Malczewski (Lange)/Obraz drugi
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Malczewski |
Pochodzenie | Malczewski i kilka erotyków |
Wydawca | J. Mortkowicz |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Naukowa Towarzystwa Wydawniczego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
ROK 1819
MALCZEWSKI |
FAUST WAGNER |
Malczewski. Księżna
czy nie, wkłada ją lub zdejmuje)
Więc nigdy już, więc nigdy ciebie nie zobaczę.
Odjeżdżasz mi na wieki. Serce moje płacze —
I od tej śmierci ducha nic mię nie uchroni —
Jestem już jak w mogile.
Słuchaj mię, Antoni.
Wiesz, jak surowe fatum zawisło nade mną.
Życie moje się falą potoczyło ciemną.
Kobieta — w strumień życia zacieśniona wąski —
Mam przed sobą rodzinne twarde obowiązki.
Mąż, niemiły coprawda, ale poślubiony
I dziecię me — cherubin słodki, ulubiony:
Oto me powołanie. Mąż do siebie wzywa...
Grzech powiedzieć, lecz byłam nad wyraz szczęśliwa
Przez ten czas, com go prozie żywota wykradła:
Jam w tobie jakąś wyższą istotę odgadła —
Otworzyłeś mi niebios nieznanych uroki —
Uniosłeś mię na marzeń jakichś szczyt wysoki:
Szał mię iście opętał. Jak oczarowana
Mdlałam, kiedyś ty moje całował kolana.
Wieczną mi będzie pamięć twoich pocałowań,
Wieczną mi będzie pamięć twoich oczarowań.
Dźwięk twych słów w nieśmiertelnem brzmieć mi będzie echu,
Pamiętać chcę o szczęściu, zapomnieć o grzechu.
O czyste, o srebrzyste, przezroczyste fale
Genewskiego jeziora! W waszych wód krysztale
Do dziś się odbijają dwa szczęśliwe cienie
Dwojga dusz rozkochanych! O, słodkie wspomnienie
Tkliwych godzin! Nigdy się z wami nie rozstanę.
Ale ja! Ach, me serce na wieki złamane.
Bo im świetniejsza pamięć dni minionych doby,
Tem czarniejszy jest obraz wschodzącej żałoby.
Ty choć sądzisz me czucia od twoich za letsze,
Wierzaj — ty byłaś dla mnie jakoby powietrze:
Bez ciebie dla mej piersi niema już oddechu.
Bez ciebie dla mej duszy niema już uśmiechu —
I wszystko tu pod włoskich niebiosów szafirem
Okryje mi się czarnym nieskończonym kirem.
Gdy tu sam będę w pustce — cóż się ze mną stanie?
Ty powracasz do siebie — masz tam swe kochanie —
Masz dziecię, co ci żywot tęczą opromieni.
Mój los już określony, nic go nie odmieni —
Pójdę osierocony poprzez życia głogi.
Uspokój się, Antoni! Wierzaj mi, mój drogi,
Lepszy twój los od mego. Każdy ci to przyzna.
Jam spętana postokroć! Ty jesteś mężczyzna —
Tyś wolny! — Dla mnie krótka ta nasza sielanka
To wspomnienie Arkadji złotego poranka,
Jedynego! — a przecie — mimo słodkie nuty
(Może to przesąd) — w sercu swem czuję wyrzuty!
A choć odjeżdżam, groźnym musem powołana,
Choć wiem, jak mocno byłam przez ciebie kochana:
Sądzę, żem więcej uczuć włożyła w tę miłość,
Niż ty. U mężczyzn mniejsza w tych sprawach zawiłość.
Nie myśl, że przeciw tobie wnoszę jakie skargi,
Ale, wyznaj, nie pierwsze były moje wargi,
Które ty całowałeś! Znane są twe sprawy
Miłosne, gdyś się zjawił w salonach Warszawy.
Ile serc, Kupidynie, raniły twe groty,
Jakieś budził westchnienia, żądze i tęsknoty...
O, nie rań mego serca wspomnieniem mych błędów.
Prawda — niejedna dama czarem swoich względów
Zaszczyciła mą służbę. Nie moja to wina —
Niespodzianiem się znalazł w gajach Kupidyna.
Jam był niedoświadczony, jam był bardzo młody,
Gdy naraz mi wytrysły Cyterejskie wody...
Nie jam był uwodziciel — nimfy czarodziejskie
Otwarły memu sercu wrota empirejskie.
Ale to był jedynie szał, omam, ułuda.
W tobiem dopiero znalazł te nadziemskie cuda,
Któremi prawa miłość jedna i jedyna —
Przepełnia serca ludzkie... I to jest przyczyna
Twych zwątpień. Ale dzisiaj to nie sen przelotny.
To ogień nieśmiertelny i wiecznie żywotny,
Co mię nawskroś przepala. Droga ma, bez ciebie
Jam jest niby na wszystkich nadziei pogrzebie.
Bo ty jesteś niebianka od bogów wybrana,
Na wieki mi, na wieki — tyś umiłowana.
Lecz los nad nami srogi. Ty mówisz — na wieki,
A przecież choć tak bliski, jesteś mi daleki:
Bo choć w miłości wszystko czystem jest i świętem,
Choć wszystko w niej kryształem i wszystko diamentem,
Przecież surowe prawa woli społeczeńskiej
Wzywają mię. Antoni, błagam cię, bądź męski.
Nie rozpaczaj. Przed tobą cały świat otwarty.
Samego siebie twórz, na samym sobie wsparty.
Ach, ja wierzyłam zawsze, że twe życia drogi
Ozłocą promieniami słońca dobre bogi.
Genjuszem tchnie od ciebie, a na twojem czole
Przeczuwałam świetlaną sławy aureolę.
Cóż mi sława, gdy serce złamane od klęski.
Iście podziwiam ciebie, bo raczej duch męski
W tobie, niżeli we mnie. Jam tu jest kobietą —
Dla mnie to pożegnanie wiecznych łez podnietą.
Ja, którym jako żołnierz zbratał się z żelazem,
Dziś na tę myśl omdlewam, że nie pójdziem razem.
Ach, nie pójdziemy razem na zielone łąki —
Zbierać kwiaty i słuchać, jak dzwonią skowronki,
Ach, nie pójdziemy razem o zmierzchu godzinie
Marzyć — o świętych sprawach i o wielkim czynie...
Ach, nie pójdziemy razem...
Błagam cię, jedyny,
Nie krusz mi ducha mocy. Stepy Ukrainy
Wzywają mnie. Pamiętaj o tej ziemi rojnej
Zbożami i pszczołami. Jeszcze cię huk wojny
Powoła tam zpowrotem. Bo chociaż przyćmiona
Zagasła nasza gwiazda, choć Napoleona
Wyprawa — na moskiewskich się złamała śniegach,
Przecież wstanie znów naród — we własnych szeregach
Znajdzie moc należytą, aby zwalczyć wrogów,
A wtedy z mieczem wracaj ty, wybrańcze bogów.
Od chwili, kiedy upadł cesarz Bonaparte —
Wszystkie laury nadziei naszych widzę zdarte.
Nie chciałem, by mym wodzem miał być ów szaleniec
Konstanty. Toć niejeden przez niego młodzieniec
Spoliczkowany — sam się zabijał w rozpaczy.
Ha, jabym nie do siebie, ja do niego raczej
Strzelałbym. Wyjechałem. Czwarty rok już mija,
Jak w włóczędze po świecie duch się mój upija —
Wszelkim czarem — lecz nigdy nic go nie nasyca.
Dopiero w tobie, pani, wszystka tajemnica
Duszy mej — jako słońce błysła objawiona.
Lecz zaledwiem cię ujrzał — jużeś mi stracona.
Genjusz! Wciąż mię tem słowem nęcisz tajemniczem,
Ale bez ciebie czemże jestem, czem? Ach, niczem!
Nęcę... Nie, wierzę w ciebie. Boś w tak górne sfery
Unosił mię, gdzie jeno ducha bohatery
Ulatują. Tyś orzeł. Rozpoczynasz życie —
Otrząśnij się z rozpaczy — żyj na wielkim szczycie.
Patrz, jaki tu krajobraz otacza cię boski —
Nad nami nieskalany szafir nieba włoski —
A wkoło cuda sztuki — i cuda natury —
Giardini i laguny — płótna i marmury.
Wejdź w to. Dusza twa, nowem życiem upojona.
Zmartwychwstanie. Ach, poznasz tu lorda Byrona.
Jest w Wenecji. Napiszę dla cię dwa wyrazy.
Jest tu mój krewny, Węgier, hrabia Esterhazy,
Co żyje z nim w przyjaźni. Ten cię mu przedstawi.
Może ci przezeń nowa prawda się objawi.
Wiem, żeś go zawsze kochał... Czajld Harolda dzieje
Wzruszały cię do głębi. To ciebie rozgrzeje.
Kochałem go. I dzisiaj rozumiem go lepiej,
Bo jestem zrozpaczony.
Lecz ta rozpacz krzepi.
Jest w niej moc nieprzeparta. Słyszysz tę wesołą
Wrzawę?... Dzisiaj zapusty... Wszędzie tu wokoło
Igrzyska — maskarada — taniec — szał... Czyż ciebie
Nie bawi to?...
To płaskie. Byłem dotąd w niebie,
A teraz idę w mroki. Dusza moja chora —
Rozdarta — rozdwojona...
Ciż sami. Wchodzi gondoljer
O piękna signora!
(Bo choć twego oblicza nie widzę z pod maski,
Ale z twojej osoby płyną jasne blaski)
Więc mówię, piękna pani, mówię słowem szczerem
Chcesz się żegnać, to żegnaj się z tym kawalerem —
Bo musimy się śpieszyć do morskiej przystani,
Okręt czeka. — Rozumiem to, że zakochani
Nigdy rozstać się nie chcą. — Lecz w krótkiej godzinie,
Upewniam, że się spóźnisz, bo statek odpłynie.
Malczewski. Księżna
Prawdę mówi ten prostak. Chwilę pożegnania
Syrena okrętowa — jak dzwon nam wydzwania.
O, już nigdy, już nigdy ciebie nie zobaczę —
Nie płacz, Antoni! Spojrzyj na mnie. Ja nie płaczę.
I kiedy już nadchodzi ten moment ostatni —
Ostatni na twych ustach pocałunek bratni
Składam, aby na wieki przywarł ci na licach —
By cię nawskroś przeniknął we wszystkich tętnicach—
Bym wiecznie była twoja — i z tobą — i w tobie,
I by na krańcach świata nasze dusze obie
Rozmawiały ze sobą. — By przez bytu pęta —
Wszystko, o czem pamięta duch, choć nie pamięta —
Żyło w nas wiecznie! — Błagam, zapomnij ty o mnie —
Ach, nie! Pamiętaj o mnie... Mówię nieprzytomnie,
Bo tak mi żal. Ach, żal mi tego marzeń raju,
Z któregom jest wygnana!... Powracam do kraju.
Żegnaj.
Żegnaj. Na drogi rozstajne idziemy —
Cóż powiem! Milczeć muszę od rozpaczy niemy.
Nie zdołam cię zapomnieć! Zapomnieć o tobie —
Znaczyłoby, że dusza moja była w grobie.
Patrzaj: ani westchnienia, ani łzy w mem oku —
W martwocie pozostaję — w odrętwieniu — w zmroku.
Biednyś — lecz i jam biedna — o, biedniejsza może,
Niż ty... Ach, mocy ducha... (Słychać świst okrętowy)
Już mię wzywa morze.
Niech się z tobą ostatni jeszcze raz popieszczę —
Ucałuj mię raz jeszcze — raz jeszcze — raz jeszcze —
(Malczewski chwilę stoi na brzegu i patrzy na odpływającą
gondolę)
Czy serce me wytrzyma? Czy z bólu nie pęknie?
Tak mi było słonecznie — tak mi było pięknie.
A dzisiaj wszystko pierzchło. Jestem sam — samotny —
Zniknęła jak sen złoty — jak sen bezpowrotny.
Jest trosków, kolców, bólów niemało w tem życiu
I więcej, niż na jawie, płynie łez w ukryciu...
Gdy sroższej od najsroższych wpatrując się męce,
Sama nawet odwaga załamuje ręce;
Gdy każda chwila szczęścia w gorzki żal się zmienia,
Większe to niźli ziemskie — piekielne cierpienia.
Cóż dla mnie? Jedno jasne wspomnienie promienne —
Rzucone beznadziejnie w pomroki bezdenne:
A kiedy się rozśmieję — to jak za pokutę,
A kiedy będę śpiewał — to na smutną nutę.
Bo w mojej zwiędłej twarzy zamieszkała bladość,
A w mej zdziczałej duszy wypleniona radość.
Jestem z tych, co są jadem rozpaczy zatruci!
Wróci spokojność, wróci... Ach, nigdy nie wróci.
Czy rzucić się w tę pustą wrzawę karnawału?
Czy na błękitach szukać snów i ideału?
Czy wspominać ojczyznę — czy Napoleona
Opłakiwać?... (Milczenie)
Mówiła mi: — Poznaj Byrona.
Ta kartka — jej to ręka pisze te wyrazy —
Toć znany mi jest dobrze hrabia Esterhazy —
A właśnie idzie w tłumie... Z nim jakieś dziwadło,
Jawnie Anglik. Czyż Byron? Tożby mi przypadło
Gorzkie rozczarowanie! Jam go sądził bogiem,
A tu z czem się spotykam? Zaiste — z rarogiem.
Niektóre maski stanowią jakby odrębne — dość
jednorodne grupy: są to karbonary i fanarjoci. —
Prócz masek — pewna liczba osób w zwykłych kostjumach
podług mody ówczesnej: między innemi Esterhazy i Anglik,
dziwacznie przystrojony, b. rudy)
Malczewski. Esterhazy. Anglik. Maski
I
Czy znasz weneckie zapusty?
I w noc, i we dnie
Wesołe — szalone — przednie.
Maska twarz kryje — a kto się pyta,
Skąd my i czyje — tego przywita
Wrzawa, śmiech pusty.
Żywo, radośnie,
Skrycie, miłośnie
Staruszek doża, arlekin młody,
Dziewczyna hoża szuka osłody;
Matrony, oszusty
Swobody.
A kryte łodzie
Czernią na wodzie.
Wrzawa, śmiech pusty —
Czy znasz weneckie zapusty?
Czy znasz weneckie zapusty?
I w noc, i we dnie
Tu bunty szałom sąsiednie!
Pod maskarady larwą szaloną
Masz barykady grozę tajoną.
Wrzawa, śmiech pusty
Pokrywa spiski,
Ognie, pociski!
Tu wielkie cnoty, strojne w maszkary,
Tu fanarjoty i karbonary
Na dzień niosą bliski
Sztandary!
W maskach narody
Krzyczą: swobody!
Wrzawa, śmiech pusty —
Czy znasz weneckie zapusty?
to znów opuszczają scenę — wracają i t. d.)
Witaj, panie Malczewski. Karnawał wenecki
Ma, widzę, i dla ciebie jakiś czar zdradziecki.
Bo chociaż melancholik, jednak z jakąś maską
Krążyłeś, co cię jawnie darzyła swą łaską.
W Wenecji każdy musi ambullar z niewiastą!
Była to dama, która chciała poznać miasto.
Chwilowo tu bawiła; nieznana mi prawie;
Spotykałem ją niegdyś w salonach w Warszawie.
Toż teraz widzę znowu, że jesteś samotny.
I cóż z nią?
Odjechała.
Co za los przewrotny!
Znajdź inną! tutaj masek napotkasz tysiące,
A w każdej bije serce tkliwe, kochające.
Przybyłem tu niedawno. Byłem nad jeziorem
Genewskiem. Od lat paru zerwałem z Amorem.
Ach, co za melancholja! Co za cnota święta!
Znudziły mię, nie nęcą mnie zgoła dziewczęta.
Pragnąłbym raczej umysł nauką pożywiać,
Poznać wielkiego męża, aby go podziwiać.
Zapewne, są tu barwne dokoła obrazy,
Ale mnie to nie bawi. Hrabio Esterhazy,
Mam tu właśnie do ciebie liścik. Dama pewna,
Którąm poznał w Szwajcarji, twa daleka krewna,
Mówiła, że się szczycisz przyjaźnią Byrona.
Zechciej mię mu przedstawić. Dobrze?
Ach, to ona!
Moja piękna kuzynka. Iście warta grzechu,
Ale źle wyszła zamąż. W największym pośpiechu
Esterhazy życzenia pani tej wykona.
To Anglik. Czyli w nim to mam poznać Byrona?
Broń Boże. Z tym ingliszem jeno dla zabawy
Poznam cię. O Byronie mów z nim.
Master Davy.
Pan Malczewski. —
Skąd?
Z Polski.
Polska — gdzie to leży?
Ale to jeszcze także do Anglji należy?
Czy to jest w Indjach?
Nieco bliżej, drogi panie.
Jesteś Anglik, a szczęściem dla mnie to poznanie.
Bo pewnie znasz wielkiego swojego rodaka —
Byrona. Chlubą dla mnie jest znajomość taka,
Bo oddawna ja wielbię tego lwa poezji...
Gdybyś mnie mu przedstawił!
Horror! Szal frenezji
Opętał cię, mój panie! To są chyba żarty —
Nie bywam ja, sir z Indjów, tam gdzie siedzą czarty!
Byron! Shocking! Toż Anglji hańba i zakała!
Milordzie! Toć rumieńcem wstydu twarz mi pała,
Gdy pomyślę, że taki Kain, taki Nero
U nas się zrodził! Jabym ściął mu łeb siekierą,
Na stosie-bym go spalił... Sąd to niedość ostry:
Panie — toż kazirodca, swojej własnej siostry
Kochanek. Czaszki ludzkie zmieniał na kielichy
I pił z nich wino! Czarny syn bluźnierczej pychy —
I wszystkie — jakie jeno pomyślałbyś zbrodnie
Popełnił — to też w nicość pójdzie niezawodnie.
Żonę swą wygnał z domu, uwodził kobiety,
W sypialni swej okropne postawił skielety —
Tak, człowiek ten bez żadnych cnót obywatelskich
Z ojczyzny drwił i z wszystkich naszych praw angielskich —
Wellingtona ośmieszał, czcił Napoleona:
To nasz wróg! Nie, ja nie znam, nie chcę znać Byrona!
Hej, panie rudy Anglik! hej, panie marchewka,
Panie wiewiórka!
Ha, to jest wesoła dziewka.
Czego chcesz, moja panno?
Zatańcz z nami, panie —
A potem flaszkę wina postaw na śniadanie.
Z ochotą. (Do Malczewskiego) Owóż, panie,
to są inne sprawy —
Nie odmówi tej dziewce żaden Anglik prawy —
Bo tu, panie, Wenecja! Tu można tańcować —
Kochać — pić! Ale trzeba ojczyznę miłować
I słuchać jej nakazów, i zawsze być w zgodzie
Z duchem, który panuje w angielskim narodzie.
Bo cóż są wszystkie nacje na ziemi? To dzicy.
Jeden jest naród wielki i mądry — Anglicy.
A co? miły egzemplarz rasy anglosaskiej.
Sam cię z Byronem poznam. Spojrzyj na te maski
I uważ, jak się w szereg ustawiają ścisły.
To znak, że Byron blisko. Skupione umysły
Czekają go, jak władcę, czyli wesół, czyli
Zasmucony. A właśnie Byron o tej chwili
Przy dźwięku jakiejś skocznej miłej barkaroli
Płynie wielkim kanałem z hrabiną Guiccioli —
Swą kochanką wenecką. Już jest tutaj bliski,
A z nim idzie szaleństwo — i taniec — i spiski.
Bo choć tego nie widzi wraża soldateska,
Wiedz panie, że my żyjem tu sposobem Fiesca.
Żeś jest Polak, żeś szlachcic, żeś mi polecony
Przez mą krewną — zostaniesz tu wtajemniczony
Przeze mnie w jedną sprawę, którą te maszkary
Ukrywają — pod larwą igrzysk karnawału.
Niewszystko tu jest rzeczą tańca albo szału —
Wiesz, że wolność wywalczyć sobie chcą narody,
Ty wiesz, bo i któż bardziej nie kocha swobody,
Niż Polak... Lecz ta sama płynie fala ducha
Przez Włochy, Grecję, Węgry... A kto jeno słucha
Tętna czasu — ten widzi, jak ta fala wzbiera.
Świat to wulkan. Dziś mamy wieszcza-bohatera,
Co przebudził narody... Uwaź — te maszkary —
Te i te — to są klefty albo karbonary —
I mówią tajemniczym językiem symbolów,
Pojętym dla węglarzy albo armatolów.
A teraz bacz — witają go kanconą śpiewną.
(Gondola nadjeżdża — Byron wychodzi na brzeg
z hrabiną Guiccioli)
Ciż sami. Byron. Hrabina
Witajcie, mili bracia. Pozwól mi, królewno,
Że rękę podam tobie. Zachodzące słońce
Purpurowe swe ognie — jak łuna — żarzące
Rzuca w okna pałaców nad wodnym obszarem,
Że wydają się jednym objęte pożarem.
A ten pożar — to obraz nowej jutrzni świata —
To duch, co wszystkie ludy jednym ogniem brata.
Witajcie nam, milordzie.
Hej, zamaskowani,
Mówcie mi, co tam słychać w podziemnej otchłani?
Jak daleko szybują nieścignione ptaki?
Czy dużo w lesie wilków? pewneż są baraki?
Milordzie, bądź ostrożny. Ach, czyliś się zaciął,
By zbudzić przeciw sobie czujność nieprzyjaciół?
Od Pietra wiem ja o tem, że najęte zbiry
Czyhają na twe życie.
Niby dźwięki liry —
Tak mi brzmią twoje słowa. Lecz wszelka ostrożność
Jest dla mnie rzeczą wstrętną.
Jednak to bezbożność
Narażać się bez celu na niebezpieczeństwo.
A przecież sprawa nasza — nieprzebytą gęstwą
Tajemnic — otoczona długi czas być musi.
W Wenecji tu szpiegowie wszędzie są niegłusi.
Niewątpliwie masz rację. Posłucham cię, pani,
Ale niech mi powiedzą ci zamaskowani,
Co słychać, bowiem duch mój już się niecierpliwi.
Ci, którzy w grobie legli, niechaj wstaną żywi,
Niechaj, jak lwy, potrząsną twardemi łańcuchy.
Otwarły-ż się już oczy? Ożyły już duchy?
Rzeczpospolita Citra i Basilicada
Pokłon przesyła tobie i dzięki ci składa
Za twe dary — za strzelby oraz puginały —
I za twe złoto. Panie, duch się budzi śmiały,
I wszędzie już przeniknął w zmrok wilczego lasu,
Ale daleko jeszcze do przedświtów czasu.
Od pogan idzie ku nam straszna niespodzianka,
Zginął od wilczych zębów mężny Capobianka,
Ale pomstę przysięgli zań dobrzy krewniacy:
Las oczyścimy z wilków. A nie szczędzim pracy,
By spokój był w barakach. Ty, lordzie szlachetny,
Prowadź nas.
Niedaleki już dzień zorzy świetlnej.
Pozdrowieni mi bądźcie. Wnet hukiem pioruna
Zabrzmi tu wszędzie wokół nasze hasło: Una.
Una! Niech żyje Byron!
O, kiedyż nareszcie
Wybije ta godzina! — Bracia, wy jesteście
Jaskółki, co zwiastują odrodzenia wiosnę.
Kiedy spoglądam na was, serce me radosne
Podziwia waszą dzielność, wytrwałość, ofiarność —
Jak zorzę, która nocy przezwycięża czarność.
Słuchajcie słów mej pani, co ma postać dziecka,
Ale serce, jak mężna bohaterka grecka.
(Do fanarjotów) Cóż powiecie?
Witają ciebie fanarjoty.
Zapala się nad Grecją promienny świt złoty.
Wgórę uleciał orzeł Pentadaktylonu —
Zadrżał sęp — bo się starło ostrze jego szponu —
Od twoich słów heloty poczuły w swych żyłach
Krew ludzi wolnych... Budzą się, rosną na siłach.
Dom bez gwiazd załamany. Milkną sępie zdrady.
Zmartwychwstaje przez ciebie duch starej Hellady.
Obyż z grobu powstała Grecja odrodzona!
A będzie to dzień święta na wszystkie plemiona.
Pójdziem jak Leonidas — w trzechset mężów sile —
Aby na nowo zdobyć święte Termopile.
O Grecy! Jam przepyszne zgotował puklerze
I hełmy z pióropuszem — jak to jest w Homerze.
W nich Iljadę odnowim. Achillesy mężne
Wstaną z grobu — i hufy powiodą orężne,
Achajów i Argiwów lud i Myrmidonów.
Żaden wróg nie przełamie helleńskich legjonów.
Niech żyją wolne ludy! Hen, od Kordyljerów
Aż po skalisty Atos — plemię bohaterów
Powstaje. Wszystkie ze snu budzą się krainy —
Irlandje przygnębione — i nędzne murzyny —
Równie czarne, jak białe; — wszyscy uciśnieni,
Wszyscy znękani głodem i wydziedziczeni —
Niechaj tu do mnie przyjdą. Niechaj żyją Grecy —
Niechaj żyje Italja — i Węgrzy dalecy.
Do ciebie tu przemawiam, hrabio Esterhazy.
Milordzie, za te piękne dziękuję wyrazy.
Ale pozwól przedstawić sobie tu młodziana —
Z ziemi, która najtwardszą niewolą spętana.
Polak — pragnie gorąco, jak rosy niebieskiej,
Przedstawionym być tobie. Zowie się Malczewski.
Polak — ach, wiem, słyszałem — Kościuszko Tadeusz,
Wielki rycerz — bohater — nowy Prometeusz —
Keats o nim śpiewał pięknie.
Jam onieśmielony,
Stając przed twem obliczem. Poeto natchniony,
Piękny jak bóg, wyniosły jako szczyt alpejski!
Twoje księgi mi były jak śpiew czarodziejski,
W którym ryk lwa się łączy ze srebrnym aniołów
Szelestem — lub grzmi czasem jak armatni ołów —
Albo szumi, jak morza wzburzonego fala,
Lub płonie jako słońce, gdy się dzień zapala.
Wybacz banalne słowa. Jam cię czcił gorąco,
Milordzie, boś ty w księgach swych jasnowidząco
Objawił duszę wieku. Wszystkie owe twarze:
Te Giaury, Czajld Haroldy, Lary i Korsarze —
Były mi jakby własnej duszy mej zwierciadłem —
Dzięki tobie samego siebie ja odgadłem.
Miło mi, drogi panie, że błahe przejawy
Mych myśli — były dla cię przedmiotem zabawy
Ale w gruncie poezja jest to rzecz dziecinna —
Daleko mi ważniejszą zda się sprawa inna.
Między balem a balem — dla pustej igraszki
Śród spleenu mgieł londyńskich — pisałem te fraszki,
Lub w podróży, gdym brzegi porzucił ojczyste.
Lecz teraz idą czasy wielkie i ogniste.
Z niewoli się podnoszą zdeptane narody,
Hellada się wydziera ku jutrzniom swobody.
I, zapewniam cię, panie, czas już niedaleki,
Kiedy ujrzysz swobodne, odrodzone Greki.
Tak Byron lubi mówić, signore Polacco,
Lecz w istocie miłością otacza jednaką
Zarówno swoje pieśni, jak i swoje czyny,
Bo władcą chciałby zostać obojej dziedziny.
Nie sądź, że już zaprzestał nowe pieśni tworzyć;
Mogłabym jego nowe księgi ci otworzyć:
Dzieje Sardanapala — Kaina — Manfreda,
Gdzie, chociaż go przewyższyć nic już, zda się, nie da,
Przewyższył jednak siebie sam!
Nie dziw, o pani,
Miłość moja dotychczas krążyła w otchłani
Błędów, kaprysów, igrzysk. Każda ukochana
Była dla mnie poprostu kielichem szampana,
I nigdy nie kochałem z powagą należną:
Dziś dopiero poznałem tę tu biało-śnieżną
Istotę; dziś dopiero kocham po raz pierwszy!
Szczęśliwy!
Ona wlała we mnie oddech szerszy —
Uniosła mię na szczyty, z których mi inaczej
Wygląda świat. — Młodzieńczej zrzekłem się rozpaczy.
Dzisiaj jam mąż dojrzały — jam stoik surowy —
I śledzę bytu ziemi żelazne okowy.
A jeżeli je szarpię — niecierpliwie szarpię —
Bo chcę przeważyć wszystkie konieczności harpie.
Teresa — mi się stała moją muzą boską:
Ona mię wprowadziła w konspirację włoską.
Ona nie papierowe śpiewa mi rapsody —
A których treść: zgnębione wyzwolić narody.
Ona była mi wzorem najczystszych postaci:
Ady, co wraz z Kainem spokój ducha traci,
I Myrry, która ginie wraz z Sardanapalem.
Jestem dzisiaj przejęty wiecznym bytu żalem,
Lecz wcale mi Hamleta nie przystoi rola.
Czyn — to moja dziedzina; wróg mój — to niewola.
Przodkowie moi — były to morskie wikingi.
I ja wzdycham do walki — do miecza — do klingi.
Poezja mi podrzędną wydaje się rzeczą —
Choć Teresa i inni słowom tym zaprzeczą —
Lecz jam głównie polityk oraz dyplomata:
I to są me realne, żywe poemata.
Chcę narodom zapalić świt życia poranny —
A wiersze niechaj piszą studenci i panny.
Pierwszym zaś moim czynem — złamać klątwę wieków,
Wyzwolić i odrodzić zmartwychwstałych Greków.
Tę myśl ja chwalę również — i, rzecz ważąc, sądzę,
Że kto odrodzi Grecję — otworzy wrzeciądze
Ku odrodzeniu świata. Pan przybywa z Polski.
Jesteś żołnierz.
Tak, pani.
Gdyby ci eolski
Zabrzmiał hymn, byś do Grecji jechał wraz z Byronem
By gdzieś pod Salaminą albo Maratonem,
Walczyć o wyzwolenie tej ziemi genjuszów:
Czy tybyś nie pojechał? W szumie pióropuszów
Czybyś nie poszedł walczyć o wolność Hellady?
Gdy Grecja będzie wolna, toć wszystkie szkarady
Świata znikną: kajdany — niewole — uciski!
Jedź do Grecji z Byronem — dzień odrodzin bliski.
Pięknie natchniona pani o Grecji przemawia.
Zaiste, nowa prawda dziś mi się objawia.
Nie wiem, lecz może pójdę na ten bój szlachetny.
Dusza jej płonie ogniem, niby wulkan Etny.
Jak ona, mówię tobie: idź na Cheroneję —
Odwrócim kartę dziejów — zaczniem nowe dzieje.
Jam gotów. Szkoda jednak, że tak lekceważysz
Poezję... Ty mi byłeś najlepszy towarzysz,
Który w gorzkie me życie wlewał pocieszenie:
I takiem dziś jest całe ludzkie pokolenie.
Wszyscy cię uwielbiają... Nieraz myśl zbłąkana
Zwracała się do ciebie, jako do tytana.
I zawsze mi twe księgi budzą nowe dreszcze:
O, gdybym jak ty, lordzie, miał natchnienia wieszcze!
Słuchaj! Są w mojej ziemi nieskończone stepy,
A na stepach pamiętne są dzieje Mazepy.
Był to paź króla Jana Kaźmierza... W gościnie —
U pewnego magnata w bujnej Ukrainie —
Mazepa uwiódł żonę księcia. Wówczas książę
Dla zemsty — powrozami Mazepę obwiąże —
Obwiąże go na grzbiecie półdzikiego konia —
I popędzi przez stepów ukraińskich błonia.
A pierwej go obnażył — i tak obnażony
Pędził przez step kochanek tego księcia żony —
Milordzie, czy nie widzisz, że ta powieść dzika,
Której wichrów stepowych przygrywa muzyka:
To jakby z twojej lutni jest wyjęta struna!
Prawda. Lecz dla mnie pierwsza rzecz: Italia una —
I Grecja odrodzona. Lutnia się zaczaja,
By osłabić narody. I cóż Filicaja
Do Italji powiada: O, ty ziemio kwietna,
O, Italjo poezją i malarstwem świetna,
Gdybyś była mniej piękna, lecz zato żelazem
Groźniejsza — światby ciebie lękał się — i razem
Szanowałby cię więcej! Armaty i prochy —
Nie poezja — nie sztuka — mogą zbawić Włochy.
A Grecja? W ten się wyraz wsłuchaj. Pomyśl o tem,
Jaki piękny świat będzie, kiedy słońcem złotem
Genjuszu i natchnienia błyśnie znów Hellada;
Kiedy na nowo zabrzmi ludzkości Iljada,
Gdy zbudzą się Pindary oraz Eschylosy,
Gdy przemówią Platonów zmartwychwstałe głosy,
Gdy Fidjasze znów zaczną rzeźbić swe Pallady...
Ale mię bardzo nęci treść twojej ballady...
Mazepa — Ukraina — step — koń — mrok! Rozległa
Treść! Zemsta — rozpacz — miłość!... Grecja niepodległa!
Italja... Ale może znęcą mnie twe stepy —
I kiedyś w rymy zwiążę historję Mazepy.
Napisz, napisz tę powieść, drogi mój Byronie!
O, jak pięknie wygląda przez stepowe błonie —
Obnażony — pędzący na grzbiecie rumaka
Paź zakochany... Napisz. Krwawa zemsta taka
Jeszcze nie była w pieśni opisana żadnej!
Ty wiesz, że wobec ciebie jam prawie bezwładny —
Ulegnę twojej woli. Widzę już: spieniony
Przez stepy pędzi rumak — młodzian obnażony
Leży na nim — spętany zdradzieckiemi sznury,
A dokoła krajobraz najdzikszej natury
Chciałabym ci choć trochę, o pieśniarzu Giaura,
Być tem, czem dla Petrarki — była piękna Laura.
Niezbyt piękna — toć ślepi są zwykle poeci —
Leciwa była — miała dwanaścioro dzieci —
I chwała Bogu, że ty, signoro szlachetna,
Jesteś młodsza, piękniejsza i żeś jest bezdzietna.
Dzięki ci, miły panie, Kościuszki rodaku,
Za tę powieść o księciu, paziu i rumaku.
Lecz dość już tych poważnych spraw na dzień dzisiejszy,
Uderzmy w ton szalony — to jest rozumniejszy.
Niech maski nam zatańczą — niech wgórę popłyną
Dźwięki pieśni — strumieniem niechaj tryśnie wino...
Czy znasz weneckie zapusty?
Pietro Gamba — i na stronie mówi do Byrona)
Ciż sami. Pietro Gamba
Byronie! w sprawie nagłej do ciebie tu śpieszę.
Wiesz, że mamy wśród wilków własnych braci rzeszę.
Wiemy od nich, że rozkaz został już wydany,
Byś opuścił Wenecję. Jesteś podejrzany,
Że spiski przeciw władzy knujesz prawowitej.
A przytem już gotowe są zbiry-najmity,
Którzy, gdybyś nie poszedł za władzy rozkazem,
Mają piersi twe przebić zatrutem żelazem.
Wiem, że taka pogróżka ciebie nie zatrwoży,
Lecz ty o nas pamiętaj. Dla tej jutra zorzy,
Co nam błyska — chroń życia swego skarb bezcenny —
Łódź gotowa — dziś jeszcze jedziem do Rawenny.
Pietro oraz maski niektóre (karbonary i klefty) powoli wychodzą. —
Jednocześnie słyszeć się daje za sceną muzyka skoczna
i hałaśliwa. Niektóre z masek pozostałych na nowo
zaczynają taniec)
Ciż sami bez Byrona i t. d. — Wchodzi na scenę
Faust Wagner z Esmeraldą
Ale cóż to za wrzawa! Słychać tamburino...
Jakiś cudak tu idzie z prześliczną dziewczyną,
W cygańskie kolorowe przybraną sukienki.
Witajcie mi, panowie, panie i panienki.
Nazywam się Faust Wagner. Idę z ziemi saskiej.
Choć wszyscy są tu w maskach — ja wchodzę bez maski,
Bo maskę zdarłem z samej istoty wszechrzeczy.
Do rdzenia obnażony wnętrzny duch człowieczy
Objawił mi się dzięki pracy nieustannej
Oraz dzięki cudownym własnościom tej panny.
Jam prorok, choć w kuglarza przychodzę postaci —
Objawienie przynoszę dla mych ziemskich braci —
Prawdy nieznane, wielkie. Wy ciemni jesteście,
Pogrążeni w materji, jak w miejskim areszcie,
Ale nie znacie ducha, którym przenikniona
Każda istność! Bo w każdym człowieku jest wiona,
Co łączy niebo z ziemią, czyste pozaświaty
Z cielesną naszą bryłą. Ja was za te kraty
Wyprowadzę więzienne. Spójrzcie na to śliczne
Dziewczę! Są w jej istocie fale magnetyczne,
Co nam odsłonią niebo. Kto zapłaci skuda,
Ten zobaczy natychmiast nadzwyczajne cuda.
Słuchajcie! Są w człowieku siły tajemnicze,
Fluidy, które między aniołów policzę.
Ich to moc duszę naszą od ciała oddziela:
Ona plugawą naszą istność rozaniela.
Cyganka moja piękna — w promieniach księżycznych
Wykąpana — jest pełna prądów magnetycznych.
Gdy więc rękami ruszę tak a tak, (pokazuje) dziewczyna
Zapada w sen osobny — bytu zapomina —
Wtedy jej duch, z cielesnych wyzwolon zawiasów —
Płynie poza granicę przestrzeni i czasów
I widzi, czego zmysły nie dostrzegą liche,
Przeszłość i przyszłość świata, oraz każdą psychę
Człowieczą, od zewnętrznych swobodną pozorów —
I co się komu marzy — czyli świat upiorów,
Czy jasnych mar anielskich — wszystko wam opowie.
A kto jeno jest chory — duch mu wróci zdrowie,
Bo duch ponad materją krąży wyzwolony
I przepędza nikczemne choroby demony.
Jam jest prorok i mówię: kto zapłaci skuda,
Ten zobaczy natychmiast nadzwyczajne cuda.
mówi:)
Esmeraldo, siądź na tem krzesełku. Patrz we mnie —
A teraz baczność. Sen ją porywa tajemnie.
Uśnij, uśnij i niech ci otworzą się oczy
Na ten świat nadcielesny, na ten świat proroczy,
Którego nie dostrzeże wzrok nasz, oślepiony
Materją! Patrz w świat okiem eterycznej wiony.
Usnęła...
On je zbliża do Esmeraldy i rękę naprzód jednej — a potem
drugiej — kładzie na ramieniu medjum)
Teraz uważ — ta panienka młoda
Wraz z drugą o swem życiu pytanie ci poda.
Słucham.
Mów, Esmeraldo (toż się tak nazywa?)
Mów, czy będę szczęśliwa?
Czy będę szczęśliwa?
Widzę twój los, o Gemmo.
Boże, jam jej znana.
Cóż?
Ty będziesz szczęśliwa, bo będziesz kochana.
O, jak dobrze!
Cóż ze mną?
Margarito mała,
Będziesz stokroć szczęśliwsza, bo będziesz kochała.
O, jak radosna wróżba!
i daje mu pieniądze)
Niech mi ta cyganka
Powie, jakie są losy mojego kochanka.
Drugi rok już nie wraca mój Ruggiero miły
I listów mi nie pisze. Czy go darń mogiły
Okrywa — czy już o mnie wcale nie pamięta?
Lub może go królewna trzyma gdzie zaklęta?
W Tunisie jest dalekim. Arabska dziewczyna
Opętała mu serce, ciebie nie wspomina.
Ale ty go nie żałuj. Jest tutaj młodzieniec
Paolo, co ci gotów skłonić się o wieniec.
trzeciej — i podaje jej rękę. Ona ją radośnie przyjmuje)
na wózku do Esmeraldy)
Esmeraldo! Uważaj — paralityk młody
Zbliżył się tu — i pragnie nowej życia wody.
Spraw, niech naraz się ruszy sparaliżowany —
I niechaj się natychmiast puści w skoczne tany.
Niech się zbliży tu do mnie. Niech rękę położy.
Od dzieciństwa paraliż dręczy go. Lecz hoży
Młodzieniec z niego będzie. Napręż siłę ducha —
Podnieś ręce... Rusz nogą... Niech materja słucha
Rozkazów nadcielesnych. Niechaj się rozrucha —
Powstań — A teraz śmiało przejdź się tu wokoło —
Pobiegnij — skocz dogóry — teraz tańcz wesoło —
i wkońcu zaczyna tańczyć wesoło. — Zdziwiony tłum bije
i proszą o wróżby lub leki)
Widok to zajmujący. Powiem ci, mój hrabio,
Że te mistyczne sprawy oddawna mię wabią.
Zapewne jest to kuglarz, lecz próba nie wadzi,
Może też jakie widma śpiąca mi sprowadzi.
Wierzę, że duch się może oddzielać od ciała
I wędrować w przestrzeni, jak promienna strzała.
Macie tu, panie mistrzu, skuda — nie, dwa skudy —
Niech cyganka mię wyrwie z tej zjawisk ułudy
I niech mi świat prawdziwy mocą swą ukaże,
Bo mię rzeczywistości znudziły miraże.
Malczewskiego do niej prowadzi; Malczewski rękę kładzie
na jej ramieniu)
Kto jestem, mów mi, piękna dziewico uśpiona.
Choć mię nie znasz, lecz pytam...
Dalekie plemiona
Rodzą ciebie... Przybywasz ze wschodu, z północy —
Ludzie zaś tam są piękni — rośli i wysocy —
Niema gór w twoim kraju — lecz wielkie pustynie —
Trawą porosłe. Czasem wioski na równinie.
A teraz jaka przyszłość moja? co mię czeka?
Dwoistą płynie drogą fortuna człowieka.
Zło i dobro się dziwnie plącze w twoich losach —
Raz widzę ciebie w mroku, raz widzę w niebiosach.
Groźna czeka cię nędza — tak mi się wydawa —
Genjusz dotknął cię palcem — nieśmiertelna sława
Otoczy twoje skronie. — Lecz wawrzynu liście
Dopiero nad twym grobem zakwitną wieczyście —
Bo pomimo twej sztuki wielką umiejętność
Spotkasz głuchych słuchaczów i serc obojętność.
Mogiły twej zapomną i znać jej nie będą
Rodacy, a twe imię stanie się legendą.
Wróżba razem jest smutna — i razem świetlana.
A teraz rzecz najwyższa: zawsze w nas nieznana
Nam samym, nieujęta naszej samowiedzy —
Utajona w nas żyje — na subtelnej miedzy
Pomiędzy snem a jawą — jakaś niewidzialna
Mara — tak kryształowa, jak woda świętalna.
A chociaż utajona — ona drogi nasze
Prowadzi, czyli w otchłań — nic się nie ustraszę! —
Czyli gdzie bądź! Chcę widzieć własne swe oblicze
Prawdziwe — lub demona, co mi tajemnicze
Przeznaczenia określa! Mów, jasnowidząca!
Wacławem a Marją)
Widzę w złotych promieniach stepowego słońca
Młodzieńca i dziewicę. Niezmierne kochanie
Łączy ich, ale dzieli straszne pożegnanie —
I słyszysz jak w nich łkają uczucia najłzawsze —
Żegnają się na zawsze...
Na zawsze?!
Na zawsze.
O, goryczy pożegnań! Wiecznie wy nade mną
Krążycie jakąś chmurą złowrogą i ciemną.
Więc na zawsze. Więc nigdy jej już nie zobaczę.
Nędza — sława — rozstanie — i łzy — i rozpacze.
Dzięki ci, Esmeraldo.
który tymczasem budzi Esmeraldę)
Królu czarowników,
Ciekaw jestem tej wiedzy przedziwnej tajników.
Dam ci trzydzieści skudów — a chciałbym dokładnie
Poznać tę dziwną mądrość, co zaświatem władnie.
Zgoda?
I owszem, panie. Chcesz, to cię nauczę,
Otworzę ci do niebios prowadzące klucze.
Przyjdź do mnie. Mieszkam blisko, tuż pod arsenałem.
opróżnia. Maski w różne strony się rozchodzą. Malczewski
zostaje sam; naraz zbliża się do niego pan Lombardini)
Malczewski. Pan Lombardini
Ach, signore Polacco, właśnie was szukałem!
List mam tu do was, dzisiaj przysłany z Kijowa,
Lecz mnie i was zarówno tyczą jego słowa.
Przeze mnie tu wasz bankier przysłał do wypłaty
Ostatnie — jak powiada — z waszych kas dukaty.
Sześć tysięcy. Już dawno nie regulujecie
Rachunków, a tu pusto bardzo w mej kalecie.
Tymczasem narastają wciąż wasze procenta.
Sądzę, że pan dobrodziej jednakże pamięta,
Co mi winien i z naszych własnych formularzy,
I z weksli, com je skupił od różnych lichwiarzy,
By was od licytacji uchronić i sromu.
Pięć tysięcy przypada dla mojego domu,
A reszta jest dla pana: mogę na to przysiąc,
Żeś jeszcze dobrze wyszedł. Proszę oto tysiąc
Dukatów. (Daje mu pieniądze)
Dzięki. Tedym wszystko panu spłacił?
Żegnajcie, Lombardini! (Ten wychodzi)
Tak wszystkom utracił!
Ukochaną kobietę — i resztki fortuny.
Prawdę mówiła wróżka. Toż losu pioruny
Biją we mnie. Ostatnie już to moje grosze —
Nigdzie już i nikogo o nic nie uproszę.
Gdy wydam to ubóstwo — nie mam i dukata.
Nie mogę tu przebywać śród obcego świata.
Wszystkiem, com miał, tom musiał dzielić się
z lichwiarzem —
I powracam do kraju zupełnym nędzarzem.
Czyli w mieście mam stanąć? Ominę Warszawę —
Na Ukrainie wezmę gdzie skromną dzierżawę —
Gospodarować będę... Wróżyła mi sławę!
Skąd ta sława? Czy z miecza? — czy z roli? —
czy z pióra?
Nie wiem... Cudna tu ziemia. Sztuka i natura
Ją zdobią. Lecz najbardziej nęci mię tej ślicznej
Cyganki — tajemniczy fluid magnetyczny.
Muszę poznać tę dziwną lunatyków wiedzę —
Za resztę swego mienia w Wenecji posiedzę
I całą mądrość tego kuglarza zdobędę...
...Wróżyła mi, że imię me przejdzie w legendę...