Malczewski (Lange)/Obraz pierwszy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Malczewski |
Pochodzenie | Malczewski i kilka erotyków |
Wydawca | J. Mortkowicz |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
ROK 1811
ANTONI MALCZEWSKI, lat 18, uczeń szkoły krzemienieckiej[1] |
arbuzy na wózek
(nuci)
Zastupyła czorna chmara,
Zastupyła synia,
Buła Polszcza, buła Polszcza —
Taj stała Rosyja!
Ej jasno-wielmożne pany
Ej wy taki syny —
Szczo prodały Polszczu, Łytwu
Taj i Ukrainu!
A jak ty myślisz, Fedko, przyjdą tu Francuzy?
Ja ta wiem?
Toś ty durny. Zbieraj te arbuzy —
A żywo — bo ta jutro w mieście targowisko —
Sprzedasz? — kupię ci buty... A ja mówię, blisko
Już tu cesarskie wojsko... Tak ja tobi każu,
Że niedługo posłyszysz u nas o cesarzu
Napoleonie. Baczysz, jakie wielkie dynie
Urosły... Rzadko widzieć nawet w Ukrainie
Takie kule... bo właśnie są niby granaty —
A to wróżba, że blisko francuskie harmaty.
Ta co myślisz?
Ja ta wiem? — Wy to mądry stary —
To znacie wszystkie wróżby, znacie wszystkie czary.
A widziałeś panycza?
Ale! Pan Antoni
Przyjechał — i już sobie gdzieś po stepie goni —
Już ci siadł na konika — już się gdzieś roztrąca —
A pędzi, jakby zgubił po drodze zająca...
Taki on jakiś dziwny...
Dla ciebie, boś durny —
Ale to chłopiec górny, to i razem chmurny...
...Prodały Polszczu, Łytwu...
Ej, czy zmartwychwstanie?
...Ot, idzie.
Witaj, Hryciu! Zawsze na basztanie.
Zatęskniłem się do was w krzemienieckich szkołach —
Za wszystkie wasze dumki o siwych sokołach —
Za pieśni o Tatarach, kozakach, dziewczynach —
Za powieści o widmach, stepach i ruinach.
Teraz jużem ukończył wszystkie wyższe klasy —
Nadeszły dla mnie wolne odpoczynku czasy —
To mi znów coś powiecie. Jak się wam powodzi?
Sława Bohu! Toż batko pana, mój dobrodziej,
Pamięta o mnie zawsze. At, panycz swobodny
Już od szkół. A mołojec z was to dziś dorodny!
Teraz no konika — ino-by szabelki
I iść, gdzie wojnę toczy Napoleon wielki.
Bo to, mówią, ten cesarz, jak gdzie mieczem skinie,
Zwycięża! My czekamy go na Ukrainie,
Bo i tu pewnie przyjdzie — a wygna Moskala.
Widzę, że się wam serce do wojny zapala.
Za stary ja, paniczu, na te krwawe bitwy,
Ale wiem coś o sprawach i Polszczy, i Litwy.
Bo nieraz-ci od rana myślę do wieczora,
Co niegdyś memu ojcu mówił Wernyhora.
Widziałem go, choć byłem jeszcze pędrak młody,
Hetmany szanowały go i wojewody.
Taki był stary lirnik — mądry dziad, choć ślepy,
Co błądził z końca w koniec przez szerokie stepy —
I śpiewał różne pieśni — a znał to, co będzie —
Więc mówił, że potężny rycerz tu przybędzie
I na tureckim koniu wielkie wojowanie
Rozpocznie, aż się sokół zbudzi na kurhanie,
I wtedy będzie Polszcza... A ten rycerz właśnie
To cesarz Napoleon...
(pół do siebie)
Może to są baśnie,
Lecz urok mają wielki. Senna baśń ludowa
Nieraz ukrywa w sobie jakieś twórcze słowa,
Które później — powoli — na dalekie czasy
Artysta w adamaszki i barwne atłasy
Przybiera... Nieraz we śnie legenda się marzy,
Którą słyszałeś w stepie. Lubię, gdy tak gwarzy
Stary Hryć. Różne rzeczy znają ludzie starzy.
Oj znają smutne dzieje. Jak to ze stolicy
Uszły wielmożne pany, aby w Targowicy
Konfederację zrobić przeciw narodowi,
Katarzynie sprzedali Polskę ci spiskowi —
I odtąd się okropna zaczęła żałoba...
I nie wiesz, kiedy przyjdzie nowa świtu doba...
Kto tam nie był wśród zdrajców? Te wielmożne pany
Sprawiły, że niejeden niby obłąkany
Przystał do nich — i z ruską cesarzową razem
Niszczył swą własną ziemię ogniem i żelazem...
Smutno mówić, lecz ojciec twój,
pan Jan Malczewski...
I czemże on jest dzisiaj?... Generał moskiewski!...
(jakby do siebie)
Ach, zamilcz o tem, Hryciu. To moje przekleństwo,
Co mię od lat już trapi. To moje męczeństwo.
Zda mi się czasem, żem jest tej zbrodni współwinny —
Że mnie ścigają zawsze złowieszcze Erynny —
Nieraz w pomrokach nocy owa straszna zmora
Budzi mię — aż omdlewa moja dusza chora...
Miłuję swego ojca, który dał mi życie,
Lecz ta myśl, jak jaszczurka, zatruwa mię skrycie —
I każdą mi melodję zgrzytaniem przesyca...
Boże, kolebką moją była Targowica —
Ojcze, czy kiedy ze mnie spłynie owa plama? —
O, bodajby ma dusza w nieskończoność sama
Ulecieć mogła z nizin na czyste lazury...
Młodość ma się przegryzła w tej wizji ponurej...
Kocham swojego ojca, lecz mię bierze trwoga,
Że za ten grzech nas wszystkich czeka kara Boga.
Zamilcz...
Ja wiem, to smutno. Mówię o tem mało,
Tak mi się mimowoli słówko to wyrwało.
Pan Jan — ta cóż? — szlachetny pan — bardzo dostojny,
Ojciec dobry...
Wolałbym... Może w ogniu wojny
Oczyszczę ducha... Ponoć nowe jutro świeci
Nad ziemią...
Oto do nas idą drugie dzieci...
Ciż sami. Filipina. Zosia. Konstanty
Ach, jesteś, drogi bracie. Toż ledwieś się zjawił —
Jużeś nam niepokoju niemało tu sprawił.
Szukaliśmy cię wszędzie — a ten już na koniu —
Poleciał gdzieś daleko — po stepowem błoniu
Poharcować! — I znowu zamiast siedzieć z nami,
Bracie, błąkasz się smutny tu pod ruinami —
I na pustkę uchodzisz.
Dawnom nie był w stepie,
Myślę sobie: moc ducha w tych wiatrach pokrzepię —
A więc pobiegłem w przestrzeń. Jak was kocham, wiecie —
Długo będę tu z wami — w naszym małym świecie —
I niejedną powiemy sobie rzecz serdeczną.
A tymczasem... Ach, znam ja twoją duszę sprzeczną,
Co zawsze jakiejś drogi szuka niecodziennej.
Samotność jeno dla mnie jest dar drogocenny.
A toć-żem i Hryciowi winien odwiedziny,
Lubię go, lubię basztan, lubię te ruiny,
O których dziwne baśni ludzie tutaj prawią.
Taż pewnie — tu się w nocy duchy nieraz jawią.
Nie lubisz takich baśni?
Owszem, bardzo lubię —
Ponury jakiś zamek, gdzie po smutnym ślubie
Udręczonej dziewicy z starym wojewodą —
Kochanek tajemniczo ową pannę młodą
Porywa — i unosi gdzieś we świat — daleko —
Hen — za dziesiątą górą, za dziesiątą rzeką!
To piękne — bo ja jestem bardzo romansowa.
Ach, bardzo romansowa. Ale twoja głowa
Jest bardziej rozpalona. Zawsze ci się roją
Jakieś widma — i zawsze ciebie niepokoją
Uczucia, co twe serce pędzą na pustynię.
Widzisz, żeś dobre oko znalazł w Filipinie.
Zgadłam ciebie. Myśl twoja — jak sęp wichrem gnany —
Samotna ulatuje w burzliwe orkany.
Siostro, widzę, niewieściem kierowana czuciem —
Poznałaś, jakiem duch mój tknięty jest zatruciem.
Iście, są we mnie dzikie, ponure żałości.
Których nic nie usunie — i nic nie uprości.
Nie wiem, czyście czytali co z lorda Byrona?
Słyszałam o nim. Bardzom jest zaciekawiona,
Ale nasza Angielka o nim opowiada —
Że to jest syn szatana, potwór i szkarada.
O, jakże są samotne na ziemi genjusze —
Jakże ich nie pojmują pospolite dusze!
Angielka wasza odczuć Byrona nie może,
Natura w nim złożyła wszystkie ognie boże.
To wulkan — co namiętnych lawą żądz wybucha —
I nowe ściele drogi dla ludzkiego ducha.
Czuję w sobie pokrewność z tym ogniem Byrona,
Dusza moja, żałośnie bytem umęczona,
Wyrywa się w bezmiary, ale wyjść nie może.
Niezrozumiałe rzeczy mówisz. O, mój Boże —
Dlaczego twoje serce jest takie ponure?
Czy przywiozłeś do domu niedobrą cenzurę?
Przecież chlubnie skończyłeś tę szkolę w Krzemieńcu —
Mówią, żeś winien budzić cześć w każdym młodzieńcu:
Pokaż swoje świadectwo. Byłeś uczeń chwacki.
Juści. Był pierwszy kowal.
(przeglądając papier, który jej dał Malczewski)
Pan Tadeusz Czacki
Pisze tu, żeś medalem został odznaczony,
Że byłeś w sprawowaniu wzór niedościgniony,
Celujący w naukach — i wśród uczniów koła
Za pierwszego cię liczy krzemieniecka szkoła;
Żeś prócz języków, kunsztów i literatury,
Mocny w matematyce, w badaniu natury
I że nadto słuchałeś nauk politycznych.
I jeszcze wiele rzeczy tutaj widzę ślicznych.
Że więc umysł twój zdolny jest ogarnąć wszystko,
I żeś jest godzien zająć świetne stanowisko —
Że wielce zasługujesz na najwyższe względy,
I władzom cię poleca na wszelkie urzędy.
Ach, pięknyś w tym mundurku, niby malowany.
Toż dumna jestem z ciebie, bracie ukochany —
I tak wielkiego szczęścia chciałabym dla ciebie,
Jakby ci każdy moment miał upływać w niebie!
Szczęśliwy bądź — rozjaśnij to ponure czoło!
Ależ, siostro, przesadzasz. Umiem ja wesoło
Pośmiać się i zabawić — i rozweselona
Będziesz nieraz przeze mnie. Toć lorda Byrona
Zna świat, że choć zbolały, smutny i posępny —
Przecie wszelkiej radości życia jest dostępny.
Nikt się nie bawi lepiej niż on w karnawale,
I jam podobnie wesół...
Ach, to doskonale —
Bo już chciałam Kostusia za wzór ci postawić —
Ten czasu nie marnuje — potrafi się bawić —
Prawda, nauka niezbyt idzie mu do głowy
I promocji nie dostał. — Ale chłopak zdrowy,
Trosk, zda się, nie ma żadnych. Nad rosą czy tęczą
Nie płacze. Melancholje żadne go nie dręczą.
Ha, zobaczycie jednak, kto z nas wyżej stanie.
Ja tam nie lubię szkoły. Wolę polowanie,
Albo gdzie u sąsiada zagrać sobie w karty.
Mnie więcej niźli książki — bawią dobre żarty.
A Antoś — ten świętoszek! Czy myślicie — inny?
Nie wierzcie, że on taki baranek niewinny!
Znam-ci ja romans jego żałosny i rzewny:
Był tam u nas w Krzemieńcu jeden diak cerkiewny,
A miał jak malowanie córeczkę Praksedę.
Ta sadziła narcyzy, bratki i rezedę —
A kto był jej pomocnik? Ach, to pan Antoni...
Jak się skończyła sprawa...
Proszę, zamilcz o niej.
Historja to jest smutna. Przedziwna urodą
Dziewczyna ta szlachetna umarła zbyt młodo,
Ale umarła czysta. Los jej nieszczęśliwy.
Nie rozumiesz tej sprawy. Jesteś niedość tkliwy.
Tyś ją kochał? Ach, czyliś zdołał się odmienić?
Toć oddawna ja z tobą miałam się ożenić!
Dziecko jesteś, Zosieńko. Lecz niech Kostuś powie,
Jak to, choć mu nauki tkwią niebardzo w głowie,
Przewyższyć chce Antosia.
W bardzo prosty sposób:
Będę zawsze poparcia szukał możnych osób.
Do wojska się zapiszę — do przybocznej straży
Cesarza Aleksandra — a co bądź się zdarzy,
Potrafię się niejednym ozdobić orderem —
I będę adjutantem albo kamerherem.
Przestań, nie mogę słuchać, co mówisz, Konstanty!
O, jak mnie wstydem palą ruskie akselbanty.
Nie — nie! Już dosyć o tem — lepiej w dawne wieki
Unieśmy się nad życia mrok — tam — w świat daleki.
Niechaj nam Hryć co powie. Czysta dusza ludu —
Bliższą jest Boga, bliższą prawdy, bliższą cudu!
Słyszałem nieraz, Hryciu, że w tej pustce głuchej —
Jakieś pokutujące błądzą czasem duchy.
Znam ja, paniczu, różne historje — i pewnie
Nieraz, kiedy je pozna, człek zapłacze rzewnie —
A czasem tak mu słodko, kiedy pieśń usłyszy,
Że zda się jakiś anioł krąży w stepu ciszy.
Na tych ruinach huczą sowy i puhacze —
I nieraz potępiona jakaś dusza płacze.
Powiedzcież nam tę powieść, dobry nasz staruchu —
Prawdziważ to historja o tym strasznym duchu? —
A juści, że prawdziwa. Mówię ku uciesze
Paniczów i panienek, ale Hryć nie bresze.
Tu się czasem pokaże widmo Wojewody,
Co strącił swą synowę w fale zimnej wody.
Oj, dawne to są czasy... Dziś to senne mary.
Lecz wówczas tu hulały wilki i Tatary...
A szlachta różnobarwne nosiła kontusze.
I nieraz-ci w tatarskich tańców zawierusze
Po pas broczyła we krwi. Tu, gdzie dziś ruina,
Stał niegdyś piękny zamek.
po chwili ciemności, na miejscu ruin krajobraz z widokiem
zamku. Później zamek staje się ramą, w której kolejno
ukazują się żywe obrazy, odpowiadające treści legendy[2])
na teorbanie)
Książęca rodzina
Mieszkała w nim oddawna. Baszty miał wysokie —
I harmaty na wałach — i fosy głębokie.
A w salach złoto, srebro, jedwab, adamaszki —
Muzyka grzmi dokoła, a na stolach flaszki
Wybornych win i miodów — i świece żarzące —
Że w nocy najciemniejszej, zda się, błyszczy słońce.
Za tych czasów na zamku siedział Wojewoda —
Pan dumny i surowy. Żadna mu nagroda
Za czyny nie zdawała się być dostateczną —
A miał on swoją dumkę ukrytą — wszeteczną,
Bo poszedł na złą drogę. Był on w Carogrodzie
Posłem polskim u Turka. I cóż Wojewodzie
Tam na dworze sułtańskim naraz w głowie świta?
Aby królem wybrała go Rzeczpospolita.
I wszystko już tak przezeń szło przysposobione,
Jakby wkrótce już nosić miał polską koronę —
I syna chciał z księżniczką zamorską ożenić.
Ale niezawsze młodzież potrafi ocenić
Takie pragnienie ojców. Syn — Wacław z imienia —
Bohater — pełny męstwa — ognia — poświęcenia —
Wychowany od dziecka w krwawych wojen dymie —
Na Tatarach i Turkach zdobył sławne imię.
Towarzysz jego bojów i mistrz — niby świecznik —
Był to w stepowych walkach posiwiały Miecznik.
Zawsze razem z Wacławem chodził na Tatary,
A w takiej spółce przyjaźń urasta bez miary —
I więcej jeszcze przyjaźń w człowieku urasta,
Gdy się czasu pokoju ukaże niewiasta.
Nastał pokój. Pan Miecznik więc wojewodzica
Zatrzymał w swoim domu. Była tam dziewica.
Panna prześliczna, Marja, miecznikowa córka,
Mocniejszym zaś arkanem, niźli więzy Turka,
Spętała panna serce wzruszone Wacława,
Iż ten jeno widokiem Marji się napawa.
Jeno łzy roni, słabnie — jak to zakochani —
Nieprzytomny — już żyje jeno dla niej, dla niej —
I w słodkiem udręczeniu padnie na kolano
Przed Miecznikiem — i prosi o rękę — o wiano.
Ale Miecznik się wielce prośby onej trwoży —
Bo chociaż w tej miłości widzi palec Boży —
Choć i panna miłuje pięknego młodzieńca:
Lecz jeśli Wojewoda ślubów nie uświęca.
To wyjdą z tego pewnie jakieś wielkie kwasy.
Takie to były sprawy w one dawne czasy.
Bo widział stary Miecznik, jak wysoko sięga
Pragnienie Wojewody — i że ta przysięga,
Która Marję z Wacławem aż do śmierci wiąże —
Wojewodzie niemiłą wyda się. Ach, książę
To mało dlań. Syn jego musi być królewic
I na królewskich dworach wybrać jedną z dziewic.
A tu mu się gotuje straszna niespodzianka:
Nie królewna, nie księżna, lecz prosta szlachcianka
Ma być jego synową. Ale Wacław błaga,
Ale Marja omdlewa. Więc słabnie odwaga
Miecznika — i choć uczuć onych nie pochwala —
Ostatecznie na śluby tych dzieci pozwala.
O, jaka piękna powieść. Mówcie nam, Hryhory,
Jakże się zakończyły te tkliwe amory,
Czy szczęśliwą z Wacławem była panna młoda?
Czy ustąpił nakoniec dumny Wojewoda?
Starzec nieubłagany był i niewzruszony.
Nie chciał uznać za córkę syna swego żony.
I nigdy jej nie przyjął do swojego domu —
I o ślubie niemiłym nie mówił nikomu.
I tak Wacław, miłości upojony czarem,
Pod gniewu ojcowskiego zginał się ciężarem,
I choć słodko mu było u swej Marji łona —
Dusza jego żałością była przepełniona.
I cóż dalej, cóż dalej?
Wkońcu myśl zdradziecka
Powstała w Wojewodzie. Dla fortuny dziecka
(Niby Wacława) — stroić zaczął mataczyny.
Aż-ci raz — przez szerokie stepy Ukrainy
Do starego Miecznika przysyła kozaka
Z listem — a w onym liście rzecz spisana taka.
Wojewoda w cukrowych pisze mu wyrazach.
Że zapomniał o wszystkich krzywdach i urazach,
Że synowi przebacza — że kocha synowę —
I chce jeno, by Wacław przez swe czyny nowe
Jeszcze bardziej na miłość żony swej zasłużył.
A że to właśnie Tatar znowu sioła kurzył,
Niech pójdzie na Tatara — i niech nowa sława
Będzie pieczęcią zgody ojca i Wacława.
A młodzian niezadługo w domu żony stanie,
By jej na pożegnanie dać pocałowanie.
Miecznik rad, bo do zgody wzywa Wojewoda.
A jaka rzecz na świecie jest milszą niż zgoda?
Miecznik rad, lecz wbrew woli jakoś podejrzewa,
Że nieszczera to sprawa. Ale panna śpiewa
Z radości — i Wacława niecierpliwie czeka.
Kiedyż się zjawi?
Droga daleka, daleka...
Aż przybył... O jak czule serca kochające
Witały się ze sobą. A promienne słońce
Świeciło im od wschodu. Wojewodzic młody.
Oczarowany wdziękiem żoninej urody,
Odjeżdżał i odjechać, zda się, nie był w stanie.
Ale naraz zabrzmiało trąb wojennych granie.
Pan Miecznik do szeregu swego zięcia wzywa.
Miecznik z Wacławem nadjeżdża)
Żegnaj, żegnaj Wacława, Marjo nieszczęśliwa!
O jak straszne bywają w tem życiu godziny.
Ruszyło więc rycerstwo w stepy Ukrainy.
Marja została sama — tęskniąc za Miecznikiem —
I mężem. Aż tu jadą maszkary kulikiem —
Rzekomo dla zabawy, w istocie dla zdrady.
Porwali młodą żonę, niby dla szlichtady.
A potem ją z rozkazu pana Wojewody
Rzucili w zimne głębie fal styczniowej wody.
go wyciągnęli — i odnoszą do domu)
A chłopi wydobyli utopione zwłoki
I zanieśli do domu — bezlitosne mroki
Śmierci ją ogarnęły — i w pustej komnacie
Na łożu ją pomieszczą...
O, mój miły bracie,
Jaka zdrada okropna, jaki sen piekielny!
Najdrapieżniejszym zwierzem jest człowiek śmiertelny.
Straszliwa to jest powieść. Urągliwe fatum
Sprawia, że świat ulega takim groźnym katom.
Jak zaś rozpaczał Wacław — i Miecznik tej zdrady,
Każdy to sam zrozumie. Młody rycerz — blady
Jak śmierć — zgrozą przejęty — prawie obłąkany —
Od ojca precz uchodzi — błądzi przez kurhany —
Po stepie nieraz nocą konno — pół szalony
Pędzi — a ciągle widzi trupa swojej żony.
Ach, dusza jego odtąd stała się jak dzika.
Cóż zaś dopiero mówić o smutku Miecznika?
Miecznik)
Gdzie tam szukać mu zemsty nad tym Wojewodą? —
Jeno wciąż opłakiwał swoją córkę młodą —
Gorycz łez przepaliła mu pierś i powieki,
Aż wkońcu się nie zbudził — już spał — spał na wieki.
I pusto — smutno — tęskno w bujnej Ukrainie —
I pusto — smutno — tęskno, jak gdy szczęście minie...
Wielce mnie rozczuliła, Hryciu, powieść wasza —
Ach, o pióro Byrona sama się doprasza.
O, gdybym jego ogień miał, jego potęgę,
Jakże piękną o Marji napisałbym księgę!
się na niej chmurne niebo, a dokoła gromy i błyskawice —
słychać wycie wichru)
Ale cóż to jest? Niebo nagle się zachmurza —
Wicher zawył — pioruny grzmią — ryknęła burza...
Ucichło znowu, jutrznia zabłysła promienna —
Na Boga, co za widmo! Czy to zjawa senna?
To cesarz Napoleon... (słychać coraz bliższy tętent koni)
Słychać tętent koni!
znów ruiny zamku)
napoleońskiego, oraz dwaj jego towarzysze)
Witajcie, mili bracia! Witaj nam, Antoni,
Słuchaj, jako wysłańcy przyjeżdżamy do cię:
Legjon powstaje nowy — i młodzieńców krocie
Łączą się z nami. Armja wolności się tworzy.
Hasłem nam wyzwolenie, wodzem jest duch boży —
I nic nas nie zatrzyma, nic nas nie zatrwoży.
Idziem niepokonani ku odrodzin zorzy —
Zalśniły nam w błękitach wielkie, błyskawice,
I idziem, aby złamać wszystkie Targowice!
Przyzywa nas ojczyzna nasza umęczona,
Przyzywa nas potężny głos Napoleona.
Duch zwycięstwa kołysze jego sztandarami,
Bóg jest z Napoleonem, Napoleon z nami.
Ktokolwiek więc z was pragnie wolności i sławy —
Ten niechaj naszym śladem śpieszy do Warszawy.
Tam się formuje legjon — cesarz tam przyzywa —
Szczęśliwa ta godzina, ziemia ta szczęśliwa,
Na którą jego orle oko się wytęża,
By dać jej moc ogromną, moc, która zwycięża.
Wzywam ciebie, Antoni, stań w naszych brygadach,
Bo oto już zadrżała Moskwa w swych posadach.
Na Rosję idzie cesarz. Gdy zakwitnie wiosna,
Po całej ziemi polskiej zagrzmi wieść radosna,
Że Napoleon rusza na bój z Moskalami.
Pójdź z nami na tę świętą wojnę!
Idę z wami.