Mieszczanin szlachcicem/Akt II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mieszczanin szlachcicem |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Le bourgeois gentilhomme |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pan Jourdain. To, to było wcale niegłupie: narodek tęgo wywijał.
Nauczyciel muzyki. Skoro taniec przepleciemy muzyką, będzie robił jeszcze korzystniejsze wrażenie; zobaczysz pan, co to za cacko ten balecik, który ułożyliśmy dla pana.
Pan Jourdain. Śpieszcie się tylko, panowie; osoba [2], dla której zgotowałem wszystkie te komedje, uczyni mi ten zaszczyt, iż przybędzie tu dziś na obiad.
Nauczyciel tańca. Wszystko gotowe.
Nauczyciel muzyki. Zresztą, niech pan nie myśli, że to już koniec; osobistość taka jak pan, człowiek prowadzący dom tak wspaniale i mający tyle zrozumienia dla wszystkiego co piękne, powinien dawać u siebie koncert co środę albo co czwartek.
Pan Jourdain. Czy ludzie dystyngowani [3] dają u siebie koncerty?
Nauczyciel muzyki. Rozumie się.
Pan Jourdain. Więc i ja będę. Czy to ładne?
Nauczyciel muzyki. I jak! potrzeba panu trzech głosów: sopran, tenor i bas; do akompanjamentu zaś: altówka, teorban, klawicymbał dla basso continuo i dwoje skrzypiec do riturneli.
Pan Jourdain. Trzebaby także postarać się o kobzę [4]. Kobza to mój ulubiony instrument, nadzwyczaj melodyjny.
Nauczyciel muzyki. Już my to ułożymy. [5]
Pan Jourdain. Niechże pan nie zapomni przysłać muzykantów, którzy mają przyśpiewywać podczas obiadu.
Nauczyciel muzyki. Wszystko, czego będzie trzeba.
Pan Jourdain. I, przedewszystkiem, aby balet był ładny.
Nauczyciel muzyki. Będzie pan zadowolony, zwłaszcza z paru menuecików, które się w nim znajdą dla pana.
Pan Jourdain. Tak, menuet to mój taniec: chciałbym abyś mnie pan mógł w nim widzieć. Dalej, panie tancmistrzu.
Nauczyciel tańca. Niech pan włoży kapelusz, z łaski swojej. (Pan Jourdain bierze kapelusz z rąk lokaja i kładzie go na szlafmycę. Nauczyciel tańca ujmuje p. Jourdain za rękę i prowadzi w taniec na nutę menueta, którego sam śpiewa) [6] La, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la; la, la, la, la, la, la; la, la, la, la, la, la, la, la, la, la, la. Proszę w takt, jeśli łaska. La, la, la, la, la. Nogi prosto stawiać, la, la, la. Nie ruszać tak ramionami. La, la, la, la, la. Podnieść główkę. Stopy na zewnątrz. La, la, la. Piersi naprzód.
Pan Jourdain. No i cóż?
Nauczyciel muzyki. Ależ znakomicie!
Pan Jourdain. Aha, jeszcze coś! Naucz mnie pan ukłonu, jaki się składa na powitanie markizy [7]; będzie mi to niedługo potrzebne.
Nauczyciel tańca. Ukłon na powitanie markizy?
Pan Jourdain. Tak; markizy imieniem Dorymena [8].
Nauczyciel tańca. Niechże mi pan poda rękę.
Pan Jourdain. Nie; niech pan tylko pokaże; zapamiętam.
Nauczyciel tańca. Jeśli pan chce pozdrowić ją z wielkiem uszanowaniem, trzeba najpierw cofnąć się nieco wstecz przy pierwszym ukłonie, zbliżyć wśród trzech następnych, przy ostatnim zaś pochylić się aż do jej kolan.
Pan Jourdain. Niechże pan przepróbuje. (Nauczyciel tańca wykonywa potrójny ukłon). Dobrze.
PAN JOURDAIN, NAUCZYCIEL MUZYKI, NAUCZYCIEL TAŃCA, LOKAJ
Lokaj. Jaśnie panie, przybył mistrz fechtunku.
Pan Jourdain. Powiedz, niech wejdzie: tu odbędziemy lekcję. (Do nauczyciela muzyki i nauczyciela tańca) Chcę, abyście widzieli.
PAN JOURDAIN, NAUCZYCIEL FECHTUNKU, NAUCZYCIEL MUZYKI, NAUCZYCIEL TAŃCA, LOKAJ trzymający w ręku dwa florety
Nauczyciel fechtunku, wziąwszy dwa florety z rąk lokaja i podawszy jeden panu Jourdain. Proszę pana, ukłon. Ciało prosto. Oprzeć się trochę na lewem udzie. Nogi nie tak szeroko. Stopy na jednej linji. Dłoń na wysokości biodra. Koniec szpady naprzeciw własnego ramienia. Ramię nie tak wyprężone. Lewa ręka na wysokości oka. Lewa łopatka nieco wstecz. Głowa prosto. Patrzeć śmiało. Naprzód. Ciało spokojnie. Proszę się złożyć w kwarcie i atakować tak samo. Raz, dwa. Do pozycji. Jeszcze raz wypad; śmiało. Uskok w tył. Kiedy pan atakuje, trzeba aby szpada szła naprzód, a ciało było dobrze podane wstecz. Raz, dwa. Dalej, złóż się pan w tercji i atakuj tak samo. Naprzód. Ciało spokojnie. Naprzód. Wypad! Raz, dwa. Do pozycji. Jeszcze wypad. Raz, dwa. Skok wstecz. Parować proszę, parować. (Nauczyciel fechtunku daje mu kilka pchnięć, wołając) Parować!
Pan Jourdain. No i co?
Nauczyciel muzyki. Cudów pan dokazujesz.
Nauczyciel fechtunku. Już panu tłumaczyłem, cała tajemnica robienia bronią polega tylko na dwóch rzeczach [9], to jest aby bić a nie dostawać. Wykazałem to
panu kiedyś w sposób doświadczalny; niepodobieństwem jest abyś dostał pchnięcie, o ile zdołasz uchylić szpadę przeciwnika od linji własnego ciała; a to znów zależy jedynie od małego ruchu przegubem do zewnątrz albo na zewnątrz.
Pan Jourdain. Zatem w ten sposób, choćby nawet człek nie był zbyt odważny [10], może być pewny, że zabije przeciwnika, a sam nie oberwie?
Nauczyciel fechtunku. Oczywiście, czy nie wykazałem tego na przykładzie?
Pan Jourdain. Prawda.
Nauczyciel fechtunku. Z tego wynika jasno, jakim szacunkiem [11] powinnoby się nas otaczać w każdem państwie, i o ile sztuka robienia bronią góruje nad innemi zbytecznemi umiejętnościami, jak taniec i muzyka.
Nauczyciel tańca. Powoli, mości fechmistrzu, mów-no pan o tańcu z większem uszanowaniem.
Nauczyciel muzyki. Naucz się pan, jeśli łaska, cenić jak należy dostojeństwo muzyki.
Nauczyciel fechtunku. Śmieszni z was doprawdy ludzie: porównywać swoje figle do mojej sztuki!
Nauczyciel muzyki. Patrzcie mi pyszałka!
Nauczyciel tańca. A to mi pocieszna figura, pajac w tym głupim plastronie!
Nauczyciel fechtunku. Mój ty wielki tancmistrzu, ja
cię tu nauczę tańczyć jak należy. A ty, wielki muzykancie, zaraz mi zaśpiewasz i to bardzo cienko.
Nauczyciel tańca. Poczekaj ty, ze swoim rożenkiem, ja cię nauczę twojego rzemiosła.
Pan Jourdain. Czyś pan oszalał, szukać kłótni z człowiekiem, który ma w małym palcu wszystkie kwarty i tercje, i umie zabić człowieka w sposób doświadczalny?
Nauczyciel tańca. Drwię sobie z jego doświadczalnego sposobu, z jego kwartą i tercją razem.
Pan Jourdain do nauczyciela tańca. Ostrożnie, mówię.
Nauczyciel fechtunku do nauczyciela tańca. Ejże! pokrako mała!
Pan Jourdain. Ależ, panie fechmistrzu.
Nauczyciel tańca do nauczyciela fechtunku. Ejże! ty drągalu!...
Pan Jourdain. Ależ panie tancmistrzu!
Nauczyciel fechtunku. Jak się do ciebie dobiorę...
Pan Jourdain do nauczyciela fechtunku. Powoli!
Nauczyciel tańca. Jak ci co przylepię...
Pan Jourdain do nauczyciela tańca. Za pozwoleniem!
Nauczyciel fechtunku. Oporządzę cię tak...
Pan Jourdain do nauczyciela fechtunku. Ależ proszę!...
Nauczyciel tańca. Tak ci skórę wytataruję...
Pan Jourdain do nauczyciela tańca. Jeśli łaska!...
Nauczyciel muzyki. Pozwól pan, już my go nauczymy rozumu.
Pan Jourdain do nauczyciela muzyki. Dla Boga! dajże choć pan spokój!
NAUCZYCIEL FILOZOFJI, P. JOURDAIN, NAUCZYCIEL MUZYKI, NAUCZYCIEL TAŃCA, NAUCZYCIEL FECHTUNKU, LOKAJ
Pan Jourdain. Na miłość boską, panie filozofie, w samą porę się zjawiasz ze swą filozofją. Chodź pan, pomóż mi ich trochę uspokoić.
Nauczyciel filozofji. Cóż się stało? o co chodzi, panowie?
Pan Jourdain. Zaczęli sobie oczy wykłówać wzajem wyższością swoich zawodów, aż, od obelg, przyszło prawie do bicia.
Nauczyciel filozofji. Ależ panowie! godziż się unosić w podobny sposób? nie czytaliście uczonej rozprawy o gniewie, którą nam zostawił nieśmiertelny Seneka? Możeż być coś bardziej niskiego i haniebnego, niż ta namiętność, która człowieka zamienia w dzikie bydlę? czyż rozum nie powinien być panem wszystkich uczuć i czynności?
Nauczyciel tańca. Co pan gadasz! toć on znieważył bezczelnie nas obu, mówiąc ze wzgardą o tańcu i muzyce.
Nauczyciel filozofji. Mądrość podnosi [12] człowieka ponad wszystkie zniewagi; najlepszą zaś odpowiedzią na obelgi jest spokój i cierpliwość.
Nauczyciel fechtunku. Toż ci pajace byli na tyle bezczelni, aby swoje rzemiosła przyrównywać mojej sztuce!
Nauczyciel filozofji. Czyż to powinno pana tak poruszać? Nie o czczą sławę i przodujące stanowisko przystoi ludziom walczyć; roztropność i cnota, oto najlepsze wyróżnienie.
Nauczyciel tańca. Ja twierdzę, iż taniec jest umiejętnością, której nie można czcić nadto wysoko.
Nauczyciel muzyki. A ja, że muzyka jest sztuką, którą wszystkie wieki chowały w poszanowaniu.
Nauczyciel fechtunku. A ja powiadam obu, że kunszt robienia bronią jest najpiękniejszym i najużyteczniejszym ze wszystkich.
Nauczyciel filozofji. A czemże będzie w takim razie filozofja? Uważam to z waszej strony za wielkie zuchwalstwo, aby tu, wobec mnie, przemawiać z taką butą i wynosić bezczelnie do wysokości nauk rzeczy, których nazwiskiem sztuki nawet zaszczycać się nie godzi, i które można jedynie objąć mizernem mianem rębajły, dławidudy i linoskoczka!
Nauczyciel fechtunku. A, ty psi filozofie jeden!
Nauczyciel muzyki. Ty bałwanie zakuty!
Nauczyciel tańca. Ty pało wierutna!
Nauczyciel filozofji. Co! wy, łajdaki... [13] (Filozof rzuca się na nich, zaś wszyscy trzej grzmocą go)
Pan Jourdain. Panie filozofie!
Nauczyciel filozofji. Bezczelniki! Zuchwalcy! Łotry!
Pan Jourdain. Panie filozofie!
Nauczyciel fechtunku. A bydlę przeklęte!
Pan Jourdain. Panowie!
Nauczyciel filozofji. Błazny!
Pan Jourdain. Panie filozofie!
Nauczyciel tańca. A to mi osieł koronny!
Pan Jourdain. Panowie!
Nauczyciel filozofji. Opryszki!
Pan Jourdain. Panie filozofie!
Nauczyciel muzyki. Do kaduka z tym gburem!
Pan Jourdain. Panowie!
Nauczyciel filozofji. Łotry, szalbierze, hycle, rzezimieszki!
PAN JOURDAIN, LOKAJ
Pan Jourdain. Ech, tarmoście się ile wam się podoba; ja na to nie poradzę. Nie będę sobie niszczył szlafroka, aby was rozdzielać. Byłbym chyba szalony pchać się między nich i jeszcze oberwać guza.
NAUCZYCIEL FILOZOFJI, PAN JOURDAIN, LOKAJ
Nauczyciel filozofji, poprawiając kołnierz. Przystąpmyż do lekcji.
Pan Jourdain. Wierzaj pan, przykro mi, że pana tak poturbowali.
Nauczyciel filozofji. To drobnostka. Filozof umie z hartem znosić przeciwności losu; napiszę satyrę w stylu Juwenala, w której się załatwię z nimi jak należy. Nie mówmy już o tem. Czegóż się pan pragnie uczyć? [14]
Pan Jourdain. Czego się tylko da; chciałbym z całej duszy być uczonym. Nie mogę przeboleć, że rodzice nie dali mnie kształcić zamłodu we wszelkich umiejętnościach.
Nauczyciel filozofji. Chwalebne uczucie: nam sine doctrina, vita est quasi mortis imago. Rozumiesz pan to, umiesz po łacinie, oczywiście?
Pan Jourdain. Owszem; ale rób pan tak, jakbym nie umiał. Wytłumacz mi, co to znaczy.
Nauczyciel filozofji. Znaczy, że bez nauki, życie jest jakoby obrazem śmierci.
Pan Jourdain. Ten łacinnik ma słuszność.
Nauczyciel filozofji. Czy masz pan pewne podstawy, jakieś zaczątki umiejętności?
Pan Jourdain. Och, tak; pisać i czytać.
Nauczyciel filozofji. Od czegóż pragniesz pan, abyśmy rozpoczęli? Chcesz, abym cię poznał z logiką?
Pan Jourdain. Cóż to za logika?
Nauczyciel filozofji. Wiedza, która naucza o trojakich operacjach naszego umysłu.
Pan Jourdain. Jakież to są te trojakie operacje?
Nauczyciel filozofji. Pierwsza, druga i trzecia. Pierwsza, zasadza się na należytem pojmowaniu zapomocą uniwersaljów; druga na należytem osądzeniu zapomocą kategoryj; trzecia zaś na należytem wyprowadzeniu konsekwencyj zapomocą figur: BARBARA, CELARENT, DARII, FERIO, BARALIPTON. [15]
Pan Jourdain. Jakieś strasznie zakazane przezwiska. Ta logika mi się coś nie wydaje. Czegoś przyjemniejszego.
Nauczyciel filozofji. Chce pan studjować nauki moralne?
Pan Jourdain. Moralne?
Nauczyciel filozofji. Tak.
Pan Jourdain. Czegóż one uczą, te nauki moralne?
Nauczyciel filozofji. Traktują o szczęściu doczesnem, pouczają jak hamować namiętności, i...
Pan Jourdain. Nie, dajmy temu pokój. Jestem pasjonat jak wszyscy djabli i żadna moralność nic na to nie poradzi; kiedy już na mnie przyjdzie, muszę się wykląć dosyta.
Nauczyciel filozofji. Chcesz się pan uczyć fizyki?
Pan Jourdain. Cóż to za jedna ta fizyka?
Nauczyciel filozofji. Fizyka, to nauka, która objaśnia zasady zjawisk naturalnych [16] i właściwości ciał; poucza o przyrodzie żywiołów, metali, minerałów, kamieni, roślin i zwierząt, wskazuje na przyczyny wszelakich meteorów, tęczy, błędnych ogników, komet, błyskawic, grzmotów, piorunów, deszczu, śniegu, gradu, wiatru i wirów powietrznych.
Pan Jourdain. Nie; to jakieś straszne huku-puku, straszne huru-buru.
Nauczyciel filozofji. Czegóż więc chcesz bym pana nauczył?
Pan Jourdain. Niech mnie pan nauczy ortografji.
Nauczyciel filozofji. Bardzo chętnie.
Pan Jourdain. A potem, nauczy mnie pan znać się na kalendarzu, abym wiedział kiedy jest pełnia a kiedy nów.
Nauczyciel filozofji. Niech i tak będzie. Aby tedy dobrze wniknąć w myśl pańską i traktować ten przedmiot ze stanowiska filozofji, trzeba zacząć, wedle przyrodzonego porządku rzeczy, od dokładnego poznania natury głosek i różnorakich sposobów wymawiania tychże. W tym przedmiocie, muszę panu powiedzieć, że głoski dzielą się na samogłoski, tak nazwane samogłoskami, ponieważ wyrażają same, czyli czyste głosy, i na spółgłoski, tak nazwane spółgłoskami, ponieważ wymawia się je zawsze społem ze samogłoskami, i oznaczają jedynie różnorodne artykulacje głosowe. Istnieje pięć samogłosek, czyli głosów: A, E, I, O, U.
Pan Jourdain. To wszystko rozumiem.
Nauczyciel filozofji. Głoskę A [17] wymawia się otwierając szeroko usta: A.
Pan Jourdain. A, A. Tak.
Nauczyciel filozofji. Głoskę E wyraża się, zbliżając szczękę górną do dolnej: A, E.
Pan Jourdain. A, E, A, E. Prawda, prawda. O, jakie to piękne!
Nauczyciel filozofji. Zaś głoskę I, zbliżając jeszcze bardziej szczęki do siebie i rozsuwając kąty ust ku uszom: A, E, I.
Pan Jourdain. A, E, I, I, I, I. W istocie. Niech żyje nauka!
Nauczyciel filozofji. Głoska O powstaje wówczas, gdy otwieramy szczęki i zbliżamy wargi dwoma kącikami, górnym i dolnym: O.
Pan Jourdain. O, O. Nic słuszniejszego. A, E, I, O, I, O. To cudowne! I, O, I, O.
Nauczyciel filozofji. Otwór ust tworzy przytem małe kółko, które przedstawia jakgdyby O.
Pan Jourdain. O, O, O. Masz pan słuszność: O. Doprawdy, jak to miło coś umieć!
Nauczyciel filozofji. Głoskę U wydaje się zbliżając do siebie zęby, nie łącząc ich wszelako całkiem i wydłużając wargi ku przodowi, tak iż również zbliżają się do siebie, nie łącząc się całkowicie: U.
Pan Jourdain. U, U. Najświętsza prawda: U.
Nauczyciel filozofji. Pańskie wargi wyciągają się tak, jakgdybyś się przedrzeżniał: stąd pochodzi, iż gdybyś chciał pokrzywić się komu i zadrwić zeń sobie, nie mógłbyś powiedzieć nic innego, jak tylko: U.
Pan Jourdain. To prawda. Ach, czemuż nie uczyłem się wcześniej, aby wiedzieć to wszystko!
Nauczyciel filozofji. Jutro przejdziemy do innych głosek, mianowicie do spółgłosek.
Pan Jourdain. Czy i tam są rzeczy tak ciekawe jak tutaj?
Nauczyciel filozofji. Niewątpliwie. Spółgłoskę D naprzykład, wymawia się przyciskając koniec języka do zębów górnych: DA.
Pan Jourdain. DA, DA. Prawda. Nie, jakie to piękne, jakie piękne!
Nauczyciel filozofji. Głoskę F, przyciskając zęby górne do wargi dolnej: FA.
Pan Jourdain. FA, FA. W istocie! O moi rodzice! jakiż ja mam żal do was! jakżeście mnie ciężko ukrzywdzili!
Nauczyciel filozofji. Głoskę R, podnosząc koniec języka aż do górnego podniebienia w ten sposób, iż potrącony z pewną siłą przez wychodzącą falę powietrza, ustępuje jej i wraca ciągle na to samo miejsce, wprawiony w niejakie drżenie: R, RA.
Pan Jourdain. R, R, RA; R, R, R, R, R, RA. To prawda. Co z pana, doprawdy, za uczony człowiek! Ach, ile ja czasu straciłem! R, R, R, RA.
Nauczyciel filozofji. Wyłożę panu gruntownie wszystkie te osobliwości.
Pan Jourdain. Bardzo pana proszę. A teraz muszę się panu zwierzyć z jedną rzeczą. Kocham się w pewnej bardzo wysoko postawionej osobie, i pragnąłbym abyś mi pomógł napisać bilecik, który chciałbym upuścić u jej stóp.
Nauczyciel filozofji. Bardzo chętnie. [18]
Pan Jourdain. To będzie delikatnie, prawda?
Nauczyciel filozofji. Z pewnością. Chce pan napisać wierszem?
Pan Jourdain. Nie, nie; nie chcę wierszy.
Nauczyciel filozofji. Wolisz zatem prozą?
Pan Jourdain. Nie, nie; ani wierszem, ani prozą.
Nauczyciel filozofji. Musi być albo jedno albo drugie.
Pan Jourdain. Czemu?
Nauczyciel filozofji. Z tej przyczyny, iż, dla wyrażenia myśli, posiadamy jedynie wiersz lub prozę.
Pan Jourdain. Tylko wiersz lub prozę?
Nauczyciel filozofji. Tak, panie. Wszystko co nie jest prozą, jest wierszem, a wszystko co nie jest wierszem, jest prozą.
Pan Jourdain. A tak jak się mówi, co to jest takiego?
Nauczyciel filozofji. To proza.
Pan Jourdain. Jakto? więc kiedy mówię: Michasiu, podaj mi pantofle i przynieś mi krymkę, to proza?
Nauczyciel filozofji. Tak, panie.
Pan Jourdain. Daję słowo, zatem ja już przeszło czterdzieści lat mówię prozą [19], nie mając o tem żywnego pojęcia! Jestem panu najszczerzej obowiązany, żeś mnie pouczył. Pragnąłbym więc napisać w owym bileciku: Piękna markizo, twoje piękne oczy sprawiły, iż umieram dla ciebie z miłości; ale chciałbym aby to wyrazić w sposób doborowy, żeby to było jakoś zgrabnie powiedziane.
Nauczyciel filozofji. Napiszemy, że płomienie jej oczu obracają w popiół twoje serce; że dzień i noc cierpisz dla niej najgwałtowniejsze...
Pan Jourdain. Nie, nie; nic takiego. Chcę tylko to, co powiedziałem: Piękna markizo, twoje piękne oczy sprawiły, iż umieram dla ciebie z miłości.
Nauczyciel filozofji. Trzebaby to nieco rozwinąć.
Pan Jourdain. Nie, mówię panu. Chcę, żeby były tylko te słowa, ale jakoś modnie wykręcone, przyprawione jak się należy. Prosiłbym pana, abyś mi podał, tak, na próbę, rozmaite sposoby jakiemiby to można wyrazić. [20]
Nauczyciel filozofji. Można wyrazić po pierwsze tak, jak pan to powiedziałeś: Piękna markizo, twoje piękne oczy sprawiły, iż umieram dla ciebie z miłości. Albo: Iż z miłości umieram dla ciebie, twoje piękne oczy sprawiły, piękna markizo. Albo: Sprawiły piękne oczy twoje, iż z miłości, piękna markizo, umieram dla ciebie. Albo: Oczy twoje, iż umieram, piękna markizo, dla ciebie z miłości, sprawiły. Albo: Dla ciebie, piękna markizo, iż umieram, sprawiły twoje piękne oczy, z miłości.
Pan Jourdain. Ale, z tych wszystkich sposobów, któryż jest najlepszy?
Nauczyciel filozofji. Ten, którego pan użyłeś
[21]: Piękna markizo, twoje piękne oczy sprawiły, iż umieram dla ciebie z miłości.
Pan Jourdain. A przecież ja się nie uczyłem: i tak udało mi się trafić odrazu! Dziękuję panu z całego serca; proszę przyjść jutro wcześnie.
Nauczyciel filozofji. Nieomieszkam.
PAN JOURDAIN, LOKAJ
Pan Jourdain do lokaja. Jakto! ubrania jeszcze nie przyniesiono?
Lokaj. Nie, proszę pana.
Pan Jourdain. Ten przeklęty krawiec wytrzymuje mnie tak długo i to właśnie dziś, kiedy mam tyle na głowie! To się wściec można. A żeby febra wytrzęsła tego hycla! niech go djabli porwą! niech go zaraza udławi! Gdybym miał teraz w ręku tego wściekłego krawca, tego psa, łotra...
PAN JOURDAIN, LOKAJ, KRAWIEC, CZELADNIK niosący ubranie pana Jourdain
Pan Jourdain. A, to pan; już miałem zacząć [22] się gniewać.
Krawiec. Nie mogłem wcześniej; dwudziestu robotników pracowało koło pańskiego ubrania.
Pan Jourdain. Przysłałeś mi pan pończochy tak ciasne [23], że ledwo z największym trudem udało mi się je włożyć; dwa oczka trzasły.
Krawiec. Rozciągną się aż nadto.
Pan Jourdain. Pewnie, jeżeli oczka będą ciągle trzaskać. Trzewiki także gniotą mnie straszliwie.
Krawiec. Bynajmniej, proszę pana. [24]
Pan Jourdain. Jakto, bynajmniej?
Krawiec. Wcale nie gniotą.
Pan Jourdain. Kiedy ja mówię że gniotą.
Krawiec. Zdaje się panu.
Pan Jourdain. Nie zdaje mi się, przecież czuję. Także wmawianie.
Krawiec. Proszę pana, oto prześliczny strój dworski, obmyślony nie można lepiej. Była to prawdziwa sztuka skomponować ubiór poważny, a jednak nie czarny ale w kolorze: wyzywam najznakomitszych krawców, czy potrafią rozwiązać to zadanie.
Pan Jourdain. Cóż to ma być? kwiaty łebkami na dół? [25]
Krawiec. Nic pan nie mówił, że mają być łebkami do góry.
Pan Jourdain. Czyż to trzeba mówić?
Krawiec. Oczywiście. Wszystkie dystyngowane
[26] osoby tak noszą.
Pan Jourdain. Dystyngowane osoby noszą kwiaty na materji w ten sposób?
Krawiec. Tak, panie.
Pan Jourdain. A, w takim razie, wszystko dobrze.
Krawiec. Jeśli pan woli, mogę je obrócić ku górze.
Pan Jourdain. Nie, nie.
Krawiec. Jedno słowo wystarczy.
Pan Jourdain. Nie, powiadam; dobrześ pan zrobił jak jest. Jak się panu zdaje; czy ubranie będzie dobrze leżało?
Krawiec. Pytanie! Konia z rzędem dam malarzowi, jeśli pędzlem potrafi lepiej dopasować. Mam czeladnika [27], który, w zakresie pludrów, jest największym genjuszem świata; drugi znów, w skrojeniu kaftana, jest wprost bohaterem epoki.
Pan Jourdain. Czy peruka i pióra są jak się należy?
Krawiec. Wszystko doskonale.
Pan Jourdain, przyglądając się krawcowi. O, o, panie majstrze, wszak to materja z mego ostatniego ubrania. Poznaję dobrze.
Krawiec. Wydała mi się tak ładna, że kazałem z niej skroić [28] dla siebie.
Pan Jourdain. To pięknie, ale nie trzeba było krajać z mojego.
Krawiec. Chce pan przymierzyć?
Pan Jourdain. Dobrze; dawajcie.
Krawiec. Niech pan zaczeka. Tak nie idzie. Przyprowadziłem z sobą czeladników, aby pana ubrali do taktu; takiego ubrania nie wkłada się ot tak, bez ceremonji. Hej tam! chodźcie tu wszyscy.
PAN JOURDAIN, KRAWIEC, CZELADNIK KRAWIECKI, CZELADNICY KRAWIECCY tańczący, LOKAJ
Krawiec do chłopców. Ubierzcie pana tak, jak się ubiera dystyngowane osoby.
Czterej czeladnicy, tańcząc, zbliżają się do pana Jourdain. Dwaj ściągają mu spodnie z rannego garnituru, dwaj drudzy zdejmują kamizelkę; potem, ciągle w takt muzyki, wkładają nowe ubranie.
Czeladnik. Jaśnie pan raczy coś wyrzucić dla czeladzi.
Pan Jourdain. Jak ty mnie tytułujesz?
Czeladnik. Jaśnie panie.
Pan Jourdain. Jaśnie panie! Oto, co znaczy przebrać się po szlachecku! Ubierajże się człeku całe życie z mieszczańska, ciekawym czy usłyszysz od kogo: jaśnie panie. (Dając pieniądze) Masz, masz, za jasnego pana. [30]
Czeladnik. Pokornie dziękujemy jaśnie oświeconemu panu.
Pan Jourdain. Jaśnie oświecony! och, och! Jaśnie oświecony! Czekaj, przyjacielu; jaśnie oświecony wart jakiejś nagrody, to nie byle jakie słowo: jaśnie oświecony! Macie tu, daje wam jaśnie oświecony!
Czeladnik. Dziękujemy jaśnie oświeconemu panu. Pójdziemy zaraz napić się za zdrowie Waszej Ekscelencji.
Pan Jourdain. Waszej Ekscelencji! Och, och, och! Czekajcie-no, nie odchodźcie. Moja Ekscelencja! (Po cichu na stronie) Daję słowo, jeśli dojdzie do Wysokości, dostanie całą sakiewkę. (Głośno) Bierz, chłopcze, to za Ekscelencję.
Czeladnik. Dziękujemy jaśnie oświeconemu panu za łaskawość.
Pan Jourdain. Chwała Bogu, byłbym mu oddał wszystko co mam przy sobie.
Czeladnicy weselą się, tańcząc, z hojności pana Jourdain.
- ↑ Scena pierwsza. Jak zauważono we Wstępie, podział ten na akty jest zupełnie sztuczny; akcja zaczyna się ściśle tam, gdzie się przerwała.
- ↑ Osoba, dla której... Pierwszy ślad, że się coś będzie działo: istotnie, ten nieudany obiad jest osią wątłej akcji.
- ↑ Czy ludzie dystyngowani... Pierwsza myśl pana Jourdain; czujemy, iż, poruszając tę strunę, możnaby go doprowadzić do największych niedorzeczności i ofiar.
- ↑ Postarać się o kobzę... Każdem słowem zdradza p. Jourdain naiwność i nieokrzesanie, stanowiące kontrast z jego aspiracjami.
- ↑ Nauczyciel muzyki, zgodnie ze swym programem, nie wiele stoi o ciemnotę pana Jourdain, byleby ten dobrze płacił.
- ↑ którego sam śpiewa... Tekst ten można, oczywiście, przedłużyć lub nieco zmienić, nucąc go wedle użytej melodji.
- ↑ powitanie markizy... Przedtem już dowiedzieliśmy się, że ktoś ma przybyć, teraz słyszymy, że tym kimś jest jakaś markiza: powolutku coś się rozwija.
- ↑ Imieniem Dorymena... Imię to, w ówczesnej komedji, oznaczało zawsze zalotnicę, kobietę wątpliwych obyczajów, tak iż, tutaj, już to samo: »markiza imieniem Dorymena« musiało sprowadzić uśmiech na usta słuchaczy i uprzedzić ich z kim mają do czynienia. W Małżeństwie z musu narzeczona Sganarela też zwie się Dorymena.
- ↑ Na dwóch rzeczach... Przypomina to rady, jakie w Klubie Pickwika Dickensa otoczenie daje bijącym się: »Wywróć go i trzymaj mocno pod sobą«; albo tonącemu: »Na miłość boską, zrób pan to dla mnie, staraj się przez chwilę utrzymać na powierzchni wody«.
- ↑ choćby nawet nie był zbyt odważny... Przebija tu plebejusz, cham: wydobył z nauki szermierki to, co w niej jest najmniej rycerskiego. »Jest to sztuka, którą może posiąść człek tchórzliwy i ladajaki«... (Montaigne).
- ↑ jakim szacunkiem... Mamy tu nowego pedanta. Ale, w istocie, nauczyciele szermierki zażywali szacunku, tworzyli ciało zwane akademją, najstarsi zaś fechmistrze, po dwudziestu latach pracy, otrzymywali, patentem Ludwika XIV, szlachectwo przechodzące na potomków.
- ↑ Mądrość podnosi... Parodja niewzruszoności filozoficznej: za chwilę ukaże nam Molier, iż ma ona zastosowanie póty, póki chodzi o cudze sprawy. »Człowiek ma zawsze dość siły, aby znieść nieszczęścia drugich«, powiada La Rochefoucauld.
- ↑ Co! wy, łajdaki. — »Filozof« okazuje się najnamiętniejszy i najzapamiętalszy.
- ↑ Czegóż się pan pragnie uczyć... — Podobna scena w Chmurach Arystofanesa: lekcja jaką tępy Strepsjades pobiera u Sokratesa.
- ↑ Barbara, Celarent... Nazwy sylogizmów, będących podstawą wiedzy scholastycznej. Już Rabelais i Montaigne dworują sobie z tej nauki.
- ↑ zjawisk naturalnych... W owym czasie zajmowano się już żywo zjawiskami przyrody.
- ↑ Głoskę A... W scenie tej, Molier uzmysławia satyrycznie, w jaki sposób pedantyzm zmienia najprostsze i wrodzone rzeczy w sprawy bardzo zagmatwane, i jak potrafi wzbudzić w studjującym przekonanie, że rozszerza jego horyzonty, wówczas gdy go tylko ogłupia. Te fonetyczne przykłady zaczerpnął Molier z książki uczonego Akademika p. Cordemoy, p. t. Rozbiór fizyczny słowa (1668), poświęconej królowi.
- ↑ Bardzo chętnie... Znamienna gotowość, z jaką ów filozof gotów jest przejść od roli pedagoga do zupełnie innej roli
- ↑ czterdzieści lat mówię prozą... Ustęp ten, sławny w literaturze, przeszedł we Francji niemal w przysłowie.
- ↑ Można to wyrazić.... Scena ta ilustruje rolę ówczesnej nauki, zniżającej się do wszelkich usług dla bogatych głupców czy dziwaków. Przypomnijmy sobie wychowanie młodego Montaigne’a; tu wprawdzie nauka odegrała, w swojem poniżeniu, szczęśliwą rolę, ale nie mogła tego przeczuć. Dwóch najtęższych łacinników chodziło krok w krok za niemowlęciem, wraz z piastunką, którą też nauczono kilkunastu słów po łacinie, tak aby dziecko od samego zarania nie słyszało innego języka (Montaigne, Próby).
- ↑ Ten, którego... Francuski język ma składnię bardzo zwartą, tak iż niema prawie dwóch sposobów dobrego wyrażenia tej samej myśli. Stąd zdumienie pana Jourdain, iż on znalazł odrazu najlepszy sposób. Wciąż spotykamy u Moliera obronę zdrowego sensu, który rzekoma uczoność tylko, wedle niego, wynaturza. Takie wykręcanie zdań w dziwne łamańce zapomocą przekładania słów pochodzi z łaciny, i w Polsce święciło największe tryumfy. Np. Siedząc wpodle młodzieńca ziewnie panna swego, t. zn. Siedząc wpodle swego młodzieńca etc. (Wacław Potocki, Ogród Fraszek).
- ↑ Już miałem zacząć... W scenie tej objawia się zarazem cham, gbur i tchórz, bez odwagi cywilnej: obecność krawca, który ubiera »dystyngowane osoby«, onieśmiela pana Jourdain i czyni go łagodnym jak baranek.
- ↑ Pończochy tak ciasne... Prawdopodobnie, ten krawiec wpakowuje, za drogie pieniądze, panu Jourdain wszystko, na co nie ma użytku.
- ↑ Bynajmniej... Pod tym względem metody rękodzielników nie zmieniły się do dziś ani trochę.
- ↑ Materje na paradne ubrania noszono wówczas tkane w deseń kwiatów; prawdopodobnie przez omyłkę (krawiec nie wysila się zbytnio dla takiego klienta!) skrojono materje w odwrotnym kierunku.
- ↑ Wszystkie dystyngowane... Krawiec poznał już słabostkę p. Jourdain i wie jak go zażyć.
- ↑ Mam czeladnika... Duch epoki, napuszony pedantyzm zawodowy, dotarł od filozofa aż do krawca.
- ↑ Kazałem skroić... Wszyscy najbezczelniej wyzyskują tego plebejusza, drwiąc zeń sobie z zimną krwią: oto jedyny owoc jego ambicji!
- ↑ Scena baletowa. Scena ta wydaje się igraszką rozhukanej fantazji: a jednak, zauważa Rigal, czyż dzisiaj, u wielkich krawców paryskich, nie przygrywa muzyczka podczas mierzenia ubrań?
- ↑ za jasnego pana... Jak to musiało bawić i głaskać zarazem próżność zgromadzonej dworskiej publiczności!