Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom VII/PM część III/32

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


32.
Herbata.

Towarzystwo panny Julii przyjęło mię jak najuprzejmiéj, ona zaś przedstawiła mię swym gościom, mówiąc:
— Jestto pan Marcin, nowy nasz pokojowiec; potém zaś wskazując mi kolejno wszystkich obecnych i wymieniając ich, dodała:
— Panna Izabella od pani Wilson.
— Już dzisiaj rano miałem przyjemność widziéć panią — rzekłem kłaniając się.
— Pani Lambert od markizy d’Hervieux, — mówiła znowu Julia, wskazując mi młodą, bardzo przyjemną, pięknie uczesaną i gustownie ubraną kobiétę.
Przypomniałem sobie że przy obiedzie, książę oświadczył żonie iż wyjeżdża na polowanie z markizem d’Hervieux; — Pan d’Hervieux zaś, był to mąż owéj młodéj i milłéj kobiety, która była przedmiotem wyuzdanych żartów lokai na ganku Muzeum.
Panna Julia kończąc swą żeńską nomenklaturę rzekła mi z uśmiéchem:
— Panna Astarté od pani ministrowéj sprawiedliwości.
Ukłoniłem się pannie Astarté, któréj fizyonomia wydała mi się zuchwała i szydercza. Astarté miała około trzydziestu sześciu lat. Musiała być kiedyś bardzo ładna, włosy miała piękne, czarne, zęby prześliczne, kibić prawdziwie wytworną; najznakomitsza dama nie mogłaby się ubrać smaczniéj i z większą prostotą jak panna Astarté. Na swych gładko uczesanych włosach miała prześliczny tiulowy czepeczek, przystrojony pączkami wiśniowego kwiatu; z pod czarnéj aksamitnéj i nieco przykrótkiéj sukni, wyglądała zgrabna nóżka w czarnym atłasowym trzewiku, przypominająca mi nóżkę księżny.
— Oczekiwaliśmy na pannę Gabryelę, gospodynię pana Duriveau, — rzekła mi panna Julia, — ale jéj pan jest to tak zajadły tyran, że nigdy z nim do ładu trafie nie można.
To słysząc, winszowałem sobie w duszy żem przybył na ten wieczór.
Męzki skład towarzystwa mniéj był liczny; bo ograniczał się jedynie na dwóch kolegach. Panna Julia przedstawiła mi ich w następny sposób:
— Pan Benard, powiernik pana Lebouffi sławnego deputowanego; pan Karol, zwany Leporello, pokojowiec pana barona de Saint-Maurice, lwa pierwszéj klassy, zwanego Don Juanem.
W powierzchowności, ubraniu i obliczu obu tych służących, istniała ta sama różnica, która i między ich panami istnieć musiała. Powiernik pana Lebouffi znakomitego deputowanego, był to człowiek słuszny, czarno ubrany, poważny, dobrze ułożony, zadowolony z siebie, włosów rzadkich i siwych. — Oddał mi wzajemny ukłon z prawdziwie parlamentarną zarozumiałością.
Leporello (przydomek ten przekonał mię że przedpokój miał także swą literaturę), niepodobny z resztą do typu bojaźliwego sługi Don Juana, był to młody, przystojny chłopak, twarzy bystrookiéj, zuchwałéj, zgrabny, nieźle ułożony; dosyć elegancko nosił suknie które zapewne niegdyś należały do jego pana; uważałem że był ulubieńcem tych dam i zbyt nadskakiwał pannie Astarté królowéj wieczoru.
— Czekaliśmy także na pięknego Fedora — rzekła mi panna Julia po odbyciu formalnéj prezentacji, — ale sądzę że nie możemy dziś liczyć ani na niego, ani na pannę Gabryelę, gospodynią hrabiego Duriveau.
— Czy i jego pan, — spytałem Julii stosując się do tonu naszego zgromadzenia; — jest taki tyran jak hrabia Duriveau?
Pytanie moje przyjęto powszechnym śmiéchem. Ale powiernik deputowanego widząc że się nieco zmieszałem, przyszedł mi w pomoc, mówiąc poważnie:
— Szanowny nasz kolega, jako nieznający zapewne osoby u któréj Fedor służy, uczynił bardzo naturalne pytanie.
— Prawda, prawda, — odezwało się kilka głosów.
— Mój kochany, — swobodnie rzekł Leporello, — piękny Fedor nie ma pana, ale panią... która zarazem jest jego... rozumiesz!
— Ah!... Leporello! Leporello! — tonem wyrzutu zawołało kilka głosów, — co za niegodziwy masz język.
— Jak można... mówić to od razu przed panem Marcinem...
— Patrz, zarumienił się.
W istocie czyniąc głupie porównanie, mimowolnie pomyśliłem o Reginie... rumieniec na twarz mi wystąpił i mimo wysileń aby pewnym głosem Leporellowi odpowiedzieć, wyjąkałem:
— W rzeczy saméj... ja... ja... nie pojmuję dobrze.
— Rzecz się ma następnie mój kochany, — z zuchwałą pewnością mówił dalej Leporello, — piękny Fedor zostaje w służbie u pani markizy Corbinelli, ma pięć stóp i sześć cali wzrostu... lat dwadzieścia i pięć: świeży jak róża, ma pyszne faworyty, czarne jak włosy panny Astarté. Teraz postaw obok niego starą pięćdziesięcioletnią Włoszkę, która w dzień stroi się w brylanty, różuje się jakby podczas zapust, nosi ciemną perukę w cieliste promienie, o pojmiesz mój kochany, dlaczego powiadam że pani pięknego Fedora... jest jego... Ah! ale czy cię to na prawdę dziwi?
— Na honor tak jest, dziwi mię, — rzekłem przemagając moje pomieszanie, — sądzę nawet że to wszystkich dziwić powinno! Nieprawdaż moje panie? — dodałem w nadziei że obudzając powszechną rozmowę odwrócę od siebie uwagę.
— Dziwić? bynajmniéj... nie ma w tém nic dziwnego, — rzekła Astarté, — nie jest to może tak zwyczajne jak widok panów kochających się w nas pokojówkach swych prawych żon... ale i to się zdarza... a niedaleko nawet sięgając, powiem że gdy byłam u pani de Rullecourt, mięła wtedy miejsce sławna historya baronowej de Surville z wielkim Laforet strzelcem jéj męża; lecz przyznać potrzeba że baronowa bardzo lubiła polowanie.
— Wreszcie, — odezwał się stary Ludwik pokojowiec księcia de Montbar, — ojciec mój który się wychował w domu Soubise, powiedział że za dawnego rządu, pokojowcy fryzowali niektóre damy dworu i że łotry.. no... ale dosyć tego...
— Za dawnego rządu... bardzo wierzę, — nadymając policzki rzekł powiernik deputowanego, — wtedy nie było żadnych obyczajów.
— Brawo! — Śmiejąc się zawołał Leporello, — otóż stary Benard peroruje... jak jego pan...
— Ale, ale, — odpowiedział Benard, — moja piękna Astarté, możesz uprzedzić żonę twojego ministra, że jutro jéj mąż musi się ostro trzymać.
— A tu dlaczego?
— Dzisiaj mój pan przeszło dwie godziny perorował i wywijał rękami w gotowalni pani, przed jéj toaletowém zwierciadłem.
— Ah, to mi śliczna farsa! — rzekła Astarté.
— Prawdziwa komedya — ciągnął daléj powiernik polityka. Przewrócił wannę pani, robiąc sobie z niéj trybunę, i jak waryat machając rękami przed zwierciadłem walił w nią pięściami, sam na siebie rzucając piorunujące spojrzenia, sam sobie wygrażając, słowem traktując się jak ostatniego z najostatniejszych.
— Powtarzał więc scenę którą jutro ma odegrać z naszym ministrem? — spytała Astarté.
— A tak, — odparł Benard, — tem bardziéj że mówił głosem jakiego używa na trybunie... przeszło dwadzieścia razy powtórzył... tak że słysząc go w przedpokoju, znudziłem się nakoniec: Pod wpływem to nagłego wzruszenia, staję na tej mównicy... Francya jest tam... żądam aby mię wysłuchała... Zdaje się że mianowicie wyrazów: nagłego wzruszenia naturalnie oddać nie mógł... ale nakoniec... oddał...
— Słowo honoru, — wtrącił Leporello, — wartoby go za biletami pokazywać.
— A kiedy mówił: Francya jest tam!... przeraźliwym giestem wskazał na garderobę pani, — dodał powiernik polityka podzielając wesołość tém opowiadaniem wzbudzoną.
— I pomyśléć jeszcze... głośnym śmiechem wybuchając mówiła Astarté, — że pan twój pracuje za darmo... tylko... dla śmiechu... kiedy drudzy wcale inaczéj postępują. Słyszałam przecie jak mówiono ministrowi, że za tysiąc talarów rocznie... można znaleźć deputowanych którzy nienajgorzéj mówią...
— A jakże tam twoja ministrowa, czy zawsze jéj dokuczasz? — spytała panna Julia panny Astarté.
— I jakże myślisz?... dzisiaj dopiéro o dziesiątéj chciała jechać na bal do ministra spraw wewnętrznych. Ale, bah! ja tu przecież miałam przybyć na ósmą, oświadczyłam więc że wychodzę wieczorem i zmusiłam aby się zaraz po obiedzie ubrała... Dławiła się biedaczka a jadła, bo to żre jak ludojad... Ot, teraz stoi wystrychniona przed zégarem i czeka aż wybije godzina wyjazdu na bal... jak ubrana! jaka pękata! jaka niezgrabna!...
— Pani więc posiadasz chyba jaki talizman, — spytałem panny Astarté, — skoro umiész zrobić ze swoją panią co sama zechcesz
— Cały jéj talizman, — śmiejąc się rzekła Julia, — zależy na tém, że przez piętnaście lat była piérwszą garderobianą księżny de Rullecourt, najmodniejszéj piękności za czasów Restauracji, i że pani Poliveau (jestto nazwisko ministrowej panny Astarté), tyle jest dumną, tyle się chlubi tém że w swych usługach ma piérwszą garderobiane księżny, iż Astarté co chce wyrabia w jéj domu, którego największe szczęście stanowi.
— Ah! teraz rozumiem, — rzekłem do panny Astarté.
— Oto cała moja tajemnica — odpowiedziała. Ale widzisz pan, ludzie ci są to głupi, nieumiejący żyć mieszczanie!... Nic z niemi nie poradzisz...
Wreszcie uważ pan tylko co za oryginały. Jeżeli naprzykład przyjedzie do pani ministrowéj która z jéj koleżanek, to jest pani Galimard ministrowa handlu, albo pani ministrowa spraw wewnętrznych któréj dziadek z linii macierzyńskiéj był odźwiernym, to zaraz pani moja dzwoni na mnie pod pozorem dania mi jakiego rozkazu, a potem pół głosem szepce koleżankom, nadymając się i niby ukradkiem na mnie wskazując:
„— Jestto moja garderobiana; piętnaście lat służyła u sławnéj księżny de Rullecourt”, i pyszni się podczas gdy tamte wściekają się z zazdrości.
— O! jak to jedno z drugiego wypływa! zanosząc się od śmiechu zawołał Leporello. Ja znam jednego pana, niedołęgę, który zawsze piérwszy kłania się swemu stangretowi Anglikowi, bo ten służył kiedyś u sławnego lorda Chesterfield.
— Druga komedya, — przerwała Astarté. — Moja pani pyta mię od rana do wieczora: Moja kochaneczko (o! bo ona dosyć sobie poufała... nawiasowo z niepodobną do wiary zuchwałością dodała Astarté), moja kochaneczko jakże się księżna ubierała? jakże trefiła włosy? jaką nosiła bieliznę? jakie miała nocne czepeczki?... Słowem, Boże przebacz! ona mię kiedy gotowa spytać jak księżna...
Powszechny śmiéch w sam czas przerwał wpadającéj w zapał Astarté, która tak daléj mówiła;
— A minister! wszakże z nim ta sama śpiéwka, tylko na inną nutę. Równie próżny jak nieumiejący żyć mieszczanin, mówi mi zawsze: Moja droga (ha!! kupcze korzenny!), moja droga, czy to tak było u księcia?.. moja droga, jakże się ubiérał książę wieczorem? Moja droga, jak usługiwano do stołu u księcia?
— Ale nie mówisz nam wszystkiego, piękna Astarté, — uprzejmie rzekł powiernik polityka. — Pewien jestem że minister pytał cię także: moja droga czy książę nie zalecał się do ciebie?
— Nie ma wątpliwości, — odpowiedziała Astarte, — że raz zachciało mu się trochę poigrać, rzekł więc: moja droga, jestem pewny że książę znajdował cię bardzo milą i że nieraz dawał ci tego dowody.
— Nie, panie, — odrzekłam tłuściochowi, — bo aby mi książę dał tego dowody, byłby naprzód umeblował osobne dla mnie mieszkanie, a następnie przeznaczył jakie sto tysięcy franków na piérwsze gospodarstwo. To słysząc minister stanął jak wryty, mruknął hum! hum i wyniósł się: śmieszna to jednak byłaby rzecz zajmować się ukształceniem ministra sprawiedliwości i uczyć go pięknego obejścia; ale on taki brzydki, taki niechlujny, taki skąpy, żem mu pogroziła iż wszystko przed żoną wyjawię, skoroby dłużéj nastawał. To téż dzięki mojéj cnocie, robię z tem małżeństwem co tylko chcę i jak dészczem sypię posadami woźnych i biurowych posługaczy. Może sobie kto życzy zająć podobne miejsce?
— Na honor! zamawiam sobie twą łaskę na wszelki przypadek dla którego z przyjaciół, rzekł Leporello.
— Co większa, jedna moja przyjaciółka służyła u żony podszefa naszego bióra, otóż! z największą w świecie niesprawiedliwością wyrobiłam mu nominacyą na szefa...
— Zamawiam sobie twą protekcyą dla brata jednéj mojéj koleżanki — rzekła garderobiana margrabiny d’Hervieux. — Przypomnę ci to Astarté.
— Skoro tylko zażądasz.... zaraz powiém ministrowi: — Książę który był szambelanem dworu Karola X. nigdy nie odmawiał łaski żadnemu ze swoich domowników!.. a wiesz jak są dumni wszyscy dorobkowicze.
— Skoro pomyślę — wtrącił nasz marszałek, — że miałem kuzyna, z powołania komissanta kupieckiego, że ten zuch przed lipcową rewolucyą należał do tajnego towarzystwa, gdzie na sztyletach zaprzysięgano nienawiść wszystkiemu co święte i prawe... i nieraz widział tam twojego ministra, Astarté, który wówczas będąc po prostu panem Poliveau stokroć na to wszystko wraz z innymi przysięgał...
— Ah! ha! dlatego to — mówiła daléj Astarté teraz plackiem pada przed każdą sutanną, a i wczora jeszcze pytał mię, — szkaradnie przewracając oczami: Moja droga, wszak książę co niedziela chodził na mszę. — A tak, proszę pana, odpowiedziałam, chodził i co rok rozdawał 25000 franków jałmużny w swoich dobrach. To słysząc skąpy mieszczanin znowu mruknął hum! hum! i jak ślimak w skorupkę, tak on swoję ogromną głowę wtulił w tłuste ramiona.
Przybycie naszego kuchmistrza przerwało tę rozmowę. Osoba ta weszła urzędownie w towarzystwie swojego pomocnika, niosącego na półmisku kilka talerzy napełnionych tylko co z pieca wyjętemi ciasteczkami. Całe towarzystwo z widoczną łaskawością przyjęło tę kuchenną uprzejmość. Ciasteczka umieszczono na stole obok pięknego z angielskiéj porcelany serwisu do herbaty. Pomocnik kuchmistrza, uległy prawom hierarchii, wychodząc rzucił łakome spojrzenie na ciastka i na żeńską część gości panny Julii.
— Przepraszam panowie i panie — rzekł kuchmistrz — że się przedstawiam w mundurze — wskazał na biały kaftanik i szlafmycę; wiedziéć bowiem potrzeba, że pozostał wierny tej tradycyonalnéj, klassycznéj czapce, gardząc białym perkalikowym tokiem nowatorów, czyli według niego, romantyków.
— Wybaczcie więc ubranie żołnierzowi, który dopiéro co z ognia wychodzi.... dodał.
— Oto co najlepiéj usprawiedliwia pana szefa, uprzejmie rzekła Astarté wskazując na ciasteczka elegancko na talerzach ułożone.
— W istocie sądzę, że damy raczą spróbować mojego usprawiedliwienia, — odparł kuchmistrz, bo próżność na stronę... ale zalecam paniom te berżerki ze śmietaną i konfiturami; jestto piérwszego rzędu łakotka. Wielki Caréme, pod którego rozkazami miałem zaszczyt służyć na wiedeńskim kongressie, inaugurował je na stół Jego Wysokości abassadora Francyi... w wilią owego nieszczęsnego obiadu...
— No, szefie, przez wzgląd na pana Marcina który nie zna téj historyi — śmiejąc się powiedziała Julia, — jeszcze raz jéj posłuchamy.
— Co to za historya? spytał Leporello.
— Otóż i drugi który jéj nie zna — również śmiejąc się wtrąciła Astarté; no, panie szefie, śmiało, śmiało!
— Co do mnie, szczerze pragnę słyszeć tę historyą — rzekłem.
— Jeżeli ją tak często powtarzam, — z uczuciem mówił kuchmistrz, — czynię to dla słusznego i nieustannego protestowania przeciw podłości, przeciw zdradzie, do któréj podług mnie francuzki kuchmistrz nigdy zdolnym być nie mógł i nie może.
— Do djabła! to coś ważnego? — rzekł Leporello.
— Szło o nasz honor, mój panie! — zawołał kuchmistrz formalista, zresztą doskonale znający swoich. Otóż krótko mówiąc, rzecz się miała następnie: Byliśmy w Wiedniu, miałem zaszczyt służyć pod rozkazami wielkiego Caréme u ambasadora Francyi; panowie członkowie ciała dyplomatycznego obiadowali kolejno jedni u drugich; raczyli nazywać to obiadami we Francyi, w Anglii i t. d. i t. d. a pojmujecie państwo jakie współzawodnictwo istniało między naczelnikami kuchni.... W wilią podpisania traktatów, obiadowano u księcia D*** rozumie się więc że było to posiedzenie, czyli obiad najważniejszy w ciągu całego kongressu... tak dalece ważny że sam książę własną ręką raczył poprawić jadłospis i dodał u spodu: uważać ten obiad jako obiad głów ukoronowanych.... Widziałem autograf... a kopią jego mam między papierami.
— Ależ to bardzo interesowna okoliczność, — rzekłem do kuchmistrza, — rzec można że chodziło o interes stanu.
— O interes Europy, mój panie!... zawołał dyplomatyczny kuchmistrz, — a zaraz się pan przekonasz. Dotąd, jak powiedziałem, straszne współzawodnictwo istniało między naczelnemi kuchmistrzami panów ambassadorów, ale współzawodnictwo prawe... Nieszczęściem prawość ta miała swój koniec; w dzień uroczystego obiadu... jakaś podła dusza, jakiś nikczemnik, zamiast walczyć otwarcie... a raczéj z bronią w ręku, złotem przekupuje jednego z pomocników kuchmistrza księcia X***... i nie wiem co za obrzydliwy proszek wmieszano do główniejszych potraw obiadu... nad którym z takiém upodobaniem pracował naczelny kuchmistrz księcia...i...
— O! ho!... zgaduję co się stało, — śmiejąc się przerwał Leporello.
— Ztąd wynikły lekkie choroby, i podpisanie traktatów opóźniło się o dni kilka.... a Bogu tylko wiadomo jakie zabiegi miały miejsce przez te kilka dni, tajemniczym tonem dyplomata dodał kuchmistrz.
— Dosyć, że był to trochę śmieszny dyplomatyczny wybieg, — rzekł Leporello.
— Co było najgorszego w tym wypadku, — smutnie ciągnął dalej kuchmistrz, — że nigdy nie wykryto sprawcy téj niegodziwości, podejrzenia padały kolejno to na Anglią, to na Francją i t.. d. Na Francją!!.. na Francją.... o! nigdy! protestuję... i zawsze protestować będę... a jeżeli mi wolno obwiniać kogo, to obwinię Prusy, bo naczelny ich kuchmistrz byłto nędzny partacz... zaledwie godny smerdlić... trafne wyrażenie... dla takiego ministra jak twój, panno Astarté.
— Bardzo wierzę.... bo wiadomo jakie to bywają u naszych ministrów obiady, — odparła Astarté.
— Wyjąwszy jednego... — mówił znowu kuchmistrz — bo zawsze trzeba być sprawiedliwym... kiedy JW hrabia M*** miał zaszczyt być ministrem spraw zagranicznych, u niego zawsze zastawiano na stół pięćdziesiąt gorących dań; ale łatwo pojąć dlaczego; hrabia M*** jestto magnat który umiał przechować dawne tradycye. Wreszcie po ministeryalnych obiadach, nie widziałem nic szkaradniejszego... jak familijne obiady olbrzymio bogatego Amerykanina, u którego błąkałem się przez trzy miesiące: barani udziec z grochem, wołowa pieczeń z kapustą, kartofle, oto codzienne potrawy... ale za to sześć razy na miesiąc co za obiady... ha! godne wielkiego Caréme... choć prawda że nazajutrz desery sprzedawano podrzędniejszym restauratorom... Takie ostateczności nie przypadły mi do smaku, dlatego téż wyniosłem się ztamtąd... Wreszcie, mamy wiele podobnych domów... filozoficznie dodał kuchmistrz, — wszystko tylko na pozór... a rzeczy ani za szeląg...
— To tak samo jak u wielu naszych elegantów, odezwał się Leporello, — mówię elegantów, — dodał? zadowoleniem, — bo wyrazu lwy już tylko żony notaryuszów i ministrów używają. Te zuchy winni są zwykle po sto franków szwaczkom a po parę tysięcy krawcom... nie mówię tego o moim panu, bo po marszałku S*** pan mój jestto największy to święcie miłośnik bielizny. Ale co do mojego pana, powiem wam żem mu po prostu dzisiaj rano ocalił życie.... bo gdyby nie ja, byłby się jutro bił na śmierć z panem de Blinval... i pewnoby poległ.... tak pewno jak to, że ty Astarté masz najpiękniejsze w świecie oczy...
— Ah! dla Boga! opowiedzże nam to Leporello, — rzekła Julia.
— Owszem,., ale rozumie się... że jak zawsze... zostanie to między nami! — powiedział Leporello nim zaczął opowiadanie, rozpierając się przed kominkiem i kładąc palce pod pachy płomienistéj kamizelki, — tylko zupełnie między nami?..
— Bądź spokojny! — jednogłośnie odpowiedziano.
— Pan mój — zaczął Leporello, — jest, juk wiecie, kochankiem pani de Beaupréau i pani de Blinval, ale główniej pani de Blinval...
— Masz tobie, także i pani de Beaupréau? — rzekła pokojówka margrabiny d’Hervieux, — to więc nowy owoc?
— Siedmnastego listopada po południu — odpowiedział Leporello — ogrzewałem drugi mały appartamencik, który mój pan musiał nająć z powodu powiększającéj się klienteli; ale wracając do pana de Blinval, rozumie się że jestto konieczny i od serca przyjaciel mojego pana, ponieważ pan mój jest kochankiem jego żony...
— To nie tak jak w nas, — powiedziała garderobiana margrabiny d’Hervieux, pięknéj blondynki którą widziałem w przysionku Muzeum, pan markiz cierpiéć nie może pana de Bellerive.
— Ale co do twojéj pani, — rzekła Julia do koleżanki — skoro Leporello skończy swoje opowiadanie, przypomnij mi, to ci powiem coś dla niéj przyjemnego...
— Dobrze... mów daléj Leporello.
— Dzisiaj rano zatém wyszedłem z pokojów mojego pana z rozkazem do stajni; podczas mojéj nieobecności froter został na górze. Pan de Blinval przybywa, otwierają mu drzwi i wchodzi do mojego pana; wracam, niedołęga froter o niczém mi nie wspomina, aż oto w dziesięć minut późniéj kommissant przynosi list od pani de Blinval. Bardzo pilno, mówi mi kommissant, prosi natychmiast o odpowiedź. Nie spodziewając się wcale zastać pana de Blinval u mojego pana, wchodzę z listem i widzę że szanowny małżonek spokojnie pali sygaro z moim panem, śmiejąc się do rozpuku...
— Alh! mój Boże!
— Jakieś się z tego wykręcił Leporello? — z zajęciem zawołały kobiéty.
— Rozumie się iż wcale nienajgorzéj! — z nadęciem odrzekł Leporello, — wcale nienajgorzéj... Pan mój postrzegając żem niósł list na tacy, wyciąga po niego rękę, mówiąc: — Od kogo to? — Mąż tak blizko stoi iż niezawodnie byłby poznał pismo... zresztą bardzo łatwe do poznania... bo ot tak ogromnemi literami nakreślone...
— Ależ kończ-że Leporello; bo już nudzisz! a jam tak ciekawa, — rzekła Julia.
— Powiedzieć fałszywe nazwisko... na cóżby się przydało, — mówił dalej Leporello, — przecież nie byłbym tym sposobem przemienił szatańskiego napisu.
— Ale kończ-że przez Boga żywego!
— Wtedy cofając tacę tak aby mój pan nie dosięgnął jéj, a mąż nie dostrzegł listu, mówię mojemu panu z uśmiechem: — Nie mogę oddać tego listu panu baronowi... w obec pana vice-hrabiego.
— A to dla czego? — pyta mnie mój pan zdziwiony.
— Bo pan vice-hrabia zna to pismo, — odpowiedziałem z uśmiechem. — Patrzno na tego filuta Leporello, istny Frontin! — mówi mąż wybuchając śmiéchem, a tymczasem pan mój, na którego mrugnąłem, wstaje, bierze list, i szybko przeczytawszy, chowa go do kieszeni.
— Bravo! Leporello, — krzyknęły wszystkie głosy.
— Podczas gdy pan mój czytał, — rzekł Leporello, mąż podniósł nos do góry, potarł łytki przed ogniem i powiedział: — No... mówicie że znam pismo!.. Od kogóż to u djabła może ten list pochodzić? — Potém raptem zawołał: — Ręczę że od Fifiny! — Fifina jestto myszka z opery: — o! figlarka, podobno to wasza wspólna kochanka, moi panowie klubiści. — Zgadłeś Blinval! nic przed tobą ukryć nie można — odpowiedział mój biedny pan, pocąc się jakby w parowéj łaźni. — Otóż! — dodał Leporello — przyznajcież że gdyby nie moja przytomność, moja roztropność, mogłoby przyjść do wielkiego nieszczęścia, bo pan de Blinval odważny jest jak lew, strzela z pistoletu jak bóg, i jutro pan mój jużby nie żył, gdyby mąż był widział ten list kochanéj małżonki; z tém wszystkiém nas służących nazywają łajdakami!
— Ta historya przypomina mi wyśmienitą scenę, w któréj ostatni kochanek księżny de Rullecourt, okazał zadziwiającą przytomność umysłu — powiedziała Astarté, — na wszelki przypadek możesz go doradzić twojemu panu, Leporello... Kochanek ten odbiera list od księżny w zupełnie podobnych okolicznościach... szkoda tylko że nie miał w usługach roztropnego Leporello... Niedołęga pokojowiec przynosi mu list księżny. — Co widzę... mówi książę do kochanka — list od mojéj żony? Ona więc pisuje do ciebie? — Kochanek nic nie odpowiada, czyta list z najprzedziwniejszą zimną krwią, nakoniec mówi księciu: — Niechże ją djabli wezmą, tę twoję żonę! — Jakto? — Masz, uczyń sam zadosyć jéj żądaniu. — I kochanek bierze z kominka dwa luidory które daje mężowi. — Po co te pieniądze? — pyta książę — Eh do licha, jestto jedna z tych nieznośnych kwest któremi nas prześladują wszystkie damy opiekunki, a twoja żona o mnie nie zapomniała. — To mówiąc, kochanek rzuca list w ogień...
— Brawo.
— To dzielne! — zawołało kilka głosów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.