Mieszczanin szlachcicem/Akt III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mieszczanin szlachcicem |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Le bourgeois gentilhomme |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pan Jourdain. Chodźcie za mną: chcę trochę obnieść po mieście nowe ubranie; ale pamiętajcie postępować krok w krok i tuż za mną, aby każdy mógł zaraz zgadnąć [2], że to moja służba.
Lokaj. Słuchamy pana.
Pan Jourdain. Zawołajcie mi tu Michasię; mam jej dać parę zleceń. Stójcie; idzie właśnie.
PAN JOURDAIN, MICHASIA, DWAJ LOKAJE
Pan Jourdain. Michasiu!
Michasia. Co pan każe?
Pan Jourdain. Słuchajno.
Michasia. Hi, hi, hi, hi, hi. [3]
Pan Jourdain. Czegóż ty się chichoczesz?
Michasia. Hi, hi, hi, hi, hi, hi.
Pan Jourdain. Co ta szelma wyprawia?
Michasia. Hi, hi, hi. Jak też pan wygląda! Hi, hi, hi.
Pan Jourdain. Jakto?
Michasia. Och, och! Boże! Hi, hi, hi.
Pan Jourdain. Cóż to za błazeństwa? Drwisz sobie?
Michasia. Ależ nie, panie; gdzieżbym się odważyła. Hi, hi, hi, hi, hi.
Pan Jourdain. Oberwiesz po gębie [4], jeżeli będziesz dłużej chichotać.
Michasia. Panie, nie mogę się wstrzymać. Hi, hi, hi, hi, hi.
Pan Jourdain. Nie przestaniesz?
Michasia. Ach, panie, niech się pan nie gniewa; ale pan wygląda tak zabawnie, że nie mogę się wstrzymać. Hi, hi, hi.
Pan Jourdain. Widział kto takie zuchwalstwo!
Michasia. Sto pociech patrzeć na pana. Hi, hi.
Pan Jourdain. Ja cię...
Michasia. Niech się pan nie gniewa. Hi, hi, hi, hi.
Pan Jourdain. Słuchaj, jeśli się jeszcze raz zaśmiejesz, przylepię ci na tę facjatę najtęższy policzek jaki kiedy ktoś oberwał od stworzenia świata.
Michasia. Nie, nie, panie, już koniec: ani się uśmiechnę.
Pan Jourdain. No, miej się na baczności. Musisz natychmiast posprzątać...
Michasia. Hi, hi.
Pan Jourdain. Posprzątać jak należy...
Michasia. Hi, hi.
Pan Jourdain. Musisz, powiadam, posprzątać jak należy salę, i...
Michasia. Hi, hi.
Pan Jourdain. Jeszcze?
Michasia przewracając się na ziemię od śmiechu. Nie, panie, niech mnie pan wybije, ale niech mi pan pozwoli wyśmiać się dosyta; już to wolę. Hi, hi, hi, hi, hi.
Pan Jourdain. Do stu czartów!...
Michasia. Przez litość, panie, proszę, niech mi pan da się wyśmiać. Hi, hi, hi.
Pan Jourdain. Jak cię dopadnę...
Michasia. Panie, pa...nie... ja się za...dła...wię, jeżeli się nie wyśmieję. Hi, hi, hi.
Pan Jourdain. Nie! widział kto kiedy taką szelmę! Toż ona w nos się śmieje najbezczelniej, zamiast słuchać moich rozkazów!
Michasia. Cóż pan więc każe?
Pan Jourdain. Abyś się zakrzątnęła, flądro, na przyjęcie gości.
Michasia wstając. Ech, daję słowo, już mi przeszła ochota do śmiechu; pańscy goście robią w domu tyle nieporządku [5], że to jedno słowo wystarczy, aby mnie wprawić w najgorszy humor.
Pan Jourdain. Może, dla twej wygody, całemu światu mam zamknąć drzwi przed nosem?
Michasia. Zdałoby się je zamknąć przynajmniej pewnym figurom.
PANI JOURDAIN, PAN JOURDAIN, MICHASIA, DWAJ LOKAJE
Pani Jourdain Ho, ho, to znowu coś nowego. Cóż to ma być, mężu, ta cała parada! [6] Czy ty kpisz sobie z ludzi, żeby się tak wysztafirować? masz ochotę aby wszyscy sobie na tobie jęzory ostrzyli?
Pan Jourdain. Tylko błazny i błaźnice mogą sobie na mnie ostrzyć języki, moja żono.
Pani Jourdain. Doprawdy! myślisz może, że czekali z tem do tej pory; oddawna już cały świat sobie pokpiwa z twoich fanaberyj.
Pan Jourdain. I któż to jest ten cały świat, jeśli łaska?
Pani Jourdain. Ten cały świat, to świat, który zna się na rzeczy, i więcej ma w głowie oleju od ciebie. Co do mnie, już te szlacheckie bziki kością w gardle mi stają. Własnego domu, doprawdy, poznać nie mogę. Myślałby kto, że tu co dnia tłusty wtorek; od białego rana, żeby czasu nie tracić, słychać tylko harmider grajków i śpiewaków, rozdzierających uszy całemu sąsiedztwu.
Michasia. Dobrze nasza pani mówi. Ani sposób domu oporządzić jak się należy, przy tej zbieraninie która wiesza się tu koło pana. Buty mają takie [7], jakgdyby zbierali niemi błoto po wszystkich przedmieściach aby je tutaj przynosić; biedna Franusia ostatni dech z siebie wypiera na szorowanie podłogi, którą pańscy śliczni bakałarze zapaskudzają codziennie na nowo.
Pan Jourdain. Ejże! panna Michasia, jak na wiejską dziewuchę, ma dziobek strasznie prześcipny!
Pani Jourdain. Michasia ma słuszność; to pewna, że rozsądniejsza jest od ciebie. Chciałabym bardzo wiedzieć, naco tobie w twoim wieku nauczyciel tańca.
Michasia. I tamten wielki drab od fechtów, który tupie nogami aż dom się trzęsie i obcasami wydziera w salonie deski z podłogi?
Pan Jourdain. Cicho, baby!
Pani Jourdain. Czy masz zamiar brać się do tańca wówczas, kiedy już nogi nie będą cię chciały nosić?
Michasia. Czy pan ma ochotę gardło komuś poderżnąć?
Pani Jourdain. Cicho siedźcie, powiadam: nie macie o niczem pojęcia, i nie wiecie, co to wszystko robi z człowieka.
Pani Jourdain. Ot, wolałbyś pomyśleć żeby wydać zamąż córkę: ma już lata po temu aby o niej postanowić.
Pan Jourdain. Pomyślę wówczas, kiedy się nastręczy stosowna partja; ale chcę również myśleć o tem, aby się nauczyć pięknych i pożytecznych rzeczy.
Michasia. Słyszałam dziś, proszę pani, że pan jeszcze przyjął, na omastę, profesora filozofji.
Pan Jourdain. Owszem, przyjąłem. Chcę zaostrzyć bystrość swego dowcipu, aby móc rozprawiać o wszystkiem w dystyngowanem towarzystwie.
Pani Jourdain. Zapiszesz się może jeszcze do szkoły i dasz się ćwiczyć rózgą na stare lata?
Pan Jourdain. Czemu nie? Dałby Bóg, abym mógł dostać rózgi [8] tu, przy wszystkich, a wzamian umiał to, czego uczą w szkole.
Michasia. Na dużoby się to panu zdało!
Pan Jourdain. Z pewnością.
Pani Jourdain. Wszystko to bardzo potrzebne do prowadzenia domu!
Pan Jourdain. Oczywiście. Mówicie jak dwie sroki; wstyd mi waszej ciemnoty. (Do pani Jourdain) Powiedz mi, czy ty wiesz bodaj, co ty mówisz w tej chwili?
Pani Jourdain. Owszem. Wiem, że mówię to, co się należy i że czas byłby ci wreszcie nabrać trochę rozumu.
Pan Jourdain. Nie o tem teraz mowa. Pytam się, co to są te słowa, które wygłaszasz?
Pani Jourdain. Słowa z sensem, którego brakuje twoim postępkom.
Pan Jourdain. Mówię ci, nie o tem mowa. Pytam się: to co ja mówię do ciebie, to co ci powiadam w tej chwili, co to jest?
Pani Jourdain. Brednie.
Pan Jourdain. Ech, nie, nie o to chodzi. To co mówimy oboje, sposób wyrażania się, którego właśnie używamy?
Pani Jourdain. No?
Pan Jourdain. Jakże się to nazywa?
Pani Jourdain. Jak się komu podoba.
Pan Jourdain. To proza, ciemna kobieto. [9]
Pani Jourdain. Proza?
Pan Jourdain. Tak, proza. Wszystko co jest prozą, nie jest wierszem; co nie jest wierszem, jest prozą. — O! widzisz, co to znaczy kształcić się. (Do Michasi) A ty, wiesz ty bodaj, co trzeba zrobić aby powiedzieć: U?
Michasia. Co znowu?
Pan Jourdain. A tak. Co robisz, kiedy wymawiasz U?
Michasia. Hę?
Pan Jourdain. No, spróbuj; powiedzno: U.
Michasia. No i cóż: U.
Pan Jourdain. I cóż robisz?
Michasia. Mówię U.
Pan Jourdain. Tak; ale kiedy mówisz U, co wtedy robisz?
Michasia. Robię co pan każe.
Pan Jourdain. Och, skaranie boskie mieć do czynienia z takiem bydłem. Wydłużasz wargi ku przodowi, i przybliżasz szczękę górną do szczęki dolnej: U, widzisz? O, jakbym się pokrzywiał: U.
Michasia. A to mi cuda!
Pani Jourdain. To dopiero coś mądrego!
Pan Jourdain. To jeszcze nic; gdybyście dopiero widziały O i DA, DA i FA, FA!
Pani Jourdain. Co mają znaczyć te wszystkie michałki?
Michasia. Na cóż to niby skutkuje?
Pan Jourdain. Wściekam się, kiedy widzę taką babską ciemnotę!
Pani Jourdain. Ech! powinienbyś wyprawić stąd na złamanie karku tych drabów, razem z ich facecjami.
Michasia. A zwłaszcza tego dryblasa z długim rożnem, który mi rozpędza kurz po całem mieszkaniu.
Pan Jourdain. Ejże! mój fechmistrz tak ci się nie podoba? Zaraz cię przekonam, jakaś głupia. (Każe podać florety i wciska jeden w rękę Michasi) Masz tu: metoda doświadczalna, linja ciała. Kiedy się chce dać kwartę, wystarczy zrobić tak, a kiedy tercję, tak. Oto sposób, aby nigdy nie być zabitym; czy to nie jest przyjemnie być tak pewnym swojej skóry, kiedy się człowiek ma pojedynkować? Dalej, próbuj nacierać na mnie, tak, dla przekonania się.
Michasia. No, cóż wielkiego! (Daje mu kilka pchnięć)
Pan Jourdain. Zaraz! Hola! ho! powoli, błaźnico! [10]
Michasia. Kazał pan nacierać.
Pan Jourdain. Tak, ale ty walisz tercję zanim spróbowałaś kwartę, i nie czekasz aż sparuję.
Pani Jourdain. Ty masz bzika, mężu, z temi wszystkiemi fanaberjami, które cię obsiadły od czasu jak zacząłeś pchać się między szlachtę.
Pan Jourdain. Starając się obracać między szlachtą, daję tylko dowód rozumu; pewno że to więcej warte, niż gnić wśród mieszczuchów.
Pani Jourdain. Także coś! ładne będziesz miał zyski ze swoich szlacheckich znajomości; dobrze wyjdziesz na pięknym hrabiczu [11], w którymś się tak zacietrzewił.
Pan Jourdain. Cicho, babo [12]; pilnuj swojej gęby. Sama nie wiesz chyba o kim mówisz. To osoba większego znaczenia niż sobie możesz wyobrażać: figura którą cenią na dworze! Toć on rozmawia sobie z królem, ot, tak, jak ja tu z tobą. Czy to nie jest prawdziwy zaszczyt, gdy wszyscy widzą, że tak dostojna osoba zachodzi do mnie raz po raz, nazywa mnie drogim przyjacielem i postępuje tak, jakgdybyśmy byli sobie równi? Nie masz pojęcia, jaki on łaskaw na mnie; w oczach całego świata obsypuje mnie uprzejmościami: nieraz jestem wprost zawstydzony.
Pani Jourdain. Tak, łaskaw, łaskaw, i przychlebiań ci nie skąpi, ale, za to wszystko, pożycza od ciebie pieniędzy.
Pan Jourdain. A choćby; czyż to nie zaszczyt dla mnie, pożyczać pieniędzy człowiekowi o takiem stanowisku? czy mogę nie uczynić tego z radością dla wielkiego pana, który mnie nazywa swoim przyjacielem?
Pani Jourdain. A on, ten wielki pan, cóż on niby robi dla ciebie?
Pan Jourdain. Phi! rzeczy, któremiby się każdy zdumiał [13], gdyby były znane światu.
Pani Jourdain. Cóż takiego?
Pan Jourdain. Basta! nie mogę powiedzieć więcej. Zresztą, cóż? pożyczyłem mu pieniędzy; prawda: ale odda mi wszystko z pewnością, i to bardzo niedługo.
Pani Jourdain. Pewnie. Możesz na to czekać.
Pan Jourdain. Rozumie się. Sam powiedział.
Pani Jourdain. Tak, tak; i nie omieszka raczyć [14] nie dotrzymać.
Pan Jourdain. Dał mi szlacheckie słowo.
Pani Jourdain. Brednie! [15]
Pan Jourdain. Ech! Ale z ciebie uparta baba, co się zowie. Powiadam ci, dotrzyma słowa, jestem tego pewny.
Pani Jourdain. A ja jestem pewna, że nie, i że te wszystkie czułości są tylko nato, aby cię wystrychnąć na dudka.
Pan Jourdain. Cicho. Oto idzie.
Pani Jourdain. Tego nam właśnie było potrzeba. Może znowu przychodzi coś wyłudzić; kiedy go widzę, doprawdy, flaki mnie bolą.
Pan Jourdain. Cicho siedź, mówię!
DORANT, PANI JOURDAIN, PAN JOURDAIN, MICHASIA
Dorant. I cóż, panie Jourdain, drogi przyjacielu, jak się pan miewa?
Pan Jourdain. Dziękuję, dobrze, do usług pana hrabiego.
Dorant. A pani Jourdain [16], jakże się miewa dzisiaj?
Pani Jourdain. Pani Jourdain miewa się tak jak może. [17]
Dorant. Oho! panie Jourdain, ależ pan dziś wspaniale wystrojony!
Pan Jourdain. Jak pan widzi.
Dorant. Doskonale panu, doprawdy, w tem ubraniu; niewielu młodych elegantów na dworze mogłoby się mierzyć z panem.
Pan Jourdain. He, he.
Pani Jourdain na stronie. Mądrala: tam go drapie gdzie go swędzi.
Dorant. Niech się pan obróci. Ależ to wybornie się przedstawia!
Pani Jourdain na stronie. Pewnie; tak samo głupio z przodu jak i z tyłu.
Dorant. Daję słowo, panie Jourdain, nie uwierzysz jak mi było śpieszno pana oglądać. Nikogo w świecie nie cenię tak jak pana; nie dalej jak dziś rano, w gabinecie królewskim [18], mówiłem właśnie o panu.
Pan Jourdain. Zbyt pan łaskaw na mnie, doprawdy, panie hrabio. (Do pani Jourdain) W gabinecie królewskim!
Dorant. Ale niech pan będzie łaskaw nakryć głowę.
Pan Jourdain. Panie hrabio, wiem co się komu należy.
Dorant. Mój Boże, niechże pan włoży kapelusz. Pocóż te ceremonje między nami?
Pan Jourdain. Panie...
Dorant. Ależ ja proszę o to, panie Jourdain: wszak jesteśmy przyjaciółmi.
Pan Jourdain. Jestem pańskim najniższym sługą, panie hrabio.
Dorant. Zatem i ja nie nakryję głowy, póki pan tego nie uczyni.
Pan Jourdain nakrywając głowę. Wolę być raczej niegrzecznym niż uprzykrzonym. [19]
Dorant. Jestem pańskim dłużnikiem, jak panu wiadomo.
Pani Jourdain na stronie. Tak, wiadomo nam aż nadto dobrze.
Dorant. Był pan na tyle [20] uprzejmym aby mi kilkakrotnie pożyczyć pieniędzy; i delikatnością swoją zyskał pan mą serdeczną wdzięczność.
Pan Jourdain. Pan żartuje chyba, panie hrabio.
Dorant. Jednakże ja mam zwyczaj dopełniać zobowiązań, i umiem cenić przysługę którą mi ktoś wyświadczy.
Pan Jourdain. Nie wątpię, panie hrabio.
Dorant. Chciałbym tedy załatwić sprawę; przyszedłem, aby się z panem parachować.
Pan Jourdain pocichu do pani Jourdain. No, widzisz sama teraz swą śmieszną głupotę.
Dorant. Lubię wyrównywać [21] rachunki jak mogę najrychlej.
Pan Jourdain pocichu do pani Jourdain. A co? nie mówiłem?
Dorant. Policzmyż zatem, ile panu razem jestem winien.
Pan Jourdain pocichu do pani Jourdain. Oto masz swoje głupie podejrzenia.
Dorant. Czy pamięta pan dobrze, ile mi pan ogółem był łaskaw pożyczyć?
Pan Jourdain. Przypomnę sobie. Zrobiłem nawet małą notatkę [22]. Oto właśnie jest. Raz pożyczyłem panu dwieście ludwików.
Dorant. To prawda.
Pan Jourdain. Drugim razem sto dwadzieścia.
Dorant. Tak.
Pan Jourdain. Kiedyindziej znowu sto czterdzieści.
Dorant. Ma pan słuszność.
Pan Jourdain. To razem czterysta sześćdziesiąt ludwików, czyli pięć tysięcy sześćdziesiąt funtów.
Dorant. Zgadza się wybornie. Pięć tysięcy sześćdziesiąt funtów.
Pan Jourdain. Tysiąc ośmset trzydzieści dwa funty pańskiemu kapelusznikowi.
[23]
Dorant. Prawda.
Pan Jourdain. Dwa tysiące siedemset ośmdziesiąt funtów krawcowi.
Dorant. Rzeczywiście.
Pan Jourdain. Cztery tysiące trzysta siedemdziesiąt dziewięć funtów dwanaście soldów i ośm denarów innym dostawcom.
Dorant. Słusznie. Dwanaście soldów i ośm denarów; zgadza się.
Pan Jourdain. I tysiąc siedemset czterdzieści ośm funtów, siedem soldów i cztery denary siodlarzowi.
Dorant. Wszystko prawda. Ileż to razem czyni?
Pan Jourdain. Suma ogólna, piętnaście tysięcy ośmset funtów.
Dorant. Słusznie. Piętnaście tysięcy ośmset funtów. Niech pan jeszcze doliczy [24] dwieście pistolów, które mi pan doda dzisiaj: to uczyni równe ośmnaście tysięcy funtów; wypłacę je panu w najbliższych dniach.
Pani Jourdain pocichu do pana Jourdain. Cóż, nie zgadłam?
Pan Jourdain pocichu do pani Jourdain. Cicho!
Dorant. Może panu nie na rękę zaliczyć mi jeszcze tę drobnostkę?
Pan Jourdain. Cóż znowu!
Pani Jourdain pocichu do pana Jourdain. Ten człowiek zrobił sobie z ciebie dojną krowę.
Pan Jourdain pocichu do pani Jourdain. Milczeć!
Dorant. Jeśli to panu kłopot sprawia, pójdę poszukać tej sumki gdzieindziej.
Pan Jourdain. Ależ nie, panie hrabio.
Pani Jourdain pocichu do pana Jourdain. Nie zaspokoi się, dopóki cię nie doprowadzi do ruiny.
Pan Jourdain pocichu do pani Jourdain. Milczeć, mówię!
Dorant. Wystarczy słówko powiedzieć, jeśli to panu nie dogadza.
Pan Jourdain. Ależ nigdy w świecie.
Pani Jourdain pocichu do pana Jourdain. To czysty rzezimieszek.
Pan Jourdain pocichu do pani Jourdain. Milczże już raz!
Pani Jourdain pocichu do pana Jourdain. Wyssie cię do ostatniego szeląga.
Pan Jourdain pocichu do pani Jourdain. Nie zmilczysz?
Dorant. Każdy ze znajomych najchętniej mi wygodzi tą drobnostką; ponieważ jednak pana uważam za najlepszego przyjaciela, sądziłbym iż uraziłbym go, gdybym się zwrócił gdzieindziej.
Pan Jourdain. Zbyt wiele zaszczytu dla mnie, panie hrabio. Pójdę zaraz przynieść tę sumkę.
Pani Jourdain pocichu do pana Jourdain. Co, jeszcze będziesz wpychał w niego pieniądze?
Pan Jourdain pocichu do pani Jourdain. Cóż robić? Jakże chcesz, abym odmówił takiej osobie, człowiekowi który mówił [25] o mnie dziś rano w gabinecie królewskim?
Pani Jourdain pocichu do pana Jourdain. Z ciebie doprawdy skończony i dozgonny dudek.
DORANT, PANI JOURDAIN, MICHASIA
Dorant. Wydaje mi się pani jakoś nie w humorze. Co pani jest, pani Jourdain?
Pani Jourdain. Co mi ma być? kontentam jak szczupak na patelni.
Dorant. Gdzież bawi córka pani, panna Lucylla, że nie mam zaszczytu jej oglądać?
Pani Jourdain. Moja córka tam bawi, gdzie się znajduje.
Dorant. Jakże jej zdrowie?
Pani Jourdain. Lepsze od choroby.
Dorant. Czy nie chciałaby pani którego dnia przyjść razem z córeczką zobaczyć balet i komedję, które mają grać właśnie na pokojach królewskich?
Pani Jourdain. Obejdzie się tam bez nas, a jak się nie obejdzie, to i drugie dobrze.
Dorant. Jestem pewny, pani Jourdain, że pani musiała mieć dużo wielbicieli za czasu młodości; z pewnością nie zbywało pani [26] na urodzie i wdzięku.
Pani Jourdain. Ta, ta, ta! cóżto, czy pani Jourdain jest już nadpsuta, czy się jej głowa trzęsie?
Dorant. Ach, daję słowo, przepraszam panią, pani Jourdain! Zapomniałem zupełnie [27], że pani jest młoda; jestem doprawdy tak roztargniony. Niech mi pani łaskawie wybaczy mą niegrzeczność.
PAN JOURDAIN, PANI JOURDAIN, DORANT, MICHASIA
Pan Jourdain do Doranta. Oto jest: pełne dwieście ludwików.
Dorant. Zapewniam pana, panie Jourdain, iż jestem panu z całego serca oddany i płonę chęcią wyświadczenia mu jakiej przysługi u dworu.
Pan Jourdain. Najmocniej obowiązany.
Dorant. Jeżeli pani Jourdain zechce zobaczyć widowisko królewskie [28], postaram się dla niej o najlepsze miejsce na sali.
Pani Jourdain. Pani Jourdain całuje rączki.
Dorant pocichu do pana Jourdain. Piękna markiza [29], jak pana już uwiadomiłem, zjawi się niebawem na balet i ucztę; udało mi się ją wreszcie nakłonić, aby przyjęła zaproszenie na zabawę, którą pan na jej cześć zgotował.
Pan Jourdain. Usuńmy się nieco na bok; mam powody.
Dorant. Już od tygodnia pana nie widziałem, i nie miałem sposobności nic panu donieść o diamencie [30], który mi powierzyłeś, abym go wręczył w twojem imieniu; ale bo też nie możesz sobie wyobrazić, jak trudno mi było przezwyciężyć jej skrupuły; zaledwie dzisiaj zgodziła się przyjąć.
Pan Jourdain. Jakże się podobał?
Dorant. Była zachwycona, toteż mamy wszelkie prawo spodziewać się, że ten piękny upominek bardzo pana posunie w jej dobrem mniemaniu.
Pan Jourdain. Dałby Bóg.
Pani Jourdain do Michasi. On się już dzisiaj chyba od niego nie odczepi.
Dorant. Umiałem zwrócić jej uwagę na wspaniałość daru i wiele mówiłem o pańskiem uczuciu.
Pan Jourdain. Doprawdy, dobroć pańska przygniata mnie, panie hrabio. Jestem, w istocie, zawstydzony, widząc, jak osoba pańskiego znaczenia zniża się dla mnie do takich usług.
Dorant. Żartuje pan? Czy między przyjaciółmi zważa się na takie rzeczy? Czy pan nie uczyniłbyś dla mnie tego samego, gdyby była sposobność?
Pan Jourdain. Och, z pewnością, z całego serca!
Pani Jourdain do Michasi. Jakżebym chciała widzieć go raz za drzwiami!
Dorant. Co do mnie, nie zważam na nic, gdy chodzi o oddanie przyjacielowi usługi. Skoro tylko mi się zwierzyłeś z miłości dla uroczej markizy, z którą łączyły mnie życzliwe stosunki, widziałeś, że natychmiast, sam, z własnego popędu [31], ofiarowałem się z pomocą.
Pan Jourdain. To prawda. Właśnie ta dobroć mnie zawstydza.
Pani Jourdain do Michasi. Czyż on się stąd nie ruszy?
Michasia. Dobrali się jak guzik i pętelka.
Dorant. Obrałeś pan najlepszą drogę aby trafić do jej serca. Kobiety są bardzo tkliwe na wydatki jakie ktoś dla nich ponosi; toteż pańskie częste serenady [32], ustawiczne bukiety, wspaniałe ognie sztuczne [33] które kiedyś wyprawiłeś dla niej na jeziorze, ten świeżo ofiarowany diament i uczta którą właśnie gotujesz, wszystko to lepiej przemawia na rzecz pańskiej miłości, niż wszelkie słowa, któremi sam mógłbyś ją wyrazić.
Pan Jourdain. Niema wydatków, do którychbym nie był gotowy, gdybym wiedział, że tą drogą uda mi się trafić do jej serca. Kobieta dystyngowana ma dla mnie niewysłowiony urok; łaski jej byłyby zaszczytem [34], którego nie mógłbym zbyt drogo opłacić.
Pani Jourdain pocichu do Michasi. O czem oni mogą tak radzić bez końca? Zajdź-no pocichutku i staraj się podsłuchać.
Dorant. Za małą chwilę będziesz się pan mógł napawać dosyta rozkoszą jej widoku; oczy twoje będą kosztować tej słodyczy w całej pełni.
Pan Jourdain. Aby być zupełnie swobodnym, urządziłem się w ten sposób, iż żona będzie na obiedzie u siostry i spędzi tam cały wieczór.
Dorant. Roztropnieś pan uczynił; obecność jej tutaj byłaby nam bardzo nie na rękę. Dałem już w pańskiem imieniu zlecenia kucharzowi [35], i kazałem przygotować wszystko co potrzebne do baletu. Balet jest mojego pomysłu; i, byleby wykonanie odpowiedziało intencjom, jestem pewien, że spotka się...
Pan Jourdain spostrzegając, że Michasia podsłuchuje, i dając jej policzek. Patrzcie ją, błaźnicę jedną! (Do Doranta) Przejdźmy stąd, jeśli łaska, panie hrabio.
PANI JOURDAIN, MICHASIA
Michasia. Oberwałam trochę za swoją cierpliwość, proszę pani, alem się dowiedziała, że się tutaj coś brzydkiego święci. Oni coś knują za pani plecami.
Pani Jourdain. Moja Michasiu, ja już nie od dzisiaj mam podejrzenia. Coś mi się wszystko widzi, że tu się kryje jakaś romansowa sprawka; koniecznie muszę wybadać co to takiego. Ale pomówmy o córce. Wiesz, jak Kleont [36] ją kocha: jest to człowiek zupełnie po mojej myśli; pragnę szczerze dopomóc jego staraniom i, jeśli się uda, oddać mu Lucyllę.
Michasia. Niech mi pani wierzy, że jestem uszczęśliwiona z tych zamiarów; jeżeli bowiem Kleont [37] się pani podoba dla córki, mnie nie mniej przypadł do smaku jego służący dla mnie samej i pragnęłabym, aby, w cieniu tamtego małżeństwa, mogło i nasze przyjść do skutku.
Pani Jourdain. Idź w mojem imieniu odszukać Kleonta, i powiedz mu, niech przybędzie bezzwłocznie, abyśmy mogli razem przedstawić mężowi jego życzenia.
Michasia. Śpieszę, proszę pani, z ochotą; nie mogła mnie pani bardziej ucieszyć. (Sama) Mam nadzieję, że jest ktoś, kto podzieli ze mną tę radość.
KLEONT, COVIELLE, MICHASIA
Michasia do Kleonta. Doprawdy, zjawia się pan jak na zawołanie! Mam wesołą nowinę dla pana: właśnie...
Kleont. Usuń się, przewrotna, i nie staraj się mnie oszukać zdradzieckim szczebiotem.
Michasia. Jakto! tak pan przyjmuje...
Kleont. Odejdź, powtarzam; i śpiesz powiedzieć swej niewiernej pani, że już w życiu nie uda się jej wywieść w pole zbyt łatwowiernego Kleonta.
Michasia. Cóż to za kołowacizna? Mój poczciwy Covielle, może ty mi powiesz, co to wszystko znaczy?
Covielie. Poczciwy Covielle, ty żmijko mała! Dalej, prędko, znikaj mi z oczu, niegodziwa, i zostaw mnie w spokoju.
Michasia. Jakto! ty także...
Covielle. Ruszaj z mych oczu, powtarzam, i w życiu nie mów do mnie.
Michasia na stronie. Aj, cóż za mucha ukąsiła ich obu? Chodźmy donieść panience [38] o tej ładnej historji.
KLEONT, COVIELLE
Kleont. Ha! w ten sposób obchodzić się ze swoim wielbicielem, i to najwierniejszym, najprzywiązańszym, jaki kiedykolwiek istniał!
Covielle. Doprawdy niesłychane, to co one z nami zrobiły!
Kleont. Okazuję tej istocie tyle tkliwości i przywiązania; ją tylko kocham na świecie, nie widzę poprostu nic poza nią, ona jest celem wszystkich mych starań, pragnień, radości; mówię, myślę, śnię tylko o niej, oddycham tylko dla niej, serce moje dla niej tylko bije; i oto nagroda takiego uczucia! Nie widzę jej całe dwa dni, dla mnie dwa wieki straszliwe; spotykam ją przypadkiem: na ten widok, serce przestaje mi bić ze wzruszenia, radość tryska z mej twarzy, w upojeniu szczęścia lecę ku niej: a ta niewdzięczna odwraca poprostu głowę [39] i przechodzi obojętnie, jakgdyby w życiu nie widziała mnie na oczy!
Covielle. Z ust mi pan wyjąłeś to wszystko.
Kleont. Powiedz, Covielle: czy może coś w świecie dorównać przewrotności niewdzięcznej Lucylli?
Covielle. Albo tej hultajki Michasi [40], niech pan sam przyzna?
Kleont. Po tylu żarliwych ofiarach, westchnieniach i przysięgach, które niosłem w hołdzie jej powabom!
Covielle. Po tylu wytrwałych grzecznościach, wysługach i staraniach, które świadczyłem jej w kuchni!
Kleont. Tyle łez, któremi zrosiłem jej kolana!
Covielle. Tyle wiader wody [41], które za nią wyciągnąłem ze studni!
Kleont. Tyle zapału, który mógł dowieść, iż kocham ją więcej niż samego siebie!
Covielle. Tyle żaru, który wycierpiałem obracając za nią rożen.
Kleont. I ona ucieka odemnie ze wzgardą!
Covielle. Bezczelnie odwraca się plecami!
Kleont. To przewrotność godna najsurowszej kary.
Covielle. Zdrada zasługująca na tysiąc policzków.
Kleont. Proszę cię, nie waż się rzec ni słowa w jej obronie.
CovielIe. Ja, panie?! Niech mnie Bóg strzeże!
Kleont. Nie próbuj uniewinniać postępku niewiernej.
Covielle. Niech się pan nie boi.
Kleont. Na nicby się nie zdało wszystko co mógłbyś powiedzieć w tej mierze.
Covielle. Ani mi się śni.
Kleont. Chcę wytrwać w tej urazie i zerwać wszelkie stosunki.
Covielle. Bardzo słusznie.
Kleont. Kto wie, czy ten pan hrabia, który zachodzi tutaj, nie zawrócił jej w głowie; dusza jej, widzę dobrze, idzie na lep światowych błyskotek. Ale honor nie pozwala mi czekać chwili aż niewierność stanie się oczywistą. Skoro jej serce dąży do odmiany, i ja nie dam się wyprzedzić [42]: nie będzie tryumfować, że to ona mnie porzuciła.
Covielle. Bardzo dobrze; dzielę najzupełniej pańskie uczucia.
Kleont. Zespól się ze mną w urazie i podsycaj mą zawziętość w walce z resztkami miłości, gdyby chciały przemawiać w jej obronie. Zaklinam cię, mów mi o niej co możesz najgorszego. Odmaluj jej osobę w sposób któryby zbudził we mnie jeno wzgardę; obrzydź mi Lucyllę, wytykaj wszystkie błędy, których kiedykolwiek się w niej dopatrzyłeś.
Covielle. Ona, panie? ta wymuskana lala, ta mizdrząca się gąska! miał się też pan w kim zadurzyć! To kąsek bardzo pospolity, doprawdy; znajdziesz pan sto innych, o ileż godniejszych! Po pierwsze: ma małe oczy.
Kleont. [43] Prawda, małe! ale za to ile w nich ognia, ile blasku, bystrości! czyż mogą być w świecie oczy bardziej wnikające do duszy?
Covielle. Usta duże...
Kleont. Tak, ale pod względem powabu nie mają sobie równych w świecie; to usta najbardziej pożądane, pociągające, najbardziej miłosne pod słońcem.
Covielle. Wzrost nikły.
Kleont. Tak, ale zgrabna i harmonijna w ruchach.
Covielle. Mizdrzy się...
Kleont. To prawda, ale czyni to z niewysłowionym wdziękiem; każde jej poruszenie posiada dziwny czar, któremu żadne serce oprzeć się nie może.
Covielle. Co się tyczy dowcipu...
Kleont. Ach, ma go, Covielle, i jaki! żywy, wykwintny!
Covielle. Jej rozmowa...
Kleont. Czarująca!
Covielle. Jest zawsze poważna.
Kleont. Chciałbyś, aby bezustannie buchała wesołością bez przyczyny i treści? Możeż być coś bardziej niecierpliwiącego, niż kobieta, co się wciąż chichocze za lada pozorem?
Covielle. No, ale to pan przyzna, że jest najkapryśniejszą istotą pod słońcem.
Kleont. Tak, jest kapryśna, przyznaję, ale wszak piękności wszystko jest do twarzy, i wszystko można darować za tyle powabu.
Covielle. Skoro więc tak rzeczy stoją, widzę że pan ma zamiar kochać ją stale i niezmiennie.
Kleont. Ja? raczej umrzeć! pragnę odtąd nienawidzić tyle [44], ile poprzednio kochałem.
Covielle. Jakże pan tego dokaże, skoro posiada w pańskich oczach same doskonałości?
Kleont. Tem chlubniejszą będzie zemsta; przez to właśnie chcę dowieść hartu mego serca, iż ją znienawidzę i porzucę, mimo że jest dla mnie najpiękniejszą, najmilszą i najpowabniejszą pod słońcem. Otóż i ona.
Michasia do Lucylli. Co do mnie, doprawdy, trzęsę się z oburzenia.
Lucylla. To nic innego, tylko to co ci mówię, Michasiu. Ale otóż i on.
Kleont do Covielle’a. Nie odezwę się nawet.
Covielle. I ja za panem.
Lucylla. Co się stało, Kleoncie, o cóż ci chodzi?
Michasia. Co ci dolega, Covielle?
Lucylla. Co za zmartwienie cię dręczy?
Michasia. Cóż za humory cię napadły?
Lucylla. Czyś zaniemiał, Kleoncie?
Michasia. Czyś mowę stracił Covielle?
Kleont. Widział-że kto tyle obłudy?
Covielle. Judasz w spódnicy!
Lucylla. Domyślam się, że nasze niedawne spotkanie jest przyczyną twego wzburzenia.
Kleont do Covielle’a. Oho! sama czuje co uczyniła.
Michasia. Nasze ranne przyjęcie sprawiło pewnie te dąsy.
Covielle do Kleonta. Zgadły, skąd wiatr wieje.
Lucylla. Prawda, Kleoncie, że to jest powód twej urazy?
Kleont. Tak, wiarołomna, to właśnie, jeżeli chcesz prawdy; ale przyszedłem ci powiedzieć, że nie będziesz się cieszyła, jak mniemasz, chwałą swej niewierności. Pierwszy chcę zerwać z tobą; nie doczekasz się tej przyjemności, abyś ty miała mi dać odprawę. Ciężko mi będzie, to pewna, zwalczyć miłość którą mam dla ciebie; sprawi mi to wiele przykrości, będę jakiś czas cierpiał; ale potrafię się przemóc i raczej przeszyję własne serce, niż okażę tę słabość bym miał do ciebie powrócić.
Covielle. I ja ditto, moja panienko.
Lucylla. To mi, doprawdy, wiele hałasu o nic! Powiem ci więc, Kleoncie, co za przyczyna kazała mi dziś rano unikać spotkania.
Kleont odchodząc i wymykając się Lucylli. Nie, nie chcę słyszeć [46] o niczem.
Michasia do Covielle’a. Posłuchaj, powiem ci, czemuśmy was minęły tak śpiesznie.
Covielle również odchodząc i wymykając się Michasi. Niczegom nie ciekawy.
Lucylla idąc za Kleontem. Dowiedz się, że dziś rano...
Kleont odchodząc ciągle i nie patrząc na Lucyllę. Nie, powiadam.
Michasia idąc za Coviellem. Usłysz więc...
Covielle chodząc ciągle i nie patrząc na Michasię. Nie, zdrajczyni!
Lucylla. Słuchaj.
Kleont. To napróżno.
Michasia. Pozwól mi mówić.
Covielle. Głuchy jestem.
Lucylla. Kleoncie!
Kleont. Nie.
Michasia. Covielle!
Covielle. Nici z tego.
Lucylla. Wstrzymaj się.
Kleont. Baśnie.
Michasia. Posłuchaj.
Covielle. Brednie.
Lucylla. Chwileczkę.
Kleont. Ani chwili.
Michasia. Troszkę cierpliwości.
Covielle. Tarara!
Lucylla. Dwa słowa.
Kleont. Nie; skończone.
Michasia. Słóweczko.
Covielle. Już przepadło.
Lucylla przystając. [47] Dobrze więc, skoro nie chcesz mnie wysłuchać, możesz zostać przy swojem mniemaniu i uczynić co sam uznasz za stosowne.
Michasia również przystając. Kiedyś taki, rób sobie co ci się podoba.
Kleont obracając się, do Lucylii. Usłyszmyż więc przyczynę tak uprzejmego przyjęcia.
Lucylla z kolei odchodząc i wymijając Kleonta. Ani myślę. Teraz już ja nie powiem.
Covielle obracając się do Michasi. Gadajże więc, co to było.
Michasia również z kolei odchodząc i wymijając Covielle’a. Odeszła mi ochota.
Kleont idąc za Lucyllą. Chciej mi pani wyjaśnić...
Lucylla chodząc ciągle i nie bacząc na Kleonta. Nie, nic nie wyjaśnię...
Covielle idąc za Michasią. Opowiedz więc...
Michasia chodząc ciągle i nie patrząc na Covielle’a. Nie, nic nie opowiem.
Kleont. Ja proszę.
Lucylla. Nie, powiadam.
Covielle. Przez litość!
Michasia. Nic z tego.
Kleont. Błagam cię, pani.
Lucylla. Zostaw!
Covielle. Zaklinam cię.
Michasia. Umykaj stąd.
Kleont. Lucyllo!
Lucylla. Nie.
Covielle. Michasiu!
Michasia. Za nic.
Kleont. Na Boga!
Lucylla. Nie chcę.
Covielle. Przemów do mnie.
Michasia. Ani myślę.
Kleont. Rozwiej moje zwątpienie.
Lucylla. Nie; możesz przy niem pozostać.
Covielle. Ulecz mą duszę.
Michasia. Ani mi się śni.
Kleont. Dobrze więc [48], jeśli tak mało ci na tem zależy aby uśmierzyć me zgryzoty i usprawiedliwić niegodny sposób w jaki przyjęłaś me zapały, dobrze więc, niewdzięczna, widzisz mnie po raz ostatni w życiu; idę, zdala od ciebie, umrzeć z miłości i żalu.
Covielle do Michasi. I ja za panem.
Lucylla do Kleonta, który chce odchodzić. Kleoncie!
Michasia do Covielle’a, który idzie za panem. Covielle!
Kleont zatrzymując się. Co takiego?
Covielle zatrzymując się również. O co chodzi?
Lucylla. Gdzie idziesz?
Kleont. Już powiedziałem.
Covielle. Idziemy umrzeć. [49]
Lucylla. Ty chcesz umrzeć, Kleoncie?
Kleont. Tak, okrutna, skoro tego pragniesz.
Lucylla. Ja! ja pragnę, abyś umarł?!
Kleont. Tak, ty.
Lucylla. I któż ci to powiedział?!
Kleont zbliżając się do Lucylli. Czy nie znaczy iż chcesz mojej śmierci, skoro nie chcesz rozprószyć [50] mego niepokoju?
Lucylla. Czyż to moja wina? toż, gdybyś chciał wysłuchać, byłabym ci dawno wyjaśniła, że owo chłodne przyjęcie dziś rano spowodowała jedynie obecność starej ciotki [51], która uważa, iż samo zbliżenie mężczyzny uchybia młodej panience, prawi nam ustawicznie kazania na ten temat i przedstawia wszystkich mężczyzn jako djabelskie i zapowietrzone istoty.
Michasia do Covielle’a. Oto i cała tajemnica.
Kleont. Nie zwodzisz mnie, Lucyllo?
Covielle do Michasi. Nie bierzesz ty mnie na kawał?
Lucylla do Kleonta. Nic prawdziwszego pod słońcem.
Michasia do Covielle’a. Samiutenienieczka prawda.
Kleont. Ach, Lucyllo, jak rychło jedno słowo z twoich ust umie ukoić burze mego serca! jak łatwo jest przekonać [52] kogoś kto tak bardzo kocha!
Covielle. Jak one nas za nos wodzą, te szelmy z piekła rodem!
PANI JOURDAIN, KLEONT, LUCYLLA, COVIELLE, MICHASIA
Pani Jourdain. Cieszę się, iż cię spotykam, Kleoncie; zjawiłeś się w samą porę. Mąż właśnie idzie; skorzystaj ze sposobności, aby się oświadczyć o rękę Lucysi.
Kleont. Ach, pani, jakże miłe mi są te słowa i jak odpowiadają mym najszczerszym pragnieniom! Czyż mógłbym otrzymać rozkaz bardziej ponętny, łaskę bardziej cenną?
KLEONT, PAN JOURDAIN, PANI JOURDAIN, LUCYLLA, COVIELLE, MICHASIA
Kleont. Panie, nie chciałem się uciekać do niczyjego pośrednictwa, aby panu przedłożyć prośbę z którą noszę się już oddawna. Dotyczy mnie ona dosyć blisko, abym miał prawo sam z nią wystąpić; bez długich tedy omówień, powiem panu, iż śmiem ubiegać się o łaskę zostania pańskim zięciem.
Pan Jourdain. Zanim odpowiem, proszę, chciej mnie objaśnić czy jesteś szlachcicem?
Kleont. Szanowny panie, większość ludzi nie wahałaby się długo na mem miejscu z odpowiedzią; ten i ów przywłaszcza sobie tę godność bez najmniejszego skrupułu; kradzież taka stała się dzisiaj niemal zwyczajem. Co do mnie, wyznaję [53], że mam na tym punkcie nieco surowsze zapatrywania. Uważam, że wszelkie szalbierstwo niegodne jest uczciwego człowieka, że dowodem niskich uczuć jest ukrywać urodzenie które niebo dało nam w udziele, stroić się w oczach świata w samozwańcze tytuły oraz podawać za to, czem się nie jest w istocie. Pochodzę z rodziny, która oddawna, z ojca na syna, piastowała zaszczytne urzędy; miałem honor spędzić sześć lat w służbie wojskowej [54], i posiadam na tyle majątku aby zajmować w świecie miejsce dość poczesne; mimo to jednak, nie chcę nadużywać miana, do którego wielu na mem miejscu przyznałoby sobie prawo, i powiem otwarcie, że szlachcicem nie jestem.
Pan Jourdain. Daj rękę [55], drogi panie, ale córka moja nie dla ciebie.
Kleont. Jakto?
Pan Jourdain. Nie jesteś szlachcicem, nie możesz być mężem mojej córki.
Pani Jourdain. Co tobie się ubzdurało w głowie z twojem szlachectwem? Czy może my jesteśmy poczęci z żebra świętego Ludwika?
Pan Jourdain. Cicho bądź, moja połowico, już zaczynasz swoją piosenkę?
Pani Jourdain. Czy nasi rodzice byli czem innem niż uczciwymi mieszczanami?
Pan Jourdain. Proszę mi bez przezwisk.
Pani Jourdain. Może twój ojciec nie był kupcem tak samo jak i mój?
Pan Jourdain. Djabli nadali babę! zawsze ją język świerzbi. Jeśli twój ojciec był kupcem, tem ci gorzej dla niego; ale co się tyczy mego ojca [56], tylko skończeni durnie mogą bajać takie rzeczy. Krótko mówiąc, chcę mieć zięcia szlachcica i basta.
Pani Jourdain. Córce potrzeba męża, któryby jej odpowiadał; lepiej jej iść za porządnego człowieka, który jest przytem zamożny i przystojny, niż za jakiego szlachciurę, dziada i niedołęgę. [57]
Michasia. To prawda; naprzykład syn dziedzica z naszej wioski: toż-to największy niezguła i najgłupszy wałkoń [58], jakiegom kiedy na oczy widziała.
Pan Jourdain do Michasi. Cicho siedź, błaźnico; zawsze się musisz wtrącać. Majątku mam dosyć sam dla córki; trzeba mi tylko zaszczytnego tytułu: chcę, aby została markizą.
Pani Jourdain. Markizą?
Pan Jourdain. Tak, markizą.
Pani Jourdain. Niechże mnie Bóg broni!
Pan Jourdain. To moja niewzruszona wola.
Pani Jourdain. A ja powiadam, że na to nigdy się nie zgodzę. Takie pchanie się wyżej niż Pan Bóg człeka stworzył, kończy się zawsze bardzo smutno. Wcale nie mam ochoty, aby pan zięć miał wymawiać córce jej rodziców, i aby jej dzieci wstydziły się nazywać mnie babką. Niechże przypadkiem zajdzie do mnie w odwiedziny, wystrojona jak wielka dama, i zapomni przez nieuwagę pozdrowić jakiego pana sąsiada lub pani sąsiadki: coby to zaraz były za gadania! »Patrzcie-no, takby mówiono, jak ona zadziera nosa, ta pani markiza! a przecież to córka pana Jourdain; to, pamiętam ją takim bębnem; kontenta była, kiedy się mogła z nami bawić w ślepą babkę. Nie zawsze była taką damą; toć obaj dziadkowie sprzedawali sukno koło bramy św. Inocentego. Ba! Zostawili dzieciom wcale ładny mająteczek, który teraz może drogo im przychodzi opłacić na tamtym świecie; z uczciwości nie bogaci się człowiek tak łatwo«. Nie mam wcale ochoty żeby sobie na mnie ostrzyli języki; chcę poprostu człowieka, który byłby mi wdzięczny za mą córkę i któremubym mogła powiedzieć: siadajże, miły zięciu [59], i zjedz z nami obiadek.
Pan Jourdain. Oto uczucia godne ciasnego pojęcia, chcieć na zawsze grzęznąć w mizerji swego stanu! Nie sprzeczaj się dłużej; córka moja będzie markizą, naprzekór całemu światu; a jeżeli mnie będziesz drażnić, to zrobię z niej księżnę.
[60]
PANI JOURDAIN, LUCYLLA, KLEONT, COVIELLE, MICHASIA
Pani Jourdain. Kleoncie, nie trać jeszcze odwagi. (Do Lucylli) Chodź za mną, córko, i powiedz stanowczo ojcu, że, jeżeli nie wyda cię za niego, nie chcesz iść za nikogo.
KLEONT, COVIELLE
Covielle. Djablich się pan dopytał zysków za swoje wzniosłe uczucia!
Kleont. Cóż chcesz? mam na tym punkcie drażliwość, z której przykład drugich wyleczyć mnie nie zdoła.
Covielle. Czy pan sobie żartuje, aby brać rzeczy na serjo z tego rodzaju człowiekiem? Czyż pan nie widzi, że on ma bzika? cóż panu szkodziło dostroić się do jego urojeń.
Kleont. Masz słuszność; ale nie myślałem, że trzeba się będzie wywodzić ze szlachectwa, aby zostać zięciem pana Jourdain.
Covielle. Ha, ha, ha!
Kleont. Z czegóż się śmiejesz?
Covielle. Z pewnej myśli, która mi przyszła do głowy. A gdyby tak, za jednym zachodem, zadrwić sobie z tego dudka, a zarazem uzyskać to czego pan pragnie?
Kleont. W jaki sposób?
Covielle. Pomysł wcale ucieszny.
Kleont. Cóż takiego?
Covielle. Przedstawiano niedawno w mieście maskaradę, któraby tutaj znakomicie się nam nadała [61]. Chciałbym tedy spożytkować to widowisko i wyprawić paradną hecę poczciwcowi. Trąci to wprawdzie komedją i to grubą; ale z nim można sobie na wszystko pozwolić: nie potrzeba zbytnio wytężać mózgownicy. Pewien jestem, iż pan Jourdain odegra cudownie swą rolę i przyjmie w świętej naiwności za dobrą monetę każde najdziksze błazeństwo. Mam aktorów i kostjumy pod ręką; niech mi pan pozwoli działać.
Kleont. Ale wytłumacz...
PAN JOURDAIN sam
Cóż za dziwactwa! Wszyscy na mnie powstają za tych wielkich panów; a, doprawdy, cóż może być milszego i godziwszego niż szukanie ich towarzystwa? czyż ono nie przynosi jedynie zaszczytu i przyjemności? Ba, oddałbym chętnie dwa palce u ręki, aby się urodzić hrabią lub markizem.
PAN JOURDAIN, LOKAJ
Lokaj. Jaśnie panie, przybył właśnie pan hrabia pod rękę z jakąś damą.
Pan Jourdain. Ach, Boże! a ja mam jeszcze wydać kilka rozporządzeń. Powiedz, że zjawię się za chwilę.
LOKAJ, DORANT
Lokaj. Pan powiada, że zjawi się za chwilę.
Dorant. Dobrze już, dobrze.
DORYMENA, DORANT
Dorymena. Doprawdy, lękam się Dorancie, że popełniam wielką nieostrożność, pozwalając ci się prowadzić w ten sposób do zupełnie obcego domu.
Dorant. Gdzież zatem każesz pani szukać schronienia mej miłości, która ci pragnie zgotować tę małą rozrywkę? Wszak, dla zachowania pozorów [62], nie chciałaś pozwolić aby się to odbyło w twoim, ani też w moim domu.
Dorymena. Ale tego nie uwzględniasz, że dowody czułości, jakich doznaję od ciebie niemal codzień, wkładają na mnie z każdym dniem coraz to większe zobowiązania. Daremnie próbuję się bronić; twoja wytrwałość, choć, napozór, słodka i uległa, wyczerpuje mój opór, i sprawia iż powoli uzyskujesz wszystko czego zapragniesz. Zaczęło się od częstych wizyt, potem przyszły oświadczenia, po nich serenady i zabawy, wreszcie podarki. Opierałam się długo, ale pan niczem się nie zrażasz, i piędź po piędzi umiesz zdobywać grunt mej przychylności. Co do mnie, za nic już ręczyć dziś nie mogę; zaczynam wierzyć, iż wkońcu uda ci się doprowadzić mnie do małżeństwa, od którego byłam zrazu tak daleka.
Dorant. Na honor, pani, już dawno powinno było się na tem skończyć. Jesteś wdową [63], zależysz tylko od siebie; ja również jestem wolny i kocham panią nad życie: cóż stoi na przeszkodzie, abyś dziś jeszcze uczyniła mnie najszczęśliwszym z ludzi?
Dorymena. Mój Boże! Dorancie, wiele trzeba przymiotów z obu stron, aby żyć razem szczęśliwie. Wszak dwojgu najrozsądniejszych nawet istot nie zawsze się udaje stworzyć związek, z któregoby później były zadowolone.
Dorant. Żartuje pani! I pocóż dopatrywać się tylu trudności? Jedno doświadczenie, które pani uczyniła, nie przesądza wszak o innych.
Dorymena. Słowem, wracam ciągle do tego samego: wydatki, które dla mnie podejmujesz, niepokoją mnie z dwojakiej przyczyny: po pierwsze zobowiązują mnie mocniej niżbym pragnęła; po drugie, bez urazy [64], pewna jestem, iż nie przychodzą panu bez kłopotu, a tegobym bardzo nie chciała.
Dorant. Och pani, to drobiazg, i jeżeli o to jedynie...
Dorymena. Wiem, co mówię; pomijając inne rzeczy, sam diament [65], do którego przyjęcia pan mnie wprost zmusił, posiada taką wartość...
Dorant. Błagam panią, nie chciej przeceniać tej drobnostki, która miłości mojej wydaje się zbyt niegodną ciebie, i pozwól... Otóż i gospodarz domu.
PAN JOURDAIN, DORYMENA, DORANT
Pan Jourdain uczyniwszy dwa ukłony i znalazłszy się zbyt blisko Dorymeny. Trochę w tył [66], wielmożna pani.
Dorymena. Jakto?
Pan Jourdain. Jeden krok, jeżeli łaska.
Dorymena. O co chodzi?
Pan Jourdain. Niech się pani trochę cofnie, abym mógł trzeci raz...
Dorant. Tak, pani, pan Jourdain zna się na formach.
Pan Jourdain. Pani, jest to dla mnie niezmierną chwałą ujrzeć się dość szczęśliwym, aby dostąpić tej radości spotkania się z tem szczęściem, iż jesteś tak łaskawą uszczęśliwić mnie tą łaską, aby mi uczynić zaszczyt zaszczycenia mnie dobrodziejstwem swej obecności, i gdyby jeszcze skromne me zalety zalecić mnie mogły w oczach osoby tak wysokich zalet i gdyby niebo... zazdrosne o me szczęście... chciało mnie obdarzyć... szczęściem ujrzenia się godnym... tych...
Dorant. Ależ dosyć już [67], kochany panie Jourdain. Pani markiza nie lubi długich ceremonij, a wie dobrze, że panu na dowcipie nie zbywa. (Pocichu do Dorymeny) Jak pani widzi, dosyć sobie pocieszna figura; ot, łyczek [68].
Dorymena pocichu do Doranta. Nie trudno to spostrzec.
Dorant. Pani, przedstawiam pani mego najlepszego przyjaciela.
Pan Jourdain. Zbytek zaszczytu, doprawdy, panie hrabio.
Dorant. Człowieka wykwintnego w każdym calu.
Dorymena. Mam dla niego wiele szacunku.
Pan Jourdain. Nic jeszcze nie uczyniłem, pani, aby zasłużyć na tę wielką łaskę.
Dorant pocichu do pana Jourdain. Niechże panu nie przyjdzie do głowy wspominać o diamencie, któryś ofiarował.
Pan Jourdain pocichu do Doranta. Czy nie mógłbym [69] się choć zapytać, jak się jej podoba?
Dorant pocichu do pana Jourdain. Cóż znowu! niech pana Bóg broni! to byłaby najwyższa niedelikatność; jeżeli chcesz się okazać dobrze wychowanym [70], powinieneś zachować się tak, jakby ten podarek zgoła nie pochodził od ciebie. (Głośno) Pan Jourdain, markizo, mówi, iż jest uszczęśliwiony z twoich łaskawych odwiedzin.
Dorymena. Zaszczyt mi czyni prawdziwy.
Pan Jourdain pocichu do Doranta. Ileż wdzięczności, panie hrabio, że tak wyrażasz za mnie moje uczucia!
Dorant pocichu do pana Jourdain. Kosztowało mnie niemało trudu, aby ją tu przyprowadzić.
Pan Jourdain. Nie wiem, jak się odwdzięczyć, panie hrabio.
Dorant. Pan Jourdain mówi, że jeszcze w życiu nie widział równie pięknej osoby.
Dorymena. Bardzo jest łaskaw.
Pan Jourdain. Pani, łaska cała po mojej stronie; i...
PAN JOURDAIN, DORYMENA, DORANT, LOKAJ
Lokaj do pana Jourdain. Wszystko gotowe, proszę pana.
Dorant. Chodźmy tedy, i niech zawołają grajków.
SCENA BALETOWA
Sześciu kucharzy, którzy zgotowali ucztę, wykonuje taniec; poczem przynoszą stół zastawiony rozmaitemi potrawami.
- ↑ Akt III, Scena pierwsza. Znowuż akcja nie przerywa się ani na chwilę: zastajemy sytuację tam, gdzieśmy ją zostawili z końcem drugiego aktu.
- ↑ aby każdy mógł zgadnąć... Tutaj, ten próżny głupiec przywodzi na pamięć Fredrowskiego Geldhaba.
- ↑ Hi, hi, hi, hi, hi... Ta rola, składająca się z kaskad śmiechu, ma swoje tradycje w teatrze francuskim.
- ↑ Oberwiesz po gębie... Tak wygląda »dystynkcja« pana Jourdain w domu; już się nie krępuje, jak wobec krawca.
- ↑ tyle nieporządku... W owej epoce, która nie odznaczała się zbytnią czystością, »pedanci« i bakałarze mieli osobliwą reputację niechlujstwa.
- ↑ Ta cała parada... Od pierwszych słów widzimy, że pani Jourdain nie dzieli manji swego męża; raczej do przesady zachowuje mieszczańską prostotę myśli i wyrażeń.
- ↑ Buty mają takie... W owym czasie, ulice Paryża, bez chodników, bez ścieków, były, w niepogodę zwłaszcza, jedną kałużą. Ludzie zamożni mieli konie i lektyki; chudopachołki brnęły w błocie, ochlastywani, tratowani nieraz przez pańskie karoce.
- ↑ abym mógł dostać rózgi... Te słowa byłyby niemal wzruszające, gdybyśmy nie wiedzieli, że nie szczera cześć dla wiedzy, ale głupia próżność jest bodźcem pana Jourdain.
- ↑ P. Jourdain śpieszy się popisać swą świeżą mądrością, ale obije się ona jak o mur o zdrowy rozsądek obu kobiet.
- ↑ Podobnie jak w Małżeństwie z musu Molier pognębia pyrrhonizm filozofa zapomocą kija tak i tu ten argument ad hominem w puch rozbija teorję!
- ↑ pięknym hrabiczu... Tok sztuki rozwija się leniwo: znów zapowiedź nowej jakiejś postaci.
- ↑ Cicho, babo... Ciągłe próbki »dystynkcji« pana Jourdain, którą stawia tak wysoko.
- ↑ Któremiby się każdy zdumiał... Istotnie gdyż p. Jourdain ma tu na myśli pośrednictwo w jego »miłości« do Dorymeny.
- ↑ Nie omieszka raczyć... Pani Jourdain podrzeźnia wyszukany sposób mówienia.
- ↑ Brednie!... Bardzo zuchwałe ze strony Moliera: gdyby nie tarcza łaski króla, łatwo jaki szlachcic mógłby go kazać obić za to odezwanie.
- ↑ A pani Jourdain... Dorant ma przez całą tę scenę łaskawy pański tonik, który pobudza panią Jourdain do podwójnej dozy rubaszności.
- ↑ Miewa się jak może... Pani Jourdain, która przedstawia tu zdrowy rozum ludu, przemawia wciąż utartemi ludowemi przysłowiami i »porzekadłami«. Stanowią one zabawny kontrast z dystynkcją hrabiego Doranta.
- ↑ w gabinecie królewskim... Czy ten »rycerz przemysłu« w istocie bywa na królewskich pokojach, czy tylko się przechwala? I jedna i druga interpretacja jest jednako możliwa; w każdym razie ta druga mogła służyć Molierowi za osłonę przed zarzutem zuchwalstwa.
- ↑ J’aime mieux être incivil qu’importun, tradycyjny i osławiony już wówczas komunał mieszczańskiej uprzejmości.
- ↑ Był pan na tyle... Przy wszystkiem co można zarzucić Dorantowi, posiada on nienaganną grzeczność i swobodę z jaką pływa w najdrażliwszych pozycjach: zmuszając p. Jourdain do tego samego tonu, może z nim robić co zechce.
- ↑ Lubię wyrównywać... Scenę tę powtórzył Bliziński w swoich Rozbitkach, w których stary Dzieńdzierzyński posiada wiele rysów zaczerpniętych z Mieszczanina szlachcicem.
- ↑ małą notatkę... Nawyk rządnego i oszczędnego mieszczucha. Mimo wszystkich wylewów i zachwytów, zanotował sobie co do grosika każdą sumę.
- ↑ pańskiemu kapelusznikowi... Zdaje się, że hrabia odsyłał wprost swoich dostawców do p. Jourdain!
- ↑ Niech pan doliczy... Ten sposób wyrównywania długu nową pożyczką po uprzedniem najściślejszem obliczeniu powtarza się później nieraz w teatrze; nie umiem powiedzieć czy Molier był autorem tego konceptu czy też, raczej, był on już wówczas tradycyjny.
- ↑ Człowiekowi, który mówił... P. Jourdain jest jak zahipnotyzowany: ten człowiek, w innych okolicznościach z pewnością ostrożny i podejrzliwy, tu, opanowany swą manją, nawet nie dopuszcza myśli, że coś, co schlebia jego urojeniu, mogłoby nie być prawdą.
- ↑ nie zbywało pani... Impertynencja pod formą wybornej grzeczności: sztuka, którą posiadła w wysokim stopniu arystokracja.
- ↑ Zapomniałem zupełnie... Niby ratując swą niegrzeczność, Dorant podkreśla ją jeszcze; widać jak panicz bawi się kosztem mieszczanki.
- ↑ Widowisko królewskie... Jak zauważa jeden z komentatorów, obietnica ta musiała serdecznie bawić premjerowych słuchaczy, szczupłą garstkę uprzywilejowanych, których dopuszczono na to widowisko w Chambord. W dodatku Dorant obiecuje najlepsze miejsce na całej sali.
- ↑ Piękna markiza... Zaczyna się rysować cień intrygi: spostrzegamy, że pomiędzy hrabią, p. Jourdain a markizą jest jakaś nić łącząca.
- ↑ donieść o diamencie... Widzimy, że ten arystokrata odgrywa tu dziwną rolę pośrednika.
- ↑ Z własnego popędu... Tem bardziej zaszczytne! Istotnie, panu Jourdain możeby nie przyszło na myśl podnieść oczy tak wysoko; pomysł ten musiał przyjść od Doranta, który dostrzegł w nim kopalnię złota.
- ↑ Częste serenady, etc. Widzimy, że ten oszczędny mieszczanin posunął się do wcale ładnych wkładów.
- ↑ Ognie sztuczne były wówczas ulubioną rozrywką, głównym punktem festynów, nawet królewskich.
- ↑ Łaski jej byłyby zaszczytem... W stosunku p. Jourdain do tej markizy nie czujemy ani jednego drgnienia serca lub zmysłów: sama tylko próżność.
- ↑ Dałem zlecenia kucharzowi... Ta feta urządzona w domu p. Jourdain jest więcej niż nieprawdopodobna; ale jak już wspominałem, Molier nie więcej troszczył się tu o prawdopodobieństwo, niż np. autor libretta do operetki.
- ↑ Wiesz jak Kleont... Znowu jeden element akcji zjawia się, choć późno. Co dwie godziny łyżeczka.
- ↑ Jeżeli Kleont... Uświęcona konwencja sceniczna, wiążąca małżeństwo pary służących z małżeństwem państwa.
- ↑ Chodźmy donieść panience... Tu zapowiada niejako Molier scenę sprzeczki kochanków. Temat ten ujął Molier już dwa razy: w Zwadach miłosnych i w Świętoszku, za każdym razem dając mu nowy wdzięk i odmienny charakter. W tamtych sztukach zwada toczy się wierszem; tu, prozą: co za tem idzie, tok jej jest żywszy, bardziej ucinkowy. Na takiej »zwadzie miłosnej« ciągnącej się przez trzy akty, oparł, włoski uczeń Moliera, Goldoni, swoją komedję l’Inamorati (Zakochani); zwady te i nieporozumienia wypełniają prawie wyłącznie komedje Marivaux. Zdaje się, że te sceny są, w życiu, potrzebą młodych i kochających się serc, odświeżają atmosferę, chronią miłość od mdłości, dają im już w myśli kosztować słodyczy pojednania; tak iż, mogąc jednem słowem wyjaśnić całą sprzeczkę, wolą ją doprowadzić aż do samej krawędzi. Inna rzecz, że później wplata się w to miłość własna, i że trudno kochankom uchwycić moment kiedy oboje skłonni są do pogodzenia, i zwykle, kiedy w jednem sercu uraza ustępuje tkliwości, zaczyna ona ze zdwojoną siłą budzić się w drugiem: w ten sposób powstaje ta »huśtawka« wybornie uchwycona przez Moliera. Są to zarazem próby siły, które rozstrzygają o układzie zobopólnego stosunku.
- ↑ Odwraca poprostu głowę... Zdawałoby się drobnostka: ale w miłości nic nie jest drobnostką, wszystko staje się symbolem wewnętrznych uczuć.
- ↑ Hultajki Michasi.... Podobnie jak w Zwadach miłosnych, i tu »dubluje« Molier parę kochanków parą służby. Ten sam motyw prowadzony jest jakby muzycznie, w śpiewnym wiolinie i rubasznym humorystycznym basie.
- ↑ Tyle wiader wody... Zabawny wciąż kontrast górności uczuć pana i poziomej trzeźwości sługi.
- ↑ Nie dam się wyprzedzić... Motyw miłości własnej w miłości, który tak wyzyska później Marivaux.
- ↑ Jak wspomniałem we Wstępie, Mieszczanin szlachcicem przypada na epokę zbliżenia między Molierem a żoną jego Armandą. (Bliżej patrz Wstęp do Mizantropa.) Armanda grała Lucyllę, i zakochany Molier nie odmówił sobie tej przyjemności aby, ustami Kleonta, odmalować jej portret, wierny, jak zapewniają współcześni. Czuć tkliwość w tem idealizowaniu nawet wad ukochanej, w myśl wywodu Eljanty w IV-ym akcie Mizantropa.
- ↑ Nienawidzić tyle... Rzecz prosta, że, w tej wesołej komedji, owych wielkich słów nie trzeba brać zbyt serjo.
- ↑ Scena X. Duet pana i sługi zmienia się w kwartet, znów prowadzony jakby muzycznie, z ożywieniem i wdziękiem.
- ↑ Nie, nie chcę słyszeć... Jedno słowo położyłoby kres zwadzie, i dlatego może Kleont nie chce słyszeć tego słowa; ale wystarczy aby Lucylla przestała nalegać, a będzie o nie błagał.
- ↑ Lucylla, przystając... Cała ta scena musi być wykonana ze sprawnością, symetrją i rytmem baletu.
- ↑ Dobrze więc... Z kolei mógłby się Kleont urazić, Lucylla zaczęłaby go błagać, i tak bez końca: na tem np. oparta jest komedja Goldoniego; ale, zazwyczaj, z chwilą gdy serca dojrzały już do pojednania, pada jakieś słowo odwołujące się do uczucia, jak: idę umrzeć! I biada drugiej stronie, gdyby nie wzięła go na serjo; wówczas, niema już odpustu!
- ↑ Idziemy umrzeć... W tym momencie, echo to działa bardzo zabawnie.
- ↑ Nie chcesz rozprószyć... Wszak chciała rozprószyć, ale on nie chciał słuchać! Ale czyż usłyszałby inaczej ten słodki wykrzyknik: »Ja! ja pragnę, abyś umarł?« Tak oto kochankowie stwarzają sobie sztucznie owe wzruszenia, które w naturalny sposób mogłyby się zrodzić jedynie na tle ciężkich przejść życiowych.
- ↑ Obecnością starej ciotki... Ta niespodziana »ciotka« jest ilustracją jak błahy punkt wyjścia miewają owe zwady miłosne, które później mogą się rozwinąć w poważne nieporozumienia; z drugiej strony dowodzi ona, jak niedbale i bez troski kreślił Molier tę sztukę, poprzestając na lada nitce, aby nią luźno zeszyć te zabawne scenki. Scena ta, tak miła sama w sobie, nie ma ani przygotowania w charakterach (Kleont wygląda później raczej na poważnego i zrównoważonego człowieka), ani połączenia z akcją: jest wkładką, która mogłaby się znaleźć w każdej innej komedji.
- ↑ Jak łatwo przekonać... Czuć, że Molierowi z głębi serca wyrywają się te słowa. W małżeństwie jego nieraz musiały się odbywać te »zwady miłosne«, tylko na mniej niewinnem tle, i z mniej szczerem uczuciem ze strony Lucylli-Armandy.
- ↑ Co do mnie, wyznaję... Tu Molier wyraża swoją własną myśl.
- ↑ Sześć lat w służbie wojskowej... Sądzę, iż Kleont mógł mieć około lat 30, co w owej epoce było wiekiem wcale poważnym: w każdym razie niebardzo mu przystały te młodzieńcze zwady z Lucyllą o urojoną błahostkę. Raz po razu trzeba przypominać sobie, że to nie komedja, ale widowisko.
- ↑ Daj rękę... Zabawny kontrast; pierwsza część zdania zapowiada przyzwolenie, druga głosi odmowę. Ten sposób odmowy, mający swoje ludowe tradycje, może wyrażać, przy równoczesnej odmowie, szacunek; może być i ironiczny. Pan Jourdain jest takim głupcem i tak zacietrzewionym na punkcie szlachectwa, iż raczej można przyjąć to ostatnie; trudno przypuścić, aby dzielne i prawe słowa Kleonta poruszyły go choć na chwilę.
- ↑ Co się tyczy mego ojca... Ten rys (który, nawiasem mówiąc, powtórzy Bliziński w Rozbitkach) wydał się niektórym przesadą. Ale wszak ojciec p. Jourdain mógł być kupcem zbogaconym, którego sam p. Jourdain znał już jako wycofanego z kupiectwa. Czyż wielki Montaigne, jeden z najświatlejszych i najbardziej wyzwolonych umysłów, będąc wnukiem handlarza ryb Eyquema, nie wspomina o »swoich przodkach« zrodzonych na zamku Montaigne, podczas gdy on pierwszy dopiero nosi to nazwisko, ojciec jego pierwszy się tam urodził, dalsi zaś przodkowie, dzielni i uczciwi ludzie, handlowali rybami w Bordeaux. I, co więcej, sam Montaigne bardzo trafnie i dowcipnie charakteryzuje i wyszydza taki snobizm — u innych!
- ↑ Dziada i niedołęgę... Jasnem jest, iż szlachcic, który ożeni się z córką p. Jourdain, musi mieć jakiś »feler«, fizyczny albo moralny.
- ↑ Najgłupszy wałkoń... Ustami Michasi tem śmielej pozwala sobie Molier na wycieczkę w stronę swoich jaśnie wielmożnych słuchaczy.
- ↑ Siadajże, miły zięciu... W tym ustępie, pani Jourdain przemawia sympatycznie, prosto i rozumnie.
- ↑ To zrobię z niej księżnę... Cóż za uciecha dla książąt i markizów przysłuchujących się tej komedji!
- ↑ Maskaradę, któraby... W tych słowach brzmi zapowiedź iż opuszczamy grunt realny — bodaj realnością farsy — i wkraczamy w dziedzinę karnawałowego figla.
- ↑ Wszak dla zachowania pozorów... Figura Doranta rysuje się coraz wyraźniej: okazuje się, że filut ten umiał wmówić w Dorymenę, że wszystkie hojności i splendory, jakie roztaczał dla niej pan Jourdain, pochodzą od niego samego.
- ↑ Jesteś wdową... Wedle konwencyj obyczajowych ówczesnego teatru, każde uczucie, choćby miało nawet wyraźny charakter miłostki, zmierza jakoby do małżeństwa. Zresztą, być może, że ta Dorymena jest zamożną wdową, o której rękę zabiega się wyraźny golec Dorant na koszt p. Jourdain.
- ↑ Bez urazy... Dorymena nie ma złudzeń co do sytuacji finansowej swego wielbiciela.
- ↑ Sam diament... Ten sam diament, o którym Dorant rozmawiał z panem Jourdain i który rzekomo wręczył Dorymenie w jego imieniu.
- ↑ Trochę w tył... Przypominamy sobie, że p. Jourdain umyślnie wyuczył się na intencję Dorymeny potrójnego dworskiego ukłonu; ale źle obliczył odległość i wykonał jedynie dwa: naiwnie tedy prosi, aby się cofnęła.
- ↑ Dosyć już... Dorant ma tutaj bardzo trudną sytuację. Z jednej strony chodzi mu o to, aby Dorymena nie dowiedziała się, że to p. Jourdain daje podarki: przedstawił przed nią pana Jourdain jako człowieka, który pożyczył mu mieszkania na wydanie uczty. Z drugiej strony, chodzi mu o to, aby p. Jourdain nie spostrzegł się, iż Dorymena uważa go jedynie za takiego. Jako wytrawny światowiec, Dorant daje sobie radę, ale kłopotu ma z tem sporo: przedewszystkiem czuwa, aby p. Jourdain nie gadał zbyt dużo.
- ↑ Łyczek... Łyk, staropolski wzgardliwy termin na oznaczenie mieszczanina.
- ↑ Czy nie mógłbym... Panu Jourdain niebardzo w smak to przemilczenie kosztownych podarków, tak mało zgodne z grubą jego naturą.
- ↑ Okazać się dobrze wychowanym... Dorant uderza w strunę niezawodną: »dystynkcji« pana Jourdain. Cała ta scena podwójnej gry Doranta zaczerpnięta jest, w ogólnych zarysach, z tradycyj dawnego teatru.