Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom VII/PM część III/30

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


30.
Podejrzenie.

Przybyłem na ulicę Marché-Vieux, tak wązką powóz zaledwie zdołał się przez nią przecisnąć. Mając sobie przez kiężnę udzielony adres znalazłem dom w którym biédna chora Lallemand mieszkać miała; wszedłem: ciemna sień, w któréj nie było odźwiernego, wiodła na ciemniejsze jeszcze schody. Zapukałem do dwojga drzwi na piérwszém piętrze. Nikt mi nie odpowiedział.
Sądząc że w tych pokojach mieszkają rzemieślnicy natenczas zajęci robotą w mieście, poszedłem na drugie piętro i znowu zapukałem.
I tutaj panowała podobna cisza.
Niemało zdziwiony tą samotnością, wszedłem na trzecie i ostatnie piętro, i znowu kilka razy napróżno pukałem. Już miałem zejść na dół, w mniemaniu że się zmyliłem w numerze, wtém usłyszałem że ktoś idzie ku drzwiom i głos dziecinny zapytał mię:
— Kto tam?
— Przysłany od księżny de Montbar do pani Lallemand... odrzekłem.
Natychmiast otworzono drzwi. Ujrzałem małą jedenasto czy dwunastoletnią dziewczynkę miłéj i naiwnéj twarzy.
— Czy tu mieszka pani Lallemand? — -spytałem przebiegając wzrokiem piérwszą izbę z któréj prowadziły schody zapewne na poddasze.
— Tutaj panie, — odpowiedziało dziécię, — ale leży i podnieść się nie może.
— Mogęż widziéć ją i rozmówić się w imieniu księżny de Montbar?
— Zaraz dowiem się panie, — rzekła dziewczynka, i za kilka chwil wracając wprowadziła mię do drugiéj izby.
Kobiéta jeszcze młoda, interesująca ale cierpiąca, leżała na lichém posłaniu, w pokoju świadczącym o najwyższéj nędzy. Kiedym jéj oznajmił że księżna niezawodnie jutro ją odwiedzi, łzy jéj w oczach stanęły i w uniesieniu tkliwéj radości, z całém wylaniem matki ucałowała dziécię, potém zaś oświadczyła mi gorącą wdzięczność dla księżny w wyrazach tak prostych, naturalnych, i głęboko uczutych, że do żywego tą sceną wzruszony, Postanowiłem zdać mojéj pani sprawę korzystną dla jéj protegowanéj.
Dotąd jeszcze, kiedy pomyślę że ta nikczemna istota odgrywała komedyę kryjącą w sobie niegodziwą zasadzkę, pojąć nie mogę jak można być do tego stopnia obłudną.
Opuściłem ulicę Marche-Vieux tak uspokojony tém co widziałem i słyszałem, iż zasiągnięcie bliższych wiadomości o pani Lallemand, ani mi na myśl przyszło, zapomniałem nawet o zdziwieniu jakiego zrazu doznałem przekonawszy się iż w całym tym domu zamieszkuje jedynie osoba protegowana przez księżnę.
Wróciwszy do pałacu, ubrałem się starannie, bo wieczorem usługiwać miałem do stołu; książę miał wybornego krawca, to téż mój ubiór z cienkiego czarnego sukna, elegancko był skrojony. — Zupełnie ubrany, spojrzałem w małe lustro mojéj stancyjki, a widząc się w białéj, zgrabnie związanéj batystowéj chustce, czarnych jedwabnych pończochach i glansowanych trzewikach ze złotemi sprzączkami, pewny byłem że nie pozna mię książę, który raz tylko ze mną mówił, a to wówczas gdy był na pół pijany a ja ubrany w łachmanach.
W jadalnej sali zastałem marszałka i starego pokojowca księcia, imieniem Ludwik, który rzekł mi z przychylnością:
— Nim mi pomożesz nakrywać, kochany przyjaciela, idź piérwéj obacz czy się pali na kominka w pokoju pani, która zapewne wkrótce wróci...
— Dobrze panie Ludwiku, odpowiedziałem, zaraz idę...
— Pamiętaj także przyjąć panią w przedpokoju, skoro powróci.
— Dziękuję panie Ludwika; ale jakże się dowiem że pani wraca?
— Rzecz prosta: naprzód zawiadomi cię o tom turkot jéj powozu, a potém podwójny brzęk dzwonka odźwiernego... dzwonek brzęczy raz kiedy wraca pan, dwa razy kiedy pani...
Udałem się zatém do pokoju księżny dla należytego ogrzania go, i nie mogłem powstrzymać się od lekkiego dreszczu oddychając znowu woniejącą atmosferą tego ulubionego przybytku Reginy. Wyznaję że na chwilę zapomniałem o służbie; wzruszony spojrzałem wkoło siebie, przypatrywałem się kwiatom, obrazom, książkom, meblom przybytek ten zdobiącym; wtém dały się słyszéć kroki w małéj galeryi obrazów przedzielającéj pokój w którym się znajdowałem od sypialni księżny.
W chwili gdy z obawy aby mię nie zastano bezczynnym schyliłem się do kominka, wszedł książę. Będąc schylony nie mogłem widziéć jego twarzy, ale nagłe jego zatrzymanie się przekonało mię iż go dziwi moja obecność w tém miejscu. Zamknął drzwi od galeryi, ja stanąłem i z uszanowaniem ukłoniłem się.
— Jesteś nowo przyjętym pokojowcem pani de Montbar? — spytał książę prawie nie patrząc na mnie, i zaledwie na chwilę się zatrzymując.
— Tak jest mości książę.
— Dobrze, odpowiedział i wyszedł.
Jakkolwiek ledwie miałem czas spojrzéć na pana de Montbar, dostrzegłem jednak iż nie kontent żem go widział wychodzącym z pokoju żony; nieukontentowania tego pojąć nie mogłem. — Po jego wyjściu, przypadkiem spojrzałem na mały stoliczek przy fotelu Reginy i przekonałem się że porozrzucał znajdujące się na nim przedmioty. Rozpoczęta na kanwie robota i książka leżały na ziemi, szuflada była do połowy otwarta; z zdziwienia i nieukontentowania jakie książę objawił na mój widok, wniosłem iż zapewne podczas nieobecności żony, szukał czegoś w jéj apartamencie... Struchlałem na myśl, że w razie odkrycia téj niedyskrecyi, księżna mogłaby mnie o nią posądzać.
Tak rozmyślając usłyszałem turkot powozu na pałacowym dziedzińcu i prawie natychmiast dzwonek po dwakroć zabrzęczał.
Podług zlecenia Ludwika pobiegłem do przedpokoju otworzyć drzwi księżnie i mniemałem że dobrze uczynię skoro się jéj z uszanowaniem ukłonię; lecz rzekła mi z dobrocią, chociaż z lekkim uśmiechem:
— Raz na zawsze pamiętaj, żebyś mi się w moim domu nigdy nie kłaniał...
Zawstydzony moją niezgrabnością, zacząłem tłumaczyć się zająkliwie; Regina nie zważała na to, ale przechodząc przez salon do swojego gabinetu spytała:
— Byłżeś u pani Wilson?
— Byłem, mościa księżno... alem jéj nie zastał.
— Powiész więc odźwiernemu, żeby mi natychmiast przyniesiono list od pani Wilson, skoro tylko nadejdzie.
— Dobrze, mościa księżno...
— A u pani Lallemand byłeś?
— Widziałem ją mościa księżno; mieszka na trzeciém piętrze w domu, którego adres księżna pani raczyła mi udzielić...
— A oświadczyłeś że ją jutro odwiedzę?
— Oświadczyłem, mościa księżno.
— Musi tam być zapewne bardzo wielka nędza?... smutno spytała Regina.
— O! tak jest, proszę księżny pani... okrutna nędza.
— Jestem pewna że to bardzo interesująca kobiéta.
— Sądzę że zasługuje na wszelkie względy księżny pani.
— To i owszem; bo...
Potém przerywając sobie, spytała księżna patrząc na stoliczek umieszczony obok jéj fotelu:
— Czy tu kto był podczas mojéj nieobecności?
— Nie wiem, mościa księżno, — odrzekłem zakłopotany, bom widział sprawiedliwe zdziwienia księżny, i lękałem się aby mię nie miała w podejrzeniu.
— To szczególniejsza... rzekła pani de Montbar i odwracając się ostro na mnie spojrzała.
Myliłem się zapewne, lecz zdało mi się że czytam na jéj twarzy ubliżające mi niedowierzenie. Tak dalece zmieszałem się iż mi rumieniec mimowolnie na twarz wystąpił, i zamiast oświadczyć po prostu że w mojéj obecności książę przyszedł tu z galeryi obrazów, stałem niemy i tak boleśnie wzruszony jakbym w istocie był winien. Czując atoli niebezpieczeństwo mojego położenia, gwałtem usunąć chciałem od siebie wszelkie podejrzenie, w tém księżna rzekła mi sucho:
— Każesz aby powóz mój gotów był na pół do dziewiątéj...
I przez chwilę ogrzawszy nogi przed kominkiem weszła do galeryi obrazów poprzedzającéj jéj sypialnią i znikła.
Zmartwiony zszedłem do odźwiernego dla wykonania rozkazów pani; a że u pana Romarin (tak się nazywał odźwierny) jadała stajenna służba, mogłem więc wypełnić podwójne zlecenie.
Pan Romarin do białości upudrowany i ubrany w wielkiéj liberyi, z całą swą powagą obowiązał się uprzedzić stangreta księżny i oddał mi dwa listy, z których jeden tylko co przyniesiono od pani Wilson; wraz z tym listem odźwierny doręczył mi także trzy przepyszne balowe bukiety, starannie zapakowane, i powiedział:
— Bukiet w tém pudełku, przyniósł chłopak od kwiaciarki księżny pani... dwa inne przynieśli kommissanci nie powiadając od kogo pochodzą.
W jednym z tych bezimiennych bukietów dostrzegłem przepyszną białą lilię i parmeńskie fijołki.
Zwolna wstępując na schody, z gorzką melancholią przypatrywałem się temu świéżemu i tajemniczemu bukietowi z którego wydobywała się słodka woń, gdyż skutkiem dziwnéj sprzeczności przypomniałem sobie owe biédne bukieciki pierwiosnków białych i fioletowych równie tajemniczych, które przez lat tyle w każdą rocznicę pogrzebu, składałem na grobie matki Reginy, tak że młoda dziewica nie doszła nigdy źródła téj pobożnej ofiary... Na to wspomnienie łzy mi w oczach zabłysły. Skromne i smutne kwiateczki któremi nieznane moje przywiązanie niegdyś grób wieńczyło, zbyt wyraźnym były emblematem mojéj pokornéj i smutnéj miłości.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wróciwszy do apartamentu księżny, zastałem tam jéj pokojówkę. Odebrała odemnie kwiaty i bukiety, ja zaś poszedłem do jadalnéj sali oczekiwać aż nadejdzie czas usługiwania do stołu.
Prawie natychmiast otworzyły się drzwi na rościerz i wszedł książę wraz z żoną. Na znak marszałka, stanąłem za krzesłem księżny.
Po raz piérwszy widziałem pana de Montbar z jego małżonką. Chociaż rozmowa ich, z powodu obecności służących, koniecznie musiała być etykietalna, podwoiłem jednak uwagę w celu dojścia w jakich między sobą zostają stosunkach; a przez wprawę takiéj nabyłem łatwości w czynieniu spostrzeżeń, iż wkrótce wpadłem na tor tego com poznać pragnął.
Książę wydał mi się zimnym, roztargnionym, żonie zaś okazywał prawie ceremonialną grzeczność; rozmowa ich, prócz kilku nic nieznaczących słów, była prawie następująca:
— Czy wychodzisz dzisiaj wieczorem? — spytał książę swéj małżonki.
— Tak jest... będę na włoskiéj operze.
— Zdaje mi się że to nie twój dzień?
— Pani Wilson daje mi miejsce w swojej loży; przyjedzie tu po mnie, a potém udamy się razem do pani de Beaumenil.
— Podobno tam dzisiaj wielki bal?
— Na otwarcie nowego pałacu... Mówią że tam sam przepych, cuda... może przybędziesz choć na chwilę?
— Zapewne nie, — odparł książę, — nie cierpię tłumów, zaproszonych dlatego aby chórem chwaliły; zuchwała wystawność jeżeli jest śmieszną, to przynajmniéj niechże nie będzie zarazem zuchwałą i śmieszną; zresztą dzisiaj będę na wieczerzy z kilku przyjaciółmi u Vérego, ztamtąd pojedziemy do Fontainebleau, gdzie kilka dni na łowach spędzimy.
— Czy długo tam zabawisz?
— Sześć lub ośm dni najmniéj... póki nie zapolujemy trzy lub cztéry razy, bo przecież ledwie co drugi dzień polować można.
— To będzie bardzo przyjemna zabawa; licznież się zbieracie?
— Niebardzo: markiz d’Hervieux i jego szwagier, właściciel całego ekwipażu Blinval, Saint-Maurice, Thionville, ja i Alfred de Dreux, sławny malarz koni, który z natury zdejmować będzie obrazy naszych łowów... Lecz mówiąc o malarstwie, — dodał książę, — czy wiész że ci zazdroszczę twych obrazów?
— Zbyt wiele czynisz im zaszczytu.
— Mianowicie ta nowa żegluga Izabeja ciągle mi na oczach stoi... jestto arcydzieło.
— W istocie przecudny obraz.
— Tak piękny... że dopiéro nawet, podczas twojéj nieobecności, chodziłem go podziwiać.
To mówiąc z wielkiém mojém zdziwieniem, książę przez chwilę podniósł wzrok na mnie, jakby umyślnie dla mojego dobra wyjaśniał swą obecność w pokoju żony, co zresztą mocno mię cieszyło, bo pani de Montbar dowiedziała się tego, com przez niezręczność zataił przed nią: — tojest, że podczas jéj nieobecności książę zwiedzał jéj pokoje.
A tak nikły wszelkie podejrzenia mogące ciążyć na mnie, w razie gdyby dostrzegła jakie nadużycie.
— Mocno mię to cieszy że mój obraz tak ci się podobał, — odpowiedziała księżna mężowi, — żałuję tylko że przychodzisz podziwiać go... podczas mojéj nieobecności.
Nie wiem czy te słowa wymówione z równie zimną grzecznością jakby do człowieka obcego, zdaniem księcia miały podwójne znaczenie, dosyć że przenikliwym wzrokiem zmierzył żonę i odparł:
— Kiedy jesteś w domu, zawsześ tak otoczona, a wiész że nie ma nic przykrzejszego jak mąż w salonie żony z rana; ale, ale, kiedy mówimy o twoich przyjaciołach, czy téż d’Erfeuil zawsze tak głupi jak piękny?
— Piękniejszy jak kiedykolwiek.
— A d’Hervillzier czy zawsze miewa swe nudne pretensje do śpiéwu? czy zawsze po cichu zaklina aby go proszono o śpiéw, a potém udaje że się wzdraga... Ale wszystko w nim dobrane: wysoki na sześć stóp, barczysty jak tambórmażor, a beczy jak organista!
— Pan d’Hervillier znaczny uczynił postęp: śpiéwa teraz nawet nieproszony.
— Jestto okrzyk rozpaczy, — ciągle drwiąco mówił książę; — a ten ogromny Dumolard, brat twojéj przyjaciółki od serca, — książę de Montbar nadzwyczaj złośliwie wymówił te słowa, — ten oburzająco słuszny jegomość, czy téż ciągle pięknym damom udziela swego powozu i loży, bo i tak już jego powszechna uprzejmość zjednała mu tytuł omnibusu?
— Pana Dumolard ciągle przedstawiają jako wzór niezmierzonéj uprzejmości... odpowiedziała księżna i zdawało się że pragnie iść z mężem w zawody o ironią. Lecz ta zamiana żartów miała w sobie coś cierpkiego, zimnego, zbyt dalekiego od owéj słodkiéj, udzielającéj się wesołości, jaką rodzi zaufanie i przychylność.
— Ale co do jego siostry — prawie z goryczą mówił daléj książę, — czy wiesz że wiele... ale to zbyt wiele mówią... o nowéj twojéj przyjaciółce?
— O mojéj nowéj przyjaciółce?
— Tak jest, o pani Wilson...
— Rzecz bardzo prosta, jak zwykle o kobiécie będącéj w modzie... bo o czémże i o kim mówić mają?
— Czy jest...i jaki pan Wilson? — spytał książę szyderczo.
Księżna lekko brwi zmarszczyła, i z przymuszonym uśmiéchem odrzekła:
— Co za szczególne pytanie?
— Ale bo... nigdy nie widać tego pana Wilson.
— Gdyby miano powątpiewać o istnieniu małżonków którzy się nigdy w towarzystwach nie okazują... odparła Regina, — wyznaj, że i twoje byłoby nieco zagadkowe...
— Nie sądzę... a raczéj mniemam że nie można mię żadną miarą przyrównywać do pana Wilson — dumnie i z źle ukrytym gniewem rzekł książę; — mamy bowiem śmiesznych oryginałów którzy...
— Pan de Montbar pozwoli służyć sobie tą ananasową galaretą... wyborna, rzekła księżna przerywając mężowi, który, widząc że pani nie życzy sobie wieść dłużéj taką rozmowę w obec służących, dla saméj przyzwoitości przyjął podaną sobie potrawę, lecz prawie jéj nie dotknął. Po chwili milczenia mówił znowu:
— Właśnie kiedy się przypatrywałem niedawno jednemu z twoich obrazów, dostrzegłem na stole kilka grubych woluminów in folio... Cóż to ma znaczyć? Czy się kierujesz na sawantkę?
— Są to ryciny... zbiór historycznych portretów, które pan Just Clément raczył mi pożyczyć... Szukałam wzoru na bal kostiumowy... pan Just doradził mi abym wybrała pomiędzy rycinami które odziedziczył po ojcu.
— A... jakże się miewa kapitan Just? — spytał książę, już nie szyderczo, jak poprzednio gdy pytał o niektórych przyjaciół żony, lecz poważnie i z niejakiém wahaniem się...
Od chwili jak książę wymienił nazwisko kapitana Just, postrzegłem, że siedząc naprzeciw żony, nie spuszczał z niéj oka.
Regina nie uważając na tę niepokojącą baczność, księcia, z prostotą odpowiedziała:
— Pan Just Clément ciągle niepocieszony po śmierci ojca... ale jego smutek jest miły i łagodny... Nie unika on sposobności mówienia o tym którego żałuje, ale owszem sam jéj szuka... ja zaś zawsze jestem gotowa nieść mu tego rodzaju pociechę, bom jego ojca zarówno poważała jak kochała.
— W rzeczy saméj dktoor Clément był to bardzo szanowny człowiek — odparł książę, — a że mówimy o nim, donoszę ci że ten młody lekarz, ten wasz protegowany, wczoraj wyjechał do Montbar.
— Wiem o tém, bo przychodził do mnie na pożegnanie, — odpowiedziała księżna, — i dziękuje ci żeś...
— Dajmy temu pokój, — rzekł książę przerywając żonie, — wiész żem zawsze szczęśliwy ilekroć mogę ci wyświadczyć jaką przyjemność; ale wracając do kapitana Just, jego smutek dziwcie musi odbijać w gronie twoich elegantów.
— Skoro pan Just Clément chce się ze mną widziéć, — odrzekła księżna, — donosi mi o tém z rana; ja zaś przyjmuję go wcześnie, aby nikogo u mnie nie zastał.
— Bardzo trafnie postępujesz; kapitan Just zasługuje na wszelkie względy, nietylko z powodu smutnego obecnie położenia swojego, ale nadto przez osobistą wartość i rzadkie zasługi; chociaż jeszcze młody, wyznaję, umié zjednywać sobie poszanowanie.
Te słowa wymówił książę z takiém przekonaniem i szczerością, że to mię wzruszyło. Pani de Montbar uległa zapewne takiemuż wrażeniu, zamiast bowiem daléj prowadzić z mężem rozmowę oschłą i obojętnie grzeczną, głos jéj zmiękczał i złagodniał.
— Nieskończenie jestem ci obowiązana, — mówiła księżna — że z tak wspaniałomyślną bezstronnością oceniasz człowieka, który jak to mówią, nie jest z naszego świata, a który sądzę, będzie jednym z moich najpewniejszych i najlepszych przyjaciół...
Bądź że książę żałował piérwszego popędu któremu uległ oddając sprawiedliwość kapitanowi Just, bądź téż że odpowiedź żony tajemnie go dręczyła, dosyć że odpowiedział z szyderczym i przymuszonym uśmiéchem:
— Zapewne tylko do skończenia żałoby dozwalać będziesz na tak uprzywilejowany wstęp do siebie?
— A to dlaczego? — poważnie spytała Regina.
— Dlatego, że chociaż nie jest takim elegantem jak twoi eleganci, jest, jednak niemniej miłym... śmiejąc się powiedział książę, — a jeżeli równie dowcipny jak uczony, równie przyjemny jak pięknie ułożony, równie przystojny jak mężny, to może być także i bardzo niebezpieczny.
— Co za szaleństwo!... odparła księżna.
— O! nie wiész jeszcze czém jest kapitan Just... pod względem sztuki uwodzenia — mówił książę ciągle przymuszając się do śmiechu. — Miewał on bardzo śmiészne awanturki, a między innemi wzbudził szaloną namiętność... Jest to istny romans: pewna biédaczka wszystko porzuciła, i mimo wiedzy kapitana udała się za nim do Algieryi, gdzie poległa w jedném spotkaniu z Arabami.
— Masz słuszność, — z uśmiechem odparła księżna, — to urojone i przesadzone, jak zwykle romans.
— Ale ja mówię na seryo, — rzekł książę, — mogę ci nawet wymienić nazwisko bohaterki...
— Wolę że je zataisz... bo prędzéj uwierzę téj przygodzie — śmiéjąc się odpowiedziała księżna.
Potém wstając od stołu dodała:
— Przepraszam że cię tak spiesznie opuszczam, alem jeszcze nieubrana; pani Wilson ma wstąpić po mnie, a nie chcę aby czekała.
Książę także wstał mówiąc:
— Bądź zdrowa... bo się już nie zobaczymy przed moim wyjazdem do Fontainebleau.
— Bądź zdrów, odrzekła księżna — a nie przedłużaj twojéj nieobecności.
— Wiész że zawsze mi pilno wracać do ciebie, — powiedział książę i wyszedł do swojego apartamentu, a księżna udała się do swoich pokoi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.