[112]DUMANIE MARYI.
Jaka cisza w jaskini! —
Jaka cisza w pustyni —
Jaka cisza w mej duszy!...
O a tam!... daleko
Na świecie...
Człowiek własne westchnienie własnym śmiechem głuszy
Gdy go żmije obleką!...
O świat!... świat biedne dziecię!
W ramionach olbrzyma
Śni cicho — lecz gdy się zbudzi,
Czyliż wzrok słońca wytrzyma
Źrenicy sennej niestrudzi?...
I senną głową do dawnej pościeli
Ciężko — bezwładnie
Znowu przypadnie
Śnić o tych, co przed oczy jego przeminęli...
Świat ten w objęciu ciemności i grzechu —
Świat ten szkarady wężem skajdaniony —
O!... biada — w imię zawiści uśmiechu
Czemu on takim przez ciebie stworzony?...
Przecz ty nie dałeś dość siły — miłości...
Człowiekowi!
By lotem czystej duszy zadał fałsz podłości,
Szatanowi?...
Ha!... czybyś ty... był okrutnym światów tworzycielem,
Co dla dzikiej gry szału niszczy je i stwarza?...
I dla szyderstwa — czułe serce przyjacielem —
Kochankiem — bratem — ojcem — dziecięciem obdarza?...
Czyś na to stworzył miłość — by po jej jasności
Gdy zgaśnie — powróciły trojakie ciemności?...
A serce własnych trucizn paliło się żarem
I w łzach gorzkich — upadło — pod własnym ciężarem?,..
O nie!... mistrzu mój... o nie!
Tyś tam na krzyża twego wysokości
Nad tłumami narodów w męce z miłości!
[113]
Cierpisz — przebaczasz wieki i na jasnem łonie
Trzymasz ziemię — twe dziecię — o mistrzu swobody!
Co w proch strącasz — i stawiasz mdlejące narody...
Aż w własnych zasług błysną mądrości koronie!
O nie!... o przebóg — mistrzu mój!...
Gdyby wszystkie szatany wyły w mojej duszy,
O ciemnościach w przekleństwie — których nikt niewzruszy
Ja do końca! do końca?
Zawołam: o stój!
Stój duszo moja, tyś królową słońca
Nad ciemności otchłanią —
Lecz nim błyśniesz, cierp za nią!...
Miłości święta natchniona
W dusze narodu wcielona
Męczeństwa czarną żałobą —
Nad ziemi witaj nam progiem —
Tyś Bogiem!...
A Bóg jest Tobą!...
Myśl moja w tej jaskini
A jaskinia w pustyni
A pustynia — wśród świata
A świat...
W bez końcu granic — drży
Istnieje — wzlata!...
I budzi czynów sny,
O! samotna myśl moja
U cichego zdroja
Duma o Bogu swym!...
W łzach młodości lśni łzom mym...
Przeszłości moja!... jak ten zdrój
Przeleciałaś ty chyżo skrzydłami motyla
Twem wspomnieniem uwiędłych kwiatów wonny zwój —
I jedna wielka chwila —
Jak jedna wielka łza
Którą po zwiędłym wieńcu — niezwiędłe wspomnienie
Z głębin ducha — wygrzebie
Gdy o świcie na niebie
Jutrzenki błyśnie skra —
[114]
Młodości!... «woń kwiatka...» strun głos!!!
Jednakiej życia przyrody —
Jednaki im — wspólny los
W ranku burz — w ranku pogody...
Po chwili cudnej ten kraj
Rzucają — nikną — drżą —
Powracają w twój raj
I ulatują — łzą! —
Przeszłości mojej jasny! — o boski aniele! —
Co łzawo z mgieł wychylasz — bladą twarz,
Gdzie jest chwilek minowych niebieskie wesele?...
O duszo moja smutna — o tych chwilach marz!...
Wskrzeszaj je — roznieć jasno w ciemniach twej pamięci —
Aniele! twym łańcuchem — o! niedzwoń tak głośno!
Twój obraz żyje we mnie — i pieśnią donośną
Śpiewa w sercu twej Maryi jak w porannych chwilach…
I łza co się święciła — dziś się w oku święci
Jak niegdyś — skrzydła lecą — o tych samych siłach
Lecą lotem natchnienia coraz wyżej! wyżej!
Trącając piór dźwiękami w czoła gwiazd iskrzących —
Tajemnic tajemnicy — bliżej — coraz bliżej
Tajemnicza myśl sięga w krainach milczących!...
Samotna z wdowią myślą w zadumie tęskniącej
Daleko od tych, z któremi
Miałam chleb mój podzielić w miłości gorącej
I łzy ich łączyć z mojemi!...
O tak! dziś sama — sama — jak listek z wód prądu
Gdy go rwą fale w otchłań ziem[n]ych skał bezdenną
Próżno lecąc pogląda za łąkami lądu
Bałwan wlokąc w swe piany — grzmi zwitną! płyń zemną!
Spadnij w otchłań mi znaną i zatoń w głębinie
Obejmę Cię ramieniem i zatoniem razem,
Aż z głębin gdzieś daleko — ku wyspom wypłynienwypłyniem
Innym będziemy światu i świat nam obrazem! — »
[115]
Jaka cisza wśród pieczary!...
I cisza we mnie
Jak po burzy! —
Zalane łzą, błyskawic oczy ginąć mruży!
Usta me już niedotkną domowników czary
I chwilę płynąc — niebios tam rozświetli mary...
Głazy na mnie oczyma patrzą łzawych braci
Ich mech mi łożem dzisiaj... o! śnię na nim błogo
O! — nie o tem co było — co jest... ale drogą
Daleką lecę we snach — dotykani postaci
Co będą!...
Ale biada mi, gdy przetrę oczy —
Snem ubiegłam daleko — przed bieżących za mną
I smutna czekam na nich… z mą chwilą poranną
Aż każdy do tej gwiazdy — pełzając — przykroczy!
Ciemno jeszcze dokoła!...
Ranek nie daleko
W pochodzie słońc! — o, jeszcze noc wszędzie nademną
Ale już jej ciemności siła nadaremną
Rozpieni się w ciemnościach dziko unoszona…
A kiedy myśli mojej stróny się tu przędą
Z nich jak gołąb pieśń leci — dokoła... dokoła…
I głośno po imieniu swego ducha wola
Myśl daleką co drzymie jeszcze w oddaleniu…
Wtedy siadam bezsenna — na zimnym kamieniu
Purpurowych promieni — blask otworem groty
Wpada — i zwolna w rannem — cichem dniu o lśnieniu
Strąca krople z mchów na mchy — rozgania ciemnoty!
I cóż ty pierwszy brzasku widzisz w tej pustyni?...
Widzisz skałę — w drzew cieniu, jaskinię — w jaskini…
Krzyż czarny — trupią, głowę — i zimne kamienie,
Wśród których źródłem bije moje serce młode
A w koło dzikość puszczy — i dziksze
O arfo moja! jak tęskno bez ciebie!
Ty w grobach ojców milczysz przypruszona
[116]
Gdy myśl sieroca sokoli po niebie
I z serca zródli piosnka zatęskniona!...
Arfo! nim matka ma odda mi ciebie
Ja moje gwiazdki policzę na niebie!
Drzewo me w puszczy, co nad zdrój się chyli
Upadnie w fale — ich łzami w tej chwili
Podmyte — jako ojciec na swe dziecię gniewny
Czując łzy na swych stopach schyli się doń rzewny
I dzieciństwo... dziewiczość... w blasku swoim cała
Z pod ojców mych strzechą cienia!...
I widzę dom ten cichy — i przyjaciół koło…
Na kolanach Rachelle składam jasne czoło
A ona w jasne włosy kładąc róży kwiaty
Usypiała mnie piosnką — szląc myśl w inne światy...
O! ptaki — wspomnienia!
To znów — pod moją figą leżę zadumana
To w niebo goniąc okiem — to po ziemi mojej —
Co w łąk i zdrojów szaty przedemną odziana
Mej — wiośnie się roztacza — w szatach wiosny — swojej!
Widzę ten cichy wieczór... kiedy nad górami
Coraz niżej zapada złotym kręgiem słońce
Niknie w czarnych obłokach — strzała promieniami
I coraz słabiej blaski sieje konające
Aż zgasło — między skałami!
A tam — z za gór nów drżący wschodzi nad wodami
Tysiącem głosów żabki skrzeczą w cichym stawie
Gdzieś na łąkach pastuszki z rzewnemi fletami
Nucą piosnki ze mgłami płynące po trawie…
Ozwał się pierwszy słowik — za nim chór zanucił
Tak błogo — tak spokojnie — jakby piórka rzucił
A tam pieśnią słowiczą kwiląc nad gwiazdami
Był myślą moich marzeń... z dzieciństwa czarami...
W dali z spokojnem czołem postać Symeona
Tęsknota pali dusze, gdy w przyszłość pogląda,
[117]
Lecę dalej i wyżej — goni myśl szalona
Widzę twarz matki mojej! — o czegóż myśl żąda?...
Patrzę w nią — wypatryłabymwypatrzyłabym oczy w tej ciszy
Myśl ma chwyta głos każdy...
Każde tchnienie słyszy!...
Toga! — zawiała chmura! i zniknął cień święty
A grom w skałach zaryczał Przeklęty!
Przeklęty!…
I z łona chmur
Zaryczał grom
Po szczytach gór
Spadł w ojców dom!...
Okiem błąkam się w gwiazdach... to są łzy aniołów
Nad losem tu cierpiących spłakane drżą w górze
A im kto ciszej cierpi wśród płaczu padołów
Tem więcej łez anielskich drży mu w gwiazd wszechchórze!...
Tam jak pajączków drgające miliony
Te światy przędą ognistą sieć Pana —
Gdy po nich piorun przeleci — stargana
Sieć w chmur warkoczach owiewa mu trony…
W zadumy głębiach gdy umilkną szały
O! kędyż się duch mój przebudzi?
Gdzieś nad przepaścią — na urwisku skały
Daleko od świata — i ludzi!...
Nie! nie! o myśli moja!
Tyś jest jasna tęczą
Spleciona z fali zdroja
Tyś — serca obręczą!
Siedem barw gra w tobie
I patrzę w nie smutna
Jak łabędź — w żałobie
Płynąca pokutna!...
Lecz niczem piekła, kiedyś ty jest zemną!
Mistrzem! — tyś drogę wskazał mi tajemną...
[118]
Tyś dał potęgę w pokutnej żałobie,
Dał samej — w imię twe — już nieżyć sobie —
Bo od tej chwili, gdym Ciebie ujrzała,
Duch samotności zapragnął tajemnie
Ku samotności myśl jak liść zadrżała,
I ukochałam puszczę — niedaremnie!...
O tych drzew kilka kocham — i tę ciszę
To źródło — co tam wylęga się w górach
I gdy ku grocie spada w skał marmurach
Szmer jego wieczną pieśnią — mile słyszę
Ta pieśń tęsknotą duszy mej kołysze...
Tam — śpiewy piane! tam — rozkosze ciała
Tam przepych życia — bluźnierstwo i duma,
Te — cisza głucha — urocza — wspaniała
Tu głos wieczności urąga próżnościom
I depcze zawiść olbrzyma stopami —
Tu z gruzów dumy wyrasta zaduma
Jak palma w niebo leci ramionami
Hymn przebaczenia nucąc świata złościom!...
I w chwili kiedy twój chór archaniołów
Śpiewając niósł cię skrzydłami sokołów
Co były śnieżne i rosą błyszczące
Rosą, co oczy spłakały wierzące
Acz niewidzące...
Myśl ma niemogąc w niebo lecieć z tobą
Uszła w dzicz pustyń z tęsknoty żałobą
I tu sama w puszczy skałach
Po zdąsanej burzy szałach
Gdy duma w wielkiej ciszy nad sobą w żałobie
Mistrzu mój, tęskni, duma, i płacze — po tobie!...
O! czy ty myślisz, że ja dla twojego nieba
Kocham Cię!... o nie! przebóg — dla Ciebie! dla Ciebie,
Choć całą wieczność cierpieć w twe imię by trzeba,
Cierpiąc z tobą — w twe imię — ja już jestem w niebie
I twych cierni ból
To mych bolów król,
Jego bolem rozkosz czuję,
Szaleję! miłuję!...
[119]
A choć ma postać co piękności cudem
Zwał świat ten niegdyś — śmiercią w puszczy zaśnie,
Choć jasna dusza żyjąca twym cudem
W ciszy dla ciała na wieki zagaśnie
Chwała!... choć szkielet jej może wichrami
Taczany w puszczy poleci z piaskami,
Choć orły pustyń rozniosą me kości
I włosy moje skwarny wiatr rozwieje,
Może tu jaki pielgrzym w potomności
Zbłądzi — tej groty spyta o me dzieje!...
A orzeł jeden mój warkocz uniesie
I w dom cichego człowieka zaniesie
Co kiedy włos mój na arfę naciągnie
Powoła rzesze i rozdmucha ognie!
W gwiazdy wzrok leci — i w gwiazdach tam tonie
I czuje wielki dzień,
Ogień cudowny rozżarzył się w łonie
I światłość — a nie cień
Mistrzu o mistrzu!... od ojców mych grobu
Leciałam chyżo bez arfy — bez pienia
Z rozdartą piersią — bez łzy — bez westchnienia
Nie oglądając się... gdy ze stron obu
Szkieletów tłumem gnały mnie wspomnienia
Z robactwem sumienia!...
Ale ma dusza w serdecznej żałobie
Była jak — puszcza bezbrzeżna — po tobie!
Bieżąc… ostatnie spotkałam obrazy —
Mistrzu mój mistrzu! — o! po ileż razy
Dumam i płaczę samotna nad niemi
Że już nad sobą płakać — łez niestanie?...
Krzyżu mój czarny!... ach mistrzu mój! Panie!
Roztocz nacieraną cień — ramiony twemi…
Biegłam z tych grobów — śród ciszy — o! głucho
Liść tylko jęczał pod nogą — tak sucho,
Jak serce młode w milczeniu uschnięte,
Choć niepęknięte!
[120]
Biegłam... przez ciemność... i przez ścieżki kręte,
Niesiona ducha boleścią — i krzyki
Serca rozdarte głusząc w dni przeklęte
Niewiedząc sama, kędy zajdę…
Lasem
Lecąc, widziałam tylko blask księżyca,
Co przez gałęzie przedziera się czasem
Gdy czarną drogę zwierzętom rozświeca
I tylko błędne leciały ogniki
Wiankami błyszcząc — to gasnąc nad głową,
Dały o sobie wieść z dala puszczyki
I cicho!... staję — znów bieżę połową
Istoty mojej, nad otchłań — a pióry
Duszy za tobą ulatując w chmury...
W tem pójrzę... w dali... czemś wiatr tak kołysze
Skrzypią gałęzie głuchym jękiem w ciszę,
Błysnął robaczek ponocny skrzydełkiem…
Rozświecił... gałąź... gasnącem światełkiem
Idę... poznaję.. to człowiek!... i słyszę,
Jak ryk straszliwy z piersi się dobywa
Duch czarnym krukiem z ciała się wyrywa
Twarz czarna!... broda jak ogień czerwona
Patrzę w te oczy... patrzę — przelękniona
Ha! to Iskariot!!... zdrajca... tu pędzony
W zgryzotach własną ręką obwieszony!
Biada! zadrżałam... krótko przeżył Ciebie!
Ognistą plamą pocałunek zdrady
Na czarnej twarzy — jak blask w chmurnem niebie
A z ust robactwa lęgły się gromady,
Jak broniąc swojej piekielnej zdobyczy
Ssąc krwawe wargi — jak plaster słodyczy!...
I biegłam dalej — nieznając gdzie — kiedy —
Świat mi się migał — drżał — w ciemnościach niknął,
Znów wyjrzał księżyć — a ujrzałemujrzałam wtedy,
Że nad jezioro biegnę...
W tem ktoś krzyknął —
Ktoś imię moje — jęknął słabym głosem
Patrzę — twarz jakaś z najeżonym włosem
[121]
Z głębi wyziera — ciałem w wodach zniknął
I znowu zapadł — księżyc igra w fali
Znów błysła... patrzę — twarz trupia w oddali
Przez usta woda już się wlała zdrojem,
Oko — śmiertelnym — szkliło już poznojem
Twarz tę — widziałam!... sina — jak twarz kata —
Znam ją! — dłoń podać chciałam, któżby wierzył!...
Wołam... to głowa Pontskiego Piłata
Z wody wyjrzała — zbliżam się — już nieżył!
On się w te fale strącił po kryjomu
Wśród bogactw świata zagryzło — wspomnienie!
On tak jak Judasz uszedł z swego domu,
By w głębiach — z sobą utopić... sumienie!
Zginął jak Judasz — choć Judasz cię przedał
A on się tylko — nieoparł... dla Ciebie…
Winny jak Judasz — bo cię zbrodnią wydał
Acz umył ręce — czuł krew twą w swym chlebie —
Kto czuje prawdę a prawdy niebroni,
Ten ją zabija i zdradza nikczemnie,
Ten ją z katami wspólnie — stojąc — goni —
Kto dla niej głowy swej pod miecz nieskłoni,
Biada! a ludzie — ludzie! o! daremnie!
Pojąć ni podnieść się niebędąc w stanie,
Nie uwierzyli — w Boga zmartwychwstanie!
Leciałam dalej — księżyc znikł za chmurą
Las nikł wśród nocy — a góra za górą
Leci — związana kamiennym łańcuchem —
Jak duch braterstwa z narodowym duchem
I na szczyt góry gór wbiegłam... tu staję —
Pierwszy świt słońca trysnął po nad światem
Pod gór stopami puszcz skaliste kraje
I morze piasków z koralowym kwiatem...
Tak cicho w koło — ni śmiechu, ni płaczu
Tylko nademną gdzieś ptaszyna kwili
O tam samotnie siądź ducha tułaczu,
Tam poznaj siebie! dumaj — aż do chwili,
Gdzie los twój w bólach wreszcie się przesili,
[122]
Tam w siebie spójrzyj twą źrenicę smutną
Dusza wróć w niebo, z kąd zbiegłaś pokutną I...
Spójrzałam na dół — i w puszcz nieme głębie
Runęłam z góry!... Jak skrzydła gołębie,
Zniosły mnie myśli... brodzę w mech i w piaski
Dokoła dziko... skały w niebo dążą
Z skał leci strumień na skały... i w blaski
Słoneczne grając w świat bałwany dążą
Idźcież w świat, idźcie! ja powracam z świata —
O! ramionami bym was zatrzymała!
Powiem wam jaki świat — powiem me lata...
Falo, stój chwilę — ty u źródła biała
Póki u źródła!...
Fala poleciała,
Goniąc za falą — i znikła w oddali.
O niepowróci myśl — ta siostra fali!
I bieżąc dalej — słyszę ryk boleści,
Co wtórzą skały głusząc szmer strumienia —
Idę — za głosem dzikich bolów wieści
To lew u wchodu jaskiń krew broczący
Tarzał się z bolu, gryzł głazy, pieniący,
I grota była — pełna rozryczenia...
Zbliżam się, spójrzał w oko w swej wściekłości
I zamilkł —
Strzała tkwiła w jego czole
Wyrwałam pocisk — a zwierzę w radości
Do nóg mi pełza — snać ustały bole,
Bo liże nogi me w dzikiej wdzięczności!
Objęłam w ramię tę grzywę wspaniałą,
Ze mną zwierz dziki pieścił się jak dziecię
Patrząc mi w oczy źrenicą zuchwałą —
O! tak mi w oko niespójrzał — nikt w świecie!
(Piękna być muszę! raz ostatni pomyślałam,
Gdy z królem dzikich pustyń jak z dzieckiem igrałam — )
Pojrzę — a przy nim krwawa kość leżała —
Wśród kwiatów trupia głowa!... o! ta strzała
Na swoją zgubę z łuku wyleciała!
Nad nią się cicha lilia pochylała!
[123]
Biedny łuczniku? zagnany w pustynie!
Twa czaszka niech mi wspomina — człowieka!
We mnie niech patrzy rozdarta powieka,
Wspomina wieczność — zanim świat przeminie!
I trupią, głowę obmyłam we zdroju,
Krwi jej ostatki z falą popłynęły
Jak me wspomnienia, co do świata lgnęły —
I zeszłam do tej w mchach i bluszczach groty
Padłam odpocząć — w tak błogim pokoju
Jak niegdyś... niegdyś!... w dzieciństwa wiek złoty
Iż dwóch gałęzi krzyż twój... mistrzu boski!
Złożyłem w święty kształt tajemnej zgłoski
Co jednym znakiem słów zawarła słowo
A ciało słowa okryła połową!
I na kamieniach gałęzie krzyżowe
Wsparłam... a ku nim spięłam bluszczów zwoje,
Pod nim złożyłam białą trupią głowę
A pod nią czoło — spiekłe czoło moje!...
I w mchu zieleni — pod ten krzyż w cichości
Gdy złożę czoło — dziś na tym kamieniu
Mistrzu!... to widzę tę chwilę przeszłości,
O! chwilę boską — zapału! miłości!
Kiedy tak niegdyś skroń o drzewo twoje
Wsparłam — ostatnią krwi kroplą oblana!
Krwią tą obmyta! zbudzona — wybrana! —
O kiedyż — kiedy ojcze mój Jehowo,
Weźniesz mą biedną — mą stęsknioną duszę
Na łono twoje — kiedy pieśnią drżącą,
Dasz mi znów twoje głośno opiać słowo
I czuć skończone braci mych katusze?...
I nic niekocham — niewidzę prócz Ciebie —
A w tobie kocham zmarłe ojców kości
I myśląc o nich — myślę, żem już w niebie
Pancerna duchem od tych świata złości!...
Twe słońce wstaje — i ptastwo zbudzone
Radośnym krzykiem wita zorzy lśnienie,
[124]
Wiatry cię chwalą z morza przybłądzone
I ja Jehowo — patrząc w te promienie —
Acz nic swobodnym — szmerem palmy rzewnej,
Co się w łzach rosy modli w pieśni śpiewnej...
Módlcie się za mną wy Cedry pustyni!...
Już wstaje słońce nad pustyń przestworzem,
O wy! nad piasków wyniesione morzem
Liści powiewem — których nie niewini
O szepczcie w rosie porannej Jehowo!...
Przebacz twej Maryi! dziecięciu smutnemu!...
Bo dni jej gorzkie jak piołunu zioła...
Wzrosłe na grobach, które mija pszczoła!...
Me serce młode — jak ołtarz, na którym
Zgasł dawno płomień w rozpaczy objęciu
I dym po polach zwlókł się tłem ponurem
Ach ofiarnemu miłość ma jagnięciu!
O na to słońce! na te w rosie zioła,
Patrząc, cię wielbię i uchylam czoła
A myślą lecę jak skrzydłem anioła!...
O! wszystkie gromy i męki katusze
Wymierz w pierś moją ojcze mój w tej chwili
A wyzwól braci bolejące dusze
I w hymn dziękczynny duch mój się rozkwili!...
O drżę ku tobie!... o tęsknię, ty w niebie
Ojcze! krzyk duszy niech leci do Ciebie!...
O żyję, smętnie — lecz kocham i wierzę!
Ze matka moja... wstanie! umiłuje!
Z jej dłoni arfę moja dłoń odbierze!
Mistrzu mój mistrzu! jak duszy mej błogo,
Śpiewać pieśń życia w godzinach milczenia
Acz niesłyszanej, wołać, od nikogo
I zaklnąć tajnie — twoich gwiazd sklepienia!
Bo oto widzę krzyż twój na Golgocie
I od ich zbrodni gwałt kajdan — mord cnocie!...
Lecz biały gołąb — o! spływa skrzydłami
I siadł na krzyżu nad sennych głowami...
[125]
Błyśnie nam błyśnie! błyśnie Panów Panie!...
Nad mordowanych tęsknemi Synami
Oczekiwane błyśnie zmartwychwstanie!
Ojcze nasz! Panie!...
O! ja szaleję miłością ku tobie
Która mi usnąć nieda w moim grobie!..
O myśli moja! ty niemasz granic!
Bóg jeden twoją granicą —
Lecz on bez granic! I wszystko za nic,
Co nie jest prawdy gromnica!...
Ją grom miłości zapali!...
I piekle w nicość powali —
Witaj z nad wieków nieskończoności,
Miłości! miłości! miłości!...
(Wychodzi! z groty.)