas — wszystko to nie nasze, odłużone, obciążone, kupione upokorzeniem, bezwstydem, ofiarą swojéj godności, ofiarą sumienia. Spokojność nasza kłamana — a za nią co trosków, co niedostatku, co się burzy ukrywa. Wszystko to serce przeciérpiéć musiało i myślisz że wyszło z tego czyste, namiętne, pełne wiary i miłości. O! nie, dla serca co przeżyło życiem takiém, życiem fałszu, malowaném, życiem kłamstwa ciągłego, — niéma wiary w nic, niéma dla niczego miłości. Nasze życie to ciągła walka z ubóstwem pokrytém pozorami dostatków — Mój mąż nie pojmuje tego, on nawykł do burzy, do kłamstwa, on w tym żywiole jak w swojém, jego nie obchodzi ani opinja ludzi, ani znaczenie czynności, on o nic nie dba prócz siebie.
Przyszłość nawet jedynego dziécięcia, dla niego obojętna. Pożyczać, pożyczać, utrzymywać się w pozorach państwa, nie czynić z siebie żadnéj ofiary, nie zniżyć się w oczach swych współbraci: oto cel jego cały. O resztę niedba. Związana z takim człowiekiem, w którego sercu jest tylko trocha źle zrozumianéj dumy, który nierozumié sumienia, mogłażem być szczęśliwą? I dziwnaż że szukałam szczęścia za granicami moich obowiązków? O! każdy mi przebaczy, kto pojmie com wyciérpiała. Prawda, jam winna, bom nieraz wyciągała ręce ku ludziom, pragnąc choć chwili, choćby kradzionego szczęścia. Bóg mnie srodze ukarał — wszyscy i wszystko zawiodło — Wszędzie spotykałam tylko kłamane uczucie, którém mi płacono za moje prawdziwe. Moje życie poświęcone było na zawody, na strapienia, na męki — O! gdybym choć miała wiarę, gdybym choć płakać mogła, choć żałować! —
Julja opuściła ręce, głowę, oczy i zamilkła, Staś zbliżył się do niéj, pochwycił białą jéj rękę i całował ją z zapałem.
— O! na mnie się nie zawiedziesz, rzekł ze wzruszeniem, ja niechcę dodawać ci zgryzot, niechcę pomnażać liczby twych zawodów, ja cię chcę z życiem pogodzić, z miłością, z tobą — Wierz mi, ja jestem szczéry otwarty, ja się brzydzę fałszem, we mnie się jeszcze krew burzy na kłamstwo. Ja bym niepotrafił skłamać miłości, możesz mi wierzyć, ja cię kocham Juljo, kocham, jak nigdy nikt ciebie nie kochał. — Nagrodzą się twoje cierpienia, będziesz szczęśliwsza.
— Szczęśliwsza! powtórzyła Hrabina z niewiarą — o nie! dość by mi było być spokojniejszą tylko, ja w szczęście już nie wierzę od dawna. Ja ufam tobie, że mówisz prawdę, że kochasz, ale któż ręczy za jutro? — Mogęż się chwycić miłości którą mi podajesz, abym zawieszona na niéj, spadła potém w przepaść? Ja bym chciała ci wierzyć, ja bym chciała cię kochać, — ja się boję — Jak ten podróżny, co chciałby popłynąć za morze, a siąść na okręt się lęka, aby nie utonął. —
Staś zamilkł, smutno mu się zrobiło i żal go ogarnął, żal nad tą kobiétą, tak nieufną we wszystko, nawet w dwudziestoletnie serce, pełne namiętności i poświęceń.
— Patrz — odezwała się Hrabina, do czego nas doprowadziło jedno tylko wylanie się, do łez, do smutku — Z tego wnoś czém by nasza miłość była — smutném pasmem obawy ciągłéj, narzekań, niewiary — Czémże bym ci zapłaciła za twoje przywiązanie —? przelaniem w twoją duszę mojego smutku — Ty byś mi dał szczęście, ja ciebie zaraziłabym smutkiem na wieki — wierz mi, porzuć mnie, uciekaj póki czas jeszcze i nie wiąż się do nieszczęśliwéj kobiéty, do trupa.
— Już nie czas, rzekł Staś, już nie czas cię porzucić — Ja ciebie kocham Juljo a z młodego serca wyrwać namiętność nie łatwo; nie podobna, chyba z życiem. Stało się, ja nie narzékam — Boisz się ofiar z mojéj strony, one mnie uszczęśliwią. Ja pragnę ofiar, ja ich potrzebuję — Nie jest to miłość, co za szczęściem goni a nic nie czyni z siebie — Moja inszą jest; im więcéj uciérpię dla ciebie, tém będę szczęśliwszy. —
To mówiąc Staś przyciskał do ust rękę Julij, namiętnie ją pocałunkami okrywał i uczuł na czole swojém dotknięcie jéj ust gorących —
Któż opisze tę piérwszą chwilę szału i szczęścia, pomięszanego z zgryzotą, z bojaźnią, z niepewnością, ze drżeniem; ten rozkoszny wieczór co im ubiégł tak prędko, że gdy pożegnać się potrzeba, nie wierzyli godzinie, nie wierzyli sobie, nie wiedzieli jak przeżyli ten czas, tak długi kiedy indziéj, teraz tak krótki? —
Późnym wieczorem odjechał Staś do domu, odjechał szczęśliwy, pełen myśli o poświęceniach dla Julij, pełen zamiarów nadziwniéjszych dla ustalenia jéj szczęścia. Chciał jéj oddać wszystko co miał, chciał zapewnić jéj spokojność, chciał ją i jéj męża podnieść w oczach ludzi na opinij, celem swojego życia uczynić reabilitacją Hrabinéj — Taka to jest miłość młoda, miłość szlachetna, co jeszcze nie umié nic rachować i wszystko poświęca, oddaje, za jedno wejrzenie, za jedno ściśnienie ręki, jedno — kocham ciebie. Miłość taka niestety, trwa bardzo krótko i jedna tylko, jest w życiu człowieka, a wielu ludzi nie zna i nie pojmuje jéj wcale. Ci są od młodości starzy —
Ale jakże Staś się odmienił! Nie jeden August postrzegł w nim tę zmianę, nie widziéć jéj niepodobna było. Z pół-dziecka wesołego, trzpiotowatego, nie myślącego tylko jakby i czém się zabawić; stał się nagle mężczyzną myślącym, poważnym, energij pełnym. Wrzątek życia co wprzód lał mu się przez usta i oczy, kipiał na powiérzchni, teraz w sercu ukryty opadł i duszą tylko targał. Szczęśliwy, nie potrzebował świata, niedbał o ludzi, zapomniał o sobie, o tém jakim się wyda; cały był wewnątrz swojego szczęścia.
Nie wątpił o miłości Julij, ona z dniem każdym widoczniejszą była dla niego, choć dla świata pokrywali ją szatą wesołéj obojętności. Przy ludziach Hrabina Stasia prawie za dziecko miała, jak z dzieckiem żartowała tylko, przy ludziach on był tylko trzpiotem wesołym, jednym z tych motylków co nie kompromitując nikogo, latają gdzie róża wykwitnie; dziś są jutro ich niéma. Ale gdy byli sami, nagradzali sobie ciężkie chwile udawania, przymusu przy ludziach; wówczas wylewała się cała ich miłość, w słowach gorących, w rozmowie płomienistéj. Staś rozdziérał przed nią swoją duszę i serce, aby pokazać jakim był w istocie; karmił ją jak pelikan starożytnych, dzieci; krwią swych piersi — I jéj miłość nie ustępowała młodzieńczéj jego namiętności.
Stasia serce wrzało raz piérwszy wybuchającym płomieniem, z całą gwałtownością lat dwudziestu; ona kochała jak kochają raz ostatni, pochwyciła go i cisnęła do serca, jak tonący chwyta belkę rozbitego okrętu. Wiedziała, że gdy jéj wyrwie się ta miłość, już nie wróci to uczucie do zbolałego serca, już nie zaświta gwiazda nad jéj głową. Dotąd zalotna, próżna; teraz stała się dla niego namiętną, szlachetną, marzyła o poświęceniach, brzydziła się swoją przeszłością, która ją w oczach własnych niegodną płomiennéj miłości piérwszéj Stasia czyniła. Powolnym wpływem pełnego szlachetności młodzieńca, Hrabina odzyskiwała uczucie osobistéj godności, uczucie (zatarte w niéj ciągłém zbliżeniem do Hrabiego) — uczucie sprawiedliwości i sumienia. — Teraz ona wiedziała przynajmniéj, że przeszłość jéj była nietylko zawodem, ale występkiem; że ta ostatnia nawet miłość co ją szczęśliwą czyniła, była grzéchem, była kradzioném dobrem cudzém; teraz czuła, że źle czyniła przywięzując do siebie Stanisława, i topiąc przyszłość jego może całą, w kilku chwilach występnéj rozkoszy. Teraz Hrabina dopiéro z wyższego stanowiska pojęła życie, ludzi, świat, miłość samą. —
Spytacie się może, dla czego, nie wyrwała się z objęć występnéj miłości, czemu nie poświęciła się dla tego kogo kochała. Pomyślcie, pomyślcie, co to jest wyrwać się ostatniéj miłości, ostatniemu szczęściu, ostatniéj w życiu choć występnéj pociesze. Na to potrzeba chrześciańskiego bohatérstwa, abnegacij, poświęcenia, które tylko daje, życie i wychowanie chrześciańskie, jakiego nie miała Hrabina. Już pojęcie swego położenia, uczucie swojéj sromoty, zgryzota sumienia odzywająca się niekiedy, były w téj kobiécie, postępem wielkim ku cnocie. Nie łatwo było z obojętnéj, zepsutéj, zalotnéj, od razu stać się dobrowolną ofiarą dla drugiéj choć ukochanéj istoty — nie łatwo było wywléc się z staréj swéj natury. A wreszcie sama miłość Stasia, pełna ognia, błagająca litości, oblegająca ją nieustannie, nie stawiłaż zapory, nie utrzymywałaż jéj na téj drodze?
W romansach tylko nagle, bez przygotowania, bez przyczyny, ludzie całe życie występni, stać się mogą nagle wzorem poświęceń i cnoty — my piszem powieść z prawdziwego życia, a nie romans.
Taki był bieg miłości Stasia i Julij — Po częstych odwiedzinach w domu Hrabiów, po stosunkach jakie się zawiązały między młodym przybyszem a niémi, ludzie dochodzili łatwo prawdy, i choć Staś swojém postępowaniem nie tylko nie obwiniał, ale wymawiał i oczyszczał Hrabinę, zaczęto jednak głośno gadać o kochanku pani Julij. Hrabia jeden nie widział nic, czy niechciał nic widziéć; on piérwszy wyciągał rękę ku Stasiowi, zwał go przyjacielem domu, przypuścił go do swéj poufałości, nie wahał się nawet odkryć mu swego położenia finansowego, co było podobno u niego dowodem najwyższego zaufania. Hrabia bowiem chętnie pożyczał u szlachty, u żydów, chętnie nie oddawał i nie dbał o opinią niższych od siebie. Z równemi zawsze sobie był panem — dla tych był regularnym w wypłatach, grał wielkiego pana, zawsze i niczém nie dawał im poznać, swojego prawdziwego położenia. Bezwstydny z szlachtą co mu się upominała o piéniądze; swym braciom panom wypłacał co był winien najregularniéj; to téż w kole pańskiém za potwarze miano głosy przeciw rzetelności Hrabiego świadczące. Stasiowi jednak odkrył się raz z potrzebą piéniędzy i przykrém swém położeniem.
Je suis dans des mauvais draps, rzekł, koniecznie by mi potrzeba dwóch tysięcy dukatów, a niémam z kąd ich dostać.
Staś nic nie odpowiedział, ale w parę tygodni zebrawszy co mógł na prędce, przywiózł Hrabiemu żądaną summę. Hrabia przyjął ją jak od przyjaciela, uściskał Stasia serdecznie, dziękował niewymownie i tegoż wieczora przy Hrabinie opowiedział w głos o przysłudze jaką mu wyświadczył.
Hrabina zbladła, zagryzła usta i nic nie powiedziała. Ale po chwilce, gdy się Hrabia oddalił, przywołała Stasia.
— Zrobiłeś szaleństwo, rzekła mu głosem pełnym wzruszenia — nas nie wyratujesz a siebie zgubisz. Bardzom ci wdzięczna za ten nowy dowód przywiązania, ale wolałabym stokroć, abyś mnie się był o to poradził. Ja bym ci tego niedozwoliła uczynić. C’est une folie heroïque; która się na nic nie zdała.
Staś spuścił głowę, jakby był winien, nie śmiał wyrzec słowa.
— Wiérz mi, dodała po chwilce, ja umiem czuć coś zrobił dla nas, tego by nikt nie uczyniłby na świecie. To maluje ciebie, twoje młode serce, które by się rozdarło dla tych których kocha — Ale jak ja niewarta jestem miłości twójéj, tak on niewart poświęcenia. Stasiu daj mi słowo, że więcéj nie uczynisz tego, ja bym się gniéwała — Ja nie chcę ci być winną nic więcéj nad serce twoje; będę się gniewała na ciebie —; bo to mnie upokarza, to mnie poniża.
— Przyjąć pomoc od przyjaciela? spytał Staś nieśmiało.
— Gdybyś mi nie był niczém więcéj jak krewnym, przyjacielem — ja bym ci podziękowała. Ale ty wiész czém jesteś dla mnie, ty wiész żem ja występna, nie płać mi występku, bo mnie upokarzasz, bo mnie tém zabijesz.
Te ostatnie słowa wymówiła Julja z głębokiém wzruszeniem, Staś był pomięszany i zamilkł.
— To com uczynił, rzekł po chwilce — nie jest i nie może się nazwać przysługą, ani pomocą — jest to drobnostka, któréj liczyć nie można, o któréj mówić nie warto. Daruj mi tę chęć przysłużenia się wam i zapomnij o tém.
Po chwilowéj burzy tak niespodzianéj dla Stasia, nastąpiło wylanie się Hrabinéj, wynurzyła się cała jéj wdzięczność. Ona nie rada była temu co uczynił, ale cieszyła się tém, jako nowym dowodem jego przywiązania, przywiązania, które tak bardzo utracić się lękała. Jéj serce jeśli można, przywiązało się dwakroć jeszcze silniéj do niego; do jéj miłości przyłączyło się cóś wdzięczności, która temu uczuciu nie szkodzi, wzmacnia je owszem i czulszém czyni. Ze strony Stasia, zwiększyło się także przywiązanie, jak się zwiększa względem tych, dla których uczyniliśmy cokolwiek. Kochamy ich podwójnie za to, że nam dozwolili, uczynić dobrze, że dali zręczność do pokazania głębi naszéj duszy. Jeśli dobrodziéjstwo, uczynność, przysługa, wiążą tego komu są wyświadczone, przywiązują także dobroczyńcę.
Jakkolwiek Staś władający tém co miał sam, mógł rozporządzić swojém mieniem bez wiedzy niczyjéj i jakkolwiek potajemnie zebrał i oddał piéniądze Hrabiemu, dowiedział się o tém August i przestraszył tym krokiem.
Dla niego odkrywało to cale inne, niż były w istocie wypadki. Dorozumiał się z tego nie istniejących rzeczy, wytłumaczył sobie najfałszywiéj miłość Hrabinéj, przyjaźń Hrabiego, położenie Stasia. Patrząc na rzecz z najgorszéj strony, wiedząc o przeszłości Julij, ujrzą w tém dowód najwyższego, bezwstydnego zepsucia.
— Oni go uwikłali w swoje sidła, pomyślał, oni go zrujnują, oni nie będą mieli nad nim litości — on zginie — Ta kobiéta opanowała go łatwo i zrobi z młodym co zechce — Zepsuta, zalotna, bezwstydna, nie waha się wysysać z niego nie tylko miłość, życie, ale nawet majątek, rzuci go potém precz, jak łupinę owocu. Potrzeba na to radzić i myśléć zawcześnie, ja mu niedozwolę zginąć tak marnie w moich oczach ofiarą serca, zginąć jak zginęła jego matka —
Za piérwszém widzeniem ze Stasiem, August wezwał go do pomówienia na osobności. Z surowém wejrzeniem, smutną twarzą, spytał go co zrobił z piéniędzmi —
Staś naprzód chciał się zapiérać.
— Stasiu, rzekł August, to napróżno, ja wiém o wszystkiém — mów mi prawdę — Niémam prawa słuchać cię liczby z twoich dochodów, ale mam obowiązek upamiętać cię, przestrzédz — Jesteś na złéj drodze i całe może swoje życie, całą przyszłość kompromitujesz —
— Wujaszku, odparł Staś rumieniąc się — Nie widzę wcale tego, o czém mówisz. Niech tak będzie, przyznaję, pożyczyłem piéniądze Hrabiemu, potrzebował ich, mnie to wielkiéj różnicy nie robi. Lecz kiedy raz o tém wiész, wiédzże i o tém, na co ci przysięgam na imie ukochanéj matki, że ona o tém nie wiedziała, że ona tego nie żądała, że dowiedziawszy się nawet, tak mi to, jak ty wymawiała —
August się uśmiéchnął szydersko.
— Mój Stasiu, wybornie znasz ludzi jak widzę — Alboż to wszystko nie jest tylko doskonale odegraną komedją?
— Na Boga nie mów tego wuju, zawołał Staś, nie mów nic na tego Anioła, ty go znasz tylko jak wszyscy, ty go sądzisz z stanowiska niewiary, pogardy — Nie mów tego — to Anioł! Nie posądzaj jéj — ty jéj nieznasz. —
August się zmarszczył.
— Jesteś chory i niedajesz się uleczyć, dobrze ci z twoją chorobą, niechcesz na nią oczów otworzyć — Przecież to ostatnie, powinno by ci być przestrogą, nawet bez komentarza z mojéj strony.
— Myślisz więc że mnie o tę przysługę, kto kolwiek bądź prosił, że jéj kto wymagał, że mi dano do zrozumienia, abym to uczynił? spytał żywo.
— Tak bym sądził.
— Ale ja to uczyniłem z własnego popędu i woli. Hrabia się nawet opiérał i przyjąć niechciał, a Hrabina dowiedziawszy sie płakała —
— Jeśli tak jest tém gorzéj, odparł August. Do czego cię to wszystko doprowadzi, spytał, co za koniec temu wszystkiemu? kochasz kobiétę starszą znacznie od siebie, która by prawie twoją matką być mogła — Przypuszczam, że ona szczérze cię kocha — Jakaż twoja przyszłość? co daléj? jaki koniec —? powiédz mi sam, na czém to się skończy?
— Wujaszku, odparł Staś, nie pytaj mnie o to, nigdy nie rachuję na jutro, nie układam planów na dal, teraz mniéj niż kiedykolwiek. I lepiéj że, powiédz mi z planami, z nadziejami, z wymarzoną przyszłością? To tylko droga do zawodów —
— Najzupełniéj zwarjował! rzekł August załamując ręce. Więc się wyrzekłeś wszystkiego i skończyłeś życie, na brudnéj, występnéj miłości bez jutra, bez trwałości, bez przyszłości. Skończyłeś więc życie? powtórzył, nic że więcéj nie pragniesz, tylko gnuśniéć tak daléj, bez pracy, zajęcia, bez celu, nie użyteczny nikomu —?
Staś spuścił głowę.
— Trochę wcześniéj, trochę późniéj wujaszku — zawsze się tak kończy. Użytecznym gdybym chciał, nie potrafię być podobno. Nie jestem genjuszem, niémam szczególnych zdolności — Będę szczęśliwy i dosyć.
— Będziesz szczęśliwy? spytał August. Ale na czemże budujesz swoje szczęście? Dziś lub jutro, twoje stosunki z Hrabiną wykryją się, dziś lub jutro przerwać się muszą. Występnych związków taki jest koniec zawsze; żal po nich tylko, zgryzoty i zgorszenie zostaną. Cóż to za szczęście, o które co chwila drżéć musisz i lękać się, z którem kryć się, którego się wstydzić potrzeba —
— A o któreż szczęście nie lękamy się? spytał Staś — obojętnie.
— To okropna! to okropna! zawołał August, tyś ślepy, ty doszedłeś do tego stopnia szału, że cię nic uleczyć nie może, że żadnego nie przyjmujesz lekarstwa. Opamiętaj się Stasiu — to szaleństwo — Będąc młodym, można zbłądzić, można zbłądzić będąc człowiekiem, ale uwikłać się tak w błędzie, aby niewidziéć prawdy, nie znać swojego położenia, nie rozeznawać co złe a co dobre — to szaleństwo!
— Niech to będzie szaleństwo odpowiedział Staś, mnie z niém dobrze, jam w niém szczęśliwy.
August zamilkł, chodził po pokoju i dumał; Staś wziął spokojnie cygaro, zapalił i usiadł w krześle.
— Nie myśl, zaczął znów po chwili dumania August, abym ci się narzucał z radami, abym chciał cie gwałtem, siłą, odciągnąć od tħj nieszczęsnéj namiętności — moje przywiązanie ku tobie, pamięć na twoją matkę, którą tak kochałem, wkładają na mnie obowiązek otworzenia ci oczów. Nie przyjmujesz rad moich, uwag, i przestrogi, rób co chcesz; moje serce czuje, że to się źle zakończy. W każdym razie rachuj na mnie, gdy będziesz potrzebował pomocy, pociechy, serca, wiérz że choć ci się dziś przeciwię, kocham ciebie, nie słowy, ale rzeczą. Daj Boże, aby ci wprędce, ta jedna bezsilna moja miłość, za cały przytułek i pociechę nie została.
Nigdy jeszcze tak wzruszonym Augusta nie widział Staś — głos jego drżał, oczy wilżyły się, ręce trzęsły. Ujrzawszy to, poskoczył i rzucił mu się na szyję.
— Mój drogi wuju, mój kochany wujaszku, przebacz mi, zawołał — Ty wiész choć nie doznałeś może tego, że namiętność jest ślepa, że wyrwać ją z serca czas jeden może. Nic miéj mi za złe uporu! przysięgam ci, ty jéj nie znasz, albo raczéj, nikt jéj nie zna. Ona może inszą była, inszą jest teraz — Ja wiém, ja pojmuję co moja miłość ma występnego, dziwacznego, jak krucha, jak niepewna — ja wszystko wiém, ale ja się od niéj oderwać nie mogę — Pomyśléć nawet rozdzielić się — odjechać, porzucić jéj, niepodobna mi. Ona by umarła — a ja za nią.
August litościwie się uśmiéchnął.
— Poczciwy mój Stasiu, nie sądź z siebie o ludziach, tacy tylko jak ty, te rzadkie istoty zbudowane z miłości saméj i uczucia, umiérają gdy im niestanie kochania. Ale takich mało; to są meteory rzadko przebiegające po nad naszym światem. Gdybyś ty miał odwagę ją opuścić, oderwać się od niéj, ona by nieumarła, a ty byś był szczęśliwy. Ty byś znalazł inną —
— Inną! zakrzyknął Staś — nigdy —! nigdy! Dla mnie z tą miłością wszystko się skończy — Wiérz mi wuju, ja ją szczérze, ja ją całém sercem kocham.
— Temu od razu wierzyłem, odpowiedział wuj — Pojmuję nawet jéj przywiązanie, ale jak chcesz abym szacował kobiétę, co niedoświadczonego, młodego chłopca jak ty, wciąga w miłość bez przyszłości, co mu wydziéra jego nadzieje, jego szczęście, aby się sama napasła. Gdyby cię ona prawdziwie kochała, odepchnęła by cię od siebie, w początku.
— Myślisz wuju, żem sto razy nie słyszał od niéj, co dziś słyszę od ciebie?
— O! i temu wierzę, powiedziała ci to sama, abyś nie powiedział w sobie tego, aby cię uprzedziła, aby się okazała otwartą i odegrała poświęcenie —
— Wuju — nie kończ na Boga — zawołał Staś chwytając go za rękę. To okropna jak ty malujesz ludzi!
— Stasiu, ja ich poznałem — rzekł August westchnąwszy.
— I kochałeś kiedy?
— Myślisz żem zawsze był, jak dziś jestem zimny, obojętny, i zawsze jak żółw w swéj skorupie, siedziałem cały wewnątrz siebie? O! nie, Stasiu — i ja próbowałem życia, i mnie się nie udało życie — nie chcę go więcéj próbować, bo wiém tajemnicę jego u ludzi —
— Biédny wujaszku, tyś ciérpiał także! rzekł Staś, tyś był nieszczęśliwym!
— Kto wié, czy jeszcze nim nie jestem — cicho odpowiedział August — Ale dajmy temu pokój, mówmy o tobie —
— O! nie mówmy o mnie, proszę — zawołał Staś — proszę cię, nie mówmy o mnie — Dosyć tego i nadto — Nie zaglądajmy w przyszłość, nie zgadujmy jéj — Niech nam będzie dosyć dzisiaj, gdyśmy dziś szczęśliwi —
August spójrzał w oczy Stasiowi, założył ręce i z politowaniem poruszył głową —
— Daj ci Boże nie prędkie przebudzenie! —

KONIEC TOMU DRUGIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.