<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Momenty wychowawcze
Wydawca Spółka Akcyjna „Nasza Księgarnia“
Data wyd. 1924
Druk Zakłady Graficzne „Nasza Drukarnia“
Miejsce wyd. Warszawa — Łódź
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
III
HELCIA.

Teren obserwacji — „Ogródek dziecięcy”. — Obszerny pókój — w rogu fortepian. — Koło ścian foteliki trzcinowe i stoliki dla pojedyńczych. — W środku pokoju sześć stolików, przy każdym cztery foteliki. — Koło drzwi szafa z zabawkami i przyborami Montessori. Bohaterami obserwacji: Helcia — lat trzy i pół, Jurek i Krysia — też trzylatki, Haneczka — lat 5, Nini — lat 6. — Czas obserwacji — po dwie do trzech godzin w ciągu dwóch dni szkolnych.
Helcia — ambitna, przywykła do zachwytów, kokietująca rozumem i wdziękiem; wraz ze starszym bratem stanowią czarującą parę zdrowych, żywych, przykuwających wzrok i serce — dzieci.
Jurka znam ze stosunków domowych; jeśli nie jest zdecydowanym tyranem, mimowoli patrzę na niego „z uprzedzeniem zdawkowej kwalifikacji“; ma „zepsutą opinję“: zamierzył się na matkę batem, zrobił awanturę — kogut.
Krysia — tu medycyna bróździ. U tego rodzaju dzieci nie lubię odry i kokluszu. Drobne, poważne, skupione — filigranowe, coś w nich z marzenia, zadumy, smutnych przeczuć, — budzą tkliwy lęk i szacunek. Chętnie przepisuję im tran i całuję rękę.
Haneczka — jak ją określić? „Ma głowę na karku“ — „nie z jednego pieca chleb jadła“ — „w kozi róg jej nie zapędzisz — w pole nie wyprowadzisz“ — „sztuczka“ — „kwiatek” — wie, co i ile dozwolono, — chce się powiedzieć, że nie ma wdzięku, ale jakoś nie wypada, — przepowiada się, że będzie dzielnym człowiekiem.
Nini nie daje się scharakteryzować. Dostrzegłem w niej coś z tej dziecięcej konspiracji, która budzi nieufność. Najchętniej przestaje ze swym jednolatkiem-bratem i z młodszemi od siebie dziećmi.
Zacząłem obserwację bez programu — bez planu — przygodnie — ot tak: „co małe robią?“

Pierwsza notatka moja — ołówkiem:

Helcia (obrazki)
— On ma czerwony język (pies). Dlaczego?
— Bo to piesek (Nini).
— Czy pieski mają czerwony język — czasem?
(Opow. Helci o piesku, który szczekał, chociaż „my mu nic nie robili“).

Krysia bawi się piłką.
Nini: — O, Krysia się bawi (jedną ręką) także.

Że dziecko, oglądając obrazek, osobno ocenia ogon, uszy, język, zęby — szczegóły, których dorośli nie dostrzegają — było dla mnie zrozumiałe. My lekceważymy, bo to obrazki dla dzieci, natomiast w galerji obrazów postępujemy podobnie. Jeśli aż zdumiewa nas spostrzegawczość dzieci, to że dzieci lekceważymy, zdumiewa nas, że są ludźmi, a nie lalkami.
Pytanie Helci, dlaczego pieski mają czerwony język — tłumaczę sobie, jako chęć prowadzenia gawędy o byle czem z Nini, osobą wyżej od niej stojącą w hierarchji społecznej (rozmawia, gawędzi za pan brat z siedmioletnią), a utwierdziło mnie w tem przekonaniu owo — ni przypiął, ni przyłatał: „czasem“. Tak prostak, spotkawszy się z inteligentem, parwenjusz z arystokratą — wtrąci wyraz lub zwrot wyszukany w rozmowie bez treści, a tylko w celu okazania, że i on — umie, może.
Nini uwaga, że Krysia się bawi, i owo — „także“ dowodzi ździwienia: pierwszy raz widzi, że Krysia się bawi.

Nini piłkę
— Ja jedną ręką — a ty tak umiesz?
— Nie (Hel. — szybko).
— Ja nawet w górę umiem.

Krysia zamienia dobrą piłkę na złą.
— Heee — nie będziemy już mieniać — dobrze? (Nini).
Krysia miętosi złą piłkę, z której „powietrze wyszło“.

Tu utrwaliłem dwa momenty. Szlachetną prawdomówność Helci stwierdzałem wielokrotnie. Jeśli skłamie, to że ambitna, skłamie w obronie swej godności. Przykro jej się przyznać, że nie umie, więc szybko mówi, że jedną ręką nie umie, wyraźnie chce zmienić temat rozmowy.

Drugi moment dotyczy Nini. Krysia zamienia dobrą piłkę na złą. Nini skwapliwie chwyta piłkę i śmieje się — jeszcze chwila, a powie: „głupia, z tej piłki wychodzi powietrze — nic nie warta — nie odskakuje“. Nagle przychodzi refleksja: lepiej ukryć, że korzystny zrobiła interes. Więc szybko: „nie będziemy już mieniać“ — Zbędna ostrożność: Krysia zadowolona z zamiany — eksperymentuje nad dziurawą piłką, bawić się już nie chce. Jak Helcia nie skłamała, mówiąc szybko i nieco cicho, że nie umie chwytać piłki jedną ręką, tak Nini nie oszukała właściwie Krysi. Tak zatarte są granice wielu ludzkich wad — zalet, czynów, przestępstw.

Na podłodze sześcianki.
Nini: będę wam okręt budować — piec — o piec — o piec w okręcie.
Helcia: a umiesz taki okręt budować?
Nini (nie patrząc): umiem.
Krysia — Helcia — Pociąg.

Sześcioletnia Nini, bawiąc się z małemi, traktuje je z góry. Nie sobie, ale im buduje. Z tem Helcia nie chce się pogodzić, nie chce uznać autorytetu Nini, — zadaje nietaktowne pytanie, otrzymuje lekceważącą odpowiedź. Czy Nini umie budować to, co Helcia? Nini wcale nie patrzy: jasne, że umie.

Nini opowiada bajkę o żmijach...
— Czy śmiesznie się skończyło?
Helcia: Nie.

Dopełniam z pamięci. Nini walczy o swój autorytet: bajkę opowie — o żmijach. Helcia nie wie, co to żmija, nie interesuje jej bajka. Nini przeczuwa porażkę, zadaje nieostrożne pytanie, otrzymuje przykrą odpowiedź. Tu ja, zresztą niepotrzebnie, zadaję Nini parę pytań o żmijach. „Żmija jest taka jak nitka i może zjeść dwieście ludzi“. Helcia chmurnie patrzy na Nini: stosunki naprężone, atmosfera się zgęszcza. Spotkali się przypadkowo odmienni ludzie; po nieszczerej rozmowie, przymuszonem zetknięciu, rozejdą się z urazą wzajemną.

Sześcianki i klocki — długo — pałac.
— Umiecie tak budować? (Hel.) ładnie tak?
Nini — 22.
Krysia — 0.
Helcia — 14.

Powracają do budowania. W krótkim odcinku czasu Nini wyrzuca 22 wyrazy, Helcia 14, Krysia — ani słowa. Tu robię uwagę, że w ciągu kilkunastu minut nieprzymuszonej zabawy były: 1. Obrazki. 2. Piłka. 3. Sześcianki. 4. Bajka. 5. Sześcianki.

Zazdrość — emulacja.
Helcia coraz natarczywiej.
— Ładnie, umiesz tak?
Wali domek Ninki.
— Ja sama będę budować.
Nini:
— Ja dla Krysi będę budować
(i Krysi do ucha).
Krysia odwraca się, wali domek Helci.
(Puste miejsce).

Zapomniałem wspomnieć, że budując siedzą na podłodze. — Walka o Krysię, o tę małą wprawdzie, ale spokojną, milczącą, poważną osobę, która, gdy weźmie piłkę, to budzi zdumienie. Śledzę bieg dramatu z zapartym oddechem. Helcia cierpi, jątrzy ją uraza, gniewa ją Nini, walczy o Krysię, ale przeczuwa, że na nic, — Krysia patrzy na budowę Nini. Zemsta. Helcia wali domek Nini. Nini zbywa i to lekceważeniem: nie wypada jej rozpoczynać walki ze słabym przeciwnikiem; ona tylko podkreśla, że Krysia do niej należy. Ile tu niezanotowanego! Dopełniam z pamięci: po karczemnym postępku Helci, Krysia zlekka przysuwa się do Nini, spokojnym wzrokiem spotyka się z pełnem buntu spojrzeniem Helci, odwraca się do Nini. Dziesiątą, setną część sekundy to trwało: Nini daje polecenie, Krysia szybko „zmiata“ ręką budowlę Helci. Helcia milczy: czuje się winną, bezbronną wobec Krysi.
Puste miejsce w moich notatkach — to dowód wzruszenia, wiru uczuć, które to we mnie wzbudziło. Czegóż bo tu niema — z człowieka? — Nie pamiętam chwili podobnie silnej od czasu mych badań nad niemowlętami.

Helcia nawiązała stosunki z Nini (jak?)

Nie wiem. Nie pamiętam. Straciłem szereg ciekawych momentów. I miałbym wiele nieufności do notatek, gdzieby nie było „pustych miejsc“ i szczerych wyznań, że obserwator nie pamięta, nie dostrzegł, zapomniał.

Przychodzi Haneczka — do Nini,
Jurek siada na krzesełku Helci. — Hel. patrzy długo (czekam) — nic!
Haneczka bierze sześcianek z domku Helci — Hel. patrzy długo.
— Haneczko, ja cię proszę, nie bierz mi klocków.
Haneczka zabiera klocki. Helcia uderza ją klockiem w głowę.
Helcia kurczowo ostatni — daje Jurkowi:
— Masz — masz — masz.
Jurek do mnie:
— Ta dziewczynka nie ma co budować — ona nie ma budować.
Ja: — Co? (gruby — szorstki głos).
— Ona jej zabrała wszystko.
Helcia patrzy na Jurka (Jurek na Helcię).
— Ona — ta dziewczynka grzeczna.
Haneczka wydziela 8 sześcianków, Jurek dokłada swój dziewiąty,
Haneczka w hazard — dokłada.
— Wszystkie już jej oddałam. Jurku, już wszystkie jej oddałam.
(Łzy mam w oczach).

Zaczynam od mego: „co?“ — tego jednego wyrazu, który powiedziałem, a który był szorstki, obcy i duchem i dźwiękiem wszystkiemu, co tu się odbywało. Dzieci się rozumiały, ja udawałem, że nie rozumiem; moje komórki mózgowe, moje struny głosowe, cały ja ze swą przeszłością, gdzie tyle było — wszystko to było uosobieniem brudu i fałszu wobec cudnego misterjum dźwięków, tonów zwiewnych, srebrnych. Niema tu miejsca na naukowe rozumowania, jest nastrój, jest święta rozmowa uczuć, których nie ma bodaj prawa dotykać nauka. Rozważać będę, ale krzywdzę tem siebie...
Jurek siadł na foteliku Helci przy stoliku Helci. Helcia patrzy na Jurka. To niemożliwe, żeby ona myślała — ona tylko czuje. Ona żałuje długich chwil, kiedy siedziała przy tym stoliku, zdala od dzieci, patrząc na nie zboku. Ale to już minęło i nie wróci. Opuściła swe gniazdko ciche — ile przecierpiała — ale już nie wróci. Teraz usiadł tam Jurek, ten Jurek, który ją pchnął przed paru dniami. Helcia mu przebacza, oddaje mu swój port cichy, chatkę ustronną. Jest w niej żal za tem, co nie powróci.
Grabią jej sześcianki: prosi pokornie, bo wie, że życie krzywdzi, obronić się nie zdoła, a nie chce uciec. Tu nie wyrazy, ale głos cichy, smutny, wyraz twarzy, postawa. Żadna aktorka nie będzie umiała tak prosić o ratunek, o wyrozumiałość, o litość. Jakże genialną jest natura, która pozwala trzyletniemu dziecku być tak uosobieniem prośby. A wyrazy? takie proste: „Haneczko, ja cię proszę, nie bierz mi klocków“.
Haneczka-życie nie zna litości: grabi. Helcia uderza ją w głowę ostatnim klockiem, który pozostał; boi się odwetu — w jej trzykrotnem: „masz“, gdy wciskała Jurkowi w rękę ostatni klocek, było tyle dramatycznej siły! Tak, ginąc w boju, oddaje żołnierz swój sztandar pierwszemu z brzega, byle nie wrogowi.
Jurek, bierny świadek sceny, głosem wzruszenia zwraca się do mnie. Prosi o pomoc dla dziewczynki, której zabrali „wszystko“, którą skrzywdzono, a on, trzymając jej ostatni klocek, nie wie, co przedsięwziąć. Mówiąc do mnie, daje poznać Helci, że jej współczuje, Haneczkę potępia.
Haneczka zrozumiała. Uderzona w głowę klockiem, lekko tylko potarła miejsce, gdzie zabolało — nie myślała o odwecie. Zawiniła — oddaje, daje więcej, niż wzięła, i prosi Jurka o przebaczenie.
W notatce wolałem pominąć ruchy, gesty (ba, spróbuj się o to pokusić), a notowałem wyrazy, bo cudne były swą prostotą i mocne powtórzeniem. Tu Helcia trzy razy powiedziała: „masz“, oddając Jurkowi klocek, dwa razy powtórzył Jurek, że Helcia teraz nie może budować, dwa razy mówi Haneczka, że klocki oddała. Sadzę, że w dramatycznych momentach autor i aktor silniejszy wywołają efekt, powtórzywszy jeden okrzyk dwukrotnie, niż długą tyradą. „Mamo — mamo“, „nie mam córki, już nie mam córki“, — „ja niewinna, ja niewinna zupełnie“ — to może być bardzo silne. Trzeba zwrócić szczególną uwagę na powtórzenia u dzieci. Zapewne są bardzo częste!
Scena ta budzi we mnie wiele myśli:
1. W świecie uczuć dzieci są od nas o wiele bogatsze, uczuciami myślą.
2. Jeśli zadaję sobie gwałt, opisując scenę, — czem byłoby moje wtrącenie się do tego, co zaszło? „Haneczko, brzydko zabierać — oddaj, Helciu, brzydko bić — przeproś“.
3. Jakąż wielką uczelnią życia jest dla dzieci ten Ogródek!

Helcia: Czy umiesz tak budować?
Nini: My się do ciebie nie odzywamy.
Jurek chce wziąć, Helcia go odpycha, Jurek nie protestuje.
Helcia: Ja wam dam (klocki).
Nini: Nie potrzeba — nie potrzeba.
Haneczka: Ja ładny pałac zbudowałam.
Helcia: Obrzydliwy — obrzydliwy.
(Puste miejsce).
Helcia: Umiesz tak budować?
Żadnej odpowiedzi.
(?) nie potrzeba ciebie.
Helcia do mnie: Czy ładnie zbudowane?
Ja: Ładnie.
Helcia: A pan umie?
Ja: Umiem.

Dopiero teraz, odepchnięta, sponiewierana, zauważyła mnie, zwraca się do mnie. Biedactwo!

Haneczce trochę imponuje, trochę nudzi ją gadatliwość Nini.
Helcia poprawia zepsutą piłkę.
— Widzicie, jak się to robi.
Helcia do Jurka:
— Daj mi pudełko.
Jurek — ruch obronny[1].
Głaszcze go po twarzy. Nie daje — odszedł. Helcia ruchem rabunku zabiera, ucieka, siada przy mnie.
(Puste miejsce).
Helcia: Umiesz tak budować?
Jurek: Nie — bz — wzz — wzz — wzzy — bizzzz.
Nareszcie — ale w jakiej karykaturalnej formie — nie dziwiłbym się, gdyby westchnęła.

To są notatki znużenia. Nie rzucam notowania, bo cenne, alem zmęczony, do cna zmęczony — partaczę. Ostatni moment zaopatruję w komentarz, bo już nie ufam pamięci: Helcia, która tak pragnęła usłyszeć, że nie umieją tego, co ona umie, nareszcie cel osiągnęła. Jurek nie umie, Jurkowi przykro się przyznać, że nie umie, więc: „bzz—wzz—wzz“ — to zlekceważenie sprawy, zmiana tematu rozmowy. To samo zrobiła niedawno Helcia.

Pani: A są place
Helcia (do Nini): co znaczy place?

Helcia zwraca się do Nini, nie do mnie.

„Modlitwa: Haneczka, Krysia biorą udział. Helcia zmiażdżona — po modlitwie zdecyd. do Jurka:
— To moje miejsce, to moje.
Jurek oddaje, przenosi się na swoje.
Po marszu Haneczka wyrzuca Jurka z jego fotelika, pokornie przenosi się znów na inne.
Helcia u siebie — stuka nogami o stolik — stuka stolikiem — bije ręką po stoliku.
(Puste miejsce).
Helcia ma klocki — wyjmuje jeden — lekko nim uderza po stole — ruchy ospałe — głowa wsparta na ręce. Zaczyna budować — bramę z pałacu Haneczki, — nie udaje się jej; trójkąt spada z podstawy trzy, cztery razy. Helcia wkłada klocki do pudełka.

Puste miejsce — to moja porażka. Na chwilę tylko odwracam uwagę, pozostawiam ją wzburzoną, samotną. Znajduję przygnębioną, nieszczęśliwą — ale już na stoliku leży pudełko z klockami: kiedy wyjęła je z szafy — jak? nic nie wiem. Znużony, zagapiłem się.


Przeczytałem to, co napisane. Źle. Ja rozumiem, ale czytelnik zrozumie dopiero po parokrotnem uważnem odczytaniu. Takich czytelników będzie mało. Trzeba pisać łatwiej — przystępniej. Do obserwacji w drugim dniu wybieram inną, nową metodę. Najprzód wszystkie notatki razem, potem bieg wypadków, zestawiony w akcję opowiadania, wreszcie — komentarz.
Dla ucznia seminarjum taki plan:
1. Charakterystyka dziecka, które obserwuje.
2. O warunkach obserwacji:
a) teren z planem,
b) o sobie: która to praca, skąd zna dziecko, co o niem wie, słyszał, dostrzegł, pamiętał, zanim podjął obserwację.
c) stan psychiczny własny — czy chętnie, czy celowo, czy przypadkowo podjął obserwację, czy zdrów, w wesołem usposobieniu i t. d.
3. Notatki in crudo — z dodaniem: „puste miejsce“ (luka w obserwacji). Pytajnik w nawiasie, gdzie nie mógł odcyfrować notatki. Ważne: zachować skrócenia.
4. Bieg wypadków w opowiadaniu zwięzłem.
5. Komentarz do notatek.
6. Osobiste — własne przeżycia i rozmyślania.
Zdaje mi się, że półświadomie plan ten miałem w głównych zarysach. To coś w rodzaju sprawozdania teatralnego, coś z wypracowania o znanym dramacie. Niejasności mojej pracy wypływają stąd, że, czytając wypracowanie o dramacie Szekspira, Sofoklesa, znam Hamleta, Antygonę — tu czytelnik nie zna ani bohaterki Helci, ani dramatu. Jeśli zostawiam w tej formie pierwszy dzień obserwacji, to by dać wzór pracy ułomnej, takiej, jaką być nie powinna. Nie mam pewności, że drugi dzień będzie lepszy.
(NB. Bróździ mi to, że piszę nie w dniu obserwacji, lecz w cztery dni później: obserwację wtorkową komentuję w sobotę).

2-gi dzień obserwacji.

Notatki:

Helcia nawet nie spojrzała na swój stolik.
Krysia bawi się z Manią.
Helcia zagadała do Stasi — nic.
Janka — dłuższa chwila.
ziewa.
z Wiką:
— Ja mam 8 lat.
— Władek też ma 8 lat.
Wika idzie sprawdzić, Helcia niepewna.
Hel.: Wł., ile ty masz lat?
Wł: 7 i pół.
Krysia przy stoliku starszych. Helcia się jej przygląda.
Modlitwa — marsz — Helcia głośno, prowok: — O, fartuch — mamusia kazała fartuch. Biegnie. Przewraca ławkę.
Głośno do pani:
— Przewróciło się.
Do mnie:
— Przewrócili się rękawy
Brzydka jest
Chwilę — śliczna, zapomniała o sobie — długo pracuje, by guzik fartucha z tyłu zapiąć.
— Proszę pana.
Gdy chcę —
— Ja już sobie sama...
Do przodu — palcem poszerza dziurkę.
— Proszę zapiąć.
Wyciągam rękę — odsuwa się — znów próby (ostatni wysiłek — to samo u dorosłych — a nuż w ostatniej chwili się uda — ostatnia nadzieja).
(Puste miejsce).
Zapinam: spróbuj odpiąć, to łatwiej — nie chce — do stolika z literami — do Krysi.
Uczy się szanować istotną zasługę.
Helcia litery — sny o potędze — ja przy stoliku, ona zwraca się do pani N.
Babrze się w literach: — Czy dobrze?
— Nie!
(Jak do cna demoral. dzieci zachwyty dorosłych)!
Do mnie: prawda, że tak się składa?
— Nie.
— No proszę patrzeć.
— Nie.
Jedną lit. przekłada.
— No proszę zobaczyć.
— Źle.
Nie pozwala sobie pokazać.
Rzucam obelgę: „ty za mała“ (bo mnie gniewa).
Odchodzi — pokazuje pani N., że stolik złamany — lalkę:
— Czy brzydko ubrana.
Wylicza, jak ubrana.
— A ja mam coś takiego w kieszeni. A co ja mam?
— Nie wiem, skąd mogę wiedzieć — a ty wiesz, co ja mam?
— A wiem (zagląda).
Do liter:
— No proszę zobaczyć (do p. N ), czy dobrze?
— Nie.
(Praca — nie chce się pogodzić).
Pani N. pokazuje, jak układać — nie patrzy: chce czarować, królować, nie pracować.
Mnie się pyta: a teraz? — Nie!
Znów do złamanego stolika, pokazuje Jankowi. Z. p. N. — rozmowa.
Książkę z obrazkami — nuci, oglądając, jedną z piosenek Ogródka, „Poliszynela“.
— Pani umie kota narysować? A ja umiem.
(W domu umie to, czego dorośli nie potrafią).
Rozmawia z Tadziem, czegoś mu nie pozwala.
Nudzi się.
— Weź klocki, domki, jak Haneczka.
— Jak Krysiaaa?
— Nie, jak Haneczka.
— Nie chcę. To łatwo. A pan umie fartuch szyć?
— Nie.
— A ja umiem.
— Nawet zapiąć nie umiesz.
— Umiem.
— Nie.
— Umiem (Drażnienie się).
— A umie pan wózek rys.?
— Nie.
— A ja umiem A kota?
— Umiem.
Daję ołówek, papier: narysuj.
— A ja umiem ołówek rysować.
Rysuje kaczkę (po trzyletniemu). Chłodno, bez zapału, przyznaję, że dobra.
— A pan umie?
— Tak.
Patrzy zdziwiona, rysuje.
— No co to jest?
— Nie wiem.
— No co to, co ma tyle nogów?
Ja rysuję kaczkę.
— Proszę dać papieru, miseczkę narysuję.
— Rysuj na tem samem.
— Eee, — ale rysuje.
Zamiast miseczki — dziewczynka z koszykiem.
— Miałaś miseczkę narysować.
— A ładna miseczka?
— Zapytaj się Krysi.
Rozmowa Krysi z Helcią — krótka.
— Co Krysia powiedziała?
— A to dobry koszyczek?
— Zły.
Ja rysuję: czy twój lepszy, czy mój?
Palcem: ten (wskazuje na mój).
Żal mi jej:
1. Zachwyt.
2. Niechęć — gniew.
3. Współczucie.
Sprzymierzam się z Helcią przeciw Krysi. Helcią się zachwycają, Krysię uwielbiają. Krysia stara się być pierwsza w marszu. Helcia chce wziąć impetem, Krysia czeka, aż samo przyjdzie. Krysie:
1. Nieczynne, nie tracą energji.
2. Ciche — wszędzie się wkradną, wypatrzą, kto co robi najlepiej — długo patrzą tylko.
3. Zwyciężają bez walki — nagłym wybuchem, jednym atakiem.
Pomóc chcę Helci: nauczę.
— Daj kredę
Nie wie, gdzie. Krysia wie — przynosi. Rysuję na tablicy domek. Próbuje też — źle. Dorabia okna do mojego domku. Przechodzi Lala.
Hel: O, patrz, ładne?
Lala: Ładnie ty rysujesz.
Hel.: O, okna, patrz.
Hel.: rozumie, że zaszło nieporozumienie — wstydzi się.
Drzewa rysuje — nie chce wycierać ściereczką, tylko skrawkiem papieru. Ręką ściera, patrzy na mnie z uśmiechem przekory.
Hel: Proszę coś narysować.
Rysuję człowieka — ona dorabia mu palce, poprawia.
Domaga się nowego rysunku. Rysuję ptaka.
Hel.: To ptak albo skowronek (Czeka na zachwyt z powodu nowego wyrazu).
Dochodzę na chwilę do Krysi, która klei.
Przychodzi wnet Helcia — odciąga mnie (zazdrość). Gubi kredę, długo szuka — znajduje.
Kreda upadła — złamała się. Patrzy ździwiona, pisze na tablicy kawałkiem, rzuca umyślnie i patrzy (eksperym).
Żąda nowego rys. Rysuję kwiat. Ulepsza go.
— Co to jest?
— Okulary
— Poco?
— Żeby lepiej widzieć.
— A to poco.
— To potrzebne, żeby się trzymało.
— To można gwoździkami.
— Gwoździkami toby bolało.
Zdejmuję okul., pokazuję. Smaruje mnie kredą.
— Zabrudzisz mnie, Helciu.
— A to nowe ubranie?
— Nie, stare.
— A ja mam nowe. Zosia uszyła.
— A kto to Zosia?
— Człowiek z głową, z ręcami, z czołem...
— Dlaczego wąsy na twarzy?
Tatuś się goli. Ja nie mogę, bo nie mam za co kupić. Radzi zrobić ze złota albo z papieru. Wycinam według wskazówek z papieru. Zostaje papier z dwoma otworami. Kładzie papier na twarzy, straszy mnie. (Czeka na: oj, boję się, oj, schowam się). Ja nic.
— Czy straszne?
— Nie.
Daję lusterko, żeby zobaczyła, czy straszne. Pytam się Krysi, czy straszne.
— Nie.
Rysuje coś na masce, żeby było straszne.
— Teraz straszne?
— Nie.
Wykrzywia twarz.
— A teraz?
— Nie.
Ja: A czy kto się bał tego? — Nie odpowiada. — Mnie przymierza maskę, Krysi próbuje.
Śniadanie.
Hel. głośno:
— A ja już wiem, gdzie moja butelka (z mlekiem).
(NB. Krysia zamiast k mówi t — może ta wada wymowy uczynić ją małomówną, nietowarzyską; higjena wychowawcza winna pamiętać, zapobiegać).
(Nie Helcię dwa dni obserwowałem, ale prawa natury, człowieka).

Są w Ogródku tylko dwie małe: Helcia i Krysia. Wedle naszej recepty: „bawcie się razem“ — zmuszone, bawiłyby się; nieprzynaglane, garną się raczej do starszych dzieci — to im coś więcej obiecuje, niż zabawę. Mania najchętniej rozmawia, opiekuje się małemi; dostrzega to Krysia, i Manię musiała pociągnąć ku sobie małomówna, spokojna, poważna Krysia. Helcia szuka dopiero. Dochodzi do Stasi, źle wybrała, do Janka — ten dobry: od tygodnia dopiero w Ogródku, jeszcze „się nie rozruszał“, skrępowany — mało kogo zna, różnicę wieku wyrównywa to — rozmawiają. Ale Helcia niecierpliwa. Zaczepia Wikę — niezręcznie: informuje go o wieku brata, ale nie będąc pewna, czy dobrze powiedziała (8 lat) — zmieszała się. Helci całą bezpośredniość uczuć, każdy czyn — krępuje i hamuje obawa śmieszności. Dlatego nie bierze udziału w modlitwie, w marszu, w gimnastyce. Cierpi, ale boi się — nie może. Kiedy dzieci maszerują w takt fortepianu — pragnąc zwrócić na siebie uwagę, nad potrzebę głośno mówi o fartuchu i... przewraca ławeczkę: kompromitacja. Oznajmia o tem ździwionym głosem z przymuszonym śmiechem i, szybko zmieniając temat rozmowy, oznajmia mi, że się przewróciły rękawy fartucha (na lewą stronę). Doprowadza rękawy do porządku, kładzie fartuch; nie może zapiąć. Chcę jej pomóc — odmawia. Sądzi, że przeszkadza zbyt wąska dziurka (fartuch z tyłu zapinany). Sama zwraca się z prośbą o pomoc, ale w ostatniej chwili odsuwa się nagle i znów próbuje. Zwracając się po raz wtóry, nie puszcza guzika, jeszcze próbuje. Jest to zjawisko niezmiernie częste nie tylko u małych, ale i starszych i dorosłych. Kiedy jako student pracowałem w szpitalu, byłem świadkiem takiej sceny: kolega H. chce wyrwać pacjentowi ząb — nie może. Zwraca się do lekarza, ten dochodzi. Student nie oddaje kleszczy — jeszcze jedna próba, i ząb się łamie.
Litery ruchomego abecadła mieszczą się w przegródkach pudełka, na podobieństwo czcionek w kaszcie drukarskiej. Rano porozrzucane, układają je dzieci, które liter nie znają: podobne do podobnych. Krysia umie, Helcia chce pracę zastąpić blagą. Domyślam się: w domu nabazgrze coś na papierze i mówi, że napisała, a ponieważ dorośli potwierdzają, że ona pisze, więc wierzy. Cóż dziwnego, że jeśli trzyletniemu zdaje się, że tak łatwo czytać (mruczy pod nosem), rysować, pisać, — sześcioletnie niechętnie ponosi trud wysiłku. Helcia żąda natarczywie, gniewnie, by przyznać, że dobrze ułożyła litery, nie chce, żeby jej wytłumaczyć, pokazać, pomóc. Chce sama! W jej bezustannych pytaniach: „czy pan umie?“, „a ty czy umiesz?“ — łatwo odczytać, że w domu dorośli udają, że nie umieją tego, co ona umie. Ileż razy się to widzi, w ilu odmianach. Trzylatek zeskakuje ze schodka: „ja umiem“; wesoły wujcio udaje, że nie umie, boi się, przewraca, błaznuje; dziecko śmieje się, popycha go, podnieca w przekorze, złośliwej igraszce, drwinie, bladze. Trzylatek namazał coś na papierku: „to konik“. Wujek zdumiony: jaki piękny koń, onby tak nie umiał; próbuje, bierze ołówek niezaostrzoną stroną, potem ołówek wypada mu z ręki, papier spada na podłogę. Dziecko objaśnia, niecierpliwi się, czasem bije. Gdyby wesoły wujcio wiedział, że dziecko śmieje się podniecone, bo wie, że zabawa zakończy się huśtaniem, przyciskaniem, pocałunkami, a drugie dlatego właśnie gniewa się, niecierpliwi; gdyby dostrzegł, że iskrząca się w oczach wesołość i rozhulany śmiech pierwszego boba i napół ździwione, napół gniewne spojrzenie drugiego przypominają mu rozwydrzenie gabinetu i opór buduaru: byłby może ostrożniejszy w przyszłości. Jeśli to samo czynią nianie, kto wie, czy nie od wesołych wujciów to przejęły, boć nie ze wsi, nie z chaty wyniosły; bo w chatach, o ile widziałem, stosunek do dzieci jest poważny, pełen godności.
Gniew, który wyraził się w rzuconej Helci obeldze: „zostaw lepiej, ty za mała“, zapewne adresowany był właściwie do wesołych wujciów (i cioć), którzy nie mogą spojrzeć na dwuletnie ładne dziecko bez półświadomej czy nieświadomej myśli o tem, co to będzie kiedyś za pikantny człowiek. Tak zaraza idzie do dziecinnego pokoju, tak kaleczy się najmłodsze, które potem w Ogródkach — w bólu prostują wykrzywione dusze, ale tracą zaufanie do dorosłych i przywiązanie do domu.
„Nie“ — „właśnie, że nie“, — „właśnie, że wiem“ — „właśnie, że umiem“: to też z repertuaru wesołych wujciów. — Wujcio mówi: „a ja ciebie kupię od mamusi“, — „masz brzydkie oczy“ — o, wynalazczość ich jest wielka! Dziecko mówi: „nieprawda — właśnie, że nie; prawda, mamusiu, że nie?“ — „A właśnie, że tak“ „A nie“ — Nazywa się to — droczeniem się. Niektóre dzieci nienawidzą tego, niektóre lubią te żarty, gdzie gniew, niechęć, obawa dają mocne sensacje.
Helcia obiecuje narysować miseczkę, ale rozumie, że niema śladu podobieństwa; więc niech to będzie „dziewczynka z koszykiem“ — dorośli są tacy durnie, że wszystkiemu wierzą. Dwa razy zmienia temat niemiłej dla niej rozmowy. Uczciwie przyznaje, że mój koszyczek lepiej narysowany, ale kiedy Lala narysowany przeze mnie na tablicy domek przyjęła za dzieło Helci, Helcia nie ma odwagi wyjaśnić zaszłego nieporozumienia...
Epizod z kredą ciekawy. Nie oczekiwała, że, upadłszy, kreda się złamie. Jeśli szklanka upadnie, staje się niezdatna do użytku, ołówek łamie się. Kreda złamała się — Helcia ostrożnie próbuje: pisze, jak dawniej. Rzuca jeszcze raz: co z tego wyniknie? Już wie — wie na całe życie. Przed kilku dniami Brzydula próbowała maczać kredę w wodzie i pisać. Każdy z nas ma w przeszłości moment, kiedy zadał sobie pytanie, gdzie podziewa się cukier, wrzucony do herbaty; jeśli mu powiedziano, że się „rozpuszcza“, dodano do niezrozumiałego zjawiska niezrozumiały wyraz. Dopiero zrozumiał, eksperymentując cukrem, solą; pamiętam, jak słoną wodę wystawiałem na słońce, żeby zobaczyć, czy znów będzie sucha sól w flaszeczce; ale soli się nie doczekałem — i rozwiązanie zagadnienia zostało w zawieszeniu. Dziecko lubi samo mieszać łyżeczką cukier w herbacie, ale mama tego nie lubi, bo się szklanka najczęściej przewraca.
Rozmowa o okularach. Tu są nie tylko szkiełka, przez które się lepiej widzi, ale i kawałki żelaza — poco to? — Jeżeli szkiełka się nie trzymają, można przybić gwoździkami. Odpowiadam, że nie można, ale się nie śmieję. Umocowanie szkiełek, przez które się lepiej widzi, znalazło wielorakie rozwiązanie: monokl, binokle, okulary (lornetka); to nie tak proste dostrzec uszy, o które można zahaczyć druciki. Że trzyletnia Helcia tego nie wie, co wymyślił zbiorowy wysiłek specjalistów w ciągu stuleci — to nie śmieszne. Ale że ja w czterdziestym roku życia, wskutek zapytania Helci, po raz pierwszy o tem pomyślałem — to kompromituje. Drwiną, że dziecko nie wie, zabijasz w niem chęć dowiedzenia się. Kto przyzna się, że nie czytał „Fausta“, nie widział Rubensa, nie wie kto był Pestalozzi? I czytamy, aby zbyć, patrzymy, aby zbyć, wiemy wszystko byle jak, — cywilizację robią jednostki, politykę robią kliki, zaś ogół durny — za nos wodzony — umiera nawet, a wstydzi się przyznać, że nie wie za co, byle się nie śmiano z niego. Kto się śmieje z trzyletniego dziecka, że chce gwoździkami przybić szkiełka do oczów — jest zdrajcą, deprawatorem.
Helcia nie wie, jak trzymają się okulary, ale ma nową sukienkę. Ot, do czego się dogadaliśmy wreszcie.
Rozmowa o pieniądzach — złocie i papierach — to strzępy aktualnych, dosłyszanych rozmów. Wykrawam w arkuszu papieru dwa otwory (pieniądze) wedle wskazówek Helci. Helcia dostrzega podobieństwo arkusza z maską, którą dobry wujcio lubi straszyć dzieci. Zaplątana w rozmowę finansową, chce się wywikłać, by nie zdradzić swej niewiedzy. Nakłada na twarz „maskę“ i próbuje straszyć mnie i Krysię. Nie udaje jej się. Zapewne maska zła — trzeba się wykrzywić. Nie pomaga.
Zdaje mi się, że Helcia zaczyna rozumieć, że dom żartuje, bawi się, udaje, kłamie; że jest zupełnie inaczej, niż sądziła. Boi się, ale pociąga ją to nowe — istotne życie, które jest wysiłkiem i walką, gdzie ma walor zasługa, nie — czar, gdzie więcej obojętnych spojrzeń, niż uśmiechów, gdzie więcej sideł, niż rąk pomocnych. Dom nie pomaga jej, ale przeszkadza.


Wypadło nie to, czego chciałem. Chciałem dać wzór uczniowi seminarjum, jak notować spostrzeżenia i dopełniać komentarzami. A napisałem dla siebie wzór, jak z drobnego dostrzeżonego momentu — pytania dziecięcego — przechodzić do zagadnień wielorakich i ogólnych. — To dowód, jaką przeszkodą dla niezależnego myślenia są wszelkie ramki, plany, drogowskazy.








  1. Obronnym nazywam ruch, gdy dziecko, nie chcąc dać, podnosi rękę z żądanym przedmiotem w górę, chowa go za głowę, przechylając ją w stronę wyciągniętej ręki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.