[98]VI.
Aleksandcr Medyceusz, upojony orgjami i krwią, panował we Florencyj, nim Lorenzino, ten Brutus szesnastego wieku, nie uwolnił od niego kraju, utopiwszy żelazo w dziecku nieprawém na łożu rozpusty.
Benvenuto, na stronicach swoich pamiętników, (czytelnik zna nasze przywiązanie do florenckiego złotnika), uobecnia przed nami tę dramę, i przedstawia dwie osoby w barwie tak prawdziwej, że jéj żadne opowiadanie wyrównać by nie zdołało.
„Ukończyłem medal podług swego sposobu, opowiada Cellini, i włożyłem go do pudełeczka [99](był to wizerunek Aleksandra). Wówczas rzekłem do księcia: „Mości książę, bądźcie spokojni, wasz medal będzie wyższy od medalu Papieża Klemensa; i to bardzo naturalnie; medal bowiem Papieża był piérwszą moją robotą; a messer Lorenzo, tu obecny, człowiek wielkiego genjuszu i wiadomości niepospolitych, poda mi przedmiot do odwrotnéj strony tego medalu. Na te wyrazy Lorenzo opryskliwie odpowiedział: „Właśnie o tém tylko myślę, ażeby ci dać do tego przedmiot godny Jego książęcej Mości.“ KsiążeKsiążę się uśmiechnął, i spojrzawszy na Lorenza rzekł mu: „Wawrzyńcze, pośpiesz się z swoim przedmiotem, on tutaj wyryje nie opuszczając nas wcale. — Uskutecznię to, jak będę mógł najprędzéj, odparł żywo Lorenzo, i zamierzam dokonać cóś nad czém się świat zdumieje.“
KsiążeKsiążę, który go brał już za obłąkanego, już za tchórza, położył się na swoim łożu i śmiał się wiele z tych wyrazów.
Po śmierci tyrana, Franciszek Soderini, spostrzegłszy Benvenuta, zawołał:
„Otóż ci odwrotna strona medalu, obiecana przez Lorenza.“
[100] Nadto temuż Aleksandrowi ubrdało się raz zaprosić Michała-Anioła na konną z nim przejażdżkę, około wałów.
Buonarroli kazał oświadczyć Jego Ks. Mości, że nie ma czasu do stracenia i natychmiast odjechał do Rzymu.
W Rzymie nowy go czekał process. Prokuratorowie księcia Urbinu, z tą zaciętością, która charakteryzuje prawników wszystkich czasów i krajów, odnowili sprawę, o grobowiec. Ze swojéj strony Klemens VII, który miał także prawo używać własnéj swéj woli, dał sobie słowo, że nie da im dójść do celu. Dla tego nie omieszkał zachęcać artystę, ażeby dobrze się trzymał.
Ale Michał-Anioł, który w gruncie większą miał ochotę kończyć pomnik, aniżeli wpaść w ręce księcia Aleksandra, ułożył się z prokuratorami, to znaczy, że przystał na wszystko co tylko chcieli i wziął się szczerze do grobowca Juljusza II.
Rysunek tego mauzoleum, który z początku miał być największym tego rodzaju pomnikiem, jaki kiedykolwiek ludzie oglądali, został [101]przyprowadzony do prostéj fasady z marmuru, przytykającéj do, ściany kościoła świętego Piotra w Okowach.
Juljusz II sam obrał ten kościół, na umieszczenie tam swego grobowca. Lubił ten tytuł kardynalski świętego Piotra w Okowach. Używał go piérwszy, stryj Juljusza Syxtus IV, który rzucił fundamenta do wielkości swojéj rodziny. On sam był kardynałem San-Pietro in Vincoli przez lat 32, a zostawszy Papieżem, przelał tę godność na najulubieńszego ze swoich synowców.
Przez jedno z tych zrządzeń losu, które nieodzownie łączą się z dziełami sztuki i życiem artystów, zeszły się wszystkie potęgi, ludzkie i boskie, aby się sprzeciwić ukończeniu tego pomnika jakkolwiek stopniowo zmniejszane, uszczuplane były jego wymiary.
Z tych zamiarów chybionych, jeden tylko pozostał godny Michała-Anioła posąg Mojżesza, do tego posąg ten, chociaż wznieca zadziwienie i przestrach, chybiając atoli swego przeznaczenia pierwotnego, będąc zdjęty ze swego stanowiska, oddzielony od całości, której jedną część [102]tylko w myśli artysty stanowił, nie sprawia dzisiaj i w połowie tego wrażenia, jakie miał sprawiać, gdyby był wzniesiony do 20 stóp wysokości, i zasiadł na krańcu olbrzymiego grobowca, pomiędzy niebem i ziemią, pośród orszaku proroków i sybill, na miejscu wskazaném mu przez snycerza.
Ubolewam nad krytykami, którzy chcieli mierzyć olbrzyma podług swego wzrostu karłów: tyle wielkości przygniata ich. Tutaj to trzeba czucia zamiast dowodzenia. Nic w tém arcydziele nie przypomina o wypadku zaszłym, o idei powziętéj, o odległém nawet podaniu; nic, ani co do pomysłu ani co do stylu lub formy, nie trąci starożytnością, albo klassycyzmem. Jest to marzenie osobliwe i kolossalne, zawarte w marmur, podczas nocy bezsennéj i trwożliwéj; jest natchnienie biblijne najwyższéj potęgi, jakiemu by jeden Dante sprostał w opisaniu.
Wszystko jest naturalne i przerażające w tém szczytnem uosobieniu, które o sto łokci przewyższa bohaterów wieków bajecznych.
Wejdź do kościoła San-Pietro in Vincoli, sam przy nadchodzącéj nocy; przy świetle [103]niepewném zmierzchu, przypatruj się temu nadludzkiemu zjawisku, a będziesz zdjęty jednym z tych przestrachów przesadzonych, jaki na wyobraźnie gorączkowe sprowadza czytania Apokalipsis.
Prorok ten, siedząc z powagą majestatyczną, opiera jednę rękę na tablicy prawa, druga jest odprowadzona naprzód z zaniedbaniem dumném człowieka, na którego jedno brwi zmarszczenie tłumy się korzą. Broda gęsta i wiekowa rozlewa się w falach po jego piersi szerokiéj, jak potok, gdy z brzegu wystąpi. Charakter wiejski i pierwotny tego wielkiego pasterza ludów piętnuje się na każdym muszkule jego ciała, w każdém zgięciu jego sukni. 1 o skojarzenie energii dzikiéj i siły żywotnéj nadaje powierzchowności kolosu jakiś dziwny wyraz przestrachu. Istota ta albowiem myśli, i naród hebrajski nie zbłądził by zupełnie, gdyby przed nią padł na kolana. Bóg może by mu to przebaczył.
Podczas, kiedy Michał-Anioł pracował nad swoim Mojżeszem, Klemens VII, idąc za przykładem Juljusza II, nie zostawił go ani na chwilę spokojnym. Wszyscy Papieże używali tego [104]fortelu ażeby żądać od artysty zawsze czego innego, aniżeli co by on dokonać pragnął.
Dla wyjednania jakiego wytchnienia, musiał obiecać Papieżowi, że w tymże czasie zajmie się kartonem do sądu ostatecznego. Ale Klemens VII nie był człowiekiem przestającym na słowach, sam doglądał roboty i Buonarroti był zmuszony ustawicznie zmieniać dłóto na ołówek, i pióro na młotek. Sąd! Mojżesz! dwa dzieła małéj wagi, które łatwo można dokonać jeden za drugim! A jednak trzeba było; Jego Świątobliwość nie słuchał żadnych tłumaczeń.
Pewnego dnia dano znać Michałowi-Aniołowi, że nie będzie miał zwykłych odwiedzin Klemens VII zakończył życie. Artysta wytchnął zaiste przez ciąg konklawy.
Nowy Papież, Paweł III, pośpieszył przedewszystkiém do pracowni Buonarroti w orszaku okazałym z dziesięciu kardynałów.
„No, rzekł Ojciec Święty, tonem zupełnie stanowczym, spodziewam się, że odtąd cały twój czas do mnie należeć będzie, mistrzu Buonarroti?
[105] — Niech Wasza Świątobliwość raczy mnie mieć za wymówionego, odrzekł Michał-Anioł; ale tylko co podpisałem umowę z księciem Urbinu, który mnie znagla do ukończenia grobowca Papieża Juljusza.
— Jakto! zawołał Paweł III; oto od trzydziestu już lat powziąłem jedno życzenie, a dzisiaj, zostawszy Papieżem, nie mogę mu zadość uczynić?
— Ale ugoda, Ojcze Święty, ugoda...
— Gdzie jest ta ugoda? niech ją podrę.
— Jakto! zawołał z kolei kardynał Mantualiski, należący do orszaku; ale niech W. S. spojrzy na Mojżesza, którego mistrz Michał-Anioł dopiero ukończył: ten jeden posąg wystarczyłby, aż nadto, dla uczczenia pamięci Juljusza.
— Przeklęty pochlebca! szeptał po cichu Michał-Anioł.
— No, no, biorę wszystko na siebie, rzekł Papież. Ty swoją ręką zrobisz tylko trzy posągi; inni snycerze wezmą na siebie resztę, a ja odpowiadam za zezwolenie księcia Urbinu. A teraz mistrzu, do kaplicy Systyńskiéj. Jest [106]tam wielka ściana próżna, która na ciebie oczekuje,,.
Co miał odpowiedzieć Michał-Anioł na żądanie tak słuszne, tak bez ogródki wynurzone? Dokończył, jak mógł najlepiéj, dwa swoje posągi Życia czynnego i Życia rozmyślającego, Rachelę i Lię symboliczną Dania, a nie chcąc ciągnąć korzyści z nowéj ugody, do któréj go znaglano, na odebranych przez siebie 4000 czerw. zł. zapewnił 1580 wynagrodzenia za prace, poruczone innym artystom.
Po załatwieniu tym sposobem téj przygodnej sprawy, która mu przyczyniła tyle kłopotów i przykrości, Michał-Anioł mógł nareście oddać się wyłącznie wykonaniu swego Sądu ostatecznego, na co poświęcił nie mniéj jak ośm do dziewięciu lat.
Ten obraz ogromny i jedyny, gdzie postać człowieka przedstawiona jest we wszelkich położeniach możebnych, gdzie z dokładnością nienaśladowalną oddane są wszystkie uczucia, wszystkie namiętności, wszystkie odcienia myśli, nie miał dotąd i nigdy mieć nie będzie rówiennika w krainie sztuki.
[107] Tym razem genjusz Michała-Anioła przywiązał się szczególnie do nieskończoności. Przedmiot tego obszernego układu, sposób jakim tenże pomyślany i wykonany został, rozmaitość godna uwielbienia i umiejętne grup uporządkowanie, śmiałość niepojęta i pewność zarysów, walka cieni i światła, trudności, raczéj prawie nieniemożebnościniemożebności pokonane, jakby przez igraszkę i z pomyślnością do cudu blizką, jedność całości, doskonałość szczegółów czynią Sąd ostateczny dziełem najdokładniejszem, obrazem największym, jaki istnieje. Pod względem effektu, Szerokie to jest i okazałe, a jednak każda część tego malowidła nieskończenie zyskuje, gdy jest oglądaną i zgłębianą zblizka, i nie znamy obrazu małego, wypracowanego z taką cierpliwością, i wykończonego z takiem zamiłowaniem.
Malarz mógł wybrać jedną tylko scenę, kilka grup odosobnionych z tego dramatu strasznego, jakie ma się przedstawić w dzień ostateczny na dolinie Jozafata, gdzie się zgromadzą wszystkie pokolenia. A przecie podziwiajcie wszechmocność genjuszu! przez jeden tylko epizod, na przestrzeni ograniczonéj, i przez jedną [108]wyrazistość ciała ludzkiego, artysta umiał przejąć was zdziwieniem i przestrachem, i uczynić rzeczywiście świadkami klęski ostatecznéj.
U dołu obrazu, prawie ku środkowi daje się spostrzegać łódka piekielna, zabytek fantastyczny podania pogańskiego, podług którego, naprzód poecie, następnie malarzowi podobało się, nadać jakiemuś potępieńcowi postać i urząd Charona.
„Charon, szatan z żarzącem się okiem, zbiéra za jedném skinieniem wszystkie dusze, a opóźniające się uderza wiosłem swojém[1].
Niepodobieństwem jest wystawić sobie całego ogromu nauki, rozwiniętéj przez Michała-Anioła we wszystkich wykrzywieniach tych potępieńców, nagromadzonych bezładnie do téj łódki fatalnéj. Ilekolwiek boleść, rozpacz, wściekłość mogą, na massach ludzkich wywołać gwałtownych wykrzywień, widocznych katuszy, okropnych kurczów, wszystko to oddane jest w téj grupie z oczéwistością, przed którą zadrżą ludzie najmniéj czuli. Po lewéj ręce téj łódki [109]widać otwór ziejącéj jaskini; jest to wejście do Czyśca, gdzie kilku szatanów rozpacza, że nie mają już dusz do dręczenia.
Piérwszą grupą, naturalnie nastręczającą się uwadze widza, są umarli, których odgłos trąby wiecznéj rozbudził w mogiłach. Jedni otrząsają swoję całuny, inni z trudnością roztwierają powieki obciążone snem tak długim. W rogu obrazu jest mnich, który lewą ręką wskazuje na boskiego sędziego; ten mnich jest wizerunkiem Michała-Anioła.
Drugą grupę stanowią zmartwychwstali, którzy sami przez się wznoszą się na Sąd. To postacie, z których wiele cechują się szczytnością w wyrażeniu, podnoszą się ku przestrzeni, z większą lub mniejszą trudnością, stosownie do ciężaru grzechów, z jakich mają zdać rachunek.
Trzecią grupę, idąc w górę, po prawicy Chrystusa, stanowią szczęśliwe. Pomiędzy témi świętémi, z których jedne pokazują narzędzia swoich mąk, inne znaki swoich męczeństw, jest jedna głowa, godnej uwielbienia piękności i [110]czułości: to matka osłania swą córkę, zwracając ku Chrystusowi oczy, pełne wiary i nadziei.
Po nad tłumem świętych widać czwartą grupę duchów anielskich, jedni z krzyżem, drudzy z wieńcem cierniowym, narzędziami i innémi przedmiotami męki Zbawiciela.
Piąta grupa, równoległa z czwartą, jakąśmy opisali, jest także złożona z aniołów; za takich przynajmniéj wydaje ich przed nami blask młodości i lekkość napowietrzna ich poruszeń; i oni także niosą, jakby w tryumfie, inne godła odpokutowania boskiego, jako słup, drabinę, gąbkę.
Pod tymi aniołami, na jednym planie ze świętémi, jest chór sprawiedliwych; patryarchowie, prorocy, apostołowie, męczennicy, osoby święte stanowią grupę szóstą.
Siódmą i najstraszniejszą jest ta, w której sztuka Michała-Anioła okazuje się w całej swojéj przerażającéj wielkości, są to potępieni, strąceni wyrokiem i porwani na męki przez aniołów zbuntowanych. Widz najzimniejszy nie może się ostać przed tym widokiem. Tak jakbyśmy w piekle byli; słychać krzyki boleści i zgrzytanie [111]zębami nędzników, którzy podług okropnego wysłowienia się Danta, napróżno drugiéj śmierci żądają.
Grupy ósma, dziewiąta, i dziesiąta, umieszczone na dole obrazu, składają, jak powiedzieliśmy, łódka Charona, jaskinia Czyścu i aniołowie sądu, w liczbie ośmiu, którzy z całéj siły dmą w trąby miedziane, dla zwołania umarłych ze czterech stron ziemi.
Nakoniec w grupie jedenastéj, pośrodku prawie części wyższéj obrazu, śród dwóch tłumów szczęśliwych, sędzia najwyższy, siedząc na obłokach, przez straszne skinienie rzuca przekleństwo na potępionych: Ite maledicti in ignem eternum. (Idźcie przeklęci w ogień wieczny). Matka Boska odwraca głowę i dreszcz ją przejmuje. Po prawicy Chrystusa jest Adam, po lewicy Święty Piotr. To samo miejsce wskazał im Dante w swoim Raju.
Dzieło to ogromne wystawione było dla publiczności w dzień Bożego Narodzenia 1541 r.
Ono kosztowało ośm lat pracy. Michał-Anioł miał wówczas 67 lat życia.
[112] Aż do naszych czasów doszło mnóstwo anekdot tego obrazu dotyczących.
Opowiadają, że Papież, zgorszony nagością niektórych postaci, nagością, którą potem polecono odziać Danielowi Volterr, kazał powiedzieć Michałowi-Aniołowi, ażeby je przykrył.
Michał-Anioł odpowiedział ze zwykłą sobie opryskliwością:
„Powiedzcie Papieżowi, niech się mniéj zatrudnia poprawianiem moich malowideł, co jest rzeczą bardzo łatwą, a niech się zatrudni cokolwiek więcéj poprawą ludzi, co jest rzeczą bardzo trudną.“
Powiadają, że p. Biaggio, mistrz ceremonii Pawła III, towarzysząc raz Papieżowi, kiedy J.
Ś. podobało się odwiedzić Michała-Anioła, będącego w połowie swojéj roboty, pozwolił takie wynurzyć swe zdanie o przedstawieniu Sądu.
„Ojcze Święty, rzekł dobroduszny P. Biaggio, jeżeli mam prawdę powiedzieć, obraz ten zdaje się mnie być właściwszym do szynkowni, aniżeli do kaplicy Papiezkiéj.“
Na nieszczęście dla mistrza ceremonii, [113]Michał-Anioł stał za nim i nie stracił żadnego wyrazu z komplementu pana Biaggio. Zaledwie Papież odszedł, gdy artysta rozgniewany, chcąc dać przykład, któryby odstręczył na zawsze krytyków, umieścił słusznie dzielnego pana Biaggio w swojém piekle, pod postacią mniéj pochlebną Minosa. Tak zawsze postępował Dante, skoro miał się zemścić na jednym z swoich wrogów.
Pozwalam domyślać się wam płaczu i skarg biédnego mistrza ceremonii, gdy się ujrzał w podobny sposób potępionym. Rzucił się do nóg Papieżowi, oświadczając, że się nie podniesie wprzód, nim go J. Ś. z piekła nie wydobędzie; nie było tu czasu do stracenia. Co do ukarania, na jakie zasługiwał malarz za to okropne świętokradztwo, messer Biaggio zdawał się zupełnie na wysoką bezstronność Ojca Świętego.
„Messer Biaggio, odrzekł Paweł III z całą powagą, jaką tylko mógł zachować, wiesz, że od Boga otrzymałem władzę nieograniczoną w niebie i na ziemi, ale nic nie mogę zrobić w piekle; a więc, pozostań tam.“
Gdy Michał-Anioł pracował nad swoim [114]obrazem Sądu, spadł z rusztowania i ciężko zranił sobie nogę. Jątrzony bólem i dotknięty napadem mizantropii, malarz zamknął się i nie chciał widzieć nikogo.
Zapomniał liczyć cóś na swoim lekarzu, a lekarz był nie mniéj od niego uparty.
Wyśmienity ten kapłan Eskulapa nazywał się Baccio Rontini. Dowiedziawszy się przypadkiem o przygodzie wielkiego artysty, przychodzi do niego i napróżno kołacze do drzwi.
Nikt nie odpowiada.
Krzyczy, unosi się, zwołuje na głos sąsiadów, czeladź.
Zupełne milczenie.
Idzie po drabinę, przystawia ją do fasady domu i chce wejść przez okno. Okna zamknięte są hermetycznie i okieniceokiennice mocne.
Co począć? każdy inny na miejscu lekarza, wyrzekłby się swoich zamiarów; lecz Rontini nie należał do tych, którzy się lada czem zniechęcają. Z wielką trudnością schodzi do piwnicy, wstępuje z niemniejszą pracą do pokoju [115]Buonarrot’ego, i już dobrowolnie, już gwałtem opatruje z tryumfem nogę swego przyjaciela.
Stało się to w porę: artysta znękany cierpieniem, postanowił zamrzéć.