<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XLV.
Zawarcie przymierza.

Tym czasem, kiedy zwycięztwo przeważyło na stronę don Pedra, kiedy Duguesclin dostał się w ręce nieprzyjaciół, a Mauléon, na wezwanie Konetabla opuszczał pole bitwy, na które był przyprowadzony w ubiorze don Henryka, pewien kuryer, zmierzał ku wiosce Cuello.
Tam, dwie kobiéty, w odległości stu kroków jedna od drugiéj, piérwsza w swojéj lektyce z konwojem Arabów, druga siedząca na andaluzyjskim mule, przy orszaku kastylskich rycerzy, oczekiwały w największéj trwodze, nadziei, lub smutku.
Donna Marya lękała się aby przegrana bitwa nie przyczyniła zguby dla don Pedry i nie pozbawiła go wolności.
Aissa życzyła sobie, aby jakiekolwiek zdarzenie, zwycięztwo lub przegrana, przywiodło do niéj kochanka; mało ją obchodził upadek don Pedry lub wyniesienie don Henryka, aby tylko i czy piérwszy będzie w trumnie, lub drugi na wozie tryumfalnym, ujrzała przy sobie Agenora.
Dwie te kobiéty spotkały się pewnego wieczora, doznając tego podwójnego cierpienia. Marya nietylko że była niespokojną, ale jeszcze i zazdrosną; wiedziała że Mothril w razie zwycięztwa, zatrudniałby się tylko zabawami dla Króla; odgadła jego cały sposób postępowania, a Aissa, swoją otwartością utwierdziła jéj domniemania.
Mimo to, iż młoda dziewica zostawała pod strażą dwudziestu wiernych niewolników Maura, mimo to, że podług swego zwyczaju trzymał ją zamkniętą w lektyce, Marya nie spuszczała jéj z oczu.
Maur niechcąc kosztownego skarbu wystawić na łup i grubijaństwo Anglików, pozostawił lektykę w wiosce Cuello, zaludnionéj dwudziestu ludźmi, kilkoma zapadłemi domkami, i odległej mniéj więcéj u dwie mile od pola bitwy Nawaretty.
Swoim niewolnikom dał wyraźne rozkazy, czekać go i otwierać tylko jemu samemu, zamkniętą lektykę.
Jeżeliby nie powrócił, jeżeliby został zabity w potyczce, dał inne rozporządzenia, jak wkrótce zobaczémy. Aissa oczekiwała więc końca bitwy w wiosce Cuello.
Co do Maryi: don Pedro opuszczając Burgos, dobrą straż nad nią pozostawił. Tamto miała ona oczekiwać od niego wiadomości; miała z sobą znaczną summę pieniędzy, i drugich kamieni, a don Pedro tak był pewny jéj przywiązania, iż sądził, że w nieszczęściu bardziéj dla niego będzie przychylną; jako kiedy był w dobrém powodzeniu.
Lecz Marya nie chciała znosić udręczenia kobiét gminnych, to jest: zazdrości. Miała za zasadę, iż lepiéj być najnieszczęśliwszą jak niewiedziéć o zdradzie. Niedowierzała Mothrilowi; obawiała się zmienności don Pedra, wiedziała że między Cuello i Nawarettą jest zbyt mała przestrzeń.
Dla tego téż, z sześcioma germkami, i dwudziestu ludźmi, na których przyjaźń więcéj jak na usługę rachować mogła, niedostrzeżona, stanęła obozem przy wzgórku, za którym wznosiły się rudery wioski Cuello.
Zjechawszy na wzgórek, spostrzegła zbliżające się bataliony dwóch wojsk, mogła była widziéć i potyczkę, lecz serce odjęło jéj siły, z przyczyny ważnych wypadków.
Tam właśnie spotkała Aissę; natychmiast posłała na plac bitwy roztropnego kuryera, i oczekiwała nań nie w zbyt wielkiéj odległości od Maurytanki strzeżonéj przez niewolników, spoczywających na trawie.
Kuryer przybył, i oznajmił wygranie bitwy. Wojskowi i jeden z szambelanów pałacu don Pedra znał niektórych rycerzy z armii nieprzyjacielskiéj, mimo tego widział on Mauléona podczas przyjęcia go na uroczystym posłuchaniu w Soryi; zresztą Marya dokładnie mu go opisała, przytém odznaczał się herbem wykutym na swojéj tarczy.
Przybył więc oznajmić, że don Henryk został zwyciężony, Mauléon w ucieczce, a Duguesclin w niewoli.
Wiadomość ta pochlebiając życzeniu donny Maryi Padilliy zbudziła w jéj umyśle wszystkie obawy?
Albowiem gdy don Pedro zostanie zwycięzcą i przywrócony na tron, urzeczywistnią się jéj marzenia dumy i miłości, lecz don Pedro wystawiony na pokusy Mothrila był straszném widziadle téj saméj miłości.
Marya przedsięwzięła śmiałe postanowienie.
Rozkazała swemi orszakowi postępować za sobą, zjechała z wzgórza rozmawiając z posłańcem:
— Powiadasz pan, że nieprawy syn de Mauleéon — Tak pani, ale podobnie jak zmyka lew pod chmurą strzał?
Posłaniec mówił jéj o piérwszéj ucieczce Mauléona, gdyż on po odjeździe przyprowadzony był pod przebraniem don Henryka.
— Dokądże domyślają się że uchodzi!
— Do Francyi, jak ptak spłoszony ucieka do gniazda.
— Istotnie, odrzekła: poczém dodała po chwili namysłu. Rycerzu, wiele ztąd dni potrzeba na przybycie do Francyi?
— Dwanaście, jak dla pani.
— Lecz żeby nie być dościgniętym gdy się umyka... jak de Mauléon naprzykład?
— Oh! pani, trzy dni dosyć nawet przy najzawziętszéj pogoni. Lecz nie ścigali młodzieńca gdyż mają Konetabla.
— A cóż się stało z Mothrilem?
— Otrzymał rozkaz obsadzić drogi, aby przeszkodzić ucieczce zbiegów, a nadewszystko don Henrykowi Transtamare, jeżeli żyje jeszcze.
— Już nie ma potrzeby myśléć o Mauléonie, pomyślała Marya Za mną, rycerzu.
Postąpiła do lektyki Aissy: lecz na zbliżenie się jéj orszaku straż Maurów podniosła się z trawy, na któréj drzymali.
— Hola! zawołała Marya; kto tutaj dowodzi?
— Ja, odrzekł dowódzca dający się poznać po purpurowym zawoju i pasie.
— Chcę pomówić z młodą kobiétą ukrytą w téj lektyce.
— Niepodobna, odparł lakonicznie dowódzca.
— Być może że mnie nie znasz?
— Oh! i jak dobrze odrzekł Maur na wpół uśmiechając się. Pani jesteś donna Marya Padilla.
— Powinieneś zatém widziéć, że mam zupełną władzę od Króla don Pedry.
— Nad ludźmi Króla don Pedry, odrzekł posępnie Maur, a nie nad Saracenami Mothrila.
Donna Marya patrzyła z obawą na ten początek sprzeciwiania się.
— Masz więc przeciwne rozkazy? zapytała łagodnie.
— Tak, pani.
— Jakież przynajmniéj?
— Komukolwiek innemu odmówiłbym żądania, lecz tobie pani tyle władnéj, opowiem. Jeżeli bitwa jest przegraną, i jeżeli Mothril opóźni swoje przyjście, nie wolno mi nikomu oddać donny Aissy tylko jemu samemu, i winien jestem oddalić się z mojemi ludźmi.
— Bitwa jest wygraną, rzekła Marya.
— Więc Mothril przybędzie.
— A jeżeli zabity?
— Powinienem, mówił daléj Maur bez wzruszenia, zaprowadzić donnę Aissę królowi don Pedro gdyż bez wątpienia; on podejmie się opieki nad córką człowieka, który umarł dla niego.
Marya zadrżała.
— Lecz on żyje, powróci, a tymczasem mogę przecież pomówić z donną Aissą. Czy słyszysz mnie Senora? rzekła jéj.
— Pani, rzekł porywczo dowódzca zbliżając się do lektyki, nie zmuszaj donny Aissy aby mówiła z tobą, gdyż w takim razie mam rozkaz daleko straszniejszy.
— Jakiż to?
— Mam ją zabić własną ręką jeżeli jakikolwiek stosunek między nią i nieznajomym znieważy honor mego pana i naruszy jego wolę.
Donna Marya cofnęła się z przestrachu. Znała obyczaje kraju i ludu, obyczaje dzikie, niewyrozumiałe, ślepe wykonywanie wszelkiéj woli wyższéj, któréj poddają się z największym szacunkiem i pokorą.
Powróciła do rycerza, który z włócznią w ręku oczekiwał na nią wraz z innemi towarzyszami. Wszyscy byli nieporuszeni jak posągi żelazne.
— Potrzebaby mi téj lektyki, przemówiła, lecz ona jest pod silną strażą, i dowódzca Maurów grozi śmiercią kobiécie w niéj będącéj jeżeli się kto zbliży.
Rycerz był kastylijczyk, to jest pełen pomysłów i grzeczności, potrafił rozumem wynaleźć sposób a odwagą i siłą takowy wykonać.
— Pani, rzekł jéj, śmiać mi się chce z tego błazna z żółtą twarzą, i zły jestem na niego, że cię przestraszył. Ani się nie spodzieje jak go przygwożdżę do boku téj lektyki, wówczas już nie będzie mógł zabić osoby, która się w niéj znajduje.
— Oh! nie należy zabijać człowieka, który wypełnia rozkaz!
— Patrz pani jaki prędki, każę być w pogotowiu swoim towarzyszom.
Słowa te wymówione były czystą mową kastylską. Maurowie patrzeli na nich wielkiémi wytrzeszczonémi oczyma, bo jeżeli rozumieli mowę arabską, którą przemówiła do nich donna Marya, i przestraszające poruszenia Hiszpanów, to nie mogli zrozumiéć języka hiszpańskiego.
— Patrz pani, chcą nas piérwsi zaczepić jeżeli się nie oddalemy. Ci Maurowie to są zgłodniałe psy, rzekł rycerz, czując w sobie wielką ochotę popisać się zręcznym zwrotem włóczni, w przytomności pięknéj i szlachetnéj damy.
— Wstrzymajcie się! wstrzymajcie! rzekła Marya. Sądzicie, że oni nie rozumieją po kastylsku?
— Jestem tego pewny. Spróbuj pani pomówić z niemi.
— Mam inny zamiar odparła Marya Padilla. Donno Aisso rzekła głośno po hiszpańsku; lecz odwróciwszy się ku swojemu rycerzowi, jeżeli mnie słyszysz, daj znak twojemi firankami.
W tém dostrzedz można było kilkakrotne poruszenia firanek.
Maurowie ani się ruszyli, pogrążeni będąc w swpjéj baczności.
— Widzisz pani, że ani jeden się nie zwrócił.
— Może to podstęp, rzekła Marya, zaczekajmy jeszcze.
Następnie odzywała się w taki sam sposób, do młodéj dziewicy:
— Mają cię na baczności tylko z jednéj strony lektyki, Maurowie wszyscy zwrócili na nas swoją uwagę, przez co z przeciwnéj strony masz wolne wejście. Jeżeli lektyka jest zamkniętą, obetnij firanki, i opuść się po cichu na dół lektyki. Tam daléj, o dwieście kroków od miejsca w którém pozostajesz, znajdziesz duże drzewo, za które będziesz mogła się schronić. Nie utracaj czasu, idzie tu o spotkanie osoby o któréj wiész, daję ci do tego sposobność.
Zaledwie Padilla wymówiła te słowa, zakołysała się prawie niewidocznie lektyka. Rycerze na pozór okazali nieprzyjacielskie poruszenia Maurom, którzy zaczynali naciągać swoje luki i odczepiać maczugi.
Tymczasem Kastyljanie, mając zwrócone oblicze na Maurów, widzieli z drugiéj strony uciekającą jak gołębicę piękną Aisssę ku miejscu gdzie stało drzewo z rozłożystémi gałęziami.
Gdy Aissa już była na miejscu, ozwała się Padilla do Maurów:
— Nie obawiajcie się niczego, pilnujcie swojego skarbu, my go ani tkniemy. Bądźcie spokojni i dozwólcie nam przejścia.
Dowódzca, którego rysy natychmiast wypogodziły się, ukłonił się i usiadł na stronę, towarzysze jego naśladowali go.
Tym sposobem orszak donny Maryi przeszedł łatwo i bezpiecznie na miejsce między Aissę i tych, co chwilę przed tém byli jej stróżami.
Zrozumiała to wszystko Aissa; skoro tylko ujrzała ten mur opiekuńczy dwudziestu ludzi, dobrze uzbrojonych, rzuciła się w objęcia Maryi całując z rozczuleniem jéj ręce.
Dowódzca łuczników Maurytańskich spostrzegł próżną lektykę, odgadł postęp i wykrzyknął z szaleństwem! Widział się prawdziwie zgubionym!.. Przyszła mu myśl gonić za ludźmi Maryi; lecz rozważywszy nierówność sił, pobiegł cwałem ku polu bitwy.
— Nie ma czasu do stracenia, rzecze donna Marya rycerzowi, zapewniam ci wdzięczność, jeżeli dokażesz tego aby usunąć tę młodą kobiétę od Mothrila i zaprowadzisz ją na drogę, którą się udał de Mauléon.
— Pani, odpowiedział rycerz. Mothril jest ulubieniec naszego Króla, ta kobiéta jest jego córką, i tém samym do niego należy, ja więc ukradłbym jego córkę.
— Posłuchasz mnie, rycerzu?
— Więcej jak tego potrzeba, i gdybym nawet miał zginąć, oddałbym życie dla pani... Lecz jeżeli don Pedro spotka mnie nie na swoim miejscu, tylko obok ciebie pani, cóż mu odpowiem? Przewinienie będzie daleko większe, okażę się nieposłusznym Królowi.
— Masz słuszność, rycerzu; nie będzie powiedziane że życie i honor walecznego rycerza jakim jesteś zostały naruszone dla grymasu kobiéty!.... Wskaż nam drogę, donna Kissa dosiędzie konia i towarzyszyć będzie aż od drogi którą się udał de Mauléon, a tam... o tak! tam, opuściemy ją, a mnie odprowadzisz.
Lecz nie taki był zamiar donny Maryi, ona starała się tylko zyskać na czasie. Była to kobiéta przyzwyczajona do otrzymywania tego co żąda, rachowała więc na przyjazne jéj szczęście.
Rycerz dobrał konia równego w biegu koniowi donny Maryi; Aissie przyprowadzono białego, rączego i rzadkiéj piękności muła; orszak ruszył pędem, przerzynając równinę w lewą stronę od pola bitwy, i dążył ku drodze do Francyi, przedzierając się przez wielkie brzozy uginające się od wschodniego wiatru.
Nikt nic nie mówił, bo umysł każdego zajęty był tylko podwojeniem biegu pieniących się koni. Dwie mil ubieżono przez pola zasłane trupami, zalane krwią; przez rozproszone zbiory polne, powywracane drzewa, smutny przedstawiające widok, gdy Marya opodal dostrzegła cwałem biegnącego ku niéj rycerza.
Poznała zbroję i pas od miecza.
— Don Ayalos! wołała na roztropnego posłańca, który już przydawał sobie drogi chcąc uniknąć podejrzanego spotkania. Czy to pan jesteś?
— Ja szlachetna damo! ja to jestem, odpowiedział Kastylczyk poznając kochankę królewską.
— Cóż tam nowego? zapytała Marya, zatrzymując nagle swego konia w biegu.
— Rzecz szczególna: utrzymują, że ujęto Króla don Henryka dc Transtamare, że Mothril udał się w pogoń za zbiegami, lecz odsłoniwszy przyłbicę tego nieznanego, który miał na sobie hełm królewski, przekonano się, że to był nieprawy syn de Mauléon, ów poseł Francuzki, który w ucieczce dał się ująć dla ocalenia don Henryka.
Aissa wykrzyknęła.
— Więc go ujęto? rzekła.
— Ujęły jest, i gdy odjeżdżałem, Król uniesiony gniewem groził mu zemstą.
Aissa ze smutkiem wzniosła oczy w niebo.
— On go zabije? rzekła, to być nie może!
— O mało co nie zabił Konetabla.
— Lecz ja nie chcę żeby on umarł! krzyknęła młoda kobiéta dążąc na swoim mule ku polu bitwy.
— Aisso! Aisso! gubisz mnie! gubisz sama siebie! wołała donna Marya.
— Ja niechcę żeby on umarł, powtórzyła pełna fanatyzmu młoda dziewica.
I biegła daléj.
Donna Marya niespokojna i zdyszana, starała się odzyskać przytomność i czucie, gdy w tém dało się słyszéć drżenie ziemi pod ciężarem chmary szybkich jeźdźców.
— Jesteśmy zgubieni, rzecze rycerz wspinając się na swoich strzemionach, oddział Maurów jak wiatr pędzi do nas, a oto dowódzca ich poprzedza.
Rzeczywiście, zanim Aissa zboczyła z drogi, ta szalona banda, rozpościerając się jak fala, otoczyła ich, i zagarnęła ich towarzyszy, a donna Marya, mimo całéj swojéj odwagi, została chwiejącą się i bladą z lewéj strony rycerza, którego nieustraszoność nie zmieniła się.
Wówczas wybiegł Mothril na swoim koniu arabskim, chwycił za cugle muła Aissy, i głosem stłumionym od złości, zawołał:
— Dokąd dążysz?
— Szukam Agenora, którego chcesz zabić, rzekła.
Mothril spostrzegł wówczas donnę Maryę.
— Ah! w towarzystwie donny Maryi, zgrzytając zębami, zawołał:
— Zgaduję! zgaduję!...
Wyraz jego twarzy był tak przestraszający, że rycerz opuścił swoją włócznię, i rzekł:
— Dwudziestu, przeciw stu dwudziestu, jesteśmy zgubieni.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.