Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom VIII/PM część IV/4
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marcin Podrzutek |
Podtytuł | czyli Pamiętniki pokojowca |
Wydawca | S. H. Merzbach |
Data wyd. | 1846 |
Druk | Drukarnia S Strąbskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Seweryn Porajski |
Tytuł orygin. | Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VIII Cały tekst |
Indeks stron |
Litość powoli zajęła miejsce pogardy, jaką zrazu wy wołały we mnie nikczemne nałogi pana de Montbar; nie usprawiedliwiałem tak dziwacznego skażenia; lecz, jak to powiadał książę, pojmowałem je, pojmowałem całą, aczkolwiek ohydną poezyę tych sprzeczności; czułem jaki pociąg podobne przejścia mieć musiały dla człowieka wprawdzie młodego, lecz już znudzonego czczemi, monotonnemi rozrywkami próżuniaczej zamożności.
Wtedy winszowałem sobie żem skłonił księcia do podobnéj ze mną rozmowy; przyszłość jego wystąpiła w lepszém świetle, bo skażenie, którego wstydził się widocznie, jak sam energicznie przyznawał, nie wykazało przynajmniéj upodobania w opilstwie dla samego opilstwa... w tych paroksyzmach okazało się głębokie uczucie porównania. Uczucie skażone, występne, mimo to jednak pełne myśli, które w swém zastosowaniu mogły stać się szlachetne i żyzne.
— Atoli nie chciéj pan utrzymywać, — mówił znowu książę po chwili milczenia wywołanego głębokiém wzruszeniem, — nie chciéj pan utrzymywać że to namiętne zamiłowanie sprzeczności o jakich mówię, wyłącza miłość... nie... owszem przypuszcza ją zarówno, jak i namiętność do gry... alboż zapamiętali gracze nie są częstokroć równie zapamiętale zakochani?... Zarzucasz mi żeś widział jak na szynkownym stole wypisałem podwójnie święte dla mnie imię... ale czy pan wiész jaka mną wówczas myśl powodowała?
— Tak jest, wiem teraz, — zawołałem coraz mocniéj wzruszony szczerością wyznań księcia. — Skoroś pan przywdział odzież, pozór, mowę, a nawet występki nieszczęśliwych ciemnotą i ubóztwem skażonych, przez dziwaczne jakieś urojenie lubiłeś wmówić w siebie iż jesteś jednym z nich. I podczas tego obłędu, nieraz pijaństwem podsyconego, ulegałeś odurzającemu szczęściu, jakiemuby uległ niejeden z biesiadujących z panem nędzników, gdyby mógł sobie powiedzieć: „kocham i jestem kochany od najpiękniejszéj, najgodniejszéj w świecie dziewicy.”
— Prawda, nieraz tego doświadczałem, — rzekł coraz bardziéj zdziwiony książę.
— A późniéj, — dodałem, — kiedy ta zacna i czarowna dziewica, ta ubóztwiająca cię kochanka została twą żoną, panie.... potrzeba dziwacznych sprzeczności, tak jeszcze była silna w tobie, że na łono nędzy i wszelkiego rodzaju skażenia niosłeś całe twe ukryte szczęście, jak ów człowiek we wschodniéj bajce, który pod łachmany ukrywał brylant godny najzamożniejszego nawet króla!
— I to także prawda, — zawołał książę z wzrastającém zdziwieniem, ale z widocznie zmniejszającą się drażliwością. — Lecz jakim sposobem pan odgadłeś moje uczucia?... Jeszcze raz pytam, bez groźby a raczej błagając, co za szczególny interes sprowadza pana ku mnie? I nakoniec kto pan jesteś?
— Nazwiska mojego... nie dowiész się pan nigdy.
— Nigdy?
— Mimo wszelkich usiłowań...
— To jeszcze obaczemy, — zawołał książę.
— Obaczysz pan... Co zaś do powodu jaki mię do pana sprowadza, śmiem utrzymywać, że przed chwilą... byłem sędzią...
— Sędzią?
— Atoli teraz, wierz mi pan, — przenikającym głosem dodałem, — mówi z panem przyjaciel... a przyjaciel szczéry... który wkrótce faktami przyjaźń tę udowodni.
— Sędzia?... przyjaciel? — rzekł książę, — ale mów pan, mów. Samo to spotkanie jest tak dziwne... mowa pańska tak mnie owładnęła, ujarzmiła, iż teraz nic mię już nie dziwi... ani nawet i to, że na nikczemnym balu znalazłem naprzód gburowatego pijaka, który zamienił się potém w światowego człowieka, w obrońcę odważnego i wspaniałomyślnego... potém w sędziego... a nakoniec w przyjaciela!... Mów pan śmiało; to co zaszło pomiędzy nami, tak dalece wykracza ze zwykłego biegu życia, iż gotów jestem wysłuchać... znieść wszystko... Ktokolwiek-bądź pan jesteś... sędzia, przyjaciel lub nieprzyjaciel, wysłucham pana aż do końca; a może z porankiem znikną czary z któremi walczę w ciągu téj przeklętéj nocy. Wtedy, panie... wrócimy do rzeczywistego życia... i będziesz mi musiał zdać surowy rachunek!... ale teraz poddaję się cały temu niepojętemu spotkaniu.
— Powiedz pan raczéj szczęśliwe spotkanie; tak jest, bo szczęśliwém będzie dla pana, jeżeli mię wysłuchasz, jeźli mi zawierzysz; gdyż od téj chwili, panie, zmienić się może byt twój, stać się równie pięknym, wzniosłym, jak dotąd był niepłodnym, nudnym, nieszczęśliwym... Sama nawet twoja przeszłość... jakkolwiek poniżająca, może wywrzéć wpływ korzystny...
— Co pan mówisz?
— Posłuchaj pan, pojmuję upodobanie w sprzecznościach, powzięte pod wpływem niebezpiecznych nauk, rozwinięte na łonie bezczynnego życia... Słusznie pan twierdzisz, że namiętność tę przypuszczać należy zarówno jak namiętność gry, lecz téż i ganić ją należy srożéj, aniżeli namiętność gry.
— Srożéj? dlaczego?
— Gracz zdoła być tylko graczem. Czegóż po grze wymagać może? haniebnych wrażeń wygranéj lub przegranéj... nic więcéj; — kiedy tymczasem pańska namiętność sprowadzić mogła... i może sprowadzi najchwalebniejsze, najpożyteczniejsze następstwa...
— Najchwalebniejsze, najpożyteczniejsze? Wytłómacz się pan, przez litość...
— Oto, zamiast zanosić do nikczemnych szynków wspomnienia wielkiego pana, i znowu wspomnienia szynków przenosić do swego pałacu... a to dla niepłodnego zamiłowania w sprzecznościach... dlaczego pan nie uczęszczasz do tych miejsc haniebnych w celu zaszczytnym?
— A w jakimże celu, pytam pana?
— W celu naocznego zbadania szkaradnych następstw ciemnoty i nędzy, następstw, które pan w szczęściu i bogactwie rodzony, winieneś był poznać koniecznie, abyś dla ich zniszczenia użyć mógł niezmiernych sił jakiemi rozporządzasz!!
— Prawda, — szepnął książę. — Jest to myśl wielka...
— O! wtedy to każda wycieczka do tych otchłani, byłaby czynem dojrzałej cnoty, szczytnéj moralności; wyrywając z paszczy ubóstwa, występku, rozwiązłości, zbrodni, kilka tylko nieszczęśliwych, wydziedziczonych istot, którebyś pan spotkał a w podobnych kniejach, jakże pięknie użytkowałbyś pan z twojego rozsądku i bogactw... Lubisz pan sprzeczności, namiętność twoja zatém byłaby zadowolona, lecz zamiast ukrywania jéj ze wstydu, byłbyś pan ukrywał ją z dumą, jak ukrywasz każdy czyn wspaniałomyślny.
— Panie, — łagodnie i przejmująco rzekł książę, — powiedziałeś że jesteś moim przyjacielem. Teraz wierzę ci... i cokolwiek wyniknie z naszego spotkania, zawsze poważać będę prawego człowieka, który tak surowo napomniéć mię raczył.
— Przemawiam do pana w ten sposób, bom pewny że mię rozumiesz i że moje napomnienia korzyść ci przyniosą. Wierz mi pan, nie czynię tego bynajmniéj dla próżnéj przyjemności moralizowania... owszem, nastręczyłem panu tę myśl jedynie dlatego, że zrealizowana może panu przynieść praktyczną pomoc, może pana wyrwać z okropnego położenia...
— Wytłómacz się pan.
— Interes pański wymaga abym bez ogródki przedstawił mu całe jego położenie. Z własnéj winy straciłeś pan przywiązanie pani de Montbar...
— Zbyt wielka prawda, — głęboko wzdychając zawołał książę.
— A jednak pan i teraz jeszcze ubóstwiasz swą żonę.
— O! tak jest... ubóstwiam... panie... ubóstwiam!... zawołał książę, i zdało mi się że łkania głos mu zmieniają.
— Pani de Montbar, jak pan zapewne wiész, do zdrady niezdolna; nie upadnie nigdy tak nizko, iżby pana oszukiwać miała. Lecz wkrótce przyjdzie dzień w którym powié panu: „Zabiłeś miłość jaką dla ciebie żywiłam... oddawna już cię nie kocham; dotąd nic ci wyrzucać nie mogę, lecz dłużéj żyć z sobą już nie możemy. Rozłączmy się zatém bez odgłosu, bez zgrozy, i niech każde z nas odzyska swobodę.”
— Wczoraj właśnie prawie w ten sposób do mnie przemówiła, — z przytłumioną wściekłością rzekł książę, — ale jutro także... zabiję tego kto mi wydarł serce mojéj żony... Wyśmieją mię ludzie wyższego towarzystwa... Wiém o tém... ale już zbyt dawno ta pociła obawa karmi mię zazdrością... zemsta uchroni mię od pośmiewiska.
— Niepłodna to będzie zemsta, panie, jeźli się spełnił bo szacunek jaki jeszcze pani de Montbar zachowuje dla pana, zmieni w nieuleczoną nienawiść.
— I owszem! to oboje będziemy nieszczęśliwi; a wolę nieszczęście niż widok jéj zuchwałego szczęścia.
— A nielepiéjże byłoby być...wraz z nią...szczęśliwym?
— Co pan mówisz?
— Abym przekonał pana o całéj ważności rozmowy naszéj, słowem, abym zjednał sobie ufność twą... pozwól pan na ostatnie zapytanie: Czy wiész pan jakąby miał cenę u pani de Montbar oczywisty i niezaprzeczony dowód niewinności jéj matki?
— Za taki dowód, — zawołał książę, — pani de Montbar oddałaby połowę swego życia.
— Skoro tak! dowiedz się pan że posiadam... takie dowody...
— Pan?
— Tak jest... mam je tu!... przy sobie!
— Pan? — z wzrastającym zdumieniem powtórzył książę.
— Te dowody, mam tu, w pularesie... a teraz przypuść pan... że je panu wręczę.
— Pan wręczysz mi te dowody! — zawołał książę nie wierząc temu co słyszał.
— Tak jest, — odpowiedziałem, — wręczę; przypuść pan potém że opatrzony dowodami przywracającemi cześć pamięci matki, tak gorąco przez panią de Montbar uwielbianéj, udasz się do swego pałacu, a jutro rano każesz spytać swą żonę o któréj porze widziéć się z nią możesz.
— To marzenie... szepnął zdumiały książę, — to tylko marzenie!
— Które pan możesz urzeczywistnić. Ale prowadzę daléj moje przypuszczenie: przybywasz pan do pani de Montbar i mówisz jéj naprzykład te słowa... lubo pewien jestem że powiész nawet coś daleko lepszego: „Pani, wiem jaką cenę przywięzujesz do naprawienia pamięci twéj matki; to naprawienie, oto jest (i oddajesz pani de Montbar pulares który panu powierzyłem). Dostarczając pani środków udowodnienia niewinności twéj matki, nie łagodzę bynajmniéj uchybień, jakich się względem pani dopuściłem; wyznaję że są wielkie... a obawiam się czy nawet przebaczenia godne, bo pani nie znasz ich natury; wyśledziłaś pani moje nocne wycieczki, sądziłaś żem ci nie dochowywał wiary; nie pani, ja daleko gorzéj postępowałem... nie śmiałem pokusić się nawet o usprawiedliwienie... a przeciwnie, wyrzuty twoje przyjmowałem dumnie, pogardliwie... To czegom ci wówczas wyznać nie śmiał, z obawy utraty twojéj przychylności... dzisiaj wyjawić mogę... bo na nieszczęście nic już więcéj nie mam do stracenia...” I wtedy wyznasz pani de Montbar, równie szczerze jak mnie teraz, jak nieszczęsne przeznaczenie wznieciło w panu dziwny nałóg do sprzeczności. Pani de Montbar żałować cię będzie, ale nie odejmie ci szacunku, bo wyznanie twoje będzie szczére i szlachetne...
— Ja mam to wyznać... przed nią... teraz? — odpowiedział książę po namyśle.
— Sądzę, że jestto dla pana jedyny środek zbawienny... potém... powiész pan jéj...
Ale zastanowiwszy się, i aby nie zranić miłości własnéj pana de Montbar, dodałem serdecznie:
— Racz mi pan przebaczyć, że pozwalam sobie dyktować mu jak masz postąpić i co mówić... lecz...
— Mów pan... mów, zaklinam cię! — z przejmującą rezygnacyą powiedział książę, — czuję, że wygrałbym sprawę moję... gdybym tak czuć i tak jak pan mówić umiał!
— Już sama twoja skromność, panie, dowodzi, że masz czucie, że z serca mówić umiesz; skoro więc pan pozwalasz, mówię daléj...
— Zaklinam pana, mów pan.
— Powiész pan zatém pani de Montbar:
— Po takiém zwierzeniu się, żadna już dla mnie nie pozostaje nadzieja; stracił on przychylność pani i stracić byłem powinien; fałszywy wstyd, zła duma sprawiły że zrazu taiłem męczarnię jakie mi zadawała twoja oziębłość... zawsze namiętnie kocham panią, bo tak miéć chce nieszczęśliwe przeznaczenie; ale godziż się abym to wyznał teraz, w chwili gdy się rozłączyć mamy? po co przypominać mam daremne i niewczesne zabiegi dla odzyskania twojéj miłości... bo czyliż ten którego pani kochałaś, jest jéj godnym?...”
— Zbyt wielka prawda... — szepnął boleśnie przytłoczony książę, — ah! gdyby nie to, onaby go nie kochała!
— Niech ten wybór nie przyprawia pana o rozpacz, — rzekłem księciu, — wzniosie uczucie strzeże wspaniałomyślną duszę... a Ppo niéj wszystkiego... bo nawet bohatérskiéj ofiary spodziéwać się można.
— Col — zawołał książę... — pan masz nadzieje...
— Po szlachetném sercu pani de Montbar wszystkiego spodziéwać się można. Powiész jéj pan zatém: — „Nadaremnie usiłowałem wyrzec się niecnego próżniactwa... kilka przychylnych słów z twojéj strony pani, byłyby mię utrwaliły na téj drodze, atoli nie byłem już godzien twojego współczucia... a widząc żeś nieczuła na lepsze moje zamiary, wpadłem znowu w haniebny nałóg i w nowych szałach szukałem ulgi dla srogich męczarni.
„Pani, ja ci żadnych nie czynie wyrzutów... leci jedynie bolesny żal wynurzam... Jeszcze słów kilka... Wiem te nie mam prawa do łaski któréj śmiem błagać od ciebie... i żądanie moje uważaj pani w równi z szaloną nadzieją spadającego w przepaść, który w próżnych wysileniach walczy ze śmiercią. Nakoniec... gdybyś pani, tak dobra, tak wspaniałomyślna... raczyła dozwolić na ostatnią próbę...
dla odzyskania utraconéj miłości...
— O! rozumiem pana... rozumiem, — zawołał książę z wyrazem rozczulenia i odzyskanéj nadziei. — Tak jest... znam Reginę, wiem że ją wzruszy ta rezygnacya. — „Abym odzyskał serce twoje Regino, powiem jéj, powiem jéj, — mówił daléj książę niby do żony stosując te słowa, — abym odzyskał serce twoje, nie wiem jeszcze co uczynię?... lecz tak gorąco kocham cię Regino, iż mniemam, że znajdę sposób wyjednania u ciebie wszystkiego o co błagam... to jest wolności kochania cię wiecznie... wolności przekonania cię o nieograniczonéj mojéj miłości. Atoli nie zajmuj się mną bardziéj jak do téj chwili... Żyj jak dotąd żyłaś... O! ja nie będę natrętnym, nie... Tylko przez litość nie opuszczaj mię jeszcze... oznacz mi termin... i pozwól abym próbował... abym miał nadzieję.“
— Dobrze! dobrze! — rzekłem księciu. — Pani de Montbar nie zdoła oprzéć się tym wyrazom najszczytniejszej rezygnacyi.
— „Do niczego się względem mnie nie zobowiązuj Regino, — powiem jéj, ciągnął daléj książę, — ale przemów do mnie jedynie tętni słowy: Jerzy, spraw abym cię jak dawniej kochała... spraw to staraniem, poświęceniem, miłością... słowem czém chcesz... chcę zapomnieć skłonności, która mię pocieszała w troskach przez ciebie wywołanych, a zapomnę... i kochać cię będę jak dawniéj... O tę to najwyższą łaskę błagam cię, Regino. Taka obietnica od ciebie... od kobiéty tak prawéj, tak godnéj, ożywi mię, odrodzi, umocni... bo mi serce twoje przywróci... Jeżeli jednak usiłowania moje daremnemi będą... jeżeli po téj ostatecznéj próbie twego serca nie odzyskam... wtedy, Regino! los mój spełni się;... lecz myśl żeś ty przynajmniéj była dobrą, wspaniałomyślną — pocieszać mię będzie w okropném mojém nieszczęściu...”
— Ah! panie, — rzekłem księciu. — wierz mi że podobna mowa i wszystko czém cię natchnie gieniusz miłości, obudzi w sercu pani de Montbar potężne wspomnienia pierwotnego przywiązania...
— Pragnę tego tak usilnie... iż nakoniec mam nadzieję, — mówił znowu książę, — lecz... i to ostatnie złudzenie postradać mogę... — „Jeszcze jedno słowo, powiem ci Regino, i ostatnie — Cokolwiek bądź postanowisz pani, od téj chwili jesteś wolna... dzisiaj wieczorem lub jutro oznajmisz mi pani co postanawiasz. Jeżeli odmówisz, wyrozumieniu twojemu powierzę staranie uniknienia wszystkiego, coby mogło rozgłosić lub zniesławić nasze rozłączenie się... Jutro wyjeżdżam do Wioch... i nigdy mię już nie ujrzysz.”
— A więc odważnie, — rzekłem księciu, — ufaj pan tak szlachetnemu, tak wspaniałomyślnemu postępowaniu...
— O! czuję że pan mię zbawisz, — tonem głębokiéj wdzięczności powiedział mi książę, — lecz dla Boga! czółnie zasłużyłem na taką pomoc?
— Byłeś pan nieszczęśliwy, o ja również wiele cierpiałem.
W téj chwili powóz zatrzymał się.
Hieronim obrócił się na koźle, pochylił się ku przodowemu okienku i rzekł do mnie:
— Panie markizie, już przybyliśmy na miejsce; gdzie mam panów wysadzić?
— Zaraz ci powiem, — odpowiedziałem. — Zatrzymaj się tu na chwilkę.
— Dobrze panie markizie.
Wydobyłem z kieszeni pulares w którym znajdowały się niemieckie listy, porwane z grobu matki Reginy, oraz ich przekład, medal, pargamin zdobny książęcą koroną, i kilka innych papierów; wreszcie jasny, treściwy opis téj tajemniczéj sprawy. Poczém rzekłem księciu:
— Oto są panie... niezaprzeczone dowody niewinności matki pani de Montbar... Szybki rzut oka na notę do tych papiérów dołączoną, udowodni panu ich rzetelność i autentyczność... Jeszcze słowo, panie... W zamian za usługę jaką panu z prawdziwém szczęściem wyświadczam, wymagam od pana trzech przyrzeczeń pod słowem honoru.
— Jakich?
— Naprzód, abyś pan jutro papiéry te doręczył pani de Montbar.
— Przyrzekam to panu pod słowem honoru.
— Powtóre, obyś nazawsze przed nią zataił, jakim sposobem posiadasz papiéry dotyczące jej rodziny...
— Przyrzekam to panu pod słowem honoru.
— Nakoniec, abyś nigdy najmniejszego nawet nie czynił kroku, w celu dowiedzenia się kto jestem i dla jakich powodów wdałem się w pańskie sprawy domowe.
— Przyrzekam i to panu pod słowem honoru, po lekkiém wahaniu się powtórzył książę.
— Przyjm więc pan te popiéry, — rzekłem księciu i wręczyłem mu pulares.
Wziął go drżącą ręką i dodał wzruszony:
— Dziękuję ci panie... może ci będę winien szczęście mojego życia, bo wiem jaki wpływ wręczenie tych papiérów wywrzeć może na postanowienie pani de Montbar względem mnie; lecz czyliż twój głos przyjacielski i surowy, głos który sam jeden tylko tak wzniosłe do mnie przemawiał... mam słyszéć w téj chwili po raz ostatni?
— Tak jest, panie...
— Przez litość, posłuchaj mię pan, — z przejmującém mię wzruszeniem rzekł książę. — Mam spełnić zbyt wielkie zadanie... a będę sam... pan który tyle dla mnie uczyniłeś... którego nie znam... lecz który jesteś moim aniołem opiekuńczym, którego rady, cokolwiekbądź nastąpi, wywrą stanowczy wpływ na moje przeznaczenie... czyliż mię pozostawisz losowi i niebezpieczeństwom trudnego położenia mojego?
— Panie...
— O! widzę że i pan jesteś wzruszony, — zawołał książę, — to też uzupełnisz twoje dzieło... bo po chwalebnéj, zaszczytnéj a nowéj drodze jaką mi wskazałeś, bez twojéj pomocy niepewnym tylko krokiem postępować zdołam... a jeżeli mimo postanowienia mojego, zniechęcać się będę, jeżeli nowe napotkam zawady, któż mi poda rękę, kto rady udzieli? Nie mam takiego przyjaciela ni brata, któremubym powierzyć mógł zdarzenia dzisiejszéj nocy... Chceszże mię pan w téj stanowczej chwili opuścić?... Nie, o nie! podobni tobie ludzie są wspaniałomyślni i aż do końca litościwi... O! ujrzę pana jeszcze!... ja zaś... przysięgam panu na honor... nigdy nie czynię najmniejszéj wzmianki o nadzwyczajnych przyczynach, które cię do mnie przywiodły;... lecz niech przynajmniéj mam nadzieję że się kiedyś obaczymy...
— Na nieszczęście jestto dla mnie niepodobieństwem, zapewniam pana.
— Ah! — tonem bolesnego wyrzutu zawołał książę, — nic więc pana nie wzruszy!
— Z boleścią serca zmuszony jestem odmówić ci panie... jeżeli zaś pragniesz, jeżeli mniemasz, że w ważnym razie zdania moje mogą ci się na coś przydać, racz do mnie pisać...
— Pisać do pana! — zawołał książę, — a pod jakim adresem?
— Pod adresem pana Piotra przez pocztę miejscową... a sądzę, że będę mógł panu odpowiedziéć.