Malczewski i kilka erotyków/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Antoni Lange
Tytuł Malczewski i kilka erotyków
Wydawca J. Mortkowicz
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

ANTONI LANGE


MALCZEWSKI
I
KILKA EROTYKÓW







WYDAWNICTWOJ. MORTKOWICZA




Wydanie pośmiertne z zasiłku Departamentu Sztuki M. W. R. i O. P.
Odbito tysiąc sto egzemplarzy numerowanych
Nr.
157


Przygotował do druku i opatrzył przypisami
ALFRED TOM



Drukarnia Naukowa T-wa Wydawniczego w Warszawie
Rynek Starego Miasta Nr. 11





Książka niniejsza jest uzupełnieniem wydanej poprzednio p. t. «Gdziekolwiek jesteś...» i obejmuje — jako część trzecia «Ostatniego zbioru poezyj» Antoniego Langego — przedewszystkiem utwór dramatyczny, który Autor (jak widać z Jego przedmowy) przeznaczył do opublikowania obok «Rozmyślań» i «Wierszy różnych», nadto zaś — garstkę poezyj miłosnych, pisanych w różnych czasach, lecz nie ogłoszonych drukiem; odszukano je dopiero wśród rękopisów, pozostałych po Zmarłym. — Tekst «Malczewskiego» (wobec braku autografu) ma za podstawę zachowany odpis maszynowy, zawierający własnoręczne większe zmiany oraz poprawki i uwagi Autora. Wszystkie teksty «Erotyków» opierają się na autografach. Dodane nagłówki zostały ujęte w nawiasy prostokątne. — Pisownię oraz interpunkcję opracowano podobnie, jak w częściach pierwszej i drugiej.




SPIS RZECZY

Str.
MALCZEWSKI 1—101
Obraz pierwszy 3
Obraz drugi 27
Obraz trzeci 67
Epilog[1] 99
KILKA EROTYKÓW 105—120
Fragment 105
Mogiła 107
[Triumfalnie podłość się uśmiecha] 110
[Starożytnym Gallów obyczajem] 112
[Bywają czasem słowa] 115
[Pamiętasz tę noc cichą] 116
Rien que pour vous 118—120
I.  [Oto idą rocznice] 118
II.  [Tę książkę mi podając] 119
III.  [Zaledwiem to pomyślał] 120
przypisy 121




 MALCZEWSKI
POEMAT DRAMATYCZNY





OBRAZ PIERWSZY
ROK
1811



ANTONI MALCZEWSKI, lat 18, uczeń szkoły krzemienieckiej[2]
KONSTANTY, lat 15, jego brat, uczeń szkoły krzemienieckiej
FILIPINA, lat 20, jego siostra
ZOSIA, lat 14, ich krewna
HRYĆ, stary wieśniak, stróż na basztanie
FEDKO, jego parobek
JERZY ZAŁUSKI, młody legjonista napoleoński
DWAJ JEGO TOWARZYSZE.

Rzecz dzieje się na Ukrainie. Scena wyobraża basztan; wielkie dojrzale arbuzy leżą dookoła. — Woddali na małem wzniesieniu ruiny zamku.

SCENA I
Stary Hryć z Fedkiem chodzą po basztanie i zbierają
arbuzy na wózek

HRYĆ
(nuci)

Zastupyła czorna chmara,
Zastupyła synia,
Buła Polszcza, buła Polszcza —
Taj stała Rosyja!
Ej jasno-wielmożne pany
Ej wy taki syny —
Szczo prodały Polszczu, Łytwu
Taj i Ukrainu!

(mówi do Fedka)

A jak ty myślisz, Fedko, przyjdą tu Francuzy?


FEDKO

Ja ta wiem?


HRYĆ

Toś ty durny. Zbieraj te arbuzy —
A żywo — bo ta jutro w mieście targowisko —
Sprzedasz? — kupię ci buty... A ja mówię, blisko

Już tu cesarskie wojsko... Tak ja tobi każu,
Że niedługo posłyszysz u nas o cesarzu
Napoleonie. Baczysz, jakie wielkie dynie
Urosły... Rzadko widzieć nawet w Ukrainie
Takie kule... bo właśnie są niby granaty —
A to wróżba, że blisko francuskie harmaty.
Ta co myślisz?


FEDKO

Ja ta wiem? — Wy to mądry stary —
To znacie wszystkie wróżby, znacie wszystkie czary.


HRYĆ

A widziałeś panycza?


FEDKO

Ale! Pan Antoni
Przyjechał — i już sobie gdzieś po stepie goni —
Już ci siadł na konika — już się gdzieś roztrąca —
A pędzi, jakby zgubił po drodze zająca...
Taki on jakiś dziwny...


HRYĆ

Dla ciebie, boś durny —
Ale to chłopiec górny, to i razem chmurny...
...Prodały Polszczu, Łytwu...
Ej, czy zmartwychwstanie?
...Ot, idzie.




SCENA II
Ciż sami. Antoni Malczewski

MALCZEWSKI

Witaj, Hryciu! Zawsze na basztanie.
Zatęskniłem się do was w krzemienieckich szkołach —
Za wszystkie wasze dumki o siwych sokołach —
Za pieśni o Tatarach, kozakach, dziewczynach —
Za powieści o widmach, stepach i ruinach.
Teraz jużem ukończył wszystkie wyższe klasy —
Nadeszły dla mnie wolne odpoczynku czasy —
To mi znów coś powiecie. Jak się wam powodzi?


HRYĆ

Sława Bohu! Toż batko pana, mój dobrodziej,
Pamięta o mnie zawsze. At, panycz swobodny
Już od szkół. A mołojec z was to dziś dorodny!
Teraz no konika — ino-by szabelki
I iść, gdzie wojnę toczy Napoleon wielki.
Bo to, mówią, ten cesarz, jak gdzie mieczem skinie,
Zwycięża! My czekamy go na Ukrainie,
Bo i tu pewnie przyjdzie — a wygna Moskala.


MALCZEWSKI

Widzę, że się wam serce do wojny zapala.


HRYĆ

Za stary ja, paniczu, na te krwawe bitwy,
Ale wiem coś o sprawach i Polszczy, i Litwy.

Bo nieraz-ci od rana myślę do wieczora,
Co niegdyś memu ojcu mówił Wernyhora.
Widziałem go, choć byłem jeszcze pędrak młody,
Hetmany szanowały go i wojewody.
Taki był stary lirnik — mądry dziad, choć ślepy,
Co błądził z końca w koniec przez szerokie stepy —
I śpiewał różne pieśni — a znał to, co będzie —
Więc mówił, że potężny rycerz tu przybędzie
I na tureckim koniu wielkie wojowanie
Rozpocznie, aż się sokół zbudzi na kurhanie,
I wtedy będzie Polszcza... A ten rycerz właśnie
To cesarz Napoleon...


MALCZEWSKI
(pół do siebie)

Może to są baśnie,
Lecz urok mają wielki. Senna baśń ludowa
Nieraz ukrywa w sobie jakieś twórcze słowa,
Które później — powoli — na dalekie czasy
Artysta w adamaszki i barwne atłasy
Przybiera... Nieraz we śnie legenda się marzy,
Którą słyszałeś w stepie. Lubię, gdy tak gwarzy
Stary Hryć. Różne rzeczy znają ludzie starzy.


HRYĆ

Oj znają smutne dzieje. Jak to ze stolicy
Uszły wielmożne pany, aby w Targowicy
Konfederację zrobić przeciw narodowi,
Katarzynie sprzedali Polskę ci spiskowi —

I odtąd się okropna zaczęła żałoba...
I nie wiesz, kiedy przyjdzie nowa świtu doba...
Kto tam nie był wśród zdrajców? Te wielmożne pany
Sprawiły, że niejeden niby obłąkany
Przystał do nich — i z ruską cesarzową razem
Niszczył swą własną ziemię ogniem i żelazem...
Smutno mówić, lecz ojciec twój,
pan Jan Malczewski...
I czemże on jest dzisiaj?... Generał moskiewski!...


MALCZEWSKI
(jakby do siebie)

Ach, zamilcz o tem, Hryciu. To moje przekleństwo,
Co mię od lat już trapi. To moje męczeństwo.
Zda mi się czasem, żem jest tej zbrodni współwinny —
Że mnie ścigają zawsze złowieszcze Erynny —
Nieraz w pomrokach nocy owa straszna zmora
Budzi mię — aż omdlewa moja dusza chora...
Miłuję swego ojca, który dał mi życie,
Lecz ta myśl, jak jaszczurka, zatruwa mię skrycie —
I każdą mi melodję zgrzytaniem przesyca...
Boże, kolebką moją była Targowica —
Ojcze, czy kiedy ze mnie spłynie owa plama? —
O, bodajby ma dusza w nieskończoność sama
Ulecieć mogła z nizin na czyste lazury...
Młodość ma się przegryzła w tej wizji ponurej...
Kocham swojego ojca, lecz mię bierze trwoga,
Że za ten grzech nas wszystkich czeka kara Boga.
Zamilcz...


HRYĆ

Ja wiem, to smutno. Mówię o tem mało,
Tak mi się mimowoli słówko to wyrwało.
Pan Jan — ta cóż? — szlachetny pan — bardzo dostojny,
Ojciec dobry...


MALCZEWSKI

Wolałbym... Może w ogniu wojny
Oczyszczę ducha... Ponoć nowe jutro świeci
Nad ziemią...


HRYĆ

Oto do nas idą drugie dzieci...




SCENA III
Ciż sami. Filipina. Zosia. Konstanty

FILIPINA

Ach, jesteś, drogi bracie. Toż ledwieś się zjawił —
Jużeś nam niepokoju niemało tu sprawił.
Szukaliśmy cię wszędzie — a ten już na koniu —
Poleciał gdzieś daleko — po stepowem błoniu
Poharcować! — I znowu zamiast siedzieć z nami,
Bracie, błąkasz się smutny tu pod ruinami —
I na pustkę uchodzisz.


MALCZEWSKI

Dawnom nie był w stepie,
Myślę sobie: moc ducha w tych wiatrach pokrzepię —
A więc pobiegłem w przestrzeń. Jak was kocham, wiecie —

Długo będę tu z wami — w naszym małym świecie —
I niejedną powiemy sobie rzecz serdeczną.


FILIPINA

A tymczasem... Ach, znam ja twoją duszę sprzeczną,
Co zawsze jakiejś drogi szuka niecodziennej.


MALCZEWSKI

Samotność jeno dla mnie jest dar drogocenny.
A toć-żem i Hryciowi winien odwiedziny,
Lubię go, lubię basztan, lubię te ruiny,
O których dziwne baśni ludzie tutaj prawią.


HRYĆ

Taż pewnie — tu się w nocy duchy nieraz jawią.


MALCZEWSKI

Nie lubisz takich baśni?


FILIPINA

Owszem, bardzo lubię —
Ponury jakiś zamek, gdzie po smutnym ślubie
Udręczonej dziewicy z starym wojewodą —
Kochanek tajemniczo ową pannę młodą
Porywa — i unosi gdzieś we świat — daleko —
Hen — za dziesiątą górą, za dziesiątą rzeką!
To piękne — bo ja jestem bardzo romansowa.
Ach, bardzo romansowa. Ale twoja głowa
Jest bardziej rozpalona. Zawsze ci się roją
Jakieś widma — i zawsze ciebie niepokoją
Uczucia, co twe serce pędzą na pustynię.
Widzisz, żeś dobre oko znalazł w Filipinie.

Zgadłam ciebie. Myśl twoja — jak sęp wichrem gnany —
Samotna ulatuje w burzliwe orkany.


MALCZEWSKI

Siostro, widzę, niewieściem kierowana czuciem —
Poznałaś, jakiem duch mój tknięty jest zatruciem.
Iście, są we mnie dzikie, ponure żałości.
Których nic nie usunie — i nic nie uprości.
Nie wiem, czyście czytali co z lorda Byrona?


FILIPINA

Słyszałam o nim. Bardzom jest zaciekawiona,
Ale nasza Angielka o nim opowiada —
Że to jest syn szatana, potwór i szkarada.


MALCZEWSKI

O, jakże są samotne na ziemi genjusze —
Jakże ich nie pojmują pospolite dusze!
Angielka wasza odczuć Byrona nie może,
Natura w nim złożyła wszystkie ognie boże.
To wulkan — co namiętnych lawą żądz wybucha —
I nowe ściele drogi dla ludzkiego ducha.
Czuję w sobie pokrewność z tym ogniem Byrona,
Dusza moja, żałośnie bytem umęczona,
Wyrywa się w bezmiary, ale wyjść nie może.


ZOSIA

Niezrozumiałe rzeczy mówisz. O, mój Boże —
Dlaczego twoje serce jest takie ponure?
Czy przywiozłeś do domu niedobrą cenzurę?

Przecież chlubnie skończyłeś tę szkolę w Krzemieńcu —
Mówią, żeś winien budzić cześć w każdym młodzieńcu:
Pokaż swoje świadectwo. Byłeś uczeń chwacki.


KONSTANTY

Juści. Był pierwszy kowal.


ZOSIA
(przeglądając papier, który jej dał Malczewski)

Pan Tadeusz Czacki
Pisze tu, żeś medalem został odznaczony,
Że byłeś w sprawowaniu wzór niedościgniony,
Celujący w naukach — i wśród uczniów koła
Za pierwszego cię liczy krzemieniecka szkoła;
Żeś prócz języków, kunsztów i literatury,
Mocny w matematyce, w badaniu natury
I że nadto słuchałeś nauk politycznych.
I jeszcze wiele rzeczy tutaj widzę ślicznych.
Że więc umysł twój zdolny jest ogarnąć wszystko,
I żeś jest godzien zająć świetne stanowisko —
Że wielce zasługujesz na najwyższe względy,
I władzom cię poleca na wszelkie urzędy.


FILIPINA

Ach, pięknyś w tym mundurku, niby malowany.
Toż dumna jestem z ciebie, bracie ukochany —
I tak wielkiego szczęścia chciałabym dla ciebie,
Jakby ci każdy moment miał upływać w niebie!
Szczęśliwy bądź — rozjaśnij to ponure czoło!


MALCZEWSKI

Ależ, siostro, przesadzasz. Umiem ja wesoło
Pośmiać się i zabawić — i rozweselona
Będziesz nieraz przeze mnie. Toć lorda Byrona
Zna świat, że choć zbolały, smutny i posępny —
Przecie wszelkiej radości życia jest dostępny.
Nikt się nie bawi lepiej niż on w karnawale,
I jam podobnie wesół...


FILIPINA

Ach, to doskonale —
Bo już chciałam Kostusia za wzór ci postawić —
Ten czasu nie marnuje — potrafi się bawić —
Prawda, nauka niezbyt idzie mu do głowy
I promocji nie dostał. — Ale chłopak zdrowy,
Trosk, zda się, nie ma żadnych. Nad rosą czy tęczą
Nie płacze. Melancholje żadne go nie dręczą.


KONSTANTY

Ha, zobaczycie jednak, kto z nas wyżej stanie.
Ja tam nie lubię szkoły. Wolę polowanie,
Albo gdzie u sąsiada zagrać sobie w karty.
Mnie więcej niźli książki — bawią dobre żarty.
A Antoś — ten świętoszek! Czy myślicie — inny?
Nie wierzcie, że on taki baranek niewinny!
Znam-ci ja romans jego żałosny i rzewny:
Był tam u nas w Krzemieńcu jeden diak cerkiewny,
A miał jak malowanie córeczkę Praksedę.
Ta sadziła narcyzy, bratki i rezedę —
A kto był jej pomocnik? Ach, to pan Antoni...
Jak się skończyła sprawa...


MALCZEWSKI

Proszę, zamilcz o niej.
Historja to jest smutna. Przedziwna urodą
Dziewczyna ta szlachetna umarła zbyt młodo,
Ale umarła czysta. Los jej nieszczęśliwy.
Nie rozumiesz tej sprawy. Jesteś niedość tkliwy.


ZOSIA

Tyś ją kochał? Ach, czyliś zdołał się odmienić?
Toć oddawna ja z tobą miałam się ożenić!


FILIPINA

Dziecko jesteś, Zosieńko. Lecz niech Kostuś powie,
Jak to, choć mu nauki tkwią niebardzo w głowie,
Przewyższyć chce Antosia.


KONSTANTY

W bardzo prosty sposób:
Będę zawsze poparcia szukał możnych osób.
Do wojska się zapiszę — do przybocznej straży
Cesarza Aleksandra — a co bądź się zdarzy,
Potrafię się niejednym ozdobić orderem —
I będę adjutantem albo kamerherem.


MALCZEWSKI

Przestań, nie mogę słuchać, co mówisz, Konstanty!
O, jak mnie wstydem palą ruskie akselbanty.
Nie — nie! Już dosyć o tem — lepiej w dawne wieki
Unieśmy się nad życia mrok — tam — w świat daleki.
Niechaj nam Hryć co powie. Czysta dusza ludu —
Bliższą jest Boga, bliższą prawdy, bliższą cudu!

Słyszałem nieraz, Hryciu, że w tej pustce głuchej —
Jakieś pokutujące błądzą czasem duchy.


HRYĆ

Znam ja, paniczu, różne historje — i pewnie
Nieraz, kiedy je pozna, człek zapłacze rzewnie —
A czasem tak mu słodko, kiedy pieśń usłyszy,
Że zda się jakiś anioł krąży w stepu ciszy.
Na tych ruinach huczą sowy i puhacze —
I nieraz potępiona jakaś dusza płacze.


FILIPINA

Powiedzcież nam tę powieść, dobry nasz staruchu —


ZOSIA

Prawdziważ to historja o tym strasznym duchu? —


HRYĆ

A juści, że prawdziwa. Mówię ku uciesze
Paniczów i panienek, ale Hryć nie bresze.

(wskazuje na ruiny)

Tu się czasem pokaże widmo Wojewody,
Co strącił swą synowę w fale zimnej wody.
Oj, dawne to są czasy... Dziś to senne mary.
Lecz wówczas tu hulały wilki i Tatary...
A szlachta różnobarwne nosiła kontusze.
I nieraz-ci w tatarskich tańców zawierusze
Po pas broczyła we krwi. Tu, gdzie dziś ruina,
Stał niegdyś piękny zamek.

(W czasie gdy Hryć tę opowieść zaczyna, zjawia się,
po chwili ciemności, na miejscu ruin krajobraz z widokiem

zamku. Później zamek staje się ramą, w której kolejno
ukazują się żywe obrazy, odpowiadające treści legendy[3])

(Hryć, opowiadając, od czasu do czasu przygrywa
na teorbanie)

Książęca rodzina
Mieszkała w nim oddawna. Baszty miał wysokie —
I harmaty na wałach — i fosy głębokie.
A w salach złoto, srebro, jedwab, adamaszki —
Muzyka grzmi dokoła, a na stolach flaszki
Wybornych win i miodów — i świece żarzące —
Że w nocy najciemniejszej, zda się, błyszczy słońce.


(Obraz II-gi: Wojewoda)

Za tych czasów na zamku siedział Wojewoda —
Pan dumny i surowy. Żadna mu nagroda
Za czyny nie zdawała się być dostateczną —
A miał on swoją dumkę ukrytą — wszeteczną,
Bo poszedł na złą drogę. Był on w Carogrodzie
Posłem polskim u Turka. I cóż Wojewodzie
Tam na dworze sułtańskim naraz w głowie świta?
Aby królem wybrała go Rzeczpospolita.
I wszystko już tak przezeń szło przysposobione,
Jakby wkrótce już nosić miał polską koronę —
I syna chciał z księżniczką zamorską ożenić.


(Obraz III: Wacław)

Ale niezawsze młodzież potrafi ocenić
Takie pragnienie ojców. Syn — Wacław z imienia —
Bohater — pełny męstwa — ognia — poświęcenia —

Wychowany od dziecka w krwawych wojen dymie —
Na Tatarach i Turkach zdobył sławne imię.
Towarzysz jego bojów i mistrz — niby świecznik —
Był to w stepowych walkach posiwiały Miecznik.


(Obraz IV: Miecznik)

Zawsze razem z Wacławem chodził na Tatary,
A w takiej spółce przyjaźń urasta bez miary —
I więcej jeszcze przyjaźń w człowieku urasta,
Gdy się czasu pokoju ukaże niewiasta.
Nastał pokój. Pan Miecznik więc wojewodzica
Zatrzymał w swoim domu. Była tam dziewica.


(Obraz V: Marja)

Panna prześliczna, Marja, miecznikowa córka,
Mocniejszym zaś arkanem, niźli więzy Turka,
Spętała panna serce wzruszone Wacława,
Iż ten jeno widokiem Marji się napawa.


(Obraz VI: Wacław i Marja)

Jeno łzy roni, słabnie — jak to zakochani —
Nieprzytomny — już żyje jeno dla niej, dla niej —
I w słodkiem udręczeniu padnie na kolano
Przed Miecznikiem — i prosi o rękę — o wiano.
Ale Miecznik się wielce prośby onej trwoży —
Bo chociaż w tej miłości widzi palec Boży —
Choć i panna miłuje pięknego młodzieńca:
Lecz jeśli Wojewoda ślubów nie uświęca.
To wyjdą z tego pewnie jakieś wielkie kwasy.
Takie to były sprawy w one dawne czasy.

Bo widział stary Miecznik, jak wysoko sięga
Pragnienie Wojewody — i że ta przysięga,
Która Marję z Wacławem aż do śmierci wiąże —
Wojewodzie niemiłą wyda się. Ach, książę
To mało dlań. Syn jego musi być królewic
I na królewskich dworach wybrać jedną z dziewic.
A tu mu się gotuje straszna niespodzianka:
Nie królewna, nie księżna, lecz prosta szlachcianka
Ma być jego synową. Ale Wacław błaga,
Ale Marja omdlewa. Więc słabnie odwaga
Miecznika — i choć uczuć onych nie pochwala —
Ostatecznie na śluby tych dzieci pozwala.


(Obraz VII: Ślub)
FILIPINA

O, jaka piękna powieść. Mówcie nam, Hryhory,
Jakże się zakończyły te tkliwe amory,
Czy szczęśliwą z Wacławem była panna młoda?
Czy ustąpił nakoniec dumny Wojewoda?


(Obraz VIII: Wojewoda)
HRYĆ

Starzec nieubłagany był i niewzruszony.
Nie chciał uznać za córkę syna swego żony.
I nigdy jej nie przyjął do swojego domu —
I o ślubie niemiłym nie mówił nikomu.
I tak Wacław, miłości upojony czarem,
Pod gniewu ojcowskiego zginał się ciężarem,
I choć słodko mu było u swej Marji łona —
Dusza jego żałością była przepełniona.


FILIPINA

I cóż dalej, cóż dalej?


HRYĆ

Wkońcu myśl zdradziecka
Powstała w Wojewodzie. Dla fortuny dziecka
(Niby Wacława) — stroić zaczął mataczyny.
Aż-ci raz — przez szerokie stepy Ukrainy


(Obraz IX: Kozak)

Do starego Miecznika przysyła kozaka
Z listem — a w onym liście rzecz spisana taka.


(Obraz X: Kozak wręcza list Miecznikowi)

Wojewoda w cukrowych pisze mu wyrazach.
Że zapomniał o wszystkich krzywdach i urazach,
Że synowi przebacza — że kocha synowę —
I chce jeno, by Wacław przez swe czyny nowe
Jeszcze bardziej na miłość żony swej zasłużył.
A że to właśnie Tatar znowu sioła kurzył,
Niech pójdzie na Tatara — i niech nowa sława
Będzie pieczęcią zgody ojca i Wacława.
A młodzian niezadługo w domu żony stanie,
By jej na pożegnanie dać pocałowanie.


(Obraz Xl: Miecznik przywołuje Marję)

Miecznik rad, bo do zgody wzywa Wojewoda.
A jaka rzecz na świecie jest milszą niż zgoda?
Miecznik rad, lecz wbrew woli jakoś podejrzewa,
Że nieszczera to sprawa. Ale panna śpiewa
Z radości — i Wacława niecierpliwie czeka.
Kiedyż się zjawi?


(Obraz XII: Wacław jedzie)

Droga daleka, daleka...
Aż przybył... O jak czule serca kochające
Witały się ze sobą. A promienne słońce


(Obraz XIII: Powitanie)

Świeciło im od wschodu. Wojewodzic młody.
Oczarowany wdziękiem żoninej urody,
Odjeżdżał i odjechać, zda się, nie był w stanie.
Ale naraz zabrzmiało trąb wojennych granie.


(Słychać odgłosy trąb)

Pan Miecznik do szeregu swego zięcia wzywa.


(Obraz XIV: Rycerstwo zgromadzone na polu.
Miecznik z Wacławem nadjeżdża)

Żegnaj, żegnaj Wacława, Marjo nieszczęśliwa!


(Obraz XV: Pożegnanie — podług Andriollego)
FILIPINA

O jak straszne bywają w tem życiu godziny.


HRYĆ

Ruszyło więc rycerstwo w stepy Ukrainy.


(Obraz XVI: Pochód rycerstwa)

Marja została sama — tęskniąc za Miecznikiem —
I mężem. Aż tu jadą maszkary kulikiem —


(Obraz XVII: Kulik)

Rzekomo dla zabawy, w istocie dla zdrady.
Porwali młodą żonę, niby dla szlichtady.


(Obraz XVIII: Szlichtada)

A potem ją z rozkazu pana Wojewody
Rzucili w zimne głębie fal styczniowej wody.


(Obraz XIX: Utopienie)
(Poczem XX: Wydobycie trupa — chłopi (nie maski)
go wyciągnęli — i odnoszą do domu)

A chłopi wydobyli utopione zwłoki
I zanieśli do domu — bezlitosne mroki
Śmierci ją ogarnęły — i w pustej komnacie
Na łożu ją pomieszczą...


FILIPINA

O, mój miły bracie,
Jaka zdrada okropna, jaki sen piekielny!


MALCZEWSKI

Najdrapieżniejszym zwierzem jest człowiek śmiertelny.
Straszliwa to jest powieść. Urągliwe fatum
Sprawia, że świat ulega takim groźnym katom.


HRYĆ

Jak zaś rozpaczał Wacław — i Miecznik tej zdrady,
Każdy to sam zrozumie. Młody rycerz — blady
Jak śmierć — zgrozą przejęty — prawie obłąkany —
Od ojca precz uchodzi — błądzi przez kurhany —
Po stepie nieraz nocą konno — pół szalony
Pędzi — a ciągle widzi trupa swojej żony.


(Obraz XXI: Wacław na stepie)

Ach, dusza jego odtąd stała się jak dzika.
Cóż zaś dopiero mówić o smutku Miecznika?


(Obraz XXII: Cmentarz, mogiła Marji i żony Miecznika —
Miecznik)

Gdzie tam szukać mu zemsty nad tym Wojewodą? —
Jeno wciąż opłakiwał swoją córkę młodą —
Gorycz łez przepaliła mu pierś i powieki,
Aż wkońcu się nie zbudził — już spał — spał na wieki.
I pusto — smutno — tęskno w bujnej Ukrainie —
I pusto — smutno — tęskno, jak gdy szczęście minie...


MALCZEWSKI

Wielce mnie rozczuliła, Hryciu, powieść wasza —
Ach, o pióro Byrona sama się doprasza.
O, gdybym jego ogień miał, jego potęgę,
Jakże piękną o Marji napisałbym księgę!

(Tymczasem scena pociemniała, po chwili ukazuje
się na niej chmurne niebo, a dokoła gromy i błyskawice —
słychać wycie wichru)

(Obraz XXIII)

Ale cóż to jest? Niebo nagle się zachmurza —
Wicher zawył — pioruny grzmią — ryknęła burza...

(Cisza — słońce się ukazuje...)

Ucichło znowu, jutrznia zabłysła promienna —


(Obraz XXIV: Napoleon)

Na Boga, co za widmo! Czy to zjawa senna?
To cesarz Napoleon... (słychać coraz bliższy tętent koni)
Słychać tętent koni!

(Scena powraca do pierwotnego stanu, w głębi ukazują się
znów ruiny zamku)



SCENA IV
(Wchodzi Jerzy Załuski, w kostjumie legjonisty
napoleońskiego, oraz dwaj jego towarzysze)

ZAŁUSKI

Witajcie, mili bracia! Witaj nam, Antoni,
Słuchaj, jako wysłańcy przyjeżdżamy do cię:
Legjon powstaje nowy — i młodzieńców krocie
Łączą się z nami. Armja wolności się tworzy.
Hasłem nam wyzwolenie, wodzem jest duch boży —
I nic nas nie zatrzyma, nic nas nie zatrwoży.
Idziem niepokonani ku odrodzin zorzy —
Zalśniły nam w błękitach wielkie, błyskawice,
I idziem, aby złamać wszystkie Targowice!
Przyzywa nas ojczyzna nasza umęczona,
Przyzywa nas potężny głos Napoleona.
Duch zwycięstwa kołysze jego sztandarami,
Bóg jest z Napoleonem, Napoleon z nami.
Ktokolwiek wiec z was pragnie wolności i sławy —
Ten niechaj naszym śladem śpieszy do Warszawy.
Tam się formuje legjon — cesarz tam przyzywa —
Szczęśliwa ta godzina, ziemia ta szczęśliwa,
Na którą jego orle oko się wytęża,
By dać jej moc ogromną, moc, która zwycięża.
Wzywam ciebie, Antoni, stań w naszych brygadach,
Bo oto już zadrżała Moskwa w swych posadach.
Na Rosję idzie cesarz. Gdy zakwitnie wiosna,

Po całej ziemi polskiej zagrzmi wieść radosna,
Że Napoleon rusza na bój z Moskalami.
Pójdź z nami na tę świętą wojnę!


MALCZEWSKI

Idę z wami.

(wychodzi wraz z dwoma legjonistami)


KONIEC OBRAZU PIERWSZEGO





OBRAZ DRUGI
ROK
1819



MALCZEWSKI
KSIĘŻNA
BYRON
HRABINA GUICCIOLI
PIETRO GAMBA, jej brat
HRABIA ESTERHAZY
ANGLIK


FAUST WAGNER
ESMERALDA
PAN LOMBARDINI
LUD WENECKI
MASKI
KARBONARY
FANARJOCI

GONDOLJERZY

Rzecz dzieje się w Wenecji. Scena wyobraża plac pałacu dożow (Piazzetta) z widokiem na kanał. Częściowo pałac dożów jest widzialny. — Karnawał. — Od czasu do czasu maski przebiegają scenę. Zdaleka słychać muzykę.

SCENA I
Malczewski. Księżna
(Księżna w masce; stosownie do tego, czy scena pusta,
czy nie, wkłada ją lub zdejmuje)

MALCZEWSKI

Więc nigdy już, więc nigdy ciebie nie zobaczę.
Odjeżdżasz mi na wieki. Serce moje płacze —
I od tej śmierci ducha nic mię nie uchroni —
Jestem już jak w mogile.


KSIĘŻNA

Słuchaj mię, Antoni.
Wiesz, jak surowe fatum zawisło nade mną.
Życie moje się falą potoczyło ciemną.
Kobieta — w strumień życia zacieśniona wąski —
Mam przed sobą rodzinne twarde obowiązki.
Mąż, niemiły coprawda, ale poślubiony
I dziecię me — cherubin słodki, ulubiony:
Oto me powołanie. Mąż do siebie wzywa...
Grzech powiedzieć, lecz byłam nad wyraz szczęśliwa
Przez ten czas, com go prozie żywota wykradła:
Jam w tobie jakąś wyższą istotę odgadła —

Otworzyłeś mi niebios nieznanych uroki —
Uniosłeś mię na marzeń jakichś szczyt wysoki:
Szał mię iście opętał. Jak oczarowana
Mdlałam, kiedyś ty moje całował kolana.
Wieczną mi będzie pamięć twoich pocałowań,
Wieczną mi będzie pamięć twoich oczarowań.
Dźwięk twych słów w nieśmiertelnem brzmieć mi będzie echu,
Pamiętać chcę o szczęściu, zapomnieć o grzechu.
O czyste, o srebrzyste, przezroczyste fale
Genewskiego jeziora! W waszych wód krysztale
Do dziś się odbijają dwa szczęśliwe cienie
Dwojga dusz rozkochanych! O, słodkie wspomnienie
Tkliwych godzin! Nigdy się z wami nie rozstanę.


MALCZEWSKI

Ale ja! Ach, me serce na wieki złamane.
Bo im świetniejsza pamięć dni minionych doby,
Tem czarniejszy jest obraz wschodzącej żałoby.
Ty choć sądzisz me czucia od twoich za letsze,
Wierzaj — ty byłaś dla mnie jakoby powietrze:
Bez ciebie dla mej piersi niema już oddechu.
Bez ciebie dla mej duszy niema już uśmiechu —
I wszystko tu pod włoskich niebiosów szafirem
Okryje mi się czarnym nieskończonym kirem.
Gdy tu sam będę w pustce — cóż się ze mną stanie?
Ty powracasz do siebie — masz tam swe kochanie —
Masz dziecię, co ci żywot tęczą opromieni.
Mój los już określony, nic go nie odmieni —
Pójdę osierocony poprzez życia głogi.


KSIĘŻNA

Uspokój się, Antoni! Wierzaj mi, mój drogi,
Lepszy twój los od mego. Każdy ci to przyzna.
Jam spętana postokroć! Ty jesteś mężczyzna —
Tyś wolny! — Dla mnie krótka ta nasza sielanka
To wspomnienie Arkadji złotego poranka,
Jedynego! — a przecie — mimo słodkie nuty
(Może to przesąd) — w sercu swem czuję wyrzuty!
A choć odjeżdżam, groźnym musem powołana,
Choć wiem, jak mocno byłam przez ciebie kochana:
Sądzę, żem więcej uczuć włożyła w tę miłość,
Niż ty. U mężczyzn mniejsza w tych sprawach zawiłość.
Nie myśl, że przeciw tobie wnoszę jakie skargi,
Ale, wyznaj, nie pierwsze były moje wargi,
Które ty całowałeś! Znane są twe sprawy
Miłosne, gdyś się zjawił w salonach Warszawy.
Ile serc, Kupidynie, raniły twe groty,
Jakieś budził westchnienia, żądze i tęsknoty...


MALCZEWSKI

O, nie rań mego serca wspomnieniem mych błędów.
Prawda — niejedna dama czarem swoich względów
Zaszczyciła mą służbę. Nie moja to wina —
Niespodzianiem się znalazł w gajach Kupidyna.
Jam był niedoświadczony, jam był bardzo młody,
Gdy naraz mi wytrysły Cyterejskie wody...
Nie jam był uwodziciel — nimfy czarodziejskie
Otwarły memu sercu wrota empirejskie.
Ale to był jedynie szał, omam, ułuda.
W tobiem dopiero znalazł te nadziemskie cuda,

Któremi prawa miłość jedna i jedyna —
Przepełnia serca ludzkie... I to jest przyczyna
Twych zwątpień. Ale dzisiaj to nie sen przelotny.
To ogień nieśmiertelny i wiecznie żywotny,
Co mię nawskroś przepala. Droga ma, bez ciebie
Jam jest niby na wszystkich nadziei pogrzebie.
Bo ty jesteś niebianka od bogów wybrana,
Na wieki mi, na wieki — tyś umiłowana.


KSIĘŻNA

Lecz los nad nami srogi. Ty mówisz — na wieki,
A przecież choć tak bliski, jesteś mi daleki:
Bo choć w miłości wszystko czystem jest i świętem,
Choć wszystko w niej kryształem i wszystko diamentem,
Przecież surowe prawa woli społeczeńskiej
Wzywają mię. Antoni, błagam cię, bądź męski.
Nie rozpaczaj. Przed tobą cały świat otwarty.
Samego siebie twórz, na samym sobie wsparty.
Ach, ja wierzyłam zawsze, że twe życia drogi
Ozłocą promieniami słońca dobre bogi.
Genjuszem tchnie od ciebie, a na twojem czole
Przeczuwałam świetlaną sławy aureolę.


MALCZEWSKI

Cóż mi sława, gdy serce złamane od klęski.
Iście podziwiam ciebie, bo raczej duch męski
W tobie, niżeli we mnie. Jam tu jest kobietą —
Dla mnie to pożegnanie wiecznych łez podnietą.
Ja, którym jako żołnierz zbratał się z żelazem,
Dziś na tę myśl omdlewam, że nie pójdziem razem.

Ach, nie pójdziemy razem na zielone łąki —
Zbierać kwiaty i słuchać, jak dzwonią skowronki,
Ach, nie pójdziemy razem o zmierzchu godzinie
Marzyć — o świętych sprawach i o wielkim czynie...
Ach, nie pójdziemy razem...


KSIĘŻNA

Błagam cię, jedyny,
Nie krusz mi ducha mocy. Stepy Ukrainy
Wzywają mnie. Pamiętaj o tej ziemi rojnej
Zbożami i pszczołami. Jeszcze cię huk wojny
Powoła tam zpowrotem. Bo chociaż przyćmiona
Zagasła nasza gwiazda, choć Napoleona
Wyprawa — na moskiewskich się złamała śniegach,
Przecież wstanie znów naród — we własnych szeregach
Znajdzie moc należytą, aby zwalczyć wrogów,
A wtedy z mieczem wracaj ty, wybrańcze bogów.


MALCZEWSKI

Od chwili, kiedy upadł cesarz Bonaparte —
Wszystkie laury nadziei naszych widzę zdarte.
Nie chciałem, by mym wodzem miał być ów szaleniec
Konstanty. Toć niejeden przez niego młodzieniec
Spoliczkowany — sam się zabijał w rozpaczy.
Ha, jabym nie do siebie, ja do niego raczej
Strzelałbym. Wyjechałem. Czwarty rok już mija,
Jak w włóczędze po świecie duch się mój upija —
Wszelkim czarem — lecz nigdy nic go nie nasyca.
Dopiero w tobie, pani, wszystka tajemnica
Duszy mej — jako słońce błysła objawiona.
Lecz zaledwiem cię ujrzał — jużeś mi stracona.

Genjusz! Wciąż mię tem słowem nęcisz tajemniczem,
Ale bez ciebie czemże jestem, czem? Ach, niczem!


KSIĘŻNA

Nęcę... Nie, wierzę w ciebie. Boś w tak górne sfery
Unosił mię, gdzie jeno ducha bohatery
Ulatują. Tyś orzeł. Rozpoczynasz życie —
Otrząśnij się z rozpaczy — żyj na wielkim szczycie.
Patrz, jaki tu krajobraz otacza cię boski —
Nad nami nieskalany szafir nieba włoski —
A wkoło cuda sztuki — i cuda natury —
Giardini i laguny — płótna i marmury.
Wejdź w to. Dusza twa, nowem życiem upojona.
Zmartwychwstanie. Ach, poznasz tu lorda Byrona.
Jest w Wenecji. Napiszę dla cię dwa wyrazy.
Jest tu mój krewny, Węgier, hrabia Esterhazy,
Co żyje z nim w przyjaźni. Ten cię mu przedstawi.
Może ci przezeń nowa prawda się objawi.
Wiem, żeś go zawsze kochał... Czajld Harolda dzieje
Wzruszały cię do głębi. To ciebie rozgrzeje.


MALCZEWSKI

Kochałem go. I dzisiaj rozumiem go lepiej,
Bo jestem zrozpaczony.


KSIĘŻNA

Lecz ta rozpacz krzepi.
Jest w niej moc nieprzeparta. Słyszysz tę wesołą
Wrzawę?... Dzisiaj zapusty... Wszędzie tu wokoło
Igrzyska — maskarada — taniec — szał... Czyż ciebie
Nie bawi to?...


MALCZEWSKI

To płaskie. Byłem dotąd w niebie,
A teraz idę w mroki. Dusza moja chora —
Rozdarta — rozdwojona...

(Słychać gwizd — sygnał okrętowy)


SCENA II

Ciż sami. Wchodzi gondoljer

(Księżna kładzie na twarz maskę)

GONDOLJER

O piękna signora!
(Bo choć twego oblicza nie widzę z pod maski,
Ale z twojej osoby płyną jasne blaski)
Więc mówię, piękna pani, mówię słowem szczerem
Chcesz się żegnać, to żegnaj się z tym kawalerem —
Bo musimy się śpieszyć do morskiej przystani,
Okręt czeka. — Rozumiem to, że zakochani
Nigdy rozstać się nie chcą. — Lecz w krótkiej godzinie,
Upewniam, że się spóźnisz, bo statek odpłynie.

(Z ukłonami odchodzi)



SCENA III
Malczewski. Księżna

KSIĘŻNA

Prawdę mówi ten prostak. Chwilę pożegnania
Syrena okrętowa — jak dzwon nam wydzwania.


O, już nigdy, już nigdy ciebie nie zobaczę —
Nie płacz, Antoni! Spojrzyj na mnie. Ja nie płaczę.
I kiedy już nadchodzi ten moment ostatni —
Ostatni na twych ustach pocałunek bratni
Składam, aby na wieki przywarł ci na licach —
By cię nawskroś przeniknął we wszystkich tętnicach—
Bym wiecznie była twoja — i z tobą — i w tobie,
I by na krańcach świata nasze dusze obie
Rozmawiały ze sobą. — By przez bytu pęta —
Wszystko, o czem pamięta duch, choć nie pamięta —
Żyło w nas wiecznie! — Błagam, zapomnij ty o mnie —
Ach, nie! Pamiętaj o mnie... Mówię nieprzytomnie,
Bo tak mi żal. Ach, żal mi tego marzeń raju,
Z któregom jest wygnana!... Powracam do kraju.
Żegnaj.


MALCZEWSKI

Żegnaj. Na drogi rozstajne idziemy —
Cóż powiem! Milczeć muszę od rozpaczy niemy.
Nie zdołam cię zapomnieć! Zapomnieć o tobie —
Znaczyłoby, że dusza moja była w grobie.
Patrzaj: ani westchnienia, ani łzy w mem oku —
W martwocie pozostaję — w odrętwieniu — w zmroku.


KSIĘŻNA

Biednyś — lecz i jam biedna — o, biedniejsza może,
Niż ty... Ach, mocy ducha... (Słychać świst okrętowy)
Już mię wzywa morze.

Niech się z tobą ostatni jeszcze raz popieszczę —
Ucałuj mię raz jeszcze — raz jeszcze — raz jeszcze —

(Daje znak gondoljerowi i schodzi do barki)
(Malczewski chwilę stoi na brzegu i patrzy na odpływającą
gondolę)

SCENA IV
MALCZEWSKI (sam)

Czy serce me wytrzyma? Czy z bólu nie pęknie?
Tak mi było słonecznie — tak mi było pięknie.
A dzisiaj wszystko pierzchło. Jestem sam — samotny —
Zniknęła jak sen złoty — jak sen bezpowrotny.
Jest trosków, kolców, bólów niemało w tem życiu
I więcej, niż na jawie, płynie łez w ukryciu...
Gdy sroższej od najsroższych wpatrując się męce,
Sama nawet odwaga załamuje ręce;
Gdy każda chwila szczęścia w gorzki żal się zmienia,
Większe to niźli ziemskie — piekielne cierpienia.
Cóż dla mnie? Jedno jasne wspomnienie promienne —
Rzucone beznadziejnie w pomroki bezdenne:
A kiedy się rozśmieję — to jak za pokutę,
A kiedy będę śpiewał — to na smutną nutę.
Bo w mojej zwiędłej twarzy zamieszkała bladość,
A w mej zdziczałej duszy wypleniona radość.
Jestem z tych, co są jadem rozpaczy zatruci!
Wróci spokojność, wróci... Ach, nigdy nie wróci.

(Chwila milczenia)

Czy rzucić się w tę pustą wrzawę karnawału?
Czy na błękitach szukać snów i ideału?

Czy wspominać ojczyznę — czy Napoleona
Opłakiwać?... (Milczenie)
Mówiła mi: — Poznaj Byrona.
Ta kartka — jej to ręka pisze te wyrazy —
Toć znany mi jest dobrze hrabia Esterhazy —
A właśnie idzie w tłumie... Z nim jakieś dziwadło,
Jawnie Anglik. Czyż Byron? Tożby mi przypadło
Gorzkie rozczarowanie! Jam go sądził bogiem,
A tu z czem się spotykam? Zaiste — z rarogiem.


(Na scenę wchodzi tłum masek i osób rozmaicie przebranych.
Niektóre maski stanowią jakby odrębne — dość
jednorodne grupy: są to karbonary i fanarjoci. —
Prócz masek — pewna liczba osób w zwykłych kostjumach
podług mody ówczesnej: między innemi Esterhazy i Anglik,
dziwacznie przystrojony, b. rudy)



SCENA V

Malczewski. Esterhazy. Anglik. Maski

(Muzyka i śpiew)

CHÓR MASEK
I

Czy znasz weneckie zapusty?
I w noc, i we dnie
Wesołe — szalone — przednie.
Maska twarz kryje — a kto się pyta,
Skąd my i czyje — tego przywita

Wrzawa, śmiech pusty.
Żywo, radośnie,
Skrycie, miłośnie
Staruszek doża, arlekin młody,
Dziewczyna hoża szuka osłody;
Matrony, oszusty
Swobody.
A kryte łodzie
Czernią na wodzie.
Wrzawa, śmiech pusty —
Czy znasz weneckie zapusty?


II

Czy znasz weneckie zapusty?
I w noc, i we dnie
Tu bunty szałom sąsiednie!
Pod maskarady larwą szaloną
Masz barykady grozę tajoną.
Wrzawa, śmiech pusty
Pokrywa spiski,
Ognie, pociski!
Tu wielkie cnoty, strojne w maszkary,
Tu fanarjoty i karbonary
Na dzień niosą bliski
Sztandary!
W maskach narody
Krzyczą: swobody!
Wrzawa, śmiech pusty —
Czy znasz weneckie zapusty?


(Taniec — maski rozchodzą się grupami po scenie —
to znów opuszczają scenę — wracają i t. d.)

ESTERHAZY

Witaj, panie Malczewski. Karnawał wenecki
Ma, widzę, i dla ciebie jakiś czar zdradziecki.
Bo chociaż melancholik, jednak z jakąś maską
Krążyłeś, co cię jawnie darzyła swą łaską.
W Wenecji każdy musi ambullar z niewiastą!


MALCZEWSKI

Była to dama, która chciała poznać miasto.
Chwilowo tu bawiła; nieznana mi prawie;
Spotykałem ją niegdyś w salonach w Warszawie.


ESTERHAZY

Toż teraz widzę znowu, że jesteś samotny.
I cóż z nią?


MALCZEWSKI

Odjechała.


ESTERHAZY

Co za los przewrotny!
Znajdź inną! tutaj masek napotkasz tysiące,
A w każdej bije serce tkliwe, kochające.


MALCZEWSKI

Przybyłem tu niedawno. Byłem nad jeziorem
Genewskiem. Od lat paru zerwałem z Amorem.


ESTERHAZY

Ach, co za melancholja! Co za cnota święta!


MALCZEWSKI

Znudziły mię, nie nęcą mnie zgoła dziewczęta.
Pragnąłbym raczej umysł nauką pożywiać,
Poznać wielkiego męża, aby go podziwiać.
Zapewne, są tu barwne dokoła obrazy,
Ale mnie to nie bawi. Hrabio Esterhazy,
Mam tu właśnie do ciebie liścik. Dama pewna,
Którąm poznał w Szwajcarji, twa daleka krewna,
Mówiła, że się szczycisz przyjaźnią Byrona.
Zechciej mię mu przedstawić. Dobrze?

(Daje mu kartkę księżny)

ESTERHAZY

Ach, to ona!
Moja piękna kuzynka. Iście warta grzechu,
Ale źle wyszła zamąż. W największym pośpiechu
Esterhazy życzenia pani tej wykona.


MALCZEWSKI

To Anglik. Czyli w nim to mam poznać Byrona?


ESTERHAZY

Broń Boże. Z tym ingliszem jeno dla zabawy
Poznam cię. O Byronie mów z nim.

(Zapoznanie. Uściski ręki)

Master Davy.
Pan Malczewski. —


ANGLIK

Skąd?


MALCZEWSKI

Z Polski.


ANGLIK

Polska — gdzie to leży?
Ale to jeszcze także do Anglji należy?
Czy to jest w Indjach?


MALCZEWSKI

Nieco bliżej, drogi panie.
Jesteś Anglik, a szczęściem dla mnie to poznanie.
Bo pewnie znasz wielkiego swojego rodaka —
Byrona. Chlubą dla mnie jest znajomość taka,
Bo oddawna ja wielbię tego lwa poezji...
Gdybyś mnie mu przedstawił!


ANGLIK

Horror! Szal frenezji
Opętał cię, mój panie! To są chyba żarty —
Nie bywam ja, sir z Indjów, tam gdzie siedzą czarty!
Byron! Shocking! Toż Anglji hańba i zakała!
Milordzie! Toć rumieńcem wstydu twarz mi pała,
Gdy pomyślę, że taki Kain, taki Nero
U nas się zrodził! Jabym ściął mu łeb siekierą,
Na stosie-bym go spalił... Sąd to niedość ostry:
Panie — toż kazirodca, swojej własnej siostry
Kochanek. Czaszki ludzkie zmieniał na kielichy
I pił z nich wino! Czarny syn bluźnierczej pychy —

I wszystkie — jakie jeno pomyślałbyś zbrodnie
Popełnił — to też w nicość pójdzie niezawodnie.
Żonę swą wygnał z domu, uwodził kobiety,
W sypialni swej okropne postawił skielety —
Tak, człowiek ten bez żadnych cnót obywatelskich
Z ojczyzny drwił i z wszystkich naszych praw angielskich —
Wellingtona ośmieszał, czcił Napoleona:
To nasz wróg! Nie, ja nie znam, nie chcę znać Byrona!


DZIEWCZYNA (do Anglika)

Hej, panie rudy Anglik! hej, panie marchewka,
Panie wiewiórka!


ANGLIK

Ha, to jest wesoła dziewka.
Czego chcesz, moja panno?


DZIEWCZYNA

Zatańcz z nami, panie —
A potem flaszkę wina postaw na śniadanie.


ANGLIK

Z ochotą. (Do Malczewskiego) Owóż, panie,
to są inne sprawy —
Nie odmówi tej dziewce żaden Anglik prawy —
Bo tu, panie, Wenecja! Tu można tańcować —
Kochać — pić! Ale trzeba ojczyznę miłować
I słuchać jej nakazów, i zawsze być w zgodzie
Z duchem, który panuje w angielskim narodzie.

Bo cóż są wszystkie nacje na ziemi? To dzicy.
Jeden jest naród wielki i mądry — Anglicy.

(Odchodzi z dziewczyną)

ESTERHAZY

A co? miły egzemplarz rasy anglosaskiej.
Sam cię z Byronem poznam. Spojrzyj na te maski
I uważ, jak się w szereg ustawiają ścisły.
To znak, że Byron blisko. Skupione umysły
Czekają go, jak władcę, czyli wesół, czyli
Zasmucony. A właśnie Byron o tej chwili
Przy dźwięku jakiejś skocznej miłej barkaroli
Płynie wielkim kanałem z hrabiną Guiccioli —
Swą kochanką wenecką. Już jest tutaj bliski,
A z nim idzie szaleństwo — i taniec — i spiski.
Bo choć tego nie widzi wraża soldateska,
Wiedz panie, że my żyjem tu sposobem Fiesca.
Żeś jest Polak, żeś szlachcic, żeś mi polecony
Przez mą krewną — zostaniesz tu wtajemniczony
Przeze mnie w jedną sprawę, którą te maszkary
Ukrywają — pod larwą igrzysk karnawału.
Niewszystko tu jest rzeczą tańca albo szału —
Wiesz, że wolność wywalczyć sobie chcą narody,
Ty wiesz, bo i któż bardziej nie kocha swobody,
Niż Polak... Lecz ta sama płynie fala ducha
Przez Włochy, Grecję, Węgry... A kto jeno słucha
Tętna czasu — ten widzi, jak ta fala wzbiera.
Świat to wulkan. Dziś mamy wieszcza-bohatera,

Co przebudził narody... Uwaź — te maszkary —
Te i te — to są klefty albo karbonary —
I mówią tajemniczym językiem symbolów,
Pojętym dla węglarzy albo armatolów.
A teraz bacz — witają go kanconą śpiewną.


(Muzyka)
(Gondola nadjeżdża — Byron wychodzi na brzeg
z hrabiną Guiccioli)



SCENA VI
Ciż sami. Byron. Hrabina

BYRON (do zamaskowanych)

Witajcie, mili bracia. Pozwól mi, królewno,
Że rękę podam tobie. Zachodzące słońce
Purpurowe swe ognie — jak łuna — żarzące
Rzuca w okna pałaców nad wodnym obszarem,
Że wydają się jednym objęte pożarem.
A ten pożar — to obraz nowej jutrzni świata —
To duch, co wszystkie ludy jednym ogniem brata.


ZAMASKOWANI

Witajcie nam, milordzie.


BYRON

Hej, zamaskowani,
Mówcie mi, co tam słychać w podziemnej otchłani?
Jak daleko szybują nieścignione ptaki?
Czy dużo w lesie wilków? pewneż są baraki?


HRABINA

Milordzie, bądź ostrożny. Ach, czyliś się zaciął,
By zbudzić przeciw sobie czujność nieprzyjaciół?
Od Pietra wiem ja o tem, że najęte zbiry
Czyhają na twe życie.


BYRON

Niby dźwięki liry —
Tak mi brzmią twoje słowa. Lecz wszelka ostrożność
Jest dla mnie rzeczą wstrętną.


HRABINA

Jednak to bezbożność
Narażać się bez celu na niebezpieczeństwo.
A przecież sprawa nasza — nieprzebytą gęstwą
Tajemnic — otoczona długi czas być musi.
W Wenecji tu szpiegowie wszędzie są niegłusi.


BYRON

Niewątpliwie masz rację. Posłucham cię, pani,
Ale niech mi powiedzą ci zamaskowani,
Co słychać, bowiem duch mój już się niecierpliwi.
Ci, którzy w grobie legli, niechaj wstaną żywi,
Niechaj, jak lwy, potrząsną twardemi łańcuchy.
Otwarły-ż się już oczy? Ożyły już duchy?


JEDEN Z KARBONARÓW

Rzeczpospolita Citra i Basilicada
Pokłon przesyła tobie i dzięki ci składa
Za twe dary — za strzelby oraz puginały —
I za twe złoto. Panie, duch się budzi śmiały,

I wszędzie już przeniknął w zmrok wilczego lasu,
Ale daleko jeszcze do przedświtów czasu.
Od pogan idzie ku nam straszna niespodzianka,
Zginął od wilczych zębów mężny Capobianka,
Ale pomstę przysięgli zań dobrzy krewniacy:
Las oczyścimy z wilków. A nie szczędzim pracy,
By spokój był w barakach. Ty, lordzie szlachetny,
Prowadź nas.


BYRON

Niedaleki już dzień zorzy świetlnej.
Pozdrowieni mi bądźcie. Wnet hukiem pioruna
Zabrzmi tu wszędzie wokół nasze hasło: Una.


KARBONARY

Una! Niech żyje Byron!


HRABINA

O, kiedyż nareszcie
Wybije ta godzina! — Bracia, wy jesteście
Jaskółki, co zwiastują odrodzenia wiosnę.
Kiedy spoglądam na was, serce me radosne
Podziwia waszą dzielność, wytrwałość, ofiarność —
Jak zorzę, która nocy przezwycięża czarność.


BYRON

Słuchajcie słów mej pani, co ma postać dziecka,
Ale serce, jak mężna bohaterka grecka.
(Do fanarjotów) Cóż powiecie?


JEDEN Z GREKÓW

Witają ciebie fanarjoty.
Zapala się nad Grecją promienny świt złoty.
Wgórę uleciał orzeł Pentadaktylonu —
Zadrżał sęp — bo się starło ostrze jego szponu —
Od twoich słów heloty poczuły w swych żyłach
Krew ludzi wolnych... Budzą się, rosną na siłach.
Dom bez gwiazd załamany. Milkną sępie zdrady.
Zmartwychwstaje przez ciebie duch starej Hellady.


BYRON

Obyż z grobu powstała Grecja odrodzona!
A będzie to dzień święta na wszystkie plemiona.
Pójdziem jak Leonidas — w trzechset mężów sile —
Aby na nowo zdobyć święte Termopile.
O Grecy! Jam przepyszne zgotował puklerze
I hełmy z pióropuszem — jak to jest w Homerze.
W nich Iljadę odnowim. Achillesy mężne
Wstaną z grobu — i hufy powiodą orężne,
Achajów i Argiwów lud i Myrmidonów.
Żaden wróg nie przełamie helleńskich legjonów.
Niech żyją wolne ludy! Hen, od Kordyljerów
Aż po skalisty Atos — plemię bohaterów
Powstaje. Wszystkie ze snu budzą się krainy —
Irlandje przygnębione — i nędzne murzyny —
Równie czarne, jak białe; — wszyscy uciśnieni,
Wszyscy znękani głodem i wydziedziczeni —
Niechaj tu do mnie przyjdą. Niechaj żyją Grecy —
Niechaj żyje Italja — i Węgrzy dalecy.
Do ciebie tu przemawiam, hrabio Esterhazy.


ESTERHAZY

Milordzie, za te piękne dziękuję wyrazy.
Ale pozwól przedstawić sobie tu młodziana —
Z ziemi, która najtwardszą niewolą spętana.
Polak — pragnie gorąco, jak rosy niebieskiej,
Przedstawionym być tobie. Zowie się Malczewski.


BYRON

Polak — ach, wiem, słyszałem — Kościuszko Tadeusz,
Wielki rycerz — bohater — nowy Prometeusz —
Keats o nim śpiewał pięknie.


MALCZEWSKI

Jam onieśmielony,
Stając przed twem obliczem. Poeto natchniony,
Piękny jak bóg, wyniosły jako szczyt alpejski!
Twoje księgi mi były jak śpiew czarodziejski,
W którym ryk lwa się łączy ze srebrnym aniołów
Szelestem — lub grzmi czasem jak armatni ołów —
Albo szumi, jak morza wzburzonego fala,
Lub płonie jako słońce, gdy się dzień zapala.
Wybacz banalne słowa. Jam cię czcił gorąco,
Milordzie, boś ty w księgach swych jasnowidząco
Objawił duszę wieku. Wszystkie owe twarze:
Te Giaury, Czajld Haroldy, Lary i Korsarze —
Były mi jakby własnej duszy mej zwierciadłem —
Dzięki tobie samego siebie ja odgadłem.


BYRON

Miło mi, drogi panie, że błahe przejawy
Mych myśli — były dla cię przedmiotem zabawy

Ale w gruncie poezja jest to rzecz dziecinna —
Daleko mi ważniejszą zda się sprawa inna.
Między balem a balem — dla pustej igraszki
Śród spleenu mgieł londyńskich — pisałem te fraszki,
Lub w podróży, gdym brzegi porzucił ojczyste.
Lecz teraz idą czasy wielkie i ogniste.
Z niewoli się podnoszą zdeptane narody,
Hellada się wydziera ku jutrzniom swobody.
I, zapewniam cię, panie, czas już niedaleki,
Kiedy ujrzysz swobodne, odrodzone Greki.


HRABINA

Tak Byron lubi mówić, signore Polacco,
Lecz w istocie miłością otacza jednaką
Zarówno swoje pieśni, jak i swoje czyny,
Bo władcą chciałby zostać obojej dziedziny.
Nie sądź, że już zaprzestał nowe pieśni tworzyć;
Mogłabym jego nowe księgi ci otworzyć:
Dzieje Sardanapala — Kaina — Manfreda,
Gdzie, chociaż go przewyższyć nic już, zda się, nie da,
Przewyższył jednak siebie sam!


BYRON

Nie dziw, o pani,
Miłość moja dotychczas krążyła w otchłani
Błędów, kaprysów, igrzysk. Każda ukochana
Była dla mnie poprostu kielichem szampana,
I nigdy nie kochałem z powagą należną:
Dziś dopiero poznałem tę tu biało-śnieżną
Istotę; dziś dopiero kocham po raz pierwszy!


MALCZEWSKI (do siebie)

Szczęśliwy!


BYRON

Ona wlała we mnie oddech szerszy —
Uniosła mię na szczyty, z których mi inaczej
Wygląda świat. — Młodzieńczej zrzekłem się rozpaczy.
Dzisiaj jam mąż dojrzały — jam stoik surowy —
I śledzę bytu ziemi żelazne okowy.
A jeżeli je szarpię — niecierpliwie szarpię —
Bo chcę przeważyć wszystkie konieczności harpie.
Teresa — mi się stała moją muzą boską:
Ona mię wprowadziła w konspirację włoską.
Ona nie papierowe śpiewa mi rapsody —
A których treść: zgnębione wyzwolić narody.
Ona była mi wzorem najczystszych postaci:
Ady, co wraz z Kainem spokój ducha traci,
I Myrry, która ginie wraz z Sardanapalem.
Jestem dzisiaj przejęty wiecznym bytu żalem,
Lecz wcale mi Hamleta nie przystoi rola.
Czyn — to moja dziedzina; wróg mój — to niewola.
Przodkowie moi — były to morskie wikingi.
I ja wzdycham do walki — do miecza — do klingi.
Poezja mi podrzędną wydaje się rzeczą —
Choć Teresa i inni słowom tym zaprzeczą —
Lecz jam głównie polityk oraz dyplomata:
I to są me realne, żywe poemata.
Chcę narodom zapalić świt życia poranny —
A wiersze niechaj piszą studenci i panny.
Pierwszym zaś moim czynem — złamać klątwę wieków,
Wyzwolić i odrodzić zmartwychwstałych Greków.


HRABINA

Tę myśl ja chwalę również — i, rzecz ważąc, sądzę,
Że kto odrodzi Grecję — otworzy wrzeciądze
Ku odrodzeniu świata. Pan przybywa z Polski.
Jesteś żołnierz.


MALCZEWSKI

Tak, pani.


HRABINA

Gdyby ci eolski
Zabrzmiał hymn, byś do Grecji jechał wraz z Byronem
By gdzieś pod Salaminą albo Maratonem,
Walczyć o wyzwolenie tej ziemi genjuszów:
Czy tybyś nie pojechał? W szumie pióropuszów
Czybyś nie poszedł walczyć o wolność Hellady?
Gdy Grecja będzie wolna, toć wszystkie szkarady
Świata znikną: kajdany — niewole — uciski!
Jedź do Grecji z Byronem — dzień odrodzin bliski.


MALCZEWSKI

Pięknie natchniona pani o Grecji przemawia.
Zaiste, nowa prawda dziś mi się objawia.
Nie wiem, lecz może pójdę na ten bój szlachetny.


BYRON

Dusza jej płonie ogniem, niby wulkan Etny.
Jak ona, mówię tobie: idź na Cheroneję —
Odwrócim kartę dziejów — zaczniem nowe dzieje.


MALCZEWSKI

Jam gotów. Szkoda jednak, że tak lekceważysz
Poezję... Ty mi byłeś najlepszy towarzysz,
Który w gorzkie me życie wlewał pocieszenie:
I takiem dziś jest całe ludzkie pokolenie.
Wszyscy cię uwielbiają... Nieraz myśl zbłąkana
Zwracała się do ciebie, jako do tytana.
I zawsze mi twe księgi budzą nowe dreszcze:
O, gdybym jak ty, lordzie, miał natchnienia wieszcze!
Słuchaj! Są w mojej ziemi nieskończone stepy,
A na stepach pamiętne są dzieje Mazepy.
Był to paź króla Jana Kaźmierza... W gościnie —
U pewnego magnata w bujnej Ukrainie —
Mazepa uwiódł żonę księcia. Wówczas książę
Dla zemsty — powrozami Mazepę obwiąże —
Obwiąże go na grzbiecie półdzikiego konia —
I popędzi przez stepów ukraińskich błonia.
A pierwej go obnażył — i tak obnażony
Pędził przez step kochanek tego księcia żony —
Milordzie, czy nie widzisz, że ta powieść dzika,
Której wichrów stepowych przygrywa muzyka:
To jakby z twojej lutni jest wyjęta struna!


BYRON

Prawda. Lecz dla mnie pierwsza rzecz: Italia una —
I Grecja odrodzona. Lutnia się zaczaja,
By osłabić narody. I cóż Filicaja
Do Italji powiada: O, ty ziemio kwietna,
O, Italjo poezją i malarstwem świetna,

Gdybyś była mniej piękna, lecz zato żelazem
Groźniejsza — światby ciebie lękał się — i razem
Szanowałby cię więcej! Armaty i prochy —
Nie poezja — nie sztuka — mogą zbawić Włochy.
A Grecja? W ten się wyraz wsłuchaj. Pomyśl o tem,
Jaki piękny świat będzie, kiedy słońcem złotem
Genjuszu i natchnienia błyśnie znów Hellada;
Kiedy na nowo zabrzmi ludzkości Iljada,
Gdy zbudzą się Pindary oraz Eschylosy,
Gdy przemówią Platonów zmartwychwstałe głosy,
Gdy Fidjasze znów zaczną rzeźbić swe Pallady...
Ale mię bardzo nęci treść twojej ballady...
Mazepa — Ukraina — step — koń — mrok! Rozległa
Treść! Zemsta — rozpacz — miłość!... Grecja niepodległa!
Italja... Ale może znęcą mnie twe stepy —
I kiedyś w rymy zwiążę historję Mazepy.


HRABINA

Napisz, napisz tę powieść, drogi mój Byronie!
O, jak pięknie wygląda przez stepowe błonie —
Obnażony — pędzący na grzbiecie rumaka
Paź zakochany... Napisz. Krwawa zemsta taka
Jeszcze nie była w pieśni opisana żadnej!


BYRON

Ty wiesz, że wobec ciebie jam prawie bezwładny —
Ulegnę twojej woli. Widzę już: spieniony
Przez stepy pędzi rumak — młodzian obnażony
Leży na nim — spętany zdradzieckiemi sznury,
A dokoła krajobraz najdzikszej natury


HRABINA

Chciałabym ci choć trochę, o pieśniarzu Giaura,
Być tem, czem dla Petrarki — była piękna Laura.


BYRON

Niezbyt piękna — toć ślepi są zwykle poeci —
Leciwa była — miała dwanaścioro dzieci —
I chwała Bogu, że ty, signoro szlachetna,
Jesteś młodsza, piękniejsza i żeś jest bezdzietna.
Dzięki ci, miły panie, Kościuszki rodaku,
Za tę powieść o księciu, paziu i rumaku.
Lecz dość już tych poważnych spraw na dzień dzisiejszy,
Uderzmy w ton szalony — to jest rozumniejszy.
Niech maski nam zatańczą — niech wgórę popłyną
Dźwięki pieśni — strumieniem niechaj tryśnie wino...


MASKI (zaczynają na nowo pieśń)

Czy znasz weneckie zapusty?


(Po kilku wierszach przerwa. Wchodzi zamaskowany
Pietro Gamba — i na stronie mówi do Byrona)



SCENA VII
Ciż sami. Pietro Gamba

PIETRO

Byronie! w sprawie nagłej do ciebie tu śpieszę.
Wiesz, że mamy wśród wilków własnych braci rzeszę.
Wiemy od nich, że rozkaz został już wydany,
Byś opuścił Wenecję. Jesteś podejrzany,

Że spiski przeciw władzy knujesz prawowitej.
A przytem już gotowe są zbiry-najmity,
Którzy, gdybyś nie poszedł za władzy rozkazem,
Mają piersi twe przebić zatrutem żelazem.
Wiem, że taka pogróżka ciebie nie zatrwoży,
Lecz ty o nas pamiętaj. Dla tej jutra zorzy,
Co nam błyska — chroń życia swego skarb bezcenny —
Łódź gotowa — dziś jeszcze jedziem do Rawenny.


(Rozmowa krótka pocichu. Byron z hrabiną,
Pietro oraz maski niektóre (karbonary i klefty) powoli wychodzą. —
Jednocześnie słyszeć się daje za sceną muzyka skoczna
i hałaśliwa. Niektóre z masek pozostałych na nowo
zaczynają taniec)



SCENA VIII
Ciż sami bez Byrona i t. d. — Wchodzi na scenę
Faust Wagner z Esmeraldą

JEDNA Z DZIEWCZĄT

Ale cóż to za wrzawa! Słychać tamburino...


DRUGA

Jakiś cudak tu idzie z prześliczną dziewczyną,
W cygańskie kolorowe przybraną sukienki.


FAUST WAGNER (kłaniając się dokoła)

Witajcie mi, panowie, panie i panienki.
Nazywam się Faust Wagner. Idę z ziemi saskiej.
Choć wszyscy są tu w maskach — ja wchodzę bez maski,

Bo maskę zdarłem z samej istoty wszechrzeczy.
Do rdzenia obnażony wnętrzny duch człowieczy
Objawił mi się dzięki pracy nieustannej
Oraz dzięki cudownym własnościom tej panny.

(Wskazuje na Esmeraldę)

Jam prorok, choć w kuglarza przychodzę postaci —
Objawienie przynoszę dla mych ziemskich braci —
Prawdy nieznane, wielkie. Wy ciemni jesteście,
Pogrążeni w materji, jak w miejskim areszcie,
Ale nie znacie ducha, którym przenikniona
Każda istność! Bo w każdym człowieku jest wiona,
Co łączy niebo z ziemią, czyste pozaświaty
Z cielesną naszą bryłą. Ja was za te kraty
Wyprowadzę więzienne. Spójrzcie na to śliczne
Dziewczę! Są w jej istocie fale magnetyczne,
Co nam odsłonią niebo. Kto zapłaci skuda,
Ten zobaczy natychmiast nadzwyczajne cuda.
Słuchajcie! Są w człowieku siły tajemnicze,
Fluidy, które między aniołów policzę.
Ich to moc duszę naszą od ciała oddziela:
Ona plugawą naszą istność rozaniela.
Cyganka moja piękna — w promieniach księżycznych
Wykąpana — jest pełna prądów magnetycznych.
Gdy więc rękami ruszę tak a tak, (pokazuje) dziewczyna
Zapada w sen osobny — bytu zapomina —
Wtedy jej duch, z cielesnych wyzwolon zawiasów —
Płynie poza granicę przestrzeni i czasów
I widzi, czego zmysły nie dostrzegą liche,
Przeszłość i przyszłość świata, oraz każdą psychę

Człowieczą, od zewnętrznych swobodną pozorów —
I co się komu marzy — czyli świat upiorów,
Czy jasnych mar anielskich — wszystko wam opowie.
A kto jeno jest chory — duch mu wróci zdrowie,
Bo duch ponad materją krąży wyzwolony
I przepędza nikczemne choroby demony.
Jam jest prorok i mówię: kto zapłaci skuda,
Ten zobaczy natychmiast nadzwyczajne cuda.

(Ustawia składane krzesełko i dawszy znak Esmeraldzie,
mówi:)

Esmeraldo, siądź na tem krzesełku. Patrz we mnie —
A teraz baczność. Sen ją porywa tajemnie.
Uśnij, uśnij i niech ci otworzą się oczy
Na ten świat nadcielesny, na ten świat proroczy,
Którego nie dostrzeże wzrok nasz, oślepiony
Materją! Patrz w świat okiem eterycznej wiony.
Usnęła...

(Zbliżają się dwie dziewczyny — płacą Faustowi skuda.
On je zbliża do Esmeraldy i rękę naprzód jednej — a potem
drugiej — kładzie na ramieniu medjum)

Teraz uważ — ta panienka młoda
Wraz z drugą o swem życiu pytanie ci poda.


ESMERALDA

Słucham.


DZIEWCZYNA PIERWSZA

Mów, Esmeraldo (toż się tak nazywa?)
Mów, czy będę szczęśliwa?


DZIEWCZYNA DRUGA

Czy będę szczęśliwa?


ESMERALDA

Widzę twój los, o Gemmo.


DZIEWCZYNA PIERWSZA

Boże, jam jej znana.
Cóż?


ESMERALDA

Ty będziesz szczęśliwa, bo będziesz kochana.


DZIEWCZYNA PIERWSZA

O, jak dobrze!


DZIEWCZYNA DRUGA

Cóż ze mną?


ESMERALDA

Margarito mała,
Będziesz stokroć szczęśliwsza, bo będziesz kochała.


DZIEWCZYNA DRUGA

O, jak radosna wróżba!

(Dziewczyna trzecia zbliża się do Fausta Wagnera
i daje mu pieniądze)

DZIEWCZYNA TRZECIA

Niech mi ta cyganka
Powie, jakie są losy mojego kochanka.
Drugi rok już nie wraca mój Ruggiero miły
I listów mi nie pisze. Czy go darń mogiły

Okrywa — czy już o mnie wcale nie pamięta?
Lub może go królewna trzyma gdzie zaklęta?


ESMERALDA

W Tunisie jest dalekim. Arabska dziewczyna
Opętała mu serce, ciebie nie wspomina.
Ale ty go nie żałuj. Jest tutaj młodzieniec
Paolo, co ci gotów skłonić się o wieniec.


(Chłopiec stojący niedaleko — zbliża się do dziewczyny
trzeciej — i podaje jej rękę. Ona ją radośnie przyjmuje)

(Dwoje ludzi starszych przyprowadza młodego człowieka
na wózku do Esmeraldy)

FAUST WAGNER

Esmeraldo! Uważaj — paralityk młody
Zbliżył się tu — i pragnie nowej życia wody.
Spraw, niech naraz się ruszy sparaliżowany —
I niechaj się natychmiast puści w skoczne tany.

(Kilka pasów robi jej przed oczami)

ESMERALDA

Niech się zbliży tu do mnie. Niech rękę położy.
Od dzieciństwa paraliż dręczy go. Lecz hoży
Młodzieniec z niego będzie. Napręż siłę ducha —
Podnieś ręce... Rusz nogą... Niech materja słucha
Rozkazów nadcielesnych. Niechaj się rozrucha —
Powstań — A teraz śmiało przejdź się tu wokoło —
Pobiegnij — skocz dogóry — teraz tańcz wesoło —

(Paralityk wykonywa wszystkie rozkazy Esmeraldy —
i wkońcu zaczyna tańczyć wesoło. — Zdziwiony tłum bije
oklaski. Różne osoby teraz zbliżają się do wróżki —
i proszą o wróżby lub leki)

MALCZEWSKI (do Esterhazego)

Widok to zajmujący. Powiem ci, mój hrabio,
Że te mistyczne sprawy oddawna mię wabią.
Zapewne jest to kuglarz, lecz próba nie wadzi,
Może też jakie widma śpiąca mi sprowadzi.
Wierzę, że duch się może oddzielać od ciała
I wędrować w przestrzeni, jak promienna strzała.
Macie tu, panie mistrzu, skuda — nie, dwa skudy —
Niech cyganka mię wyrwie z tej zjawisk ułudy
I niech mi świat prawdziwy mocą swą ukaże,
Bo mię rzeczywistości znudziły miraże.

(Kuglarz parę słów szepce do Esmeraldy, poczem
Malczewskiego do niej prowadzi; Malczewski rękę kładzie
na jej ramieniu)

Kto jestem, mów mi, piękna dziewico uśpiona.
Choć mię nie znasz, lecz pytam...


ESMERALDA

Dalekie plemiona
Rodzą ciebie... Przybywasz ze wschodu, z północy —
Ludzie zaś tam są piękni — rośli i wysocy —
Niema gór w twoim kraju — lecz wielkie pustynie —
Trawą porosłe. Czasem wioski na równinie.


MALCZEWSKI

A teraz jaka przyszłość moja? co mię czeka?


ESMERALDA

Dwoistą płynie drogą fortuna człowieka.
Zło i dobro się dziwnie plącze w twoich losach —
Raz widzę ciebie w mroku, raz widzę w niebiosach.
Groźna czeka cię nędza — tak mi się wydawa —
Genjusz dotknął cię palcem — nieśmiertelna sława
Otoczy twoje skronie. — Lecz wawrzynu liście
Dopiero nad twym grobem zakwitną wieczyście —
Bo pomimo twej sztuki wielką umiejętność
Spotkasz głuchych słuchaczów i serc obojętność.
Mogiły twej zapomną i znać jej nie będą
Rodacy, a twe imię stanie się legendą.


MALCZEWSKI

Wróżba razem jest smutna — i razem świetlana.
A teraz rzecz najwyższa: zawsze w nas nieznana
Nam samym, nieujęta naszej samowiedzy —
Utajona w nas żyje — na subtelnej miedzy
Pomiędzy snem a jawą — jakaś niewidzialna
Mara — tak kryształowa, jak woda świętalna.
A chociaż utajona — ona drogi nasze
Prowadzi, czyli w otchłań — nic się nie ustraszę! —
Czyli gdzie bądź! Chcę widzieć własne swe oblicze
Prawdziwe — lub demona, co mi tajemnicze
Przeznaczenia określa! Mów, jasnowidząca!


(Żywy obraz: ukazuje się scena pożegnania między
Wacławem a Marją)

ESMERALDA

Widzę w złotych promieniach stepowego słońca
Młodzieńca i dziewicę. Niezmierne kochanie

Łączy ich, ale dzieli straszne pożegnanie —
I słyszysz jak w nich łkają uczucia najłzawsze —
Żegnają się na zawsze...


MALCZEWSKI

Na zawsze?!


ESMERALDA

Na zawsze.


MALCZEWSKI

O, goryczy pożegnań! Wiecznie wy nade mną
Krążycie jakąś chmurą złowrogą i ciemną.
Więc na zawsze. Więc nigdy jej już nie zobaczę.
Nędza — sława — rozstanie — i łzy — i rozpacze.
Dzięki ci, Esmeraldo.

(Obraz znika; Malczewski zwraca się do kuglarza,
który tymczasem budzi Esmeraldę)

Królu czarowników,
Ciekaw jestem tej wiedzy przedziwnej tajników.
Dam ci trzydzieści skudów — a chciałbym dokładnie
Poznać tę dziwną mądrość, co zaświatem władnie.
Zgoda?


FAUST WAGNER

I owszem, panie. Chcesz, to cię nauczę,
Otworzę ci do niebios prowadzące klucze.
Przyjdź do mnie. Mieszkam blisko, tuż pod arsenałem.


(Odchodzi z Esmeraldą. — ściemnia się. Scena powoli się
opróżnia. Maski w różne strony się rozchodzą. Malczewski
zostaje sam; naraz zbliża się do niego pan Lombardini)


SCENA IX
Malczewski. Pan Lombardini

LOMBARDINI

Ach, signore Polacco, właśnie was szukałem!
List mam tu do was, dzisiaj przysłany z Kijowa,
Lecz mnie i was zarówno tyczą jego słowa.
Przeze mnie tu wasz bankier przysłał do wypłaty
Ostatnie — jak powiada — z waszych kas dukaty.
Sześć tysięcy. Już dawno nie regulujecie
Rachunków, a tu pusto bardzo w mej kalecie.
Tymczasem narastają wciąż wasze procenta.
Sądzę, że pan dobrodziej jednakże pamięta,
Co mi winien i z naszych własnych formularzy,
I z weksli, com je skupił od różnych lichwiarzy,
By was od licytacji uchronić i sromu.
Pięć tysięcy przypada dla mojego domu,
A reszta jest dla pana: mogę na to przysiąc,
Żeś jeszcze dobrze wyszedł. Proszę oto tysiąc
Dukatów. (Daje mu pieniądze)


MALCZEWSKI

Dzięki. Tedym wszystko panu spłacił?
Żegnajcie, Lombardini! (Ten wychodzi)




SCENA X

MALCZEWSKI (sam)

Tak wszystkom utracił!
Ukochaną kobietę — i resztki fortuny.
Prawdę mówiła wróżka. Toż losu pioruny

Biją we mnie. Ostatnie już to moje grosze —
Nigdzie już i nikogo o nic nie uproszę.
Gdy wydam to ubóstwo — nie mam i dukata.
Nie mogę tu przebywać śród obcego świata.
Wszystkiem, com miał, tom musiał dzielić się
z lichwiarzem —
I powracam do kraju zupełnym nędzarzem.
Czyli w mieście mam stanąć? Ominę Warszawę —
Na Ukrainie wezmę gdzie skromną dzierżawę —
Gospodarować będę... Wróżyła mi sławę!
Skąd ta sława? Czy z miecza? — czy z roli? —
czy z pióra?
Nie wiem... Cudna tu ziemia. Sztuka i natura
Ją zdobią. Lecz najbardziej nęci mię tej ślicznej
Cyganki — tajemniczy fluid magnetyczny.
Muszę poznać tę dziwną lunatyków wiedzę —
Za resztę swego mienia w Wenecji posiedzę
I całą mądrość tego kuglarza zdobędę...
...Wróżyła mi, że imię me przejdzie w legendę...



KONIEC OBRAZU DRUGIEGO





OBRAZ TRZECI
ROK
1826




MALCZEWSKI
ZOFJA RUCIŃSKA
(to jest Zosia z I obrazu)
JERZY ZAŁUSKI
DOKTÓR
WIDULIŃSKI


STRÓŻ DOMU
APTEKARZ

KRAWIEC
PRACZKA
i. t. d.

Rzecz dzieje się w Warszawie.

Ubogie, dość bezładne mieszkanie. — Drzwi na prawo
i w głębi. — Z prawej strony biurko, z lewej nieco w głębi rodzaj sofy.

SCENA I
Malczewski. Zofja
(Zofja ubrana ciemno. Malczewski w długim tabaczkowym
zaniedbanym surducie. Oboje stoją przy stole, na którym
otwarta kasetka do pieniędzy)

MALCZEWSKI

Gdzie jest kres rozczarowań? Niktby nie dał wiary.
Jakób? Ten, co mię niańczyl. Dobry sługa stary.
Znikł od trzech dni. Ostatnie zrabował mi grosze.
Nie przez kradzież, przez zdradę jego męki znoszę.
A miałem tą monetą spłacić liczne długi.


ZOFJA

Uspokój się. Toć bywa, że nas kradną sługi.


MALCZEWSKI

Lecz nigdy nie posądziłbym o to Jakóba.
Próbę mu los wyznaczył. Przemogła go próba.
Co robić?


ZOFJA

Ach, mój drogi, czyś zapomniał o tem,
Ze za tę nową książkę świat ci sypnie złotem?
Ach, zobaczysz, że wszyscy ją będą czytali.


MALCZEWSKI

Bardzobym chciał.


ZOFJA

O inną rzecz się dusza żali
We mnie.


MALCZEWSKI

O co?


ZOFJA

Ach, mówić trudno.


MALCZEWSKI

Mów.


ZOFJA

Na dłoni
Widzę, że tyś mię nigdy nie kochał, Antoni.


MALCZEWSKI

Znów to samo. Sto razy mówiłaś te rzeczy.
Którym to nasze życie nieustannie przeczy.


ZOFJA

Nie, jam ci jest jedynie, jak kula u nogi...
Tak, tak ty mię uważasz! Mój jedyny — drogi —
Ja kocham cię bez granic! Ach, ty czy mnie kochasz?


MALCZEWSKI

Kocham.


ZOFJA

Zimno to mówisz. (Płacze)


MALCZEWSKI

Boże mój, ty szlochasz?


ZOFJA

Czy mnie kochasz?


MALCZEWSKI

Ach, kocham.


ZOFJA

Dużo, dużo?


MALCZEWSKI

Dużo.


ZOFJA

Czy tyle, co ten wazon z tą powiędłą różą?


MALCZEWSKI

Więcej!


ZOFJA

Tyle, co objąć mogą ręce moje?
Czy tyle, co ten pokój — co te dwa pokoje?
Co ten dom? ta ulica?


MALCZEWSKI

Ależ więcej, więcej...


ZOFJA

Pocałuj mię — ach, tysiąc razy — sto tysięcy...
Jaki gorący oddech twój... Jakiś ty blady!
Tyś chory! O mój drogi... I jeszcze ci zdrady
W głowie. Tak mi się zdaje: jest jakaś niewiasta,
Z którą się gdzieś spotykasz na ulicach miasta.
Ją kochasz, a mnie zdradzasz. Tak jest — nieinaczej,
Moje serce przeczuwa to w jasnowidzeniu.
Nie puszczę cię samego.


MALCZEWSKI

Mówisz w uniesieniu —
Roisz jeno, kochanko.


ZOFJA

Wciąż mi robisz sceny —
Znów spazmy mię chwytają — mam atak migreny...
Przyłóż rękę do skroni — ach, to mię uleczy.
Ach, tylko mię nie zdradzaj...


MALCZEWSKI

Mówisz nie do rzeczy —
Prócz ciebie nie znam żadnej kobiety na świecie.


ZOFJA

Nie wierzę. Ty zaś jeno w oczy spójrz kobiecie,
A już za tobą pójdzie do piekła i nieba!


MALCZEWSKI

Dzieciństwo! Toż niedługo zabraknie nam chleba —
I spadamy wciąż głębiej na samo dno nędzy.


ZOFJA

Ale jeszcze będziemy mieli dość pieniędzy.
Zresztą, przecie na ciebie spaść ma dobra scheda...


MALCZEWSKI

Tymczasem jednak grosza nikt mi na nią nie da.
Czy ci lepiej?


ZOFJA

Ach, boli. Jeno oczy muśnij,
Uśpij mię, cudotwórco drogi!


MALCZEWSKI

Uśnij, uśnij.


(Zofja wpada w sen magnetyczny)

MALCZEWSKI (do siebie)

Nieszczęśliwe stworzenie! Ach, jakżem bezsilny
Wobec tej szarej nędzy, co jak pająk pilny
Naokoło dni moich snuje zimną przędzę...

(Bierze książkę ze stołu)

Ta książka! Może ona usunie mą nędzę...
Może sława z bogactwem pod mój dach zawita?
Może na nowo szczęście w sercu mem zaświta?

(Otwiera książkę)

«Ej, ty na szybkim koniu, gdzie pędzisz kozacze?
Czyś zaoczył zająca, co na stepie skacze?»

(Otwiera gdzieindziej)

«Czy Marja ciebie kocha? Mój drogi, mój miły.
Więcej niż kochać wolno i niż mogą siły...»
«Słońce krwawo zachodzi — z niem reszta nadziei...»

(Patrząc na Zofję)

Jeszcze jej sen powieki nieświadomie klei —
A może jakoś nędza ta moja przeminie...

(Znów zagląda do książki)

«I pusto — smutno — tęskno w bujnej Ukrainie...»[4]
Książka wydana świeżo, sądu nad nią czekam —
Trwożę się — i nadzieją pieszczę — i narzekam...
Książka ta nowej pieśni duchem przenikniona —
Ty czuwaj nad jej losem, o gwiazdo Byrona!
...Może zbudzić ją ze snu... Biedne moje dziecię,
Zofjo, zbudź się i zjaw się w tym żałosnym świecie.


ZOFJA (budząc się)

Czy Zofja ciebie kocha? Mój drogi, mój miły,
Więcej niż kochać wolno — i niż mogą siły — —
Ach, jaki sen cudowny śniłam w tej godzinie —
Byłam dzieckiem. — Pamiętasz, tam, na Ukrainie,
Jakto Hryć opowiadał nam stare rapsody —
Dzieje Marji, Wacława oraz Wojewody...
Śniło mi się to wszystko — jako barwna wstążka —
I widzę, że tę powieść mieści twoja książka —
Takie to ukraińskie! Takie to jest nasze —
Tak tam pędzą Tatary, tak dzwonią pałasze —
Tak tam słońce czerwone, step zielenią kwitnie,
A ludzie tak kochają gorzko i błękitnie —
Że... ach, ty jesteś wielki, tyś boski, mój drogi!
Oto przed tobą klękam, całuję twe nogi —


MALCZEWSKI

Uspokój się, o biedna istoto!


ZOFJA

Antoni,
Proszę cię: tak przemawiać do mnie, Bóg niech broni —
Obrażasz mię. Tyś dla mnie jakby człowiek święty:
W tobie jakieś nadziemskie żyją elementy.
Bywałeś u nas dawniej — w tym smutnym Hrynowie.
Ja miewałam migreny — spazmy — słabe zdrowie —
Napróżno mię leczyli uczeni doktorzy.
Było mi coraz gorzej, kochanku, wciąż gorzej...
Aż nagle ty przyjeżdżasz z ziemi zagranicznej —
I gdym jeno ujrzała twój wzrok magnetyczny —
I gdyś mię po raz pierwszy uśpił: ocalona
Byłam! Ach, cisza wielka w głębi mego łona
Zakwitła — jakaś nowa zalśniła mi zorza...
Zrozumiałam: to ręka prowadzi mię boża
Ku tobie! Muszę z tobą być — ach, być przy tobie —
Bez ciebie raczej nie żyć, raczej usnąć w grobie.
Porzuciłam rodzinę — wieś — dzieci i męża —
Siła nadprzyrodzona materję zwycięża —
Lubię, kiedy na czole mojem kładziesz dłonie —
Gdy usypiam — w nieznaną przechodząc harmonję —
I teraz jakie cuda widziałam!... i oto,
Ty mię zowiesz kaleką i biedną istotą —
Przeto, że opętała mię furja miłosna
I żem poszła za tobą... Ach, jestem nieznośna!
Wypędź mnie, wypędź z domu! Zatrułam ci życie!
Ach, jakżem nieszczęśliwa. Ty mnie zdradzasz skrycie


MALCZEWSKI

Przestań, Zofjo! Jam chory — jakiś ból mię ostry
Przenika — bądź mi raczej nakształt dobrej siostry —

Pamiętam dobrze Hrynów. Był to dla mnie przełom —
Tam ruszyłem ku nowym i nieznanym dziełom.
Miałem skromną dzierżawę. Żyłem śród natury,
Którą kocham nad życie. Ni alpejskie góry,
Ani italskie gaje mirtu i cytryny —
Nie mają tyle czaru, co step Ukrainy.
Lubiłem na jeziorze, siadłszy w łódź, samotny
Krążyć, śledząc na niebie jakiś obłok lotny,
I tak marzyć — i mary wiązać w piękne słowa...
Nęciła mię Byrona nuta wiecznie nowa...
I ty pamiętasz dobrze, jak Hryć na basztanie
Śpiewał nam smutną powieść. Nieszczęsne kochanie
Połączyło dwa serca: Marję i Wacława.
Wizja ta moje serce wzruszeniem napawa.
I tak — na rzece — w czółnie — ta historja cała —
Sama się mi w rymowną formę układała!


ZOFJA

Ach, Marja! Nad jej losem jakżem ja płakała.


MALCZEWSKI

Ale, gdyś porzuciła i męża, i synów —
Nie mogłem tam pozostać. Opuściłem Hrynów.
Przybyłem szukać szczęścia śród murów Warszawy.
Czy los mi się uśmiechnie? czy dojdę do sławy?
Oto jest moje dzieło. (Pokazuje książkę)


ZOFJA

Czyś ze mną szczęśliwy?
Powiedz prawdę.


MALCZEWSKI

Szczęśliwy — hm!


ZOFJA

Nie nazbyt tkliwy —
Jest twój głos. Ach, ty nudzisz się ze mną, Antoni!
Dlaczego mnie nie kochasz?


MALCZEWSKI

Myślę teraz o niej.


ZOFJA

O kim? Mów prawdę! O kim?


MALCZEWSKI

O książce mej.


ZOFJA

Amen.


MALCZEWSKI

Teraz mię bowiem czeka surowe examen.
Jak Byron, ułożyłem powieść poetyczną.
Widuliński ją puścił na drogę publiczną.
Jak przyjmie świat historję pana i Miecznika?
Co powie o mej książce warszawska krytyka?
Niemcewiczowi «Marję» posłałem w pokorze:
Wielki to pisarz — znawca poezji — toć może
Powie mi dobre słówko.


ZOFJA

Czarodziejska sztuka
Jest we wszystkiem, co robisz.

(Słychać pukanie do drzwi)

MALCZEWSKI

Zda się, że ktoś puka.


(Zofja otwiera. — Wchodzi stróż domu)


SCENA II
Ciż sami. Stróż domu

STRÓŻ

Jaśnie wielmożny panie, tak, jaśnie wielmożny,
Mówię — bo nasz gospodarz — człek bardzo ostrożny,
Tak mi każe mianować lekatorów godnych,
Ale, po prawdzie mówiąc, dziś dużo zawodnych,
Co to niby pan hrabia, a pusto w kalecie...
Nie przymierzając właśnie, jak pan... Bo to przecie
Dwa kwartały już przeszły, grosza pan nie daje:
To nie jaśnie wielmożnych panów obyczaje.
Mój gospodarz się kłania — i prośby pokorne
Zanosi, aby pan mu zapłacił komorne.
Pięćset złotych.


MALCZEWSKI

Niestety, odmówić wam muszę —
Miałem gotowe na ten rachunek fundusze,
Ale mię okradziono! Wszystko naraz tracę,
I dzisiaj wam rachunku jeszcze nie zapłacę.


STRÓŻ

Znana śtuka. Jak filut, sprawę pan obrabia.
Jaśnie wielmożny hrabia, bez portek pan hrabia!


MALCZEWSKI

Proszę wyjść. Żadnych obelg u siebie nie znoszę.
Za parę dni otrzymasz wszystkie swoje grosze.


STRÓŻ

Juści. — Żegnam pokornie. Takie dziś hołysze
Na świecie, że to żaden Kurjer nie opisze. (Wychodzi)



SCENA III
Ciż sami — bez stróża

MALCZEWSKI

Co za ból — owa zdrada! Ta starego sługi
Kradzież — ta nędza czarna — te haniebne długi —
I ta rzeczywistości niepojęta zgroza!
Idźmy precz — zdala od niej... Tu ponura proza —
A tam przecudne rytmy — tam miłość gorąca
Pięknej Marji z Wacławem — tam promienie słońca...


ZOFJA

Nie smuć się o Jakóba — i ten czyn zdradziecki.
Ach, pięknie opisałeś karnawał wenecki —
I pożegnanie z Marją — i te stepy nasze —
I cmentarz, i kozaka — i to biedne ptaszę,
Co to krąży dokoła... Ach, losy Wacława
Jakże smętne! Ogromna czeka ciebie sława.
Największyś ty poeta z tych, co u nas piszą.
Jeszcze o tobie wieki potomne usłyszą.
Tyś czarodziej — ty światy widzisz niewidome,
Tyś jeden nieśmiertelny, a wszystko znikome...

I gdybyś mię nie zdradzał, gdybyś kochał stale,
Tak byłabym szczęśliwa!... Ty zabłyśniesz w chwale —
Ja to widzę! Ach, znowu ból mam tępy w skroniach —
Uśpij mię — moc nieziemska kryje się w twych dłoniach.


MALCZEWSKI

Więc zaśnij. (Zofja usypia) Znów ktoś puka.

(Malczewski otwiera)


SCENA IV
Ciż sami. Aptekarz

APTEKARZ

Przychodzę z apteki.
Dwieście złotych pan winien za pobrane leki.
Jeśli pan nie zapłaci — to koniec kredytu.


MALCZEWSKI (n. s.)

Tak człowiek spada wiecznie z niebiańskiego szczytu.

(Do aptekarza)

Nie mam dziś, ale w ciągu najbliższych tygodni
Spłacę wszystko.


APTEKARZ

Tak mówi pan, a przecie godniej
Byłoby zaraz płacić!


MALCZEWSKI

Nie mogę w tej chwili.


APTEKARZ

Więc czekam.


MALCZEWSKI

Dowidzenia. (Aptekarz wychodzi)



SCENA V
Malczewski. Zofja. Po chwili krawiec

KRAWIEC
(puka i zaraz otwiera, gdyż we drzwiach spotkał się
z aptekarzem)

Niech pan drzwi odchyli.
To ja — tailleur nadworny pana dobrodzieja,
Ale naprawdę znikła już moja nadzieja,
Czyli kiedy zobaczę, co mi się należy
Za ten garnitur czarny, co tak dobrze leży
Na panu, że wygląda pan w nim niby książę —


MALCZEWSKI

Wszystko oddam, jak tylko koniec z końcem zwiążę.

(Krawiec kłania się elegancko i wychodzi)

Co za plugawe męki! Tak poziome rzeczy
Jak błoto obryzgują. To duszę kaleczy.



SCENA VI
Malczewski. Zofja (uśpiona) Po chwili praczka

PRACZKA

No, i długoż mam czekać, aż za swą robotę
Odbiorę wkońcu te pięćdziesiąt cztery złote?

Czekam cięgiem a czekam. Dziesiąta niedziela
Idzie bezmała, odkąd mi ta porcynela,
Co tam śpi — do wyprania dała swoje brudy.
O Boże miłosierny, a dy patrzcie ludy,
Czy to słychane? Niech mi zapłaci co winna.
Ach, ja wdowa nieszczęsna, ja — matka dziecinna,
Co ja cierpię! Czy z głodu mam zginąć? Pędraki
Mam utopić we Wiśle? lub je na żebraki
Wychować. Może sama na ulicę wyńdę
Pod latarnię — i stanę tam za lafiryndę
I chłopów będę wołać? Czy to ja ladaco?
A czy to ja nie żyję honorową pracą?
Moje państwo, ja jezdem uczciwa kobieta.
Ale, jak mi kto winien, to ja krzyczę: reta!
Ja ocwanić się nie dam, ani schwytać w sidło!
A za farbkę, za sodę, za krochmal, za mydło?
Czy to mi darmo dali na wasz opierunek?


MALCZEWSKI

Niedługo wam zapłacę ten cały rachunek.


PRACZKA

Niechta, poczekam jeszcze. (Wychodzi)



SCENA VII
Malczewski. Zofja. Potem różni wierzyciele
(razem wchodzą)

MALCZEWSKI (do siebie)

Jakie straszne larwy!
Gdzieżeście wy, promienne młodych marzeń barwy?
Krzemieniec — Napoleon — gdzie Italji nieba?

PIEKARZ (z rachunkiem)

Za czterdzieści trzy złotych wziął pan u mnie chleba.


MLECZARKA

Za mleko — proszę złotych wypłacić trzydzieście.


RZEŹNIK

Dwieście złotych za mięso winni mi jesteście.


MALCZEWSKI (do siebie)

Maj tak cudnie świat złoci w wielobarwną tęczę
Kwiatów, pszczół i motyli — a ja się tak męczę —
A tu dokoła wszystko tak płaskie i szare.

(do wierzycieli)

Wkrótce zapłacę wszystko. Czekajcie dni parę.


PIEKARZ

Czekać! Czekać! Ja codzień dopisuję kreski!
To niezbyt honorowo, mój panie Malczewski.

(Wychodzą)


S C E N A VIII
Malczewski — Zofja

MALCZEWSKI

Co za męka! Osobną trzeba filozofję
Stworzyć, by to wytrzymać. (Chwila milczenia)
Muszę zbudzić Zofję.
Sobie i mnie złamała i skrzywiła życie
Ta nieszczęsna istota... Zbudź się, moje dziecię,
Zbudź się, Zofjo — i spłyń tu na ziemskie padoły.


ZOFJA

Gdzie jestem? Ach, widziałam świetlane anioły —
Widziałam ukraińskie stepy aksamitne —
I słońce srebrno-złote, i niebo błękitne...
I ty byłeś tam także sławny i bogaty,
I bardzo kochający... Ach, widziałam chaty
Białe, strojne dziewanną, słonecznikiem, makiem
Czerwonym jak korale... A stepowym szlakiem —
Widziałam — pędził kozak pana Wojewody.
W pasiece stała Marja, a z nią Wacław młody.


MALCZEWSKI

Co też ci się wciąż roi?...


ZOFJA

Takam wypoczęta,
Tak lekka, żebym latać mogła jak ptaszęta!
Ach, śniła mi się Marja. Pewnie świat uklęknie
Przed tobą, gdy zrozumie, jak ty piszesz pięknie.


MALCZEWSKI

Może, bardzobym pragnął. Jednakże dzienniki
Dotąd milczą o «Marji». Nie było krytyki — — —
Mam tu ból w prawym boku. Jestem zmordowany.
Odpoczynek, choć krótki, byłby mi wskazany.
Chowałem się w dostatkach. Jestem niezwyczajny
Tej walki o codzienny grosz... Żal mi Ukrajny —
Tam życie mi łatwiejsze byłoby i słodsze.
Lekkomyślnie straciłem w moje lata młodsze
Fortunę, com po ojcu swoim odziedziczył.
Ale teraz się w rzymskich będę cnotach ćwiczył:
Zwalczyć muszę tę nędzę, która nas przeżera.


ZOFJA

Ach, jam ci jest ciężarem — oto prawda szczera.
Gdyby nie ja — toż wolny byłbyś jako sokół.
Ale czem ja bez ciebie będę? tyś mię okuł
Jakimś czarem tajemnym, przywiązał do siebie;
Nie opuszczaj mię! Smutek duszę mą pogrzebie.


MALCZEWSKI

Ach, ja cię nie opuszczam! Cóż ci w głowie świeci!

(Słychać pukanie. Malczewski otwiera. Wchodzi Widuliński)


SCENA IX
Ciż sami. Widuliński

WIDULIŃSKI

Bonjour, panie rymopis. Właśnie do waszeci
Z wielkim żalem przychodzę. Tydzień mija trzeci,
A o książkę, com wydał, nikt się nie zapyta.
Myślałem sobie, że to bajka wyśmienita:
Dla mężczyzn tu jest wojna — miłość dla panienek.
Najlepsze to są zawsze rzeczy do piosenek,
Ale niechaj to będzie tkliwie a wesoło,
Niech na końcu powieści młodych dziewcząt koło
Do ołtarza prowadzi narzeczoną młodą.
A tu co? Smutek — czarność — z onym Wojewodą —
Utopili dziewuchę — Miecznik też umiera!
A ten Wacław? Toż w głowie siedzi mu chimera.
Szalony, Bóg wie czego po ziemi się tłucze.
Nie, panie, twoją powieść chyba pióro krucze

Pisało, nie zaś gęsie... Mam niemały skweres:
Myślałem, że to będzie choć średni interes.
Tu zwrot kosztów — to może koniec najszczęśliwszy.
Ni za dziadka, ni babkę, nie jadłszy, nie piwszy —
Straciłem tysiąc złotych. Myślałem, zakaty,
Że może cię pochwalą nasze literaty:
Pan Koźmian, pan Kropiński... Ale gdzież tam, panie!
Co słyszę, to jedynie srogie urąganie.
Wiersz dobry — być powinien jak klasyczny antyk,
Ale o panu mówią, że jesteś romantyk,
A to przecież jest hańba istna dla Polaka!
Jednak dziś się zaraza rozszerzyła taka,
I pan też za nią idzie, mój panie Malczewski.
Jest niejaki Mickiewicz, ot, niedźwiedź litewski:
Wilkołaki mu śnią się, czarownice, gady,
Jakieś sonety pisze i trupie ballady!
Młodzież psuje i w sercach zasiewa truciznę —
Szerzy mrok — do upadku prowadzi ojczyznę!
I oto ja, com zawsze był obywatelem
Poczciwym i któremu cnota była celem —
Dziś jam splamiony. Każden palcem mię wytyka,
Żem wydał szalonego dzieło romantyka.


MALCZEWSKI (jakby do siebie)

Ach, jedno, jeszcze jedno mam rozczarowanie.


ZOFJA

Nie zrozumiałeś książki, mój kochany panie.
Sensu niema, co mówisz...


MALCZEWSKI

Moja Zofjo droga,
Proszę cię, nie rób uwag.


ZOFJA

Ach, na miłość Boga —
Ty mnie masz za niemądrą. Lecz ja mam swój rozum —
Powiem...


MALCZEWSKI (ironicznie do Widulińskiego)

A zatem widzę, że na rigorozum
Przepadłem — i egzamin mój wyszedł fatalnie.


WIDULIŃSKI

Być może — bo krytyka jak z armat swych palnie —
To pan zginie. Osiński — toż jest znawca sztuki.
Cóż mówi? Romantycy — że to są nieuki.
Że cała książka pańska to jest niedorzeczność,
Że sensu nie ma za grosz; co słowo, to sprzeczność.
Że język jest koślawy i niegramatyczny.
Nieładny, ordynarny, ciężko-prozaiczny —
Nie to, co pan Feliński, albo Naruszewicz...


MALCZEWSKI

A cóż o tem powiada nasz wielki Niemcewicz?


WIDULIŃSKI

Powiada, że to dziełko błahe, bez znaczenia,
Że autor niech co prędzej zawód swój odmienia,
Niech zostanie żołnierzem, albo też ratajem,
Bo z tej poezji jeno nad tym biednym krajem

Klęsk się tysiąc wysypie — jak z puszki Pandory.
Książka twa — to są liche dla młodzieży wzory.


ZOFJA

Dość milczałam, nie twoje jest ostatnie słowo —
Pacierz za panią matką, ani to, ni owo
Pleciesz! Nie widzisz, że pan Antoni Malczewski
To największy poeta, że to duch królewski,
Nieśmiertelny. — Niech sobie różne tam pismaki
Uczone — wyśmiewają jego wilkołaki,
Ale ja co wiem, to wiem: Książka to jest mała.
Jednak czeka ją wielka, bardzo wielka chwała.
Te pismaki nie pojmą uczuciów ogromu,
Jakie są w nim. A ja nie pozwolę nikomu
Gadać o nim źle... Długie jeszcze lata miną —
A zakochani: każdy młodzieniec z dziewczyną
Będzie powtarzał Marji z Wacławem rozmowę.
Rozumie pan?


MALCZEWSKI

Co słyszę — jest dla mnie tak nowe,
Jakbym cię po raz pierwszy dziś poznał. Zaiste,
Zofjo, słowa twe takie dziwnie uroczyste.
Że jest to dla mnie radość niewypowiedziana.


ZOFJA

Ach, bo czuję, że Marja jest prześladowana;
Że wszyscy, którym obce są te nowe nuty,
Jakiemi duch twej słodkiej Marji jest osnuty —

Urągać tobie zaczną. A w każdym krytyku
Widzę psa! Lecz ja nie dam zbić się z pantałyku,
Bo cię kocham... więc duszę twą zgaduję lepiej.


MALCZEWSKI

Wyznaję, że twój zapał serce moje krzepi.

(do Widulińskiego)

Niepokój budzi każda myśl niespodziewana.
Surowy jest wysoce o mnie sąd waćpana,
Recenzentów przekąsy, tłumów obojętność —
Zapewne — że to budzi we mnie pewną smętność.
Alem przywykł do różnych w życiu rozczarowań —
Przetrwam te wszystkie ciosy...
Nieprzyjaznych knowań
Obozu klasycznego nie lękam się wcale...
Żyję gdzieś na uboczu. Romantyczne żale
Są mi obce. Toż nie znam książek Mickiewicza,
Choć go chwalą. Jedynie Byron mi użycza
Swych blasków. Idąc za nim — idę dobrą drogą —
A ludzie niech mię sądzą, jak chcą i jak mogą.


WIDULIŃSKI

Nie chciałem was urazić. «Marji» nikt nie czyta.
To jest jedyna prawda. Niech pan kogo spyta:
O tych klasykach nie chcę gadać już, ni o tych
Romantykach. Lecz kto mi zwróci tysiąc złotych?

(Pukanie)


SCENA X
Ciż sami. Pułkownik Jerzy Załuski

ZAŁUSKI

Dzieńdobry.


MALCZEWSKI

Przyjacielu mój, Załuski drogi.
Witaj! Dawnoś już w moje nie zachodził progi.
Oto pan Widuliński, książki mej wydawca,
Który twierdzi, że żaden sztuk nadobnych znawca —
Nie uzna mej powieści. Cóż ty sądzisz o tem?

(Widuliński chce odejść)

Pan odchodzi?


WIDULIŃSKI

Odchodzę. Pomówimy potem.
Żegnajcie.


MALCZEWSKI

Dowidzenia.

(Widuliński wychodzi)


SCENA XI
Ciż sami bez Widulińskiego

MALCZEWSKI

Teraz, przyjacielu,
Powiedz, czyś czytał «Marję»?


ZAŁUSKI

Jam jeden z niewielu,
Co czytali ją. Prawdę mówiąc, twoja powieść
Niezbyt mi się podoba. Czego chciałeś dowieść,
Nie rozumiem. I jaka z tej książki wypływa —
Moralitas — to dla mnie rzecz bardzo wątpliwa.
Co za mroki! Uczucia budzisz chorowite —
Ponurość — zniechęcenie — rozpacz — łzy obfite.
Książka ta jest chybiona i bardzo niezdrowa.
Nie na to Bóg dał ludziom szlachetny dar słowa.
By rozum lekceważyć. Wybacz mą otwartość,
Lecz że bardzo szacuję twą wysoką wartość,
Szczerze mówię, co myślę.


ZOFJA

Ależ drogi panie...


MALCZEWSKI

Proszę cię, Zofjo, nie mów nic. Jerzego zdanie
Cenię bardzo. Być może, żem dotychczas błądził.
Nie kocha mnie Apollon, jakem dotąd sądził.


ZAŁUSKI

Mój drogi, ty zbyt dobrze jesteś urodzony,
Aby w książkach drukować takowe androny!
Właśnie też z tej jaskini chcę cię wyswobodzić —
Wiem wszystko. Nie pozwolę ci się wiecznie głodzić.
Gdym widział niegdyś lica twe, oczy twe, usta,
Przysiągłbym, Stanisława że widzę Augusta.

Taki byłeś podobny... A dziś, drogi Boże,
Wychudły, wynędzniały, niedbały w ubiorze —
Niby pastor luterski zdasz się na pogrzebie.
Wiem, żeś dumny jak Hiszpan — i że próżno ciebie
Namawiać, byś u krewnych swych szukał pomocy,
Lub u dawnych kolegów. Śród nich są wysocy
Urzędnicy — i bardzo ustosunkowani;
Oni mogą cię wyrwać z tej czarnej otchłani.
Pójdź jeno do Skibickich, albo do Kossowskich,
Albo do Modzelewskich, albo do Błędowskich,
A każdy ci natychmiast otworzy szkatułę.
Wiem, że twe serce dumne, na te sprawy czułe,
Ale to jest pożyczka, nie zaś darowizna.
Że honor twój nietknięty — każdy ci to przyzna,
Przytem, żeś bardzo zdolny, więc dla tego względu
Myślałem, że najlepiej ci się jąć urzędu.
W komisji skarbu stryj mój dla cię stanowisko
Wyrobił — tam uzyskasz pracę — spokój — wszystko.
Honor wielki. Za każde dwanaście miesięcy —
Otrzymywać masz złotych polskich sześć tysięcy.
Pracują tam synowie pierwszorzędnych rodzin,
A roboty masz dziennie zaledwie sześć godzin.


ZOFJA

O, nie! Ja go nie puszczę. Cóż ja sama jedna
Będę robiła w domu schorowana, biedna?
Jam słaba, a gdy tylko wychodzi Antoni,
Jakaś zmora mię ściga, jakiś zły duch goni...
Jak niespokojny duch mój byłby nieustannie,
Gdyby on się zakochał w jakiej obcej pannie,

Bo pewnie, skoro tylko wyjdzie za te ściany,
Zaraz się gdzie zakocha... W innej zakochany,
Zdradzi mnie i zapomni — i na zawsze rzuci...


ZAŁUSKI

Ale niechże się pani nie lęka, nie smuci —
Toż Antoni jest znany, że panią tak kocha
Jak nikogo!... Ach, pani Zofjo, pani szlocha!


ZOFJA

Płaczę, płaczę, bo pan go rozłączyć chce ze mną.
A cóż się ze mną stanie! Jakby nocą ciemną —
Będzie mój żywot. Gdybym naraz legła chora,
Nie trzeba ni apteki, nie trzeba doktora:
Tylko mi jego ręki dotknięcia potrzeba.
On jeden mię prowadzi do zdrowia, do nieba.
Jego spojrzenie nerwy moje uspakaja,
W ekstazie moja dusza niebem się upaja —
I widzę jakieś cuda i nadziemskie zjawy...
On musi wciąż być przy mnie. Tak, panie łaskawy.


ZAŁUSKI

Słyszałem o tej sprawie. Są to magnetyczne
Zjawiska. Ale wszystkie powagi medyczne
Rzecz tę zowią kuglarstwem. I dziw mi, zaiste,
Że Antoni uprawia te sztuki nieczyste.


MALCZEWSKI

Uczniem Encyklopedji, jak widzę, francuskiej
Jesteś dotychczas ciągle, mój drogi Załuski.
Zapewne, filozofy to były uczone,
Ale materjaliści. Dziś nadprzyrodzone

Dziwy śród ludzi krążą — a jasnowidząca
Z Prevorst widziała duchy z promiennego słońca,
Jak schodziły na ziemię niewidzialnym torem.


ZOFJA

Ktoś puka.


ZAŁUSKI

Umówiłem się tutaj z doktorem,
Pewnie on. Wiem, żeś chory. By zbadał twe zdrowie,
Poprosiłem go tutaj. On nam prawdę powie.

(Zofja otwiera. Wchodzi doktór)


SCENA XII
Ciż sami. Doktór

DOKTÓR

Witajcie, mili państwo.


ZAŁUSKI

Oto jest nasz chory.
Zbadaj go, mój doktorze. Ze lwa dawnej pory
Został cień. Bo zaprawdę był on Adonisem,
A dziś zda się u grobu stojącym cyprysem.
Ratunek się choremu od ciebie należy.

(Lekarz zbliża się do Malczewskiego — i bada go na
stronie. — Załuski na przedzie sceny rozmawia z Zofją)

ZAŁUSKI

A więc pani naprawdę w te dziwadła wierzy?


ZOFJA

Jakże zaś mam nie wierzyć, kiedy ze sto razy
Z jego woli wpadałam w stan boskiej ekstazy.
I choćby moje nerwy nie wiem jak cierpiały,
I choćby mi pękała dusza na kawały:
On przychodzi — on patrzy mi w oczy — i ręką
Dotyka — i natychmiast to, co było męką,
W słodki sen się przemienia — w ciszę niepojętą.
W duszy mej uroczyste promienieje święto —
Widzę wszystko, co było, co jest i co będzie —
Co jest w nim — co jest w tobie... Ja jestem narzędzie,
Przez które płynie strumień niewidzialnych rzeczy.
Antoni mię w ten sposób od mych cierpień leczy,
A choć jam rozdrażniona, chociaż zła i licha:
Z takich snów wstaję zdrowa i dobra, i cicha.

(Doktór od Malczewskiego idzie ku Załuskiemu i Zofji)

DOKTÓR

Mój Jerzy, chwilę pomów tu z panem Antonim,
Ja muszę z panią Zofją porozmawiać o nim.

(Załuski zwraca się do Malczewskiego, doktór — do Zofji)

Wybaczy pani. Bywa czasem chwila taka,
Że trzeba męstwa. Mąż twój chory jest na raka.
Rzecz to zła. Jaka bywa istotna przyczyna
Tej choroby, dotychczas nie wie medycyna
I środka na nią nie ma. Leczyć jej nie zdolna.
Choroba to śmiertelna — ciężka i mozolna,
Bo w całym organiźmie krwawe szerzy rany.
Źle zwłaszcza, jeśli doktór za późno wezwany.

Rak ten mężowi pani truje wszelką radość.
Przeżera jego ciało, nadaje mu bladość —-
A nędza, którą widzę, głód i ciągłe troski
Do głębi przenikają mu ciało. Cud boski
Jedynie Antoniego uratować może.
Niech pani będzie mężną.


ZOFJA

O Boże, mój Boże,
Daj mi siły.


DOKTÓR

O spokój proszę niezachwiejny,
Bo, mówię, męża twego stan jest beznadziejny.
Choć mi przykro, że takiej wieści jej udzielę —
Antoniemu już życia zostało niewiele.


ZOFJA

Boże! Jakżem złamana, ach, jakżem złamana.


DOKTÓR

Droga pani, na wszystko bądź przygotowana.

(Doktór daje niejako znak Załuskiemu, że już rozmowę
skończył. — Załuski podchodzi ku nim)

ZAŁUSKI

Doktorze! właśnie słyszę tutaj wielkie dziwy
O prądach magnetycznych. I byłbym szczęśliwy,
Gdyby mi pani chciała pokazać te cuda.


ZOFJA

Strapiona jestem wielce. Nie wiem, czy się uda
Dzisiaj to doświadczenie. (Do Malczewskiego)

Proszę cię, mój drogi,
Jeżeli się uniosę w podksiężyczne progi —
To wlej mi w serce siłę niezmierzoną ducha,
Bo we mnie jakaś rozpacz ogromna wybucha,
Omdlewam nieprzytomna. Anieli wysocy,
Czuwajcie wy nade mną, abym ducha mocy
Nie utraciła... (Kładzie się na sofie)


MALCZEWSKI

Uśnij, uśnij moje dziecię —
I jednym rzutem ducha stań w nadziemskim świecie.
Niech się otworzą oczy twoje w nieskończoność,
Jakgdybyś w naszych stepów patrzała zieloność:
Poznaj siebie i w sobie zbudź wolę niezłomną,
Że będziesz swojej myśli władczynią przytomną.
Czujesz moc ducha?


ZOFJA (uśpiona)

Czuję, widzę swoje grzechy,
Żem tobie, mój Antoni, nie dała pociechy,
Lecz żywot ci skrzywiła. Jam zanadto w sobie
Kochała się; pamiętna o własnej chorobie,
Byłam ślepa na twoje cierpienia, mój drogi,
Ale odtąd całować będę twoje nogi;
Nad tobą, jak nad dzieckiem, będę miała pieczę
I z wszystkich twoich cierpień cudem cię wyleczę.


ZAŁUSKI

Zaiste, dziw niemały. Ten duch snem ujęty,
Zda się, innego świata widzi firmamenty.


MALCZEWSKI

Gdzie jesteś teraz, Zofjo?


ZOFJA

Jestem na srebrzystej
Mgławicy, gdzie dokoła świat jasny i czysty.
Ludzie tu są tak piękni, jak anioły srebrne,
A kwiaty tak promienne, jak gwiazdy podniebne.
Wszystko tu przepasane siedmiobarwną tęczą —
A śród drzew złote harfy eolskie tu dźwięczą.


ZAŁUSKI

Doktorze, cóż ty sądzisz?


DOKTÓR

Rzecz nader ciekawa,
Jeśli nie jest ułudą ta szczególna sprawa.
Sądzę, że to są jakieś nerwowe zjawiska,
Dla których medycynie jeszcze brak nazwiska.

(Zdaleka żegnają Malczewskiego i wychodzą, jak widma)

(Nim wyszli, na scenie robi się ciemniej — oświetlenie blado-
fioletowe. Malczewski siada na fotelu na środku sceny.
Zofja leży uśpiona)

(Zasłony gazowe ciemne w liczbie 4 — 5 zapadają na kilka
minut — w miejscu kurtyny. — Światło ciemno-fioletowe.
Muzyka żałobna. — Potem zasłony się podnoszą)


EPILOG

Scena taż sama. Słońce zachodzi

Na scenie półmrok. Malczewski siedzi na fotelu pośrodku
sceny. Zofja leży uśpiona

MALCZEWSKI
(trzyma książkę w ręku — przygląda się Zofji)

Ona śpi. Niech jej dusza — wzniósłszy się nad ziemię —
W dziedzinach tajemnicy nieświadoma drzemie.
W jej oczach jakaś wielka trwoga się przebija — —


ZOFJA

O, o!


MALCZEWSKI

Co mówisz?


ZOFJA

Boże, widzę, jakaś żmija
Pełznie tu jadowita! Uchodź, o mój miły.


MALCZEWSKI

Nie rozumiem.


ZOFJA

Ach, czuję tu oddech mogiły!
Gdybym ci mogła pomóc! Nie mam, nie mam siły.


MALCZEWSKI

Co ty mówisz?


ZOFJA

Mgła czarna — opisać nie umiem.


MALCZEWSKI

We śnie coś mówi. Ale słów jej nie rozumiem.
Mów — mów! (Nasłuchuje)
Zamilkła.

(Zofja zapada w mrok i przestaje być widzialną)

Jakieś dziwne słowa
Mówiła mi uśpiona. Jak mi cięży głowa —
Cierpienie, jak nóż ostre, ciało mi rozdziera.

(Po chwili)

Lecz teraz ból już ustał. — Już mi się otwiera
Nieskończoność — i duch się wyrywa do lotów —
O Boże, bądź miłościw grzesznemu — jam gotów —

(Przegląda książkę)

I pusto, smutno, tęskno w bujnej Ukrainie!
O Marjo, o Wacławie — czy wasz sen przeminie?
Czy losy wasze smutne ludzi wzruszać będą?

(Po chwili)

Mówiła, że me imię stanie się legendą.

(Po chwili)

Ileż dni przeminęło tu, śród wiru cieni?
Gdzie Zofja? Sam samotny jam tu jest w przestrzeni.
Nie czuję już niczego — nie czuję sam siebie —
Wszystko, niby mgła, prysło — — —

Byłem kiedyś w niebie — — —
Gdzieśkolwiek jest na krańcach widomego bytu —
Zjaw mi się, mój najsłodszy śnie pełny błękitu.

(Wpobliżu miejsca, na którem leżała Zofja, ukazuje się
widmo: Księżna — w złoto-błękitnem świetle)

WIDMO

O, czyste, przezroczyste, o, srebrzyste fale
Genewskiego jeziora! w waszych wód krysztale —
Do dziś się odbijają dwa szczęśliwe cienie
Dwojga dusz rozkochanych!


MALCZEWSKI

O lube wspomnienie!


WIDMO

A kiedy już nadchodzi ten moment ostatni,
Ostatni na twych ustach pocałunek bratni
Składam, aby na wieki przywarł na twych licach,
By cię nawskroś przeniknął we wszystkich tętnicach,
Bym wiecznie była twoja — i z tobą — i w tobie,
I by na krańcach świata nasze dusze obie
Przypominały wiecznie poprzez bytu pęta...


MALCZEWSKI

Wszystko, o czem pamięta duch, choć nie pamięta!


(Widmo znika)

(Malczewski zadumany siedzi na fotelu — patrząc w ten

punkt, gdzie widmo znikło)


KONIEC




KILKA EROTYKÓW

ODSZUKANYCH W RĘKOPISIE



FRAGMENT

Biada tej duszy, która nazbyt tkliwa
Ognia miłości posiada zbyt wiele,
Bo każde słońce i każde wesele
Dla niej się w chmury i smutek okrywa.
Biada tej duszy! bo im więcej kocha,
Tem w życiu więcej rozczarowań spotka,
I każda kłamać jej będzie stokrotka —
Uczucie każde będzie jak macocha.
Biada, bo w trwodze rozczarowań nowych,
Jeśli ją wiosna jaka słodko wzruszy —
Pocznie wzruszenia kryć w tajnikach duszy
Pod larwą spojrzeń, niby śmierć lodowych.
Biada tej duszy! Im kocha namiętniej,
Tem bardziej zewnątrz zda się lodowata;
Im bardziej tęskni do kwietnego lata,
Tem martwiej — zda się — twarz swą zobojętni.
Im uporczywiej wymowne wyrazy
Rwą się na usta w gorejącym szale:
Tem bardziej milczy, jakby słów jej fale —
Zastygły w lodem nieruchome głazy.
I oto wreszcie wzorem Harpagona
Słów pocznie skąpić, uczuć i uśmiechów;
Zamrozi ognie piersi swej oddechów,
Jakoby więźnia strzegąc swego łona.

Nie koniec jeszcze. Uderzy godzina,
Co lody w siłę przemienia ponurą —
I sztuczna maska staje się naturą,
I ten, co serce miał, drętwieć zaczyna.
Biada, bo wkońcu, gdy w wiosny poszumie —
Przeczuwa ognie, co nieprędko zgasną:
Widzi, że serce zabił sztuką własną,
I chciałby kochać, ale już nie umie!
Biada tej duszy, lecz po stokroć biada,
Gdy w nowej jutrzni godzinie obaczy,
Że dusza jego to worek żebraczy,
Gdzie tylko próżnia łez niegodna — włada.



MOGIŁA

Mogiłę moją w zimne swe ramiona
Duch niepamięci ogarnie żałośnie:
I zapomniana tak i opuszczona
Gąszczami chwastu i zielskiem porośnie.

Przejdę po ziemi jako cień obłoku,
Do grobu zejdę jak widziadło senne:
Łza po mnie w żadnem nie zabłyśnie oku,
Że pękło serce żywe i płomienne.

Pućka nade mną o wieczornej dobie
Będzie bolesnym zawodziła krzykiem:
I duchy nieme w milczącej żałobie
Stać będą nad mym smutnym nie-pomnikiem.

Kiedyś dopiero w niespodzianej chwili
Ktoś — u mogilnej stanie mej rubieży
I wzrok strwożony ku zielskom pochyli,
I szept usłyszy: Czuwaj, duch tu leży!

I klęknie — słowem, co groby uświęca,
Modląc się cicho — w przeczuciach tajemnych...
Kto? nie wiem... Może ta dusza dziewczęca,
Która mi dana była w losach ciemnych —


A która na świat za późno przybyła
I czując próżnię wokół i tęsknotę,
Szła magnetycznie tam, gdzie ma mogiła —
W niej swoje mary przeczuwając złote...

Ona to była, której niepojęty
Szept jakiś duchów, jakby z poza świata,
Mogiły mojej wyśpiewa lamenty,
Tak że w jej sercu mój ból zakołata.

Jakby w natchnieniu dziewczę to zawoła:
Iście ja czuję, że pod tą zielenią
Spoczywa dusza, która bez anioła
Szła tam, gdzie czarne słońca się płomienią.

Tu leży serce, które niegdyś biło,
Umiało kochać jutrzenki i gromy —
A które, pchane niewidzialną siłą,
Zniknęło w bytu fali niewiadomej.

I szło po ziemi jak cień niewidzialny,
I zeszło z ziemi jako mgła poranna —
I niepamięci pokrył go[5] fatalny
Kwiat, który czarna zasiewa Marzanna.

O, czuję wszystkie łzy, jęki, boleści,
Które on odczuł — wygnaniec z edenu!
I brzmią mi w duszy pienia dziwnej treści —
Czemuż mu szczęścia nie mogłam dać? czemu?


Ale ja będę jego chwały dzwonem —
Z mogiły jego zerwę chwast i zielsko:
Bo dusza jego jest mem własnem łonem,
Pieśń jego we mnie brzmi melodją sielską.

Tak to po latach nad mogiłą moją
Zjawi się jakaś istota siostrzana,
Którą cierpienia zamarłe upoją
I której dusza moja będzie znana.

Ona boleści moje wyrozumie,
Ona mą trumnę rezedą uświęci,
Ona — jak obca w żywych głosów tłumie —
Żyć będzie we mnie i w mojej pamięci.



[TRIUMFALNIE PODŁOŚĆ SIĘ UŚMIECHA]

Triumfalnie podłość się uśmiecha —
Coraz nowe powstają bastylje —
Serce zamiera bez echa —
W czarną otchłań padają Sycylje.

W lodowatych mgłach rzeczywistości
Zamierają marzenia i kwiaty —
Błyskawicznie bóg na ziemi gości
I uchodzi w dalekie zaświaty.

Bo na ziemię patrzeć już nie może —
Jak na dzieło stworzone omylnie!
Nazbyt krótkie dał nam zorze —
I zbyt głucho tu, i zbyt mogilnie!

Łzy i smutki — i mrok i niedola —
To jest ziemi rachunek wieczny —
Taka pewnie była boża wola —
Życie wali jak miecz obosieczny.

Cóż jest jutro? — to cień niewiadomy,
Cóż jest dzisiaj? — smutna pieśń bez końca,
I dokoła jeno słychać gromy —
I nie widać promiennego słońca.


Więc uciekam w czarowne otchłanie,
Gdzie mię wczoraj swemi cudy nęci:
Pogrążyłem ducha w Ramajanie —
W mgle zamierzchłych wieków niepamięci.

Tam jaśnieją mi duchy olbrzymie —
Żarem słońca tam miłość goreje:
Nieskończoność tam szepce swe imię —
I dalekie wyzłaca nadzieje.

Tam w przedziwnej tonie duch słodyczy —
Ogromnieje w tych ogromnych światach —
I w źrenicach tonie Beatryczy,
I w jej włosów tonie aromatach.

Przez te strofy indyjskiego wieszcza
Płynie fala, co do życia budzi —
Co mię znowu nadzieją rozpieszcza
I marzeniem pocałowań łudzi.



[STAROŻYTNYM GALLÓW OBYCZAJEM]

Starożytnym Gallów obyczajem
Ślę ci, pani, ten listek jemioły:
Niechaj ziemia stanie ci się rajem,
Niechaj dobre strzegą cię anioły!

Takbym pewnie mówił ci — bóg widzi —
Gdybym wierzył w raj albo w anielstwo,
Jako niegdyś wierzyli druidzi:
Lecz to dzisiaj liche marzycielstwo.

Toż jemiołą czcił druid boga —
Talizmanem była im — fetyszem —
Ale inna czasów naszych droga:
My inaczej historję swą piszem.

Dziś jemiołę daje się na żarty —
Z mistycyzmu drwimy, jak z przesądu:
Świat tajemnic naoścież rozwarty —
Raj? Widzenie nieznanego lądu.

Dziś zwątpienie nieustanne gryzie
Nasze serca, niewiarą zatrute —
W Beatryczy albo Heloizie
Minorową dziś usłyszysz nutę.


Ona sama w siebie dziś nie wierzy —
Jakże w innych pokrzepić ma ducha:
W tej krynicy przezroczej i świeżej
Jedna gorycz... wybucha.

Dziś nie życzyć raju — ni aniołów —
Ani wróżyć — jak... druidy —
Dziś nad duchem zaciężył nam ołów,
I w tumanach nikną Atlantydy.

Dziś przecząco mówi się w tym względzie —
Dziś życzenia idą w inne kresy:
Niechaj życie piekłem ci nie będzie —
Niechaj ciebie nie umęczą biesy...

To dziś starczy, gdy wokoło chmury —
I nad nami gniewna ręka boga:
W kataklizmach ducha i natury
Coraz większa ogarnia nas trwoga.

Żali idziem ku nowej zagładzie
W ostateczny jakiś pogrom bytu —
W tej okropnej życia maskaradzie
Czy i kto się tu doczeka świtu — ?

Znowu wiara budzi mi się sama,
Że i dzisiaj jeszcze życie świta —
Tak mi zda się, jakbym sam był Rama —
Jakby Maja właśnie była Sita.


Że druidy, że te wieszcze stare
W swoich wróżbach nie błądziły zgoła,
Ze niezawsze drwić należy marę
I że szczęście przynosi jemioła!

Niechaj szczęście niesie ci ten listek —
Żyj na ziemi przez pół jako w niebie —
Jest zaklęcie — w którem świat tkwi wszystek:
Nigdy nie wątp o sobie — wierz w siebie —

.................[6]



[BYWAJĄ CZASEM SŁOWA] [7]

Bywają czasem słowa, które — rzekłbyś — płyną
Z najskrytszych głębin ducha — i same głębiną
Zdają się pełną żywych jasnowidzeń mocy —
I nagle ci zabłysną jak słońce śród nocy.
Nie są to przecie słowa gromkie, błyskawiczne,
Ale właśnie tak ciche, jakby eteryczne
Dotknięcie twego czoła dobrą, mięką dłonią —
Że naraz kołysany łagodną symfonją
Sądzisz się gdzieś w błękitach — w nieskończonej ciszy,
W której twe serce szepty pieszczotliwe słyszy.
I w tej upajającej słodkiej kołysance
Ten, który dotąd błądził jako opętańce —
Naraz przejrzał. Przenikło go coś aż do rdzenia —
Stanął jak wobec własnej duszy objawienia —
I wszystko, co świat czarną osnuło mu krepą,
Że błądził drogą zwalisk, pustynną i ślepą —
I wszystko, przez co słońce mu w tumanach zmierzchło
I co mu było jadem: — wszystko naraz pierzchło.
To był świt... nowy ducha świt... jutrzenka nowa!
...Tyś miała dla mnie takie niespodziane słowa,
Co mię nawskroś przejęły; może pół świadome,
Lecz w samą treść idące, piękne, nieznikome,
Żem naraz pojął wszystko, co we mnie ułomne,
A co jeszcze jest silne. Ja ich nie zapomnę. —



[PAMIĘTASZ TĘ NOC CICHĄ] [8]

Pamiętasz tę noc cichą — i ten lazur czysty,
Co zwieszał się nad nami — pełny snów i szmerów?
Otaczały nas wkoło niebios ametysty,
Złotemi nam gwiazdami lśniąc nawskroś eterów.

A tak — wobec tych bogów — byliśmy tu sami,
Że, zdało się, płyniemy w bezmiar w tym lazurze — —
Jakiś sen nas kołysze, jakiś czar sezami — —
Kto tu rozsypał lilje wokoło i róże?

Jakiż dziwny aromat duszę mą upaja?
Kołysze mię nadzieja — słodka pieśń kołysze:
Wrzesień, a przecie czuję się niby w dni maja —
W pierś mi spływają zdala nieskończone cisze.

Czy ziści się marzenie — czyli się nie ziści,
Ono mi zda się gwiazdą żywota polarną —
I zda mi się, że płyniem — płyniem promieniści
W jakąś przyszłość słowików śpiewaniem rozgwarną.

Jak anioł pochyliłaś ręce swe nade mną
I wonią swojej duszy — niby harfy graniem —
Pieściłaś mię — żem słyszał muzykę tajemną,
Która mi się zdawała jakby całowaniem.


Noc była taka cicha, uroczysta, sielska —
Tak słodkim pocałunek był mi ten harfiany,
Że mi się wciąż melodja ta roi anielska —
Niby najdroższych wspomnień wonny kwiat różany.



RIEN QUE POUR VOUS
I

Oto idą rocznice tych przedziwnych zdarzeń,
Tych dreszczów niespodzianych — i tych snów, i marzeń,
Co nagle mię porwały, jak płomienna fala,
Że dotąd się pamięcią godzin tych rozpala
Dusza, wybłękitniona nowem objawieniem.
Zaczęło się to jakby nieporozumieniem,
I nim błysła mi radość nieoczekiwana,
Była godzina żalem tak rozkołysana,
Żem chciał iść na samotną pustynię — w nicestwo.
Ale mię zatrzymało twych czarów królestwo,
I nagle cię ujrzałem w takiej aueroli,
Żem padł ku twoim stopom bez wiedzy i woli.
Tak czasami, gdy słońce ma wyjść z poza mroków,
Jeszcze wichrzy się w niebie zmienna gra obłoków.
Manowcami przez głuche ścieżki i bezdroża
Szedłem tam, gdzie mi nowa promieniała zorza.
Była to dla mnie chwila wiosennej ułudy.
Roiłem, że odrodzin błyskają mi cudy —
I choć jam wykreślony z żyjących pośrodka,
Przecież mię nowa mara ogarnęła słodka
I tak mi pełnią życia zajaśniałaś wszystka,
I naraz mi się stałaś tak droga i bliska —

Tak jedyna, tak wszystką treść przenikająca,
Żem zda się krążył w blaskach nieznanego słońca.


II

Tę książkę mi podając, rzekłaś mi półdrżąca:
Chciałabym — jak te pieśni mówią — być kochana.
I zaraz mi błysnęły w oczach złote słońca,
Zaraz chciałem przed tobą upaść na kolana.

Ale nigdy się żadna miłość nie powtarza —
Bo każda bywa inna. Inne rosną kwiaty
Na globach, które ogień innych słońc rozżarza.
Każda nowe — nieznane wywoływa światy.

A jeśli już tak niebios kazały wyroki —
Że mam u nóg twych klęczeć wpatrzony w twe lica:
To inne z twego serca płyną mi uroki —
Inna mi z twoich źrenic błyska tajemnica,

Niżeli z owych marzeń, z owych tęsknot, z owych
Snów, co mię kołysały dotychczas na ziemi.
Bywa miłość w błękitnych barwach, purpurowych,
W złotych — przesnuta nieraz wstęgami czarnemi;

A czasem cała czarna... Jakaż więc nas czeka
Barwa — i z jakich nieba nadpłynie przestworów?
Dalekaż nasza droga czyli niedaleka?
Czy znajdziem się śród złotych niw czyli ugorów?


III

Zaledwiem to pomyślał, byłem przerażony,
Jakgdybym się zapadał w otchłanie bezdenne:
Bo moją dziś siedzibą lodowisk regjony,
Bo zgasły me młodzieńcze wulkany płomienne.

Więc też w samym zarodku mych uczuć wieczornych
Tkwiły melancholijne gorzkich zwątpień kwiaty —
Nie dla mnie nowe zorze! Ale w snach przekornych
Nęcą mię Rubikonów nowych aromaty.

Więc raz jeszcze — raz jeszcze? Więc to urojenie —
Owy dzwon pogrzebowy nad mym grobem brzmiący?
Czy zmilknął? Więc raz jeszcze mam płynąć w przestrzenie
Nieznane? Jak Holender błądzić latający?

Taka we mnie nadzieja, taka była trwoga,
Gdym stał w twoje pieściwe wsłuchany wyrazy —
A głos twój mi się zdawał echem głosu Boga,
A słowa twoje proste miałem za rozkazy.

Omdlała moja dusza na wezwanie twoje,
Które już się spełniło, nimeś je wyrzekła;
Lecz wnet mnie oprzytomnią dawne niepokoje:
Idęż z piekła do raju — czy z raju do piekła?





PRZYPISY


Książka niniejsza jest uzupełnieniem wydanej poprzednio p. t. «Gdziekolwiek jesteś...» i obejmuje — jako część trzecia «Ostatniego zbioru poezyj» Antoniego Langego — przedewszystkiem utwór dramatyczny, który Autor (jak widać z Jego przedmowy) przeznaczył do opublikowania obok «Rozmyślań» i «Wierszy różnych», nadto zaś — garstkę poezyj miłosnych, pisanych w różnych czasach, lecz nie ogłoszonych drukiem; odszukano je dopiero wśród rękopisów, pozostałych po Zmarłym. — Tekst «Malczewskiego» (wobec braku autografu) ma za podstawę zachowany odpis maszynowy, zawierający własnoręczne większe zmiany oraz poprawki i uwagi Autora. Wszystkie teksty «Erotyków» opierają się na autografach. Dodane nagłówki zostały ujęte w nawiasy prostokątne. — Pisownię oraz interpunkcję opracowano podobnie, jak w częściach pierwszej i drugiej.


Do «Malczewskiego»

Str. 1 — W jedynym zachowanym odpisie, przygotowanym w r. 1916 dla «Teatru Polskiego» w Warszawie, w którym «Malczewski» miał być wystawiony (na okładce i pierwszej stronie zeszytu jest napis i pieczęć cenzury niemieckiej w Łodzi), utwór ten jest podany jako «sztuka w 3-ch obrazach»; sam jednak Autor nazywa go później «poematem dramatycznym», m. in. w swej przedmowie do ostatniego zbioru.
Str. 4 w. 2 — Autor dodał tutaj następującą uwagę: «Kostium szkoły krzemienieckiej jest opisany w powieści J. Korzeniowskiego pt. Tadeusz Bezimienny».
Str. 17 w. 2 — Po wyrazie «legendy» w rękopisie następuje zdanie: «Reżyserja sama określi charakter i ilość obrazów».
Str. 38 w. ostatni — Przytaczając tę strofę widocznie z pamięci, Autor zmienił pierwszą połowę wiersza, która w «Marji» brzmi: «O sprawy czyje».
Str. 39 w. 11 — Po wyrazie «zapusty» w rękopisie jest odsyłacz: «Wiersze Malczewskiego».
Str. 45 w. 8 — Autor dopisał w tem miejscu: «Uwaga. Wszystkie słowa Byrona są podane podług jego listów, przemówień oraz pamiętników o nim».
Str. 67 — W «Kurjerze Warszawskim» (1926, Nr. 1), gdzie zamieszczono kilka scen z tego obrazu, Autor dodał następujące objaśnienie: «W roku 1926 upływa sto lat od śmierci Malczewskiego i I-go wydania «Marji». — Na tle życia poety napisałem rodzaj dramatu, który częściowo drukowałem w roku 1917 w kilku czasopismach. — Sztuka dzieli się na trzy okresy: 1) w r. 1811 — Malczewski po ukończeniu szkoły krzemienieckiej wstępuje do armji napoleońskiej; 2) w r. 1818 — pobyt M. w Wenecji; romans z księżną, spotkanie z Byronem, poczem M. zaznajamia się z pewnym mistykiem, który go uczy magnetyzmu; 3) w r. 1826 w Warszawie: M. w nędzy, chory; życie swe splątał z Zofją Rucińską, histeryczką, która pod wpływem jego czarów magnetycznych opuściła rodzinę i zamieszkała z nim w Warszawie. Zresztą, zatruła życie Malczewskiemu swym egoizmem, zazdrością, brakiem zmysłu gospodarczego i bezładem. Miała jednak wielki kult jego osoby i wiarę w jego doskonałość».
Str. 94 w. 3 od dołu — Po wyrazie «stronie» w rękopisie jest dodana następująca wskazówka dla reżysera: «Fotel przesuwa mniej więcej na środek sceny, lub na ¾ od rampy».
Str. 99 w. 4 — Po wyrazie «sceny» następują słowa: «nieco ukośnie do publiczności».


Do «Kilku erotyków»

Str. 108 w. 6 od dołu — W autografie: «pokrył go» zam. «pokrył je».
Str. 114 — Z tego niedokończonego i szkicowego utworu autograf zawiera jeszcze tylko zaczątki dalszych strof:

«Bo kto własnej nie zaprzeczy duszy —
Ten i boga zaprzeczyć nie może»

«Ona mówi: jam nie Be»[atrycze?]


Str. 115 i 116 — Są to dwa urywki — pierwszy i czwarty — z zamierzonego cyklu, który miał się składać z pięciu części.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Pozycja spisu dodana przez zespół Wikiźródeł.
  2. Autor dodał tutaj następującą uwagę: «Kostium szkoły krzemienieckiej jest opisany w powieści J. Korzeniowskiego pt. Tadeusz Bezimienny».
  3. Po wyrazie «legendy» w rękopisie następuje zdanie: «Reżyserja sama określi charakter i ilość obrazów».
  4. Przypis własny Wikiźródeł Fragmenty poematu „Maria“ Malczewskiego.
  5. W autografie: «pokrył go» zam. «pokrył je».
  6. Z tego niedokończonego i szkicowego utworu autograf zawiera jeszcze tylko zaczątki dalszych strof:

    «Bo kto własnej nie zaprzeczy duszy —
    Ten i boga zaprzeczyć nie może»

    «Ona mówi: jam nie Be»[atrycze?]

  7. Są to dwa urywki — pierwszy i czwarty — z zamierzonego cyklu, który miał się składać z pięciu części.
  8. Są to dwa urywki — pierwszy i czwarty — z zamierzonego cyklu, który miał się składać z pięciu części.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Antoni Lange.