Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom VII/PM część III/33

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


33.
Herbata.
(Dalszy ciąg).

Im większy czyniłem postęp w mojém powołaniu, tém bardziéj przekonałem się o trafności uwag Leporella. — Goście panny Julii, po większéj części znali tajemnice wielce zakłócić mogące spokój i honor wielu rodzin. — Myśl tę wreszcie nasunęła mi pani Lambert garderobiana margrabiny d’Herrieux.
— Leporello ma wielką słuszność, — rzekła; — najczęściéj panowie źle się z nami obchodzą, a jednak moglibyśmy wzniecić burzę w niejedném stadle, moglibyśmy spowodować rozwody, sprawy sądowe, pojedynki...
— Prawda, — rzekło kilka głosów.
— Co do mnie, — mówiła dalej pani Lambert, — znam kogoś któregoby można oddać... wprost do kryminału a nawet na galery; — jestto, zapewniam, bardzo znakomita osoba... równie jak i jego zacną małżonkę, która po całych dniach siedzi w kościele i wielką damę udaje.
— Ah bah! zawołało zdziwione zgromadzenie.
— Co większa, — mówiła znowu pani Lambert, — mogłabym zupełnie zrujnować to stadło jeszcze bardziéj skąpe niż obłudne, a mające przeszło trzy kroć sto tysięcy liwrów dochodu.
— A to jakim sposobem?
— Aby stadło o którém mówię, odziedziczyło po niezmiernie bogatym stryju, wypadło żeby żona miała dziécię. Widząc że nie może rokować sobie podobnéj nadziei, umówiła się z mężem, że udawać będzie stan błogosławiony. Pani moja, bo przyznać muszę że mówię o sobie, musiała koniecznie przypuścić mię do tajemnicy, mnie, swą połówkę. Podjęłam się więc wynaleźć ciężarną kobiétę, i najęłam dla niéj mieszkanie w odosobnionym domu. Wszystko to działo się na wsi. Skoro wspomniona kobiéta już była blizką rozwiązania, moja pani udała że ją porywają bóle w tym razie właściwe; ja sama odebrałam dziécię... na honor, ślicznego chłopczynę... przyniosłam go w pudełku od kapelusza, a skoro przybyła głupia wiejska akuszerka, po którą umyślnie późno posłano, zastała już tłustego dzieciaka, co wrzeszczał jak oparzony i ssał mamkę o któréj się zawczasu postarano.
— To mi dopiero! rzekł Leporello.
— Otóż! — zaczęła znowu pani Lambert, — wierzcie lub nie, dosyć że mię odprawiono z tego domu niby za niemoralność, ponieważ w moim pokoju zastano stangreta; to mię obraziło... zagroziłam więc mojéj pani, oświadczając że wiele rzeczy wykryć mogę... Wieciéż co mi odpowiedziała?
— Co, co?
Wykrywaj kiedy chcesz, moja kochana... wspólników równo karzą jak i samych przestępców.
— Ha łotrzyca! — zawołała Astarté.
— I powiadasz że ciągle przesiedzi w kościele! — rzekła Julia.
— Miała słuszność, — mówiła daléj pani Lambert; — zgubiłabym i siebie i ją. Prócz tego udawałam złośliwszą niż jestem w istocie; i choćbym nie gubiąc się sama mogła się zemścić, pewnobym tego nigdy nie uczyniła... Ale słuchajno — dodała garderobiana pani d’Hervieux zwracając mowę do Julii, — wspomniałaś że wiész coś bardzo przyjemnego dla mojéj pani.
— Może ona już wié o tém; ale posłuchaj: Książę wyjeżdża dzisiejszéj nocy do Fontainebleau, gdzie wraz z mężem twojej pani, pięć lub sześć dni polować będzie.
— Ten człowiek jest chyba głucho-niemy! — zawołała pani Lambert, — jeszcze dzisiaj wieczór nic o tém nie było słychać; ale to tak zawsze. Kiedy markiz wyjeżdża, to dopiéro na sam ostatek zostawia radosną chwilę. Ah! prawda że pani będzie bardzo kontenta. Podczas téj nieobecności, takie prawie co dzień będzie jéj życie: rano kąpiel, potém śniadanie, potém czémprędzéj fiakr i już nie ujrzysz jéj w domu aż o szóstéj na obiedzie; po obiedzie napisze dwuarkuszowy list, który odniosę nazajutrz z rana (pan de Survile odpisze parę wierszy). Po napisaniu listu, ubierze się i pojedzie w świat aby się widziéć ze swoim skarbem. — Na taki wieczór, zawsze muszę przygotować jéj najpiękniejszą, najświéższą toaletę.
— Sądziłam że się pogniewali? — rzekła Julia.
— Tak jest, pół roku się gniewali, i moja biédna pani... (ona taka dobra), tylko co nie umarła; widocznie znędzniała... ale teraz, znowu milutka, bo kochanek na wszystko pomógł!
— Bardzo dobrze, — wtrąciła Astarté — bo téż ma męża niedołęgę!
— A jaki brudny! — powiedziała pani Lambert. Bo nic nie ujdzie przed naszém okiem... O ho! gdyby świat wiedział to co my wiemy, wybaczyłby trzeciéj części żon które mają kochanków.
— Ja im zawsze najpiérwsza wybaczam, — rzekła Astarté — u takich pań najlepiéj służyć... bo wówczas takie łagodne... takie czułe!... A u ciebie Izabello co nowego słychać?
— O! u nas — odpowiedziała garderobiana pani Wilson, — zawsze wesołość, pustota: oddaje się dzień dobry i dobranoc ojcu Wilson, który z biur swoich nigdy nosa nie wytyka... uwielbia się aniołka córeczkę... i nic więcéj.
— Dziwna rzecz, — powiedziała Astarté.
— Dosyć powiedzieć, — wtrącił Leporello, — że u mojego pana nigdy nie słyszałem o pani Wilson, a Bogu wiadomo jak tam ubierają światowe kobiéty.
— Może właśnie dlatego że ci panowie najwięcéj ich rozbierają — rzekła Astarté.
— Brawo! — krzyknął Leporello.
— A tu? — dodała Astarté spojrzeniem badając pokojówkę Reginy.
Z niepojętą boleścią czekałem na odpowiedź Julii, która natychmiast odrzekła:
— Ale gdzież jest ojciec Ludwik?
Był to stary pokojowiec księcia. Wszystkie spojrzenia skierowały się ku miejscu które zajmował ten stary sługa; lecz przekonano się że znikł tak iż nikt tego nie widział.
— Wymknął się zapewne, — mówiła znowu Julia, — skoro postrzegł że nasz wieczorek zakrawa coś na kankan; on tego nie cierpi... Ale tém lepiéj, byłby nam zawadzał, a potém z niego nic wydobyć nie można co do rzeczy dotyczących jego pana.
Uderzyła mię w istocie wyrozumiałość tego sługi, który zapewne sam jeden tylko wtajemniczony był w nocne wycieczki księcia de Montbar. Nie wiem jakim cudem zdołał ukryć przed resztą służących nieobecności swojego pana, które, jak się późniéj dowiedziałam, znowu dosyć często miewały miejsce.
— Masz słuszność: moja Julio, — odezwała się pokojówka pani Wilson, — stary Ludwik byłby nam zawadzał. Otóż pytałam się co się u was dzieje od czasu jak księżna baluje i ucztuje z moją panią...
— Na honor nic, pani przyjmuje z rana sam kwiat elegantów, jak mówi Leporello; zawsze się cudnie ubiera; odbiéra bezimienne bukiety, jak na przykład dzisiaj, ale zawsze woli bukiety swojéj kwiaciarki. I oto wszystko. Zresztą jeżeli garderobiane, dla rozmaitych przyczyn... częstokroć znoją koniec rzeczy, to zwykle nie znają ich początku... który prędzéj wiedzą pokojowce. Oni to oznajmują przybywających, mogą więc uważać czyje odwiedziny są dłuższe, a czyje krótsze... podług tego jak pani jest sama lub ma gości,... mogą także uważać czy z wesołą czy ze smutną tworzą wychodzą oblegający... czy mają kolory czy są bladzi, a mianowicie czy wszedłszy w rękawiczkach, mają je także na ręku gdy wychodzą... Jestto rzecz bardzo ważna... Stary Lapierre, który długi czas służył u sławnej księżny R*** powiadał, że u niéj prawie zawsze po piątém lub szóstém sam na sam, zdejmowano rękawiczki.
— Bardzo trafna uwaga, — przerwała Astarté.
— To też — dodała Julia, — co do tutejszych nowin powiem wam: Udajcie się do pana Marcina, ale on dopiéro dzisiaj pierwszy dzień zostaje w usługach pani.
— Na honor moja panno Julio — rzekłem — mógłbym i oczy wypatrzeć, a pewnobym nic nie dojrzał, bom nie tęgi dostrzegacz.
— Bah! bah! — śmiejąc się odpowiedziała mi Julia, — takie rzeczy same w oczy biją. — Honoryusz który tu przed panem służył, nie był wcale domyślny, a jednak dostrzegł, że kapitan Just... ten piękny słusznego wzrostu młodzieniec... trzy razy przybył tu w godzinach, w których pani zwykle nikogo nie przyjmuje.
— Ah! ah! widzicie, — wybuchając śmiéchem zawołała Astarté — a mówiłaś nam Julio, że u was nie ma nic nowego.
— Podzielam zdanie panny Julii, — odpowiedziałem Astarcie, — kapitan Just niedawno postradał ojca, który był przyjacielem pani, ona zaś dopiéro dzisiaj, przy obiedzie mówiła księciu, że kapitan Just dotąd jeszcze tak smutny iż nierad u niéj kogo spotyka; otóż dlatego zapewne przyjmuje go w osobnéj godzinie.
— To na jedno wyniesie, — śmiejąc się mówiła Astarté, — nie masz nic zdradliwszego jak piękne oczy melancholicznych chłopców; zalecam ci tego młodzieńca panie Marcinie, a jeżeli uczynisz mi tę przyjemność i przybędziesz kiedy na filiżankę herbaty do ministeryum sprawiedliwości, także będziesz się mógł popisać z małym kankanem; bo każdy przecież musi nieść swoję cząstkę.
— Za którą płacą nasi panowie, — śmiejąc się rzekłem do panny Astarté, aby ukryć dotkliwe wzruszenie jakie na mnie wywarły te złośliwe spostrzeżenia.
— A wreszcie, — mówiła znowu Astarté, wszystko to dzieje się uczciwie, honorowo. Między sobą o wszystkiém mówimy, ale daléj nie rozgłaszamy, wszyscy jak nas tu pan widzisz, moglibyśmy być strasznemi służącemi, że się wyrażę słowy pana Gavarni.. — ale pewna jestem, że żadnemu z nas zarzucić nie można iż zdradził tajemnicę swojego pana.
— Prawda — wtrącił powiernik deputowanego... Gdyby jednak... chciano!
— Ah bah! — rzekł Leporello, wybuchając śmiéchem — to i twój zawadyaka deputowany ma swoje kawałeczki... to jego mógłbyś wydać na pastwę tłumom wściekłych mężów?
— Nie, figlarzu, nie... ale na pastwę wyborców, nie mniéj jadowitych jak mężowie. Oto i dzisiaj rano melduję panu najznakomitszego z jego wyborców, barana który przewodzi całej trzodzie, jak powiada mój pan, (oni go zawsze oboje z panią nazywają... baranem)... Dowiedziawszy się zatém że przyszedł taran... Niech go djabli wezmą! — wściekle zawołał mój pan, — powiedziałem ci że tylko raz na pięć razy tych panów przyjmuję; mój Boże! jakież to nieznośne!... No, ale kiedy już oświadczyłeś że jestem w domu, to proś. — A skoro baran wszedł, trzeba było widzieć jak się za ręce ściskali, trzeba było słyszéć jak mój pan mówił: dlaczegożeś tak rzadki, kochany panie! dlaczegóż cię nigdy nie widać i t. d.; mimo to jednak skoro baran oddalił się, pan mój powiedział mi: — Jeżelibyś nieszczęściem przyjął tego człowieka prędzéj niż za dwa tygodnie... to cię z nim sam na sam zostawię... I doprawdy strach mię bierze... jak przyjdzie zostać sam na sam z baranem!
— Ah! to wyborne, baran! — wybuchając śmiéchem zawołał Leporello. Wyborne! nie zapomnę tego wyrażenia. Przypomina mi to pewną okoliczność: Rok temu szukałem dla pana lokalu na jego schadzki; wchodzę do przepysznego domu bardzo stosownego do potrzeby; rozmawiam z odźwiernym... Przedewszystkiem mój chłopcze, rzecze mi ten zwierz, winienem uprzedzić cię, że właściciel wymaga czystości w domu. — Cóż więcéj? — czy pan twój trzyma psy? — Nie. — A dzieci? — Nie. ma, ale stara się aby inni mieli, ponieważ są tacy, którzy je mają choć się o nie nie starają. — Czy jest deputowanym? — Nie; ale na cóż te wszystkie pytania? rzekłem odźwiernemu. — Widzisz pan, mieszkał u nas na piątém piętrze pewien deputowany — odpowiada mi cerber — a przez dwa miesiące, te łotry mularze, jego wyborcy, do szczętu wyszlifowali nam schody zabrukaném swém obuwiem a błota było jak na ulicy.
Opowiadanie Leporella wywoływało głośne śmiéchy przerwane dopiero wizytą Gabryeli, gospodyni hrabiego Duriveau.
Przybycie téj kobiéty do najwyższego stopnia podżegło niespokojność i baczność moję. Chwytałem najmniejsze jéj słówko, badałem wyraz twarzy.
— Ah! dobry wieczór moja droga; jakże późno przybywasz! rzekła jéj Julia. — Ciasto i herbata już zupełnie zimne.
I tak jeszcze wielkie szczęście żem przybyć mogła! — odpowiedziała ta już dosyć stara, słuszna, silna, męzkiéj twarzy kobiéta — już wcale nie miałam nadziei służenia ci dzisiaj... Wiesz że mój pan jestto sławny tyran!
— To téż właśnie mówiłam tym damom — odparła Julia — ale jakiż szczęśliwy traf sprowadza cię tutaj?
— Właśnie traf, istny traf! Wystaw sobie że od kilku dni pan był zły jak brytan, co jest prawie zwykłem u niego; wiecie że to jego mania, istne przywidzenie, aby służący nie wychodzili z pałacu bez wyraźnego na to pozwolenia, ha! nieznośny tyran!...
— Co za człowiek!.. co za człowiek!.. rzekła Astarté.
— Już z tego względu, kochana Julio — mówiła garderobiana hrabiego Duriveau, — twoja pani powinna palić świece przed wszystkiémi świętymi, że nie poszła za mojego pana...
— Bardzo wierzę, mówią że patrzeć na niego nie mogła... od czasu jéj zaślubili, on tu i nogą nie postał.
— A pewna jestem że wścieka się ze złości. Ale wracając do rzeczy, proszę go aby mi pozwolił wyjść dzisiaj wieczorem: — Nie! — odpowiedział mi ostro i z miną straszną jak sto djabłów. Oto masz, myślę sobie i czémprędzéj umykam do mego pokoju; bo u niego nie, to nie. Jednak po obiedzie idąc do syna, spotyka mię na schodach... patrzę, to nie ten sam człowiek, wesół, promieniejący, słowem raz go tylko takim widziałam, a było to nazajutrz po pojedynku z biednym markizem de Saint-Hilaire, któremu rozstrzaskał nogę tak, że markiz wkrótce umarł.
— Ah! tak... słyszałam kiedyś o tym pojedynku, odbył się w parku markiza — rzekła Astarté, pan Duriveau kochał się wówczas w jego żonie.
— W istocie, odparła gospodyni, — działo się to na wsi u markiza. Zaszedł on hrabiego u swojéj żony. Bili się, a pan hrabia który o sześćdziesiąt kroków umie kulą przestrzelić kartę, porządnie dał za swoje biédnemu markizowi. Słowem, dzisiaj wieczór, pan zupełnie tak był wesół jak nazajutrz po pojedynku... o! wesół był... okropnie wesół...ha! Moja kochana pani Gabryelo, rzekł, prosiłaś mię abym ci pozwolił wyjść, ale ci odmówiłem. — Tak jest panie hrabio. — No, no, idź, idź, kiedy chcesz, jestem kontent, chcę zatem abyście wszyscy byli kontenci.
— I poszedł sobie daléj.
— I jakiż to mógł być powód tej wesołości? — spytała Julia.
— Właśnie to samo sobie zadałam pytanie, — powiedziała pani Gabryela. O ho! mówię sobie, widzę że się coś nowego święci; muszę koniecznie wiedziéć co to jest, żebym miała co opowiadać na herbacie u Julii. Biegnę więc do pańskiego pokojowca, z którym dobrze sobie żyjemy, bo mu dostarczam bielizny pałacowéj dla jego rodziny która u nas nie mieszka. — Słuchajno Balard! mówię mu. — A co tam? — Pan niedawno byt zły jak szatan, a teraz wesół jak kot co schrupał myszkę? — Nie wiem odpowiada mi Balard. Przy obiedzie szalał z radości. — Ale zkądże taka wesołość? — Nic a nic nie wiem... słowo honoru. — Ej, mój dobry Balard, przecież jesteśmi przyjaciółmi. — Przysięgam ci, moja kochana, to tylko wiem, że w chwili gdy pan miał siadać do stołu, jakiś kommissant przyniósł mi list, na brudnym kawałku papieru, brzydko napisany, a zdaje mi się że nawet zżutym chlebem zapieczętowany. Oddaję ten list panu, który czyta i woła: Nakoniec!... ale to z miną tak zadowoloną jakby już tylko za stryczek miał pociągnąć aby udusił wszystkich których nienawidzi. Wreszcie rzucił list w ogień, a przekonawszy się że już zgorzał, zaczął się przechadzać a raczéj skakać po pokoju, zacierać ręce, gładzić brodę, śmiać się... śmiać jak opętany.
— I nic więcéj nie wiesz? spytałam Balarda. — Nic więcéj moja droga pani Gabryelo, przysięgam... na ostatni tuzin podartych batystowych powłoczek któreś pani raczyła ofiarować dla mojéj żony — odpowiedział Balard. — Musiałam mu uwierzyć... I oto tą najświéższą u nas wiadomością, usłużyć wam mogę... A teraz kochana Julciu, proszę o filiżankę herbaty z rumem, bo mi gardło zupełnie wyschło.
Słowa gospodyni hrabiego Duriveau przeraziły mię. Dziwne przeczucie powiadało mi, że, jak mówiła pani Gabryela, powodem dzikiéj radości hrabiego Duriveau, był jakiś haniebny zamiar; że może pewnym jest swéj zemsty na Reginie. List napisany i zapieczętowany w sposób tak gminny, a nakoniec tak starannie spalony... zdawał mi się wiele znaczącym; bo dowodził stosunków zupełnie obcych zwyczajnym stosunkom hrabiego. Alboż doktór Clément nie powiadał mi że hrabia knując podłą zemstę na Reginę, w najnikczemniejszych i najtajemniejszych miejscach wspólników szukać gotów?... Nakoniec nadzieja dalekiéj jeszcze zemsty nie byłaby tak żywéj radości wywołała w hrabi Duriveau. Cel więc jego blizkim już być musiał; lecz jakiż był ten cel? gdzie i w jaki sposób miał być dopięty?
Uprzedzić Reginę wprost aby się miała na ostrożności, nie było podobna; położenie moje względem niéj nakazywało mi największą ostrożność, mógłbym skompromitować wszystko wydając się przed Reginą jak dalece ona mię obchodzi... wzbudziłbym w niej nieufność, a najmniejsza nieroztropność mogłaby mię natychmiast wydalić z domu. Mogłem wprawdzie napisać jéj aby się strzegła, ale czego? a potem czyżby uwierzyła bezimiennemu pismu, kiedy żartowała z troskliwéj obawy doktora Clément, oświadczając owszem, iż z zadowoleniem walczyć będzie przeciw zamachom pana Duriveau. Gdybym posiadał stanowczą, dokładną wiadomość, ściśle rzeczy biorąc, mógłbym był napisać bezimiennie do księcia jako naturalnego obrońcy Reginy, ale ten na nieszczęście wyjechał do Fontainebleau.
Myśli te tak dalece przerażały mię, że ledwie na chwilę usuwając moję obawę, milczący słuchałem pilnie rozmowy gości panny Julii: aby ile możności przeniknąć czyli hrabia Duriveau umyślnie nie wysłał swéj gospodyni, czyli nakoniec jéj użalanie się na surowość pana nie było tylko zręczném udaniem; ale mimo całą baczność, nic w téj mierze nie dociekłem. Goście panny Julii rozeszli się około piérwszéj z rana, a piękny Fedor, kochanek włoskiej markizy, nie przyszedł wcale.
Księżna rozkazała mi abym czekał na jéj powrót. Zszedłem do apartamentu, roznieciłem ogień w gabinecie, i zapaliłem świécę, gdy wtém turkot powozu zajeżdżającego na dziedziniec, oznajmił mi jéj przybycie. Otworzyłem drzwi przedpokoju... uderzył mię wyraz jej twarzy.
Odjeżdżała z panią Wilson, śmiejąca się, ożywiona, z jaśniejącém okiem, dumném czołem; wracała posępna, blada, a na jéj rysach malowało się znużenie i nuda...
A więc doktór Clément nie mylił się? Zapał do uciech, pociągający księżnę w odment uczt i zabaw byłże rzeczywiście udany? Miałażby Regina tak w obec pani Wilson, jak i w obec świata, że użyję pospolitego wyrażenia, udawać sucha? A teraz kiedy wracała do siebie, kiedy więc niebyło potrzeby udawania, wpadłaż znowu w bolesne znękanie... albo raczéj miałażby ją już dosięgnąć zemsta hrabiego Durireau?
Wszystkie te myśli szybko mi po głowie przebiegły podczas gdy Regina przechodziła do swojego gabinetu. Rzuciwszy salopę na krzesło, rzekła mi:
— Nie zapomnij téż jutro rano o ósméj, dowiedziéć się do mego ojca...
— Nie zapomnę mościa księżno.
Chciałem odejść bo nie dawała mi nowego rozkazu; wtém przywołała mię mówiąc:
— Ponieważ nie wrócisz może na godzinę w któréj będę chciała wyjść, powiész więc na dole aby mi sprowadzono fiakra na pół do dziewiątéj...
— A więc księżna pani pojedzie do wdowy Lallemand? — spytałem Reginy.
Stała przed kominkiem, gdym jéj zadał to pytanie; lecz odwróciła się do mnie z miną tak zarazem zdziwioną i dumną, iż uczułem niestosowność mojego pytania i zawstydzony spuściłem oczy. Księżna zapewne postrzegła moje zakłopotanie, bo rzekła z dobrocią:
— Nie zapomnij pójść do mojego ojca; za powrotem uporządkujesz mi pokoje i kwiaty, tak jak ci to rano zaleciłam.
Wyszedłem zamknąwszy za sobą drzwi od gabinetu.
Mimowolnie zatrzymałem się na chwilę; a dosyć miałem czasu aby usłyszeć jak Regina, rzuciwszy się na krzesło, zawołała głosem utrudzenia nudów i niewysłowionéj boleści:
— Sama... mój Boże!... zawsze sama... o! co za życie!... co za życie!...
Przerażony schwytaniem tej tajemnicy serca, spiesznie oddaliłem się z appartamentów księżny, starannie zamknąłem zewnętrzne drzwi, i wróciłem do mojego pokoju... mamże to wyznać... z myślami nie tyle gorzkiemi jak wówczas gdym widział Reginę jadącą na bal w całym zaślepiającym blasku strojów i piękności..........

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.